07 egzemplarz bezpłatny ISSN 2543-5965
01
W tym numerze rozmawiamy z
Adam Kozioł strona 10
Jędrzej Dondziło aka Dtekk strona 34
„ Jedna osoba opowiedziała mi, że zupełnie nie wiedziała, że jest coś takiego jak miłość. Spodobało mu się to, że z obcymi można żyć w dobrych relacjach, nie walczyć, nie zabijać. ”
Wywiad z Adamem Koziołem na stronie 10
02
Design
9. Noc z designem Serce designu bije w Krakowie
18
Anna Dyszkiewicz
04
Książki
Cmentarz zapomnianych książek
26
Miejsca
Filharmonia
28
Fotografia
Muzyka Sztuka Wydarzenia Wywiady
Redaktor naczelny Fabian Lic fabian.lic@magazyn.co Dyrektor artystyczny Rafał Boro rafal.boro@magazyn.co Wydanie online Jakub Szczeklik jakub.szczeklik@magazyn.co Reklama reklama@magazyn.co Kontakt 793 554 020
(im. Karola Szymanowskiego w Krakowie)
Piano Harris Jazz Bar Szpitalna 1
30
Dusza retro Młoda Polska kontra Młoda Polska Wódka z gazowaną wodą
48
Nowy poczet władców Polski Sztuka w sztuce Marcin Karolewski
22
Pozdro Białystok
34
Historia do innej niepodobna - Adam Kozioł Dtekk
10
www.magazyn.co biuro@magazyn.co
Wydawca
Zdjęcie z okładki:
Rezon sp. z o.o. ul. Głowackiego 17A 39-200 Dębica REGON 365395122 NIP 872 241 46 14
fotografia Anna Dyszkiewicz modelka Merethe Hvam Autorzy Agnieszka Pająk Fabian Lic Jan Roguz Łukasz Kraj Marek Rybarczyk Maria Anna Potocka Paweł Mróz
20
32
49 50
40 42
36
Redakcja zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych tekstów, nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam i ogłoszeń.
03
04
Fotografia
Anna Dyszkiewicz Fotografie
Fotografia to sztuka znajdowania i utrwalania fragmentów rzeczywistości, które nas w jakiś sposób poruszają. Wartość fotografii artystycznej kryje się w jej subiektywizmie. Można się zastanawiać, w jaki sposób, w tak na pozór bezdusznym medium zawrzeć jakąkolwiek indywidualność? Magazyn
Magazyn: Jak do tego doszło, że Anna Dyszkiewicz została fotografem? Anna Dyszkiewicz: Kilka lat temu zapisałam się na kurs fotografii, trochę przypadkiem, bo nie posiadałam wtedy jeszcze nawet własnego aparatu. Na początku niezbyt często sięgałam po aparat, jednak stopniowo nowe hobby sprawiało mi co raz więcej satysfakcji oraz zabierało więcej czasu aż ostatecznie przerodziło się w pracę. Pracujesz szybko, łatwo i przyjemnie. Co jest kluczem do takiego komfortu pracy? Myślę, że każdy by chciał pracować szybko, łatwo i przyjemnie. Czasami tak jest, ale nie zawsze. Lubię robić zdjęcia w kameralnej atmosferze, spotykając się w studiu tylko z modelką co na pewno skraca znacznie czas pracy na sesji (wizaż i stylizacja zajmują zazwyczaj dość dużo czasu) oraz pozwala zbudować większą intymność. Podczas sesji komercyjnych, gdzie wszystko musi być dopracowane i pracuje się z całym zespołem temat wygląda już troszkę inaczej. Mam jednak niesamowite szczęście do spotykania miłych i sympatycznych ludzi, zarówno członków zespołu jak i modelek. I to dzięki nim atmosfera na sesji jest świetna. Istnieje według Ciebie, zdjęcie idealne? Jeśli chodzi o mnie to są zdjęcia, które bardzo, bardzo lubię jednak idealnego jeszcze nie znalazłam. Absolutnie uwielbiam zdjęcia Helmuta Newtona z lat 80-tych i wcześniejszy okres u Avedona! Genialny jest też Jeanloup Sieff i Peter Lindbergh!
Takiego zdjęcia na pewno nie ma wśród moich własnych prac, ale to chyba dobrze. Lubię myśleć, że wszystko jeszcze przede mną. Czego oczekujesz od swoich modelek? Dla mnie najważniejsza jest naturalność i spontaniczność. Nie lubię wyuczonych wzorców zachowań przed obiektywem, “modelkowych” póz i “uśmiechu nr 10”. W miarę możliwości staram się jak najmniej ingerować w zachowanie modelki, jej sposób bycia i pozowania. Mam nadzieję, że dzięki temu bardziej udaje mi się zbliżyć do “prawdziwego ja” modelki. Jak opisałabyś swoje prace komuś, kto ich nigdy nie widział? Proste, minimalistyczne. Jakie są największe wyzwania w twojej pracy? Jak w większości zawodów kreatywnych myślę, że najważniejsze jest by nie popadać w rutynę, czerpać przyjemność ze swojej pracy oraz zawsze starać się dać z siebie wszystko niezależnie od tego czy mamy lepszy czy gorszy dzień. Jaka jest Anna Dyszkiewicz na co dzień? Jest to pytanie, na które osobiście ciężko jest mi odpowiedzieć chociażby dlatego że nie mi to oceniać. Myślę, że o to trzeba by się zapytać moich przyjaciół, ale to już chyba temat na inną rozmowę <uśmiecha się>.
05
06
07
08
09
Fotografia
Adam Kozioł Historia do innej niepodobna
Prawdziwa fotografia podróżnicza nie polega na zwyczajnym uwiecznianiu interesujących miejsc. To opowiadanie historii językiem obrazu. W każdej sztuce, by osiągnąć najwyższy poziom, potrzeba nieprzeciętnej wrażliwości, pozwalającej poczuć i dostrzec to, czego nie czują i nie widzą inni. Fabian Lic
Fabian Lic: Każde zdjęcie ma swoją historię. Uważam, że to samo tyczy się ludzi, którzy je robią. Jaka jest twoja? Adam Kozioł: Od jedenastego roku życia hodowałem owady tropikalne. Zaczynałem od patyczaków, z czasem dochodziły nowe gatunki. Moja pasja nie mogłaby się narodzić, gdyby nie mój dziadek. To z nim zacząłem sprzedawać owady do sklepów zoologicznych. W kolejnych latach jeździłem na rożne giełdy terrarystyczne. Najpierw w kraju, później także za granicą. Podczas wyjazdów wymieniałem się z innymi hodowcami wiedzą oraz samymi okazami. W wieku 16 lat w mojej hodowli znajdowało się już około 40 gatunków. Miałem to szczęście, że moje hobby pozwoliło mi na samodzielność finansową. Jednakże środki jakie uzyskałem z hodowli w pierwszej kolejności przeznaczałem na nowe gatunki. Pewnego dnia wspólnie ze znajomym postanowiliśmy, że wyjedziemy na Borneo. Była to moja pierwsza wyprawa tego typu, a jej głównym celem było oczywiście zdobycie nowych gatunków do hodowli. Nie było problemu z przewiezieniem ich do kraju? Starałem się jak mogłem, aby wszystko było legalne. W wielu aspektach normy prawne w tej sprawie nie są jednoznaczne. W każdym razie udało się robić tak, że mogliśmy przewieźć okazy do Polski. Wyjazd na Borneo w wieku 16 lat był dla mnie dużym przeżyciem. Okazał się także punktem zwrotnym. Przywieźliśmy osiem gatunków, które nidy wcześniej nie pojawiły się w hodowlach. Wkrótce polecieliśmy na Sumatrę skąd udało się przywieźć nowy gatunek dla nauki. I tak się zaczęło. Oczywiście jedne wyjazdy okazały się owocne, a inne nie. Zdarzało się, że w ciągu roku byłem na siedmiu wyprawach. Głównie w rejony Azji, Afryki i Ameryki Południowej. Z biegiem czasu zacząłem zawierać kontakty z tubylcami z różnych krajów, którzy pomagali mi szukać. Jedną z wyjątkowo owocnych wypraw - okazała się Tanzania, skłąd udało się sprowadzać kokony jednej z najpiękniejszych modliszek na świecie - Idolomantis diabolica.
10
Niesamowite jest to, że mając kilkanaście lat potrafiłeś podróżować po świecie i mieć tak niezwykle ciekawą pasję. Gdzie w tym wszystkim pojawiła się fotografia? Najczęściej bywałem na Borneo. Jest to miejsce, w którym żyje najwięcej gatunków owadów, które mnie interesowały. Mam ogromny sentyment do tego miejsca. Z czasem na wyspie poznawałem coraz więcej ludzi i zacząłem sprowadzać także maski plemienne. Z początku była to zwykła fascynacja. Maski mające po 100, 150 lat, które uczestniczyły w przeróżnych rytuałach, rozbudzały wyobraźnie. Osobą, która pomagała mi w zdobywaniu kolejnych egzemplarzy był mój kolega - Nick pochodzący z Malezji. To właśnie on jeździł po wioskach i szukał ich. Powiedział mi, że przy granicy z Malezją i Indonezją w dżungli żyją jeszcze wytatuowane osoby z plemienia Iban. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że jest to ostatnia szansa na spotkanie tej kultury. Tak narodził się pomysł by zrobić pierwszą wyprawę w poszukiwaniu ludzi. Przez trzy tygodnie chodziliśmy od wioski do wioski i udało nam się znaleźć jedynie 3 wytatuowane osoby. Niesamowitym przeżyciem było zobaczenie 80-letnich starców, którzy pod koszulami kryli tatuaże łowców głów. Taki tatuaż otrzymywała osoba, która wykazała się dużym osiągnięciem w walkach pomiędzy plemionami. Zacząłem z nimi rozmawiać i fotografować. Wtedy poczułem, że to jest to. Zrozumiałem, że chcę szukać i przekazywać światu kulturę, która odchodzi. Jak z nimi rozmawiałeś? Jestem przekonany, że osoba, która mieszkała głęboko w dżungli nie mówiła biegle po angielsku. Podczas takich wypraw trzeba mieć dwóch tłumaczy. Jednego z języka angielskiego na język urzędowy, na przykład Bahasa Malaysia. Drugiego tłumaczącego z Bahasa Malaysia na język Iban. Przekazywanie śladów kultur, które niedługo znikną stało się moją misją. Zdałem sobie sprawę z tego, że to właśnie będę robił. Oczywiście hodowla w dalszym ciągu była
11
dla mnie ważna, to dzięki niej czerpałem środki na kolejne wyjazdy. Sytuacja wielu plemion czy raczej pozostałości po nich jest podobna. Żyją już tylko ostatni ludzie świadczący o istnieniu danej kultury. Kolejnym plemieniem, które chciałem zobaczyć było Mentawai. Plemię to mieszka na wyspie koło Sumatry a jedynym sposobem kontaktu z nimi jest kursujący raz w tygodniu prom. Gdy dotarłem na miejsce miałem okazję doświadczyć kultury żywej, uczestniczyłem w ich rytuałach i obrzędach. Część z nich nigdy nie powinienem zobaczyć. W międzyczasie zacząłem chorować. Lekarze nie potrafili mi pomóc, a ja czułem, że coś ze mną jest nie tak. Postanowiłem wtedy, że spale wszystkie maski. Była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Co w takim razie z hodowlą? Miałeś jeszcze czas by się nią zajmować? Wolałem zająć się plemionami. Hodowlę ograniczyłem do paru gatunków, w których byłem specjalistą. Wpadłem na 12
Wydawało mi się, że branża odzieżowa będzie łatwiejsza niż hodowla owadów pomysł stworzenia marki odzieżowej, w której motywy będą pochodziły z kultury plemion - ich sztuki, tatuaży i skaryfikacji. Zacząłem od produkcji koszulek, firma zaczęła się rozwijać. Marka nazywa się Selva. Wydawało mi się, że branża odzieżowa będzie łatwiejsza niż hodowla owadów i bardzo się pomyliłem. Jak na młodego człowieka miałeś dużo na głowie. Musiałeś ograniczyć wyjazdy. Z jednej strony tak, ale z drugiej dzięki Selvie miałem nowe możliwości podróży. Podczas sesji modowych organizowanych w Polsce miałem okazję doskonalić swój warsztat. Z drugim fotografem stworzyliśmy daylightowe studio Whitehall w Poznaniu, w którym mogłem pracować ze światłem dziennym
na wszelki sposób. Robiłem wszystko, żeby w jak najkrótszym czasie rozwinąć się. Wiedzę chciałem wykorzystać podczas pracy na wyjazdach. Co zabierasz ze sobą na taką wyprawę. Chodzi mi o sprzęt, dzięki któremu tworzysz niezwykłe sesje. Wspieram się światłem błyskowym. Niestety, wymaga to dużego zaangażowania logistycznego. Sam generator z lampami waży ponad 20 kilogramów. W bagażu nie zostaje miejsca na inne rzeczy. Jak przygotowujesz się do takiej wyprawy? Tworzysz wcześniej scenariusz czy pozwalasz rozwinąć się sytuacji. To wszystko zależy od miejsca. Przeważnie wiem, dokąd chce się dostać. Szukam informacji, kontaktów w internecie. Czasami odszukuję i kontaktuję się z osobami, które były w interesującym mnie miejscu, ale najczęściej wszystko organizuję na gorąco. Gorzej było, jeśli chodziło o wyjazdy entomologiczne.
Tam logistyka bywała znacznie trudniejsza. W jaki sposób wybierasz kolejne plemiona? Dla mnie nie jest to takie oczywiste, że wpisuje hasło plemiona w wyszukiwarkę i znajduję ślad cywilizacji, która przez większość ludzi jest zapomniana. W każdym miejscu na świecie kiedyś ludzie żyli w osadach czy plemionach. W Europie to się zatarło wiele wieków temu, jednakże w Azji, Afryce czy Ameryce Południowej są jeszcze plemiona lub ostatni ludzie, którzy żyli w grupach plemiennych. Jest to wiedza, którą można znaleźć w internecie czy książkach. Szukam ciekawych kulturowo środowisk. Jak na razie docieram do plemion, które znajdują się w zasięgu mojego budżetu. Szukam też sposobu, aby móc dotrzeć do plemion które są jeszcze nieudokumentowane, ale to wymaga większych nakładów finansowych.
13
14
15
Jedna osoba opowiedziała mi, że zupełnie nie wiedziała, że jest coś takiego jak miłość.
Co najbardziej interesowało Cię w plemionach które spotkałeś na swojej drodze? Znaki plemienne, tatuaże, przeróżne formy ingerencji w ciało. Cała gama skaryfikacji oraz oczywiście biżuteria. Niesamowite jest to, że dane tatuaże lub skaryfikacje w jednych plemionach wywołują zachwyt, a u innych obrazę i obrzydzenie. Taka sytuacja występowała pomiędzy plemionami np. w stanie Arunachal w Indiach, które żyły niedaleko od siebie. Kobiety poddawały się różnym zabiegom. W ich wioskach były uważane za modne i piękne, natomiast w innych - za coś niewyobrażalnego i brzydkiego. Mowa m.in. o „rozsadzaniu” ust, nosów czy uszu. Najbardziej interesuje mnie to skąd wziął się dany znak czy symbol na ciele. W jakim celu był zrobiony, jaka historia się za nim kryje? To jest sedno wypraw. Element poszukiwania i poznania. Jednym z prostych powodów skaryfikacji jest to, żeby plemiona po prostu się między sobą nie mieszały. Czasami to jest zabawne, ponieważ jedno plemię ma kółka w nosie, a drugie w uszach i jest to jedyny powód do tego, żeby obrażać czy szydzić z siebie. Jak żyją obecnie? Ciekawa okazała się wyprawa do plemienia Konyak. Spotkałem tam nawróconych łowców głów. Chodziło o ich przemianę. Kiedyś ważne było dla nich zabijanie i zbieranie czaszek przeciwników. Była to oznaka męstwa, siły i pokazywała, że dana osoba może zapewnić bezpieczeństwo swojej rodzinie. To był ich system wartości. Będąc tam spotkałem szczęśliwych i wolnych ludzi, którzy całkowicie zmienili swoje życie. Przemiana wynikała ze zderzenia z całkowicie inną kulturą? I tak i nie. Z jednej strony życie zachodnie jest bardzo kuszące, ale smakując go nie można za dużo zyskać. W dobie globalizacji, te kultury prędzej czy później przestaną istnieć. Jeśli nie ma kultury, to jak i czym żyć? Często z pomocą przychodzą misjonarze i starają się nadać sens życia tym ludziom. U Ko-
16
nyaków nie spotkałem nieszczęśliwej rodziny, która przyjęła chrzest i żyła wartościami chrześcijańskimi. Spotkałem wiele samotnych osób, najczęściej uzależnionych od opium, którzy twierdzili, że zabijanie było dla nich dobre. Jedna osoba opowiedziała mi, że zupełnie nie wiedziała, że jest coś takiego jak miłość. Spodobało mu się to, że z obcymi można żyć w dobrych relacjach, nie walczyć, nie zabijać. Postanowił, że chce tak żyć. W ich języku nie ma pojęcia miłości. Przez rozmowę z Tobą, zdałem sobie sprawę z tego, jak istotne jest wychowanie. Prosta relacja, jeśli człowiekowi czegoś się nie pokaże, to on tego nie pozna. Wydaje mi się, że dużo problemów tego świata wywodzi się z braku miłości. Zobaczyłem też jak ważne w życiu są wartości moralne. Co starasz się pokazać na swoich zdjęciach? Idea zdjęć jest bardzo prosta. Chcę pokazać człowieka i piękno kultur, które odchodzą. Jest na to naprawdę mało czasu. Nie mam wielkich filozoficznych podłoży dla mojej pracy fotograficznej. Nie staram się tworzyć wielkiej ideologii tam, gdzie jej nie ma. Nie przeraża Cię świat z Twoich fotografii? Na zdjęciach widzimy broń, i to nie tylko taką stworzoną z zasobów dżungli. Mówię o współczesnych karabinach i pistoletach. Na przykład w Etiopii plemiona posiadają karabiny dlatego, że to określa ich status społeczny. Gdy sprzedadzą 15-20 sztuk bydła, mogą sobie pozwolić na karabin. Jeden z łowców głów na moim zdjęciu ma zegarek. To dlatego, że mu się to po prostu podoba. Nie musi działać i wskazywać godziny. On ma po prostu być. Podobnie sprawa wygląda z t-shirtami. Jeśli jakiś człowiek ma okazję je ubrać, to po prostu to robi. Dla nich jest to coś nowego. Zazwyczaj tak jest i to szczególnie w naszej kulturze, że idziemy za nowym, pozornie lepszym.
17
Design
Wyjątkowa 9. Noc z Designem za nami Agnieszka Pająk fot. materiały prasowe
22 czerwca we Wrocławiu odbyła się 9 Noc z Designem. Przybywający tłumnie do wrocławskiej Galerii Wnętrz Domar odwiedzający, mogli tej wyjątkowej nocy, zgodnie z myślą przewodnią imprezy “zwolnić” - zatrzymać, zastanowić, przyjrzeć się bliżej i zobaczyć jak wielka siła i potencjał kryją się w projektowaniu wnętrz i polskim wzornictwie.
18
U
czestnicy do późnych godzin nocnych mogli oglądać wystawy znanych polskich projektantów, rozmawiać z wyjątkowymi gośćmi, podziwiać wiele ekspozycji mebli, a nawet wziąć udział w muzycznym recitalu czy w live cookingu na wysokości. Podczas jednej nocy udało się zgromadzić przy Braniborskiej 14 we Wrocławiu 20 wystawców, zaprezentować 14 ekspozycji i zorganizować 9 warsztatów, w tym prezentacje gwiazd designu światowego formatu. Wśród gości pojawiły się międzynarodowe sławy polskiego designu jak Dorota Koziara, Tomek i Małgosia Rygalikowie i Oskar Zięta. Dorota Koziara przedstawiła kolekcję Pelagie dla Comforty, kolekcję mebli do przestrzeni publicznych i prywatnych Hussar dla Noti, Renesans, czyli ceramikę stworzoną dla Manufaktury w Bolesławcu oraz Wind of Salento – kolekcję ze szkła dmuchanego ręcznie dla Christiana Dior’a. Studio Rygalik zaprezentowało minimalistyczną kolekcję Tre Product, z kolei Oskar Zięta przybliżył powstawanie gigantycznej rzeźby NAWA na wrocławskiej wyspie Daliowej oraz pokazał G-Table i lustra Tafla. Wśród gości pojawił się także Piotr Polk ze swoją pierwszą kolekcją mebli oraz znani projektanci wnętrz – Tomasz Pągowski i Natalia Nguyen. Obecni byli również projektanci Sebastian Pietkiewicz oraz Magdalena Gazur, uczestniczący w tworzeniu idei Polskiego Stołu, znaczącego dla rodzimego designu projektu fuzji trzech znanych fabryk porcelany i szkła. Wśród licznych wydarzeń odbywających się pod hasłem “Zwolnij” goście mogli również podziwiać premierę kolekcji tapet Hommage z pracowni Zahy Hadid, Re-Cycle Story, czyli wystawę projektantów skupionych na materiałach pozyska-
Dobry dizajn zgromadził ok. 8 tysięcy osób nych z recyklingu, wykorzystujących naturalne surowce, bądź nadających „drugie życie” przedmiotom codziennego użytku, a ponadto zobaczyć po raz pierwszy prezentowaną w Polsce wystawę Splątane Agnieszki Bar, która łączy technikę szkła dmuchanego z plecionkarstwem oraz kolejne nowe produkty w docenionym projekcie niepowtarzalnego designu Polski Stół. Nie zabrakło także 4. już odsłony wystawy Marki Dolnośląskie, na której można było poznać, m.in najnowsze projekty Flapo, Justyny Żak, Kaliny Bańki, Pauliny Burzy Burzyńskiej, Gepetto czy Swallowstail Furniture. Dobry dizajn zgromadził, podobnie jak przed rokiem, ok. 8000 osób, zarówno tych zainteresowanych interaktywnym podejściem do idei slow designu, biorących udział w warsztatach DIY (uczestnicy Nocy z Designem mogli własnoręcznie przerobić krzesła kultowej polskiej marki Fameg), czy poznaniem nowości w świecie dizajnu, prezentowanych wcześniej na targach w Mediolanie, a nawet tych, którzy zechcieli skosztować włoskiej kuchni w restauracji na 36-metrowym dźwigu. 9. Noc z Designem okazała się fantastycznym świętem polskiego designu i prawdziwą ucztą dla miłośników ciekawego, dobrego wzornictwa. Już za rok 10-ta, jubileuszowa edycja, która zapowiada się równie ekscytująco.
19
Design
SERCE DESIGNU BIJE W KRAKOWIE Forum Designu
fot. materiały prasowe
Krakowa nikomu oczywiście przedstawiać nie trzeba. Jak wiadomo jest to miejsce pełne atrakcji, wydarzeń i różnego rodzaju „must see”. W zabytkowym kompleksie Cesarko Królewskiej Fabryki Tytoniu i Cygar przy ulicy Dolnych Młynów 10, które przez wiele lat niszczały, powstało swoiste miasto w mieście, czyli kompleks Tytano. Oprócz restauracji, klubów, scen koncertowych i pracowni artystycznych działa również Forum Designu i Forum Mody.
20
P
łynąc na fali zapotrzebowania na dobry, polski design i na podstawie świetnie działającej wcześniej platformy Forum Mody, Dina de Białynia Woycikiewicz postanowiła stworzyć takie samo miejsce, ale ze sztuką użytkową, którego jeszcze nie było. Miejsce, w którym odwaga spotyka kreatywność, wyczucie stylu pasję, a najnowsze trendy czerpią śmiało z tradycji. Forum Designu to nowatorska propozycja dla niezależnych twórców i projektantów, którzy chcą prezentować, promować i sprzedawać swoje produkty na żywo. To pierwsze zrealizowane w Polsce przedsięwzięcie, które łączy w sobie ideę showroomu, salonu sprzedaży i promocji polskich twórców. Oprócz wielu zalet Forum Designu, wszystkie prezentowane
Forum Designu to jedna z niewielu tak kreatywna, wielofunkcyjna i śmiało patrząca inicjatywa w Polsce
tam rzeczy można kupić bez prowizji i marży sklepu. Nie każdy z młodych twórców i projektantów może sobie pozwolić na własną galerię czy salon sprzedaży. W Forum Designu i Forum Mody projektanci mogą traktować jako swój własny showroom albo butik. Do współpracy są zapraszane tylko starannie wyselekcjonowane marki, aby wspólnie tworzyły to wyjątkowe miejsce, gdzie klient może zobaczyć na żywo i dotknąć rzeczy, które wcześniej mógł widzieć tylko np. w internecie. Bez kompleksów i fałszywej skromności można stwierdzić, że Forum Designu to kreatywna, wielofunkcyjna i śmiało patrząca w przyszłość inicjatywa w Polsce. Na rynku działa już kilka lat. Wcześniej w dawnym Hotelu Forum, równie modnym i kreatywnym miejscu w Krakowie, teraz w Tytano. Tu zawsze coś się dzieje. Pokazy, warsztaty i wystawy to nie jedyne aktywności tego miejsca. Głównym celem miejsca jest promocja polskich twórców. Gromadząc wielu projektantów w jednym miejscu dociera do niego wiele grup odbiorców i klientów. Swoje miejsce może znaleźć tu każdy. Oprócz wszelkich wydarzeń towarzyszących można tu również zasięgnąć opinii
dotyczących mody czy wnętrz od wielu współpracujących z showroomem architektów, stylistów, projektantów wnętrz. Twórczyni jak i pracownicy showroomu, chętnie identyfikują się ze swoim miejscem pracy. Zależy im na tworzeniu miejsca, które wciąż będzie się rozwijać. Miejsca z wizją, miłą atmosferą, gdzie będzie ładnie i każdy odwiedzający będzie chętnie tam wracał chcąc spędzić swój czas w otoczeniu oryginalnych przedmiotów i nie będzie czuł presji, że musi coś kupić. Forum Designu nie spoczywa na laurach i wciąż podejmuje się nowych wyzwań. W ostatnim czasie zaczęło działać również w sieci, aby ludzie spoza Krakowa, również zagraniczni turyści mogli poznać ideę marki i kupować produkty z Forum Designu. Kolejne wyzwanie to zorganizowanie targów designu na europejskim poziomie w Krakowie. Najważniejsze z przyszłych celów to nawiązanie współpracy z Muzeum Narodowym przy powstaniu i tworzeniu Muzeum Architektury i Designu w modernistycznym budynku dawnego hotelu Cracovia, nad czym wciąż intensywnie pracują.
21
Stanisław August
Bezprym
Nowy poczet władców Polski Waldemar Świerzy kontra Jan Matejko we Wrocławiu
Projekt został zainicjowany w 2004 roku przez Andrzeja Pągowskiego, a tworzy go aż 49 portretów władców Polski, namalowanych przez jednego z wybitnych przedstawicieli polskiej szkoły plakatu, profesora Waldemara Świerzego. Kolekcję po raz pierwszy zaprezentowano w 2015 roku na Zamku Królewskim w Warszawie. Jego trzecią odsłonę można zobaczyć w Muzeum Miejskim we Wrocławiu.
N
Agnieszka Pająk
a pomysł namalowania portretów władców Polski nieco inny od standardowego, Matejkowskiego wpadł Andrzej Pągowski, uczeń i przyjaciel Prof. Świerzego. Matejko stworzył cykl w dwa lata, pomiędzy lutym 1890 r. i końcem stycznia 1892 r., z kolei obrazy Świerzego powstawały w latach 2006–2013 na podstawie aktualnej wiedzy historycznej. W pomyśle Pągowskiego miał to być nowy, barwny i nowocześnie namalowany poczet, dlatego też wśród prac zobaczyć możemy, m.in. niezwykle efektownego Jana III Sobieskiego czy Królową Jadwigę w makijażu. 22
Bezprym, najstarszy syn Bolesława Chrobrego, należy do siedmiu władców, których Matejko w swoim poczcie pominął, za to Świerzy sportretował ich wszystkich. Obok Bezpryma można zobaczyć na wystawie także Zbigniewa, Mieszka Plątonogiego, Bolesława Rogatkę, Henryka Probusa czy Wacława III. Barwne teksty towarzyszące portretom napisał historyk Marek Klat, który od samego początku wspomagał Waldemara Świerzego w pogłębieniu tematu i osadzeniu wizerunków w wiarygodnych realiach historycznych.
Jadwiga
23
Bolesław Chrobry
„W swym pomyśle chciałem, by Polacy mogli spojrzeć na królów i książęta jak na żywych ludzi z krwi i kości, a nie sztywne postaci z pomników. Od samego początku miał to być pełny, kolorowy, autorski poczet swoich władców, galeria portretów namalowana współcześnie, w nowoczesnej formie plastycznej. Tylko prof. Waldemar Świerzy mógł podołać temu wyzwaniu” - wyjaśnia Andrzej Pągowski, kurator wystawy i autor ponad 1200 plakatów. Waldemar Świerzy należał do grona najwybitniejszych przedstawicieli polskiej szkoły plakatu, postrzegany jest również jako jej współtwórca. To także najzdolniejszy twórca portretów Polaków w ostatnich latach, mający w dorobku wizerunek Czesława Miłosza, Wisławy Szymborskiej, Krzysztofa Pendereckiego, Henryka Sienkiewicza, Marii Skłodowskiej-Curie oraz wspaniałą serię Giganci Jazzu. Trzeba było czekać ponad 120 lat, aby po Janie Matejce następny artysta podjął wyzwanie i zmierzył się z utrwalonym w zbiorowej pamięci kanonem. Malowanie ostatniego portretu Stanisława Augusta Poniatowskiego Świerzy ukończył w przeddzień śmierci, 27 listopada 2013 roku.
Wrocławska premiera nowatorskiej wystawy
Kolekcję po raz pierwszy zaprezentowano publicznie w maju 2015 roku na Zamku Królewskim w Warszawie, następnie gdańska publiczność mogła zobaczyć wystawę z końcem 2016 roku w Muzeum Narodowym w Gdańsku. W 2017 roku, a dokładnie od 8 sierpnia do 15 listopada będzie można oglądać wystawę po raz trzeci w pełnej okazałości w Pałacu Królewskim Muzeum Miejskiego we Wrocławiu. Oryginały portretów Waldemara Świerzego odwiedzający będą mogli porównać z reprodukcjami 42 narysowanych ołówkiem portretów Jana Matejki. Dodatkowo, w części edukacyjnej, przygotowana będzie kolekcja monet, banknotów, znaczków pocztowych i kopert wykorzystujących wizerunki władców Polski. Zaprezentowane zostaną także eksponaty ze zbiorów Muzeum Miejskiego Wrocławia: medale z wizerunkami władców Polski J.F. Holzhaussera i J. Reichla, wizerunki książąt i królów Polski wg W.E. Radzikowskiego i litografie Pocztu Królów Polskich – zbiór portretów historycznych Jana Matejki z komentarzami historycznymi. Miejsce ekspozycji wybrano nieprzypadkowo, to w końcu Pałac Królewski przy ulicy Kazimierza Wielkiego, którego początki sięgają 1717 roku. Obecnie odrestaurowany Pałac Królewski stanowi jeden z najważniejszych zabytków Wrocławia oraz centrum wystawiennicze, gdzie w przestronnych salach prezentowana jest wystawa „1000 lat Wrocławia”. Pierwsza publiczna premiera wystawy w Warszawie zdobyła świetne recenzje, poparte bardzo dużą frekwencją zwiedzających i dyskusją medialną. „Mam nadzieję, że ta wyjątkowa lekcja historii, przystępna także dla młodego pokolenia zgromadzi równie dużo odwiedzających w stolicy Dolnego Śląska” - dodaje A. Pągowski. 24
Bolesław Krzywousty
Wystawa została objęta Honorowym Patronatem Prezydenta Wrocławia. Miejsce: Muzeum Miejskie, Pałac Królewski, ul. Kazimierza Wielkiego 35, Wrocław. Wystawa potrwa do 15.11.2017r.
S Y W
A W TA
8 08.0 17 0 2 . 1 1 . 5 1
Pałac Królewski ul. Kazimierza Wielkiego 35 Wrocław MECENAS KOLEKCJI
WSPÓŁORGANIZATOR
PARTNERZY:
PATRONAT HONOROWY PREZYDENTA WROCŁAWIA
PATRONI MEDIALNI:
25
Literatura
Cmentarz Zapomnianych Książek Carlos Ruiz Zafón w swoim cyklu o Cmentarzu Zapomnianych Książek oczarował świat. Od momentu wydania „Cienia wiatru”, który stał się już współczesnym klasykiem, podbiła serca 40 milionów czytelników. Po ponad piętnastu latach jej zakończenie przynosi czwarty i ostatni tom serii „Labirynt duchów”. MUZA fot. materiały prasowe
C
arlos Ruiz Zafón jest najczęściej czytanym pisarzem hiszpańskim zaraz po Cervantesie. Od lat „Cień wiatru” wygrywa w rankingach na najlepszą książkę w historii. Na portalu YouTube można znaleźć ponad 57 tysięcy filmów o książkach Zafona, na Twitterze – blisko 3 miliony tweetów tygodniowo. Ponad 7 milionów internautów miesięcznie dzieli się cytatami z jego powieści. W Polsce do tej pory trzy tomy z serii „Cmentarz Zapomnianych Książek” sprzedały się w nakładzie prawie dwóch milionów egzemplarzy, na świecie jest to 40 milionów. Barcelona Zafona trafiła już na wieczną mapę niezapomnianych literackich miast, jak Londyn Dickensa, Dublin Jamesa Joyce’a czy Paryż Balzaca. Spacer śladami bohaterów „Cienia wiatru”, pierwszego tomu z cyklu „Cmentarz Zapomnianych Książek” to dziś stały punkt w ofercie wycieczek po stolicy Katalonii. Cykl doceniają nie tylko krytycy, ale i celebryci. Polecają je np. Emma Watson, Eva Green czy Tom Hanks. Międzynarodowy sukces Carlosa Ruiza Zafona zapoczątkował „Cień wiatru”, który trafił do rąk czytelników w 2001 roku, a niezwykła historia Daniela Sempere bardzo szybko zawładnęła ich sercami. Tę jedną z najpiękniejszych opowieści o książkach, której burzliwa akcja toczy się w Barcelonie pierwszej połowy dwudziestego wieku, czytał wówczas cały świat. W samym 2001 roku w Hiszpanii zostało wydrukowanych pięć edycji. Międzynarodowy sukces nadszedł w kolejnych latach i wtedy już zarówno czytelnicy, jak i krytycy mówili o prawdziwym literackim fenomenie. Brytyjski tygodnik „The Sunday Times” napisał: „Jedna z niewielu powieści, które łączą znakomitą fabułę ze wspaniałym stylem”. W 2004 roku nadal była najlepiej sprzedającym się tytułem w Hiszpanii. Jej wydaniu towarzyszyła olbrzymia popularność 26
w Niemczech, Holandii, we Włoszech, Francji, Polsce – łącznie w ponad pięćdziesięciu krajach. W badaniu zrealizowanym przez BBC oraz brytyjską sieć księgarni Waterstone’s „Cień wiatru” figurował jako szósta najlepsza powieść ostatniego ćwierćwiecza. W roku 2014 wydawnictwo Penguin Classics, wybierając dwadzieścia sześć klasyków światowej literatury według liter w alfabecie, do litery „Z” przydzieliło „Cień wiatru” Carlosa Ruiza Zafona, tuż obok dzieł Charlesa Dickensa, Jane Austen, Marcela Prousta i Jamesa Joyce’a. Tej jesieni dla polskich miłośników twórczości hiszpańskiego pisarza nadejdzie chwila, na którą czekali od wielu lat: ponownie otworzą się przed nimi drzwi do Cmentarza Zapomnianych Książek, wraz z premierą czwartej i finałowej części cyklu, „Labiryntu duchów”. Po książkę mogą sięgnąć jednak wszyscy miłośnicy literatury – każdy z tomów składających się na tetralogię można czytać osobno i to właśnie od niego rozpocząć podróż po Barcelonie z kart powieści Zafona. Literacki świat „Cmentarza Zapomnianych Książek” tworzą powieści „Cień wiatru”, „Gra Anioła” i „Więzień Nieba”. Łączą się poprzez osoby i wątki, stanowiące fabularne mosty pomiędzy poszczególnymi historiami. Jednak każda z książek przedstawia opowieść zamkniętą w sobie i niezależną. Można czytać je w dowolnej kolejności, można też czytać każdą część osobno. Pozwala to czytelnikowi dostać się do labiryntu historii różnymi drzwiami i znaleźć drogi, które poprowadzą go do serca opowieści. Wszystkie tomy cyklu łączą w sobie zalety kryminału, thrillera, sagi i powieści historycznej w porywającej historii o ludziach, których losy na zawsze splecione są z losami książek. Ich akcja toczy się w burzliwej Barcelonie pierwszej połowy XX wieku.
„Człowiek zwany Izaakiem nieznacznym skinieniem głowy zaprosił nas do środka. Wszystko przed nami zanurzone było w niebieskawym półmroku, który zaledwie pozwalał się domyślać zarysu marmurowych schodów i obecności korytarza pokrytego freskami zapełnionymi aniołamii baśniowymi stworami. Ruszyliśmy za strażnikiem owym zamkowym korytarzem i dotarliśmy do wielkiej okrągłej sali, najprawdziwszej bazyliki ciemności, zwieńczonej kopułą, z której wysokości padały snopy światła. Niezmierzony labirynt korytarzyków, regałów i półek zapełnionych książkami wznosił się po niewidoczny sufit, tworząc ul pełen tuneli, schodków, platform i mostków, które pozwalały się domyślać przeogromnej biblioteki o niepojętej geometrii.”
fot. Carlos Ruiz B
Carlos Ruiz Zafón Urodzony w 1964r. w Barcelonie, jest jednym z najbardziej znanych pisarzy współczesnych, a także drugim po Cervantesie najczęściej czytanym pisarzem hiszpańskim. Jego utwory przetłumaczono na czterdzieści pięć języków. Debiutował w 1993 roku powieścią „Książę Mgły”. Po nim ukazały się: „Pałac Północy”, „Światła września” i „Marina”. W 2005 roku do rąk polskich czytelników trafił „Cień wiatru, który rozpoczął tetralogię o Cmentarzu Zapomnianych Książek. Kolejne części tego cyklu to: „Gra Anioła” (2008), „Więzień Nieba” (2012) i „Labirynt duchów” (2017). Dzieje rodziny Sempere są czytelniczym fenomenem na wszystkich kontynentach. Od roku 1993 mieszka w Los Angeles, gdzie dzieli swój czas między powieściopisarstwo i tworzenie scenariuszy filmowych.
27
Sztuka
fot. Krzysztof Kalinowski
Filharmonia im. Karola Szymanowskiego w Krakowie
Muzyka nie istnieje w próżni. Po pierwsze dlatego, że dźwięk może rozchodzić się tylko w materialnym ośrodku, więc w pustce po prostu go nie ma. Po drugie — ponieważ muzyka nie bierze się znikąd, nie istnieje sama w sobie. Trzeba ją „zrobić”. Tym zajmują się muzycy i instytucje kultury. Łukasz Kraj
28
D
o tej drugiej grupy należy Filharmonia im. Karola Szymanowskiego w Krakowie. Miejsce to przede wszystkim ma za zadanie umożliwić słuchaczom spotkanie z dziełem muzycznym. Jednak by takie spotkanie było możliwe, musi zadziałać szereg czynników, zaś proces powstawania koncertów to droga długa i kręta. Każdy sezon planuje się z nawet kilkuletnim wyprzedzeniem. To zadanie dla połączonych sił Dyrektora Artystycznego, Rady Artystycznej oraz Działu Organizacji Pracy Artystycznej. Repertuar danego koncertu musi być przemyślany i spójny, często dobierany według określonego klucza. I tak: Amerykanin w Paryżu Gershwina współgra z Czterema obrazkami z Nowego Jorku Molinellego, a egzotycznie brzmiącej Szeherezadzie Rimskiego-Korsakowa odpowiada koncert fortepianowy F-dur „Egipski” Saint-Saënsa. Tak pomyślany dobór utworów pozwala spotkać się kompozycjom, których autorzy byli od siebie odlegli w czasie i przestrzeni. W Filharmonii tradycja łączy się z nowoczesnością, nowatorstwo przechodzi w klasykę. Krakowscy słuchacze byli przecież świadkami, jak kolejne awangardowe kompozycje Krzysztofa Pendereckiego z czasem wchodziły na zawsze do światowego kanonu muzyki. Na scenie występują zarówno artyści międzynarodowej sławy, jak i młodsi muzycy, dla których koncert w Filharmonii to okazja do zabłyśnięcia i przebicia się w muzycznym środowisku. Jednak zanim spod ich palców popłyną wirtuozerskie pasaże, dział promocji przez kilka tygodni zasypuje miasto informacjami o zbliżającym się koncercie. Na szczęście w Krakowie muzyce nie trzeba pomagać — sala zawsze jest wypełniona po brzegi. Warto jednak promować ją wśród jak najszerszego grona odbiorców, stąd też współpraca z krakowskimi uczelniami czy z Uniwersytetem Trzeciego Wieku. Nie ma dwóch takich samych koncertów, nie tylko ze względu na różnice w repertuarach. Słuchacze mogą uczestniczyć w prelekcjach, spotkaniach z artystami, pojawiają się też honorowi goście i poeci czytający swoje wiersze przed występem muzyków. Filharmonia w Krakowie stawia sobie za cel nie tylko „produkcję” dobrych koncertów. Jest też przestrzenią stymulującą ożywienie w lokalnym środowisku melomanów, umożliwia wymianę doświadczeń i poglądów na temat muzyki. Wokół takich miejsc naturalnie tworzą się wspólnoty: działa więc Stowarzyszenie Przyjaciół Filharmonii Krakowskiej. Po skrupulatnych przygotowaniach przychodzi długo wyczekiwany koncert Moment, który uparcie wymyka się opisom słownym. Muzyka bowiem wymaga, by jej słuchać i by ją przeżywać. A przeżywać może każdy, bo oprócz standardowych koncertów symfonicznych krakowska Filharmonia ma w ofercie koncerty dla młodszych słuchaczy. Skierowany do młodzieży i szalenie popularny wśród szkół gimnazjalnych oraz średnich cykl Musica — ars amanda opiera się często na znanych utworach, pozwala też na bliższe poznanie świata muzyki dzięki słowu wprowadzającemu. Koncerty dla dzieci to widowiska muzyczno-teatralne dla przedszkolaków i uczniów szkół podstawowych, od lat prowadzone przy współpracy z Akademią Muzyczną w Krakowie, baletem Cracovia Danza i krakowskimi szkołami muzycznymi. Łączenie muzyki, teatru i sztuk plastycznych w ramach jednego występu jest szczególnie ważne przy koncertach dla najmłodszych. Smykowe granie to inicjatywa mająca na celu umuzykalnianie dzieci do 3. roku życia przy wykorzystaniu metody Edwina E. Gordona. Muzyka nie jest tu już tylko przedmiotem estetycznym. Staje się realnym narzędziem kształtowania młodego człowieka. Gra tradycji z nowoczesnością, łamanie stereotypów, otwartość na nowe gusta słuchaczy i dowartościowanie najmłodszych — w ten sposób Filharmonia w Krakowie stara się sprostać wyzwaniom współczesności. Nawet idealnie przygotowany koncert nie miałby przecież sensu bez audytorium. Ponieważ muzyka nigdy nie istnieje w próżni. 29
Miejsce
Pomimo blisko stuletniej historii, muzyka jazzowa nie doczekała się jednoznacznego określenia. Istnieje oczywiście szereg definicji, jednak nie są one na tyle precyzyjne, aby dokładnie określić czym jest jazz. W takim razie jak określić miejsce, które jest nim przesiąknięte? Rozmowa z Maciejem Węglarzem. Menadżerem i współwłaścicielem Harris Piano Jazz Bar Magazyn
Magazyn: Harris Piano Jazz Bar od lat dba o gusta melomanów w Krakowie. Co tak naprawdę kryje się za historią tego miejsca? Każdy kto studiował lub mieszkał w stoicy małopolski zna Harrisa, ale nie każdy wie, jak on powstał. Maciej Węglarz: Klub obchodzi w tym roku swoje 20-te urodziny. Początki Harrisa przypadają na rok 1997. Pierwotnie klub przyjął nieco inną formułę niż obecna. Od wielu już lat muzyka „na żywo” rozbrzmiewa w Harrisie każdego wieczoru, podczas gdy wcześniej koncerty odbywały się w wybrane dni tygodnia. Na samym początku był to też lokal stricte jazzowy, w którym nie było miejsca na inne gatunki. Natomiast na przestrzeni lat klub zaczął się stopniowo otwierać na gatunki pokrewne, takie jak blues, funk czy soul. Niewątpliwie różnorodność muzyczna dużo wniosła do atmosfery lokalu. Czy można wyróżnić w historii Harrisa „złoty okres”? Czyli czasy, w których muzycznie działo się najwięcej, a sam lokal zyskał na rozpoznawalności? Wydaje mi się, że ciężko wyróżnić jeden okres z racji tego, że topowi przedstawiciele polskiego jazzu prezentowali się na klubowej scenie w przeciągu 20-lat, nie była to dwu czy trzyletnia kumulacja artystów. Natomiast wydaje mi się, że początek lat 2000 był o tyle ciekawy, że jazz nie był wtedy aż tak popularny jak jest teraz. Odbywało się dużo mniej festiwali, nie było też aż tylu sal koncertowych, na których mogli wystąpić popularni muzycy jazzowi.Co za tym idzie wielu artystów regularnie grało w klubach, ponieważ niekoniecznie mieli dla siebie przestrzeń na festiwalach. Wtedy też klub odwiedziło wiele legend polskiej sceny, których sprowadzenie dzisiaj byłoby dużo trudniejsze. Harris ma niestety mocno ograniczoną przestrzeń, a tym samym określoną liczbę biletów, którą dysponujemy. Natomiast w dalszym ciągu pojawiają się u nas czołowe nazwiska polskiego jazzu.
fot. materiały prasowe
30
Atmosfera „Harrisa”, to bez wątpienia jego najmocniejszy punkt. Co według Ciebie składa się na klimat tego miejsca? Dla ludzi, którzy są z boku wydaje się, że wystarczy zrobić dobry booking, za barem postawimy doświadczony
Na przestrzeni lat takie miejsca jak Harris wyrobiły sobie już markę i są rozpoznawalne także za granicą
personel i to wystarczy. Jak wygląda „od kuchni” tworzenie jednego z najważniejszych punktów na mapie Krakowa? To co teraz powiem to truizm, ale klimat lokalu tworzą ludzie. Jest to oczywistością, aczkolwiek należałoby rozłożyć to stwierdzenie na czynniki pierwsze. Z jednej strony mamy muzyków regularnie grających w klubie. Nie traktują oni Harrisa jedynie jako miejsca, do którego przychodzą zagrać koncert i zaraz po nim wrócić do domu. Spotykają się na jam sessions, pojawiają się na koncertach swoich przyjaciół. Z drugiej strony mamy obsługę, która niewątpliwie w jakimś stopniu utożsamia się z tym miejscem. Rzecz jasna ci ludzie przychodzą do klubu zarobić pieniądze, ale zależy mi na tym żeby dobrze się czuli w miejscu pracy, znali się z muzykami i innymi stałymi gośćmi. Na atmosferę lokalu wpływają też jego wystrój czy nawet samo położenie - przy jednym z najpiękniejszych rynków w Europie. Każdego wieczoru w Harrisie rozbrzmiewa muzyka grana na żywo, w Polsce nie ma zbyt wielu takich miejsc. Czy nie uważasz, że brakuje miejsca na jazz w Krakowie? W samym mieście żyje siedemset tysięcy mieszkańców. Dołóżmy do tego turystów i mieszkańców i zrobi się prawie osiemset tysięcy. Przy tych liczbach, ilość lokali w których rozbrzmiewa muzyka jazzowa jest dosyć mała. Pozwolę się nie zgodzić z Twoją tezą. W ostatnich kilku latach przeżywamy renesans jazzu w Polsce. W samym Krakowie rok w rok mamy kilka ciekawych festiwali jazzowych. Jeżeli chodzi o kluby to funkcjonują trzy miejsca stricte jazzowe - Harris, U Muniaka i Piec Art. Każdy z tych klubów ma około 20 lat, a Jazz Club u Muniaka nawet więcej. Jest też kilka innych lokali które z większą lub mniejsza regularnością organizują koncerty jazzowe. Kraków naprawdę nie ma się czego wstydzić, szczególnie na tle innych polskich miast. Nie masz trochę takiego wrażenia, że cokolwiek by się nie zrobiło w Krakowie to wszystko po prostu się udaje? Stolica małopolski ma to szczęście, że liczba jego mieszkańców stale rośnie. Ludzie przybywają do niego z całej Polski a coraz częściej szukają tu pracy ludzie z innych krajów. Dodatkowo
należy zwrócić uwagę na to, że jest to jeden z największych ośrodków kultury. Kraków bez wątpienia jest najbardziej popularnym polskim miastem za granicami naszego kraju. To właśnie tutaj co roku przyjeżdża mnóstwo turystów z całego świata, którzy pragną poznać miasto nie tylko pod względem zabytków i historii, ale także rozrywki czy kultury współczesnej. Na przestrzeni lat takie miejsca jak Harris wyrobiły sobie już markę i są rozpoznawalne także za granicą. Jak byś opisał klienta Harris Piano Jazz Bar? Nie jest łatwą rzeczą opisanie standardowego gościa Harris’a z racji tego że mamy bardzo duży przekrój osób odwiedzających klub. Jest u nas miejsce zarówno dla studentów, którzy najczęściej pojawiają się na darmowych, odbywających się w poniedziałki i środy jam sessions, jak i dla koneserów jazzu w średnim wieku, świadomie przychodzących na wybrany koncert. Do tego oczywiście należy dodać turystów, którzy w informatorach czy przewodnikach o Krakowie, znajdują wzmiankę o tym, że istnieje znany klub z muzyka jazzową. Są też turyści, którzy wstępują do nas przypadkiem, krążąc wokół Rynku. Przekrój wiekowy naszych gości jest bardzo szeroki – od kilkunastolatków do osób koło 70-tki. Harris jest niewątpliwie ciekawym miejscem. To tu spełniają się marzenia młodych muzyków, którzy mogą na waszej scenie, postawić pierwsze kroki w swojej karierze. Zdajecie sobie z tego sprawę jak wielkie brzemię spoczywa na waszych barkach? Kształtujecie gust i dajecie szanse na start karier i możliwość przeżycia wspaniałych chwil. Nie wiem czy brzemię to nieco nie za mocne sformułowanie. To o czym mówisz, wolałbym raczej traktować w kategorii wyzwania, czegoś co mnie motywuje do dalszej pracy. Odwiedzają nas studenci akademii muzycznych w Krakowie i Katowicach. Przez ostatnie dwadzieścia lat w takich klubach jak Harris czy u Muniaka, swoje pierwsze kroki stawiali topowi dziś muzycy jazzowi. Jest to bez wątpienia wartość dodana. Najbliższa przyszłość? Działalność koncertową prowadzimy bez przerwy. Wszystko sprowadza się do odpowiedniej selekcji artystów. Mam z tyłu głowy kilku muzyków, których chciałbym zaprosić do Harrisa, są to zarówno twórcy, którzy do tej pory nie grali w klubie lub grali już jakiś czas temu jak i zaprzyjaźnieni artyści zaangażowani w nowe projekty muzyczne. Jesień, jak wiadomo, jest okresem barowo-koncertowym, dlatego też nie zabraknie u nas ciekawych wydarzeń. Pragniemy ciągle się rozwijać, staramy się na każdym kroku dbać o naszych gości i wybiegać naprzeciw ich oczekiwaniom. Harris Piano Jazz Bar jest miejscem jazzu i takim na pewno pozostanie. 31
Miejsce
fot. materiały prasowe
Szpitalna 1 Życie nocne miasta Krakowa obrosło już w niejedną legendę. Magia tego miejsca jest niepodważalna, o czym przekonało się już bez wątpienia miliony ludzi z całego świata. To właśnie w tym mieście, wśród budynków, które mogą opowiedzieć niejedną historie znajduje się Szpitalna 1. Lokal jest inny od wszystkich i zarazem taki jaki każdy by chciał, żeby był. Rozmawiamy z Pauliną Żaczek, PR Manager klubu Szpitalna 1. Magazyn
32
Magazyn: Jak to się stało, że takie miejsce jak Szpitalna 1 w ogóle powstało. By móc wprawić w ruch taką maszynę potrzeba mnóstwo energii i pasji ludzi. Patrząc dziś na podziemia ulicy Szpitalnej, nasuwa się pytanie, czy to tak miało wyglądać i jak długo to będzie trwać? Paulina Żaczek: Szpitalna 1 powstała ponad dwa lata temu. Na początku, był to pomysł oczywiście właścicieli, czyli Agaty i Dave’a. Pewnego dnia dowiedzieli się, że zwalnia się miejsce po klubie Ministerstwo. Pragnęli stworzyć miejsce, gdzie mogliby dzielić się muzyką, która ich interesuje. Widzieli brak w ofercie naszego miasta dla kultury, którą chcą się dzielić. W okolicach starego miasta mamy lokale, które są nastawione raczej na komercyjną ofertę. Zapadła decyzja o otwarciu klubu. Początkowo booking managerem oraz osobą która odpowiadała
Szpitalna 1 zagłębi się w mniej obecne w zeszłym sezonie areały muzyki elektronicznej, pojawią się też eksperymenty. za całokształt klubu był Piotr Burczyn. To właśnie on przez pierwszy rok działania klubu tworzył klimat tego miejsca. Ja osobiście zaangażowałam się w życie Szpitalnej 1 od września ubiegłego roku. Praca przy klubie, w którym dzieje się tak dużo jest niemałym wyzwaniem. Szczególnie jeśli chodzi o promocję wszystkich wydarzeń oraz działań prowadzonych przez klub. Klub jest duży i dzieję się w nim naprawdę dużo. Dlatego, też wynikła potrzeba posiadania kogoś, kto mógłby zająć się sprawą mediów i bieżącej reklamy. Mowa tu także o dbaniu o wizerunek marki. Jaka jest według Ciebie myśl przewodnia tego miejsca? Motywem przewodnim Szpitalnej 1, jest prezentowanie muzyki, która jest bardziej na obrzeżach popularności. Ja osobiście bardzo cenię w działalności klubu dawanie możliwości młodym lub nieznanym artystom do zaprezentowania swojej twórczości szerszej publiczności. Tyczy się to zarówno dj-ów, producentów czy zespołów. Do tego przykładanie uwagi do jakości na wielu płaszczyznach, od jakości dźwięku, mamy najlepsze nagłośnienie w mieście, czy obsługi klienta. W samym rynku Krakowa mamy do czynienia z dużą ilością klubów. Praktycznie co lokal, to inny świat. Gości wieczornych wycieczek do centrum, cieszy różnorodność. W tej ilości proponowanych rozrywek, człowiek może się zagubić. Jak sądzisz jest oceniana Szpitalna na tle innych miejsc? Czy lokal potrzebuje wciąż ciągłej promocji i dbania o wizerunek czy jednak może już spokojnie spocząć na laurach? Na pewno nie będziemy spoczywać na laurach. W najbliższym sezonie mamy zamiar, jeszcze bardziej wyjść szerzej z promocją i stawiać na niestandardowe rozwiązania. Kraków, czy też ogólnie cała Polska jest to rynek, który ma swoje granice, jeśli chodzi o możliwości klientów. W szczególności, w przypadku tak charakterystycznej muzyki elektronicznej czy off-owej sceny koncertowej. Kraków w porównaniu do innych miast ma szeroką ofertę kulturalną. Liczba teatrów, uczelni wyższych, galerii sztuki, muzeów daje dowód na to, że w tym mieście liczy się coś więcej niż blichtr. Zgadzam się tym, ale należy pamiętać ciągle o tym, że liczba świadomych odbiorców jest wciąż taka sama. Cieszymy się, że
nasze miasto nie ma takich problemów jak inne duże ośrodki w naszym kraju. Mam tu na myśli komercjalizacje obiektów, muzyki oraz spłycenie jej odbioru. W konsekwencji niektóre ciekawe ośrodki na mapie Polski niestety odeszły do lamusa. W Krakowie staramy się nie wchodzić sobie w drogę. Wręcz nawet pomagać, na przykład nie bookując dużych nazwisk tego samego dnia. Mamy też dużą grupę stałych bywalców, którzy pojawiają się regularnie na imprezach. Naszą publiczność stanowią ludzie, którzy ciągle poszukują nietypowego brzmienia i jest to z pewnością wymagająca publiczność. Cieszymy się z tego. Powoli wkraczamy w okres nowego sezonu. Zapewne booking mocno działał i macie terminy zajęte do końca roku. W takim razie, co według Ciebie będzie w tym sezonie na topie? Klub ma zabookowane wszystkie terminy praktycznie do końca roku. Rozmowy trwają co do kilku dat. Szpitalna 1 zagłębi się w mniej obecne w zeszłym sezonie areały muzyki elektronicznej, pojawią się też eksperymenty. Oczywiście będzie też słychac u nas techno, house, acid. Nie zapominamy także o koncertach, ważnej części naszego programu. Troszeczkę jednak w tym sezonie zmienimy obrany wcześniej kierunek. Pozostanie jednak dobrze znany układ, gdyż przyjęło się już, że czwartki dedykujemy młodym polskim zespołom, natomiast piątki i soboty to noce klubowe. Z całą pewnością można stwierdzić, że Szpitalna 1 staje się powoli atrakcją na mapie Krakowa. To tu będą przyjeżdżać turyści, którzy z czasem ominą wyprawę na Wawel i skoczą wprost do muzycznej otchłani. Już teraz wiele osób, które zaprasza swoich znajomych do dawnej stolicy Polski, podkreśla, że w wizycie nie może zabraknąć lokalu spod adresu Szpitalna 1. Sama jestem dumna z tego, że po wielu miesiącach ciężkiej pracy, która została włożona w to miejsce jest taki efekt. To miło, że droga, którą podążamy jest doceniana z zewnątrz. To daje satysfakcję i siłę do działania. Czegoś byś życzyła Szpitalnej? Mam dużo życzeń dla tego miejsca. Przede wszystkim chciałabym, aby Szpitalna się nie zmieniała. Bo to co czyni ten lokal szczególnym to otwartość na ludzi i kulturę, a tego nigdy nie może zabraknąć. 33
Festiwal
Pozdro Białystok! Poznaliśmy wszystkich artystów muzycznych, którzy wystąpią podczas 8. edycji białostockiego Up To Date Festival. Łącznie w ciągu dwóch dni 8 i 9 września na krytych parkingach Stadionu Miejskiego, w Operze i Filharmonii Podlaskiej oraz w Muzeum Rzeźby im. Alfonsa Karnego wystąpi blisko 50-ciu artystów. Jan Roguz
O
rganizatorzy Up To Date Festival dotrzymali słowa. Tegoroczna, ósma edycja festiwalu będzie rekordową pod względem liczby artystów, którzy w drugi weekend września wypełnią po brzegi muzyką festiwalowe sceny. Blisko 50-ciu artystów z 16-stu krajów w tym m.in. ze Stanów Zjednoczonych, Meksyku i Rosji wystąpi na pięciu scenach. Do ogłoszonych do tej pory artystów, którzy wystąpią na dwóch największych z nich dołączają: Scena T-Mobile Electronic Beats – gwiazda drum’n’bass - Logistics, Lapalux z audiowizualnym show, król trapu ΩZ, błyskotliwi Amnesia Scanner live, przewrotny Wixapol, weteran drum’n’bass Doc Scott oraz 1988 live. Scena Technosoul – ikoniczni Vatican Shadow b2b Ancient Methods, niepozorny Stojche, Jacek Sienkiewicz w specjalnym jubileuszowym występie live/DJ, oraz FOQL live i Technosoul Showcase. Obok znanych już festiwalowiczom scen T-Mobile Electronic Beats, Sceny Technosoul oraz Centralnego Salonu Ambientu ekipa z Up To Date dokłada dwie kolejne. Podobnie jak przed rokiem w przestrzeni festiwalowej pojawi się RedBull ze swoim muzycznym projektem Red Bull 3Style Showcase. W ramach tej sceny usłyszymy czterech turnablistów: 69 Beats, Falcon1, Daaz i DJ Pacone. Po raz pierwszy w programie festiwalu pojawi się scena Polskiego Radia. Na Czwartej Scenie Czwórki Usłyszymy to, do czego ekipa Up To Date Festival zdążyła nas już przyzwyczaić – nieoczywistą selekcję rapowych polskich artystów i legend polskiej sceny klubowej. Na Czwartej Scenie Czwórki wystąpią Holak, R.A.U., Jurek Przeździecki live i Mr. Lex oraz wcześniej 34
ogłoszeni: Adi Nowak, Rosalie., Boogie Mafia i Eltron John. Wyjaśniła się także dotąd trzymana w tajemnicy lokalizacja drugiego dnia Centralnego Salonu Ambientu. Tym razem organizatorzy festiwalu zapraszają miłośników ambientu do Muzeum Rzeźby im. Alfonsa Karnego w Białymstoku. Muzeum mieści się w zabytkowej willi przy ul. Świętojańskiej 17 w Białymstoku. Dziś oglądać tu możemy zachowany dawny układ pomieszczeń, fragmenty oryginalnych papierowych tapet, sztukaterie, polichromie, plafony, boazerie i fragmenty posadzek. Willa ta, wraz z całym okalającym ją ogrodem, jest najlepiej zachowanym w Białymstoku przykładem miejskiej rezydencji z końca XIX wieku. Na koniec kilka szczegółów na temat koncertu, który O.S.T.R przygotował specjalnie dla festiwalu Up To Date. O.S.T.R Elektronicznie to projekt, podczas którego usłyszymy premierowe, elektroniczne aranżacje znanych nam utworów. Podczas białostockiego koncertu obok Adama Ostrowskiego wystąpi polski muzyk i kompozytor, a także producent muzyczny i inżynier dźwięku DJ Haem. Up To Date Festival zawsze unikał programowania swoich wydarzeń na skróty. Kluczem do osiągnięcia zamierzonego efektu nigdy nie były po prostu najpopularniejsze nazwiska. Po ośmiu latach prezentacji tego co w elektronice i rapie legendarne, najciekawsze i najbardziej fascynujące, Festiwal może dziś pochwalić się lojalną i wymagającą publicznością. Ciekawość tego, co spotka nas po dotarciu na miejsce koncertów jest jednym z największych magnesów tego wydarzenia, który przyciąga do Białegostoku rekordową jak na lokalne wydarzenia publiczność spoza Białegostoku.
35
Wywiad
fot. Live Shot
Dtekk Jędrzej Dondziło
Co to oznacza być człowiekiem renesansu? Według słów Leona Battisty Albertiego: „Jest to człowiek, który potrafi dokonać wszystkiego, na co przyjdzie mu ochota”. Rozmowa została przeprowadzona podczas tegorocznej edycji festiwalu Audioriver, który odbywał się w dniach 28-30 lipca w Płocku. Fabian Lic
Fabian Lic: Jesteś człowiek mocno zapracowanym. Up To Date Festival, Salon Ambientu, Pozdro Techno, to tylko część twojej pracy. Wskazujesz ludziom nowe wymiary muzyki. Sam osobiście jestem człowiekiem, który słucha techno. Między innymi, dzięki twojej pracy miałem okazje w pięknej scenerii brać udział w Centralnym Salonie Ambientu. Jego forma bezgranicznie mnie urzekła. Jak sądzisz, czy ta konwencja się przyjmie? Mówię o tym dlatego, że w trakcie festiwalu Up To Date, Centralny Salon Ambientu był zarejestrowany na platformie Boiler Room. Komentarze ludzi pod filmem były dosyć krytyczne. Ludzie sądzili, że jeśli wpiszą w YouTube „boiler room up to date”, to otrzymają potężną dawkę techno. Czekało ich małe zaskoczenie. 36
Dtekk: Sądzę, że idea Salonu Ambientu i Centralnego Salonu Ambientu na Up To Date Festival, już dawno znalazła swoich odbiorców. Już trochę czasu to trwa. Wydaje mi się, że od około trzech lat. Tych odbiorców cały czas przybywa. Świadczą też o tym, wszystkie salony które odbywają się w całej Polsce. One zaczynają jeździć, migrować, odbywać się w różnych miejscówkach. Publiczność jest coraz bardziej świadoma, a zarazem coraz bardziej zdyscyplinowana i też otwarta na tego typu rzeczy. Formuła Salonu Ambientu jest troszkę szersza. Nie gramy tam tylko „ambientu”, lecz różne gatunki muzyki, które są może bardziej kontemplacyjne, niż jeżeli do tańca. Up To Date kojarzy się raczej z muzyka taneczną, ale ten element, muzyki bardziej dla umysłu niż dla ciała, zawsze gdzieś tam był. Uważamy, że jest to bardzo dobry kierunek by urozmaicać te wydarzenia. Program wymaga od nas, spędzenia całej nocy na nogach i tańca do zmęczenia. Musimy mieć czas na relaks. Po prostu by odetchnąć Jesteś ze stolicy Podlasia, czyli z Białegostoku. Wydaje się, że nie jest to łatwy teren do organizowania rzeczy związanych z muzyką offową, muzyką techno. W ogóle z kulturą, która jest jakby nie podawana na tacy przez mainstream. W jaki sposób podchodzicie do organizacji kolejnej edycji festiwalu? Jest to dosyć złożone pytanie, i taką też mam odpowiedź
Jeżeli mamy robić UTD i ludzie mają chcieć przyjechać na ten festiwal, to my musimy być prawdziwi. w głowie. Białystok nie jest łatwym rynkiem do działania w kulturze, a na pewno w kulturze alternatywnej. Nie jest żadnym sekretem to, że festiwal nie jest w stanie sfinansować się z samych biletów. Mamy ciągle z tyłu głowy, świadomość jak to wpłynie na nasze możliwości pozyskiwania pieniędzy na ten festiwal. Nie tylko na sprzedaż biletów, ale także na sponsorów, granty i tak dalej. Bardzo ważna jest współpraca z naszym miastem i województwem. Tak naprawdę, oni pozwalają nam na to, żeby ten festiwal mógł się odbyć. Bez dotacji, z naszego miasta, byłoby to zupełnie niemożliwe. Ta ewaluacja naszych działań, to sprawdzanie tego co my robimy. Czy to działa, czy to nie działa? Jest proces ciągły. Nie jest tak, że my zamykamy edycję, spotykamy się i rozmawiamy o tym co schrzaniliśmy a co zrobiliśmy super. Festiwal odbywa się już 8 rok. Jest proces ciągły. Mnóstwo pomysłów leży na półkach i czeka na realizację, dlatego, że nie mamy na to funduszy. Zdarza się także, że nie ma czasu lub zespół jest za mały i tym samym nie ma mocy przerobowych. Organizacja festiwalu to złożona kwestia. Jestem zachwycony waszym podejściem do festiwalu. Coroczne filmy, które mają nam przybliżyć idee festiwalu wprowadzają nas w realizm magiczny. Oczywiście, festiwal musi się „sprzedać”. Nie wolno o tym zapominać, aczkolwiek w waszym wykonaniu wygląda to, jakby pieniądze schodziły na boczny tor. To przez to, że zespół festiwalowy to grupa przyjaciół. Ekipa wykrystalizowała się po części, zanim zaczęliśmy robić UTD. Podejrzewam, że znacie się z Metra. (klub w Białymstoku) Faktycznie. W większości przypadków nasze drogi skrzyżowały się w klubie Metro. Zarówno ja, jak i Kwik (Cezary Chwicewski) byliśmy dj-ami. Był jeszcze też młody dj Auricom, który też przez pewien okres był w naszej ekipie festiwalowej. Pierwsze lata współpracy odbywały się podczas organizacji imprez klubowych oraz plenerowych. W tym się spełnialiśmy. Któregoś dnia, poznałem ludzi, którzy działali w stowarzyszeniu, które organizowało działania kulturalne i dowiedziałem się, że jest możliwość otrzymania dofinansowania na imprezy. Pierwszy UTD pokazał jak bardzo tego typu impreza była potrzebna miastu jak i całemu regionowi. Najczęściej duże imprezy z taką muzyką zatrzymywały się na Warszawie. Nasz zespół faktycznie nie został zbudowany do tego by wykonać jakieś zadanie,
tylko po to, by stworzyć coś więcej. Nie jesteśmy żadną firmą, nie posiłkujemy się agencjami. Robimy wszystko sami. Tak naprawdę, można powiedzieć, że jesteśmy w pewnym stopniu rodziną. Tym bardziej, że spędzamy więcej czasu ze sobą niż z bliskimi. Nie zamieniłbym tego zespołu na żaden inny. Up To Date Festival bez wątpienia jest marką lovebrand. To do Was przychodzą sponsorzy i reklamodawcy, którzy pragną, by choć trochę miłości marki spłynęło na nich. Zawsze podchodziliśmy do tego intuicyjnie. Nigdy naszym celem nie było postępowanie według marketingowych prawideł „Jak tutaj rozhulać brand”. W trakcie tworzenia festiwalu sami uczyliśmy się pewnych rzeczy związanych z marketingiem. Po prostu, żeby nie wsadzić siebie samych na minę oraz tego w cudzysłowie „produktu”. Z czasem okazało się, że te wszystkie decyzje jakie podjęliśmy na podstawie naszej intuicji, były trafne. Chyle czoła Czarkowi, który jest naszym mózgiem, od tej alternatywnej, niestandardowej promocji. To on robi filmy i to on wpada na te wszystkie szalone pomysły. Staramy się być autentyczni. W tym nie ma żadnego przekłamania. My nie robimy żadnych ruchów pod publikę. Po prostu, jeżeli mamy robić UTD i ludzie mają chcieć przyjechać na ten festiwal, to my musimy być prawdziwi. Nie chcemy wykreować czegoś tylko po to żeby to sprzedawać. Zapewne zdajecie sobie sprawę z tego, że to co wy robicie, stało się pewnego rodzaju przykładem jak pewne rzeczy powinno się realizować. Czujecie na sobie presje wobec ludzi, którzy czekają na festiwal? Gdy jest się na językach i jest za chwalonym, to masz poczucie, że ciągle jest jakaś poprzeczka do przeskoczenia. Jest to wyzwanie, z którym mierzymy się co roku. Nikt nie chce spadku frekwencji na swojej imprezie. Nikt nie chce usłyszeć tego „A w tym roku nie zrobiliście takiego fajnego promo jak dwa lata temu”. To nas zmusza do tego, żeby ciągle w jakiś sposób wynajdywać sposoby na odświeżenie tej marki. Przykład POZDRO TECHNO. Robiliśmy standardowe koszulki, worki i różnego rodzaju gadżety, ale w pewnym momencie stanęliśmy przed pytaniem, co zrobić, żeby to odświeżyć. Sprawić, aby ta marka, to działanie, się nie wypaczyło. Zauważyłem, że jakiś czas temu sklep online zniknął. Jest to celowe działanie. Sklep online z ciuchami pozdro techno zniknął, dlatego że wiedzieliśmy, że zaraz wszyscy będą w tym chodzić. Marka przestanie być autentyczna. Zaczną to nosić ludzie, którzy nie do końca identyfikują się z muzyką. Zależy nam, aby te działania były związane z kulturą. Nie może to być czysto lifestylowe czy marketingowe. Zatracilibyśmy wtedy szacunek tych ludzi, do których w pierwszej kolejności chcieliśmy dotrzeć.
37
Na co mogą liczyć goście tegorocznej edycji Up To Date? Kiedy pada pytanie, dlaczego warto przyjechać na festiwal, to podchodzę do tego od innej strony. Mówienie o nim tylko przez pryzmat line-upu i jak będzie super, to nie jest sposób. Siłą przyciągania UTD to zaskoczenie. Goście do końca nie mogą być pewni co na nich czeka. Po pierwsze, Białystok nie jest oczywistym miejscem, gdzie odbywa się festiwal z taką muzyką. Jesteśmy dosyć „egzotyczną” lokalizacją i robimy to na pewno z przełamaniem wielu standardów. Sam program jest połączeniem muzyki poszukującej z muzyką, która daje mnóstwo rozrywki. Nie próbujemy być w żaden sposób ani elitarni, ani przekonywać wszystkich, że to jest fajne. Jeśli nie lubisz takiej muzyki to w porządku i nie przychodź na ten festiwal. Aczkolwiek jest mnóstwo osób, które nie znają nikogo z programu i tak przyjeżdzają. Dlaczego? Ponieważ ta atmosfera przypadła im go gustu.
W którą stronę pójdzie Dtekk, jeśli chodzi o brzmienie muzyczne. Twoje sety to wulkan energii i przede wszystkim dobra zabawa. Co starasz się dać ludziom, którzy przychodzą na twoje sety? Jest to pytanie, na które mógłbym mieć co pół roku inną odpowiedź. Fajne jest to w karierze dj-a, czy po prostu osoby związanej z muzyką, że jesteśmy związani z ewolucją muzyczną. Zmieniają się trendy, zmienia się muzyka. Nie wiadomo co mi się spodoba za rok. Może tak być, że będą to nowe gatunki, które mnie w jakiś sposób urzekną. Mimo wszystko techno zawsze było tym fundamentem. W swoich setach pragnę dać ludziom jak najwięcej energii i pozytywnych emocji. Ucieczki od tego, co się dzieję naokoło. Nie mówię o ucieczce od ich życia, tylko o tym, że kiedy gra muzyka to liczy się dla mnie tylko to. Mam wielką chęć, przekazać to co czuje do muzyki. Granie dla mnie musi być mocno fizyczne. Dlatego tez gram z winyli, a na scenie odbija mi kolba. Pragnę zarazić miłością do muzyki.
38
fot. Live Shot
Skupmy się na Tobie. W tym roku odebrałeś statuetkę Munoludy 2016 w kategorii DJ / Producent Rok. Jakie uczucia towarzyszyły Tobie, kiedy usłyszałeś, że to właśnie ty wygrałeś? Godzinę po odebraniu nagrody, zacząłem sobie uzmysławiać, co się właściwie wydarzyło. Był to dla mnie wielkie zaskoczenie. Plebiscyt pokazuje nam, że mamy wierną publiczność. Nie jesteśmy ekipą, która reklamuje nasze nominację w nachalny sposób. Nie zbieramy głosów od ludzi. Jeśli ma to być w jakimś stopniu miarodajne i autentyczne to ten głos musi być prawdziwy. Najczęściej takie przekonania spotyka się wobec wygranych. Nie zdziwię się, jeżeli ktoś w przyszłości powie, że Dtekk pewnie namawiał znajomych by dostać tą nagrodę. Dtekk/ Jędrzej Dondziło - człowiek instytucja na polskiej scenie muzyki elektronicznej: DJ, promotor i aktywista na rzecz kultury, a jego sety, wyłącznie winylowe, prezentują szeroki przekrój tego, co najlepsze w muzyce techno.
39
Sztuka !
Sztuka w sztuce Sztuka to odrębny świat, który ciągle rozszerza swoją nierzeczywistość. Sztuka to kumulacja różnych aberracji serca i umysłu, w jakie wpędziła ludzi brutalność świata i nadmiar świadomości. Sztuka to metarzeczywistość, będąca projekcją ludzkiej nadwrażliwości, irytacji, bezradności i zarozumiałości. Sztuka to krytyka zbyt pewnej siebie codzienności. Sztuka to naruszanie sztucznych oczywistości. Sztuka to najbardziej skomplikowana i zaskakująca percepcja świata.
Ś
MOCAK
Maria Anna Potocka
wiat składający się ze sztuki tworzą artyści. Jest on kumulacją małych, indywidualnych światów budowanych przez każdego artystę osobno i odniesionych do zmagań ze światem, na jakie skazuje go jego wrażliwość. Indywidualne działania artystyczne – ale tylko te, które kultura postrzega jako społecznie wartościowe – są wprowadzane w obieg publiczny. Z punktu widzenia kultury najważniejszym zadaniem sztuki jest jej krytyczny wpływ na odbiorców. Sztuka pełni tu funkcję katalizatora reakcji, prowokatora małych rewolucji, inspiratora niezależności, nauczyciela nowego piękna. Odbiorcy – którzy z jakichś powodów nie uprawiają działalności artystycznej – stają się twórcami dzięki sztuce innych. Mogą cudze reakcje czy refleksje anektować jako własne. Dzieje się to na zasadzie aprobaty lub kontrdialogu. Dzięki wszechobecności sztuki każdy człowiek funkcjonuje mniej lub bardziej aktywnie jako artysta. I w tym kierunku ewoluuje kultura. I sens tej ewolucji ma głębokie znaczenie społeczne. Odbiorcami sztuki są również sami artyści. To bardzo szczególni konsumenci. Najczęściej mają radykalne podejście do cudzej twórczości. Niektórych artystów akceptują bezgranicznie, popadając przy tym w egzaltację. Z kolei sztuce innych całkowicie odmawiają sensu. W takim podejściu wyraźnie zaznacza się proces anektowania cudzej sztuki. Akceptowane jest jedynie to, co jest rozszerzeniem lub potwierdzeniem naszego myślenia poprzez sztukę. To podejście znajduje czasami wyraz we wprowadzaniu obcej twórczości do własnej. Najważniejszym przesłaniem Sztuki w sztuce jest udowodnienie ciągłości sztuki i zbudowanie mentalnego pomostu ponad Fontanną Duchampa. Nieprzypadkowo zorganizowaliśmy tę wystawę w setną rocznicę powstania dzieła francuskiego artysty. I nieprzypadkowo zwieńczeniem wystawy jest praca Leszka Lewandowskiego, który z szacunku dla Duchampa postanowił spełnić sens tytułu i wystawił pisuar jako czynną fontannę w przestrzeni publicznej.
40
41
Design
Grafika - poziom sztuka Marcin Karolewski
Marzeniem każdego szeroko rozumianego grafika jest możliwość pracy przy jak największych projektach, w których działa i pracuje kilkadziesiąt osób, a finał będzie mogło oglądać nieskończona liczba. Szansa na pokazanie swojego talentu w świecie, nie jest codziennością. Na całe szczęście są tacy, którym się udaje. 42
43
M
arcin Karolewski to absolwent Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu na wydziale Grafiki. Ilustrator, rysownik, animator, reżyser i reżyser artystyczny. Związany z firmą post produkcyjną Juice od 2009 roku. W tym czasie pracował przy szeregu projektów reklamowych oraz animacyjnych dla polskich i zagranicznych klientów jako concept artysta, reżyser i reżyser artystyczny. Specjalizuje się w ilustracji oraz visual developmencie do filmów animowanych. Ostatnio jako jeden z 36 artystów, został wyróżniony publikacją w albumie The Best Polish illustrators | Concept Art magazynu SLOW. Aktualnie pracuje nad krótkometrażowym filmem animowanym „Malwa i Leszy” zrealizowanym całkowicie w technice 2D w studiu Juice we Wrocławiu. Historia dzieje się w przedchrześcijańskich czasach pierwszych Słowian. Ukazuje narodziny leśnego demona Leszego, który pewnego dnia zakochuje się w ludzkiej dziewczynie. Pochodzącym z dwóch odległych środowisk bohaterom przyjdzie się zmierzyć z nieprzychylnym im światem. Do projektu zostali zaproszeni studenci z francuskiej szkoły animacji Gobelins oraz The Animation Workshop z Danii.
44
45
46
Jako najciekawsze produkcje, w których miał okazję pracować wymienia m.in. teledysk zespołu Őszibarack do piosenki “Liquid Song”, którego był reżyserem i reżyserem artystycznym. Cloud Atlas to projekt rodzeństwa Wachowskich, gdzie współtworzył wizualną stronę fragmentu filmu. Marcin miał także swój udział w spocie promocyjnym Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 2014 roku w Sochi zrealizowanym dla BBC. Stworzył w nim ilustracje koncepcyjne oraz zaprojektował stroje bohaterów. W kampanii dla producentów czekolady E.Wedel zrealizował projekty postaci Lorda Walgora oraz jego załogi. W branży gier komputerowych odcisnął swoje piętno m.in. będąc reżyserem artystycznym w cinematikach gry Escape Dead Island czy realizując szereg ilustracji do gry The Witcher 3: Wild Hunt. 47
Muzyka
Dusza retro Dan Auerbach - Waiting on a Song
fot. materiały prasowe
Solowy album wokalisty „The Black Keys” jest mało związany z jego dotychczasowymi staraniami, ale mimo to wyraża fetyszyzm z duszą retro. To przypadkowe w wykonaniu i skomplikowane w konstrukcji. Marek Rybarczyk
A
uerbach przeniósł się z rodzimego Akron, Ohio do Nashville w 2010 roku, gdzie od tego czasu nadzorował by „The Black Keys” stało się jednym z największych, najbardziej zapracowanych zespołów rockowych w Ameryce. Teraz, wygodnie przytwierdzony do swojego studia Easy Eye Sound, Auerbach mógł zająć się tworzeniem solowego projektu „Waiting on a Song”. Album zawiera korzeniowo-rockowy dream team, w skład, którego wchodzą takie postacie jak John Prine, Duane Eddy, Mark Knopfler, Luke Dick, Michael Heeney czy David Ferguson. Zgodnie z tradycją „muzycznego miasta”, pisanie piosenek do albumu było traktowane jako praca z ustalonym harmonogramem. Rezultatem jest album, który ma bardzo niewielki związek z dotychczasowymi staraniami Auerbacha, ale mimo to wyczuwamy fetyszyzm z retro-duszą. Niezależnie od tego, czy był to jego solowy debiut z 2009 roku „Keep It Hid”, to zewnętrzne dokonania Auerbacha miały na sobie ślady „The Black Keys”. Album „Waiting for a song”, mógł być jego pierwszą płytą bez kropli bluesa. Auerbach stworzył mniej surowy, bardziej melodyjny rejestr świata country, soul, folk i power pop. Na otwarciu albumu, Dan Auerbach przedstawia nam piosenkę o tym, że chce „napisać piosenkę”. Wokalista odwołuje się do 48
starego mitu, który mówi o tym, że często warto po prostu przestać próbować i poczekać na to co ma być - „Utwory nie rosną na drzewach / Musisz je oderwać od wiatru”, śpiewa w „Waiting on a Song”. Końcowy wynik jest ostatecznie dowodem na wielki paradoks śpiewu. W utworach słyszymy ogrom pracy, który ma dać wrażenie brzmienia bez wysiłku. Chociaż „Waiting on a Song” jest nietypowe w wykonaniu, jest niezwykle skomplikowany w budowie. Czasem album wydaje się mniej podobny do tradycyjnej wizytówki ze studia Auerbacha. Niestety, „Waiting on a Song” również zdradza ograniczenia jego fabryki muzyki. Niesamowite wykonanie muzyczne sprawia, że teksty mają charakter drugorzędny, bezosobowy. Nawet jeśli wyraźnie nie śpiewa bluesa, Auerbach nadal świetnie czaruje. Album to opowieści o niebezpiecznych kobietach, życiowych przegranych, grzeszkach i przyjaźni, której nic nie ruszy. Podobno „Waiting for a song”, to dzieło, na które czekał całe życie. A może mógł jeszcze trochę?
Młoda Polska kontra Młoda Polska fot. materiały prasowe
Młoda Polska nie jest tylko kolejną epoką literacką w dziejach polskiej kultury. To powiew nowych prądów, idei zmieniających dotychczasowe myślenie, to w końcu okres najznakomitszych, najbardziej oryginalnych osobowości rodzimej sztuki, prozy, poezji i narodzin XIX-wiecznych „- izmów”, będących początkiem nowych prądów i kierunków w XX-wiecznej literaturze i sztuce. Paweł Mróz
R
ozdźwięk między twórczością pozytywistyczną i modernistyczną jest znaczny. Epoka przypadająca w Polsce na lata 1890-1918, czyli przełom wieków, jest często nazywana czasem negowania „wszystkiego”, rozpusty, popadania w uzależniania. Gdy osiemnastowieczni twórcy starali się nieść kaganek oświaty wśród najuboższych warstw, dążyli do emancypacji kobiet, próbowali znaleźć drogę do odzyskania niepodległości, tak ci z końca wieku mówili tylko „Nie wierzę w nic” i odurzali się kolejną dawką opium. Jak to się ma do składanki, która prezentuje dokonania muzycznej sceny? „Młoda Polska” to seria płytowa, która została pomyślana jako przegląd najciekawszych zjawisk na polskiej scenie muzycznej, oscylujących na pograniczu muzyki alternatywnej i szlachetnego popu. Utwory zebrane na dwóch krążkach to coś więcej niż standardowa składanka, to pewnego rodzaju wizytówka współczesnej, polskiej muzyki, manifest twórców, którzy poszukują, otwierają się na nowe środki wyrazu, a przede wszystkim nie dają się zaszufladkować. Na płycie usłyszymy to co nasz rodzimy rynek ma najlepszego do zaprezentowania. Oczywiście wielu z was będzie wybrzydzało, że brakuje tu niektórych nazwisk. Pamiętajcie, że nie można mieć wszystkiego. Inaczej byśmy musieli co roku
kupować składankę złożoną z 10 krążków. Gdzie tu później miejsce na pełne albumy artystów. „Młoda Polska 2” to fajny pomysł na promocję, aczkolwiek można się przyczepić, że większość znajdujących się na krążku twórców, jest już dobrze znana na rynku. Może kiedyś ktoś z mainstreamu wpadnie na pomysł, by potężnymi siłami wesprzeć tych najmniejszych lub offowych. Z całą pewnością na krążkach znajdziemy szeroki przekrój muzyczny. I to bez wątpienia cieszy najbardziej. Na kompilacji usłyszymy dzieła ze świata songwriterów, nu jazz, hip hop, pop, indie rock oraz domieszkę klubowego świata. „Młoda Polska 2” w odróżnieniu od literackiej epoki, nie powoduje uzależnień, ale pozostawia w nas uczucie spokoju. Gdyby tylko media częściej grały naszych wykonawców a festiwalowi giganci mocniej stawiali na krajowe podwórko, to wszystko byłoby w porządku
49
Muzyka
Wódka z gazowaną wodą
fot. materiały prasowe
Filip i Rumak to gracze, którzy od kilku lat nie schodzą z piedestału. Każde wydawnictwo związane z marką Taco Hemingway, to produkt pod względem marketingowym genialny. Ciężar tekstu używanego na kolejnych krążkach, powoduje, że do słów Filipa Szcześniaka podchodzimy z respektem i dużym dystansem.
N
Fabian Lic
ie pamiętam, by jakikolwiek projekt w obecnych czasach wszedł na rynek muzyczny z takim impetem. Choć Taco Hemingway pojawił się na scenie zaledwie kilka lat temu, to może się pochwalić rzeszą fanów. W szczególności to zasługa dwóch wydawnictw „Umowa o dzieło” oraz „Trójkąt warszawski”. Świetne przyjęte EP-ki, ruszyły machinę, która do dziś jest nie do zatrzymania. Pierwsze festiwalowe koncerty, kolejne wyświetlenia na YouTube oraz wszechobecność w kulturze. Tak po krótce można przedstawić drogę Taco Hemingway’a. Początek hype’u na Taco, a właściwie Filipa Szcześniaka, to przełom 2014 i 2015 roku. W grudniu 2014 roku wydał własnym sumptem mini album, „Trójkąt Warszawski” i wkrótce na blogach zaczęły pojawiać się pierwsze rekomendacje tego materiału. Talent początkującego rapera dostrzegli również koledzy po fachu. Sławę w internecie Filip zdobył jednak już kilka lat wcześniej. To on był autorem pamiętnego filmiku na YouTube, „Hitler: w poszukiwaniu elektro”. Ta „produkcja” do dziś doczekała się ponad 2,5 miliona wyświetleń (!). Rekompensując fanom brak większego dostępu do informacji o sobie, Taco na longplayu „Marmur” umieścił utwór „Żywot”. W ciągu pięciu minut opowiada w nim całe swoje życie, rozpoczynając jednak historię od kąśliwego wersu „Dla tych, którzy tak koniecznie chcą biografii...”. Jak dotąd „Żywot” pozostaje najbardziej kompletnym, autoryzowanym źródłem wiedzy o Taco Hemingwayu. 30 lipca ukazał się piąty mini album pt. „Szprycer”. Nagrania zostały oczywiście udostępnione bezpłatnie w formie digital stream na kanale YouTube oraz na oficjalnej stronie internetowej. Kilka dni po premierze w sieci wybuchła burza skierowana przeciwko samemu twórcy. Środowisko fanów, które dotychczas 50
stało murem za Taco, nagle się podzieliło. Cześć słuchaczy nie mogła zrozumieć obranej drogi przez artystę, twierdząc, że zbyt ostro zboczył ze ścieżki, którą sam wychodził. Z drugiej strony mieliśmy ludzi, którzy wręcz zwariowali na punkcie mini albumu „Szprycer”. Pod komentarzami można było odnieść wrażenie, że Filip z Rumakiem nagrali krążek, który jest przełomowy i długo wyczekiwany. Można przypuszczać, że zastosowanie różnych zabiegów muzycznych, postawiło Taco bliżej panujących trendów. W tym momencie, każde moje kolejne słowo spowoduje, że będę przydzielony do którejś ze stron. A szczerze nie mam na to ochoty. Doceniam dotychczasową pracę Taco, która będzie ze mną już na zawsze. Natomiast rozumiem dalszą eksplorację muzyczną. Stojąc w miejscu Filip z Rumakiem, przestaliby się rozwijać. Owszem nie cały krążek jest tym wymarzonym, ale zwróćcie uwagę, do jakiego momentu doszliśmy. Oczekujemy od projektu Taco, by sprostał oczekiwaniom kilku jak nie kilkunastu tysięcy ludzi. Wymagamy by na płytach ciągle trwała opowieść z Marmuru przesiąknięta Warszawą z trójkąta lub umowy. Jeżeli kolejny krążek zabrzmiałby tak samo, to uznalibyśmy, ze chłopaki się wypalili i nie potrafią nic innego zrobić. Sam krążek dla mnie nie jest rewolucyjny, lecz ewolucyjny, jak z resztą cała rodzina Asfalt Records. Utwór „Chodź”, to numer, który na długo zapisze się na moje liście przebojów. Bit z „Dele”, to rytm bicia (życia) tegorocznego lata. Nauczyłem się, że do twórczości Filipa Szcześniaka należy podejść z dystansem. „Szprycer”, to wciąż solidna opowieść, przedstawiająca stolice w prześmiewczym komentarzu. Spuśćmy czasami z tonu i pozwólmy Szprycerowi, by podobał się tym, do których trafił. Z resztą wszystko jedno.
agencja kreatywna
www.rezon.co
Tworzymy rozwiÄ&#x2026;zania -
logo identyfikacja wizualna strony www sklepy internetowe kampanie google social media
51
52