Magazyn 06

Page 1

06 egzemplarz bezpłatny ISSN 2543-5965

01


W tym numerze rozmawiamy z

Agim Dżeljilji strona 16

Łukasz Napora strona 28

„Sponsora można zaczarować tym, że mamy coś wyjątkowego. To się nazywa lovebrand. Wy robicie czajniki i nie jesteście lovebrandem, a my jesteśmy więc, chodźcie z tymi czajnikami do nas. W wyniku tych działań trochę tej naszej miłości spada na sponsora.”

Wywiad z Łukszem Naporą na stronie 28

02

Beata Śniechowska strona 48


Fotografia Książka Muzyka

Sztuka

Wydarzenia Wywiady

Redaktor naczelny Fabian Lic fabian.lic@magazyn.co

Reklama reklama@magazyn.co

Dyrektor artystyczny Rafał Boro rafal.boro@magazyn.co

Kontakt 793 554 020 www.magazyn.co biuro@magazyn.co

Wydanie online Jakub Szczeklik jakub.szczeklik@magazyn.co

Zdjęcie z okładki: Ula Kóska / Paradise Kitsch

ETNO - Ula Kóska Blank Space - Robert Cybulski

04

7ew Lew Tołstoj. Ucieczka z raju Dom z liści

25

Piotr Bejnar - Album Night Marks - Experience Anna Przybył - Pragnienia NSI Quartet & Dominik Wania   - The look of cobra EABS - Repetitions (Letters to Krzysztof   Komeda)

32

Twórcze współoddziaływania   Beata Czapska Magdalena Ślósarczyk Montmatre i Montrparnasse

18

Up to Date Festival Soundrive Festival Big Book Festival

38

Agim Dżeljilji Łukasz Napora - Lovebrand Beata Śniechowska - O śniadaniach

16

Autorzy Martyna Kędzior Fabian Lic Radosław Misiewicz Jan Roguz Magdalena Ślósarczyk Agnieszka Pająk Patrycja Wachlik Krzysztof Żyła

10

26 27

33 34 35 36

22 50

40 46

28 48

Wydawca Rezon sp. z o.o. ul. Głowackiego 17A 39-200 Dębica REGON 365395122 NIP 872 241 46 14 Redakcja zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych tekstów, nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam i ogłoszeń. 03


Etno

fotografie: Ula Kóska koncept/makijaż/stylizacje: Beata Bojda, modelki: Joanna Orzechowska, Oliwka/UnitedForModels

Etno jest efektem dwumiesięcznej współpracy z Beatą Bojdą, stylistką i wizażystką. Poznałyśmy się przypadkowo w prowadzonym wówczas przez nią salonie kosmetycznym w Bielsku-Białej, do którego wybrałam się na hennę brwi. Od słowa do słowa, Pani Beata zaproponowała mi sfotografowanie jej autorskiego projektu stylizacji, inspirowanych folklorem europejskim. Z chęcią zgodziłam się na tę propozycję, tym bardziej, że nasze upodobania estetyczne okazały się tożsame. Bardzo szybko udało nam się znaleźć porozumienie, Pani Beata stworzyła wspaniałe stylizacje i makijaże a ja zadbałam o koncept wykonania zdjęć w naturalnym oświetleniu oraz na czarnym tle i oczywiście wykonałam fotografie. 04


05


Fotografią modową zajmuję się od pięciu lat. Doświadczenie w tej dziedzinie zdobywałam samodzielnie, poprzez ciekawe współprace, które udało mi się w tym czasie nawiązać. W ramach dyplomu, kończącego sześcioletnią Szkołę Sztuk Pięknych zrealizowałam mój pierwszy cykl fotografii modowych – to było odkrycie mojej nowej pasji, która wytyczyła kierunek moich dalszych poszukiwań. Rok później kupiłam pierwszy aparat i zaczęłam poszukiwać możliwości eksperymentowania w tej, jeszcze dla mnie nowej, dziedzinie. Bardzo szybko zaczęłam jednak kreować swój własny język formalny, poszukiwać własnego stylu, bardzo często nawiązując do świadomie interpretowanego kiczu czy estetyki camp. Ten nurt estetyczny i towarzysząca mu atmosfera nostalgii, stały się cechą charakterystyczną moich fotografii, które tworzę pod szyldem Paradise Kitsch. 06


Poszukuję erudycyjnych połączeń pomiędzy sztuką dawną a współczesną wrażliwością. Inspiruje mnie fotografia Petera Linbergha i Paolo Roversi, oboje eksplorują bliską mi malarską estetykę oraz senną, nostalgiczną atmosferę swoistego spowolnienia, które daje czas na zachwyt nad kobiecym strojem i ciałem. Jednocześnie fascynuje mnie możliwość gry z konwencją, jaką stwarza fotografia kreacyjna, swoistego żartu, cudzysłowu, w jaki każdorazowo bierzemy silnie stylizowany przekaz. W mojej fotografii spotykają się tradycje malarstwa nowożytnego zinterpretowane w medium fotografii (np. maniera sfumato) z aktualnymi trendami w modzie. Więcej moich prac znajdziesz na www.ulakoska.com 07


www.uptodate.pl

08


09


10


Bl ank space

fot. Robert Cybulski

Pomysł na projekt zrodził się podczas warsztatów pt. „Generatywne formy audiowizualne”, które odbyły się w ramach Night Media Lab 3.0 w Centrum Technologii Audiowizualnych we Wrocławiu. Uczestnicy mieli okazję stworzyć projekt audiowizualny oparty na animacji generatywnej, czyli tworzonej i automatyzowanej za pomocą podstawowych skryptów w Adobe After Effects. Już podczas tworzenia identyfikacji wizualnej trzeciej edycji Night Media Lab - jako temat przewodni wyłonił się „kosmos”. Istotnym dopełnieniem zapoczątkowanej już sesji były kolejne „kosmiczne” warsztaty, tym razem skierowane dla młodych twórców filmowych.

11


Mimo konkretnej tematyki, każdy z uczestników miał własne pole do kreatywności, ekspresji i wyrazu. Podczas nagrywania własnych materiałów wideo w studio im. Wojciecha Jerzego Hasa to oni decydowali jaki strój założą oraz jak się zaprezentują. Cały efekt jaki udało mi się zaprezentować w „Blank Space” jest obserwacją oraz reportażem ich zachowań przed kamerą, podczas realizacji warsztatów.”

12


Robert Cybulski jest dyplomowanym grafikiem i pasjonatem fotografii. Obecnie jest freelancerem, który ostatnie trzy lata spędził we wrocławskim Centrum Technologii Audiowizualnych. Określa siebie jako minimalistę zapatrzonego w czystość formy, który nie lubi ogromu i komercyjnego rozmachu a w sztuce poszukuje prawdy, uczuć oraz oryginalności.

13


Więcej o autorze: https://www.behance.net/RobertCybulski r2cybulski@gmail.com

14


15


fot. materiały prasowe

Wywiad

Dla mnie muzyka elektroniczna nigdy nie była sposobem wypełnienia czasu, kochałem ją od dziecka, rosłem z nią

Agim

Poznański festiwal powstał w wyniku rozwoju polskiej sceny muzycznej i w zaledwie cztery lata od premierowej edycji stał się jej ważnym forum recenzenckim. Coraz częstsze nazywanie go właściwym świętem polskiej muzyki nie dziwi, a określa autentyczne znaczenie tej imprezy. Podczas festiwalu mieliśmy okazję rozmawiać z Agimem Dżeljilji.

16

Krzysztof Żyła

Agim Dżeljilji to jeden z najbardziej doświadczonych producentów muzyki elektronicznej w Polsce. Tworząc grupę Őszibarack, od 2004 roku wydał cztery albumy długogrające, których powodzenie zaowocowało występami na wielu zagranicznych festiwalach (m.in. Eurosonic czy Europavox). W międzyczasie jako producent współpracował z zespołem Husky. Przez ostatnie lata, wraz z Igorem Pudło ze Skalpela i Jankiem Młynarskim współtworzył projekt Nervy, łącząc swoje fascynacje brzmieniem syntezatorów z żywym instrumentarium.


Krzysztof Żyła: Spotykamy się na poznańskim Spring Break Festival w dwa tygodnie po premierze EP-ki „Votulia”. Formalnie – twojej debiutanckiej solowej płyty. Agim: No tak, znajomi z branży przekomarzają się pytając „Debiutant, jak się czujesz?”. Podoba mi się jednak – po tylu latach grania - ten przywilej resetu i nowego początku. Nie zapominam jednak o pokorze i ciężkiej pracy.    Jak więc się czuje świeżo upieczony debiutant? Podobnie jak czternaście lat temu, kiedy wydawaliśmy pierwszy album Oszibarack. Z tymże dziś nie mam żadnych oczekiwań. Przyszło to dosyć naturalnie. Przez te lata muzyka cały czas we mnie była, funkcjonowała i w takim wydaniu się zmaterializowała. Nie siliłem się na eksperymenty, każdy może znaleźć na „Votuli” czytelne inspiracje. To jednak tylko część mojej autorskiej wypowiedzi, którą dopełnią jesienią pełnym albumem, na który materiał powstał w tym samym czasie. Instrumentarium i nastrój będą podobne.    Czy ten nowy start oznacza, że po latach współtworzenia w różnych konfiguracjach, dojrzałeś do autonomicznej wypowiedzi? Traktuję to bardziej jako kolejny etap. Szukałem po prostu swojego języka w muzyce elektronicznej, którą przecież zajmuję się od początku. Przecież także w Oszibarack odcisnąłem swój stempel. To miało swoją cenę i konsekwencję, ale jestem z tego dumny, bo dzięki temu był to zespół unikalny. Tu skupiam się na rytmie, melancholii i tajemniczości, którą zawsze w sobie miałem, ale nie byłem w stanie jej zawrzeć choćby w Oszibaracku, który z zasady był pewnym pastiszem. Potrzebowałem autonomii do pełnego wyrażenia siebie i zdjęcia gorsetu. Muzyka jest dla mnie narzędziem, dzięki któremu przekazuję swoje emocje i spostrzeżenia. Co ważne, teraz pracuję zupełnie sam. Nie gram na żadnym instrumencie, ale od zawsze kochałem syntezatory i beat maszyny, na których generuję moje dźwięki.    Na scenie stoisz teraz sam. Nie dzielisz z nikim odpowiedzialności. Oj bardzo to przeżywam, ale z drugiej strony wiem za co odpowiadam. Koncert jest pewną opowieścią, podróżą, w którą zabieram publiczność. Nabieram nowego doświadczenia. Na przykład koncert na ubiegłorocznym WROsoundzie był dla mnie lekcją, która pokazała mi jak wiele muszę zrobić jeżeli chodzi na przykład o moje brzmienie. Wierz mi, że dziś jestem o wiele mądrzejszy przez co i zadowolony z występów na żywo.

We Wrocławiu zaskoczyłeś słuchaczy formułą koncertu przenosząc scenę na środek sali. Będziesz to kontynuował? Chciałbym, niestety nie wszędzie jest to logistycznie możliwe. Myślę teraz nad scenografią moich koncertów. Mam nadzieję, że coś nowego uda mi się pokazać już na Openerze. Oczywiście przywiązuję wagę do strony wizualnej, ale to nie jest najważniejsze. Najważniejsza jest muzyka, która ma połączyć widza z wykonawcą i wykonawcę z widzem.   Wracając do Poznania. Na tegorocznym Spring Break mamy wysyp artystów z kręgu muzyki elektronicznej. Jak patrzy na to debiutant-weteran sceny? Zrobiła się moda na elektronikę, ale musimy pamiętać, że kij ma dwa końce. Z jednej strony to cieszy, że muzyka nowoczesna wzbudza coraz większe zainteresowanie. Mam jednak w związku z tym pewne obawy. Zauważam – choć to naturalne – że są powielane pewne schematy muzyczne. Wszystko już fajnie brzmi, ale brakuje mi w tym oryginalności, swojego pomysłu. Elektronika nie wymaga ogromnego warsztatu czy kunsztu – wymaga przede wszystkim gustu i umiejętności weryfikowania dźwięków, które prezentujesz. Jeśli masz to wyczucie i swój styl – jesteś wygranym. Wydaje mi się jednak, że niestety tego często brakuje. Nie chcę deprecjonować młodych artystów, ale wydaje mi się, że wkrótce muzyka elektroniczna wróci do undergroundu i zainteresowania zmaleje. Taka jest jednak cykliczna natura sztuki. Dla mnie muzyka elektroniczna nigdy nie była sposobem wypełnienia czasu, kochałem ją od dziecka, rosłem z nią. Mówiąc najprościej – prawdziwi się obronią.    Przygotowujesz się więc jakoś do obrony swojej jesiennej płyty? Nie. Nie przygotowuję się i niczego nie oczekuję. Liczy się muzyka. Chciałbym tylko żeby ta muzyka się podobała. Zdradzę tylko, że jesienną trasę przygotowuję wspólnie z Karolem Mózgawą, znanym jako Deas. Pomagał mi miksować tę płytę, dobrze dogadujemy się i z tego wyniknie także nowa kooperacja. Więcej wkrótce, spokojnie planuję.

17


Sztuka

Twórcze współoddziaływania Beata Czapska/ Coutelle/ Prentice

R

fot. materiały prasowe

Patrycja Wachlik

ené Coutelle to wybitny francuski rzeźbiarz, poeta i oddany pedagog. Michael Prentice natomiast jest amerykańskim twórcą, pochodzenia irlandzkiego, pracującym w granicie, marmurze czy brązie. Co może łączyć tych dwóch, tak bardzo różniących się od siebie spojrzeniem na formę i treść rzeźby, artystów? Jedynie to, że ich sztuka nie pozostała bez wpływu na działalność twórczą urodzonej w Warszawie, zaś od 1974 roku żyjącej w Paryżu, Beaty Czapskiej, której sztukę od 20 czerwca będzie można podziwiać w ramach organizowanej przez galerię Limited Edition wirtualnej wystawy pt. „Czysta forma”.    To właśnie przypadkowe spotkanie w końcu lat 70. z pierwszym ze wspomnianych artystów, zainicjowało u polskiej architektki, designerki, projektantki wnętrz i plakacistki zainteresowanie rzeźbą. Twórcza atmosfera panująca w pracowni

18

Home et Loup

Coutelle’a, miejscu spotkań artystów wizualnych, literatów, filozofów oraz naukowców, a także przyjacielska więź, która nawiązała się pomiędzy Czapską a francuskim mistrzem, zainspirowały ją do sięgnięcia po dłuto. Dziś rzeźbiarka z sentymentem wspomina kawałek piaskowca przygotowany dla niej przez Coutelle’a w celu realizacji swojej pierwszej, nigdy nieukończonej zresztą rzeźby. Dopiero fakt rozwiązania pracowni architektonicznej, w której była zatrudniona Czapska wpłynął nieoczekiwanie na zmianę jej ukierunkowania. Ta nieprzewidziana sytuacja pchnęła ją na drogę sztuki.    Kolejne rzeźbiarskie inspiracje przyniósł Czapskiej rok 1985, kiedy to rozpoczęła trwającą w sumie 5 lat, współpracę z amerykańskim artystą, Michaelem Prentice’em. Dwoje twórców wspólnie zrealizowało między innymi granitową fontannę w Puteaux obok Paryża, a także liczne projekty


Way

dekoracji wnętrz, mebli czy oświetlenia.    Można powiedzieć, że o ile spotkanie Czapskiej z Coutelle’em zaszczepiło w niej fascynację rzeźbą jako nośnikiem duchowych przeżyć autora, współpraca z Prentice’em zwróciła uwagę artystki na potrzebę poszukiwań kompozycyjnych w sztuce, zorientowanych na syntetyzację form.

Francuski pierwiastek

Balansujące na granicy figuratywności i abstrakcji dzieła René Coutelle’a, eksplorując takie obszary, jak cielesność i duchowość, skrywają w sobie nieokreślony pierwiastek subtelności, nieuchwytności oraz mistycyzmu. Choć wykonane w kamieniu, drewnie i brązie realizacje francuskiego mistrza mogą być rozpatrywane w kategoriach swoistego, artystycznego eksperymentu, służącego poszukiwaniom czystej formy, w rzeczywistości ściśle nawiązują one do afirmacji substancjalności i fizyczności. W każdej bowiem z sytuujących się pomiędzy przedstawiającym a nieprzedstawiającym prac, odnaleźć można zarys organicznych kształtów, odnoszących się bezpośrednio nie tylko do świata ludzi, ale i do uniwersum zwierząt i roślin. Nic dziwnego więc, że w skoncentrowanych w kolisty kształt wydłużonych formach odnaleźć można linię ptasich skrzydeł, natomiast w delikatnych, nawarstwiających się w owalną kompozycję elementach wyraźnie dostrzegalna pozostaje fascynacja florą.    Michael Prentice z kolei w swojej artystycznej działalności zdaje się poszukiwać formy najbardziej uniwersalnej. W tym celu, czerpiąc inspiracje wprost ze świata natury, rzeźbiarz maksymalnie syntetyzuje swoje abstrakcyjne kompozycje, nie pozbawiając ich jednak pewnej organiczności kształtów. Podsumowując, zauważyć należy, że podczas gdy Coutelle swoje abstrakcyjne aranżacje wyposaża w pierwiastek duchowości, sprawiając, że jego afirmujące materialność dzieła zyskują wymiar niematerialny, Prentice skupia się na pewnego rodzaju „pragmatyczności” formy i dążeniu do uniwersalizacji kształtów natury.

Cechy wspólne

Warto zadać sobie jednak pytanie, co oprócz długoletniej współpracy łączy w istocie Czapską ze wspomnianymi rzeźbiarzami. W jaki sposób ich działalność wpłynęła na twórczość polsko-francuskiej artystki? Sztuka Beaty Czapskiej wydaje się zespalać ze sobą cechy właściwe realizacjom Coutelle’a oraz Prentice’a, syntetyzując je w unikatowej estetyce rzeźbiarskiej, wypracowanej przez autorkę. Choć jej, realizowane w rozmaitych tworzywach, takich jak kamień, brąz czy drewno, animalistyczne i florystyczne przedstawienia, w próbie przezwyciężenia nierzadko twardej i ciężkiej materii, ujęte zostają w dynamicznym geście, Czapska, wzorem Coutelle’a, lokuje w swoich dziełach pewien nieokreślony pierwiastek subtelności, Loutre de Neige

19


Profit-vent I

Armadyllo

20


Egyptien dream

delikatności i nieuchwytności. Ponadto, choć wspólnym celem sztuki polsko-francuskiej rzeźbiarki i jej mistrza jest afirmacja życia poprzez twórczość artystyczną, dążą oni do jej wyrażania zupełnie inną drogą. Podczas gdy Czapska demonstruje ją za pomocą ekspresji swoich roślinnych i zwierzęcych przedstawień, to odtwarzając trawy poruszane wiatrem, to znów ukazując bawiącą się beztrosko wydrę, Coutelle prostej radości istnienia poszukuje w pełnym akceptacji i skupienia wejrzeniu w głąb siebie. To właśnie możliwość ulegania za pośrednictwem rzeźby wewnętrznej autorefleksji nadaje pracom Coutelle’a wyciszonego, niemal mistycznego charakteru. Wydaje się także, że Coutelle zaszczepił w Czapskiej potrzebę opisywania natury za pomocą języka sztuki. Jednakże, podczas gdy sytuujące się na granicy figuratywizmu i abstrakcji, realizacje Francuza nawiązują do świata roślin i zwierząt w sposób nieoczywisty oraz metaforyczny, polsko-francuska artystka wybrała niemalże bezpośredni sposób mówienia o niezwykłej dynamice uniwersum flory i fauny. Jedyny w tej materii wyjątek mogą stanowić odwzorowania roślin, których odtwórcza rola nierzadko ulega zatarciu, nawiązując, w mniejszym lub większym stopniu, do uproszczonych kształtów twórczości niefiguralnej.

Poszukiwania

Jeżeli chodzi o samą formę, Czapska wzorem Prentice’a wydaje się dążyć do jej syntetyzacji. Chociaż realizacje Amerykanina utrzymane są całkowicie w duchu abstrakcji, podobnie jak on rzeźbiarka w swoich roślinnych i zwierzęcych przedstawieniach posługuje się w dużym stopniu kulistymi, eliptycznymi lub obłymi kształtami, zakończonymi zaokrąglonymi, bądź lekko zaostrzonymi krawędziami. Być może to ze względu na niewielki poziom szczegółowości w figuratywnych pracach Czapskiej, jej obiekty przywodzą na myśl abstrakcyjne realizacje Prentice’a, tworzone w myśl potrzeby odnalezienia w rzeźbie czystej formy.    Śledząc relacje artystyczne na linii Coutelle - Prentice – Czpaska, wywnioskować można, że dwa ważne dla polsko -francuskiej artystki spotkania, które nastąpiły po sobie w przeciągu dwóch dekad, z pewnością wpłynęły znacząco na charakter jej rzeźby. Oddziaływanie to nie polegało jednak na dosłownym przeszczepianiu formalnych, warsztatowych oraz tematycznych wzorców do sztuki Czapskiej, a jedynie na niezobowiązującym, swobodnym inspirowaniu się rozwiązaniami stosowanymi przez Francuza i Amerykanina. Dlatego właśnie, choć prace rzeźbiarki, wzorem realizacji Prentice’a, są bardzo uproszczone w swojej kompozycji, w przeciwieństwie do jego sztuki wciąż wpisują się w nurt figuratywizmu, natomiast pomimo ekspresyjnego wydźwięku, zaskakują nieokreślonym pierwiastkiem subtelności, tak charakterystycznym dla twórczości Coutelle’a. La ratte II 21


Sztuka

Magdalena ล lรณsarczyk

22


N

ajlepiej rysuje się w nocy, kiedy nikt niczego ode mnie nie chce. Najlepiej zaczyna się rysować, gdy palce mrowią do stawiania pierwszych kresek. Najlepiej kończy się rysunek, gdy ktoś chwali, że efekt jest naprawdę dobry.    Te trzy rzeczy rzadko zdarzają się naraz, ale kiedy się to udaje, to mam wrażenie, że z zakamarków mojej głowy wypłukują się zalegające tam brzydactwa. Trochę bezwstydnie pokazuje je ludziom dookoła. Możliwe też, że po prostu nie umiem narysować niczego ładnego.    Pochodzę z Krakowa, skończyłam studia na Uniwersytecie Jagiellońskim i pracuję w Filharmonii Krakowskiej, gdzie odpowiadam za promocję. Muzyka grana na żywo przez orkiestrę działa abstrakcyjnie na moją wyobraźnię - dźwięki mają aspekt wizualny (barwy, kształty, położenie w przestrzeni), ale najbardziej interesuje mnie kreowanie postaci. Inspirują mnie książki z turpistycznym zacięciem, przykładowo Chucka Palahniuka, a także ukazujące absurdy zachowań ludzkich (dialogi w „Przez ciemne zwierciadło” Philipa K. Dicka). W wolnych chwilach rysuję dla magazynu Fuss i śpiewam w chórze. Marzę o stworzeniu animowanego teledysku.

23


24


fot. materiały prasowe

Literatura

⅔ doskonałości, reszta...

7

Radosław Misiewicz

Ew - takim tytułem (ang. „Seveneves”) opatrzony jest spory, ponad 800 stronicowy, przepięknie wydany przez Maga tom. Za monochromatyczną, piękną okładką skrywający opowieść o końcu świata, cenionego Neal’a Stephensona.    To też miejsce dla takich zdań jak: „(…), U-kształtne zgięcie zaczęło się propagować po łańcuszku w jej kierunku, (…) aż ostatecznie wolny koniec odwinął się jak końcówka bicza i okręcił wokół jej sterczącego palca.” lub „(…) Ymir sam w sobie był ogromną bryłą materiału pędnego - lodu - zarażoną pasożytem w postaci aparatury, której celem było przetwarzanie tegoż materiału na ciąg”. Te zdania, pozbawione kontekstu, mogą boleć. Komu przeszkadza techniczny żargon, może już odpuścić. Powieść Stephensona to przedstawiciel podgatunku, którego najlepszymi polskimi twórcami są Dukaj i Lem. Ci dwaj skupiają się jednak na aspekcie technologicznym dużo rzadziej niż Stephenson. Jest to więc książka skierowana do „freaków”, do których zalicza się też autor, zatrudniony obecnie na stanowisku głównego futurologa w jednym z bardziej tajemniczych startupów Doliny Krzemowej. Jeżeli „7EW” potraktować jako jedną z prognoz… Czujmy się ostrzeżeni. Całą powieść otwiera wydarzenie nabrzmiałe skutkiem - wybuch księżyca, już w pierwszym zdaniu. Ludzkość musi reagować szybko, by dostosować się do zmieniających warunków przetrwania. Akcja toczy się głównie na ISS - Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, a jej bohaterami są ludzie o wyższym wykształceniu technicznym, m.in.: astro-geolog, psychiatra, pilot myśliwców, rosyjski komandos. Co ciekawe i niespotykane w sf, 3 z wymienionych postaci to kobiety. Nie nastawiajcie się jednak na ich głębię. „7Ew” zamiast tego oferuje bardzo długie opisy lotów kosmicznych w niemal naturalistycznej formie. Lub równie długie opisy polityki na stacji kosmicznej. To uczta dla fanów technik sprowadzania komet na na orbitę Ziemi i starego Discovery.    Niestety,po ponad 500 stronach następuje finalne 270. Akcja przenosi się wtedy na tysiące lat w przyszłość. Jest to część chyba trochę odpuszczona przez autora i po prostu, nieco rozczarowująca. Warto jednak po „7Ew” sięgnąć, by poczuć klimat nauki ratującej świat, nauczyć się czegoś o dynamice łańcuchów i przeżyć z bohaterami koniec świata. 25


Literatura

LEW ucieka

fot. materiały prasowe

Czytanie niektórych książek jest jak leżenie na atłasowym szezlongu. Czujemy pod palcami szlachetny materiał, służba przyniesie herbatę. “Lew Tołstoj. Ucieczka z raju” to nie taka książka, choć może sprawiać takie wrażenie. Tutaj raczej stoimy w trzydziestostopniowy, mroźny i piękny poranek przed cerkwią, wsłuchani w mnisi zaśpiew. Myśli błądzą. Żona ględzi. To będzie dobry dzień.

P

Radosław Misiewicz

awieł Basiński to Rosjanin, psycho-fan twórczości klasyków rosyjskich, autor nagrodzony m.in. Bolszaja Kniga (czyt. zabużański odpowiednik Nike) oraz twórca o wyjątkowej wrażliwości i spostrzegawczości. Pierwszą i ostatnią cechę z wymienionych powyżej, szybko zauważy czytelnik tomu „Lew Tołstoj. Ucieczka z raju”, gdzie autor stara się przeanalizować jeden z dziwniejszych epizodów z życia Tołstoja. Jest to wydarzenie naznaczone ostateczną konsekwencją. Pisarz, w wieku lat 82, ucieka z domu. Dlaczego ucieka? Po co ucieka? I dokąd? Te pytania to sedno struktury tego reportażu historycznego.    Basiński ze wspomnianą już wrażliwością i wnikliwością, analizuje listy, wspomnienia, artykuły prasowe, zaszyfrowane telegramy carskich agentów oraz bogate biografie bohaterów dramatu rozgrywającego się w roku 1910. Czytelnik współczesny - oniemiały wobec tak wielu źródeł, w zadumie i z niezmąconym stanem satori, wywoływanym przez wspaniałą literaturę o literatach, połyka tę opowieść o Rosji. Buduje przy tym zrozumienie dla „dziwności” tego kraju, który poznajemy zwykle na youtubowych kompilacjach „Russia is a state of mind”. Używając słów Basińskiego - „zaiste, szeroki jest duch człowieka rosyjskiego”. Zauważyć należy, że słowa te podsumowują wywód o jednym z mnichów, który modli się o śmierć Tołstoja słowami: „Zabierz go z oblicza ziemi, ten trup cuchnący, który pychą swoją całą ziemię zasmrodził. (...).”    Kluczowe wątki u Basińskiego są trzy: związek Tołstoja z żoną, przełom duchowy Lwa i pisarz jako głowa rodziny. Analiza związku z żoną to gratka dla wszystkich, których fascynuje proces powstawania literatury i związane z nim relacje rodzinne. Sofia - żona - była bowiem redaktorką, cenzorką i opiekunką, przez większą część życia pisarza. Pełniła te role i przy „Wojnie i pokoju”, i przy „Annie Kareninie”. Była też demonem nadwrażliwości i nadopiekuńczości, wytworzonym przez wiek XIX w Rosji. Starcie tej osobowości z Tołstojem po 26

roku 1881, to okazja do opisania pączkującego latami na łonie rodziny konfliktu. Przestroga dla mężczyzn, którzy, żonaci, chcą poświęcać się swoim obsesjom. W 1881 roku Tołstoj rodzi się na nowo i Basiński, śledząc tę przemianę, genialnie oddaje naturę konfliktu między odrzucającym wszystko co święte, a przy tym świętym Tołstojem, a żoną, oddającą się bigoterii. W rodzinie Tołstojów jednak, nie tylko Sofia była przeciwko geniuszowi. Siódemka z jego ośmiorga dzieci także występuje przeciwko ojcu. Powodem - nieśmiertelna mamona.    Ze splotu tych trzech okoliczność (żona - przełom - konflikt o kasę) wyłania się niezwykły obraz rodziny nieszczęśliwej na swój sposób. Przy tym - piszącej ogromne ilości listów i dzienników. Materiał źródłowy wykorzystany w książce zachwyca. Dla tej pełnej ciepła i wrażliwości analizy, porywającej narracji i możliwości zbliżenia się na odległość wyciągniętej ręki do Lwa Tołstoja, jednej z monumentalnych osobistości w panteonie dziewiętnastowiecznych myślicieli, warto książkę Basińskiego czytać. A sam Tołstoj? Przyjdzie z czasem. „Po Ucieczce z Raju” wiem, że do jego dzieła można dojrzewać (trzeba!) całe życie.


Ciemność w stanie czystym

M

Radosław Misiewicz

arka Z. Danielewskiego, autora „Domu z Liści” wyobrażam sobie jako trzydziestokilkuletniego, pochylonego nad starymi wydaniami „Variety” cichego akademika. Doktoranta, piszącego swoje opus magnum w ogromnej bibliotece, w przerwach od pracy nad rozprawą o dekonstrukcji. Pisze na ścinkach papieru i receptach na psychotropy, które tkwią w kieszeniach.    Takie obrazy autora wywołała we mnie lektura tej dziwnej i oryginalnej książki. Czym jest „Dom z liści”? Na pewno thrillerem o fascynującej formie i przedziwnej treści. Odwróćmy jednak klasyczną recenzencką kolejność i skupmy się na formie. Bo „jak” to wielka zagadka, zbiór wymyślnych zabiegów edytorskich: od przypisów, które mogą ciągnąć się całymi stronami, przez przypisy do przypisów przypisów przypisów, po całe stronice, które swoim wyglądem przypominają labirynt. W niektórych rozdziałach, gdy historia gęstnieje w stronę horroru, czytelnik gubi się w tych zabiegach, na każdej kolejnej stronie pytając sam siebie: co czytać? Purysta, zapyta: po co to wszystko? Czytający odpowie: „Nie wiem. Bardzo się boję.” Ta książka to erotyczny sen edytora, zmieniający się w koszmar.Tak przynajmniej odbieram ją dziś, gdy nie muszę się bać. Bo skończyłem.    W warstwie fabularnej - wydaje się, że to klasyka: dom w którym straszy. I nie miałbym zastrzeżeń, ale ten dom wyrasta na… co właściwie? Bohatera? Cel? Symbol Boga? Złego, przedwiecznego stworzenia, czającego się gdzieś w Ameryce? W wielopiętrowej opowieści Jacka Wagabundy, dopisującego swoją historię do rękopisu, który opowiada i analizuje historię filmu o domu, naprawdę łatwo się zgubić. I o zagubienie właśnie chodzi. Wzmagane na każdym poziomie poczucie, że ta książka zrobi wszystko by, zwieść, omamić i pozostawić w tym semantycznym i semiotycznym labiryncie. To tego typu horror, który wciąga Was i każe patrzeć na świat oczami pełnymi paranoi. Jeśli jesteście podatni na książki o książkach, a przy tym nie wzdrygacie się przy słowie „postmodernizm” - „Dom z liści” będzie nie do zapomnienia.    Jeśli jednak lubicie klasyczny horror, który „się czyta” polecam przejrzeć „Dom z liści” leżący na księgarskiej półce. Uważajcie jednak, bo wyjście z labiryntu zbudowanego przez Danielewskiego jest jedno. I nie mam pojęcia, gdzie się podziało.

27


Love brand Wywiad

28


Wydaje się, że o Festiwalu Audioriver, powiedziano już wszystko. Ewentualnie dostatecznie dużo, by nawet osoba, która nie słucha techno, wiedziała, kiedy i gdzie odbywa się impreza. Taka skala promocji, nie jest dziełem przypadku. To efekt ciężkiej pracy, grupy ludzi, którzy dbają o rozgłos i dobre imię festiwalu. Fabian Lic

Rozmowa z Łukaszem Naporą, osoba odpowiedzialną za stronę marketingową i PR-ową festiwalu Audioriver. (rozmowa została przeprowadzona podczas VII Konferencji Muzycznej Audioriver w Łodzi)    Fabian Lic: Festiwal Audioriver, miał swoje początki w imprezie o nazwie Astigmatic. Nadszedł czas przetargów, zmian i ciężkiej pracy. Jak wyglądała droga największej imprezy techno w Polsce? Łukasz Napora: Zacznę od tego, że Audioriver to bynajmniej nie jest tylko techno – przedstawiamy całe spektrum muzyki elektronicznej i techno to pewnie tylko jakaś ¼ programu. A co do historii w Płocku: przed nami na tamtejszej plaży organizowane były dwa inne elektroniczne festiwale: najpierw Astigmatic, a później FeMEV. Z różnych powodów te organizacje nie utrzymały się w Płocku i Miasto szukało nowego podwykonawcy, który mógłby stworzyć festiwal o takim profilu. Wzięliśmy udział w procesie przetargowym, wygraliśmy i zrobiliśmy dobre wydarzenie. W kolejnych latach powtarzaliśmy tę ścieżkę, aż w końcu zarejestrowaliśmy nazwę Audioriver i od tego czasu proces odbywa się bezprzetargowo. Idea festiwalu była taka, że chcieliśmy zrobić duże wydarzenie z wartościowymi brzmieniami, ale bez muzyki trance. W tamtych czasach trance był bardzo popularny – można wręcz powiedzieć, że był magnesem na ludzi. Jeżeli robiłeś duże wydarzenie i chciałeś mieć liczną publiczność, to musiałeś zaprosić kogoś o takiej sławie, jak Armin Van Buuren czy DJ Tiesto. Natomiast tacy wykonawcy, jak np. Richie Hawtin, grali wtedy na nieco mniejszych scenach. My z kolei chcieliśmy, aby to właśnie Hawtin i podobni jemu artyści przyjeżdżali do Polski i pokazali ludziom nieco inne brzmienia muzyki elektronicznej.   Czy Wy jako organizatorzy, czujecie to brzemię, które spoczywa na Was każdego roku. Część ludzi planując urlop, w pierwszej kolejności bierze pod uwagę termin festiwalu Audioriver. Później z wypiekami na twarzy śledzą każdą informacje odnośnie zbliżającej się edycji. Na pewno czujemy stres, ale bardziej podchodzimy do tego jak do motywacji – pragniemy co roku zrobić festiwal, który przede

wszystkim będzie się ludziom podobał. Nie jest to proste, bo decyduje o tym wiele czynników, a nie na wszystkie mamy do końca wpływ. Czasami mamy w planach wielu artystów, a potem okazuje się, że ten nie koncertuje, inny pracuje w studiu nad nową płytą, a jeszcze inny gra w tym czasie gdzieś indziej poza Polską. Dlatego zawsze musimy połączyć chęci, ale i możliwości. Tworzyć festiwal taki jak Audiorvier, to wielka frajda i adrenalina, ale również odpowiedzialność. Zawsze zwracamy uwagę na sprzedaż kolejnych puli biletów. Kiedy się kończą, czujemy, że jesteśmy na właściwej drodze i bardzo się cieszymy, że ludzie nam ufają. Możemy wtedy stwierdzić, że nasze wybory dotyczące artystów były dobre.    Czy sądziliście kiedykolwiek, że Audioriver dojdzie do tego etapu? Sądzę, że gdzieś tam cały czas była ta myśl, że cały czas chcemy się rozwijać. Pierwsze edycje nie były łatwe, a chyba i tak udało nam się zorganizować coś wartościowego. Trzeba wziąć również pod uwagę, że ta muzyka nie była w Polsce kiedyś tak popularna, dlatego stopniowo zwiększaliśmy liczbę artystów i scen, a także rozbudowywaliśmy produkcję i cały teren festiwalu. Minęło dużo czasu, wiele się zmieniło i dziś możemy sobie na znacznie więcej pozwolić, ale większe są również wyzwania. Chcemy pełnego Circus Tent, pragniemy mieć morze ludzi przed Main Stage oraz na innych scenach. Nie tylko wygląda to przepięknie i zapiera dech w piersiach, ale również daje niezapomniane wspomnienia naszej publiczności. Tym bardziej, że na samej plaży mamy 5 scen, dodatkowo jedną na Rynku Starego Miasta oraz dwie na Sun/Day, dlatego na Audioriver każdy może znaleźć swoje miejsce i bardzo się staramy, aby każdy czuł się u nas swobodnie. Piotr Orlicz kiedyś stwierdził, że będziemy mieli największy festiwal elektroniczny w Polsce. Niektórzy ówcześni włodarze miasta reagowali z niedowierzaniem: „Że co? U Nas w Płocku?”.    A teraz przez Was lub dzięki Wam, wszystkie miejsca noclegowe w Płocku pod koniec lipca są wyprzedane. I to praktycznie od stycznia. Udało nam się zbudować największy festiwal muzyki elektronicznej w Polsce. Oczywiście pod względem programowym, można powiedzieć, że nie jesteśmy może najbardziej awangardowi, ale tu chodzi również o coś innego. Chcieliśmy mieć wydarzenie, gdzie czuć euforię, jedność ludzi i świetną atmosferę. Tak jak w piłce nożnej. Możesz nie być fanem tego sportu, ale gdy wybierzesz się na stadion i widzisz jak 40 tysięcy gardeł razem śpiewa, to aż łapię Cię za serce. Oczywiście, nie najważniejsze są tu liczby, ale klimat, który tworzą nasi ludzie. To po prostu trzeba zobaczyć i przeżyć.   Jaki gatunek według Ciebie zdominuje obecną scenę elektroniczną w Polsce? 29


fot. Aleksandra Nowak (Live Shot Photography)

(...) mamy lovebrand, czyli markę, która budzi wiele pozytywnych emocji i cieszy się ogromną lojalnością. Najpopularniejsze obecnie są u nas brzmienia techno. Jednak trend, który można zaobserwować na zachodzie, to wolny, często etniczny house, czyli to, co mniej więcej gramy na Sun/Day. Nasza niedziela to idealny dzień na takie klimaty, kiedy jesteśmy po dwóch bogatych muzycznie nocach na plaży oraz dziennych tańcach przy BURN Stage na Rynku Starego Miasta. Ja osobiście odpuszczam piątek, żeby mieć siły na niedzielę – powolny, lżejszy styl muzyki house jest świetny na lato i imprezy w plenerze.   Jak określiłbyś Audioriver jako markę? Chodzi mi tu o odbiór. Co stanowi jego siłę i co sobą reprezentuje? Poza tym, czy potraficie określić dla sponsora ekwiwalent reklamowy? Ekwiwalent reklamowy Audioriver to kilkanaście milionów z działań PR oraz kilka milionów z reklamy. Sponsorzy zawsze

30


mają do wyboru kilka pakietów, które zawierają obustronne świadczenia – to, co dajemy my i to, czego oczekujemy w zamian. Aczkolwiek, ciekawym pytaniem jest, czy sam ekwiwalent reklamowy jest najważniejszy. To, co daje Audioriver, to kontekst, w którym dana marka się pojawia. Tysiące ludzi, zabawa, świetne wspomnienia i klimat, w którym chce się uczestniczyć. To jest ta wartość, którą jest trudno zmierzyć. Wg mnie mamy lovebrand, czyli markę, która budzi wiele pozytywnych emocji i cieszy się ogromną lojalnością. Dlatego też sponsorzy wchodzą w eventy, aby dostać ten stan, w którym są fani. Żadna kampania w mediach nie da tego samego efektu.   Sponsorzy sami przychodzą czy jednak zdobywacie ich ciężką pracą pod postacią ciągłych negocjacji, telefonów i mailów? Jedno i drugie. Jedni sami się do nas zgłaszają, a do innych my się odzywamy. Potem rozmawiamy, negocjujemy i myślimy, co możemy wspólnie zrobić. Wszystko to zależy od wizji i możliwości obu stron. Nas bardzo wspiera np. T-Mobile – marka stojąca za projektem Electronic Beats, który w strategii ma udział w inicjatywach związanych z kulturą i artystami. Podobnym przykładem współpracy jest marka BURN Energy. Są jednak również sponsorzy, którzy z automatu nie wchodzą w tego typu przedsięwzięcia i ich należy trochę z nami zapoznać, a potem pokazać konkretne korzyści ze wzpółpracy.    Czy macie już w głowie większą komercjalizacje brandu Audioriver? Mówię tu o własnym napoju, linii odzieżowej, cyklu imprez, portalu czy nawet czasopiśmie. Niedawno ruszył nasz sklep online, gdzie można zakupić ubrania oraz gadżety z naszym logo. Bardzo się cieszymy, że wreszcie mamy takie miejsce w sieci. Wiele osób utożsamia się z daną marką, co podkreśla również poprzez noszenie ubrań czy kolekcjonowanie różnych przedmiotów z nadrukami, specjalnymi hasłami czy logotypem. Jeśli zobaczysz u kogoś przypinkę z napisem „Tańcz byle jak, ale nie do byle czego”, to znaczy, że masz do czynienia z fanem Audioriver.    Świetnym przykładem może być ekipa Up To Date i ich marka „Pozdro Techno”. Marka „Pozdro Techno” jest absolutnym hitem dla każdego miłośnika muzyki elektronicznej i nie tylko. Oczywiście może moglibyśmy wprowadzić do sprzedaży coś innego, niż tylko ubrania i gadżety. Może np. jakiś napój – niech to będzie woda Audioriver. Przenieśmy rzekę do butelki. W cudzysłowie oczywiście. Wtedy jest to jednak kolejny produkt, który należy wprowadzić i poprowadzić. Trzeba przecież go dystrybuować,

stworzyć całą otoczkę wokół niego i realizować wiele innych działań, żeby dotarł do ludzi i się sprzedawał. My jednak organizujemy festiwal i konferencję, tworzymy targi czy produkujemy serię filmów Technikum Taneczne. Robimy naprawdę mnóstwo rzeczy. Jeśli porównasz nas do wielu innych festiwali, to my robimy dużo więcej, niż tylko ogłaszanie gwiazd.    Porównując ekwiwalent reklamowy festiwali w Polsce, to plasujecie się w czołówce. Zdajemy sobie z tego sprawę. Najlepsze jest jednak to, że nasz nakład finansowy na reklamę jest bardzo niewielki. Podchodzimy do tego inaczej i staramy się wykreować taki content, który będzie naturalnie się rozchodził. Według nas, od wydawania pieniędzy na reklamę lepsze jest to, aby zrobić coś, co będzie ciekawe i ludzie sami będą to publikować. Główną siłą jest PR, czyli wszystkie poboczne projekty, które tworzą brand Audioriver. A żeby mieć dobry PR, trzeba mieć o czym mówić. Dlatego też staramy się generować jak najwięcej treści.   Jak w ogóle wygląda u Was proces brandingu marki? Kto opowiada za stronę key visual? Za strategię i key visuale odpowiadam ja, a wykonuje je dla nas Hopa Studio. Nowe logo jest ciekawym przypadkiem, ponieważ musieliśmy zmienić poprzednią agencję, gdyż przestała się wyrabiać. Trochę zmieniły się im plany życiowe. Stwierdzili „Słuchajcie, jesteście po prostu dla Nas za duzi”. Nowa agencja powiedziała „Dobra, będziemy dla Was pracować, ale musimy zmienić logo”. A my się zgodziliśmy.   Jak reagujecie na negatywne oceny i opinie dotyczące festiwalu? Jeżeli jest to opinia, wynikająca z jakiegoś gustu – na przykład, że występ danego artysty został oceniany negatywnie, to z tym nie możemy dyskutować. Uważamy, że każdy ma prawo do swojej opinii. Dyskutujemy wtedy, kiedy ktoś mówi coś, co nie ma związku z prawdą lub ma niewłaściwe podejście. Jeżeli przekazywane przez kogoś treści są oderwane rzeczywistości i mogą wpłynąć na innych, to czujemy się w obowiązku, żeby na to odpowiedzieć.

Łukasz Napora

Dziennikarz muzyczny związany niegdyś z Sound Revolt, Laif, Viva oraz 4fun.tv, od niedawna też producent muzyczny. Prowadził cotygodniową, audycję w Czwórce (Polskie Radio) oraz Rockfiler i NU Shouts Chart w Rebel:tv. Poza dziennikarstwem, jest odpowiedzialny za marketing i PR festiwalu Audioriver oraz współtworzy program tego wydarzenia.

31


Muzyka

Pachnie owocami Piotr Bejnar - Album

Fabian Lic

N

iebywałą rzeczą, może być fakt, że Wasza brzydka koleżanka z podstawówki, jest teraz miss piękności, lub książka, którą kiedyś czytaliście i według Was była totalnie zrąbana, nagle otrzymuje kolejne nagrody. Możecie wtedy powiedzieć, „Niebywałe”. Oczywiście podejść należy do tego tematu z odpowiednim dystansem.    Muzycznie idzie to troszeczkę inaczej. My sami jako słuchacze i zarazem klienci, pragniemy być zaskakiwani i obdarzani czymś co przerasta nawet nasze najśmielsze oczekiwania. Z grona albumów, które w ostatnim roku zrobiły na mnie kolosalne wrażenie, pozostaje bez wątpienia „Marmur”, od projektu Taco Hemingway. A potem długo, długo nic. Często się zdarza, że nasi rodzimi artyści podchodzą do pojęcia „album długogrający”, dosyć wybiórczo. Dostarczają nam krążek bez opowieści, bez tła, praktycznie nagi. Nakręcą klip do jednego utworu, który akurat został singlem promującym wydawnictwo. I tu się kończy pomysł. Oczywiście dobrze opłacane komercyjne stacje radiowe, łapią to jak pelikan. I co wtedy? … No nic szczególnego. Czekamy rok na kolejną płytę tego artysty. Powtarzamy schemat i mamy hit roku, do którego z czasem zostaje przyklejona łatka albumu roku.    Tym bardziej jest mi miło, kiedy mam okazję usłyszeć coś stworzonego przez pasjonata-pasjonatkę. Wejście w inny świat lub zagłębienie się w historie wymaga ode mnie skupienia, uwagi. Czuje, że czas, który poświęcam na przesłuchanie płyty, nie jest czasem straconym. Mało tego. Mam wrażenie, że buduje się we mnie doza wdzięczności, która chciałbym przesłać danemu artyście.    Takie uczucie towarzyszyło mi, wsłuchując się w nową kompilację Piotra Bejnara o nazwie „Album”. Przekora w ty-

32

okładka: Michał Mierzwa / Unifroma

tule pozwala zauważyć, że mamy do czynienia z czymś więcej niż z EP. Otrzymaliśmy bowiem, pełnoprawny długogrający album, składający się z 12 utworów. Z całą pewnością materiał przygotowany przez Piotra nie jest łatwy w odbiorze i nie jest przeznaczony dla każdego. Podejrzewam, że nie usłyszymy go u Cioci na imieninach. No chyba, że mieszka w Białymstoku i kultywuje rodzimej produkcji „Pozdro Techno”. Piotr to jedna z najbarwniejszych postaci na naszej scenie, który od lat żywiołowymi występami udowadniał, ile ma w sobie artystycznego szaleństwa. Każdy zastanawiał się, ile z niego zawrze na debiutanckim krążku. Ten wreszcie nadszedł, 7 lat po pierwszych wydanych utworach.    Dziecko „Otake Records”, to projekt zamknięty. To znaczy, jest początek, wejście w historie. Z czasem trochę luzu. Delikatny flirt. Powrót do korzeni. Na pożegnanie, otrzymujemy dwanaście pocałunków. Subtelna melodia, która obwieszcza koniec. „Chciałem, żeby to było spójne a zarazem zaskakujące i różnorodne. Albumy typu „umcyk umcyk” od początku do końca to nie moja bajka. Album musi mieć charakter opowieści, jakiegoś przekazu – tak o swoim debiucie mówił Piotr dla portalu muno.pl. Album, jest bez wątpienia „Niebywały”. Pomimo, że autor kazał nam długo czekać na swoją płytę, nie możemy być zawiedzeni. Płyta dostarcza wielu wrażeń. Także, dzięki temu, że możemy na niej usłyszeć szeroki wachlarz osób, zaczynając od Weroniki Dziedzic, przez Panią Krystynę Czubówną, kończąc na Angelinie Nortowskiej.    I teraz pewnie nasuwa się Wam pytanie, co z tą koleżanką? Pewnie pachnie owocami...


Muzyka

Groove Night Marks - Experience

Fabian Lic

Z

pojęciem ,,groove” jest podobnie jak ze słowem ,,design”, które teoretycznie w języku polskim oznacza, wzornictwo” tyle, że nie do końca tak jest. Przecież słowo wzornictwo nie zawiera wszystkich aspektów słowa ,,design”.    Na groove może składać się indywidualne poczucie czasu perkusisty, upodobania dynamiczne, czyli umiejętność doboru odpowiedniej głośności dźwięku poszczególnych instrumentów. Pojęcie grania „groove” jest podobne do pojęcia ,,swing’owanie”. Niby wszyscy wiedzą, jak to brzmi, jak zapisać, ale nie wszyscy potrafią to zagrać tak aby miało duszę. Dla mnie groove to indywidualne bardzo dobre poczucie rytmu zapewniające odpowiednią płynność granych przebiegów rytmicznych. Niczym harmonia, pozbawiona bezdusznego odgrywania nawet idealnych. zgodnych w czasie z metronomem dźwięków. Element humanistyczny w matematycznym rdzeniu rytmu.    Album „Experience”, stanowi ciekawy połączenie różnych światów, które razem łącza się w brzmienie nightmarksów. Jednoznaczne przyporządkowanie stylu jest w tym przypadku niemożliwe. Łączenie całej gamy stylów, jest znakiem rozpoznawczym duetu. Soul z domieszką hiphopu, okraszony jazzem i wszechobecną elektroniką to mieszanka wybuchowa. Fani klasyki, mogą nie do końcu się tu odnaleźć, z kolei poszukiwacze nowych wymiarów muzyki, mogą czuć się ukontentowani.    Nieco ponad 3 lata po wydaniu debiutanckiej EPki, którą muzycy z Wrocławia zatrzęśli polską sceną, został nam przedstawiony pierwszy album Night Marksów „Experience”. Za tą nazwą (wcześniej Night Marks Electric Trio) stoi dwóch wyjątkowych muzyków: Marek Pędziwiatr oraz Piotrek Skorupski, lepiej znany jako Spisek Jednego. Łączy ich miejsce zamieszkania (Wrocław), ale przede wszystkim obaj kochają jazz, soul, oraz hiphop, a żeby tego było mało, współczesna elektronika nie jest im obca.    Z pewnością projekt „Night Marks”, posiada swój groove. Klucz rytmiczny, który stanowi podstawę utworu muzycznego. Jest namacalnym jego elementem i stanowi jego charakter. To co, może nowe pojęcie? Night Groove. 33


Muzyka

Anna Przybył

Patrycja Wachlik

T

rudno zamknąć twórczość Anny Przybył w typowej recenzji. Ta metrykalnie młoda artystka i poetka, swobodnie posługująca się dojrzałą barwą głosu, zgłasza nietypową dzisiaj deklarację artystyczną: „Chcę żeby moja sztuka pociągała za najtkliwsze struny serca [...]. Moim głównym celem jest dotarcie do zapomnianych zakamarków duszy ludzkiej, chęć obudzenia w człowieku wrażliwości”. Jej debiutancka płyta „Pragnienia” jest właśnie takim materiałem. Odważnym i doskonale przygotowanym w warstwie wokalnej i kompozycyjnej, a przy tym melancholijnym i poetyckim.
    To właśnie wspomnienia, przeżycia wewnętrzne i nastroje najbardziej zajmują piosenkarkę. Nie brak tu również idealistycznych marzeń i poetyckich wizji. Płyta staje się przez to manifestem duszy, relacją z wewnętrznych eskapad i zaproszeniem do najbardziej skrytych światów. Utwory obfitują zarówno w autorskie teksty Anny Przybył, jak i w szczególnie ważne dla niej wiersze m.in. Haliny Poświatowskiej, Pawła Greca i ks.Jana Twardowskiego. Tak liryczny wektor twórczości, pozornie może wydać się nieprzystępny, wręcz nieosiągalny. Warto jednak zapoznać się z materiałem, żeby zrozumieć, że obala wszelkie mity na temat poezji w muzyce. Album „Pragnienia” nie należy do tych, które będziemy w pośpiechu przerzucać „po kawałku” na YouTube’ie, badź Iphonie. Ta klasyczna, daleka od eksperymentów propozycja muzyczna, swoją główną siłę czerpie z prostoty przekazu i kompozycji. Warto sięgnąć po to bogactwo. Delikatna, a zarazem ciemna

34

fot. materiały prasowe

barwa głosu artystki sprawia, że każdy wers nabiera charakteru i wieszczącej siły przekazu. Ciepło, radość, smutek, nostalgia, proste marzenia i poetyckie wizje, wszystko to sprawia, że każdorazowe odsłuchanie „Pragnień” porusza w nas struny, których od dawna, w dzisiejszym zgiełku i zawrotnym tempie życia, nie mieliśmy okazji używać.
    Muzyka, którą prezentuje Anna Przybył na debiutanckim albumie tworzy spójny świat, będący szczególną okazją do odetchnięcia i refleksji. Przepiękne partie skrzypiec i żywy fortepian nadają całości emocjonalny wydźwięk, w którym chce się zanurzyć. Teksty, traktujące o doświadczeniach wewnętrznych, eksplorują światy bardziej wyczekiwane niż zastałe. Cóż, młodość rządzi się swoimi prawami. Jednak wizja świata, którą otrzymujemy, swobodnie wykracza poza ramy pokoleniowe. Choć na płycie dominują kawałki melancholijne i refleksyjne, nie brakuje lżejszych, momentami jazzujących utworów pełnych nadziei i euforii. Słuchając ich chciałoby się porzucić balast codziennych obowiązków i zacząć bieg przed siebie, nie zważając na ograniczenia.
    Mimo pokoleniowej zmiany, która nastąpiła w piosence aktorskiej i poetyckiej, inspiracji możemy głównie dopatrywać się w klasycznej już gwardii polskich wokalistek. Trudno nie wspomnieć tutaj o Katarzyna Groniec, Edycie Geppert, Magdalenie Umer, czy Renacie Przemyk. „Pragnienia” to jednak świadomy materiał, doskonale dopracowany, mocno eksponujący unikatowe zdolności wokalne artystki. Z pewnością warto poświęcić mu... kilka chwil zapomnienia.


Muzyka

Emocje NSI Quartet & Dominik Wania

Fabian Lic

C

iemna, zadymiona piwnica. Słabe światło pozwala na dostrzeżenie zarysu zaledwie kilku krzeseł i stolików. W powietrzu czuć swąd wypalonych papierosów, zmieszany z tanim piwem. Świetność tego miejsca już dawno minęła.    Dostrzegam wolne krzesło przy jednym ze stolików, gdzie siedzi zakochana para. Nawet przez sekundę nie zwracają na mnie uwagi. W powietrzu czuję elektryzującą się materie. Podobne uczucie miewałem w dzieciństwie podchodząc do dużego starego kineskopowego telewizora. Wystarczyło opuszkami palców przejechać po jego ekranie, by mieć gęsią skórkę na całym ciele.    Po kilku łykach piwa, na niewielkiej scenie usytuowanej przede mną zaczynają krążyć ciemne postacie. Światło ustawione za nimi, nie pozwala mi na dostrzeżenie twarzy. Po chwili z różnych miejsc dochodzą mnie dźwięki przestawianej perkusji, tłukących się talerzy. Z drugiej strony słyszę ciężko przesuwany po podłodze kontrabas. Kilka dmuchnięć w ustnik saksofonu i ponownie opanowała mnie cisza. Trzy, dwa, jeden... Z pozoru nie pasujące do siebie melodie, z czasem zaczynają układać się w całość. Zakochana para obok mnie, przestaje patrzeć sobie w oczy. Rozglądam się na boki i widzę jak inni goście, których wcześniej nie mogłem dostrzec, przerywają rozmowy a ich szklanki lądują na blatach ciężkich stołów. Teraz dla wszystkich liczy się tylko muzyka    Żaden inny gatunek muzyki, nie powoduje u mnie tego stanu. Jazz i jego charakterystyczny rytm z metrum 4/4. Kiedyś Julio Cortázar powiedział „Jazz jest jak niby ptak, który odlatuje i powraca, przylatuje i przyfruwa, przeskakując bariery, kpiąc z kontroli celnych. Coś poza narodowym obyczajem, poza niewzruszonymi tradycjami, językiem i folklorem. Niczym chmura pozbawiona granic. Szpieg powietrza i wody. Forma

okładka: Bartosz Wiłun

archetypu. Coś z przeszłości, coś z głębi, z dołu. Coś, co godzi Meksykanów i Norwegów, i Rosjan, i Hiszpanów, coś, co z powrotem włącza ich w ciemny, wspólny, dawno zapomniany ogień. Mówi im, że może były i inne drogi, i że ta, którą poszli, nie jest ani jedyna, ani najlepsza, albo że może były i inne drogi. I choć ta, którą poszli, jest najlepsza. Istniały łatwiejsze, którymi nie poszli, lub też poszli tylko kawałek”.    Przy odsłuchu albumu „The look of Cobra”, przeniosłem się do jednej z takich piwnic. Wystarczyło bym usłyszał pierwsze dźwięki „Tvoor”, bym mógł poczuć dym papierosów. Proszę nie zrozumieć mnie źle. Ten stan, jest dla mnie kwintesencją oddania się tej muzyce. Nie potrafię sobie wyobrazić, że jestem w cukierkowym klubie, z migającymi światłami i plastikiem dookoła. To muzyka jest tutaj sednem, celem samym w sobie. NSI Quarter wraz z Dominikiem Wanią, dają możliwość wyjścia poza schemat dnia codziennego. Uczucie, które dane jest publiczności mieszkającej „głownie”, w dużych miastach, jest nagle na wyciągniecie ręki. Kolejne utwory z płyty starają się opowiedzieć mi swoją historię. Nie muszę widzieć muzyków, by wyobrazić ich emocję. Magiczna „Sophia”, zostawiła Mi chwilę na refleksję. Mogę się tylko zastanowić czy tytułowa „Sophia”, to włoska muza, która delikatnie się do mnie uśmiecha. „Cobra”, nawet przez chwilę nie znika. Jej spojrzenie towarzyszy Mi podczas całego albumu. Zwieńczenie „Cobra Blues”, to pokaz możliwość grupy. Tytaniczna walka dobra ze złem, delikatnej melodii z budzącą strach gwałtownością. Gasną ostatnie dźwięki. Scena ponownie skrywa się w ciemności. Zakochana para zbiera się już do domu, a pozostali goście ponownie wracają do swoich rozmów. Przy moim stoliku stoi już tylko pusta szklanka. Czy to czas już czas? Wraca ponownie do mnie zapach zatęchłej piwnicy i swąd papierosów. Mam nadzieję, że jeszcze tu wrócę. 35


Muzyka

EABS

EABS „Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda)”, czyli wschodnioeuropejska odpowiedź na renesans jazzu. Astigmatic Records

W

ostatnich latach wyraźnie widoczny jest renesans jazzu wśród mainstreamowej publiki, czego dowodem jest popularność artystów zza oceanu takich jak Kamasi Washington i kolektywu The West Coast Get Down czy zespołu BadBadNotGood. Również w Europie można mówić o nowej fali czy wręcz o renesansie jazzu, którego przedstawicielami są zbierający coraz większe uznanie i rozgłos brytyjscy muzycy jak duet Yussef Kamaal, Shabaka Hutchings, Ruby Rushton oraz Moses Boyd. Ukłon w stronę klasyki sprzed kilkudziesięciu lat wraz z nowym brzmieniem muzyki współczesnej tworzy zupełnie nową jakość. Takim też składem jest wrocławski septet EABS, który kontynuuje tradycję polskiej szkoły jazzu, wymykając się równocześnie wielu brzmieniowym schematom i prezentując zupełnie autorskie podejście do utartych muzycznych standardów. Wielu pewnie powie, że to już nawet nie jest jazz.    Debiutancki krążek EABS pt. “Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda)” w całości poświęcony jest twórczości legendy polskiego jazzu - Krzysztofowi Komedzie. Tego wybitnego kompozytora nikomu nie trzeba przedstawiać. Jego twórczość do dnia dzisiejszego inspiruje młodych twórców, czego najlepszym przykładem jest i ten album. Okres “post-komedowski” zaowocował wieloma hołdami dla artysty w postaci najrozmaitszych krążków, na których wielokrotnie zinterpretowano najsłynniejsze utwory legendarnego jazzmana. “Repetitions” to analiza twórczości artysty z lat 1962-1967. To powtórka Komedy mniej znanego, a zarazem dogłębniej zbadanego. Album ten jest sumiennie wyselekcjonowaną dawką utworów zaaranżowanych przez Krzysztofa Komedę do etiud baletowych, filmów fabularnych, krótkich metraży, dokumen36

foto: Hubert Misiaczyk okładka: Natalia Łabędź

tów, animacji oraz kompozycji ilustrujących wiersze polskich poetów recytowanych po niemiecku.    Starannie dobrane kompozycje, konteksty filmów z których pochodzi muzyka, a także teksty Marka Pędziwiatra tworzą z krążka “Repetitions” pewnego rodzaju concept album o kondycji ludzkiej duszy w XXI w. Zadając sobie podobne pytania, do tych pojawiających się w głowach artystów w dzieciństwie obserwujących powojenne zgliszcza, możemy zacząć się zastanawiać czy historia znowu zatoczy koło? Brak wiedzy, coraz większa idiokracja, agresja, dążenie do konfliktów, brak wspólnoty i miłości może doprowadzić do kolejnego końca świata. Być może to dzieje się na naszych oczach już teraz, ale zwyczajnie tego nie widzimy… Dokładnie jak w wierszu “Piosenka o końcu świata” Czesława Miłosza, do którego Krzysztof Komeda napisał utwór “Waltzing Beyond”.    Brzmieniu albumu towarzyszy idea “rekonstrukcji z dekonstrukcji”. Ta charakterystyczna forma odnosi się do hiphopu, sampli oraz loopów, która poprzez środek wyrazu jakim jest jazz, pozwala uzyskać całkowicie nową i unikalną kompozycję. Na “Repetitions” nie usłyszymy utworów odegranych nuta w nutę. EABS w kompozycje Komedy wplótł autorską mieszankę brzmień hiphopu, jungle, funku, gospelu czy szeroko pojętej elektroniki. Nierzadko partie pianisty zastąpione są sekcją dętą, co dodatkowo porywa ludzi na koncertach granych przez EABS. To krążek, na którym słychać ducha jazzu lat 60, a zarazem futurystyczne wariacje na temat gatunku, które prezentuje m.in. Flying Lotus. Jedynym gościem na krążku jest kolejna legenda jazzu - Michał Urbaniak, który dograł skrzypce w utworze “Free Witch and No Bra Queen / Sult”.


Prenumerata Wsparcie Reklama

Zamów do domu

10zł / miesiąc http://patronite.pl/magazyn

37


Festiwal

Dlaczego słuchanie muzyki w przypadkowej aranżacji jest jak jedzenie obiadu z podłogi? We wrześniowy weekend kończący festiwalowy sezon w Polsce, w Białymstoku odbędzie się 8. edycja Festiwalu Up To Date. Każdy, kto 8 i 9 września wybierze się do Białegostoku otrzyma selekcję nieoczywistych artystów w jeszcze bardziej nieoczywistych przestrzeniach.

B

Jan Roguz

iałostocki Festiwal Up To Date to nieszablonowe wydarzenie, które łączy kulturę muzyki elektronicznej z hip-hopem i sztukami wizualnymi. W tym roku po raz kolejny festiwal odbędzie się na terenie podziemnych, surowych parkingów Stadionu Miejskiego oraz m.in. Opery i Filharmonii Podlaskiej, a jego muzyczny line-up to połączenie klasyków ze świeżymi trendami. Nieodłącznym elementem scen i przestrzeni festiwalowej są instalacje artystyczne autorstwa Karoliny Maksimowicz i prowadzonej przez nią Przetwórni Meblowej Białystok. To one sprawiają, że festiwal nieprzerwanie od 2010 roku nie jest monotematycznym świętem fanów elektroniki, ale wydarzeniem łączącym ze sobą na co dzień niekiedy odległe dziedziny muzyki i różne artystyczne formy wyrazu takie jak scenografie, instalacje w przestrzeni miejskiej czy murale.    Nie bez racji pozostaje stwierdzenie jednego z pomysłodawców festiwalu, Jędrzeja Dondziły, wg którego otoczenie w jakim dochodzi do kontaktu z muzyką często bywa zaniedbywane estetycznie – „m.in. w opozycji do tego nieprzerwanie od siedmiu lat dbamy o to, by muzyka szła w parze ze sztuką, ciekawym designem i była promowana w przełamujący standardy sposób. Zależy nam, by jakościowa i niebanalna muzyka poprzez kreatywną wizualnie i promocyjnie otoczkę zabierała fana w świat, gdzie uczta dla ucha idzie w parze z ucztą dla oka”.    Up To Date to wydarzenie, które od lat gromadzi w Białymstoku wielotysięczną publiczność skupiając ogólnopolską i międzynarodową uwagę. Organizatorzy festiwalu konsekwentnie podążają obraną przez siebie drogą jakości, co zawsze owocowało świetną publicznością, a co za tym idzie – atmosferą nie do podrobienia.   Podczas tegorocznej edycji ekipa z Białegostoku ponownie zaprasza festiwalowiczów do ich dość prywatnego, lecz lekko odświeżonego świata festiwalowej kreacji. Do tej pory świat ten wyrażała monochromatyczna instalacja w formie 38

przestrzennego pokoju „Room Room”, z którą sam Festiwal nie tylko silnie się utożsamiał, ale również dzięki której stał się rozpoznawalny. W ubiegłym roku mały, przytulny pokoik został zamieniony na nieco większą przestrzeń. Festiwalowym domem stały się podziemne, kryte parkingi Stadionu Miejskiego w Białymstoku z futurystyczną architekturą i minimalistycznymi, surowymi wnętrzami. Nowa lokalizacja, zdaniem Cezarego Chwicewskiego Dyrektora Artystycznego Festiwalu, stanowi aranżacyjne wyzwanie. „Podejmujemy je z przyjemnością i jednocześnie gwarantujemy, że i tym razem odbiorcy nie będą jeść „obiadu z podłogi”, a i aperitif zostanie w odpowiednim czasie podany.”    Muzyczne dania zostaną podane na kilku niezależnie funkcjonujących scenach, których aranżacje pozwolą przenieść się słuchaczom do świata, w którym odczuwa się więcej i intensywniej. Organizatorzy nie mogli zdradzić nam zbyt wielu szczegółów w kwestii scenicznej aranżacji. Zdjęcia mówią jednak same za siebie. W tym roku szykują dla nas coś wyjątkowego.    Up To Date Festival zawsze unikał programowania swoich wydarzeń na skróty. Kluczem do osiągnięcia zamierzonego efektu nigdy nie były po prostu najpopularniejsze nazwiska. Sceną Technosoul zawładnie techno, electro i wszystko co pomiędzy, Scena T-Mobile Electronic Beats opanowana zostanie przez rap i muzykę basową, a Centralny Salon Ambientu wypełni się przestrzenną muzyką najwyższej próby. Po ośmiu latach prezentacji tego co w elektronice i rapie legendarne, najciekawsze i najbardziej fascynujące, Festiwal może dziś pochwalić się lojalną i wymagającą publicznością. Ciekawość tego, co spotka nas po dotarciu na miejsce koncertów jest jedynym z największych magnesów tego wydarzenia.


fot. Przemysław Sejwa

fot. Natalia Kalina

39


fot. materiały prasowe

Festiwal

Poznaliśmy ostatnich artystów, którzy dołączyli do składu tegorocznego festiwal Soundrive. W gdańskim klubie B90 zobaczymy m.in. Beach Fossils, Nadia Rose, AJ Tracey i Nite Jewel. Impreza odbędzie się w dniach 31 sierpnia – 2 września. Beach Fossils

W 2013 roku album „Clash the Truth” Beach Fossils wspiął się na czterdzieste miejsce notowań Independent Albums, ale wbrew prognozom, trio nie poszło za ciosem i wyraźnie obniżyło swoją aktywność. Przypomnieli o sobie w 2016 roku za sprawą serialu „Vinyl” stworzonego przez Martina Scorsese oraz Micka Jaggera. Lee Renaldo (muzyk Sonic Youth) kompletował wówczas fikcyjną grupę The Nasty Bits na potrzeby fabuły i zamiast angażować aktorów, których trzeba byłoby uczyć scenicznego obycia, zwrócił się właśnie do Beach Fossils. Wprawdzie liderem tymczasowo został James Jagger (syn Micka), a od zespołu wymagano raczej koncertowych szaleństw niż faktycznej gry na instrumentach, jednak nazwa brooklyńskiej grupy ponownie była na ustach wszystkich fanów muzyki alternatywnej. 2 czerwca 2017 wreszcie doczekaliśmy się premierowego materiału. Album „Somersault” zachwycił krytyków - według serwisu Pitchfork Dustin Payseur (lider Beach Fossils) opublikował na nim jedne ze swoich najlepszych kompozycji, z kolei w recenzji The Line of Best Fit podkreślano dojrzałość kompozycji przy niezmiennie delikatnym, „sypialnianym” nastroju. Niemal każdy zgodnie podkreśla, że to jak dotąd najlepsze wydawnictwo grupy.

Nadia Rose

Trzy lata temu Nadia Rose trudziła się przyjmowaniem zakładów w jednym z punktów w południowym Londynie, ale pewnego dnia powiedziała: „Dosyć” i postawiła wszystko na jedną kartę - zrealizowanie życiowego marzenia o tworzeniu muzyki. Ruch nie aż tak absurdalny, jak mogłoby się wydawać. Rose miała właściwe wzorce rodzinne, chwilę wcześniej w bardzo podobny sposób sukces osiągnął jej kuzyn Stormzy, dzisiaj czołowa postać grime’u. „Musicie tego posłuchać, ale upewnijcie się, że w pobliżu jest gaśnica - ten album bez dwóch zdań dorównuje swojej nazwie” - można przeczytać w recenzji debiutanckiego „Highly Flammable” na portalu Exclaim!. Kolejne sukcesy spadły na Rose bardzo szybko, zarejestrowała przebojowe „Crank It (Woah!)” z duetem Kideko & George Kwali współpracującym z niemal legendarnym Ministry of Sound, a ostatnio wystąpiła wraz z Carą Delevingne (aktorką znaną z między innymi „Suicide Squad” czy „Valerian i miasto tysiąca planet”) w reklamie kosmetyków Rimmel London. Wiele wskazuje więc na to, że koncert podczas Soundrive Festival może być jedną z ostatnich okazji, aby zobaczyć Nadię Rosę na żywo w tak kameralnej przestrzeni. 40


AJ Tracey

Dzisiaj chyba żaden inny gatunek muzyczny nie kojarzy się z Londynem tak bardzo, jak grime. Są w nim elementy hip -hopu, rave’u, a nawet garażowego, rockowego grania, czyli wszystkiego, czym od lat 70. stolica Anglii nieustannie się żywi. Także na tej młodej scenie musiało jednak dojść do zmiany pokoleniowej, a jednym z jej najciekawszych głosów jest dwudziestotrzyletni AJ Tracey. Kariera producenta szybko nabrała rozpędu także za oceanem, zwłaszcza dzięki remiksowi utworu „Be Somebody” Clams Casino, przy którym współpracował z A$AP Rockym. Tracey pochodzi z muzycznej rodziny, pierwsze utwory pisał już w wieku sześciu lat, a jego wczesnymi inspiracjami byli raper Nas oraz... Linkin Park. W 2017 ukaże się jego debiutancki album, a on sam podkreśla, ze to, co dotąd usłyszeliśmy jest „najniżej zawieszoną poprzeczką. Wszystko następne będzie tylko lepsze”.

Nite Jewel

Najnowszy album Ramony Gonzalez, znanej lepiej jako Nite Jewel, to piękny ukłon w kierunku muzyki lat 90., a najsilniejszą inspiracją są tu czołowe przedstawicielki amerykańskiego R’n’B z tamtego okresu, na przykład Janet Jackson czy Aaliyah. „Real High” to drugi album Gonzalez w ciągu ostatnich dwóch lat, ale głód artystki jest zrozumiały - wcześniej przez cztery lata wojna z dawną wytwórnią uniemożliwiała jej publikowanie nowych utworów, których nieustannie przybywało i jeżeli wierzyć zapowiedziom, starczy ich jeszcze na dwa kolejne krążki. Czwarty album Nite Jewel zaraz po premierze został uznany za najciekawszy w jej dorobku przez portale Pitchfork, Drowned in Sound, Mixmag i wiele innych. Magazyn Paste podniósł nawet w kontekście „Real High” temat różnic między muzyką alternatywną a mainstreamem, które coraz częściej nie mają nic wspólnego z samym brzmieniem, a więcej z pozamuzyczną otoczką. Jedno jest pewne, gdyby Gonzalez tworzyła dwadzieścia lat temu, słuchałby jej cały świat.

Brutus

Nie ma dzisiaj głośniejszego tria w Belgii i to w sensie dosłownym. Brutus rozpoczynało działalność jako cover band Refused, ale szybko przekształciło się w autorski post-hardcore’owy projekt, którego cechą szczególną jest Stefanie Mannaerts niezwykle utalentowana, żywiołowa perkusistka jednocześnie wyciskająca wszystko ze swojego zestawu bębnów i zdzierająca gardło w emocjonalnych, poruszających utworach. „Burst”, debiutancki album Belgów, zbiera wyłącznie pozytywne recenzje i to nie tylko w prasie muzycznej, zachwycili się nim także dziennikarze serwisu Nerdist poświęconego... nerdom. Zapowiadali: „Brutus jest skazano na to, aby być następną wielką rzeczą”. Album pierwotnie ukazał się nakładem maleńkiej Hassle Records, lecz jego moc szybko przekonała włodarzy Sargent House (wydawnictwa Chelsea Wolfe, Wovenhand, Russian Circles i wielu innych), którzy w czerwcu umożliwili zakup materiału niemal na całym globie. 41


Festiwal

Kweku Collins

Twórczość Kweku Collinsa najłatwiej opisać jako hip-hop, ale nie oddawałoby to w pełni jej unikalnego charakteru. Muzyk ma słabość zarówno do melodyjnego rapu, jak i do poezji, a jego odstawanie od gatunkowych kanonów portal Pitchfork opisał jako wolność, jakiej niewielu może dzisiaj doświadczyć. Collins mieszka w Chicago, jednym z najniebezpieczniejszych miast w Stanach Zjednoczonych, a jednak słuchanie jego twórczości wywołuje wyłącznie pozytywne doznania. Być może wynika to z tego, że wszystkie swoje utwory nagrywa, produkuje i miksuje samodzielnie w sypialni swojego mieszkania. Dwudziestoletni wielbiciel deskorolki podbił już niejedno serce, a według serwisu Drowned in Sound „Collins jest młody, a jednak już potrafi stworzyć więź ze słuchaczem, jakiej wielu doświadczonych raperów nigdy nie nawiązało”. Zapomnijcie więc o wszystkim, co dotąd kojarzyło się wam z hip-hopem i poznajcie jego najświeższe oblicze.

K-X-P

Jedna z najdziwniejszych grup, jakie usłyszycie w Finlandii. K-X-P to ezoteryczny space rock z elementami elektroniki, krautrocka, noise’u, popowych melodii, a nawet techno bitów, którego styl w dużym skrócie określany jest jako dark disco. Nietypowy jest także skład zespołu - tworzą go zaledwie trzy osoby, a jednak na scenie obecne są aż dwa zestawy perkusyjne. Koncerty to najmocniejsza strona zespołu z Helsinek, są efektownymi widowiskami pełnymi świetlnych rozbłysków i mrocznych mantr odgrywanych niemalże w ciemności. Timo Kaukolampi, lider K-X-P, wytworzył na potrzeby swojego zespołu specyficzne alter ego łączące - według jego słów „szalonego, okultystycznego wielebnego; nauczyciela jogi, Johna Lydona, Freddiego Marcury’ego i Roba Halforda”. Jedyne czego możecie więc oczekiwać, to wiele zaskoczeń. „Są tak wyraźnym przeciwieństwem wszelkich muzycznych bzdur, że mogą okazać się Nirvaną thrash metalu” - przekonywał redaktor portalu Noisey, z kolei w serwisie Pitchfork można było przeczytać: „Uchwycili energię klasycznego Slayer, Entombed i punk metalu w stylu Suicidal Tendencies, ale trudno uciec wrażeniu, że jednocześnie wychwalają te zespoły i nabijają się z nich”. Spoglądając na ekstremalnie stereotypowe logo Oozing Wound, można by pomyśleć, że każde z tych słów jest prawdziwe, niemniej sam zespół uważa, że niewiele mają wspólnego z thrashem. „Mamy metalowe momenty, ale nie mamy żadnych solówek, gramy w kółko jeden i ten sam riff ” - skomentowali w charakterystyczny dla siebie, żartobliwy sposób. Ich twórczość nie jest jednak wygłupem, album „Whatever Forever” zgarnął wysokie noty od tak różnych portali, jak Angry Metal Guy, The Line of Best Fit czy Pop Matters.

42


Stef Hura

„Gdyby Lebowski był kobietą, a w dodatku zapragnąłby nagrać album, brzmiałby jak Stef Chura” - tak rozpoczyna się recenzja albumu „Messes” na portalu Soundrive.pl i faktycznie trudno nie odnieść wrażenia, że Chura ma w sobie wyjątkowo dużo luzu i beztroski, na bazie których tworzy prostą, choć niepozbawioną treści muzykę. Podobno w Michigan Churę zna każdy, kto interesuje się muzyką niezależną. Od lat grywa w przeróżnych zespołach i klubach całego stanu, a przy okazji organizuje także... wieczorki karaoke. Dopiero niedawno, pod wpływem silnych przeżyć emocjonalnych związanych z utratą bliskiej osoby, zdecydowała się jednak nagrać debiutanckie wydawnictwo. Wbrew pozorom nie jest to materiał ponury i wyciszający, w przeważającym stopniu zmusza do bezwiednego podrygiwania przy kolejnych folkowo-rockowych, lo-fi hitach.

Job Karma

Wrocławski projekt audiowizualny założony w 1997 roku. Grupę tworzą Maciej Frett i Aureliusz Pisarzewski, a za stronę wizualną odpowiedzialny jest Arkadiusz Bagiński. Zespół wywodzi się ze sceny post industrialnej, ale z każdą kolejną płytą muzycy poszerzają swoje kompozycje na coraz szersze pole mrocznej elektroniki - od ambientu przez techno po dark wave i EBM. Jeden mianownik pozostaje wspólny - ich muzyka, jak podkreślają krytycy, to film dla uszu. Jest bardzo plastyczna i obrazowa, stanowi idealną ścieżkę dźwiękową do nieistniejącej produkcji kinowej. W swoich sugestywnych występach na żywo łączą muzykę z elementami animacji i video artu, ukazując w nich relacje człowiek-maszyna i człowieksacrum, a także powolny upadek wszelkich wartości, kosztem postępującej komercjalizacji codziennego funkcjonowania jednostki i społeczeństw.

The Stargazer Lillies

Zespół żony i męża, Kim Field oraz Johna Cepa, wspieranych na koncertach przez perkusistkę Tammy Hirata. Wyjściową stylistyką jest dla nich shoegaze, ale skutecznie poszerzają jego definicję o naleciałości psychodeliczne, przez co przez wielu określani są jako połączenie The KVB z Pink Floyd. Nie obawiajcie się jednak kolejnego retro-zespołu naśladującego swoje ulubione grupy z czasów nastoletnich, The Stargazer Lilies patrzą w przyszłość, nie szukają określonego brzmienia, ale także sposobów na rozwijanie go.

43


Festiwal

Better Person

Solowy projekt Adam Byczkowskiego Better Person to syntezatorowe, duszne, jednocześnie zmysłowe i złowieszcze ballady. Pochodzący z Sopotu, a obecnie rezydujący w Berlinie muzyk doświadczenie zdobywał w takich zespołach, jak Kyst czy Pictorial Candi oraz w zespole Seana Nicholasa Savage’a. Od czasu wydania EPki „It’s Only You” w 2016 roku koncertował w Europie i w Ameryce Północnej u boku między innymi Wild Beasts, Timber Timbre, Tops, Weyes Blood czy Molly Nilsson oraz na festiwalach SXSW, Pop Montreal czy Eurosonic. Obecnie Adam pracuje nad nowym materiałem.

Spaceboy

Bazują na syntezatorach analogowych i stylu retro-electro-pop, jednak nie boją się nowoczesnych brzmień i transujących rytmów. „The Spaceboy Experience” to spontaniczna podróż. Programowane na żywo bitmaszyny łączą się z organiczną energią żywych instrumentów. Narracja live i innowacyjne podejście do roli wokalu w piosence utrzymuje stały poziom kontaktu z trzecim okiem widza. Grupa jest gotowa do nagrania dwóch płyt długogrających: „Trzecie Oko Pana Kleksa” i „Inne Bajki” oraz dwupłytowego albumu Live.

Soundrive Fest to jeden z nielicznych polskich festiwali promujących młodą muzykę alternatywną. Impreza odbywa się w klubie B90, który mieści się w industrialnej przestrzeni Stoczni Gdańskiej. Klub oprócz surowego, fabrycznego wnętrza, znany jest z doskonałej akustyki i oprawy świetlnej – funkcjonuje tu jeden z najlepszych w Polsce systemów nagłaśniających i oświetleniowych. Dodatkową atrakcją są dwie sceny aranżowane specjalnie na Festiwal w fabrycznych halach W4 i B64.

44


45


Festiwal fot. materiały prasowe

Big book festival 23 czerwca rusza piąty festiwal literacki Big book Festival. W programie nowości i eksperymenty.

J

eden z najmłodszych i najszybciej rozwijających się festiwali literackich w Europie celebruje piąte urodziny przewrotnym powrotem do początku. W pierwszy weekend wakacji, od 23 do 25 czerwca, opuszczony kompleks szkół w centrum Warszawy zmieni się w fantastyczną akademię czytelników. Dorośli wkroczą na boiska, do klas i korytarzy, poczują ten dreszcz – pierwsze odkrycia, przygody, nowi koledzy, radość składania liter, odkrywania świata. Program festiwalu przypomina plan lekcji: od języków obcych, przez biologię po wuef i zadania fakultatywne można wybierać między wydarzeniami w sali od polskiego, audytorium maximum czy sali antywykładów.    Mamy pięć lat, akurat tyle, by po raz pierwszy zachwycić się czytaniem – mówią Anna Król i Paulina Wilk, współtwórczynie festiwalu z Fundacji „Kultura nie boli“. – I to jest świetny moment, żeby wrócić do atmosfery pierwszego Big Booka: do marzeń, odwagi porwania się z motyką na słońce, świeżości, niewinności i ryzyka. W tym roku festiwal jest pełen zadziwień i pierwszych razów. Po raz pierwszy od 1989 roku Polacy usiądą przy okrągłym stole. Będzie to Okrągły Stół Pisarzy i Czytelników, pomieści autorów i publiczność, stanie się miejscem dwóch emocjonujących debat, w których wystąpienia, argumenty i komentarze będą odbywały się przy zegarach odmierzających czas, gongach i specjalnej sygnalizacji nastrojów. Udział weźmie 20 znakomitych pisarek i pisarzy reprezentujących różne pokolenia i gatunki.    Temat pierwszej debaty to „Strach się bać. Po co nam odwaga cywilna?” Przy stole spotkają się m.in.: Magdalena Tulli, Tomasz Łubieński, Justyna Kopińska, Krzysztof Varga i Wojciech Widłak. A podczas drugiej „W pogoni za Panem Tadeuszem. Jak pisać o Polsce?” dyskutować ze sobą i czytelnikami będą m.in.: Marian Pilot, Magdalena Parys, Natalia Fiedorczuk i Wojciech Chmielarz. Czytelnicy usiądą ramię w ramię z pisarzami. Spotkania będą transmitowane w internecie. Poza tężyzną umysłową program zajęć obejmuje też elementy wychowania fizycznego, dlatego autorzy wkroczą na boisko. Nieustraszona drużyna Best Selerów zetrze się w pojedynku z dziarską ekipą Powolnych Strzelców, złożoną z dziennikarzy. Z piłką w akcji m.in.: Sylwia Chutnik, Paweł Potoroczyn, 46

Agata Passent i Marcin Meller. Podczas „Meczu o bibliotekę” dadzą popis talentów koszykarskich. Gra toczy się w ważnej sprawie – drużyny rywalizują o pulę książek, które pozwolą utworzyć biblioteki w Pogotowiach Opiekuńczych nr 1 i 2 w Warszawie, gdzie przebywają nastolatki. Oba zespoły zapowiedziały waleczność i już trenują. Obecność kibiców, doping i opatrunki z gencjaną mogą okazać się niezbędne.    Wśród zagranicznych wydarzeń festiwalu są rozmowy z pisarzami z kilkunastu krajów. Przyjadą m.in. Amerykanie – badacz życia zwierząt Bernd Heinrich i badacz stosunków międzynarodowych Charles King, z Japonii – bestsellerowa autorka Kazuki Sakuraba, z Turcji – elektryzująca komentatorka polityczna Ece Temelkuran, a z Belgii ceniony prozaik i poeta Stefan Hertmans. Ale specjalna seria wydarzeń pod nazwą „scena brytyjska” będzie należała do autorów z Wysp. I tu liczne odkrycia, m.in. pierwsza wizyta w Polsce Laurie Penny – młodej i drapieżnej eseistki krytycznej wobec Brexitu, pierwsza prezentacja poezji o globalizacji i migracji, której autorem jest Inua Ellams, pierwsza okazja, by Claire Armitstead, szefowa literackiego imperium „Guardiana“wyjawiła nam przyszłość literatury.


„Miłość“ – wydarzenie otwarcia

Spektakl plenerowy, od którego w piątek 23 czerwca po zmroku rozpocznie się festiwal. Będzie to opowieść o pożądaniu, mitach i przemocy w związkach. Zderzą się dwie wizje miłości i zrealizują dwa alternatywne scenariusze relacji. Zduplikowani Pan Darcy i Elizabeth Bennet, postaci z „Dumy i uprzedzenia”, porozmawiają ze sobą na przemian klasycznym językiem Jane Austen i postfeministyczną frazą Jeanette Winterson. Występują: Janusz Chabior, Ilona Ostrowska, Magdalena Koleśnik i Michał Meyer, ze specjalnym udziałem Marii Peszek. Muzykę skomponował Leski, reżyseruje Anna Król. Przedsprzedaż biletów ruszy 10.06 w nowym centrum literackim – Big Book Café (u. Dąbrowskiego 81), kupić je także przed spektaklem.

„Something to save” – wydarzenie zamknięcia

George Michael Birthday Party, czyli biografia zapisana w piosenkach. W niedzielę, 25 czerwca brytyjski muzyk świętowałby urodziny. Zamykająca festiwal impreza pod niebem przypomni postać artysty oraz jego kultowe teksty. Podróż przez 30 lat kariery i przegląd najważniejszych utworów. Do słuchania, oglądania i tańczenia zapraszają: Agnieszka Obszańska, Agnieszka Szydłowska i Michał Nogaś.

Jane Austen będzie też bohaterką rekordu świata w czytaniu. W niedzielę, 25 czerwca w samo południe, czytelnicy będą zbiorowo i spontanicznie interpretować fragmenty słynnej powieści. Szykuje się najzabawniejsza adaptacja na świecie.    Poza tym w programie nowa seria domowe pielesze – powrót do idei saloników literackich. Podczas „mikrowypraw” kilkuosobowe grupy czytelników będą odnajdować pisarzy w prywatnych domach m.in. w przedwojennej kamienicy, wieżowcu czy podmiejskiej willi.    Znakomici naukowcy trzech pokoleń, jak Magdalena Fikus i Szymon Drobniak, pochylą się nad zagadkami życia w cyklu antywykładów „Lekcje biologii”.    Entuzjaści „zajęć fakultatywnych” będą mogli wyciągnąć się wygodnie i zanurzyć w audiobookach czytanych przez świetnych aktorów w „Sali przesłuchań”. W sobotę, 24 czerwca o 20.00 rozpocznie się słuchanie „Kosmicznej Odysei 2001“ i potrwa aż do świtu. Kto woli oglądać, może skryć się w wyciemnionej sali widzeń i podziwiać zaskakujące ekranizacje nowych tekstów teatralnych.    Przez dwa dni działała będzie stołówka „pod chmurką”, a w niej seria spotkań kulturalno-kulinarnych. Na czytelników czekają również otwarta plenerowa czytelnia, duża księgarnia oraz strefa relaksu.    Wydarzenia Big Book Festival będą odbywać się przy ul. Emilii Plater 31 w dawnym kompleksie szkół im. Klementyny Hoffmanowej. Wstęp na spotkania jest wolny. Na spektakl „Miłość” obowiązują bilety. Fundacja „Kultura nie boli“organizuje Big Book Festival dzięki wsparciu kilkudziesięciu organizacji i instytucji partnerskich, m.in. Miasta Stołecznego Warszawy, Ministerstwa Kutury i Dziedzictwa Narodowego, Instytutu Książki, Fundacji Współpracy Polsko – Niemieckiej, British Council, Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia oraz Marszałkowi Województwa Mazowieckiego. Festiwal wspierają Audioteka, Instytut Teatralny i wydawcy. Cały program festiwalu jest już dostępny na www.bigbookfestival.pl

47


Wywiad

fot. materiały prasowe

Agnieszka: Skąd pomysł na tego typu książkę? Co chwilę słyszymy, że powstaje kolejna książka kulinarna… Beata Śniechowska: To prawda, książek jest wiele i pewnie jeszcze wiele fantastycznych tytułów przed nami. Zrobiłam małe badania rynku i odkryłam, że jest naprawdę mało publikacji śniadaniowych – a przecież nie bez kozery mówi się, że jest to najważniejszy posiłek w ciągu dnia.

O śniadaniach Beata Śniechowska – zwyciężczyni drugiej edycji kulinarnego show „MasterChef”, restauratorka i Szefowa kuchni, założycielka „Menu Motto” – autorskiej restauracji we Wrocławiu, autorka książek kulinarnych, w tym między innymi najnowszej książki „Pyszne poranki. 101 sposobów na zdrowe i smaczne śniadania”. Agnieszka

„Pyszne poranki. 101 sposobów na zdrowe i smaczne śniadania” to nie jest zwyczajny poradnik o śniadaniach. Dlaczego? Pyszne poranki to ponad sto inspiracji jak przeciwdziałać porannej rutynie na talerzu i każdego dnia cieszyć się energetycznym śniadaniem. Pyszne poranki to nie tylko książka z przepisami na pyszne i zdrowe śniadania ... to moja historia o zdrowym odżywianiu, szacunku do jedzenia i wzajemnej miłości w rodzinie! Książkę pisałam w przełomowym dla mnie etapie życia i mam nadzieję, że czytając ją można odczuć, że swoje przepisy kieruje do swoich odbiorców dumna mama i zadowolona z życia kobieta. Przed każdym przepisem możemy znaleźć krótką opowieść dotyczącą przepisu lub informację o jego walorach zdrowotnych.   Czy wśród przepisów dominują raczej te na bardziej tradycyjne śniadania? Kluczem do przepisów było ułożenie śniadań prostych, pożywnych i jednocześnie niepozbawionych dobrego smaku. Wiele klasyków zostało „odchudzonych”. Myślę jednak, że książka inspiruje do odkrywania nowych smaków i jest alternatywą dla śniadania w formie bułki z żółtym serem.   Czy to raczej czasochłonne przepisy wymagające poświęcenia? W książce znajduje się kilka rozdziałów, dlatego mogłam sobie pozwolić na zróżnicowanie stopnia skomplikowania i czasu przepisów. Mogę śmiało powiedzieć, że znacząca większość to przepisy bardzo proste i nieskomplikowane, oparte na dobrych kaszach, pełnoziarnistych płatkach, warzywach i jajkach. Jest nawet rozdział „śniadania w 5 minut”, który powinien zainspirować do jedzenia tego ważnego posiłku.   Jak to było z tworzeniem książki? Czy każdy przepis sprawdzałaś i gotowałaś sama? Skąd czerpałaś inspiracje? Wiele przepisów narodziło się w mojej głowie i zanim postanowiłam wprowadzić je do książki musiałam opracować dokładną recepturę i je przetestować, dlatego musiałam je wcześniej ugotować. Testowałam efekt końcowy z moim małym synkiem Marcelem i narzeczonym Maciejem, a proszę mi wierzyć, moje prywatne Jury potrafi być naprawdę wymagające (śmiech). Jestem szefową kuchni, kocham podróże, nowe smaki, kocham szeroko pojęte kulinaria, dlatego inspiracje do książki

48


przychodziły z wielu źródeł. Proces pisania książki trwał ponad 9 miesięcy, a to bardzo długi czas, aby móc się zastanowić nad treścią i przetestować wiele pysznych przepisów.    Dla kogo ta publikacja będzie prawdziwą gratką? Myślę, że zarówno dla tych, którzy kochają posiłek o poranku i mają wrażenie, że wyczerpali już wszystkie pomysły na urozmaicone śniadania, jak i dla tych, którzy w ogóle nie wiedzą jak się do tego zabrać.   Pamiętasz swoje śniadania z dzieciństwa? Oczywiście. Moje śniadania to mój comfort food. Racuchy z jabłkami na zsiadłym mleku w niedzielę (trochę przypalone, ale zasypane cukrem pudrem, aby nie było widać – śmiech), twarożki, np. z pokrzywą, pasta z makreli z ketchupem czy omlet z groszkiem (daleko odbiegający od francuskiej klasyki, ale i tak smaczny). Te wspomnienia miały wpływ na niektóre z moich przepisów. Zamiast racuchów pojawiły się orkiszowe, lekkie pancakes, pasta z makreli została unowocześniona, twarożki zostały, a omlet w książce to prawdziwy klasyk, którego nawet sama Julia Child by się nie powstydziła.   A jak jest teraz? Co lubisz jeść na śniadania? Jesz je codziennie, w gronie rodzinnym czy raczej w biegu? Wcześniej jadłam w biegu! Takie życie – zapracowana matka, restauratorka, szefowa kuchni, koleżanka. Teraz zawsze jem śniadania. Nie wyjdę z domu bez wypicia wcześniej letniej wody z cytryną i dobrym śniadaniem. Najczęściej jest to kasza jaglana na różne sposoby, muesli dr Birchera czy pożywny koktajl z płatkami owsianymi. Lubię też jajka oraz pomidory i z tego zestawu jestem w stanie wyczarować ponad 100 śniadań (śmiech).    Jakbyś miała ocenić jedzenie śniadań w Polsce z punktu widzenia restauratorki. Czy coś się zmieniło? Czy Polacy

polubili jedzenie śniadań „na mieście”? Och tak! Od mniej więcej 2-3 lat widzę ogromną różnicę. Coraz więcej osób je śniadania na mieście – i nie są to fast foody tylko bardzo często przyjemne lunchownie oferujące świeżo wypiekane pieczywo, regionalne sery zagrodowe, dobre miody i przetwory sezonowe. Teraz nawet spotkania towarzyskie, biznesowe, a nawet randki można umawiać od samego rana.    Całkiem niedawno otworzyłaś swoją pierwszą restaurację. Czy to spełnienie Twoich marzeń? Jak sobie ją wymyśliłaś? Czy było podobnie jak z książką? To prawda. W styczniu 2017 r. otworzyłam drzwi do mojego Menu Motto. Razem z bardzo utalentowanym zespołem przygotowujemy autorskie dania kuchni polskiej.    Opowiedz nam coś więcej o Menu Motto. Dlaczego to wyjątkowe miejsce na kulinarnej mapie Wrocławia? W Menu Motto staramy się wydobyć to, co najlepsze z naszej rodzimej kuchni. Odkrywamy smak na nowo, sięgając do ulubionych dań kuchni polskiej i przedstawiamy je w zupełnie odmiennej, zaskakującej odsłonie. W wiosennej karcie menu można znaleźć robioną na miejscu kiełbasę z suma z musztardą z lokalnego piwa, pierogi z długo gotowaną łopatką wieprzową i fasolą (przepis inspirowany nowoczesną kuchnią wrocławską), bezę z mrożoną maślanką czy grillowane serce młodej kapusty z kiszoną cebulą i wegańskim majonezem. W Menu Motto jest bezpretensjonalnie, naturalnie i mam nadzieję, że bardzo pysznie.   W Menu Motto poza tym, że jesteś Szefową Kuchni dbasz także o swoich gości i prawie codziennie można Cię tam spotkać. Skąd czerpiesz energię do tylu działań? Wszystko zaczyna się od „Pysznych poranków”, które spędzam z najukochańszymi skarbami pod słońcem.

49


fot. materiały prasowe

Sztuka

Montmartre i Montparnasse Rzadko prezentowane i zazwyczaj niedostępne, dzieła polskich artystów m.in. Olgi Boznańskiej, Władysława Ślewińskiego i Józefa Pankiewicza, pochodzące z kilkunastu prywatnych kolekcjipowstałych dzięki pasji ich właścicieli, od 23 czerwca można będzie zobaczyć w Muzeum Śląskim.

W

Muzeum Śląskie

ystawa „Między Montmartre’em a Montparnasse’em. Dzieła artystów z ziem polskich, działających w Paryżu w latach 1900-1939, z kolekcji prywatnych” jest przede wszystkim opowieścią o ludziach – luminarzach polskiej kolonii artystycznej, buntownikach i indywidualistach, którzy znaleźli się na przełomie XIX i XX wieku oraz w pierwszej połowie XX wieku w Paryżu. To, co ich połączyło, to siła przyciągania artystycznej stolicy świata, która dawała poczucie wolności twórczej i pozwalała zachować świeże spojrzenie na artystyczną rzeczywistość wyrażaną w różnorodnej stylistyce.    Dzięki tej wystawie przeniesiemy się do miejsc spotkań, do pracowni artystów, zajrzymy do zaułków, na skwery i ulice, które były tematem wielu prac malarskich, zobaczymy ich pozaparyskie inspiracje: życie bohemy artystycznej, twórcze dyskusje i przyjaźnie, czego dowodem są także portrety, które artyści malowali sobie nawzajem, jak portret Xawerego Dunikowskiego namalowany przez Leopolda Gottlieba, portret Henryka Haydena autorstwa Simona Mondzaina czy wize-

50

W Katowicach

runek Louisa Marcoussisa stworzony przez Alicję Halicką. Na wystawie znajdzie się około 180 prac z zakresu malarstwa i rzeźby. W dużej części są to dzieła, które do tej pory nie pojawiały się na innych ekspozycjach muzealnych. Ich twórcy to zarówno artyści pochodzenia żydowskiego związani z dzielnicą Montparnasse (gdzie wytworzyło się międzynarodowe środowisko określone mianem École de Paris), jak i twórcy kształtujący kolonię polskich artystów we Francji: od Olgi Boznańskiej, Władysława Ślewińskiego i Józefa Pankiewicza aż po przedstawicieli Komitetu Paryskiego. Wśród prezentowanych obrazów są tradycyjne pejzaże, portrety, martwe natury czy sceny rodzajowe, w ogromnej różnorodności formalnej i stylistycznej. Każdy z artystów fascynowany był innym nurtem artystycznym: impresjonizmem, syntetyzmem, postimpresjonizmem czy „whistleryzmem”.    Wystawa jest także opowieścią o kolekcjonerach sztuki – o pasji kolekcjonowania, która stała się nieodłącznym elementem ich życia, a którą zechcieli się podzielić z innymi.


Tworzymy rozwiÄ…zania

agencja reklamowa www.rezon.co

51


52


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.