Magazyn 03

Page 1

03 egzemplarz bezpłatny

01


Redakcja Magazynu chciałaby sprostować błędy z poprzedniego numeru (02): Artykuł „Black/White” jego autorem jest Patryk Gałązka, fotografie: A.Ciach, model: M.Biskup. Artykuł „Versus” jego autorką jest Sylwia Woźniak. Artykuł „Duet Dvojka”, fotografie: Anna Zagrodzka. Przepraszamy za wprowadzenie w błąd. 02


Fotografia Film Moda Muzyka

Książka Życie

Sztuka Wydarzenia

Redaktor naczelny Fabian Lic fabian.lic@magazyn.co Dyrektor artystyczny Rafał Boro rafal.boro@magazyn.co Wydanie online Jakub Szczeklik jakub.szczeklik@magazyn.co

Reklama reklama@magazyn.co

Norsk Z Rolandem oko w oko

04

Nadszedł czas na „Jagę”!

14

Oh my!

16

Maja Koman Aimo

18

Krzysztof Zalewski Eskaubei & Tomek Nowak Quartet Justice Kult

22

08

21 23 24 26

Teatr Tatiany Kryminał na danie główne? A może dziś podbiję świat?

27

Przygoda z nieznośnym bólem Z wizytą u balwierza Historia tatuażu Nowe Kult Tattoo Kulturalny poradnik mizantropa

32

Mocak w Rzymie Józef Szajna

48

Audioriver 2017

50

Autorzy Piotr Bardadyn Krzysztof Jędrzejak Kontakt Fabian Lic 793 554 020 Radosław Misiewicz www.magazyn.co Joanna Niczyj biuro@magazyn.co Aleksandra Nowak Agnieszka Pająk Zdjęcie z okładki Marek Rybarczyk Panna Tutli Putli, modelka: Maciej Saskowski Yaroslava Krutova, Miss Warsaw Adam Stelmach Tattoo Convention 2015 Michał Wolicki

30 31

34 36 38 46

49

Wydawca Rezon sp. z o.o. ul. Głowackiego 17A/5 39-200 Dębica REGON 365395122 NIP 872 241 46 14 Redakcja zastrzega sobie prawo redagowania nadesłanych tekstów, nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam i ogłoszeń. 03


04


Norsk Norwegia w obiektywie Aleksandry Nowak

Trolltunga, czyli „język trolla”, właśnie to miejsce „The Huffington Post” uznał na najlepsze miejsce na selfie. Nie bez przyczyny, 11km pieszo w jedną stronę to nie tak dużo, jednak różnica 900m wysokości to nie lada trekkingowe wyzwanie, ale wciąż do zrobienia. W całej wędrówce nie chodzi o sam cel, ale o te „cztery pory roku” – pogodę, która zmienia się w ciągu kilkunastu godzin. Różnica temperatur, nie ułatwia wędrówki. Na zmianę słońce w pełni, za górą deszcz, za kolejną śnieg. Zapierające dech w piersiach widoki, fiordy, wodospady i w samym środku jezioro Ringedalsvatnet. Nad tą turkusową wodą 700m wyżej położona jest skała, uformowana przez lodowiec 10 000 lat temu. Krajobraz jest nieziemski, a stojąc samemu na końcu „języka,” czujesz, że możesz wszystko.

05


150 km od Trolltungi leży Bergen, najbardziej deszczowe miasto w Europie, bowiem wg statystyk pada tu ok. 250 dni w roku! Miasto nazwane bramą do fiordów, od 1979 roku jest wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Najpopularniejszą atrakcją miasta jest Bryggen - stara dzielnica kupiecka, położona w centrum. Urocze, przytulone do siebie kolorowe domki, niegdyś hanzeatcykie budynki handlowe, to jedyna zachowana w oryginalnej postaci dzielnica z okresu Hanzy. Drewniane Bryggen obecnie pełni funkcję turystyczną. Jest niezwykle klimatycznym miejscem ze sklepami z pamiątkami, restauracjami, butikami oraz pracowniami artystycznymi. Swoim wyglądem oraz wilgocią i zapachem starego drewna przenosi do tamtej epoki.

06


07


Fotografia

Z Rolandem oko w oko O sekretach czarno-białej fotografii, emocjach artysty, pięknych kobietach i wegetariańskim kalendarzu. Tekst jest zapisem rozmowy z wrocławskim fotografem – Rolandem Okoniem, która odbyła się w Galerii OKO we Wrocławiu 19 października. Piotr Bardadyn 08


Piotr Bardadyn: Roland, jesteś niezmiernie ciepłą i sympatyczną osobą. Wokół siebie wytwarzasz tego rodzaju aurę, że nawet dorosły facet ma ochotę po prostu przytulić się do Ciebie. Zauważasz to u ludzi? Myślę, że to co widzimy jest odbiciem naszego charakteru. Oczywiście czasem dostaję sygnały, że jestem miły, że mnie ludzie lubią, ale to są tacy sami ludzie jak ja i widzą we mnie to samo, czyli to jacy są.   Gdybyś miał opisać się jednym słowem, to jakie byłoby to słowo? To jest bardzo trudne, bo człowiek się cały czas zmienia i cały czas poznaje siebie.   Chodzi mi to jak widzisz się dzisiaj? Dzisiaj nie mam dobrego dnia, ale jeśli zapytałbyś o to samo w kontekście zdjęć to powiedziałbym, że chciałbym, aby moje zdjęcia były jak poezja, albo jak muzyka. Jeśli pytasz o mnie, jako o człowieka to musiałbym się jeszcze długo zastanawiać.   Poeta? Nie, nie mam takich umiejętności werbalnych.   Zgodnie z kalendarzem tybetańskim urodzeni w 1973 są pod wpływem elementu - wody i zwierzęcia - bawoła, to drugie raczej do ciebie nie pasuje, ale z pewnością lubisz wodę. Jesteś pod silnym wpływem tego elementu, co widać na Twoich fotografiach. Brakuje mi jeszcze dobrego zdjęcia w deszczu. W tym roku przy okazji burzy wielokrotnie czekałem z aparatem, ale nie udało się zorganizować takiej sesji. Ale będę próbował. Woda mnie fascynuje w każdej postaci, może to być mgła, może być śnieg, deszcz, woda nawet w szklance, w wannie, pod prysznicem, jakakolwiek. Wciąż nie wiem dlaczego, nie potrafię tego zrozumieć, zdefiniować, kocham wodę. Kocham zresztą wszystkie żywioły. Chciałbym zrobić zdjęcie z płomieniami, wiatrem. Wiatr wygląda świetnie na zdjęciach, świetnie wychodzi, dodaje energii, rozwiewa włosy. Widać tą energię.

Jaki to był aparat? Canon EOS 350 D   Czyli już cyfrowy. Tak. Byle jaki to był aparat, najtańszy…   Wiele twoich fotografii opowiada intrygujące historie o ludziach i ich życiu. Mam przed oczami zdjęcie z lipca z Vege Kalendarza 2016, które wykonałeś na łodzi żaglowej. Piękna kobieta odpoczywająca w luku dziobowym z książką, subtelnie zasłaniająca swoją intymność. Wie, że jest fotografowana, ale pozostaje naturalna i zrelaksowana, pochłonięta lekturą. Widzimy elementy jachtu i spokojną toń wody. Podróż w nieznane, przygoda odkrywcy, namiętność i sekret wprost krzyczą z tego obrazu. Zatrzymać na kliszy taki moment i uwiecznić chwilę, która mówi tak wiele, pobudzając wyobraźnię do lotu w nieznane, to sprawa niebagatelna. Proszę zdradź rąbek tajemnicy. Jak to robisz, jak budujesz jednym obrazem tak zawiłe historie? Dobra fotografia jest zapisem procesu. Poszukujesz kadrów, poszukujesz motywów, poszukujesz dobrego światła i czasem coś uda się osiągnąć przy pierwszym podejściu, ale zwykle wymaga to zastanowienia i analizy. Ja bym chciał, żeby te zdjęcia wyglądały na takie, które powstają spontanicznie, ale tak naprawdę tworzę iluzję. Oczywiście byliśmy na jachcie, na dziesięciodniowym rejsie. Spaliśmy w kajucie na dziobie i to była część naszego życia. Ale żeby zrobić takie zdjęcie trzeba było je zaplanować i przemyśleć, więc jest to połączenie realności i iluzji. A może jest to coś na granicy realności i iluzji.   Zazdroszczę ci takich podróży. Jaki jest tytuł tego obrazu? Oj, nie pamiętam. Nie wiem, czy jest zatytułowany. Więcej jest zdjęć niż pomysłów na tytuły. Pamiętam tą książkę, którą wówczas wziąłem, ale ona kompletnie nie pasuje do sytuacji.

Czy pamiętasz swoje pierwsze zdjęcie, z którego byłeś dumny? Takie o przemyślanej kompozycji, odpowiednim świetle, do którego wciąż wracasz ,choćby wspomnieniami? Pamiętam i to niejedno.

Opowiedz o czasie zagranicznych studiów w Holandii. Studiowałeś architekturę. Jak wspominasz ten czas? To był mój pierwszy kontakt z aparatem cyfrowym. Na wydziale architektury był aparat cyfrowy, który kosztował fortunę i studenci mogli z niego korzystać i fotografować, więc ja skorzystałem i fotografowałem architekturę, ale to nie było jeszcze to co mnie interesowało, co mnie interesuje dzisiaj. Mnie interesuje człowiek, nie architektura.

Chodzi o to pierwsze. Kupiłem sobie aparat 10 lat temu kiedy pracowałem w reklamie i pomyślałem, że mógłbym znaleźć sobie jeszcze jedno zajęcie, żeby nie siedzieć tylko przy komputerze. Zaraz jak kupiłem ten aparat pojechaliśmy z dziewczyną na wieś, rozpaliliśmy ognisko i zrobiliśmy nocną sesję w świetle ogniska. Tego nie można zapomnieć.

Ciężko nie zauważyć, że człowiek jest w centrum twojego zainteresowania. Dużo z Twoich dzieł to portrety, choć nie sądzę byś nazwał się portrecistą. Oglądającemu twoje fotografie, wprost rzuca się w oczy, że nie chodzi tu zwykłe odwzorowanie, ukazanie powierzchownej urody człowieka, ale drzemiącej w nim emocji i pasji. Twoi modele to zwykli ludzie, a jednak chętnie się przed tobą otwierają

09


dając uwieczniać w chwilach nierzadko bardzo osobistych. Dlaczego przychodzi im to tak łatwo? Czy nie jest tak, że wydobywasz z nich piękno tkwiące tak głęboko, którego nie widzą sami przeglądając się w lustrze? No pięknie to powiedziałeś. W zasadzie chciałbym być dobrym portrecistą i nie mam nic przeciwko temu, żeby ktoś tak o mnie powiedział. Lubię spotkania i zdjęcie jest tylko zapisem tego spotkania. Aby zrobić dobry, świadomy portret, należy z sobą spędzić trochę czasu. Przede wszystkim to ja muszę otworzyć się na drugą osobę, wówczas ludzie otwierają się także na mnie. To jest akcja i reakcja. Jeśli ty się otwierasz, osoba, która portretujesz też się otwiera i na tym polega cały sekret. Trzeba być szczerym. I nie powiedziałbym, że portretowani przeze mnie to zwykli ludzie. Dla mnie to osoby niezwykłe…   Lubisz fotografować w plenerze. Dajesz temu wyraz w swoich kalendarzach, na wielu sesjach. Często są one spontaniczne. Którą sesję z kalendarza 2017 będziesz najlepiej wspominał? Wszystkie! Trudno mi powiedzieć, która była najbardziej wyjątkowa, bo wszystkie wymagały wielkiego zaangażowania. Dla mnie to nie są zwykłe zdjęcia. To nie jest tak, że ja biorę aparat i mówię: “cześć jestem fotografem, a ty jesteś wegetarianką, zróbmy szybko zdjęcie”. Przede wszystkim osoby, które są fotografowane są mi w jakiś sposób bliskie i każda z tych sesji łączyła się z wielkim ładunkiem emocji w trakcie sesji, w trakcie przygotowań do niej i post produkcji. Nawet jak patrzę na nie dzisiaj te emocje wracają. To nie jest dla mnie zwykłe zdjęcie.   A mógłbyś zdradzić jakieś miejsce, które za 50 lat będziesz szczególnie wspominał, a które było wykorzystywane jako plener do kalendarza 2017? Nie mogę tego zdradzić, bo chcę jeszcze tam wrócić. To są miejsca i w Polsce i za granicą, które są wyjątkowe. Miejsca opuszczone, bez turystów. I dlatego lokacje te pozostaną w sekrecie.   Co to znaczy “brać odpowiedzialność za świat”? Czy to jest odpowiedzialność za to co występuje dookoła ciebie, czy to co w tobie? I to i to. Wszystko jest połączone. Kobieta z racji tego, że jest stworzona by rodzić i dawać życie, ma inną konstrukcję - bierze większą odpowiedzialność niż mężczyzna za swoje życie i życie innych. Tak ja to rozumiem.   Nie uważasz, że ukazywanie szacunku do zwierząt poprzez fotografowanie wegetarianek i weganek jest zabiegiem trudnym do zrozumienia dla odbiorców? Przecież twoje modelki nie różnią się od kobiet stosujących inną dietę. Forma jest więc identyczna, a różnica w treści czysto tytularna, więc zakładamy, że prawdziwa. 10

Celem stworzenia tego kalendarza było odczarowanie stereotypowego wizerunku wegetarian. Chciałem pokazać, że są to normalni i piękni ludzie. Chciałem ich odczarować od stereotypu mocno wytatuowanych, ozdobionych piercingiem, dreadami, tunelami. Dla jasności, nie mam nic przeciwko ozdabianiu ciała ani walczącym ortodoksom. Rzecz w tym, że naprawdę wielu wegetarian jest wśród nas i nie wyróżniają się z tłumu, nie zauważamy ich. To są zwykli ludzie, wyglądem nie rzucają się w oczy i normalnie żyją.   Co to znaczy normalnie? To że nie są aktywistami, po prostu…   ...zlewają się z tłumem. Zdziwiłbyś się ilu jest wegetarian wokół ciebie! Przez ten kalendarz chciałem powiedzieć, że są to ludzie tacy jak Ty, nie wyróżniają się w żaden sposób… no może częściej uśmiechają.   Na czym w twojej opinii polega koncepcja “Vegan is the new sexy”? Wykorzystałem to może nieco przewrotnie. Ja to robię dla idei, ponieważ sam jestem wegetarianinem o ponad 27 lat i chciałem zrobić coś dla promocji wegetarianizmu. Pomyślałem, że zrobię coś w czym jestem dobry, czyli wykorzystam swoje fotografie do promocji tego stylu życia. Wegetarianizm nie jest w nich wprost podany odbiorcy, nie łączy się bezpośrednio z tym co jest na zdjęciu, poza tym, że wszystkie bohaterki kalendarza są seksownymi wegetariankami… jednocześnie bardzo interesującymi kobietami.   Jesteś przystojnym mężczyzną. Z całą pewnością możesz być pociągający także dla kobiet, które fotografujesz. To fakt! I nie pytam o twoje relacje. Pytanie brzmi: czy flirt z modelką może wpływać pozytywnie na jakość sesji? Pięknego zdjęcia nie można zaplanować. To się może wydarzyć i jest to niezależne od Ciebie, ale możesz temu pomóc - postarać się, by fotografowana osoba czuła się dobrze w twoim towarzystwie. Nie nazwałbym tego flirtem. Po prostu musisz być sobą, dżentelmenem - wówczas zyskujesz okazję do zobaczenia prawdziwej twarzy drugiej osoby.   Powiem co wydaje się mi jako laikowi: wyobrażam sobie, że uwodząca artystę modelka będzie bardziej autentyczna i poprzez tę autentyczną zmysłowość może wykreować, przepraszam za ekonomiczne wyrażenie, wartość dodaną w sztuce. Zgodzisz się z czymś takim? Te zdjęcia są intymne. Taki mają charakter. Myślę, że nie powinniśmy o tym mówić. To powinno zostać tajemnicą.   Jaki epizod Twojego życia najbardziej wpłynął na ukształtowanie twojego warsztatu jako fotografika. Są takie wyda


11


rzenia będące kamieniami milowymi twojej kariery czy był to proces ciągły bez wyraźnych punktów zwrotnych? Nie było takich punktów, przynajmniej ja ich nie zauważam. Zawsze najbardziej podoba mi się ta ostatnia sesja, którą zrobiłem. I kiedy zabieram się za następną, staram się, choć nie zawsze to wychodzi, zrobić jeden krok do przodu. Tak by zdjęcie zaskakiwało nowym spojrzeniem, nową lokacją, nowym… nawet nie wiem, jak to ująć…, bo nawet jeśli coś nie wychodzi to można się czegoś nauczyć i to wykorzystać.

Ludzie decydują się na takie zdjęcia z różnych powodów. Najczęściej jest to chęć uchwycenia swojego wizerunku z młodości, teraźniejszości, aby zachować to jako swego rodzaju pamiątkę. Czasami wynika to z momentu w życiu i potrzeby podbudowania własnej samooceny i jeśli ktoś ma zaufanie, że ja to potrafię zrobić to decyduje się na taką formę…

Jesteś z Wrocławia, tu się urodziłeś? Jestem z Namysłowa.

I drugie pytanie: jakie emocje wzbudzał Roland podczas sesji? Nie wiem. Najczęściej jest to dobra zabawa, ciekawa rozmowa, dużo śmiechu. Fajne spotkanie.

Czy można powiedzieć, że jesteś artystycznie związany z Wrocławiem? Można, spędziłem tu pół życia, ale miasta nie zobaczysz na zdjęciach.

Kwestia zaufania zatem? Zdecydowanie. Zaufanie jest niezbędne.

Nie korci Cię, żeby obrazować Wrocław, jego efektownie zmieniające się oblicze poprzez wpisywanie jego architektury w Twoją pracę zawodową jako fotografa? Interesuje mnie człowiek i on jest zawsze głównym motywem moich fotografii. To co się pojawia w tle jest drugorzędne. Staram się, by zdjęcia powstawały spontanicznie bez planu. Skupiam się na kimś, a jeśli w tle będzie coś charakterystycznego dla miasta to dobrze, o ile wpisuje się w kompozycję.

Opisz obraz, za który dostałeś nagrodę na Playboy Fotoerotica 2014. Zdjęcie powstało podczas sesji hotelowej. Bardzo je lubię. Dziewczyna leżąca na łóżku, trzymająca aparat fotograficzny przy oku. Nagroda została pewnie przyznana dlatego, że nie jest to typowe zdjęcie, które pojawia się w Playboy’u, ale nie wiem na pewno. Jestem bardzo zadowolony z tego zdjęcia. To trudne pytanie, bo raczej nie do mnie, prawda? Zdjęcia trzeba przede wszystkim pokazywać, a nie opisywać. To nagrodzone jest czarno-białe, duży kontrast. Jest w nim trochę tajemnicy, trochę niepewności…

Zapisywanie artystycznych obrazów w miejskich annałach, to nie brzmi interesująco? Zapisać się w historii poprzez sztukę. Lubię ukazywać na zdjęciach miejsca, które przemijają. Stare budynki nadszarpnięte historią. Jeśli to zauważę i mogę wykorzystać to tak robię. Nie dokumentuję tego procesu fotografując rzeczy nowe, raczej chcę pokazać rzeczy, których już więcej nie zobaczymy.

Z całą pewnością kojarzysz fotografię dwóch rowerów opartych o drzewo. Rowery spotkane w zagajniku czy własne? Jeden jest mój, a drugi mojej koleżanki. Pojechaliśmy na wycieczkę na Wyspę Opatowicką. Była wiosna i bardzo mocne światło przebijało przez gołe jeszcze drzewa, pięknie układało i rozbijało się o mokrą, wilgotną trawę. Było to bardzo urocze, wyglądało jakby dwoje kochanków przyjechało na rowerach na wycieczkę.

Czy zaczynając wykonywać zdjęcia do nowego kalendarza 2017 miałeś już jakieś koncepcje w głowie, które następnie realizujesz, czy ostateczny efekt pracy jest zaskoczeniem także dla Ciebie? Staram się by zdjęcia do kalendarza powstawały przez cały rok. Najbardziej wykorzystuję lato kiedy dzień jest długi, a ludzie mają więcej wolnego czasu. Wówczas łatwiej jest zorganizować taką sesję. Dopiero na samym końcu, składając kalendarz do druku, decyduję jakie zdjęcia się w nim znajdą i są to zdjęcia nie tylko z lata, z Wrocławia i nie tylko plenery.

Na wystawie Indecision znajduje się jedno z moich ulubione zdjęcie STARING WITH MY EYES CLOSED. Jaka była pora dnia, kiedy ubrana w przypadkową koszulę blondynka rozkoszuje się promieniami słońca przebijającymi przez spuszczoną żaluzję? Nie pamiętam tego zdjęcia, ale coś mi ten tytuł mówi. Mogę sprawdzić, jeśli chcesz?

Jak myślisz co odpowiedziałaby większość fotografowanych do nowego kalendarza dziewczyn na takie pytanie: jaka potrzeba powodowała Tobą, żeby pozwolić się fotografować nago? 12

Nie ma potrzeby. Miło mi, że cię zaskoczyłem. Inny tytuł: “Sandy Girl” - pojawiła się na wystawach dwukrotnie. Dlaczego? Spoglądająca prosto w obiektyw przez ramię, przyozdobione ziarenkami piasku. Frapujące spojrzenie pełne emocji. Nie ma tutaj specjalnej historii. Jest wyłącznie jeden powód, dla którego wybieram zdjęcia na wystawę: względy estetycznie.


One nie muszą tworzyć historii, za to muszą tworzyć i przekazywać nastrój, to jest dla mnie najważniejsze. Sandy Girl podoba mi się. Wybrałem je dwukrotnie. Moja fotografia to jest proces, rozwija się. Zdjęcia się mieszają, pojawiają się w różnych odsłonach budując za każdym razem różne wrażenie. Pewne zdjęcia są kluczowe dla wystawy, a inne są dla nich wyłącznie tłem.   Pamiętasz imię Sandy Girl? Oczywiście. To Ilona. Poetka.   Jak traktujesz nagość, a jak akt w fotografii? Przyjmuję to w sposób intuicyjny. Nie zastanawiam się. Mną kierują inne siły kiedy biorę aparat do ręki i rzeczy dzieją się same. Kieruje mną intuicja.   Eksperymentowałeś z własną nagością robiąc zdjęcia samemu sobie? Nie. [śmiech]   Czym jest dla ciebie ciało? Jak definiujesz jego piękno, a jak spoglądasz na niedoskonałości? Jeśli ktoś decyduje się na taką sesję obnaża całego siebie. Nie ma żadnych tajemnic. Doskonałość nie istnieje, a więc i niedoskonałość jest abstrakcyjna. Zdjęcie nie musi pokazywać wszystkiego. Musi być intrygujące, być zaproszeniem do świata wyobraźni.   Jaki jest twój ulubiony kolor? Pomarańczowy.   Wg kalendarza tybetańskiego jesteś bawołem. A jakie zwierzę sam najbardziej lubisz? Ze świata przyrody najbardziej lubię człowieka, jeśli mam dosłownie odpowiedzieć na to pytanie to muszę przyznać, że na pewno nie będzie to zwierzę udomowione, lubię zwierzęta wolne.   Co chciałbyś dostać na gwiazdkę? Hulajnogę.

13


Film

Nadszedł czas na „Jagę”! Do grona legendarnych postaci żyjących w świecie Legend Polskich dołącza kolejna - Jaga. W ostatniej w tym roku produkcji filmowej Allegro pojawia się z pozoru delikatna kobieta, która powala uzbrojonych mężczyzn na łopatki. Takich scen walki z udziałem kobiety polski widz jeszcze nie widział!

T

wardowsky, Boruta, Rokita, Boguś Kołodziej - do tej pory to mężczyźni odgrywali kluczowe role w produkcjach powstałych w ramach cyklu “Legendy Polskie”. Ich postacie przypadły widzom do gustu, bo jak dotąd filmy z ich udziałem zostały obejrzane na YouTube ponad 17 mln razy. Chociaż polskie legendy są kopalnią niezwykłych bohaterów i historii, to sporym wyzwaniem okazało się znalezienie silnej postaci kobiecej, wokół której można zbudować w filmie narracje.   W baśniach i mitach kobiety pełnią drugoplanową rolę, zazwyczaj są matkami, księżniczkami, które trzeba uratować z opresji lub czarownicami. W dzisiejszym świecie kobiety są silne, w wielu aspektach życia o wiele silniejsze od mężczyzn i my chcemy o tym mówić, nawet jeśli czynimy to tylko w produkcji popkulturowej. Nie wyobrażaliśmy sobie, że w Legendach może zabraknąć na pierwszym planie kobiety, dlatego postanowiliśmy ją stworzyć, inspirując się delikatnie postacią Baby Jagi - mówi Marcin Dyczak, dyrektor marketingu Allegro. - Nasza Jaga nie jest ani stara, ani odrażająca, nie mieszka też w chatce na kurzej stopie. Jest jednak, podobnie jak pierwowzór, silnie związana z naturą. Jaga jest strażniczką utraconego przez ludzi świata, który został zdominowany przez przemysł i technologię. Podejmuje walkę o ten raj utracony, ale czy zakończy ją z sukcesem? - dodaje. 14

Słowem kluczowym dla tej filmowej odsłony projektu Legendy Polskie, obok kobiety i natury, jest walka. Allegro w każdym filmie stara się zmierzyć z motywami, które w światowym kinie rozrywkowym pojawiają się od dawna. W “Twardowsky” duża część akcji dzieje się w kosmosie, w “Operacji Bazyliszek” pojawia się potwór, a w “Jadze” - sceny walk. Polskie kino od zawsze unikało porządnie zrobionej bijatyki, a takiej w której bije kobieta nigdy nie było.   Bardzo wymagająca technicznie okazała się decyzja, żeby sceny walk kręcić w prawdziwej stylowej stodole. W tych scenach wykorzystywaliśmy dużo podwieszeń i efektów kaskaderskich, a w takich warunkach jest to po prostu dosyć niebezpieczne. Zaplanowanie walki, pozycji kratownic i zabezpieczeń było bardzo dużym wyzwaniem logistycznym. Takie zdjęcia są bardzo trudne technicznie, a my dodatkowo utrudniliśmy je sobie bardzo wymagającą lokacją. Na szczęście obyło się bez poważniejszych wypadków - zdradza Tomasz Bagiński, reżyser filmu.   W tytułową rolę wcieliła się Katarzyna Pośpiech, świeżo upieczona absolwentka warszawskiej Akademii Teatralnej. Dla niej również sceny walk okazały się dużym wyzwaniem. Nigdy wcześniej nie miałam nic wspólnego ze sztukami walki, więc tu musiałam wykonać sporą pracę nad własnym ciałem. Wszystko odbyło się pod bacznym okiem teamu Grześka


Legendy Polskie są projektem z pogranicza kultury i reklamy

Jurka. Wystarczyło odtworzyć to co ustaliliśmy na treningach, w mniej sprzyjających warunkach. Sporym wyzwaniem okazało się również kontrolowanie mimiki i wszystkich drobiazgów, które były bardzo widoczne na zwolnieniach. Pierwszy raz spotkałam się też z tekstem pisanym na kształt dialektu mówi Katarzyna Pośpiech.   Obok Jagi w tej historii pojawia się Boruta (Tomasz Drabek) oraz Rokita (Piotr Machalica). Ich obecność nie jest przypadkowa - wydarzenia z “Operacji Bazyliszek” i “Jagi” są następstwem włamania do systemu komputerowego piekieł, którego dokonuje tytułowy bohater filmu “Twardowsky 2.0”. Postać Boruty wśród fanów cyklu jest już nazywana kultową. Jak mówi Tomasz Drabek - Trudno przyzwyczaić się do bycia diabłem, ale lubię tę postać, mogę bezkarnie być zły. Co do inspiracji.... Jakimś wzorcem był John Milton z “Adwokata diabła”, Al Pacino wspaniale połączył poczuci humoru, inteligencję i grozę. Robiłem co mogłem by zbliżyć się do tego wzoru, zachowując jednocześnie słowiański charakter.   Na uwagę zasługuje też muzyka - tradycyjnie już na ścieżce dźwiękowej do filmu można usłyszeć cover znanego utworu. Tym razem jest to “Jaskółka uwięziona” w wykonaniu Atanasa Valkov oraz Georginy Tarasiuk. Premiera teledysku zaplanowana jest na 16 grudnia.   Legendy Polskie to świetny przykład mariażu świata filmu

i biznesu. Praca w takim systemie wymaga jednak dojrzałości zarówno ze strony klientów, jak i środowiska filmowego. Mieliśmy w przeszłości przykłady bardzo nieudanych prób łączenia kultury i podmiotów komercyjnych, które zostawiły niesmak po obu stronach na całe lata. Nam udało się wypracować unikalny, jak na Polskę, poziom zaufania, ale nie jest to tak naprawdę nic nowego na świecie. Filmy bardzo często powstają właśnie w wyniku takiej współpracy. Mam nadzieję, że nasz przykład zachęci inne firmy i innych twórców - mówi Tomasz Bagiński.   Legendy Polskie są projektem z pogranicza kultury i reklamy, który jest wyjątkowym sposobem na budowanie marki w cyfrowym świecie. Projekt przedstawia na nowo znane, tradycyjne polskie historie w sposób atrakcyjny i zrozumiały dla młodego odbiorcy, żyjącego w świecie Internetu i mediów społecznościowych. Legendy opowiadają o nas i o tym, z jakich cech powinniśmy być dumni. Odwaga, siła, duma, poświęcenie czy sprawiedliwość wcale się nie zdewaluowały. Tak pożądane dziś cechy jak kreatywność czy innowacyjność nie były obce bohaterom dawnych podań i opowieści. Allegro do projektu zaprosiło znanych twórców, aktorów i muzyków, a reżyserię powierzyło Tomaszowi Bagińskiemu. Autor: Allegro group Zdjęcia: Materiały Prasowe 15


Moda

Oh my! Otwarcie nowego, modowego concept storu.

Pokaz mody polskich projektantów, konkurs dla młodych adeptów mody, wystawa prac wrocławskiej artystki, spotkania z projektantami i stylistami. To tylko kilka atrakcji jakie przygotowano na inaugurację otwarcia pierwszego tego typu modowego concept store’u we Wrocławiu przy ul. Świdnickiej.

U

Agnieszka Pająk

roczyste otwarcie oh my! odbyło się 18 listopada, a od 23 listopada miejsce jest dostępne dla wszystkich miłośników mody. Atrakcją wieczoru otwarcia był pokaz mody polskich projektantów: Eweliny Kosmal, Aleksandry Zgubińskiej, Zuzanny Szamockiej czy Anny Bartuli. Kreacje z najnowszych, jesiennych kolekcji designerek zaprezentowały gościom profesjonalne modelki SPP Models. Dodatkowo odbył się pokaz mody młodych projektantów, którzy brali w konkursie i mogli przedstawić swoje prace szerszej publiczności. Prezentowane prace oceniało profesjonalne jury w składzie: Ilona Adamska, Tatiana Jachyra, Danuta Studencka-Derkacz, czy Remigiusz Kadelski - obecni w trakcie otwarcia. Projekty Adriana Lewandowskiego, Ewy Róży Wintoniak i Sylwii Ogonowskiej okazały się zwycięskie. 16

Ich kolekcje zostaną wprowadzone do sprzedaży we wrocławskim concept storze. Wieczór otwarcia poprowadziła znana blogerka branży modowej - MAD CAT fashion, a pokaz mody przygotowała wrocławska stylistka Katarzyna Halala.   Moda wraca na ulicę Świdnicką i od teraz także tutaj we Wrocławiu można delektować się ciekawymi i awangardowymi projektami polskich designerów mody. To właśnie projektanci mody zasugerowali nam potrzebę istnienia miejsca, w którym znajdzie się zarówno modne ubrania, nowości kolekcji, ale także porozmawia się z klientami, doradzi, czy nawet przeprowadzi metamorfozę - mówi Marcin Wójcik, właściciel oh my! concept store.   Oh my! Concept store to nowe i modowe miejsce w samym sercu Wrocławia, przy tętniącej życiem ulicy Świdnickiej


fot. materiały prasowe

Miejsce łączące modę ze sztuką

o powierzchni 150m2. Znaleźć można tutaj ubrania, buty, torebki, akcesoria oraz biżuterię polskich niezależnych polskich projektantów, w tym buty Heels Mood, ubrania Ewelina Kosmal, Aleksandra Król, Aleksandra Zgubińska Atelier, Anna Bartula, Zuzanna Szamocka, Moi – Aleksandra Ziora, Madnezz, torby Me&Bags, biżuteria Djenka, ArtMotyw, Amuletum. To także miejsce łączące modę ze sztuką - można w nim podziwiać prace Pauliny Roszuk, wrocławskiej artystki od lat tworzącej pod pseudonimem GubRoshka. Jej kolaże to sugestywne tła, często organiczne i wspaniałe kontrasty tworzące piękne, niepowtarzalne i atmosferyczne obrazy zdobiąc ściany concept store’u.   Showroom składa się z dużego, przestronnego pomieszczenia, bardzo dobrze oświetlonego, ale równocześnie kameralnego

i eleganckiego. Można umówić się na wizytę po godzinach otwarcia czy zorganizować sesję zdjęciową - dodaje M. Wójcik.   Oh my! concept store jest czynny 7 dni w tygodniu od godz. 10:00-20:00. Można zorganizować w nim spotkanie z personal shopperem, sesję z fotografem, napić się pysznej kawy i poczytać modową prasę. Planowane są także pokazy i spotkania z projektantami mody oraz stylistami ubioru i wizażystami. Właściciele są również otwarci na współpracę z nowymi projektantami, by móc zaprezentować ich projekty w tej części Polski.

17


Muzyka

W d***e to mam? Rodzina, twórczość, scena. Muzyczny świat Mai Koman to świat bardzo różnorodny. Stylistycznie zabiera nas w podróż zgrabnie łącząc wiele gatunków muzycznych, jednocześnie tworząc coś zupełnie nowego. Charakterystyczne dla muzyki Mai jest jej różnorodny wokal, którym bawi się na różne sposoby również w chórkach. Na albumie nie brakuje mocnych tekstów w języku polskim, ale również muzycznych żartów jak utwór ‚’łapy pana’’ czy łapiących za serce harmonii np. w utworze ‘‚Obcy’‘. Przemyślane kompozycje i oryginalne aranżacje dowodzą ogromnego rozwoju muzycznego artystki.

fot. materiały prasowe

18


Fabian Lic: Niewątpliwie album „Na supełek”, stanowi mocny zestaw muzyczny. Szeroki przekrój kompozycji, powoduje, że każdy znajdzie coś dla siebie. Krążek został bardzo pozytywnie oceniony przez środowisko muzyczne. Jak ty sama podchodzisz do swojego najnowszego dzieła? Maja Koman: Chyba bardziej nazwałabym tę płytę muzycznym działem niż dziełem. Do muzycznego dzieła jeszcze bardzo daleka droga. Ciężko powiedzieć mi co sądzę o swojej płycie. Spędziłam nad nią tyle czasu, że zatraciłam jakikolwiek dystans. Moim zdaniem jest tak jak powiedziałeś na początku, że każdy znajdzie coś dla siebie. Nie był to efekt zamierzony. Jestem po prostu różnorodna i dla jednych to wada dla innych zaleta. Jakoś nie potrafię zamknąć się tylko w jednym konkretnym ‘’gatunku’’, dlatego cały czas kombinuje, poszukuje, eksperymentuje. Lubię jak się coś dzieje jak się coś zmienia, lubię się rozwijać a rozwój to przede wszystkim podejmowanie nowych działań i eksperymentowanie. Ktoś napisał o tej płycie, że jej paradoksem jest to że coś tak różnorodnego jest jednak spójne. Wczoraj w wywiadzie dla cgm z Arturem Rawiczem, Artur powiedział, że chyba powie mi największy komplement jaki może mi dać - że to co tworzę jest nieoczywiste. Faktycznie tak było uważam, że to jest super komplement, bo na pewnym etapie pracy nad płytą wszystko wydawało mi się zbyt banalne.

zupełnie różne rzeczy. Jeśli chodzi o muzykę to czasami jest to po prostu instrument - siadam gram coś wychodzi, coś nie wychodzi, kombinuję, próbuję, zostawiam to wracam do tego. Po prostu takie dzióbanie. Czasami coś zagra w głowie wtedy na szybko nagrywam na dyktafon i pracuję nad tym w domu. Muzyka chóralna mnie inspiruje muzyka klasyczna muzyka filmowa, ale sama komponuje to co mi kolokwialnie w duszy gra. Najciekawsza inspiracją do tekstów jest dla mnie życie ludzi, moje życie i przeżycia, braki, tęsknoty, obserwacje. Zabiegi stylistyczne które są w moich tekstach wymyśliłam na podstawie muzyki. Jest takie powiedzenie, że jeżeli popełnisz na scenie błąd to popełnić go drugi raz to będzie wyglądał jakby tak miało być. Czasami jak piszę tekst czegoś jest za mało to robię taki zabieg stylistyczny jak w muzyce np. refren jest często bardzo powtarzalny I na przykład jakąś formę tekstu odwracam dodaje itp. I wtedy dzieje się to samo równolegle do muzyki. To jeden z przykładów. Oprócz tego czytam i mam dużą wyobraźnię, więc pozwalam sobie nawet na słowotwórstwo. Jak np. w utworze ‘’kura domowa’’ wymyśliłam słowo ‘’kura co nie kończy’’ albo ‘’kura gbura’’. Ciężko wytłumaczyć skąd jednego dnia w głowie pusto a innego kartki same się zapełniają. Kiedyś poeci nazywali to natchnieniem [uśmiech]. Czasami mnie coś tak „natycha’’ i już.

Uważasz, że zmieściłaś na albumie wszystko co chciałaś, czy jednak pozostaje mały niedosyt i utwory schowane do szuflady? Niedosyt mam zawsze. To wręcz chorobliwe. Do tego stopnia, że wytwórnia oddycha z ulgą jak coś już publikowane, bo mam takie pomysły, żeby jeszcze cały czas poprawiać nawet gotowe do wyjścia materiały (muzykę, klipy, zdjęcia). Cały czas, coś bym zamieniła coś bym dorzuciła i odrzuciła. W tej chwili utworów w szufladzie mam kilkadziesiąt plus kilkadziesiąt kompozycji nie wokalnych tylko samych instrumentalnych. Zawsze mogłabym coś wymienić albo dodać, ale chciałam umieścić na płycie utwory które wydawały mi się najbardziej mocne, ale jednocześnie jasne. Miałam dużo takich kompozycji które moim zdaniem były po prostu za trudne. Mimo tego, że moja muzyka jest tak jak powiedział Rawicz ‘nieoczywista’ to chciałam, żeby była zrozumiała, żeby dało się powtórzyć jakiś refren jakiś motyw muzyczny. Jestem absolutnie wyznawczynią powiedzenia, że niedosyt jest lepszy niż przesyt. Wolę dać 12 utworów i zostawić ludzi z jakimś niedosytem i pragnieniem co ona tam dalej wymyśli.

Lepiej czujesz się w repertuarze muzyki rockowej, czy jednak wolisz otaczać się muzyką elektroniczną? Tak szczerze to ani to ani to. Rocka nie słucham wcale od czasu liceum. Po muzykę elektroniczną sięgam często, ale jako słuchacz. Tylko to bardzo szerokie pojęcie. Sięgam po elektronika, która jest raczej tłem jak u Portishead na przykład. Utwory „Jestem”, czy ‘’zwiąż te kłaki’’ które są na płycie nawiązują do tego, że kiedyś w liceum miałam kapele rockową i tylko dlatego nagrałam taki utwór. Tak z sentymentu (a i tak on nie jest rockowy) gitara elektryczna nie świadczy o tym, że to jest rock. Osobiście najbardziej kręci mnie komponowanie i aranżowanie instrumentów smyczkowych, chórów. Teraz np. zostałam zaproszona na płytę Sedinum Chamber Orkiestra, gdzie skomponuje utwór na 12 smyków. Powiedzmy taka pół symfonia. To mnie jara [uśmiech].

Skąd bierzesz inspiracje do tworzenia muzyki? Kiedy wsłuchuje się w słowa na płycie, zostaje co krok zaskoczony. Przy okazji jestem wielkim fanem gier słownych, których u Ciebie nie brakuje. Rozłożę to pytanie na dwie części. Pierwsza to muzyczne inspiracje a druga to praca nad tekstem i słowami, bo to dwie

W utworze „Jestem”, zwróciłem uwagę na twój bezpośredni zwrot w kierunku twoich słuchaczy oraz antagonistów. Częstym zjawiskiem na polskiej scenie muzycznej jest hejt. Wielu artystów ma z tym problem w momencie nagrywania albumu. Często muszą wybierać między swoim wewnętrznym duchem i pomysłem na album a modą, która aktualnie panuje. W konsekwencji, w momencie premiery krążka zawsze padną słowa pochwały oraz te mniej pozytywne. Czyli co byś nie zrobiła to i tak będzie źle. Jak sobie z tym radzisz? Hejt był zawsze tylko Kiedyś nie było portali społecznościowych. Pamiętam, jak Mama opowiadała mi, że muzyka 19


Muzyka

Niemena była zakazana w domu. Babcia (świętej pamięci) zabraniała słuchać Niemena twierdząc, że jest to muzyka szatana. Czyli mamy przykład zwykłego hejtu, ale moja babcia nie miała Facebook’a w którym mogłaby obsmarować Niemena i cały jego zespół. Internet pochłonie wszystko i ludzie nauczyli się, że mogą napisać wszystko. Tak do końca tego nie rozumiem, bo wychodzę z założenia, że jeżeli nie lubię kapusty to jej nie jem i nie mam potrzeby o tym pisać i na każdym portalu o kapuście mówić ludziom, że są debilami, bo ją jedzą i wyrzygiwać się na jej temat. Jeżeli ktoś zatem bardzo mnie nienawidzi, ale regularnie do mnie pisze, bardzo mnie nienawidzi, ale podbija mi oglądalność na YouTube. Wraca do tej muzyki, mimo że jej nie lubi to jakieś emocje muszę w nim wywoływać. Nawet jeżeli miałby to być szyderczy śmiech z kolegami – szyderstwo to też emocja. A przecież po to tworzymy, żeby wzbudzać emocje. Jeżeli ktoś do mnie pisze prywatnie to odpisuje, jeżeli pisze sobie gdzieś tam to w ogóle tego nie czytam i tyle. W przeciwnym razie można było go nie wychodzić z domu i niczego nie zrobić. Jeżeli zakładasz firmę to może będziesz miał klientów a może nie będziesz miał może ktoś nie będzie lubił twojej firmy etc w ten sposób moglibyśmy niczego w życiu nie mieć i nie zrobić. Poszłam też śladami Peszek i Mozila (pewnie wielu innych również) i napisałam piosenkę z tekstów fanów i hejterów. Czasami zastanawiam się jak wygląda człowiek który piszę że np. muszę mieć coś wspólnego z płetwalem błękitnym [szeroki uśmiech].   Czy na scenie podczas koncertów pojawia się prawdziwa Maja, czy jednak jest to wykreowana postać? To jestem ja tylko w makijażu i jakimś fajnym stroju. Na scenie żartuje, rozmawiam z ludźmi, jak zaliczam wpadkę to zamieniam w żart jak w życiu. Jestem skupiona i gram zawsze najlepiej jak mogę, ale bez zbędnych napinek i kreowania cholera wie czego. Z prostych przyczyn – nie da się długo udawać kreacji ludzie w końcu to wyczują w tedy Cię nie ma. Przykładów tego typu historii w Polsce i na świecie setki. Malowanie się i jakieś fajniejsze stroje to nie jest zaraz kreacja. Ludzie kupują bilet na Twój koncert wiec nie chce wyglądać tak jak wyglądam idąc do sklepu z dziećmi, czyli w dresie. Ale to nie kreacja tylko chęć dobrego wyglądu.   Jesteś w każdym elemencie nieszablonowa. Twoja muzyka bawi, wywołuje śmiech oraz skłania do przemyśleń. 20

fot. materiały prasowe

Czy w twoich tekstach jest może ukryta jakaś wiadomość do fanów? Bardzo dziękuję. To nawiązuje do tego o czy mówiłam wcześniej, jeżeli wywołuje emocje Jakiekolwiek by one nie były to o to przecież chodzi. W każdym z tekstów jest jakieś przesłanie. Każdy tekst jest jakimś nawiązaniem, jakimś przeżyciem i przemyśleniem. Staram się nie tłumaczyć tekstów, bo wolę żeby ludzie sami sobie dopisywali o co mogło mi chodzić, na tym polega fan pisania. Wszystkie teksty są jakąś tajemnicą o której wiem tylko ja i niech tak pozostanie [uśmiech]. Jesteś artystką kompletną. Twoją pracę możemy podzielić na tą w studio oraz na scenie. Gdzie odnajdujesz się lepiej? Kocham komponować muzykę. Mogę spędzać nad tym godziny i setki godzin. Mogę spędzać godziny na próbach i błędach, na żmudnej pracy aranżerskiej, na długich godzinach pracy nad współbrzmieniami i harmoniami - to jest mój świat i to jest moje życie. Gdybym miała zrezygnować z jakich części swojej pracy To zrezygnowała bym ze sceny. Scena jest czymś bardzo fajnym dającym energię, ale jest to tylko Kropka nad i nad komponowaniem.

Czy trudno jest podzielić rolę muzyka z rolą matki? Kon-

certy, wywiady, praca w studio zabierają Ci mnóstwo czasu. Czy masz jeszcze czas dla Siebie i najbliższych? To jest zawsze cholernie trudne pytanie. Jak odpowiem, że tak to będę kłamać, ale zadowolę odbiorcę i dam nadzieje innym matkom, że się da. Jak powiem, że to ku***** ciężkie zadanie to wyjadę na złą matkę. Staram się, ale sztuka i tworzenie to nie jest coś za czym można zamknąć drzwi i się odciąć. Jak wyjeżdżam to mnie kilka dni fizycznie nie ma. Jak jestem to często i tak mnie nie ma. Staram się, ale zwyczajnie po ludzku czasami mnie to przerasta. Szkoda że doba ma tylko 24 godziny. To jest tak bez sensu wymyślone, że 50% życia przesypiamy.   Czego oczekujesz od Siebie w najbliższej przyszłości? Zawsze tego samego. Wytrwałości i wiecznego rozwoju. Chce podejmować nowe wyzwania i rozwijać się jako i człowiek i jako artysta. Mam mnóstwo artystycznych planów i potrzebuję tylko konsekwencji w działaniu. Tego oczekuję i tego sobie życzę   Jak opisałabyś album „Na supełek”, jednym słowem? Twój.


Muzyka po prostu wrażliwa Aimo i debiutancki mini album „Omia”, to kolejny dowód na to, że ambient w kraju nad Wisłą rośnie w siłę.

mbientowa kula śnieżna zbierała po drodze w całym kraju kolejne elementy, a następnie obrodziła w liczne i często umowne podgatunki: dark ambient, ambient techno, drone, modern classical, etc. Stylistyka zataczała coraz szersze kręgi w popkulturze, wkradając się zarówno do filharmonii, jak i całodobowej budki z kebabami.   Dziś ambientu jest równie dużo w głównym nurcie, jak i na obrzeżach mediów, ma też swoich klasyków. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że ambient jest wszędzie, niczym elektron u Heisenberga. Podobnie jak w teorii wielkiego uczonego, tak jak nie każdy elektron zostanie wyprowadzony z superpozycji, tak nie każdy album z przepastnej ambientowej szufladki ma szansę na choćby szczątkową popularność.   Jak w tym wszystkim się odnaleźć? Przed próbą poukładania i na nowo sformułowania od podstaw ambientu pomieszanego z elektro stanęła AIMO. Pod pseudonimem kryje się wokalistka, autorka tekstów, a także kompozytorka. Niektórzy określają jej muzykę mianem wizualnej a czasami wręcz filmowej. Sama określa ją jako minimalistyczną zarówno w warstwie muzycznej jak i tekstowej. Debiutowała na Festiwalu Łódź Miastem Talentów, w którym zajęła drugie miejsce. Miała także możliwość zagrania na Songwriter Łódź Festiwal, International Boat of Culture Festival, Forum Młodej Literatury czy 41 Krakowskich Reminiscencjach Teatralnych.   Mamy okazję poznać eksperyment muzyczny łączący elektronikę z emocjonalnymi tekstami i rockowym damskim wokalem. Punktowe wypowiedzenie swojej historii, przykryte instynktownym pulsem muzyki składa nam się na bombę emocjonalną. Nie w sposób przejść obok tej płyty obojętnie. Muzyka znajdująca się na albumie, wywołuje u Nas przypływ wcześniej nie odkrytych pokładów wrażliwości. Zdecydowanie „Omia”, nie jest daniem łatwym i dla każdego. Aimo przedstawia nam solidną porcję przeżyć, które docenić będą mogli tylko nieliczni.

fot. materiały prasowe

A

Fabian Lic

21


Muzyka

Krzysztof zalewski „złoto” Jesienny wieczór, herbata z rumem i płyta wrzucona do odtwarzacza. Płyta, którą połyka się w całości i chce się więcej. Mowa tu oczywiście o nowej płycie Krzyśka Zalewskiego zatytułowanej „Złoto”. Na złotej tacy Zalewski podaje nam 11 utworów w tym jeden duet - nagrany z Natalią Przybysz.

N

fot. materiały prasowe

22

Michał Wolicki

atalia nie tylko wspomogła Krzyśka swoim głosem w jednej z piosenek, ale pojawiła się również w teledysku do singlowej piosenki „Miłość Miłość”. Prosty i szczery przekaz tego utworu jest czymś co urzekło mnie w nim najbardziej. Warto również zwrócić uwagę na klip, który jest zapisem happeningu inspirowanego twórczością jugosłowiańskiej artystki Mariny Abramović.   Na płycie znajdziemy również ballady które wprowadzą nas wręcz w melancholijny nastrój. Jednak szybko jesteśmy z niego wyrwani dzięki takim utworom jak „Głowa”, który jest energią w czystej postaci, a rockowy głos Zalewskiego to tylko wisienka na torcie. Nawet z pozoru spokojne akustyczne „Otu” szybko nabiera tempa i głowa zaczyna kiwać się sama.   Warto zwrócić uwagę również na teksty, w których Zalewski daje nam proste i czyste uczucia połączone z nadzieją i lękami otaczającego nas świata. „Przy tobie znów chcę wszystkiego i jeszcze to wszystko mógłbym móc” ze wspomnianego wcześniej utworu „Miłość, miłość”, „Ty mnie uczysz jak żyć, Ty mnie uczysz szczęścia” z „Otu” zderzają się z mocnym przekazem chociażby jak ten z utworu „Uchodźca”: „Na żywo demonstracja sił i na bezbronnych gwałt, w kolorze o dolarze sny (...) Tylko u nas tylko dziś zapłonie tęcza, potem krzyż. Wybierz sobie marsz”.   Zalewski na nowej płycie pokazuje się zarówno w muzyce jak i w tekstach z bardzo dojrzałej strony. Żaden dźwięk, żadne słowo nie jest tu przypadkowe. „Nie zostało po mnie nic, nie zapisał mi się ślad, nie dopchałem się na szczyt” – śpiewa w „Chłopcu”, sądzę że dzięki tej płycie Zalewski ma szansę „dopchać się na szczyt” bowiem „Złoto” to płyta gotowa na komercyjny sukces. Myślę, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Ja już wybrałem swoje ulubione kawałki teraz kolej na was.


Muzyka

Eskaubei & Tomek Nowak Quartet

„Tego Chciałem”

Jeżeli ktoś z dobrze znanych dziecku klocków zbuduje coś nowego, stanie się jego idolem. Umiejętność takiego czarowania udowodnili po raz kolejny Eskaubei & Tomek Nowak Quartet, tworzący jazz na styku z hip-hopem. Eksplozja wolności diablo inteligentnie kontrolowana. Laboratorium acidj-azzowych kolaży zaprasza na drugi seans, zatytułowany „Tego chciałem”.

R

dzeń projektu – jak mówią o sobie – tworzą Eskaubei – jeden z najdłużej działających undergroundowych raperów w Polsce oraz świetny trębacz – Tomek Nowak. Pierwszy z nich, kilka lat temu, pioniersko zaczął współpracować z live bandem, drugi jest uznanym jazzmanem, który koncertował w najbardziej prestiżowych salach koncertowych z Royal Albert Hall na czele. Połączyli swoje inspiracje w sposób, w jaki nikt do tej pory tego nie robił. Chwyty, które inni stosowali, tworząc na komputerze, oni wykorzystali, grając na „żywych” instrumentach. Publiczność zachwyciła się grupą za sprawą płyty „Będzie dobrze”.   Ich druga płyta „Tego chciałem” jest eleganckim połączeniem rozbujanych bębnów, delikatnego pianina i miarowych pochodów trąbki z hiphopowym widzeniem dźwięku. Niezwykle atmosferyczny i lekki album, skupiony i ekstatyczny zarazem, celnie trafia w nieco romantyczne serca niepokornych inteligentów. Oryginalne potraktowanie jazzu wykorzystano do stworzenia tajemniczej, wielkomiejskiej aury. Jazz funkcjonuje to jakby w domyśle, na pierwszy plan wybijają się deklamacje Eskaubeia.   Mało który twórca rapowy potrafi wykazać się taką dojrzałością, poszanowaniem tradycji i kulturowym poczuciem świadomości. „Tego chciałem” to album wyważony, wciągający i bogaty w starannie dobrane brzmienia. Eskaubei jest do bólu szczery, nie udaje, a jego autentyczność nie jest tylko pozorem. Wie, kim jest, i doskonale zdaje sobie sprawę, czym jest hip-hop i jak należy do niego podchodzić.   Mimo zacięcia w łamaniu wszelkich barier między swobodnym jazzem i hip-hopem, klimat muzyki sprawia wrażenie rozmów z duchami przeszłości. Wersy rapera z Rzeszowa przenikają pojękiwania żywo granych dźwięków. Jakby z niebytu wynurzają się z dosadnymi, krótkimi solówkami trębacz i pianista, uzupełniając ekscentryczną atmosferę muzycznych rytuałów. Ogromne brawa dla producentów płyty. To zapewne za ich sprawą mamy wrażenie, jakbyśmy zostali przeniesieni do wnętrza trąbki, a pozostałe instrumenty wirowały wokoło. Niczym na seansie spirytystycznym Tomek Nowak wywołuje

fot. materiały prasowe

duchy Milesa Davisa, Cheta Bakera i Dona Cherry’ego.   Wprawdzie skład (trąbka, bębny, piano, kontrabas) z góry narzuca pewne ograniczenia, ale przystępność muzyki grupy jest bezsporna w porównaniu z klasycznymi awangardzistami. W zestawieniu z kompozycjami z poprzedniej płyty, które momentami ocierały się o jazzową improwizację, „Tego chciałem” przynosi bardziej stonowaną, a zarazem bardziej przystępną muzykę.   Jeśli pociągają nas synkopowane rytmy, septymowe akordy, kontakt z emocjonalnym i technicznie nie byle jakim graniem, a przy tym dość już mamy natrętnych solówek, mało konkretnych kompozycji, ortodoksji i snobizmu, to jazz w postaci „Tego chciałem” przyjąć musimy jako atak świeżej energii. Oczywiście, zakładając, że raper nie jest dla nas wcieleniem demona odbierającym pracę biednym muzykom. Maciej Saskowski redaktor JazzSoul.pl 23


Muzyka

fot. materiały prasowe

ZAKOCHANI W PRZESZŁOŚcI Justice

Fabian Lic

Album Woman, jest nostalgiczną podróżą po świecie muzyki analogowej. Lecz czy jest to nadal styl Justice, czy próba sprostania panującym trendom? 24


R

ok 2007, to czas debiutanckiego albumu „Cross”, który Warto zwrócić uwagę, że po albumie „Audio, Video, Disprawnie został zaprojektowany na przełomowy sukces, sco”, projekt prawie zawiesił już swoją działalność. Album dostarczając fanom muzyki elektronicznej wrażeń, otrzymał skrajne recenzje, co mocno wpłynęło na muzyków na które tak długo czekali. Nie przypadkiem, album i kształt ich muzyki. Trzeci studyjny album, to powrót po prawie Justice ukazał się w roku wydania przez Daft Punk, krążka 5-letniej przerwie. Po przesłuchaniu nowego albumu „Woman”, pochodzącego z ich trasy koncertowej „Alive”. Wiadomo nie można mieć wrażenie, że wciąż jesteśmy w świecie „Audio, od dziś, że podobieństw między Daft Punk a Justice jest barVideo, Disco”, jednakże przeplatany mocniejszymi samplami, dzo dużo. Pomijam fakt, że oba projekty pochodzą z Francji, który na przywodzą na myśl album „Cross”. Wciąż jesteśmy ale mają coś jeszcze wspólnepozostawieni w świecie muzyki go. Tym czymś, a raczej kimś analogowej, która jest wprost jest Pedro Winter. Legendarny wyjęta z albumu „Robot Rock”, Album „Woman” to dowód na to, manager słynnej wytwórni Ed duetu Daft Punk. że francuski duet wciąż potrafi Bangers Records odpowiada   Dominują klimaty funkowe pracować z muzyką za medialny sukces Justice, ale i nu-disco: dyskretnie klangutakże, przez długi czas był tym, jące basy, smyczki imitowane który stał za duetem skrywającym swoje prawdziwe oblicze. przez elektronikę i chóralne wokale kojarzące się z tanecz  Pedro spotkał Daft Punk w 1996 roku, kiedy był studentem nymi hitami z przełomu lat 70. i 80. Zdecydowanie bliżej prawa. Wkrótce sławy duet miał go poprosić o to by zostać ich stąd do tanecznego parkietu, a nawet do radiowej playlisty. managerem. W 2002 roku stworzył Headbangers EntertainSpragnionym koncertowej ekstazy Justice serwuje co prawda produkcje pokroju „Alkazam!”, w którym najlepsze wpływy ment, dzięki któremu udało się szerzej pokazać światu takich artystów jak Cassius, Cosmo Vitelli, DJ Mehdi. Rok później, Giorgio Morodera mieszają się z zadziornym electro, albo Winter założył label Ed Banger Records, oddział muzyczny, ostry, gęsty, wręcz transowy „Chorus”. Ale nawet i w nim cały który obejmował takich artystów jak Breakbot ,Feadz , Justice, klimat rozbija miękki chórek w refrenie. Krazy baldhead, Mr. Flash, Sebastian i Uffie. W 2008 roku, po Album „Woman” to dowód na to, że francuski duet wciąż 12 latach bycia managerem Daft Punk i po ponad 6 milionach potrafi pracować z muzyką. Zachowuje cechy indywidualne, sprzedanych płyt, Pedro postanowił skupić się na wytwórni przy czym z dużą łatwością dopasowuje się do aktualnych oraz swojej karierze muzycznej jako Busy P. trendów. Niestety, po przesłuchaniu całego albumu odczuwamy   Justice sprawnie przejęło schedę po Daft Punk. Grupa, która lekki dyskomfort. Płyta brzmi wtórnie a kompozycje zostały przez długi czas była uważana za offową. Nagle pod wpływem dostosowane pod amerykański gust EDM. Jednakże „Woman”, sukcesu zmieniła tor swojej kariery. Świat nienawidzi pustki. to efektowna produkcja, odpowiednio skrojona i opakowana. Tym samym szybko w miejsce duetu skrytego pod kosmicznymi Na koniec wypada wspomnieć słowa Coco Channel, które hełmami, wyłonił się Justice, czyli Gaspard Augé i Xavier de powinny stać się mottem dla Auge i De Rosnay „Moda przeRosnay. Pytanie tylko, czy świat jest gotowy na Justice? mija, styl pozostaje”.   Na to pytanie, duet próbuje odpowiedzieć do tej pory.

25


Muzyka

Kult wciąż żywy Zespół Kult jak i osobę Kazika Staszewskiego ogromnie szanuję. Ich dorobku nie można pominąć pisząc o historii muzyki rozrywkowej w Polsce. Adam Stelmach

J

ednak myśl która zawsze mi przyświeca gdy myślę o zespołach którym szczyt produktywności artystycznej przypadł na drugi, trzeci album, a wychodzi ich „nasta” płyta brzmi, „k***a dlaczego”? Nigdy nie rozumiałem takiego podejścia. Dlaczego te wszystkie metalliki, stonesi, deep purple tak robią? Muzycznie nigdy nic nowego nie mają do zaoferowania.   Wstyd. Tak nazywa się najnowszy album Kultu. Podejrzewam, że było to najlepsze słowo do opisania samopoczucia członków tegoż zespołu po przesłuchaniu materiału.   O ile teksty Kazika nadal mogą się ludziom podobać, tak muzycznie zespół na najnowszym albumie próbował zagrać na sentymentach starych słuchaczy i brzmienia przypominają nam takie albumy jak „muj wydafca” czy „ostateczny krach systemu korporacji”. Kazik na saksofonie nie zagrał tym razem lecz to nie znaczy, że na płycie nie słychać dęciaków, wręcz przeciwnie, momentami grają przysłowiowe pierwsze skrzypce.   Rozumiem, że pokusa zarobienia pieniędzy na kolejnych płytach jest duża, że zespół nie występuje w „Jaka to melodia”, na dożynkach i ogólnie fani nie muszą się za swoich idoli wstydzić, z małym wyjątkiem którym są właśnie ostatnie nagrania. Zespół występuje na scenie nieprzerwanie od 35 lat. Na koncertach zobaczymy trzy pokolenia słuchaczy. Bilety na coroczną około październikową pomarańczową trasę w dużej mierze wyprzedawane są do ostatniej sztuki (w tym na takie obiekty jak spodek w Katowicach). Nie jestem odosobniony w przekonaniu, że ostatnie albumy były niepotrzebne. Miałem nie tak dawno temu okazję być na koncercie Kultu i było znakomicie. Klasyczny materiał nadal brzmi świetnie i całe szczęście stanowi trzon set-listy i może właśnie to przyciąga kolejne pokolenia do Kultu.

26

fot. S.P. Records


Literatura

Teatr Tatiany   Fabian Lic: Tatiano, na co dzień mieszkasz w Warszawie. Tam pracujesz i tworzysz. Jesteś fotografem, a twoje prace poznało już duże grono miłośników fotografii. Skąd zatem twoja osoba w świecie literatury? Tatiana Jachyra: Literatura zawsze była nieodłączną częścią mojego prywatnego świata. Kiedy sięgam daleko, daleko pamięcią w przeszłość widzę moją mamę czytającą mi baśnie Braci Grimm i Andersena. „Królewnę Śnieżkę” umiałam na pamięć! Później wszystkie zaskórniaki, kieszonkowe wydawałam na książki z gatunku płaszcza i szpady, fantazy oraz science fiction. Później odkryłam thrillery i fascynacja tym gatunkiem pozostała mi do dziś... Będąc nastolatką postanowiłam sama zacząć pisać. Najpierw wiersze, potem opowiadania. Wszystko jednak chowałam do szuflady, ponieważ nie miałam odwagi chwalić się swoją „twórczością”... Miłość do fotografii przyszła znacznie później... Cieszę się, że w dorosłym życiu wykazałam się większą odwagą i kiedy zdecydowałam się wrócić do pisania, nie poprzestałam tylko na jednym odbiorcy, czyli sobie samej.

Tatiana Jachyra – autorka „Teatru wskrzeszonych” od lat związana jest z filmem i teatrem. Urodziła się we Wrocławiu, a jej zamiłowaniem jest fotografowanie. Obecnie mieszka w Warszawie, gdzie realizuje sesje zdjęciowe na pierwsze strony gazet. Jej artystyczne umiejętności można było podziwiać na wystawie „Gwiazdy w obiektywie”. Brała również udział w produkcji programu Dominiki Kulczyk „Efekt domina”. Na swoim koncie ma skandaliczną powieść z gatunku thrillera erotycznego pod tytułem „Wieczerza”.

Czym dla Ciebie jest pisanie ? Jest to uzewnętrzenie samej siebie, czy raczej ucieczka w świat fantazji? Fantazja od zawsze kojarzyła mi się z czymś baśniowym. Pamiętasz „Neverending Story”? Historie, które ja tworzę nie są niestety bajką i dlatego nie odważę się powiedzieć, że pisanie jest dla mnie ucieczką w świat fantazji... Jest raczej podróżą w nieodkryte zakamarki ludzkiej osobowości, ludzkiej psychiki; podróżą, w którą wyruszam razem z postaciami, jakie powołuję do życia. Ciekawi mnie mrok i Zło w człowieku, jego zmagania z samym sobą, ważenie dobra i zła na szali wyborów; przesuwanie granic człowieczeństwa... Nie jest to autoterapia. Nie potrzebuję tego. To raczej ciekawość świata i ciekawość człowieka. Oczywiście kłamałabym, gdybym powiedziała, że niczego nie pożyczam z siebie moim bohaterom; każdy z nich ma coś ze mnie... Czasami są to lęki, czasami fascynacje, sposób mówienia, ubierania się, nawet myślenia... Jeśli się mnie zna, to łatwo jest wyłapać te „kwiatki”, ale w żadnym wypadku nie jest to uzewnętrznianie się, czy też pranie życiowych brudów, od tego mam swoją prywatną pralkę [puszcza oczko].   Skąd czerpiesz pomysły do swoich książek. Starasz się przemycać rzeczywistość, która jest dookoła Ciebie, czy jednak długo i głęboko badasz materiał, który Cię zainteresował? 27


Literatura

Moja wyobraźnia jest jak na razie niewyczerpaną skarbnicą pomysłów. Może to trochę przerażać, wiem... Kiedy czyta się „Wieczerze” lub „Teatr Wskrzeszonych” i ma się świadomość, że wszystko, co zostało tam napisane pochodzi tylko i wyłącznie z głowy autorki, to można zakrzyknąc wręcz: „na miłość boską, co ona ma w głowie!” [szeroki uśmiech] Ale spokojnie, moją głowa ma się świetnie... Jestem obserwatorem. Jestem wzrokowcem. Jestem ciekawska. Czasami zainspiruje mnie cytat, muzyka, scena w filmie, zasłyszane fragmenty rozmowy. Temat łazi za mną, depcze mi po piętach i nie mogę się od niego uwolnić. Zapisany staję się częścią większej całości: rozdziałem lub tylko kilkoma zdaniami, czasem częścią dialogu. Pozwalam sobie na takie luźne łączenie myśli. Interesuję się kryminalistyką, staram się zgłębiać tajniki wiedzy na ile jest to możliwe. Mam swoich ekspertów, którzy pomagają mi zrozumieć ludzkie zachowania, psychopatię, tajniki medycyny sądowej, sztuki wojennej (nawet). Ich pomoc jest nieoceniona, ponieważ inaczej nie byłabym wiarygodna, a to o czym piszę, byłoby jedynie bezsensownym bełkotem.   Czego oczekujesz po sobie jako autorce książek? Kreatywności. Odwagi w przesuwaniu granic i przekraczania tabu.   Dużo mówi się ostatnio o roli książki we współczesnym życiu człowieka. Słyszymy, że z każdym rokiem Polacy coraz mniej czytają. Pomimo przenoszenia książek do świata e-booków, które w jakiś sposób miały stać się bardziej atrakcyjniejsze dla czytelnika, to i tak ludzie odchodzą od długich powieści na rzecz notki prasowej. Jak sądzisz czym jest to spowodowane? Żyjemy szybko w świecie zdominowanym przez obraz. Ludzie nie mają czasu, by zastanowić się nad samym sobą, nad swoją egzystencją, a co dopiero zatrzymać się na dłużej w rzeczywistości fikcyjnej. Ich światem jest praca, portale społecznościowe. Żyjemy w matrixie, gdzie literatura wymagająca skupienia, zatrzymania się, wyhamowania w pędzie kariery, show-biznesu, wszechobecnego lansu, jest wyrzeczeniem. Ale na szczęście istnieją jeszcze jednostki czytające nie tylko notatki prasowe i posty znajomych na fb...   Uważasz, że jest miejsce dla Ciebie w świecie literatury ? Dopóki będę miała coś do powiedzienia, dopóty będzie dla mnie miejsce.   Właśnie jesteś po premierze „Teatr wskrzeszonych”. Jakie są twoje osobiste odczucia wobec tej książki? Ciężko jest mówić o własnej twórczości. „Wskrzeszeni” są zupełnie inni niż „Wieczerza”. Mimo że oba tytuły to thrillery, to ich tematyka bardzo się różni. We „Wskrzeszonych” idę dalej jeśli chodzi o zgłębianie ludzkiego umysłu; schodzę w odchłań zła, do jego źródła, by je zrozumieć. Dodatkowo 28

Każdy z nas ma swoją mroczną stronę, każdy ma nocne koszmary „Teatr” ma cechy kryminału. Zbrodnia, oględziny miejsca zdarzenia, seryjny morderca, zimne porsektorium, sekcje zwłok, trupy – to wszystko było dla mnie czymś nowym, czymś co odkrywałam z ciekawością, choć nie bez odrobiny lęku. Ogromna fascynacja poznawania towarzyszyła mi przez cały czas pisania książki i towarzyszy nadal. Dlatego między innymi strałam się wejść na prokuratorską sekcje zwłok... Testowałam sama siebie i swoje granice wytrzymałości. Syciłam swój mózg nowymi doświadczeniami, doznaniami i wiedzą. Jestem gotowa na więcej... Dlatego powstaje kontynuacja powieści. „Teatr Wskrzeszonych” to również ukłon w stronę moich filmowych i literackich zaineresowań. Uwielbiam „Criminal Minds”, a film „Siedem” to mój numer jeden.   Miałem okazję czytać „Wieczerze”. Muszę stwierdzić, że książka wywołała u mnie duże emocje. „Najbardziej bulwersująca i skandalizująca książka ostatnich lat” - w takiej otoczce podchodziłem do twojej książki. Niezwykle śmiały pod względem obyczajowym erotyczny thriller, w którym chorobliwa namiętność i niezdrowa seksualna fascynacja odgrywają równie ważną rolę jak religijny fanatyzm i społeczne wyobcowanie głównych postaci. Skąd pomysł w ogóle na taką książkę? Na wstępie muszę podkreślić, że nie planowałam, pracując nad „Wieczerzą”, by była to książka „najbardziej bulwersująca i skandalizująca”. Jakoś tak samo wyszło [uśmiech]. Powieść powstała z dwóch opowiadań, które połączyłam później w jedną całość. Zalążek historii Dawida powstał na sesji zdjęciowej. Tak, tak... dokładnie. Bardzo często wymyślamy z osobą fotografowaną jakąś historię i stajemy się jej bohaterami. To zabawna i bardzo kreatywna gra. Podczas jednej z nich narodził się mężczyzna, lekarz, opętany żądzą posiadania swojej ciężarnej pacjentki. Drugi wątek „Wieczerzy” przyszedł mi do głowy w pustym, gotyckim kościele. Yasmine stworzyłam z postaci z tomiku wierszy, który popełniłam pt „Historie Pisane Nocą”.   Jak sama opisałabyś „Teatr wskrzeszonych”? Jest to opowieść dla każdego czy raczej należy do niej podejść z dystansem? „Teatr Wskrzeszonych” to thriller z elementami kryminału... Bardzo szybko można domyśleć się, kto jest mordercą, więc stricte kryminałem nie jest. Nie ma tu pogoni za zabójcą, jest natomiast próba sięgnięcia ku otchłani mroku, próba zrozumienia co sprawia, że człowiek staje się potworem...


Czy należy do niej podejść z dystansem... Każdy z nas ma swoją mroczną stronę, każdy ma nocne koszmary, każdemu zdarzyło się doświadczyć w życiu bólu i cierpienia lub ból i cierpienie wywołać u innych. Sądzę, że po przeczytaniu „Teatru Wskrzeszonych” u niektórych czytelników może nastąpić wskrzeszenie ich własnych demonów przeszłości.   Jak wyglądał proces tworzenia nowej książki. Czy miałaś narzucone sama od siebie liczbę stron na dzień, czy raczej czekałaś ma przypływ weny? Nigdy nie zakładam z góry ilość stron, jaka ma powstać, nie tworzę też regularnie. Nie siadam na osiem godzin przed laptopem czy notatnikiem i nie prowadzę nierównej walki z weną twórczą. Życie zawodowe niestety ogranicza mnie czasowo. Wypracowałam swój własny sposób pracy nad książką – nie piszę chronologicznie, a luźne fragmenty, które powstają budują potem rozdziały, całe wątki, wstęp i zakończenie. Bawię się nimi, jak podczas układania obrazka z puzzli. Elementy muszą do siebie pasować i tworzyć spójną całość. Poza tym moje postaci nie zawsze mają ochotę ze mną rozmawiać [uśmiech] a ja nie chcę na siłę ciągnąć ich za język, bo nie jestem zwolennikiem działań na siłę.   Skąd w ogóle pomysł na książkę w której mamy do czynienia z śmiercią, miłością i ludzką psychiką? Interesuje mnie ludzka psychika, sposób funkcjonowania człowieka w sytuacjach ekstremalnych i to jakie mechanizmy muszą zadziałać, żeby z pozoru normalna osoba popełnia zbrodnię, wpadając w sidła Zła. „Z pozoru”, bo może urodziła się z „genem Zła”, ma zaburzoną chemię mózgu, a ktoś coś uruchomiło jedynie bombę z opóźnionym zapłonem. A może nigdy nie była normalna, a jedynie sprytnie maskowała swoją psychopatię i skłonności do agresji. A miłość i śmierć? Od zarania dziejów twórcy łączyli je ze sobą nierozerwalnym węzłem dramatu. Cierpimy dla miłości i dla niej umieramy... przez nią także zabijamy... nierzadko popadamy w obłęd.   Czy gdzieś w domu pojawiły się już pierwsze szkice i zalążki nowej książki? Tak jak już wspomniałam wcześniej, pracuję obecnie nad kontynuacją „Teatru Wskrzeszonych”. Jestem po dokumentacjach... i myślę, że mam już wystarczająco dużo materiału, aby w końcu móc rozpocząć na dobre pracę nad pisaniem powieści.   Literatura, fotografia. Czy jest może jeszcze jakaś pasją, jaką ukrywasz przed światem? Mam wiele pasji... [uśmiech].

29


Literatura

Kryminał na danie główne? „Czerwone złoto” to powieść dla smakoszy, choć to nie książka kucharska. Kryminał kulinarny Toma Hillenbranda dowodzi bliskości sztuk rzekomo odległych – kuchni i zbrodni.

O

dkąd luksemburski kucharz Xavier Kieffer związał się z najsłynniejszą krytyczką kulinarną Francji, bywa zapraszany na najbardziej prestiżowe imprezy. Uroczysta kolacja wydana przez mera Paryża kończy się jednak zaraz po przystawce. Ryuunosuke Mifune, sławny mistrz sushi, pada nagle martwy. Zatrucie rybą – brzmi oficjalna informacja na temat przyczyny zgonu. Kieffer jest jednak sceptyczny. Jako jedyny zauważa, że sprawa ma drugie dno. Po drodze odkrywa fascynujące realia kuchni sushi. Dowiaduje się, że istnieją ryby droższe od złota. A nawet cenniejsze niż ludzkie życie.   Tom Hillenbrand zaprasza do świata kulinarnej zbrodni. Rozbudza apetyt czytelnika nie tylko na smakowite odkrycia, lecz także na intrygę ze szczyptą miłości. Spisków nie zabraknie – tych na salonach i w przemyśle spożywczym. Autor odsłania działalność przemytników, którzy zarabiają miliony na szmuglowaniu niepozornej ryby – tuńczyka. Dowodzi, że ludzka chciwość wpływa nie tylko na środowisko, ale i na to, co serwowane jest na naszych talerzach.   Hillenbrand w pysznej powieści o jedzeniu częstuje czytelnika garścią unikatowych ciekawostek, wybornie brzmiących potraw, z kulinariów czyniąc niemal bohatera. Serwuje abalony, jedne z bardziej wykwintnych owoców morza, bretońskie naleśniki galette czy też delikatne brioszki. Choć „Czerwone złoto” to świat kulinariów bez dozy idealizowania, to z dużą porcją prawdziwej miłości do jedzenia.   Za największy plus tej powieści uważam podanie na jednym talerzu - zbrodni, zagadki, zmyślnego dania oraz dużej porcji dowcipu. Kolejnym plusem jest fantastycznie przedstawiony Luksemburg. Po lekturze jestem gotowa, by pojechać do tego miasta i zakochać się w nim tak samo jak autor. Za minus uważam schematyczność, jaką napisana jest ta powieść. Bardzo podobny zarys do „Diabelskiego owocu”. Choć to zupełnie nie odejmuje książce waloru.   Okładka projektu Agnieszki Karmolińskiej jest niepretensjonalna, dzięki czemu zwraca na siebie uwagę na półce. Przedstawia kawałek sushi z tuńczykiem w najprostszej i najbardziej efektownej odsłonie. Książka ma 400 stron, standardową wielkość liter, bardzo przyjemnie się ją czyta. Całość godna polecenia dla osób lubiących kulinarne przygody, zagadki oraz cudowne opisy wspaniałego Luksemburga. 30

Joanna

Tom Hillenbrand – urodzony w 1972 roku, studiował politykę europejską, był wolontariuszem w szkole dziennikarskiej im. Georga von Holtzbrincka i kierownikiem działu w Spiegel Online. Zapalony kucharz hobbysta i smakosz, podczas wielomiesięcznego pobytu w Luksemburgu zakochał się w Wielkim Księstwie. Mieszka w Monachium. „Czerwone złoto” to jego druga powieść wydana w Polsce, we wrześniu ukazał się pierwszy tom serii kryminałów dla smakoszy „Diabelski owoc”. Cykl o kucharzu, nowym bohaterze naszych czasów, zostanie wkrótce zekranizowany.


A może dziś podbije świat? Jesteś władczy. Lubisz wydawać polecenia. Za nic masz krytykę. Ta książka jest dla Ciebie!

W

Krzysztof Jędrzejak

edług współcześnie uznawanych standardów władzę dzieli się na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Jednym z trzech podstawowych warunków demokracji jest rozdział w/w władzy. Brak rozdziału wyżej wymienionych władz to dyktatura.   Dyktatura nie jest tym samym co totalitaryzm. Na przykład stan wyjątkowy podczas klęski żywiołowej lub przemysłowej jest dyktaturą. Zawiesza się niektóre prawa człowieka, głównie obywatelskie; władzę wykonawczą przejmuje jedna osoba lub grupa. W czasie wojny mamy również stan wyjątkowy. W konstytucję demokratyczną wpisana jest możliwość stanu wyjątkowego. Tak było u Greków, Rzymian i tak jest dziś.   Około 60% ziemskiej populacji żyje w krajach demokratycznych. A co z resztą? Reszta żyje w tzw. krajach niestabilnych politycznie bądź też rządzonych przez „niedemokratyczną” władzę. Te dwie cechy lubią chodzić w parze, a utrzymanie stabilności państwa poprzez rządy silnej ręki jest naprawdę dosyć kłopotliwe. Wystarczy bowiem lekko rozluźnić uścisk i cały system może się od razu posypać (co ma miejsce w tej chwili na Bliskim Wschodzie i w Afryce).   „Jedną z największych uciech dyktatora jest wprowadzanie w życie dziwacznych praw, których poddani muszą przestrzegać. Na przykład rumuński przywódca komunistyczny Nicolae Ceausescu wprowadzał zakaz używania maszyn do pisania bez oficjalnego zezwolenia. Jednak jego najbardziej osobliwe rozporządzenia to te, które służyły podniesieniu rozrodczości. Zabroniono stosowania środków antykoncepcyjnych, a bezdzietne kobiety zostały zmuszone do płacenia specjalnego podatku, nawet jeśli bezdzietność nie była ich wyborem. Książki na temat ludzkiej seksualności oraz rozmnażania się zyskały status tajemnicy państwowej i dopuszczono je do użytku tylko w charakterze podręczników medycznych” (fragment książki)   „Jeśli skorzystasz z rad zawartych w niniejszej książce, masz szanse stać się niezapomnianym władcą absolutnym. Ucz się od najlepszych” – ironizuje Mikal Hem we wstępie do „Jak zostać dyktatorem”. I jak na tacy podaje czytelnikom dyktatorskie know-how – przepisy na murowany sukces w roli autokraty, zaczerpnięte od XX i XXI- wiecznych mistrzów pozbawionej skrupułów dyktatury z całego świata. Obok sylwetki „uniwersalnego geniusza” i „słońca Karpat: Nicolae Ceausecsu, Hem kreśli równie sugestywne co wstrząsające portrety m.in. libijskiego pułkownika Muammara Kadafiego,

„ojca wszystkich Turkmenów” Saparmurata Turkmenbaszy Nijazowa czy haitańskiego dyktatora Francois Duvaliera, zwanego „Papa Doc”, na cześć którego powstała specjalna wersja modlitwy „Ojcze nasz”.   Czy władza dyktatorska się sprawdza? Państwo rządzone przez dyktaturę może funkcjonować. Przywódcy muszą jednak poświęcić mnóstwo czasu i energii na kontrolę i utrzymanie stabilności wewnętrznej. Oznacza to spore wydatki na wojsko, propagandę i kontrolę wielu albo wszystkich dziedzin życia obywateli. Czy taki kraj może się rozwijać? Społeczeństwo zamknięte w granicach swego kraju – będzie zawsze (bardziej lub mniej) zacofane. Ewidentnie widać to w Korei Północnej, gdzie dyktatura kwitnie nieprzerwanie od sześćdziesięciu lat. Spoglądając jednak na dyktatury i monarchie przeszłości, widać, że prędzej czy później może pojawić się jakiś czynnik, który zwolni „uścisk” władzy i wywoła swoistą reakcję łańcuchową. Reakcję, która może doprowadzić do totalnego rozpadu państwa (najlepszym przykładem takiej reakcji łańcuchowej jest ZSRR). Władza dyktatorska jest skostniała i kiedy cały świat idzie z duchem czasu, to przywódcy reżimów starają się utrzymać swoje państwa w ryzach. Taka jest moja teza i myślę, że sposób sprawowania władzy jest tematem, nad którym warto się czasami zastanowić.

Mikel Hem – norweski dziennikarz i komentator polityczny. Pracował dla wysokonakładowych dzienników „Dagbladet”, i „Verdens Gang”, a także dla magazynu „Ny Tid”. Współpracował też z państwową spółką radiowo-telewizyjną NRK. Zawodowo podróżował, m.in. po Afryce i krajach byłego Związku Radzieckiego. Jako dziecko dwa lata spędził z rodziną w Zimbabwe, pod rządami Roberta Mugabe. Od czasu norweskiej premiery „Jak zostać dyktatorem”, książka została przetłumaczona m.in. na język turecki, węgierski, niemiecki i serbski. 31


fot. materiały prasowe

Życie

PRZYGODA Z NIEZNOŚNYM BÓLEM Podczas oglądania filmów zdarza Ci się myśleć, że historię z ekranu opowiedziałbyś zupełnie inaczej? Wiktor Piątkowski i Krzysztof Maćkowski z Bahama Films, organizatorzy warsztatów scenariuszowych, pomysłodawcy i scenarzyści m.in. serialu HBO „Wataha” opowiadają, jak zacząć przygodę z pisaniem filmów. Joanna Niczyj

Na początku jest pomysł   Warsztaty pisania scenariuszy prowadzimy już od 7 lat – mówi Wiktor Piątkowski, scenarzysta i producent, założyciel Bahama Films, który sztuki scenariopisarstwa uczył się m.in. od Franka Spotnitza („Z Archiwum X”), Jima V. Harta („Dracula”) i Jonathana Shapiro („Goliath”), – Od tamtej pory przewinęło się przez nie już ponad 500 kursantów, którzy obecnie piszą zarówno dla filmu, jak i dla największych polskich telewizji. Jeden z nich był nawet nominowany do Oscara!   Wszystko zaczyna się jednak od pomysłu. – Scenarzyści przychodzą do nas z różnymi projektami – opowiada Krzysztof Maćkowski, scenarzysta i pisarz, drugi z wykładowców w Bahama Films. – Nie dzielimy ich na lepsze i gorsze czy łatwiejsze i trudniejsze do zrealizowania. Wszystkie staramy się rozwijać razem z kursantami. Zdarza się też, że pomysł, z którym ktoś przychodzi na pierwsze zajęcia, na ostatnim etapie - scenariusza ewoluuje nie do poznania.   Na warsztatach możemy dowiedzieć się również, gdzie tych pomysłów szukać. Wszędzie! Dobry scenarzysta zawsze jest przygotowany na nagły atak natchnienia i w kieszeni ma notes, telefon z odpowiednią aplikacją lub dyktafon. Warto również – chociaż ostrożnie – sięgać we własną przeszłość, a także uważnie słuchać rozmów znajomych i przypadkowych przechodniów w autobusie czy pociągu. Pomaga również czytanie gazet (a nawet samych nagłówków), oglądanie wiadomości – dobry scenarzysta musi chłonąć rzeczywistość, żeby potem móc kreatywnie ją przetwarzać i ze znanych historii stworzyć coś zupełnie nowego.   No właśnie, tym, czego poszukują producenci, jest HAK – coś, co odróżnia standardową historię od innych. Hakiem może być zarówno unikalny pomysł, jak i interesujący bohater czy nietypowa lokacja, w której film się rozgrywa. Mimo iż, jak twierdzą niektórzy, wszystko zostało już opowiedziane, możliwości są nieskończone, a pomysły niektórych scenarzystów wciąż zaskakują. 32


Bohater czy historia?

Są dwie szkoły budowania scenariusza – mówi Wiktor Piątkowski. – Jedna z nich stoi na stanowisku, że wszystko zaczyna się od bohatera, wokół którego dopiero budowana jest cała opowieść. Druga, że tworzymy najpierw świat przedstawiony. W obu przypadkach, tworząc bohatera filmu należy mieć na uwadze, że widz musi go pokochać albo znienawidzić, ale przede wszystkim – zapamiętać. Bohater powinien również mieć cel – odnaleźć skarb narodów albo miłość swojego życia, zabić Obcego albo znaleźć groźnego mordercę. To czy ten cel zrealizuje oraz czy ten cel zbieżny jest z jego prawdziwymi pragnieniami to już zupełnie inna sprawa…

Struktura to podstawa

Jednym z najważniejszych tematów poruszanych na warsztatach jest struktura scenariusza. Bez tego film rozsypuje się jak domek z kart. Co to takiego ta struktura? W największym uproszczeniu – film powinien mieć początek, środek i koniec. Banał? Okazuje się, że to właśnie o strukturę potyka się największa liczba scenarzystów, zarówno tych początkujących, jak i twórców już zrealizowanych filmów. – Jeśli film, który oglądasz, jest nudny, to niemal na pewno coś jest nie tak ze strukturą – uważają scenarzyści z Bahama Films. Albo ekspozycja jest zbyt długa, albo za późno pojawia się konfrontacja z antagonistą, albo brakuje wyraźnie zaznaczonych punktów zwrotnych. Podczas warsztatów pod kątem struktury analizowane są filmy z najróżniejszych gatunków – od „Ojca chrzestnego” i „Pretty Woman” po europejskie filmy krótkometrażowe. Szybko okazuje się, że chociaż opowiadają skrajnie różne historie, nic w nich nie dzieje się przypadkowo, a wszystko opiera się właśnie na strukturze, nawet wtedy, jeśli historia opowiadana jest nielinearnie.

Dialog i obraz

Wydawać by się mogło, że scenariusz składa się ze słów. Nic bardziej mylnego – pisanie scenariusza to sztuka opowiadania obrazem. – Jedną z głównych zasad, którą wpajamy scenarzystom, jest „show, not tell” – mówią wykładowcy Bahama Films. – Jeśli coś zamiast dialogiem, można pokazać obrazem, zawsze radzimy wybrać tę drugą opcję. Film nie powinien być przegadany, a jak najwięcej opowiadać w sposób wizualny. Oczywiście dobre dialogi są niemniej ważne. Na warsztatach scenarzyści poznają techniki, które pomogą poprawić dialog, sprawić by był dynamiczny i przekazywał odpowiednie informacje.

Co dalej, scenarzysto?

Na ostatniej kropce wcale nie kończy się praca scenarzysty. Wręcz przeciwnie – w wielu przypadkach dopiero teraz się zaczyna. Poprawki, poprawki, poprawki – to codzienność dla osób pracujących w tym zawodzie. Jeden z najbardziej znanych polskich scenarzystów, Piotr Wereśniak, nazwał ten proces „Nieznośnym bólem dupy”. W końcu jednak powstaje wersja, z którą warto iść do producenta. W Bahama Films na ostatnich zajęciach warsztatowych scenarzyści uczeni są trudnej sztuki tzw. pitchingu, czyli prezentacji pomysłu przed producentem lub reżyserem. Bo niemal równie istotna jak sam tekst jest umiejętność dobrego sprzedania go osobom odpowiedzialnym za produkcję. Na „Bahamowe” warsztaty często zapraszani są goście ze świata filmu – byli to m.in. Piotr Wereśniak, Juliusz Machulski czy Jan Matuszyński, reżyser „Ostatniej rodziny”. Początkujący scenarzyści mają dzięki temu okazję do skonfrontowania swojego pomysłu z twórcami, którzy na scenariuszach zjedli zęby i mogą posłużyć im dobrymi radami, a nawet zaproponować współpracę.   Czy w Polsce można żyć z pisania scenariuszy? Nie jest to łatwe – od pomysłu Wiktora i Krzyśka na „Watahę” do realizacji serialu HBO minęło kilka lat, a droga była długa i kręta. Niemniej spora ilość scenarzystów Bahama Films znalazła pracę w wymarzonym zawodzie – piszą dla filmu i dla największych polskich telewizji. Wiele z nich kontynuuje warsztaty uczestnicząc w zajęciach poświęconym pisaniu seriali i filmów pełnometrażowych, oraz kursach tematycznych dotyczących poszczególnych filmowych gatunków. Jedno jest pewne – osób, które chcą zmienić na lepsze polskie kino i telewizję jest coraz więcej.

33


Życie

Z wizytą u balwierza Od jakiegoś czasu obserwujemy trend w modzie, który bardzo przypadł panom do gustu. Mowa o stylizacji na „drwala”, która charakteryzuje się wypielęgnowanym zarostem, dobrze przystrzyżoną fryzurą oraz przemyślaną garderobą. Zwłaszcza broda, jeszcze kilka lat temu ignorowana, dziś cieszy się ogromną popularnością. Jej powrót przywrócił również do życia nieco zapomniany zawód, czyli golibrodę.

M

fot. materiały prasowe

34

Marek Rybarczyk

oda na mężczyznę „drwaloseksualnego” (ang. lumbersexual) szybko przyjęła się także w Polsce - w krótkim czasie panowie zaczęli zapuszczać brody, co dla wielu okazało się dość dużym wyzwaniem. Sam proces zapuszczania zarostu to jedno, a jego pielęgnacja i strzyżenie to już zupełnie inna historia, wcale nie taka prosta. W tym temacie z pomocą śpieszą profesjonalne zakłady fryzjerskie, tzw. barbershopy, w których panowie wymodelują brodę tak, aby podkreślała ich rysy twarzy oraz nadawała niecodziennego wyglądu.   Golibroda jeszcze do niedawna uznawany za zawód na wymarciu, dziś przeżywa swoją drugą młodość. Historia tej profesji przypada na przełom XIX i XX wieku. Wizyta u golibrody z prawdziwego zdarzenia kiedyś związana była nie tylko z potrzebą dbania o zarost, ale również... spotkań towarzyskich dżentelmenów. Dziś panowie chodzą do tzw. barbera głównie na strzyżenie i to regularnie, co przełożyło się na zauważalny rozkwit męskich salonów fryzjerskich. Co rusz powstają kolejne miejsca, w których modny mężczyzna nie tylko zadba o swoją brodę, ale też kupi niezbędne do jej pielęgnacji kosmetyki.   Wizyta u barbera to pewnego rodzaju rytuał golenia brzytwą, który jest procesem bardziej skomplikowanym w odniesieniu do klasycznych maszynek elektrycznych lub tych wykorzystywanych do golenia „na mokro”. Konieczne jest odpowiednie przygotowanie skóry twarzy przed goleniem, nałożenie piany za pomocą pędzla, zmiękczenie zarostu i przede wszystkim umiejętność sprawnego posługiwania się brzytwą.   Jak takie golenie wygląda w praktyce? Do golenia brzytwą we wspomnianym salonie nie stosuje się pianek - wytwarzają


fot. materiały prasowe

szybką pianę, są jednak zbyt Miejsce przeznaczone wyłączPobyt tutaj nasi goście porównują do nietrwałe. Zwykle używa się nie dla mężczyzn, oferujące wizyty w SPA kremów i mydła do golenia, usługi w zakresie strzyżenia, dzięki czemu uzyskana piana golenia brody oraz pielęgnacji zarostu - to pomysł na biznes jest gęsta i trwała. Przed jej Dawida Rastianiego, współzałożyciela firmy „The Hermit”, nałożeniem, przy szczególnie twardym zaroście, wcierany jest roztarty w dłoniach olejek zmiękczający zarost. Szerokość jednego z pierwszych barber shopów w Warszawie. - Naszym ostrza brzytwy jest zróżnicowana - te z szerszym ostrzem założeniem było stworzenie miejsca unikalnego. Pobyt tutaj nasi goście porównują do wizyty w SPA, a poziom relaksu do łatwiej zbierają pianę, jednak używanie ich nie jest zbyt podobrego masażu – tłumaczy właściciel. ręczne przy goleniu trudno dostępnych miejsc. Przy samym goleniu ważne jest właściwe prowadzenie ostrza brzytwy.   Barber shop jest miejscem nawiązującym do dawnej traStrzyżenie zaczyna się od baczków i zawsze w pierwszym dycji brzytwy i brody, gdzie mężczyźni mogą kompleksowo etapie odbywa się „z włosem”. Dopiero w drugim etapie goli zadbać o swoje włosy, skórę czy wąsy. Skąd pomysł na taki się „pod włos”, pamiętając o odpowiednim naprężeniu skóry biznes? – Kiedy podróżowaliśmy, widzieliśmy wiele takich twarzy. W efekcie klienci otrzymują bezpieczne golenie, a cały barber shopów w różnych zakątkach świata. Zawsze mnie rytuał jest bardzo relaksujący. zastanawiało, dlaczego mężczyźni, którzy mieszkają w Au  Do zalet golenia brzytwą bez wątpienia zaliczyć można jej stralii czy Afryce mają dedykowane dla nich miejsca, a my dokładność oraz komfort. Golarki elektryczne czy powszechnie w środku Europy chodzimy do salonów dla kobiet - wspomina stosowane maszynki spopularyzowane na początku XX wieku Dawid Rastiani. Firma powstała w 2014 r. Właściciel zarządza przez firmę Gillette, to tylko substytut prawdziwego ostrza. biznesem ze wspólniczką. Bezsprzecznie takie rozwiązania pozwalają oszczędzać czas   Koszt inwestycji? Minimum 20 tys. - Otwierając barber shop i w zasadzie nie wymagają dużej wprawy, ale nie pozwolą potrzebujemy fotel, myjkę, kosmetyki oraz lustro - wylicza osiągnąć efektu, jaki daje doświadczona ręka golibrody. Warto Rastiani. Wszystko jednak zależy od lokalizacji, wyposażenia lokalu i liczby barberów. Można zainwestować nawet 500 tys. również zwrócić uwagę na komfort wynikający ze stosowania brzytwy. Odpowiednio prowadzona brzytwa oraz przygotowany zł - dodaje. W ciągu dwóch lat firma zanotowała 5-krotny zarost minimalizuje ryzyko powstania podrażnień, złuszcza wzrost liczby klientów. 71 proc. przychodu generują stali klienci, naskórek i redukuje zjawisko wrastania zarostu w skórę. miesięcznie korzysta nawet kilka tys. osób - wylicza właściciel. 35


Życie

fot. Paweł Biegun

Historia tatuażu Mordercy, złodzieje, królowie czy wojownicy? Kto i dlaczego posiadał tatuaż jaka jest jego historia? Michał Wolicki

Z

acznijmy najpierw od analizy określenia „tatuaż”. Słowo to pochodzi z języka tahitańskiego, a jego oryginalną formę „tatu” tłumaczy się jako „oznaczyć się”. Ta forma ozdabiania ciała zanana jest ludzkości tak naprawdę od samego początku jej istnienia. Tatuaż we wszelakich plemionach towarzyszył w wielu rytuałach i obrzędach. Miał za zadanie odpędzać złe duchy, dawać powodzenie w miłości, a także siłę do walki.

Trzy zasadnicze techniki tatuowania:

Wydrapywanie – skórę drapie się ostrym narzędziem wzdłuż

wcześniej przygotowanego rysunku, a następnie w miejscu otrzymanych ran wciera się barwniki, które w trakcie gojenia się zadrapań wnikają do ciała dając w efekcie trwałe wzory.   Wyszywanie – pod skórą przeciąga się zanurzoną w czarnym barwniku igłę z nicią zgodnie z naszkicowanym projektem, dzięki czemu powstają trwałe rysunki o dość prostej budowie.   Nakłuwanie – przy pomocy igieł, rybich ości, drzazg z twardego drewna, kawałków muszli bądź innych dostępnych ostro zakończonych przedmiotów, umieszczano barwnik pod skórą poprzez szybkie nakłuwanie kolejnych milimetrów wzoru – na podobieństwo XX-wiecznych drukarek igłowych.

36


fot. Paweł Biegun

Nakłuwanie okazało się najskuteczniejszą z technik i używane jest do dziś

Pierwsze dwie techniki występują dziś bardzo rzadko. Wydrapywanie było związane z plemionami indian Ameryki Południowej w Mato Grosso i wywodziło się od zwyczajowego malowania ciała. Wyszywanie znane było na obszarach północno-wschodniej Syberii i wśród Eskimosów w Ameryce Północnej.   Nakłuwanie okazało sie najskuteczniejszą z technik i używane jest do dziś, wprawdzie zostało dość mocno zmodyfikowane, ale sama zasada działania pozostała nie zmieniona. Współczesnym podstawowym narzędziem tatuatora nadal jest igła, która została zamknięta w udoskonalonej konstrukcji mechanicznej. Maszynka, bo o niej tutaj mowa pozwala na dokładniejsze wprowadzanie tuszu w ciało i większą swobodę działania dzięki czemu tatuaże stają sie prawdziwymi dziełami sztuki.   Ewolucja zjawiska tatuowania trwała tysiące lat. W tym czasie często zmieniało się podejście do tego zagadnienia: w pewnych okresach tatuaż był symbolem władzy i siły, wysokiego statusu społecznego, zaś w innych utożsamiano go z przestępcami, niewolnikami miał za zadanie poniżać i oszpecać. Dlatego pojecie tatuażu nigdy nie zostanie zamknięte w konkretnych ramach.   W dzisiejszych czasach ludzie tatuują sie z różnych powodów dla jednych jest to moda dla drugich forma buntu natomiast inni tatuażem chcą w jakiś sposób wyrazić siebie. Chciałbym tutaj szczególnie podkreślić, iż cieszy mnie to, że ówczesnemu społeczeństwu człowiek wytatuowany nie kojarzy się już z marginesem społecznym czy przestępczością. Ja osobiście traktuję „dziary” jak obrazy które mogę wszędzie ze sobą zabrać. Pierwsze profesjonalne studio tatuażu w Polsce zostało otwarte w 1991roku, a od tego czasu kolejnych przybywa. Dlatego zanim zdecydujemy się na tatuaż warto zrobić mały research by dowiedzieć się czegoś nie tylko o salonie ale przede wszystkim o artystach w nim pracujących. Pamiętajmy też, że za dobry tatuaż trzeba dobrze zapłacić, z własnego doświadczenia wiem, że na tatuażu nie warto oszczędzać :).   Podsumowując - tatuaż to rodzaj sztuki, nierzadko to prawdziwe arcydzieło wyrażające emocje i opowiadające pewną historię. „Tatuaż znajduje się tuż pod powierzchnią skóry, ale jego znaczenie może sięgać samej duszy”. 37


Wywiad

Nowe Kult Tattoo

fot. materiały prasowe

38


Na mapie Krakowa są od 2001 roku. Ich praca zachwyca, choć często pojawia się krew i łzy. O kim mowa? Oczywiście o studio tatuażu Kult Tattoo, który na przestrzeni lat, pokazał, że tatuaż to coś więcej niż tusz na skórze. Studio otwiera właśnie swój drugi oddział. Więcej o tym niezwykłym miejscu oraz o pracy tatuażysty zdradza w rozmowie Karolina Skulska.

Fabian Lic: Jak w ogóle trafiłaś do Kult Tattoo?

Karolina Skulska: Trafiłam tu jako klientka i zaczęło się od tego ze mój pierwszy tatuaż okazał się nie taki jakbym sobie do końca tego wymarzyła. Szukałam studia które mi go poprawi i w ten sposób trafiłam na ślad studia No i jak już tu trafiłam, poprawiliśmy mój tatuaż a ja zakochałam się w studio. Byłam w trakcie studiów dziennikarskich i gdzieś tam cały czas szukałam pracy. Nagle okazało się, że Kult Tattoo szukał kogoś do pracy przy magazynie, który wydaje. Byłam świetnym materiałem do tej pracy, gdyż miałam coś wspólnego z dziennikarstwem i coś wspólnego z tatuażem, mówiłam po angielsku, i kochałam ten świat.   Więc mogłaś robić wszystko. I tak przesiedziałam dwa lata sobie w Tattoo Fest jeżdżąc na konwencjach po całej Europie i poznając branże od środka.   To właściwie zajmowałaś się PR-em Kult Tattoo? Trochę tak, jeszcze oczywiście do tego wszystkiego chodziłam na rysunek. Tak naprawdę nie wiedząc do końca po co. Ale wiedziałam, że to dziennikarstwo, to nie do końca jest to co mnie interesuje. Wiec myślałam o akademii i rysunku. Później jak już przeprowadziłam mnóstwo wywiadów z tatuatorami to bardzo chciałam się dowiedzieć o czym oni mówią. Pragnęłam poznać ten świat od środka. Z czasem poprosiłam chłopaków by pozwolili mi spróbować no i jakoś to poszło.   Kult Tattoo, prócz prowadzenia studia, to także w pewnej mierze także organizator życia „tatuażystów”. Jesteśmy organizatorami pierwszej dużej konwencji i to jest właśnie Tattoo Fest w Krakowie. Na początku Tattoo Fest był organizowany w Rotundzie, później w Chemobudowie a teraz jest w Expo. Jest także druga impreza, można powiedzieć konkurencyjna, w której udział bierze cały świat tattoo w Polsce. Nazywa się ona Tattoo Konwent. Odbywają się one we Poznaniu, Wrocławiu, Gdańsku, Katowicach oraz w Łodzi.

W rozmowie chciałem poruszyć kwestie, które pomogą osobom przekonać się do tatuażu oraz pozwolić chociaż na krótką chwilę spojrzeć na ten świat. Spotykając się z przyjaciółmi często przewija się temat tatuażu, a raczej tego jak będzie on wyglądał na nas za 30, 40 a nawet za 50 lat. Każdy z nas obawia się, jak będzie wyglądała nasza skóra w przy-

szłości. Abstrahuje tutaj od tematów światopoglądowych czy religijnych. Jest to dylemat. Szczególnie, że wszystko się po jakimś czasie nudzi. Istnieje także obawa przed utratą lub niemożliwością zdobycia pracy. Osobiście nigdy nie miałam takich rozterek choć wiem, że ludzie często właśnie przez to nie chcą udekorować swojego ciała. Oczywiście są osoby, które żałują swoich tatuaży, dlatego mamy w studio laser, który jest dosyć często używany. Nazywa się skromnie „Błędy młodości”. Ja również chciałabym zamienić niektóre swoje tatuaże, ale nie chciałabym ich nie mieć. Tatuaż zazwyczaj pomagał mi w życiu. Nigdy nie było moim problemem otrzymaniem pracy w banku, bo nigdy nie chciałam pracować w tego typu instytucji. Z drugiej strony odcinałam sobie pewne drogi rozwoju. Poza tym nie myślę o tym co będzie za 40 lat. Zdaje sobie sprawę oczywiście sprawę z tego jak będę wyglądać. Część tatuuję się po to, aby czegoś spróbować. Wtedy ludzie robią sobie małe rzeczy, które nie będą im przeszkadzać. W dzisiejszym świecie naprawdę dużo się zmieniło. Sądzę, że większość z Nas ma teraz jakiś mały tatuaż. Nie są one już kojarzone z recydywą i z kibicowskimi środowiskami. To już raczej odeszło do lamusa. Wręcz czasem mam wrażenie, że oryginalni są Ci, którzy tych tatuaży nie mają. Patrząc na liczbę ludzi, którzy do Nas przychodzą, to mogę stwierdzić, że naprawdę pół Krakowa jest już podziarane. Reasumując, ciężko tak naprawdę odnieś się do obaw, no bo każdy jakieś ma i jeśli faktycznie ktoś się boi, lub nie jest pewny to lepiej, żeby nie robił sobie tatuażu.   Jestem ciekaw co pcha osoby, które przychodzą do Was i są tak zwaną „carte blanche”? Nie wiem. Wydaje mi się ze jest to chęć spróbowania czegoś po prostu, no bo skoro tyle ludzi to ma, to dlaczego nie mam mieć tego ja. To jest coś na tej zasadzie. Również przerażająca ilość ludzi robi to ze względu na modę i popularność i to widać po wzorach które wybierają. Niby taka alternatywna rzecz jaką jest tatuaż ale zrobiony w taki konformistyczny sposób, czyli to co ma np. pierwsza strona google graphics albo jakiegoś tumblera, czyli np. znaczek nieskończoności, dmuchawiec, ptaki, kotwica i byle by to było małe i w wielkości 3 centymetrów. Sądzę, że pcha ich do tego ciekawość albo po prostu koleżanki mają więc ja też mam i zrobię sobie z tym zdjęcie wrzucę na portale społecznościowe. Myślę ze to tez poniekąd skłania ludzi do tego by się tatuować. 39


Wywiad

Ostatnimi czasy mamy sytuacje w której ludzie uwielbiają

Tatuujemy praktycznie wszystko, ale da się zaobserwować „modę”. W momencie, kiedy pojawiły się kolorowe tatuaże w Polsce, to faktycznie był boom i ludzie bardzo chcieli mieć te kolorowe tatuaże. Oczywiście tusze były słabej jakości więc to

Wśród młodych klientek, które jednak przychodzą do mnie, gdyż mój styl jest bardziej subtelny i odpowiada raczej damskiej grupie odbiorców, gdyż moje wzory są raczej „babskie”. Często są to dziewczyny które maja 18-tke i przyszły sobie zrobić tatuaż. Można wymienić w punktach co one robią. Zawsze jest snapchat, instagram. Jestem wszędzie oznaczana a pod tymi postami jest po 1000 like’ów Widzimy ze jest to istotne dla studia, ale z drugiej strony możemy zobaczyć styl zachowania tej grupy wiekowej. Nie wolno kategoryzować i ostro zamykać ludzi, którzy przychodzą się wytatuować. Często przychodzą do nas lekarze, prawnicy, czyli osoby związane ze społecznym zaufaniem. Często są to osoby wytatuowane od szyi aż po nadgarstki. To może również świadczyć o tym, że tatuaż nie jest taką głupią modą. Aczkolwiek widzimy u Nas w studio każdą grupę społeczną od młodych osób po kibiców, metalowców czy kończąc na osobach starszych. Więc to jest tak naprawdę przekrój totalny.

wszystko bladło i stąd wzięła się opinia, że te kolory są złe. Teraz jest już inaczej. Kiedy ja zaczęłam się tym interesować i gdzieś tam zgłębiać tą branże to królowały właśnie old schoole’owe tatuaże, czyli na przykład róże, jaskółki, jakieś gwiazdy, wisienki, karty do gry i tego typu rzeczy a jednocześnie już się tworzył new school. I to były te same motywy przedstawione w taki bardziej kolorowy, nowoczesny czasem cukierkowy sposób, ale dalej opierało się to na solidnym konturze, jasnych mocnych kolorach. Natomiast teraz gdzieś od dwóch, trzech lat modne są minimalistyczne tatuaże. Można je często zauważyć u celebrytów, blogerek z małymi tatuażami w stylu kluczy wiolinowych, napisów czy jakieś szlaczki. Czasami nawet nie wiadomo do końca co one przedstawiają. Są tą średnio trwale rzeczy. Co stanowi dla nas później problem, bo po zrobieniu wygląda to dobrze, ale za pól roku już nie koniecznie. Ciężko jest to jednak komuś wytłumaczyć. No i „dot work” i „line work”. Czyli aktualny top. Są to po prostu kropeczki, wilki i jakieś geometryczne wzory. Najlepiej, żeby tatuaż był mocno rozbielony. Nie jest to łatwy styl. Są osoby w Polsce rewelacyjne i nie można im oczywiście odmówić, które wykonują ciężką robotę, ale na pewno jest łatwiej nawbijać dużo kropek niż plastycznie wycieniować jakaś prace. Jest to też bardzo popularne u takich domorosłych tatuatorów. Są również takie rzeczy ponadczasowe jak np. Japonia. To jest

się uzewnętrzniać i masowo pokazywać co się dzieje w naszym życiu. Młodzi odbiorcy świata często pragną się tatuować by móc po prostu trafić do swoich rówieśników.

Przy okazji osób związanych ze społecznym zaufaniem, w Czechach jednym z głównym kandydatów na prezydenta był Vladimir Franz, którego praktycznie całe ciało jest wytatuowane. Koniec końców zajął on wysokie trzecie miejsce a obecnie jest wiceministrem kultury w czeskim rządzie. Wracając do Kult Tattoo, jakie tatuaże są obecnie w modzie?

40


pierwsza w ogóle, poza światem Polinezji i tribalami styl, który powstał przed naszą erą i zachował się do naszych czasów. To są mniej więcej te tatuaże w które są wytatuowani przedstawiciele yakuzy. Całe rękawy, body suity to główne cechy charakterystyczne dla stylu japońskiego. My w swoim studio ciągle mamy klientów na tego typu dzieła. Tego typu styl pozostaje poza wszelką modą. Ten klimat jest wybierany przez osoby dojrzałe, które często poprzez tego typu tatuaże chcą opowiedzieć jakaś historię. Nie jest to raczej modne wśród maniaków social media. To jest tak jakby stały trend, który się utrzymuje niezależnie od czasu i miejsca.

na małej powierzchni. Początkowo można zrobić sobie zdjęcie do galerii a potem wrzucić to do internetu i pokazać innym, że się da. Ale później taka osoba wraca się laserować albo żyję z tym i po dziesięciu, piętnastu latach, ma szczęście, jeżeli cokolwiek z tego zostaje. Najczęściej zostaje z tego plama wyglądające jak coś na kształt siniaka. Tego typu tatuaże można zobaczyć u osób które mają bardzo stare tatuaże. Co prawda one są robione inną metodą, no ale zasady zachowania się tego w ciele pozostają takiego same. Wynika to z tego ze człowiek się starzeje, komórki obumierają i jest to wszystko coraz mniej gęste.

W którą stronę podążają tatuaże i ich styl? Chodzi mi o tatuaż w kraju oraz o trendy powstające na świecie. Cały czas się zastanawiamy. Raz na jakiś czas powstaję coś nowego i zaskakującego. Tak od pewnego czasu popularne jest tatuowanie dużych powierzchni jak te tatuaże japońskie, ale bardziej w graficzny sposób. Dawniej był coś takiego jak poszanowanie dla miejsca, czyli nie zostawiało się pustych przestrzeni, tak jakby zmarnowanych miejsc. Ciekawym stylem wyróżnia się Szymon Gdowicz, który często tworzy „rękaw”, jakby był jednym wielkim mazem akwareli przez całe ramie i to jest na pewno coś nowego. Tego nie było ani w latach 70’80’ czy 90-tych. I właśnie na tego typu dzieła pozwala obecna technika i sprzęt. To na pewno idzie do przodu i nie robimy już sobie maszynek z dzwonka tylko po prostu mamy mnóstwo nowych maszyn do wyboru. Też jakby one potrafią więcej uciągnąć. Łatwiej jest wbić nowe kolory, czyli nie musi to być czerwony zielony, tylko różowy czy fioletowy i będą się one trzymały długie lata. Ludzie już nie boją się tatuować dłoni czy wyjechać na szyje. Jeśli odejdą społeczne animozje, opory związane z tym, że ktoś ma tatuaż, który na przykład przechodzi przez czoło, szyje czy cokolwiek innego, to myślę ze wtedy będą ludzie szaleć. Mimo wszystko jest ciężko przewidzieć trend, w którym kierunku będzie podążał tatuaż. Ciało to nie jest płótno czy tablet na którym można stworzyć wszystko, tylko jednak ciało, które wraz z biegiem lat podawane jest zmianą wywołanym przez czas i procesy biologiczne. Trzeba pamiętać o tym, że niektóre rozwiązania nie maja sensu na skórze i to są właściwie jedyne ograniczenia. Czyli zbyt mały wzór, zbyt gęsty wzór. By takiej tatuaże mogły wyglądać estetycznie cały czas, to człowiek musiałby się nie starzeć. Musiałby nie zachodzić żadne procesy w jego ciele, by tatuaże wyglądały przez cały czas tak jak w momencie powstawania. Tym samym doświadczony tatuator będzie się tego trzymał i będzie szukał nowych rozwiązań.

Każda branża ma jakieś anegdotki, sytuacje które Was

Czyli można powiedzieć, że niektóre tatuaże mają określoną datę przydatności? Na pewno, jeżeli jest coś zrobione niepoprawnie, czyli na przykład zbyt cieką igłą, a pojawia się zbyt duża ilość detali

zaskakiwały i nie raz wywierały na waszych twarzach śmiech lub też czasem zażenowanie. Ciekawi mnie czy odstąpiliście od wykonania jakiegoś tatuażu. Mi osobiście przytrafiła się taka sytuacja na Guest Spot’cie, czyli nie u Nas w studio a w Norwegii. Żona chciała zrobić prezent swojemu mężowi i zrobić mu tatuaż. Wzór polegał na stworzeniu tatuażu składającego się z imion ich dzieci. Oczywiście były to imiona norweskie, a ja nie znając się na pisowni w tym języku, poprosiłam ją by napisała to po prostu na komputerze. 3 razy po wpisaniu sprawdziła, czy jest wszystko poprawnie i to były Imiona Linneus i Linnea. Odbijałyśmy to na jej mężu i sprawdzałyśmy czy wszystko się zgadza. Następnie po zrobieniu tatuażu para robiła sobie zdjęcia, publikowali je itp. Nikt nic nie zauważył. I w momencie, kiedy stawiałam ostatnią kreskę, okazało się, że jednak został popełniony błąd w imieniu Linnea, gdyż klientka napisała je przez jedno „n”. I trzeba było kowerować dopiero co zrobiony tatuaż. Pamiętaj, że wkleiłam tam jakąś róże wraz liśćmi. Wszystko było całe czarne, bo tatuaż był po prostu świeży i nie wyszło to zbyt dobrze. To jest pewnie tego typu historia, która przydarzyła się w każdym studio. Jest to częsta sytuacja, kiedy w momencie przygotowywania tatuażu, popada się w ekscytację i nie zauważa się oczywistych błędów. Była również kiedyś klientka, która zażyczyła sobie słoneczko wokół często zakrywanego miejsca i do tego w bardzo dziwnej pozycji.   Czy był to kolorowy tatuaż? Nie, nie pamiętam. Nie patrzyłam z aż tak bliska. Był też kiedyś klient wyglądający jak kulturysta, który przyszedł zrobić sobie jakiś mały tatuaż. Jak tylko zobaczył odbitkę w lustrze adrenalina wzięła górę i człowiek padł. Była to osoba, która wyglądała jakby mogła zdzierżył zrobienie całego rękawa na raz. Przy czym, już przy samej odbitce się roztrząsnął. Należy zauważyć, że taka sytuacja często ma miejsce i każde studio musi być odpowiednio przygotowane. Najczęściej dotyczy klientów, którzy już w samym progu mówią „dziś to mi się zrobi słabo”. I już wtedy wiem, że taka osoba zemdleje. Pojawia się pierwsza kreska a klient tylko mówi „Słabo mi”. 41


Wywiad

Na szczęście pracuje z chłopakami, mamy kanapę i doświadczenie w tego typu sytuacjach.   Zawsze mnie zastanawiało, czy większość osób które przychodzi się wytatuować ma już gotowy wzór czy jednak wolą poprosić o pomoc eksperta? Generalnie cały wic polega na tym, aby tatuator miał swoich stałych klientów i by mógł bez przeszkód wykonywać swoje pracę. Wtedy tatuażysta ma szanse zaprezentować w pełni swój talent i kunszt. Czyli to co ja sobie rysuję dla przyjemności mogę później komuś wytatuować. Naszą pracę można czasami porównać do pracy zegarmistrza, tzn., lubimy dłubać i bawić się w drobnicy. Oczywiście gdy zaczyna się swoją przygodę z tatuażem, to z początku nie można liczyć na realizowanie swoich pomysłów tylko tatuuję się proste rzeczy i stopniowo przechodzimy do coraz trudniejszych. W momencie kiedy moje rysunki są proste, to także mogę je wykonać i wdrażać, ale by móc tworzyć swoje pomysły, to należy na to ciężko zapracować. Obecnie moje pomysły to około 80 % a reszta to propozycje klientów.

Odnośnie pracy przy samym tatuażu, ile mniej więcej

potrzeba czasu na stworzenia „wielkiego dzieła”? Zapewne należy wziąć pod uwagę, ile klient może wytrzymać i oczywiście samą skórę. Generalnie człowiek nie zniesie więcej tatuowania niż parę godzin. Tzn. może twierdzić, że zniesie i dobrze się czuje, ale skóra puchnie, skóra krwawi. W pewnym momencie wydziela się tyle osocza, że ten tusz bardzo oporowo wchodzi i wtedy tatuowanie już się przerywa. Są oczywiście osoby, które jadą na konwenty i w ciągu tych dwóch dni robią sobie tam nie wiadomo, ile tatuaży. Ale raczej staramy się nikogo nie narażać. Należy jasno stwierdzić, że jest to organizm i reakcje mogą być po prostu różne. U nas jest to bardzo prosto podzielone. Jest pierwsza krótka sesja około 4 godzin. W moim przypadku tak dwie, dwie i pół godziny albo całodzienna sesja. To zależy oczywiście od tego jakiego rodzaju tatuaż wykonujemy oraz jak dana osoba znosi tatuowanie. Przykładowo „rękaw”, możemy podzielić na jedną dużą kompozycję lub kilka małych tatuaży. Zaczynamy od rozrysu, czyli część konturu, złożony po prostu z kilku elementów. Czyli działamy stopniowo. Następnie mija kilka tygodni i dokładamy szczegóły, jakiś kolor. Czas wykonania „rękawa”, trudno określić, bo na przykład tatuaż na drobnej dziewczynie można przygotować w ciągu 4-5 całodziennych sesji a znowu w przypadku rosłego mężczyzny będzie potrzebował 8-9 sesji, lub nawet więcej.   Mam pytanie, odnośnie nowego salonu, którego otwarcie jest zaplanowane na 17 grudnia. Jak wyglądają przenosiny części ekipy pod nowy dach?

42

Przenosi się cześć naszego zespołu z Kult Tattoo przy ulicy szpitalnej, ale oczywiście dojdzie część nowego personelu, który zastąpi starszą załogę. Fajne jest po prostu zmienić otoczenie. Obecnie pracujemy w trzech pomieszczeniach, więc jakby automatycznie te więzi się zacieśniły wśród osób pracujących razem w danych pokojach. Wszystko oczywiście będzie pod tym samym szyldem z tą samą recepcją, z tym samym kalendarzem, cenami i know-how. Różnica jest tylko taka, że nie jesteśmy obok siebie w kolejnym pomieszczeniu, tylko znajdujemy się w dwóch osobnych punktach.   Jak myślisz, czy w nowym salonie rozwiniesz jeszcze bardziej skrzydła? Czy masz już jakieś postanowienia na nowym rok, dotyczące twojego stylu czy po prostu udoskonalenie swojego warsztatu? Rozwijam się każdego dnia. Odkąd zaczęłam pracować jako tatuator, każdy dzień przynosi mi doświadczenie. A to że jestem taką osobą, która nie potrafi nigdy cieszyć się z udanych prac, tylko ciągle szukam wad i staram się je poprawić. Oczywiście jestem zadowolona ze swoich prac, jednakże czasami myślę, że dany tatuaż mogłam zrobić odrobinę inaczej i zmienić lub zastosować inną technikę. Dlatego też cały czas staram się rozwijać. Miałam okazję dużo jeździć do Norwegii na Guest Spot’y co było bardzo rozwijającym doświadczeniem dla mnie. Inny kraj, inni ludzie, klienci, współpracownicy i często po prostu inne oczekiwania. Także można zauważyć inne tempo pracy. Te doświadczenia rozwinęły mnie w jakimś stopniu. Zmieniły mój charakter, bo to idzie w parze z doświadczeniem. Należy pamiętać, że tatuowanie to praca, którą się żyje. O tej pracy myśli się od rana do wieczora. Rano myśli się o pracach które nas dzisiaj czekają, a wieczorem myślimy o tym co zrobiliśmy danego dnia oraz projektuje się szkice na dzień kolejny. Miewam tak, że dany tatuaż potrafi mi się przyśnić, więc praca daje już czasami w kość. Tą pracę naprawdę trzeba kochać, by móc to robić dobrze i cieszyć się tym, że to się robi. Odnośnie nowego roku i nowego salonu, to po prostu chciałabym się rozwijać i żeby nigdy nie zabrakło mi pomysłów.   Kończąc nasza rozmowę, chciałbym się jeszcze zapytać, gdzie szukasz inspiracji? Idziesz może do kina, oglądasz anime, wędrujesz po parku, wybierasz się na muzeum, czy na przykład podróżujesz? Może to zabrzmi banalnie, ale inspiracji należy szukać wszędzie. Ostatnie moje rysunki są związane z nowymi ludźmi jakich poznałam na swojej drodze. Są to osoby niezwykle kreatywne, zabawne. Wymyślają po prostu jakieś nowe wyrazy, tańce, malują. W skrócie są wariatami i to właśnie ich świat wpłynął na mnie i moje pomysły. Często jest tak, że gdzieś w głowie postawie kreskę lub kropkę w pewnym miejscu i wtedy to stanowi podstawę czy zalążek nowego tatuażu.


Jak zachować urok drewna? Fakt, że drewniane elementy ulegają niszczeniu, nie ulega wątpliwości. Aby uchronić je przed destrukcyjnym działaniem czynników atmosferycznych czy szkodników, konieczne jest zastosowanie odpowiedniego preparatu. Tylko jak go wybrać, który będzie odpowiedni?

Efektywna ochrona w pięknej formie   Dziś nie musimy już wybierać pomiędzy skutecznością a walorami wizualnymi, jakie daje wybrany preparat do drewna. Zaawansowane technologicznie środki do ochrony powierzchni drewnianych doskonale łączą w sobie najwyższą efektywność ochrony z pięknym efektem dekoracyjnym. Jednymi z popularnejszych produktów do zabezpieczenia drewna są lakierobejce oraz impregnaty. Trudno odpowiedzieć na pytanie, które z nich są lepsze – przede wszystkim dlatego, że wszystko zależy od efektu, jaki chcemy osiągnąć.

Jaki efekt chcesz uzyskać?

Często to właśnie ten aspekt decyduje o wyborze danego środka. Zastosowanie impregnatu powłokotwórczego VIDARON pozwoli nadać malowanym elementom eleganckie, transparentne i matowe wykończenie, podkreślające naturalny rysunek słojów drewna. Dodatkowym atutem jest to, że drewno pozostanie „naturalne w dotyku”. Inny efekty uzyskamy stosując lakierobejcę ochronno-dekoracyjną. Preparat ten nadaje drewnu trwały, atrakcyjny kolor oraz jednocześnie tworzy na powierzchni drewna elastyczną powłokę lakierniczą, która pięknie eksponuje wszystkie walory faktury drewna.

Identyfikacja zagrożenia

Wybierając dany produkt nie możemy kierować się wy-

łącznie rodzajem wykończenia. Koniecznie musimy zwrócić uwagę, przed czym konkretnie chcemy zabezpieczyć dany przedmiot. Gdy rozpoznamy zagrożenie, łatwiej będzie nam wybrać rodzaj ochrony. Wybierając pomiędzy impregnatem

a lakierobejcą weźmy pod uwagę, na jaki drewniany element będziemy aplikować produkt. W przypadku drewna, które będzie mocno zagrożone działaniem wody i wilgoci Impregnat ma przewagę w postaci zawartości tzw. biocydu powłokowego, który dodatkowo chroni drewno przed grzybami pleśniowymi, sinizną i glonami. W zastosowaniach wewnętrznych, idealnym rozwiązaniem może być lakierobejca super wydajna VIDARON, która posiada m.in. atest bezpieczeństwa zabawek. Jest ona częściej wybierana do zastosowań wewnątrz budynku ze względu na bardzo bezpieczną dla domowników powłokę. Lakierobejce możemy również z powodzeniem stosować na zewnątrz. Powłoka, którą tworzą jest odporna na warunki atmosferyczne - pod warunkiem, że na całą powierzchnię nałożymy równomierną ilość wyrobu w postaci minimum dwóch warstw.

Warto wiedzieć!

W przypadku drewna użytkowanego na zewnątrz starajmy

się zawsze przed nałożeniem lakierobejcy lub impregnatu powłokotwórczego zaimpregnować drewno impregnatem ochronnym – gruntującym. Dzięki temu drewno będzie w pełni zabezpieczone przed biokorozją - grzyby pleśniowe, sinizna i owady. Impregnat powłokotwórczy VIDARON jak i lakierobejce zawierają TeflonTM dzięki czemu charakteryzują się podwyższoną odpornością na niszczące warunki atmosferyczne.

43


Dlaczego warto pić wysokozmineralizowaną wodę mineralną? Codzienne dostarczanie do organizmu odpowiedniej ilości wody jest niezbędne dla jego prawidłowego funkcjonowania. Ważna jest również jednak jakość wody, którą wybieramy. Kupując wodę należy zwrócić więc uwagę na zawartość składników mineralnych takich jak magnez, wapń, sód, chlorki, wodorowęglany. Odpowiedni poziom tych minerałów mają wysokozmineralizowane wody mineralne Oto dlaczego warto wybrać właśnie je! Lepsza koncentracja i większa odporność na stres

W dzisiejszych czasach stres dotyka niemal każdego. Ważnym elementem radzenia sobie z nim jest dostarczanie organizmowi magnezu. Magnez podczas stresujących sytuacji jest bowiem szybko zużywany przez organizm. Podczas 10 minut silnego zdenerwowania, nasz organizm zużywa tyle magnezu, ile wynosi dzienne zapotrzebowanie na ten pierwiastek. Dobrym sposobem na wzbogacenie diety w magnez jest picie Piwniczanki, wysokozmineralizowanej wody mineralnej. Dzięki idealnej proporcji wapnia do magnezu 2:1 (Ca:Mg), zawartych w Piwniczance, organizm lepiej przyswaja magnez. Warto pamiętać, że magnez warunkuje dostawę energii do komórek organizmu, w tym do wrażliwych na jej niedobór komórek nerwowych mózgu. To dlatego odpowiednia ilość magnezu w naszej codziennej diecie jest tak ważna dla koncentracji i zapamiętywania.

Wspomaganie odchudzania Odchudzając się, warto świadomie wybrać wodę, która dzięki odpowiedniej zawartości wapnia dodatkowo wspomoże plan diety. Wapń jest bowiem aktywatorem wielu enzymów m.in. ATPazy, która uczestniczy w uwalnianiu energii z ATP, wpływając na przyspieszenie metabolizmu. Dzięki temu pomaga 44

zrzucić zbędne kilogramy osobom przebywającym na diecie. Wapń pomaga również rozłożyć tłuszcz, który odłożył się już w naszym ciele w postaci tkanki tłuszczowej. Co więcej, u osób, u których stwierdzono deficyt wapnia, zaobserwowano częstsze występowanie uczucia głodu, a co za tym idzie - podjadanie. Zapewnienie więc organizmowi odpowiedniej dawki wapnia pozwala zredukować sięganie po przekąski, co przekłada się na bardziej skuteczną walkę ze zbędnymi kilogramami!

Odkwaszenie organizmu

Zakwaszenie organizmu to stan, podczas którego tkanki organizmu mają nieprawidłowe pH. Czym skutkuje zakwaszenie? Stałym zmęczeniem, bólami głowy i utratą apetytu. Warto więc sprawdzić, jak w naturalny sposób można sobie z nim poradzić. Walcząc z zakwaszeniem organizmu powinniśmy do swojej diety włączyć produkty alkalizujące czyli bogate w wapń, sód, potas i magnez. Bardzo ważne w walce z zakwaszeniem są również wodorowęglany, które pomagają w prawidłowym trawieniu. Wodorowęglany odkwaszają organizm i wspomagają równowagę kwasowo – zasadową pozytywnie działając na organizm. Ich spożywanie jest ważne również podczas intensywnego wysiłku. Dostarczenie organizmowi wodorowęglanów, np. poprzez picie wysokozmineralizowanej Piwniczanki w czasie uprawiania sportu zmniejsza ryzyko zakwaszenia.


Z NATURY MINERALNA Magnez (87 mg/litr) Przeciwdziała stresom, zmniejsza napięcie mięśniowe.

Wodorowęglany (1240 mg/litr)

Wapń (180 mg/litr)

Naturalnie wspomagają proces odkwaszania organizmu, regulują pH krwi oraz alkalizują kwasy żołądkowe.

Korzystnie wpływa na przemianę materii, pozwala utrzymać prawidłowe czynności serca.

2:1 Właśnie taka proporcja wapnia i magnezu w Piwniczance umożliwia doskonałe przyswojenie tych mikroelementów.

Piwniczanka wyróżnia się m.in. wysoką zawartością wapnia, który pomaga w zrzuceniu zbędnych kilogramów. Doskonałym uzupełnieniem koktajlu minerałów w składzie Piwniczanki jest magnez. Jego idealna proporcja do wapnia stymuluje maksymalne wchłanianie obu minerałów i ich skuteczny wpływ na metabolizm. www.piwniczanka.pl

www.facebook.com/piwniczankapl

45


Felieton

Kulturalny poradnik mizantropa Wersja świąteczna

Na święta nie wypada narzekać. Postanowiłem zignorować to tabu i popuścić wodze ględzenia - przy okazji prezentując subiektywną listę dzieł kultury, która takim ględom jak ja, pozwoli spokojnie przetrwać do końca grudnia.

C

Radosław Misiewicz

oraz bliżej przed nami, ten magiczny czas. W każdym, najciemniejszym zakamarku rzeczywistości będzie brzmiało “Last christmas”. Światełka roziskrzą się na ulicach, a wszystkie drzewa będą próbowały udawać choinki... Będzie tak słodko i uroczo. Spadnie śnieg. Na jedną - dwie doby, przykryje wszystko białą kołderką. By zaraz potem stopnieć i zamienić się w czarne błoto, które oblepi wszystkie zakamarki miasta.   Ach! Święta! Radosny czas! Mniej więcej przez godzinkę, dwie łażenia po sklepie, nawet umiem się z tego cieszyć. Ale gdy już napatrzę się na bombki, naoglądam i nasłucham wrzeszczących na swoje matki pociech, potrzebujesz czegoś innego. Czegoś, co odciągnie moje myśli od rozpasanej konsumpcji oraz kiczu za oknem, za witryną. Dzieła lub dziełka, które pozwoli odpocząć zmęczonym zmysłom od rodzinki (także .pl), pasma kolęd, pierogów i innych nieszczęść, które zdarzają się raz do roku. Żeby jakoś przetrwać czas świąt przygotowałem listę. Na którą składają się rzeczy odsłodzone, cierpkie lub wręcz gorzkie. Zawsze dobre, zawsze sycące oko (ucho, duszę) na dłużej. Jednym słowem - lekarstwa na świąteczną rozpustę.

Krótka historia siedmiu zabójstw - Marlon James

„Ja jama jamajka” - znacie ten kawałek zespołu 5’nizza, który oddaje utopijne wyobrażenie słowian, do tego egzotycznego kraju? Z naszej perspektywy - owianej mgiełką gandzi arkadii? “Krótka historia…” burzy to bajkowe wyobrażenie w ciągu kilku stron.   Rzecz dzieje się w latach siedemdziesiątych XX wieku, w Kingston, stolicy Jamajki.. Nagrodzony, anglosaskim odpowiednikiem Nike - Bookerem, autor uderza w czytelnika mrowiem postaci i słów. Przez ponad 700 stron każdy z boha46

terów ma coś wulgarnego do powiedzenia. Zwykle - także coś prawdziwego o Jamajce circa 1976. Zwykle - w slangu, który polski tłumacz, Robert Sudoł, postanowił oddać popełniając błędy językowe. Czy to pisząc “trzensionczke” (i tak dalej, w wielu miejscach i formach) czy zupełnie nie trzymając składni powszechnie uznawanej za literacką.   Czytelnik tapla się z radością w tym błotku, na które składają się opowieści szefów gangów, agentów CIA, umarłych, biednych chłopaków na eterze, kokainie i Bob wie czym jeszcze. Właśnie - Bob. Stoi w centrum tego wszystkiego. Żadna z postaci nie przywołuje go z imienia, ale wszyscy mówią o Śpiewaku. Śpiewak stwarza Jamajkę, w naszych oczach ale opis jego odbicia w oczach Jamajczyków jednoznacznie sugeruje Mesjasza. Którego ktoś chce zabić. Jeśli chcesz trochę odpocząć od polskich problemów, przy okazji poznając kawał dobrej prozy, która chłoszcze językiem, brutalną historią i autopsyjną formą, “Krótka historia..” cię ucieszy, Jeśli chcesz zderzyć swoje wyobrażenie o Jamajce z obrazem brzydkim i dosadnym, polecam gorąco. Lektura nada nowego brzmienia rozmowom przy rodzinnym stole - dodając całą plejadę głosów, których wcześniej przy nim nie było.   Jeśli nie masz dystansu do języka i literatury - to odradzam.

Swiss Army Man

Dwóch facetów w kameralnym filmie pokazuje czym może być przyjaźń, miłość i śmierć. Jeden z nich nie żyje. Drugi z nich to Paul Dano, który zgodnie ze swoim emploi gra wymoczka. Towarzyszy mu wspaniały Daniel Radcliffe, w roli trupa. Film łamie tabu śmierci, częstując widza obrazkami i dźwiękami rozkładającego się ciała. Wszystko - by stworzyć jeden z najlepszych filmów tego roku. Nagrodzony m.in. na festiwalu w Sundance.


Mizantropia – pojęcie ogólnie określające niechęć do gatunku ludzkiego. Nie jest to uczucie skierowane do poszczególnych jednostek, ale do ogółu populacji (z własną osobą włącznie). Słowo mizantropia pochodzi od greckich słów anthropos - człowiek oraz miseo - nienawidzę. Mizantrop to osoba przejawiająca takie uczucia. źródło: wikipedia

“Człowiek-Scyzoryk” ponadto eksperymentuje z mitami i toposami: bildungsroman, przyjaźni, filmu o zombie, Kainie i Ablu oraz ucieczki od świata w głuszę. Czyli niesamowita gratka dla fanów hasła „Rzucam wszystko i jadę w Bieszczady”. Także dla tych, którzy ślinią się na dźwięk słów „”film poza konwencjami” lub “igranie z konwenansem filmowym i obyczajowym”. Mamy bohaterów, którzy zagubieni w bliżej nieokreślonej przestrzeni znajdują odkupienie i spokój. Mamy świetne aktorstwo i genialne w swej prostocie dialogi, które poruszają ważkie kwestie: od publicznego puszczania bąków przez onanizację, po znaczenie prawdziwej miłości masturbację. Film nie patyczkuje się z dosadnością, czasem przekraczając granice dobrego smaku. Oferuje jednak tak gigantyczną dawkę rozrywki i prostej mądrości, że nie sposób się od niego oderwać. Druga możliwość - nie wytrzymasz, Szanowny Czytelniku, pięciu minut. Nawet jeśli w połowie dojdziesz do wniosku, że twórcy zbyt dosadnie przedstawiają tę historię - daj mu szansę i obejrzyj do końca. Warto.   “Swiss Army Man” to brzydka prawda. A tylko ona jest skutecznym lekarstwem na ładny fałsz świąt.

Young Pope

Nie będę opowiadał ani grama fabuły, bo nie cierpię psuć zabawy z poznawania jej samemu, szczególnie w przypadku genialnych seriali.   Jeśli widzieliście “Wielkie piękno”, idźcie obejrzeć “Młodego papieża”. Jeśli nie widzieliście - idźcie obejrzeć “Wielkie piękno”, a potem wróćcie do “Młodego papieża”.   Serial stworzył jeden z najlepszych obecnie europejskich reżyserów - Paolo Sorrentino. Znaki szczególne jego twórczości: kadry jak obrazy Rafaela, dialogi z szekspirowskim wyczuciem tempa i dramaturgii, i troska o bohaterów, jakiej

nie uświadczycie nigdzie. Plus - subtelne poczucie humoru, które będzie chwilą wytchnienia od wytartych amerykańskich gagów a’la nieśmiertelny “Kevin”.   Miejsce w tym zestawieniu “Young pope” zawdzięcza temu, że jest idealną odtrutką na wizytę księdza, wspólne kolędowanie, pasterkę i 16 powtórkę “Karola, człowieka który...”. Jest to, jak mówią niektórzy - dzieło wyśmienite.   Nie jest przy tym tak obrazoburczy jak początkowo może się wydawać. Watykan w kadrach Sorrentino to wielofasetkowe przedsięwzięcie, które stopniowo odsłania przed widzem meandry władzy i religii. Plącze się to wszystko w fabułę od której ciężko się oderwać. Czyli: jest dynamicznie, jest ładnie, jest o kondycji człowieka. Jakkolwiek definiujecie to ostatnie pojęcie. Sorrentino tworzy w kontrze do wszystkich produkcji zza oceanu. Jeszcze nie opowiedziałem (i nie opowiem) o muzyce, o świetnej dramaturgii odcinków i gigantycznym szacunku do wiary, który przebija z każdego rozdziału tej niebywałej opowieści. O nowo wybranym, 47-letnim papieżu, który przewraca wszystko do góry dnem. Doświadczcie tego sami. Plus - Jude Law zachwyca się swoją urodą średnio dwa razy w odcinku. Bardzo to przyjemne w odbiorze, ale zdecydowanie nie z babcią siedząca obok.

Święta i po świętach

Sięgnijcie po wyżej wymienione, nie tylko w czasie świąt. Dadzą Wam mnóstwo radości i zachwytów, trochę przewartościują to jak patrzycie na sztukę i pomogą dotrwać wiosny. Kiedy wszystko będzie radośnie gniło i rosło, gniło i rosło. Ale to zupełnie inna histeria.

47


Sztuka

Twórczość bez terminu ważności

fot. materiały prasowe

Czy pamiętamy oryginalną, ponadczasową twórczość Józefa Szajny? Mniej popularny, malarski dorobek artysty można zobaczyć w Muzeum Śląskim do 26 lutego 2017 roku. Ekspozycja, na której zobaczymy prace Józefa Szajny oraz instalację Olgi Warabidy, będącą reinterpretacją jego twórczości, jest dowodem, że Szajna nadal inspiruje i wywiera wpływ na artystów współczesnych.

R

Muzeum Śląskie

ozpoczęty w tym roku projekt Kanon i remix przestrzeni polskiego teatru XX i XXI w. to niekonwencjonalny pomysł na ekspozycję dorobku znamienitych twórców związanych z teatrem. W ramach cyklu prezentowana jest w Muzeum Śląski wystawa dzieł Józefa Szajny (1922–2008) – jednego z najwybitniejszych artystów świata teatru i sztuki, malarza, scenografa, reżysera, teoretyka teatru, twórcy autorskich, nowatorskich przedstawień. Szajna pokazywał swoje prace na kilkuset ekspozycjach indywidualnych i zbiorowych niemal na całym świecie. Reprezentował Polskę między innymi podczas Międzynarodowego Biennale Sztuki w Wenecji (1970 i 1990) oraz w São Paulo (1979 i 1989). Teatr wywarł olbrzymi wpływ na malarstwo oraz formy sztuki przestrzennej (environment, assemblages) Szajny i odwrotnie – plastyka pozasceniczna wpłynęła na jego spektakle.   Na czas wystawy przestrzeń Centrum Scenografii Polskiej zamieniła się w pracownię – nawiązując do pierwszych wystaw artysty, które powstawały właśnie tam, gdzie jego prace. Sala wystawowa została w całości pokryta szarym kartonem. W tak przygotowanej scenerii można zobaczyć przekrój twórczości Szajny: obrazy, assemblages, collages, object arts, rysunki, projekty scenograficzne oraz autorskie notatki. Dzięki zastosowaniu szarej, gładkiej faktury ścian wyeksponowano w sposób szczególny strukturę dzieł, wielowarstwowość czy widoczne przepalenia i przedarcia wykonane przez autora.   Tak przygotowana ekspozycja dzieł Szajny została skonfrontowana z reinterpretacją przygotowaną przez artystkę młodego pokolenia. Wynika to z kluczowego założenia projektu, że każda wystawa składać się będzie z dwóch części. Oprócz prezentacji dzieł wybitnych postaci teatru XX wieku, zaliczanych już do kanonu, zobaczymy ich remix przygotowany przez twórców 48

współczesnych. Pozwoli to na dostrzeżenie w „kanonie” i „remiksie” ponadczasowych i uniwersalnych wartości wybitnych artystów związanych z teatrem polskim XX i XXI wieku.   Do współpracy przy pierwszej wystawie cyklu zaproszona została Olga Warabida, która tworzy język wizualny za pomocą technik zarówno manualnych, jak i cyfrowych, często na płaszczyźnie interaktywnej. We wrześniu 2015 roku została laureatką Nagrody Scenograficznej im. J. Moskala. Zaprezentowana przez nią instalacja w Muzeum Śląskim to próba przyjrzenia się własnym zmysłom. Zbudowany z weneckich luster kubik angażuje wzrok i słuch, pozwalając przyjrzeć się zarówno samemu sobie, jak i wcielić się w rolę widza. Interaktywny charakter instalacji sprawia, że zastosowanie żadnego z mediów nie jest przypadkowe: efekt echa i odbić potęguje relacje między zmysłami i ich pobudzanie. Praca artystki to spoglądanie w głąb siebie, pytanie o intymność współczesnego odbiorcy sztuki. Jak zauważa artystka: „Poznawanie sztuki Józefa Szajny jest dla mnie niemalże porównywalne z czytaniem cudzego pamiętnika. Mocne, emocjonalne komunikaty i skojarzenia w jego pracach wzmacniają siłę przekazu, dzięki któremu odbiorca-widz czuje się istotną częścią całego projektu. Aktywność odbiorcy w remiksie to interakcja na poziomie obraz – dźwięk, która krąży wokół tematu współczesnej intymności człowieka”.   Kuratorem wystawy jest syn artysty – Łukasz Szajna, malarz, grafik, performer. Prezentuje on prace i archiwum ojca w muzeach oraz galeriach sztuki współczesnej w Polsce i za granicą. Wystawę „Józef Szajna. Kanon i remix przestrzeni polskiego teatru XX i XXI w.” można zobaczyć w Muzeum Śląskim w Katowicach (ul. T. Dobrowolskiego 1) do 26 lutego 2017r.


fot. Materiały prasowe

Mocak W rzymie Wystawa prac z Kolekcji MOCAK-u w MAXXI Narodowym Muzeum Sztuki XXI-ego wieku w Rzymie odbędzie się na przełomie 2016/2017. Zaprezentujemy na niej ponad 50 obrazów, fotografii, prac wideo i obiektów. Po raz pierwszy poza granicami kraju Kolekcja MOCAK-u była prezentowana na wystawie „Sztuka to wolność” w Lwowskim Pałacu Sztuki w 2014 roku.

W

Mocak

ystawa w Rzymie, zorganizowana przez MOCAK w kolaboracji z MAXXI umożliwi zapoznanie się z kanonem polskiej sztuki współczesnej, reprezentowanej przez takich artystów jak: Paweł Althamer, Krzysztof M. Bednarski, Rafał Bujnowski, Andrzej Dłużniewski, Edward Dwurnik, Tomasz Ciecierski, Katarzyna Górna, Zbigniew Libera, Marcin Maciejowski, Bartek Materka, Józef Robakowski, Wilhelm Sasnal, Jadwiga Sawicka i Krzysztof Wodiczko. Wystawa obejmie także artystów i grupy artystyczne zagraniczne, między innymi: AES+F, Reza Aramesh, Josef Dabernig, Maya Gold, Krištof Kintera, Sarah Lucas, Shahar Marcus, Muntean/Rosenblum, Shinji Ogawa i Daniel Spoerri.   Kolekcja MOCAK-u liczy obecnie 4557 prac 235 artystów z 32 krajów świata. Jej ambicją jest przekonanie odbiorców niezwiązanych profesjonalnie ze sztuką, że stanowi ona niezbędne narzędzie pojmowania świata. Chcemy zwalczyć przesądy, według których sztuka powinna być dekoracyjna i przyjemna. Zaprzyjaźnienie widza ze sztuką jest głównym zadaniem muzeum, a Kolekcja to kluczowy element tych działań. Od początku istnienia MOCAK programowo zestawia sztukę polską ze światową, aby pokazać, że ta pierwsza wchodzi w zakres drugiej i wpisuje się w jej wartości. Wystawa w Rzymie będzie tego najlepszym przykładem.   Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie MOCAK zostało otwarte 19 maja 2011 roku. Jest pierwszym w Polsce muzeum sztuki współczesnej, które zbudowano od podstaw. Budynek powstał na terenie dawnej fabryki Oskara Schindlera w poprzemysłowej dzielnicy Zabłocie, w ostatnich latach poddanej rewitalizacji. Autorem koncepcji architektonicznej muzeum jest florenckie biuro Claudio Nardi Architects. Program muzeum obejmuje prezentację międzynarodowej sztuki najnowszej, edukację oraz projekty badawcze i wydaw-

nicze. Dwa najważniejsze cele, które stawia przed sobą MOCAK, to przedstawianie sztuki dwóch ostatnich dziesięcioleci w kontekście powojennej awangardy i konceptualizmu oraz wyjaśnianie sensu tworzenia sztuki poprzez wskazywanie jej poznawczo-etycznych wartości i powiązań z codziennością. W ciągu pięciu lat działalności Muzeum zorganizowało 106 wystaw artystów polskich i międzynarodowych oraz wydało ponad 80 publikacji.   MAXXI Narodowe Muzeum Sztuki XXI-ego wieku w Rzymie jest pierwszym we Włoszech państwowym muzeum prezentującym sztukę współczesną. Zostało otwarte w maju 2010 r. Instytucją kieruje prywatna Fundacja pod zarządem włoskiego Ministerstwa Dziedzictwa i Działalności Kulturalnej oraz Turystyki. W r. 2013 Muzeum uzyskało status prywatnej placówki zajmującej się badaniami specjalistycznymi. W swoim zamyśle muzeum MAXXI stanowi autonomiczny ośrodek życia kulturalnego. Jego imponujący budynek jest wybitnym dziełem architektonicznym i zawiera wiele innowacyjnych form. Został on zaprojektowany przez Zahę Hadid, zwyciężczynię międzynarodowego konkursu. MAXXI przygotowuje i prezentuje wystawy sztuki, architektury, form przemysłowych i fotografii, a także organizuje spotkania z artystami, architektami i czołowymi postaciami współczesnej kultury. MAXXI to nie tylko muzeum – to platforma na wszystkie języki twórcze, miejsce spotkań, kreatywnej wymiany i współpracy. To przestrzeń otwarta dla wszystkich. 49


Wydarzenia

fot. materiały prasowe

Audioriver 2017 Organizatorzy jednego z najważniejszych polskich festiwali muzycznych właśnie podali datę 12. edycji Audioriver. Wydarzenie odbędzie się, tak jak dotychczas, w Płocku w dniach 28-30 lipca 2017.

A

udioriver to jeden z najważniejszych festiwali muzycznych w Polsce i zarazem wydarzenie jedyne w swoim rodzaju. To tutaj można jednocześnie zobaczyć najsłynniejszych na świecie reprezentantów house’u, techno i drum & bassu, jak i światowe gwiazdy elektroniki ocierającej się o pop, rock czy hip-hop. Audioriver łączy wiele światów i wszyscy tutaj są równi. Gigant sceny jest tak samo ważny jak nieznany eksperymentator. Fan Audioriver jeżdżący do Płocka od lat, jest równie istotny jak początkujący słuchacz elektroniki. Organizatorzy wydarzenia i niezwykle pozytywna publiczność festiwalu witają z otwartymi ramionami wszystkich, którzy kochają dobrą muzykę i chcą zużyć dużo energii na wyrażaniu tego podczas koncertów, live-actów i setów DJ-skich.   12. edycja Audioriver odbędzie się w dniach 28-30 lipca 2017 w Płocku – na plaży nad Wisłą i w kilku innych lokalizacjach. 50

Poprzednie cztery edycje zostały wyprzedane jeszcze przed otwarciem bram, a ostatnia zgromadziła aż 28 tysięcy osób.   „Karnety kolekcjonerskie – których koszt jest taki sam, jak biletów standardowych – to nasza forma podziękowania dla największych fanów festiwalu. Tych osób, które już jesienią i zimą doskonale wiedzą, gdzie spędzą ostatni weekend lipca. Oczywiście, liczba takich wejściówek jest mocno ograniczona.” – mówi rzecznik prasowy Audioriver, Łukasz Napora.   Ceny biletów na Audioriver pozostają dokładnie takie same, jak na ostatnią edycję. Nowością jest jednak fakt, że poszczególne pule karnetów są ograniczone nie tylko czasowo, ale i liczbowo. To oznacza, że najtańsze wejściówki mogą się wyczerpać jeszcze przed 16 lutego. Mechanizm ten dotyczy także każdej kolejnej puli.


51


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.