7 minute read

Rozmowa z Katarzyną i Jacentym Dędek: Chcieliśmy stworzyć uniwersalną opowieść o człowieku

Chcieliśmy stworzyć uniwersalną opowieść o człowieku

Z Ka ar yną i Jacen ym Dędek, au orami rojek u, ro mawia Tomek Kac or

Advertisement

Czy można stworzyć jeden portret polskiej prowincji? Czy małe wsie wzdłuż ściany wschodniej i miejscowości w Legnicko-Głogowskim Okręgu Miedziowym mają w ogóle jakieś cechy wspólne? Katarzyna Dędek: W naszym projekcie zwróciliśmy uwagę przede wszystkim na te miejscowości, które wydają się zawieszone między poprzednim systemem a współczesnością. Tym, co łączy te małe miasta, wsie i przysiółki, jest brak perspektyw. To miejsca, które potrzebują pomocy, pomysłu, jak wyjść z zapaści, w którą wpadły na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat. Jacenty Dędek: Te wszystkie miejscowości, niezależnie, czy leżą na Podlasiu, w województwie zachodniopomorskim, czy na Kielecczyźnie, są tak samo poszkodowane. Różnią się tylko krajobrazem. Wwielu z tych miejsc ludzie do dziś nie rozumieją, dlaczego przestały funkcjonować PGR-y czy cukrownie, skoro działały i ludzie mieli tam pracę. KD: Chcieliśmy te miejsca sfotografować, a mieszkańców prosić, by opowiedzieli nam o swoim życiu. I już po pierwszych podróżach wiedzieliśmy, że dotknęliśmy ważnego tematu, że skala zaniedbań jest bardzo duża i nie da się tego zrobić szybko. JD: Nie opowiadamy o całej prowincji, nie mieliśmy nawet takiego zamiaru. Są w małomiasteczkowej Polsce miejscowości, które świetnie sobie radzą, na przykład dzięki walorom turystycznym okolic albo dobrze funkcjonującej firmie w pobliżu. W każdym regionie są takie miejsca, ale je właśnie pomijaliśmy w naszych podróżach.

→→ Określenie „prowincja” często używane jest pejoratywnie jako synonim obszarów opóźnionych w rozwoju cywilizacyjnym czy kulturalnym. Jak wy je rozumiecie?

KD: Dla mnie prowincja to po prostu teren oddalony od centrum. Są różne tego konsekwencje: i dobre, i złe. Przemiany gospodarcze po 1989 roku prowincję

Na prowincji, o której opowiadamy, wszystko upadało, a nie było niczego nowego w zamian.

dotknęły chyba najmocniej. Większe miasta jakoś sobie poradziły, a prowincja została z pustką po PGR- -ach i wielu upadłych przedsiębiorstwach. Najgorsze, że nie powstał w sferach rządzących żaden plan, jak pomóc tym obszarom. Czasem decyzje polityczne są potrzebne, magiczna ręka wolnego rynku takich problemów nie rozwiąże. Na prowincji, o której opowiadamy, wszystko upadało, a nie było niczego nowego wzamian. Nawet szkoły, które mieszkańcy budowali w czynie społecznym, zaczęto zamykać. Wyjazdy do większych miast, za granicę to był ratunek dla ludzi z prowincji, ale to przecież niczego nie rozwiązuje.

Jak zajęliście się tym tematem?

KD: To konsekwencja naszych wcześniejszych działań, czyli reportaży dla gazet. Jacenty robił zdjęcia między innymi dla polskiej edycji magazynu „National Geographic”. Kilka dużych materiałów, które

przygotował między rokiem 2001 a 2010, dotyczyło życia małych miast i wsi w Polsce. Zauważyliśmy, że po wejściu do Unii Europejskiej w bardzo dynamiczny sposób zaczęła zmieniać się przestrzeń publiczna, nie tylko tych małych miejscowości. JD: Po kilku latach naszej obecności w Unii spostrzegliśmy, że zupełnie nikogo to nie interesuje jako proces oraz że nikt nie dokumentuje tej rzeczywistości wsposób zorganizowany, kompleksowo, szeroko. Aponieważ to były lata kryzysu ekonomicznego na świecie, zleceń było dużo mniej, miałem czas, żeby sobie wogóle przewartościować swoje fotograficzne życie.

Brzmi trochę jak motywacja Zofii Rydet, która swoim „Zapisem socjologicznym” chciała uratować od zapomnienia odchodzącą na jej oczach wieś.

JD: Mieliśmy świadomość, tak jak Zofia Rydet, że ten rejestrowany przez nas świat zniknie. „Zapis socjologiczny” nie był naszą inspiracją, ale jest ważnym odniesieniem. Zaczęliśmy wyjeżdżać wPolskę wstyczniu 2011 roku, a wpołowie roku 2017 skończyliśmy zbieranie materiałów. Każde województwo odwiedziliśmy parokrotnie, zdjęcia powstawały w 421 miejscowościach, ale odwiedziliśmy ich dużo więcej. Do niektórych z nich wracaliśmy i widzieliśmy, jak się zmieniają. Owszem, powstawały nowe rynki i drogi, ale znikały sklepy, dworce kolejowe czy PKS. No i zobaczyliśmy, jak wielu ludzi wyjeżdża za granicę za pracą. KD: Bardzo nam zależało, żeby powstał dokument zapisujący przemiany i stan sprzed nich. Dużo czasu

→→ spędziliśmy wcześniej w terenie, wiedzieliśmy, że jest wiele spraw, o których trzeba powiedzieć głośno, pokazać je. JD: Prawie zawsze jednym z wątków w rozmowach, które prowadziła Kasia, była praca, a najczęściej jej brak. To były trudne rozmowy, bo co odpowiedzieć, kiedy mieszkający w dwurodzinnym domku gdzieś w lesie na Warmii i Mazurach były pracownik PGR- -u mówi: „Mam 45 lat skończone. Żyje się, trzeba jakoś żyć, nie chodzi się kraść. W październiku to ja prawie cały miesiąc przesiedziałem w domu, miałem tylko sześć dni przepracowanych, a w tym miesiącu dopiero piętnaście dni, ale gdybym calutki miesiąc przerobił, to spokojnie około dwóch tysięcy bym wyciągnął. Aco to jest na siedmioro dzieci? Kiepsko jest. Jest praca, a nie robię, on nie każe pracować”. KD: Pięćdziesięcioletnia kobieta, moja bohaterka ze wsi na Dolnym Śląsku, opowiada tak: „Emeryci żyją z emerytury, a młodzi wyjeżdżają. Nawet starsi muszą wyjeżdżać. Ja pracuję za granicą jako opiekunka. Z tego, co wiem, to stąd chyba z piętnaście kobiet tak na tych walizkach żyje…”.

Twarz prowincji to w waszej książce często twarze jej mieszkańców.

JD: Chciałem wrócić do portretu, bo od tego zaczynałem fotografowanie wlatach 90. Od zawsze podziwiałem pracę fotografów rzemieślników z XIX i XX wieku i chciałem zrobić coś podobnego w sensie formy. Duża kamera, statyw, kasety z negatywami – to było wyzwanie – zmierzyć się z tym, co było udziałem Karola Beyera, Augusta Sandera, Edwarda Curtisa czy współcześnie Richarda Avedona i Stephena Shore’a. Blisko mi też do amerykańskiej fotografii dokumentalnej spod znaku FSA [Farm Security Administration – przyp. red.], takich twórców jak Walker Evans czy Dorothea Lange.

Fotografowie z FSA mieli konkretną misję. To był rządowy program, a ich zdjęcia miały pomóc w zwalczaniu kryzysu gospodarczego w południowych stanach. Wy działaliście na własną rękę.

JD: Trudno porównywać jeden z największych na świecie projektów dokumentalnych z naszą pracą. FSA zatrudniało kilkunastu opłacanych przez rząd USA fotografów, którymi kierował człowiek z wizją, Roy Stryker. My jesteśmy tylko dwiema prywatnymi osobami, które za własne pieniądze (pomijając krótki okres ministerialnego stypendium) jeździły przez ponad sześć i pół roku po Polsce i rejestrowały przemiany. KD: Jeśli dokumentowaniem zmian nie zajęły się instytucje, ktoś musiał to zrobić. My kierowaliśmy się czymś, co można by nazwać obywatelską odpowiedzialnością, staraliśmy się zapisać to, co widzieliśmy, i zrobiliśmy to w skali przekraczającej nasze możliwości. Sami zastanawiamy się dziś, jak się to udało, bo były to dla nas bardzo trudne lata, pełne wyrzeczeń.

A co takiego chcieliście opowiedzieć?

KD: Ważne były dla nas tematy społeczne, relacje międzyludzkie, życiowe niedogodności, rzeczy, które uwierają, i choć dotyczą naszych konkretnych rozmówców, to znane są wszystkim. Nie mieliśmy żadnego klucza w doborze miejsc i bohaterów. Po prostu wyznaczaliśmy sobie kierunek trasy i jechaliśmy, a to, co spotkaliśmy, zawsze było niespodzianką. Z ludźmi było podobnie, czasem ktoś nas zainteresował, a czasem my kogoś. Zaczynaliśmy rozmowę i nieraz okazywało się, że rozmówca stawał się naszym bohaterem. Nie mieliśmy żadnych tez i tylko jedno założenie formalne – że odwiedzamy miejscowości do trzydziestu tysięcy mieszkańców. JD: Ta książka – bo od początku to miało być zbieranie materiałów do zwartej publikacji – jest po prostu dokumentem, zapisem przemian w Polsce małomiasteczkowej. Historią o życiu na prowincji opowiedzianą wdużej części przez naszych bohaterów, przez ludzi, których w czasie tej całej ponad sześcioletniej podróży spotkaliśmy. Jest ona bardzo obyczajowa. KD: Zresztą rzecz dzieje się na kilku poziomach: są fantastyczne portrety, które Jacenty zrobił dużym formatem, obok wielu z nich znajdują się bardzo szczere i różnorodne opowieści o życiu; są zdjęcia o charakterze dokumentalnym czy reportażowym, pokazujące te małe miasteczka czy wsie – ich przestrzeń, wydarzenia, codzienność, święta. Apomiędzy tym wszystkim jest jeszcze kilka tekstów reporterskich o życiu w niewielkich miejscowościach.

Oglądamy zdjęcia, czytamy teksty, ale nie dowiadujemy się, skąd pochodzą. Dlaczego przyjęliście taką strategię? JD: Zdjęcia w książce będą miały podpisy, chociaż wcześniej nie chcieliśmy ich w ogóle podpisywać, bo to miała być opowieść o prowincji, nie o konkretnych miejscach. Jednak ze względu na wartość dokumentalną zdecydowaliśmy się opisać fotografie miejscem, nazwą województwa i datą powstania. KD: Szczególnie wtekstach zależało nam, żeby nie robić historii o konkretnym miejscu, bo przecież pewne rzeczy przytrafiają się wszędzie. To nie jest materiał do codziennej gazety czy tygodnika, tylko opowieści z podróży po małomiasteczkowej Polsce. A ponieważ dziś bardzo łatwo o tanią sensację, tym bardziej chcieliśmy chronić bohaterów.

A jak praca nad tą książką ukształtowała wasze myślenie o Polsce mniejszych miejscowości? KD: Po tych trwających ponad sześć i pół roku podróżach przez Polskę słowo „prowincja” ma dla nas pozytywne znaczenie, głównie dzięki ludziom, których tam spotkaliśmy. Nasi bohaterowie mają w sobie jakąś niesamowitą siłę, odwagę, oryginalność, pomysłowość. Mają często do tego zwariowanego świata dystans, którego ludziom z dużych miast brakuje. JD: Zrobiła się z tego bardzo obszerna opowieść, bo to 360 stron zdjęć i tekstów. Opinię, jaka jest prowincja, zostawiamy czytelnikom, ale powiem, że

mieliśmy okazję poznać naprawdę szczerych, autentycznych i odważnych ludzi, a ich losy są poruszające. Mam nadzieję, że powstała po prostu uniwersalna historia o człowieku.

Jacenty Dędek jest fotografem, zajmuje się portretem i dokumentem. Laureat konkursów fotografii prasowej w Polsce. Dwukrotny stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Student czeskiego Instytutu Twórczej Fotografii w Opawie.

Katarzyna Dędek jest historyczką. Publikowała w „Dużym Formacie”, „Dzienniku Zachodnim” i „Gazecie Turystyka”. Uwielbia polską literaturę i poezję. Lubi literaturę non-fiction i biografie.

This article is from: