10 minute read

Piotr Kaszczyszyn: Czy możliwe jest konserwatywne państwo dobrobytu?

Czy możliwe jest konserwatywne państwo dobrobytu?

Polityczny spór o model państwa dobrobytu może okazać się jednym z najważniejszych w nadchodzących latach. Dyskutując o kształcie nadwiślańskiego welfare state, rozmawiamy o wielkiej etycznej umowie społecznej, która ma łączyć obywateli polskiej wspólnoty politycznej.

Advertisement

Piotr Kaszczyszyn Karol Mularczyk

Przedrukowujemy tekst wiodący odsłony „Spięcia” dotyczącej państwa dobrobytu, a także odpowiedź redaktorki Magazynu Kontakt. Skróty pozostałych trzech tekstów znajdują się na marginesach. „Spięcie” to projekt współpracy międzyredakcyjnej pięciu środowisk, które dzieli bardzo wiele, ale łączy gotowość do podjęcia niecodziennej rozmowy. Klub Jagielloński, Kontakt, Krytyka Polityczna, Kultura Liberalna i Nowa Konfederacja co kilka tygodni wybierają nowy temat do dyskusji, a pięć powstałych w jej ramach tekstów publikujemy naraz na wszystkich pięciu portalach. Inicjatywa wspierana jest przez Fundusz Obywatelski zarządzany przez Fundację dla Polski.

Państwo dobrobytu w pigułce Rok 1979 to symboliczna data dla historii projektu zachodniego welfare state. To właśnie wówczas miały miejsce dwa istotne wydarzenia: do władzy doszła Margaret Thatcher, która na dobre rozpoczęła demontaż brytyjskiego państwa dobrobytu, a we Francji do księgarni trafiła praca Jeana-François Lyotarda „Kondycja ponowoczesna. Raport o stanie wiedzy”, w której filozof kultury wskazał na koniec epoki wielkich narracji. Powiązanie tych dwóch, na pierwszy rzut oka przypadkowo zestawionych ze sobą wydarzeń, przypadkowe wcale nie jest. Koncept państwa dobrobytu należy bowiem rozpatrywać nie tylko przez pryzmat określonego modelu polityczno-gospodarczo-społecznego, lecz przede wszystkim w kluczu wielkiej narracji jako modernistyczny w swojej istocie projekt racjonalizacji kapitalizmu przemysłowego, uporządkowania świata oraz nadania mu stabilnej i przewidywalnej postaci.

Trójkąt państwo–pracodawcy–związki zawodowe, który organizował funkcjonowanie zachodniego welfare state, to tak naprawdę instytucjonalna forma wielkiej etycznej umowy społecznej, w której każda ze stron bierze na siebie odpowiedzialność za określony fragment rzeczywistości. Jednocześnie ta umowa miała charakter moralny – trudne negocjacje co do podziału uzyskiwanego dochodu, owoców pracy i wzrostu gospodarczego były rodzajem kiełznania ludzkich namiętności: pychy oraz chciwości.

Podejmując się próby syntetycznego przedstawienia założeń i mechanizmów działania państwa dobrobytu, warto wskazać na sześć jego zasadniczych cech: 1. Idea pełnego zatrudnienia zakładająca odpowiedzialność państwa za utrzymywanie niskiej stopy bezrobocia (w latach 60. poza USA wskaźnik ten oscylował wokół 1,5–2 procent). 2. Stały, stopniowy wzrost płac równoległy do rosnącej wydajności pracy. 3. Stworzenie rozbudowanej siatki świadczeń pozapłacowych, gwarantowanych zarówno przez przedsiębiorstwa (na przykład emerytury zakładowe), jak i państwo (zasiłki dla bezrobotnych, zasiłki chorobowe, emerytury). 4. Powstanie szerokiej sieci instytucji i usług publicznych w zakresie edukacji, służby zdrowia czy mieszkalnictwa. 5. Kluczowa rola związków zawodowych – funkcjonujących często na poziomie całych gałęzi gospodarki – odpowiedzialnych za dialog społeczny z państwem i pracodawcami. 6. Dążenie do niwelowania nierówności społecznych za pośrednictwem progresywnego opodatkowania. To już jednak w przeważającej mierze mniej lub bardziej nostalgiczna przeszłość. Proces stopniowego

demontażu zachodniego państwa dobrobytu rozpoczął się jeszcze w roku 1973 wraz z kryzysem naftowym, który podważył dwie podstawowe zasady welfare state: ideę pełnego zatrudnienia oraz stopniowy wzrost płac. Jednocześnie w latach 70. doszło do zachwiania równowagi sił społecznych w ramach trójkąta państwo–pracodawcy–związki zawodowe. Po kryzysie naftowym państwo i związki zaczęły słabnąć, stopniowo podporządkowując się pracodawcom i rynkowi. Proces ten postępował wkolejnych dekadach, aż do współczesnego modelu kapitalizmu finansowego z kluczową rolą transnarodowych korporacji i wielkiej „wędrówki fabryk” za jak najniższymi kosztami pracy i poziomem opodatkowania.

→→→ Półperyferia i Zachód Międzynarodowy kontekst niedawno rozpoczętej przez Jarosława Kaczyńskiego dyskusji o pożądanym modelu polskiego państwa dobrobytu jest mocno specyficzny. W momencie, w którym Zachód, z powodu przekształceń globalnego kapitalizmu, odchodzi od powojennego welfare state, my dopiero

W latach 70. państwo i związki zaczęły słabnąć, stopniowo podporządkowując się pracodawcom i rynkowi.

zaczynamy się nad nim zastanawiać. Nie ma w tym jednak przypadku.

Po pierwsze, debatując o państwie dobrobytu, trzeba jasno podkreślić jeden fundamentalny fakt: z tej perspektywy Polska (ale także kraje Europy Środkowo-Wschodniej) nie są częścią Zachodu. Patrząc na rzecz historycznie – upadek żelaznej kurtyny zapoczątkował proces powrotu/dołączenia niedawnych „demoludów” do Zachodu. A patrząc na ten proces z geoekonomicznej perspektywy zachodniego „centrum”, dla krajów Zachodu była to okazja do wzmocnienia swojej gospodarczej pozycji i łatwego zarobku kosztem peryferyjnych państw uwalniających się spod kurateli Moskwy.

Stąd też wynika drugi zasadniczy kontekst – idąc za refleksją Jadwigi Staniszkis z książki „O władzy i bezsilności”, Polska w latach 90. funkcjonowała (dziś dzieje się to już w mniejszym stopniu) w odmiennym czasie historycznym, znajdowała się na innym etapie rozwoju gospodarczego czy też kapitalistycznego. Fakt, że dopiero dziś, po trzydziestu latach od momentu rozpoczęcia transformacji ustrojowej, zaczynamy myśleć o polskim welfare state, pokazuje, że profesor Staniszkis miała rację. Wciąż półperyferyjna Polska po trzech dekadach zaciskania pasa i bezprecedensowego wzrostu gospodarczego wkońcu zaczyna dyskutować o innym porządku polityczno-gospodarczo-społecznym na historyczny wzór Zachodu, do którego wróciła po pół wieku realnego socjalizmu (abstrahując od pytania o to, na ile Polska Ludowa była komunistycznym wariantem kapitalistycznego welfare state). Przyglądając się debacie o potencjalnym nadwiślańskim państwie dobrobytu, ale także szerzej – trwającemu już od dobrych kilku lat rozliczeniu z kształtem transformacji ustrojowej, trzeba zauważyć, że tę dyskusję można, a nawet należy czytać w kluczu poszukiwania naszej własnej polskiej etycznej umowy społecznej co do podziału owoców gospodarczego wzrostu. Z tej perspektywy polskie spory o Balcerowicza i terapię szokową przypominają powojenne spory na Zachodzie, które finalnie doprowadziły do konsensusu i narodzin projektu welfare state. Dla państw Zachodu impulsami do stworzenia nowego porządku były traumatyczne doświadczenia wielkiego kryzysu i II wojny światowej, a także konieczność „licytacji” z komunistycznym imperium. Dla Polski – doświadczenia transformacji ustrojowej i ambicja, „żeby było jak na Zachodzie”.

Jakie polskie państwo dobrobytu? W opasłej monografii „Trzy światy kapitalistycznego państwa dobrobytu” Gøsta Esping-Andersen

Z perspektywy liberalnej dążenie do równości wydaje się najważniejszym zadaniem, które należy postawić przed państwem dobrobytu. Nie o równość płac czy równość majątkową tu chodzi, ale o równość szans. Z tego punktu widzenia absolutnie kluczowe są nie dalsze transfery gotówkowe w postaci kolejnych „piórnikowych”, „pensji rodzicielskich” czy bonusowych emerytur, ale przekierowanie środków na usługi publiczne – zarówno na często omawiane oświatę czy ochronę zdrowia, jak i transport publiczny, opiekę żłobkową oraz przedszkolną, która realnie przygotowuje do szkoły, wyrównując różnice między dziećmi z różnych środowisk. Każdy z tych wydatków można traktować nie tylko jako element realizacji ideałów społecznej sprawiedliwości, lecz także jako – mówiąc chłodnym językiem rynkowym – inwestycję, która może przynieść bardzo wymierne zyski. A to dzięki lepszemu wykorzystaniu potencjału polskich obywateli. Marnując talenty ludzi, którzy nie mieli możliwości ich rozwinąć, tracimy szanse na reformowanie polskiej gospodarki. Ilu potencjalnych przedsiębiorców nie zrealizowało swoich planów, ilu naukowców nie wykształciliśmy, ile innowacji nie zostało wprowadzonych w życie tylko dlatego, że nikt nie zagospodarował talentu uzdolnionych ludzi? Inwestycja w edukację to inwestycja nie tylko w wiedzę. To także pieniądze na kształtowanie ludzi zdolnych do podważania utartych schematów, do jasnego, publicznego formułowania swoich myśli, a przede wszystkim do współpracy z innymi. W czasach, gdy pochodzenie społeczne, miejsce zamieszkania, pieniądze, ale także nowe technologie komunikacji szatkują społeczeństwa na coraz mniejsze „bańki”, szkoła publiczna jest jednym z niewielu miejsc pozwalających na spotkanie osób z różnych środowisk. Zamiast więc wysyłać pieniądze z podatków z powrotem do ludzi w postaci jednakowych transferów gotówkowych niezależnie od potrzeb, lepiej zainwestować je w instytucje, z których może skorzystać każdy.

stwierdził jasno – nie było jednego uniwersalnego państwa dobrobytu. Duński badacz wyróżnił trzy zasadnicze modele funkcjonujące na powojennym Zachodzie: liberalny, socjaldemokratyczny i konserwatywny. Z polskiej perspektywy interesują nas dwa ostatnie. Wmodelu socjaldemokratycznym to jednostka była podstawowym adresatem maksymalnie uniwersalnych i równych świadczeń, a państwo brało odpowiedzialność za dobrobyt społeczny, stawiając na szeroko rozbudowane świadczenia socjalne i system usług publicznych. Wporządku konserwatywnym fundamentem była rodzina, a nie jednostka. Całość miała sznyt korporacjonistyczny – istotną rolę miały odgrywać organizacje społeczne, a nie tylko instytucje publiczne. Dodatkowo sam kształt i wysokość świadczeń były mocniej związane ze stażem pracy.

Przystawiając modelowe rozwiązania do Polski AD 2019, widać jasno, że wizja Lewicy podręcznikowo wpisuje się w porządek socjaldemokratyczny, natomiast państwo dobrobytu według Zjednoczonej Prawicy to mieszanka obu typów idealnych: z wizji konserwatywnej obóz „dobrej zmiany” wziął rodzinę oraz mniejszy nacisk na usługi publiczne, a z socjaldemokratycznej równość i uniwersalność świadczeń (500 plus, trzynasta emerytura). Idąc dalej i analizując działania partii rządzącej z perspektywy wskazanych wcześniej sześciu cech konstytutywnych dla zachodniego państwa dobrobytu, można wskazać, że Zjednoczona Prawica dwie z nich już wpewnym stopniu realizuje, trzecią planuje wdrożyć w najbliższej kadencji, a pozostałe ignoruje. Patrząc na obecne wskaźniki bezrobocia, realizowana jest niejako dawna idea pełnego zatrudnienia, a świadczenie 500 plus odpowiada w jakiejś części założeniu o istnieniu pozapłacowych świadczeń gwarantowanych przez państwo. Kluczową rolę powinna jednak odegrać obiecana gigantyczna podwyżka płacy minimalnej, którą można czytać w kluczu powiązania wzrostu płac ze wzrostem wydajności pracy (z uzasadnionymi wątpliwościami, czy aż tak wysoka podwyżka wtak krótkim okresie nie przekroczy poziomu wydajności pracy). Pozostałych trzech cech (rozbudowanego systemu usług publicznych, roli związków zawodowych i progresywnego opodatkowania) „dobra zmiana” jak dotąd nie realizuje.

→→ Jak daleko do celu? Jak więc budować typ idealny konserwatywnego państwa dobrobytu? Wydaje się, że kluczem jest łączenie elementów i poszukiwanie balansu: w ramach trójkąta państwo–rynek–społeczeństwo, pomiędzy

Konserwatyzm powinien akceptować państwo, ale jednocześnie szukać „małej skali” tam, gdzie to możliwe.

jednostką a rodziną, w ujęciu solidarności międzypokoleniowej, czy łącząc ze sobą wymiar socjalny, instytucjonalny, ustrojowy, a nawet geoekonomiczny. Punkt wyjścia do stworzenia takiego modelu wypracował rząd Zjednoczonej Prawicy – to świadczenie 500 plus. Wbrew głosom wskazującym, że ten nowy „socjal” to tylko sposób na drugą wielką prywatyzację, ma on charakter konserwatywny – po pierwsze, jest skierowany do rodzin z dziećmi; po drugie, gwarantowanie ekonomicznej samodzielności poszczególnych osób jest w swej istocie konserwatywne. Teraz należałoby pójść jednak dalej: nazwać 500 plus pensją rodzicielską, być może podwyższyć jej wysokość, ale zastanowić się nad likwidacją innych świadczeń pieniężnych dla rodzin – dla maksymalnego uproszczenia całego systemu wsparcia i jego finansowej optymalizacji. Dalej, szukając balansu pomiędzy rodziną a jednostką, nie uciekniemy od dyskusji o wprowadzeniu choćby w ograniczonym stopniu dochodu gwarantowanego (od 18. roku życia do momentu przejścia na emeryturę), który należałoby nazwać dywidendą obywatelską (ponownie łącząc to z likwidacją innych obecnych świadczeń, ale także państwowego systemu pośrednictwa pracy). W wymiarze międzypokoleniowym konieczna jest głęboka reforma systemu emerytalnego w stronę uniwersalnych świadczeń i emerytury obywatelskiej. Konserwatywny wswojej istocie jest także modelowo socjaldemokratyczny system usług publicznych, z którego nie sposób zrezygnować (w pierwszej kolejności: ochrona zdrowia, edukacja i mieszkalnictwo). Niezbędna będzie także wielka reforma danin publicznych i zastanowienie się nad pożądanym z perspektywy wspólnoty politycznej kształtem systemu podatkowego: stawki podatku VAT, wysokość podatku PIT i CIT, większe postawienie na podatki majątkowe, pytanie o niezbędność modelu progresywnego et cetera. Na poziomie ustrojowym należy inspirować się Alexisem de Tocqueville’em i katolicką nauką społeczną, szukając rozwiązań subsydiarnych – deglomeracyjnych z jednej strony, a wzmacniających wspólnoty gminne z drugiej. Konserwatyzm powinien akceptować państwo, korzystać z jego narzędzi dla gwarantowania egzystencjalnej wolności obywateli, ale jednocześnie szukać „małej skali” tam, gdzie to możliwe. Jednocześnie niezbędne jest cedowanie zadań i odpowiedzialności na podmioty społeczne w tych obszarach i w takim zakresie, w jakim jest to

Jak powinno wyglądać dziś w Polsce państwo dobrobytu? Powinno skupić się na usługach publicznych. Jeśli chcemy, żeby w krajowych firmach miał kto pracować, to dostępny transport publiczny na pozbawionej zatrudnienia prowincji wyjątkowo temu sprzyja. A raczej sprzyjałby, gdyby komunikację zbiorową uznać za nieodzowny element włączenia wsi i małych miast w obieg gospodarczy i społeczny. Realnie dostępna, wysokiej jakości edukacja publiczna to priorytet oczywisty z punktu widzenia równości szans, budowania wspólnoty demokratycznej i cywilizowanych relacji międzyludzkich. Równocześnie to też przewaga konkurencyjna pozwalająca przyciągać inwestycje efektywne rozwojowo i organizować produkcję o wysokiej wartości dodanej. Powszechnie dostępna i skuteczna służba zdrowia to nie tyle wciąż rosnący – ze względu na starzenie się społeczeństwa – koszt, ile jedyna nadzieja na uczynienie życia milionów seniorów znośnym. Ale także szansa, by Polacy faktycznie byli w stanie i mieli ochotę pozostać aktywni (także zawodowo) dłużej. Ale znów – nie chodzi tylko o odbiorców usług, ale także ich wykonawców. Dobrze opłacona, wysokiej jakości praca w usługach publicznych kreuje niskoemisyjne PKB. Wyznacza standardy dla reszty rynku pracy i daje wiarygodną nadzieję kariery zawodowej na masową skalę. Państwo doświadczone jako wehikuł wyższego standardu życia, kreator rynku dla innowacyjnego przemysłu i siatka zbiorowego bezpieczeństwa byłoby w stanie ściągnąć wyższe, niezbędne do utrzymania daniny przy względnej akceptacji społecznej. Państwo usług publicznych może zatrzymać prywatyzację strategii życiowych i atomizację społeczną, stworzyć bazę dla opowieści o inkluzyjnej wspólnocie. Nie widzę innej drogi przekonania Polaków z metropolii i z prowincji, że jadą na tym samym wózku. Że mają sobie nawzajem coś do zawdzięczenia, że od siebie zależą. Że mają jakiś powód do dumy poza tym, że być może naszych zabito kiedyś więcej, niż myśmy sami zabili.

efektywne (na przykład pomoc społeczna, edukacja, spółdzielczość mieszkalna).

Na poziomie geoekonomicznym, jako państwo wciąż „na dorobku”, kraj półperyferyjny, nie możemy abstrahować od kontekstu międzynarodowego, starając się wpływać na niego na tyle, na ile możemy. Na pierwszy plan wysuwają się oczywiście napięcia polityczno-ekonomiczne wUnii Europejskiej, kwestia walki z poziomu wspólnotowego z nieuczciwymi optymalizacjami podatkowymi (na państwo dobrobytu potrzebne są środki wbudżecie) czy sprawa podatku cyfrowego. Dalej mamy rywalizację amerykańsko-chińską, która ostatnio zmaterializowała się wsporze o technologię 5G. Amiędzynarodowych zmiennych jest oczywiście więcej, na czele z widmem nadchodzącego kryzysu finansowego.

Na końcu wreszcie pojawia się konieczność redefinicji samego pojęcia „dobrobytu” i wyjścia poza wskazane na początku tekstu cechy konstytutywne. Wsparcie dla niepełnosprawnych, kwestie ekologiczne, rosnąca plaga samotności, wartości metafizyczne – zmiennych, które możemy dodać do modelu, jest mnóstwo. Za inspirację do podjęcia wysiłku mogą posłużyć: Światowy Indeks Szczęścia lub Szczęście Narodowe Brutto – wskaźnik stosowany w… Bhutanie.

Piotr Kaszczyszyn jest redaktorem naczelnym strony klubjagiellonski.pl oraz współredaktorem naczelnym czasopisma idei „Pressje”. Członek Klubu Jagiellońskiego. Doktorant w Instytucie Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Karol Mularczyk k.mularczyk123@gmail.com

This article is from: