14 minute read

Ignacy Dudkiewicz Teologia na polskiej ulicy

Teologia na polskiej ulicy

Pokładanie nadziei w biskupach mija się z celem. Jeśli w Polsce ma powstać teologia odpowiadająca na realne potrzeby ludzi i silniej zakorzeniona społecznie, to my musimy zacząć ją robić. My – czyli wszyscy, którzy jeszcze wierzą, że Kościół da się zmienić na lepsze.

Advertisement

Ignacy Dudkiewicz Zofia Chamienia

„Gdzie są biskupi? Dlaczego milczą?” – te pytania w ostatnich latach rozbrzmiewały wielokrotnie przy okazji wielu dyskusji przetaczających się przez polską debatę publiczną. Mogłyby rozbrzmiewać jeszcze częściej, gdyż lista tematów, które polscy hierarchowie – a w efekcie także głoszona przez nich teologia – pomijają, jest długa. Podobną długość ma też lista zagadnień, o których biskupi mówią chętnie, ale w oderwaniu od życia. To właśnie alienacja wydaje się główną cechą nauczania polskiego episkopatu. Pisaliśmy o tym w Kontakcie wielokrotnie. Wskazywaliśmy, od jak dawna czekamy na list pasterski poruszający kluczowe kwestie dotyczące warunków pracy – biskupi nie zabrali w tej sprawie głosu z perspektywy teologicznej pomimo takich „okazji” jak: potransformacyjne bezrobocie i wywołana nim kilkumilionowa emigracja zarobkowa na Zachód po 2004 roku, kolejne reformy systemu emerytalnego, strajki (między innymi grup szczególnie istotnych dla funkcjonowania wspólnoty, takich jak pielęgniarki czy nauczycielki) czy kryzys finansowy (który tylko zwiększył niestabilność zatrudnienia). Krytykowaliśmy, że stanowisko polskiego episkopatu w sprawie prawnej regulacji przerywania ciąży nie jest zainteresowane doświadczeniami kobiet, które stają przed wyborem, czy donosić ciążę, której z różnych – często granicznych – powodów nie chcą kontynuować. Zżymaliśmy się, że instytucje kościelne chętniej wspierają lub biorą pieniądze od firm węglowych i paliwowych, niż krytykują efekty ich działań, a o ekologii polscy biskupi (z wyjątkiem śląskich) wypowiadają się zdawkowo, rzadko, niekiedy zwyczajnie wrogo lub głupio i w kontrze do nauczania Franciszka. Trudno też znaleźć wśród wypowiedzi naszych hierarchów przykłady realnego mierzenia się zwyzwaniami współczesności: rosnącym poczuciem niepewności, skutkami pandemii, rozwojem nowych technologii komunikacyjnych, groźną skalą dominacji rynków finansowych nad społeczeństwami czy przemianami kapitalizmu.

Jeśli rację ma wykładowca teologii w Georgetown, Peter Phan, który w wywiadzie w tym numerze Kontaktu mówi, że fundamentem każdej teologii godnej swojej nazwy powinna być zasada „Zobacz-Oceń-Działaj”, to należałoby stwierdzić, że większość polskich biskupów teologii nie uprawia w ogóle. Ich sposób funkcjonowania jest częściej oparty na kolejności: „oceń” (bez poznania), niekiedy „działaj” (na przykład w formie potępień i wykluczeń), wy→jątkowo rzadko zaś „zobacz”. Istnieją

Teologia prawdziwie kontekstualna musi być tworzona w przynajmniej częściowej kontrze do elity religijnej.

jednostki, które wymykają się tej krytyce – i niektórym kolejnym – ale to nie one nadają ton działaniom episkopatu.

Oderwani biskupi i inteligencja Tego, że może być inaczej, dowodził sam… polski Kościół. Inna teologia była realizowana także w naszym kraju. WKościele istniała przestrzeń na poszukiwanie, zaangażowanie społeczne zakorzenione w rzeczywistości, a w efekcie komentowanie sytuacji społecznej z perspektywy wiary. Tak przecież działo się w PRL. Kościół nie milczał w sprawach politycznych, lecz zabierał głos w obronie represjonowanych, ale też po prostu niezaangażowanych opozycyjnie ludzi pracy, ubogich, ofiar niesprawiedliwości.

Dlaczego po 1989 roku tak szybko stracił tę zdolność? Dlaczego zamiast dalej angażować się w obronę krzywdzonych, Kościół zbyt często tę krzywdę ignorował, legitymizował lub wręcz aktywnie wspierał? Dlaczego stracił większość słuchu społecznego, zakorzenienia i zdolności dialogu? Dlaczego angażuje się w sprawy społeczne w zakresie na ogół ograniczonym wyłącznie do wąskiego pakietu kwestii bioetycznych i kulturowych? W przypadku biskupów, jak się zdaje, zdolność myślenia w innych kategoriach osłabiona została przez mieszankę władzy, tryumfalizmu, uwikłania politycznego, pieniędzy, wpływów, skupienia na takich sprawach jak odzyskiwanie mienia oraz przekonania o nienaruszalnej sile Kościoła w Polsce, wzmacnianego trwającym, a następnie mitologizowanym pontyfikatem Jana Pawła II. Ponadto biskup, który bodaj najwyraźniej się z tego trendu wyłamywał, podejmując teologiczną refleksję na temat życia społecznego, czyli Jan Chrapek, zginął przedwcześnie. W takim krajobrazie trudno było spodziewać się od polskich hierarchów porządnego kontekstualizowania i aktualizowania teologicznych treści do – arcytrudnych przecież – realiów społecznych polskiej transformacji i późniejszych.

Nie należy jednak wszystkiego zrzucać na biskupów. Także katolickie środowiska inteligenckie, tworzące tak zwany Kościół otwarty, okazały się w latach 90. jedynie w ograniczonym stopniu zdolne do krytycznej oceny rzeczywistości z perspektywy wiary. To jasne, że podobny zarzut (z pominięciem wiary jako punktu odniesienia) można postawić inteligencji jako takiej, nie tylko katolickiej (a i jej przedstawicielom na pewno w różnym stopniu). W jej przypadku oznaczało to jednak również takie przemodelowanie rozumienia Katolickiej Nauki Społecznej, by zgadzała się ze zbyt często traktowanymi niemal jako objawione prawdami neoliberalizmu, „żelaznymi prawami” kapitalizmu, uproszczonymi opowieściami o „końcu

historii” i tak dalej. Procesy te okazały się równie dobrym, choć innym niż w przypadku biskupów, przepisem na oderwanie teologii od życia milionów wiernych z ich codziennymi obawami i troskami. Czy ktoś próbował iść inną drogą? W pewnym sensie – tak. Paradoksalnie teologię zakorzenioną nieco wyraźniej w bieżących wydarzeniach i problemach społecznych czasu transformacji uprawiały w Polsce środowiska prawicowe – takie jak Radio Maryja. Owszem, bardzo możliwe, że dokonywało się to w dużej mierze mimowolnie, bardziej w efekcie rozszerzania wpływów czy sprzeciwu wobec tej czy innej niewystarczająco prawicowej władzy niż realnego zaangażowania. Jednak to właśnie tam doświadczenie przegranych transformacji było opowiadane w perspektywie wiary. Bardzo często opowieść ta nie zawierała prawdziwej diagnozy czy oferty solidarności, lecz raczej ułudę wyjaśnienia na przykład w postaci antysemityzmu czy antyeuropejskości. Kto jednak – jak czynili liczni krytycy Radia Maryja – skupiał się na tej ułudzie, nie zauważając realnych potrzeb, na które ona odpowiadała, nie miał szans zaproponować ani świeckiej, ani teologicznej alternatywy. To pułapka, w którą wpadł chociażby ksiądz Józef Tischner, rozwijając uproszczoną i krzywdzącą opowieść o homo sovieticus, przerzucającą odpowiedzialność za odnalezienie się wnowej, trudnej rzeczywistości na jednostki, bez uwzględnienia strukturalnych uwarunkowań ich funkcjonowania. Jakkolwiek obrazoburczo to zabrzmi, warto rozważyć możliwość, czy bliżej uprawiania teologii zakorzenionej społecznie (co nie znaczy, że godnej, sprawiedliwej, słusznej i zbawiennej!) nie był w owym czasie właśnie ojciec Tadeusz Rydzyk. Nie była to teologia wyzwoleńcza, nie była oparta na realnej solidarności, ale w pewnym ograniczonym sensie – krytykowanym choćby przez Monikę Woźniak w tym numerze Kontaktu – była to jednak teologia „kontekstualna”, nawet jeśli była dla wybranych oraz była ślepa na doświadczenie ogromnej grupy ludzi z różnych powodów dyskryminowanych i wykluczanych.

Ta częściowo pozytywna ocena kontekstualnej propozycji zawartej w mediach toruńskich dotyczy przede wszystkim czasu transformacji oraz wyczucia potrzeb, a nie proponowanych na nie odpowiedzi. Dziś, w czasach dominacji politycznej prawicy, media ojca Rydzyka i im podobne czerpią ogrom korzyści z politycznej współpracy z władzą, realizują agendę „światopoglądową”, bioetyczną i opresyjną w formie, pozostając ślepymi na cierpienie, zło i krzywdę, również w Kościele. To nie jest już choćby częściowo sensowna kontekstualizacja. Pod tym względem pozytywna zmiana zaszła natomiast w środowiskach Kościoła otwartego, w czym – jak sądzę – pomogło zrozumienie słabości paradygmatu neoliberalnego po kryzysie finansowym w 2008 roku, znacznie lepsza – niż dokonana przez media prawicowe – ocena realnych wyzwań stojących przed światem, a także otwartość na nauczanie Franciszka i jego pontyfikat.

U biskupów bez zmian Abiskupi? U biskupów wszystko po staremu. Było kiepsko, jest bodaj jeszcze gorzej, gdyż zwiększa się rozziew między nauczaniem polskiego episkopatu a, po pierwsze, trendami w Kościele powszechnym, oraz, po drugie, laicyzującym się społeczeństwem.

Teologia polskiego episkopatu jest bardzo lokalna. To jednak przecież nie zawsze dobrze. W kontekstualizacji i lokalności teologii nie chodzi o to, by do głosu dochodziły miejscowe resentymenty, frustracje i obsesje oderwane zarówno od biblijnych treści, jak i dyskusji obecnych w reszcie Kościoła. Chodzi o to, by aktualizować uniwersalne przesłanie Ewangelii i dorobek katolickiej Tradycji wciągle nowych warunkach. Polscy biskupi zdają się natomiast tworzyć alternatywną wobec papieża, a często także Pisma, wersję katolicyzmu. To teologia, która jest antyzachodnia i antynowoczesna w retoryce, w praktyce zaś – krzywdząca, zakompleksiona (co →próbuje się przykrywać opowieściami

o katolickości społeczeństwa, dorobku Jana Pawła II i tak dalej), zalękniona i nierozumiejąca świata wokół. A im bardziej taka jest – tym ostrzejsza wformie i bardziej zamknięta na dialog się staje.

Przykład płynący z góry to nie wszystko. Jak w kilku miejscach przekonywała Zuzanna Radzik, polskie wydziały teologiczne to często kiepskie szkoły zawodowe przyuczające do odtwarzania doktryny, a nie do krytycznego namysłu i badań. Co więcej, niski poziom uprawiania teologii wPolsce wynika po części również z ograniczonego zakorzenienia zwykłych księży. Wpływa na nie między innymi niedoświadczanie przez część duchownych problemów codzienności, zamknięty i często totalny charakter seminaryjnej edukacji czy przesiąknięta klerykalizmem pozycja księży w społeczności wiernych. W efekcie tego ostatniego zjawiska głos świeckich teologów i teolożek (zwłaszcza tych drugich – ze względu na stosowaną w niektórych miejscach praktykę deprecjonowania ich dorobku oraz blokowania awansów z powodu płci) jest w Polsce wciąż słabo (choć ostatnio, choćby dzięki działaniom Fundacji Tekla, nieco mocniej) słyszalny. Wszystko to razem sprawia, że ostrożnie należy podchodzić do postulatów, by nauczanie polskich biskupów czy licznych księży rozwijało się wkierunku dalej posuniętej kontekstualności czy nabierało bardziej lokalnego charakteru. Mogłoby to poskutkować bowiem mocniejszym zamknięciem i większą agresją.

Jeśli na poziomie episkopatu będzie to dalej zmierzać w tę stronę – a wiele na to wskazuje, gdyż nie widać szczególnych oznak refleksji czy opamiętania wśród tych hierarchów, którzy nadają w nim ton – będzie to miało tylko jeden możliwy efekt, od którego nie będzie odwrotu: dalszą laicyzację, zwłaszcza wśród młodych. Łatwo wskazać jej najbardziej widoczne powody, ale długofalowo jedną z ważnych przyczyn jest właśnie oderwanie teologii i praktyki duszpasterskiej od życia i przesunięcie jej w przestrzeń abstrakcji. W efekcie ludzie czują, że Kościół nie ma im do powiedzenia niczego, co dotyczy ich życia, a więc o czym sądzą, że może i powinno ich obchodzić. To właśnie dlatego coraz częstszą postawą wobec Kościoła jest nie tylko sprzeciw czy krytyka, lecz także obojętność. Rośnie liczba zarówno podniesionych przeciw Kościołowi pięści – często z uzasadnionych przyczyn – jak i wzruszanych ramion. A na to Kościół w Polsce odpowiadać nie umie – o ile wwypadku krytyki dość automatycznie uruchamia „protokół oblężonej twierdzy”, o tyle nie ma wypracowanych mechanizmów reakcji na obojętność.

Ślepi na zło Rozdźwięk między teologią a sekularyzującym się społeczeństwem systematycznie się więc powiększa. Kolejne okazje, by ten trend odmienić, odpowiadając na ludzkie potrzeby, wprowadzając perspektywę wiary w ważne społecznie procesy, prezentując otwartość i gotowość do towarzyszenia wiernym, są – niekiedy spektakularnie – marnowane.

Jak na to reagują wierni? Z jednej strony, coraz więcej ludzi z Kościoła odchodzi, z drugiej – wewnątrz wspólnoty narastają tendencje na dłuższą metę trudne do pogodzenia. Rozwija się ruch reformatorski – oparty na wierze (wyrażanej również na naszych łamach, choćby w numerze „Dlaczego wciąż jesteśmy w Kościele?”), że naprawdę da się inaczej, że to możliwe, że teologia i Kościół mogą być inne, bliższe ludziom i Ewangelii. Równolegle jednak radykalizuje się nurt fundamentalistyczny. Jego szczególną cechą jest tendencja do wybierania niektórych – na ogół antynowoczesnych, niekiedy sprzecznych z nauką czy empirią – elementów katolickiego nauczania i czynienia z nich absolutnych kryteriów ortodoksji. W Polsce za takowe służą: stosunek nawet nie tyle do aborcji, ile do jej prawnej regulacji, oraz stanowisko w sprawie praw osób LGBT+, „genderu” i tak zwanego „marksizmu kulturowego”. Który z nurtów na dłuższą metę okaże się silniejszy? Trudno przewidywać. W episkopacie z pewnością wyraźniej i głośniej słychać poparcie dla tego drugiego – być może nominacje Franciszka będą

to powoli zmieniać. Kluczowe jednak jest to, który nurt będzie silniejszy wśród wiernych. To jeden z tych czynników, który w dużym stopniu zadecyduje, czy po tąpnięciu w sferze liczebności wiernych i znaczenia polskiego Kościoła będzie jeszcze na czym i jak odbudowywać jego wspólnotę według innych niż dotąd zasad i poprzez inne sposoby działania. Dla przyszłości kolosalne znaczenie ma też to, czy polska teologia będzie w stanie w większym stopniu dostrzegać i reagować na ludzkie cierpienie oraz odpowiadać na zło. To jeden z poważnych braków widocznych w polskim Kościele hierarchicznym. Mowa tu zarówno o cierpieniu osób społecznie wykluczanych i opresjonowanych (również przez ludzi Kościoła lub przy ich bierności), jak i o złu obecnym w samym Kościele. Wtej kwestii szczególnie wyraźnie widać oderwanie Kościoła od rzeczywistości. Oto w społeczeństwie, w którym ochrona dzieci i rodziny jest jedną z najważniejszych deklarowanych wartości (podobnie wypowiada się sam Kościół!), polscy biskupi cały czas robią bardzo mało, by rozliczyć się z krzywdzenia nieletnich przez duchownych i z ukrywania sprawców, zadośćuczynić cierpieniu oraz zabezpieczyć na przyszłość kolejne dzieci. Długofalowo buduje to wyjątkowo wysoki mur braku zaufania między Kościołem instytucjonalnym a wiernymi i resztą społeczeństwa.

Fantazjując o zmianie wKościele, trzeba więc zauważyć, że nie nadejdzie ona bez reformy struktur i sposobów sprawowania w nim władzy. Pytanie o to, na ile kształt teologii jest uwarunkowany właśnie przez system zarządzania wspólnotą, jest bardzo na miejscu w instytucji monarchicznej, ściśle hierarchicznej i naznaczonej poważnymi wewnętrznymi problemami. Nie jest przecież przypadkiem, że ci teologowie i teolożki, którzy próbują przełamać zastaną treść i formę teologii w imię bliskości z wiernymi, solidarności z krzywdzonymi i poszukiwania odpowiedzi na znaki czasu, często zmuszeni są rozwijać swoje koncepcje w kontrze do biskupów, hierarchii i Rzymu. Dotyczy to niekiedy nawet przewodniczących episkopatów w swoich krajach. Najdobitniejszym tego przykładem był arcybiskup Oskar Romero, który w swoim widzeniu zła w kraju i lokalnym Kościele był raczej osamotniony wśród biskupów i pozbawiony wsparcia z Watykanu (więcej o teologicznym dziedzictwie Romero pisze w tym numerze Kontaktu teolog wyzwolenia Jon Sobrino SJ). Podobnie – księża i świeccy protestujący przeciwko argentyńskiej juncie występowali też przeciwko zblatowanym z nią hierarchom. Wydaje się więc, że obecnie teologia prawdziwie kontekstualna czy emancypacyjna musi być tworzona przynajmniej →

Teologię musimy tworzyć w świątyniach i na uczelniach, ale również, a może przede wszystkim, na ulicy.

w częściowej kontrze również do elity religijnej. I będzie tak przynajmniej tak długo, aż dojdzie do realnej reformy systemu rządów w Kościele i jego relacji z władzami świeckimi wwielu miejscach świata, także w Polsce.

Taki wniosek oznaczałby zaś, że pokładanie nadziei w biskupach jako grupie mija się z celem, gdyż strukturalne uwarunkowania ich myślenia i działania są zbyt silne, by zdołali (przynajmniej w miażdżącej większości – jednostki mogą być do tego zdolne) je przełamać. W pewnym stopniu wskazuje na to również historia Soboru Watykańskiego II. Przy wszystkich jego ograniczeniach, na które wskazuje choćby Phan, był to z pewnością krok w stronę kontekstualizacji i zaktualizowania teologii w relacji do ówczesnej sytuacji społecznej, politycznej i religijnej. Trzeba jednak pamiętać, że, po pierwsze, Sobór – choć zwołany przez papieża – prawdopodobnie nie wydarzyłby się, gdyby nie mrówcza i odważna praca wielu teologów i teolożek – takich jak Yves Congar czy Henri de Lubac – którzy przez lata wskazywali na potrzebę zmian. Niekiedy byli nawet karani przez swoich przełożonych, by następnie odegrać kluczową rolę w Vaticanum II. Po drugie, w wielu przypadkach Kościół i jego nauczanie nie poszło drogą wskazywaną przez Sobór, a niekiedy zapowiadane przez niego reformy po części zostały wyhamowane przez papieży (szczególnie Jana Pawła II na przykład w sferze zarządzania Kościołem i wolnej debaty o dziedzictwie Vaticanum II) oraz dokumenty i decyzje Kongregacji Nauki Wiary (za krok wstecz można uznać choćby deklarację „Dominus Iesus”). Po trzecie wreszcie, z przyczyn, których omówienie wymagałoby osobnego tekstu, można pokusić się o ocenę, że wPolsce Sobór „się nie przyjął”, a jego nauczanie wciąż pozostaje dla polskiego Kościoła terra incognita – zarówno na poziomie teorii, jak i praktyki.

W katedrach i na ulicy Wtakim wypadku nadziei na inną teologię wPolsce trzeba szukać poza episkopatem. Najważniejsza historia chrześcijaństwa jest opowieścią o pogubieniu, zdradzie, porażce, cierpieniu, ale przede wszystkim o zmartwychwstaniu. Ludzie na co dzień przeżywają swoją paschę w różnych formach, również w postaci kryzysu obecności w Kościele. Jego liderzy, jeśli sami nie przechodzą przez podobnego rodzaju doświadczenia (to na przykład różni ich od Romero), nie będą w stanie być ich głosem.

Kluczowe jest więc, by wzmocnić głos oddolny, uważnić go, sprawić, by stał się równoprawny w dyskusji o Kościele iwramach teologii. Zmiana musi „wydarzyć się” w świątyniach i na uczelniach,

ale również, a może przede wszystkim, na ulicy – w proteście, w zawieszaniu bucików na bramie kurii, w ubóstwie, w wiązaniu końca z końcem, w solidarności, w upartym trwaniu w Kościele mimo wszystko. Nie jest jeszcze za późno, by oddolne działania, jak sami o sobie piszą, „zwykłych księży” (często, co nie wydaje się być przypadkiem, zakonników) oraz świeckich wiernych stały się realnym kontrapunktem dla nieudolnego duszpasterstwa biskupów. Tym ważniejsze są i tym większą nadzieję budzą takie inicjatywy i działania jak choćby powstanie Fundacji Tekla (założonej przez grupę polskich katoliczek w celu wzmacniania głosu kobiet w Kościele), Zranieni w Kościele (wspierającej osoby, które doświadczyły przemocy seksualnej i nie tylko od ludzi Kościoła), akcje podejmowane przez rozmaite grupy wskazujące na potrzebę zmian w naszej wspólnocie oraz coraz mocniejsze i bardziej zróżnicowane środowiskowo głosy wzywające do reform.

Tak, stan Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce jest fatalny. Ale dziś, paradoksalnie, widać więcej nadziei niż jeszcze półtora roku temu, gdy marazm był większy. Osób widzących potrzebę zmian i pracujących na nią jest dziś więcej. Czy zatem polski Kościół jest gotowy na teologię bardziej kontekstualną, emancypacyjną, czerpiącą z doświadczenia i życia, odpowiadającą na realne potrzeby ludzi, silniej zakorzenioną społecznie? Nie pojawi się ona z dnia na dzień – teologia jest procesem. Potrzeba jej rozwijania w innej formie jest jednak coraz wyraźniejsza, a nadzieja, że to się może udać, nieco mocniej niż jeszcze niedawno uzasadniona.

Ignacy Dudkiewicz jest filozofem, bioetykiem, publicystą i nauczycielem. Członek zarządu Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie. Redaktor naczelny Magazynu Kontakt.

Zofia Chamienia instagram.com/zofia.cham.illu

This article is from: