12 minute read

Rozmowa z Zofią Mioduszewską-Wajszczak i Jackiem Wajszczakiem Remiks schematów myślenia – jak dzisiaj czytać książki dla dzieci?

Remiks schematów myślenia – jak dzisiaj czytać książki dla dzieci?

Przyglądamy się książkom, które nam się podobają i towarzyszą nam na co dzień, ale w których jednocześnie chcieliśmy coś zmienić. Patrzyliśmy na nie krytycznie i poprawialiśmy tam, gdzie świat przedstawiony nie zgadzał się z naszym światem – takim, jaki chcemy budować dla dziecka.

Advertisement

Z Zofią mioDusZewską-waJsZcZak i Jackiem waJsZcZakiem, autorami wirtualneJ wystawy „książki Dla DZieci – remix”, roZmawia Justyna Borycka

Czego rodzic może się dowiedzieć, czytając książki dla dzieci?

Jacek Wajszczak: Czegoś o tym, co nas ukształtowało. Książki, filmy czy muzyka mają na nas wpływ także wtedy, kiedy jeszcze nie jesteśmy tego świadomi, są w nich codzienność i kultura, w których jesteśmy zanurzeni. Nawet banalna książeczka o jeżu w jakiś sposób nas formuje.

Zofia Mioduszewska-Wajszczak: W książkach jest zaklęty czas, w którym powstają. Na przykład wiekowy „Stefek Burczymucha” Marii Konopnickiej pokazuje strukturę klasową. Ten chłopiec ma służbę, która się nim opiekuje – czytając taką historię, możemy zauważyć, jak zmieniał się system społeczny. Teraz powstaje mnóstwo książek, które starają się mierzyć z problemami samotności, migracji.

Książki dla dzieci to nie są tylko proste, zwykłe historie, na przykład o wycieczkach i zabawie. Często poruszają ważne tematy, dotyczące między innymi rodziny.

Jako dorośli możemy zauważyć, że najczęściej prezentuje się w nich model powszechnie obowiązujący. Temat rodziny rozbitej czy rodziny pary homoseksualnej – tego w książeczkach dla dzieci przeważnie nie ma, chociaż oczywiście są wyjątki. J.W.: Często wszystko, co inne, jest w nich w jakiś sposób podkreślane, piętnowane. Na przykład w książce „Krople na start!” Ludwika Górskiego Kropla, która ma inne zajęcia niż chodzenie do szkoły, bo chce rozwijać swoje pasje, zostaje ukarana. Taki schemat pojawia się w wielu bajkach, ale zdarza się, że ktoś odstający od normy staje się bohaterem, który coś zmienia. Z.M-W.: Problemy i kwestie poruszane w literaturze dla najmłodszych dotyczą nas przez całe życie. Te książki mówią o najważniejszych wartościach, w tym o możliwości przyjaźni między rodzicem a dzieckiem – to relacja trudna, ale zarazem niezwykle istotna. W tym całym pięknie historii dla dzieci można zauważyć, że coś zgrzyta. Pracując nad wystawą, wzięliśmy na warsztat takie książki, które z różnych powodów nam się podobają i towarzyszą nam na co dzień, ale w których chcieliśmy także coś zmienić.

Patrzyliśmy na nie raczej krytycznie i poprawialiśmy tam, gdzie świat przedstawiony nie zgadzał się z naszym światem – takim, jaki chcemy budować dla dziecka.

Pomysł wystawy „Książki dla dzieci – remix” wziął się od waszej córki Gutki, która jako pierwsza „zremiksowała” książkę, wyrywając z niej karty z ptakami. Od razu odebraliście ten akt jako impuls do uwolnienia wyobraźni czy pojawiła się typowa rodzicielska reakcja – zaskoczenie tym, że można w taki sposób potraktować literaturę?

Z. M.-W.: My bardzo lubimy te, jak to Jacek nazywa, „ślady istnienia” – kiedy Gutka porysuje coś po ścianie, pomaże gdzieś indziej. Nie mamy przedmiotów, na których zależałoby nam tak bardzo, żeby przejmować się ingerencją dziecka. Oczywiście pojawia się moment zaskoczenia, bo jesteśmy przyzwyczajeni, że książka to świętość. J.W: Rzeczy są do używania, tak zwyczajnie, a największym wyrazem szacunku dla książki jest po prostu lektura. Czynne czytanie, które pokazuje, że nie jesteśmy tylko biernymi odbiorcami, ale też twórcami. Przez to, że czytamy, nadajemy dziełu swoją interpretację i w nim uczestniczymy. Z.M.-W.: Sama często kupuję książki używane, w których ktoś coś podkreślił. Poza tym książki z okresu PRL-u, z których korzystamy, były wydawane w nakładzie czterdzieści–sześćdziesiąt tysięcy sztuk, podczas gdy współczesne wydania oscylują raczej około trzech tysięcy. Myślę, że te stare egzemplarze nie są w związku z tym jakoś szczególnie cenne, można je twórczo poświęcić. →

Na ulubione historie z dzieciństwa często spoglądamy z sentymentem. Czy to sprawia, że bagatelizujemy negatywne aspekty ich przekazu?

J.W.: Bardzo często tak jest. Dobrym przykładem jest „Murzynek Bambo”, którego nazwaliśmy po prostu „Ali”. Dla niektórych ten wierszyk to świętość, a to tylko historyjka dla dzieci, trzeba do niej podchodzić z dystansem. Takie spojrzenie na klasyki jest w nas mocno zakorzenione.

Z.M-W.: Po akcji Stop Calling Me Murzyn ukazał się ciekawy podcast, w którym czarnoskóre dziewczyny wychowane w Polsce mówią o tym, jak dużo złego zrobił im „Murzynek Bambo”. Dzieci w podstawówce się śmiały, mówiły o nich, że są brudne, dawały im mydło. Jeżeli za takimi niewinnymi wierszykami stoi realne cierpienie, to jest to powód, żeby tego nie powielać. Myślę, że nadal dzieciom, które są w jakiś sposób inne, nie jest łatwo w polskiej szkole. Kiedy pracowałam w Muzeum POLIN mieliśmy dużo zajęć antydyskryminacyjnych w kontekście żydowskim, a dzieciaki przychodziły i wyzywały się „ty Murzynie”. To tylko pokazuje, że jest w tej sferze jeszcze sporo do zrobienia. J.W.: Bagatelizowanie dotyczy też książeczek ze zwierzętami i z ZOO, które pokazywane jest w nich jako coś całkiem zwyczajnego i właściwie banalnego. Kiedy mówisz komuś, że nie zamierzasz iść do ogrodu zoologicznego, bo zwierzęta są tam zamykane w klatkach wbrew woli i nie ma w tym nic fajnego, zazwyczaj spotyka się to ze zdziwieniem. Z.M.-W.: Sama chodziłam do ZOO z rodzicami i z dziadkami, ale jako dorosła osoba stwierdziłam, że nie chcę tam zabierać swoich dzieci. Podobne odczucie sprzeciwu miałam podczas przerabiania wiersza mojego taty (Tadeusz Mioduszewski, „Dziewczynki” – przyp. red.). Znam jego kontekst i wiem, że wynika on z obserwacji chłopców, bo oprócz mnie tata ma też dwóch synów. Ale ktoś, kto dziś czyta ten wiersz, może mu wiele zarzucić. Kwestionowanie czegoś, co znamy z dzieciństwa, jest bardzo trudne.

Jeżeli za niewinnymi wierszykami stoi realne cierpienie, to jest to powód, żeby tego nie powielać.

To zjawisko i zmiana w podejściu do klasycznych bajek są już widoczne w wielkiej skali. Disney+ zwraca uwagę na rasizm w „Dumbo” (1941), „Piotrusiu Panu” (1953) i „Aryskotratach” (1970), umieszczając przed tymi filmami na swojej platformie ostrzeżenia o niewłaściwych treściach. Powoli zaczynamy krytycznie patrzeć na dotąd niewinne bajki sprzed kilkunastu, kilkudziesięciu lat. Jak oglądać je z dziećmi teraz? Tłumaczyć przed obejrzeniem czy nie oglądać wcale?

Z.M.-W.: To skomplikowane, bo w pewnym momencie dziecko słucha już nie tylko ciebie. Pytanie, co i na jakim poziomie jest dziecku potrzebne. Myśleliśmy o tym w kontekście wilka, który zawsze jest pokazywany jako zły. Sami nie opowiadamy takich bajek

Gutce, ale babcia zapoznała ją ostatnio z „Czerwonym Kapturkiem” i problem strachu przed wilkiem powrócił. To pewnie pytanie do psychologa dziecięcego, czy dziecku jest potrzebne coś, czego się boi, albo czy potrzebne są wyraźne, genderowe podziały na jakimś etapie, żeby później od nich odejść. W tym wszystkim ważny jest komentarz. Dziecko od trzeciego roku życia, a nawet trochę wcześniej, jest w stanie zrozumieć, że oglądamy jakieś bajkowe wyobrażenie, a nie rzeczywistość. W takich sytuacjach bardzo pomaga internet – możesz pokazać na kilku zdjęciach małe wilczki albo różne indiańskie plemiona i wyjaśnić, jak to wygląda naprawdę. Wpływ innych fajnie widać na przykładzie wózków z lalkami. Z jednej strony pokazujemy dziewczynkom, że mogą się interesować, czym tylko chcą, ale z drugiej – jak pojawia się koleżanka z różowym wózeczkiem, to cała gromadka i tak do niego biegnie. Jest widocznie potrzeba posiadania dosyć stereotypowych zainteresowań i nie ma co udawać, że ona nie istnieje, tworząc oderwany od rzeczywistości świat.

A czy „remiks” bajek może pójść za daleko? Przychodzi mi do głowy na przykład remake „Mulan” (2020) Disneya. W animacji z 1998 roku główną bohaterkę łączy uczucie z kapitanem Li Shangiem, chociaż ujawnia się ono dopiero pod koniec historii, kiedy dziewczyna zdążyła już uratować Chiny. W nowej wersji „Mulan” postać kapitana została jednak usunięta, ponieważ według twórców uczucie między bohaterką a bezpośrednim przełożonym stawiałoby ją w złym świetle. Czy chcąc dobrze, nie tworzy się w ten sposób alternatywnej rzeczywistości?

J.W.: Chyba nie… Tych „niealternatywnych” historii jest na tyle dużo, że takie działanie to niewielki procent całości. Dziecko jeszcze zdąży się spotkać ze stereotypami i warto pokazać, że może być inaczej – dać możliwość bardziej swobodnego spojrzenia. Ciekawe, jaki efekt takie działanie będzie miało w przyszłości. Czy w →przypadku, kiedy dziecko wychowa się

Książki dla dzieci wypaczają rzeczywistość zwierząt hodowlanych – pokazują je jako wesołe i wolne.

na takich alternatywnych wzorach, będzie później w stanie zakwestionować codzienność? Być może powie: „Ale zaraz, przecież tak nie musi być”. Prawdopodobnie będzie miało inne wzorce i znacznie bardziej krytyczne spojrzenie na sytuacje, które teraz wydają nam się zwyczajne.

Myślę, że mogą przyczynić się do tego takie inicjatywy jak wasza wystawa, która skupia jak w soczewce najważniejsze kwestie i problemy społeczne: równouprawnienie, ksenofobię, odpowiedzialność za planetę, stosunek do zwierząt… Które z utartych schematów myślenia są waszym zdaniem najtrudniejsze do obalenia?

Z.M.-W.: Myślę, że te, z którymi mamy aktualnie największe problemy w społeczeństwie. Obecnie to głównie tematy dotyczące gender. Przez to, że rodzina to tak istotny dla dzieci temat, wydaje mi się, że stereotypów jest w tym przypadku najwięcej. Do tego dochodzi kwestia obcości, która pojawia się już w kołysankach dla dzieci z XVIII i XIX wieku. Na przykład: „Śpij, malutki, śpij, a jak nie, to cię Cyganie zabiorą”. To częste zjawisko w kulturze, a książki dla dzieci są obrazem naszych zbiorowych lęków i tego, w jaki sposób kultura funkcjonuje. W Polsce stosunkowo niedawno zmienił się choćby model przygotowywania posiłków, odpowiedzialności za zakupy i dom, co można zauważyć, przeglądając piękne graficznie książki z okresu PRL-u, których treść odstaje już nieco od rzeczywistości. Takie zgrzyty pojawiają się i we współczesnych wydawnictwach. Mamy jedną książeczkę po katalońsku, którą kupiliśmy w Santiago de Compostela. Jest w niej opisane przygotowanie tarty z jabłkami. Mama działa z synkiem, a na końcu przychodzi grubszy pan z biura, żeby zjeść, skuszony zapachem. Kwestie rodziny i podziału ról zdecydowanie najbardziej rzucają nam się w oczy. J.W.: Zazwyczaj w literaturze dziecięcej mamy bardzo określonych bohaterów – chłopca biegającego za piłką i dziewczynkę, która chodzi z lalką. Potem dopiero jest jakaś historia. W kontekście dzisiejszego rozumienia płci w kulturze taki podział ról bardzo zgrzyta. Z.M.-W.: A potem, kiedy dzieci są starsze, czytają „Kamienie na szaniec”, gdzie bohaterami są tylko chłopcy. Dziewczyny, które działały w podziemiu i także ginęły w powstaniu, zostają zepchnięte na bok. Pamiętam, że czytając tę książkę jako nastolatka,

czułam się tym zaskoczona. Wpływ literatury obserwujemy też na co dzień, na przykład kiedy chłopcy grają na boisku, a dziewczynki siedzą na ławce, chociaż mają trzynaście–czternaście lat i spokojnie mogłyby pograć z nimi. Jako rodzice dwóch córek myślimy sobie, że to dość przykre. One jeszcze nie są świadome tych podziałów, mogą robić, co chcą, są silne i odważne. Ale potem ktoś im powie: „Bądź cicho, bądź grzeczna, zachowuj się”. Wydaje mi się, że to bardzo zabiera energię.

Zastanawiam się jeszcze nad kwestią weganizmu lub wegetarianizmu u dzieci, którą poruszyliście. Okazuje się, że wpisując w wyszukiwarkę: „Niechęć dzieci do jedzenia mięsa”, zamiast możliwych etycznych przyczyn dostajemy mnóstwo linków w stylu: „Jak ZMUSIĆ dziecko do jedzenia mięsa”.

Z.M.-W.: Rzeczywiście trudno przebić ten mur, nawet na wczesnych etapach, zanim jeszcze dziecko pójdzie do szkoły. Nie chcemy w żaden sposób obrażać ludzi, którzy nie rezygnują z mięsa, ale uważamy, że oba podejścia powinny być traktowane na równi.

Książki dla dzieci wypaczają rzeczywistość zwierząt hodowlanych i pokazują je jako bardzo wesołe i wolne, co niestety ma niewiele wspólnego z prawdą. Dzieciom nie tłumaczy się, skąd jest mleko, że ono powinno być dla cielaków, których już dawno nie ma, bo zostały odizolowane od krów i są już w postaci cielęciny do zjedzenia. Tworzy się świat słodkich zwierzątek i oddziela go od tego, co ląduje na stole. Jest taka seria książek o Zuzi, która w jednej z nich przebywa w gospodarstwie wiejskim. Bawi się ze świnkami, kurami, patrzy na pasące się krowy, a na samym końcu dostaje wałówkę w postaci szynki i kiełbasek.

Być może w tej kwestii warto byłoby posłuchać dziecięcej intuicji, pozbawionej hipokryzji. Dlaczego tak trudno nam zaufać ich wyobraźni, a zamiast tego staramy się wtłoczyć ją w sztywne ramy i zasady? Na przykład ucząc dzieci nierealistycznych onomatopei? Przecież kot nie zawsze musi robić „miau”.

Z.M.-W.: Też zastanawiam się, skąd to wynika, że chcemy, żeby dziecko tak werystycznie odtwarzało świat. Fajnie jest posłuchać, jak mówi coś innego, sugeruje inne dźwięki wydawane przez deszcz niż tylko „kap kap”. Nie potępiałabym książeczek odda→jących dźwięki, takich jak „Pucio”, bo można się

nimi fajnie bawić. Mniej korzystnie wypadają tutaj zabawki dźwiękowe, które nie pozwalają dziecku podążyć za wyobraźnią i chwilę się zastanowić, jak robi osioł. Po prostu naciskasz guzik i dźwięk już jest. Pojawia się oczywiście parę pomysłowych zabawek na przykład z cymbałkami, co zostawia już pole manewru dla dziecka.

To ciekawe także w kontekście technologii. Wystawa dotyczy świata książek, a co sądzicie o roli smartfonów i tabletów na wczesnych etapach wychowania dziecka?

Z.M.-W.: To również pytanie o wygodę rodziców. Są fantastyczne aplikacje dla dzieci, które pomagają w ich rozwoju, pięknie zrobione graficznie, ale wydaje nam się, że to ogranicza wyobraźnię. Fajnie jest, kiedy dziecko bawi się patykami i pestkami, kiedy nie jest atakowane mocnymi bodźcami. Zdąży jeszcze zanurzyć się w telefonie, kiedy w grę wejdą rówieśnicy.

My też możemy się nauczyć od dzieci, że dobrze jest szukać wrażeń w otoczeniu, nie tylko w ekranach.

Na pewno nie będziemy odcinać dziewczynek od technologii, bo trzeba ją znać, żeby funkcjonować we współczesnym świecie. Ale dajemy sobie i im na to jeszcze czas. Tak naprawdę wygodą dla rodzica nie jest zajęcie dziecka smartfonem, od którego łatwo można się uzależnić, a „zatrzymanie” go w świecie bez telewizji i aplikacji – przynajmniej do pewnego momentu.

Przyznam, że do tej pory wyobrażałam to sobie odwrotnie – smartfon dla dziecka jako chwila spokoju dla rodzica. Wielu ulega takiej pokusie, ale na pewno cieszy fakt, że coraz częściej spotykamy się ze świadomymi rodzicami, którzy dbają o edukację muzyczną i estetyczną już na najwcześniejszych etapach rozwoju dziecka. Wracamy do drewnianych, naturalnych zabawek i instrumentów, pięknych graficznie książek… Poza domem trudno jednak kontrolować, z jakimi wpływami stykają się dzieci.

Z.M.-W.: To jeszcze przed nami, ale taki etap chyba trzeba po prostu przetrwać, bo dzieci szybko podłapują różne rzeczy. Chłoną to, co kulturowe, i trzeba przyjąć to ze spokojem. Ale są oczywiście irytujące zjawiska, jak na przykład to, że w sklepach wszystko,

co plastikowe, kolorowe i kiczowate leży na najniższych półkach – tak, żeby przyciągnąć uwagę dzieci. J.W.: Na razie staramy się pokazywać dziewczynkom także muzykę etniczną, z różnych stron świata, z mocnymi kobiecymi wokalami. Chcemy pokazać im różnorodność i to, że każdy może być liderem zespołu, niezależnie od płci czy pochodzenia.

Wydaje się, że najważniejsza jest w tym po prostu nauka krytycznego myślenia. W ten sposób możemy przygotować dzieci na spotkanie ze stereotypami w szkole i codziennym życiu, ale także popracować nad własnymi schematami. Dobrą lekcją mogą być kreatywne warsztaty, które prowadziliście. Do „remiksowania książek” zgłaszali się głównie rodzice czy osoby chcące się zmierzyć ze swoimi sentymentami z dzieciństwa?

J.W.: W większości pojawili się rodzice.

Z.M.-W.: Jedną z bardziej intrygujących ingerencji była ta wykonana przez Nili Amit á propos przedstawienia społeczności i codzienności Izraelczyków. Wywiązała się tutaj ciekawa dyskusja, ponieważ przedmiotem remiksu był podręcznik dla dzieci świeckich Żydów – syjonistów, którzy budowali Izrael. Nie był pomyślany religijnie, ale pojawiło się w nim stereotypowe przedstawienie ortodoksyjnych Żydów. Myślę, że takie warsztaty to fajny pomysł dla każdego, bo wszyscy mamy jakieś książki z dzieciństwa, nad którymi można się głębiej zastanowić.

J.W.: Coraz częściej zauważamy w przekazach jakieś zgrzyty, ale nie przychodzi nam do głowy, że można coś z tym zrobić. A wystarczy wziąć papier, nożyczki i coś podoklejać, tak żebyśmy chcieli tę historię czytać dziecku dalej i nadać jej nowe, bardziej przystające do współczesnych realiów życie.

Projekt „Książki dla dzieci – remix” został zrealizowany dzięki wsparciu z programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci. Wystawa objęta patronatem medialnym przez Zespół Badań nad Dzieciństwem CHILDHOODS UW, Wolne Lektury, Pismo Antropologiczne Barbarzyńca oraz Magazyn Kontakt. Wystawa dostępna na stronie www.bebegu.com.

Zosia Mioduszewska-Wajszczak i Jacek Wajszczak badaczka historii kultury oraz rysujący etnograf, marzyciele i podróżnicy, poszukiwacze nowych form twórczej ekspresji, rodzice dwuipółletniej Guty oraz siedmiomiesięcznej Gai, aktywnie towarzyszący córkom w poznawaniu świata.

This article is from: