3 minute read
RADEK TOMASIK Przypadek? Nie sądzę –
tekst: Radek Tomasik / z wykształcenia filmoznawca, z wyboru przedsiębiorca, edukator filmowy, marketingowiec. Współwłaściciel Ferment Kolektiv – firmy specjalizującej się w działaniach na styku kultury filmowej, biznesu i edukacji oraz Kina Ferment. Autor wielu programów dotyczących wykorzystania filmu w komunikacji marketingowej realizowanych dla takich marek jak: Orange, Mastercard, Multikino, Renault, ING, Disney, Santander Bank, British Council i in.
PRZYPADEK? NIE SĄDZĘ
Advertisement
Markus (monumentalny Mads Mikkelsen) wraca z misji wojskowej, by pochować żonę, która zginęła w katastrofie kolejowej i zająć się córką, która z tej katastrofy ocalała. Twardy żołnierz umie sobie poradzić ze wszystkim, tylko nie z własnymi emocjami, które tłumi agresją. Gdy na jego drodze staną Otto, Lenart i Ementhaler, niezbyt dobrze dobrana grupa podstarzałych nerdów, sugerująca mu, że wypadek to nie – nomen omen – przypadek, Markus odnajduje pretekst do najważniejszej w życiu misji, dającej nadzieję ukojenia bólu.
materiały prasowe, archiwum prywatne autora :
zdjęcia F ani Mikkelsena nie będą zawiedzeni, ale tym razem, gdyby pokusić się o gradację znakomitości, ten fantastyczny aktor musiałby oddać pole reżyserowi i scenarzyście, który dokonał tu nie lada wyczynu. Realizacja filmu, który – jak zasugerował jeden z recenzentów – mógłby nakręcić zarówno Krzysztof Kieślowski, jak i Takeshi Kitano, wymagała ekwilibrystyki technicznej i intelektualnej – ale ten twórczy manewr zakończył się nie tyle bezpiecznym lądowaniem, ile mistrzowskim telemarkiem.
Anders Thomas Jensen nie zadowala się efektownym rzemieślniczym połączeniem sztafażu kina zemsty z ambicjami kina moralnego niepokoju, nurzając to jeszcze w sosie czarnego i gęstego jak smoła dowcipu. Z tego połączenia rodzi się spójna i fascynująca propozycja artystyczna, podsuwająca widzowi pytania uniwersalne: o miłość, odpowiedzialność, empatię, rodzinę, przyjaźń, czy – pardon za patos – sens życia. A przy tym jest to świetne, trzymające za gardło kino!
Całość pozornie kręci się wokół rachunku prawdopodobieństwa i tego, co by było gdyby. Te doniosłe filozoficzne kwestie podejmowali z powodzeniem w kulturze rozmaici artyści, od Milana Kundery, poprzez przywoływanego Kieślowskiego, aż po Łonę i Webera. Natomiast fascynujący ludzkość od wieków tryb przypuszczający służy reżyserowi do zbudowania fascynującej historii, która unaocznia inny fenomen: pokazuje kontrast pomiędzy naszą znajomością zewnętrznego świata, który nie ma dla nas tajemnic (a dla utalentowanego kujona zasłonę tajemnicy zdjąć można nawet ze strzeżonych danych), a umiejętnością rozszyfrowania i rozegrania własnych wewnętrznych problemów.
Kontekst psychologiczny jest w filmie przywoływany literalnie, ale nie chodzi o trywialny wniosek, że główny bohater powinien udać się do terapeuty. Chodzi o coś więcej, a raczej o coś zupełnie innego: wydaje się, że cała ludzkość serio traktuje tzw. osobowość tylko wtedy, gdy zaczyna się z nią dziać coś nie tak. Gdy człowiek jest w żałobie, gdy wpada w depresję, gdy potrzebuje pomocy. Gdy trenujemy ciało, pomaga nam trener i to jest ok. Gdy chcemy to samo zrobić z duszą, idziemy na terapię – do kogoś, kto ją nareperuje. Jedynie sportowcy, biznesmeni, politycy – niemal w stu procentach na potrzeby zawodowe – posługują się wiedzą psychologów jako trenerów mentalnych. Pozostała część ludzkości jakoś radzi sobie bez nich. Jakoś.
Film Jensena uprawdopodabnia tyle nieprawdopodobieństw, że można go traktować w kategoriach filmowego eksperymentu: wezmę kilkoro totalnie odklejonych bohaterów, postawię ich wobec doświadczeń ostatecznych i sprawdzę, co się wydarzy. Niezupełnie chybione będzie też zestawienie z tragedią grecką i rolą fatum. Cała sztuka polega jednak na przeprowadzeniu tego procesu w taki sposób, by widz nie zorientował się, że film jest grą z jego przyzwyczajeniami, „spodziewajkami”, oczekiwaniami. Twórcy często jadą po bandzie i przekraczają różne granice – pokazując nam, jak bardzo bohaterowie nie znają siebie oraz jak bardzo my siebie nie rozumiemy. Nie pojmujemy zachodzących w nas mechanizmów, nie rozumiemy emocji oraz świata, którym emocje sterują. Jesteśmy często jak ten rydwan z anegdoty Miłosza Brzezińskiego, w którym emocje to konie, ciało to wóz, a głowa to woźnica, z tym, że ten ostatni jest nieprzytomny.
Za pozór sensu wystarcza nam byle przyczyna. Jest ona obsesją bohaterów. Odnalezienie przyczyny stanu rzeczy uspokaja nas, podobnie zresztą jak wskazanie kozła ofiarnego, bo – jak mówi jeden z bohaterów – jest zdecydowanie łatwiej móc się na kogoś wściekać. A tej wściekłości i kozłów ofiarnych jest wokół nas jakoś tak ostatnio coraz więcej. Przypadek? Nie sądzę.
Jeźdźcy sprawiedliwości
reż. Anders Thomas Jensen