2 minute read

MONIKA WÓJTOWICZ Bookowski przewodnik

Magdalena Rittenhouse

Nowy Jork Od Mannahatty do Ground Zero

Advertisement

Wydawnictwo Czarne

Nie ma drugiego takiego miasta na świecie. Wiele jest takich, które do tego predestynują, ale to zawsze są tylko błagalne starania, bo przecież takiej historii nie da się przecież spreparować. Nowy Jork, bo oczywiście o nim mowa, ma swoje niepodrabialne DNA, na którego właściwości złożyło się wiele czynników, jak historia, lokalizacja, ludzie z całego świata osiedlający się na wyspie i tworzący najbardziej inkluzywne miejsce do życia, bogacze lokujący swoje majątki w instytucjach publicznych, architekci marzący o odciśnięciu swojego piętna na miejskiej tkance. Można tak wyliczać w nieskończoność, ale Nowy Jork to również część tożsamości jego mieszkańców.

Nowy Jork jawi się trochę niczym magiczna kraina, w której każdy ma szansę spełnić swoje marzenia, być kimkolwiek zechce, przejść swoją drogę od pucybuta do milionera. Nowy Jork to miasto jak ze snu. Bynajmniej tak wmawiają nam wszystkie filmy, książki i opowieści, w których występuje. Każdy ma swoje wyobrażenie o tej amerykańskiej metropolii. Często złożone i ulepione z licznych pocztówek występujących w tekstach kultury. Magdalena Rittenhouse tego mitu nie dekonstruuje. W jej opowieści to miasto jest po brzegi wypełnione fascynującymi historiami, monumentalną architekturą, statkami, na których przybywali obywatele całego świata w poszukiwaniu nowego życia czy sztuką mogącą się wyzwolić z okowów konwencji. Czuć w tej narracji zachwyt, ale także rzeczowe podejście do tematu i tropienie niuansów, które mają przestrzeń, aby wybrzmieć. Autorka snuje swoją opowieść z perspektywy miejsc, wydarzeń, budynków, na które składają się działania tak wielu czynników, że czasami trudno pojąć ile w tym jednym punkcie na mapie musiało się wydarzyć zbiegów okoliczności lub zrządzeń losu (jak zwał tak zwał), aby to wszystko mogło zaistnieć. I trudno nie czuć powabu Nowego Jorku, jego swoistej magii, bo pomimo że na świecie może istnieć wiele równie ciekawych, a nawet ciekawszych miejsc, to to jest zdecydowanie najlepiej opowiedziane. 

Mało kto napisał tak wiele tekstów charakteryzujących nowojorczyków jak Fran Lebowitz. Sama będąca mieszkanką metropolii z wyboru nie szczędziła kąśliwych uwag i uszczypliwych, acz pełnych humoru opisów swoich licznych sąsiadów.

tekst i zdjęcia: Monika Wójtowicz / czytelniczka, doradca z księgarni Bookowski w poznańskim Centrum Kultury Zamek

Szerzej nieznana wcześniej polskiemu czytelnikowi Fran Lebowitz, do lokalnego świata literatury wchodzi z impetem cała na biało, a dywan jej wyścieła Netflix i Martin Scorsese we własnej osobie, który poświęcił jej serial dla wyżej wymienionej platformy streamingowej. No i siadło! „Udawaj, że to miasto” znalazło rzesze fanów w naszym kraju i nagle każdy zapragnął czytać kąśliwe i zabawne felietony Lebowitz, które publikowała w Interview, magazynie założonym przez samego Andy’ego Warhola, oraz wielu innych ważnych czasopismach. Choć na początku można pomyśleć, że cały ten boom napompowany przez popularny serial raczej zaowocuje publicystyką nie najwyższych lotów, to trzeba przyznać, że obserwacje ma Lebowitz trafne i często zabawnie niespodziewane, a styl ostry jak brzytwa. To, co w tekstach opublikowanych zbiorczo pod tytułem „Nie w humorze” jest najciekawsze, to właśnie wyłaniający się spod mgły Nowy Jork i jego mieszkańcy, których autorka nie oszczędza. Pastwi się wręcz nad nimi, a po lekturze nowojorczyk jawi się nam jako jakiś odrębny typ człowieka, którym po trosze jesteśmy zafascynowani, ale stanowi dla nas odległy i nieosiągalny byt. I pomimo że jako czytelniczka nie mam w sobie jakiegoś zapatrzenia w nowojorską artystyczną bohemę, a niektóre teksty z perspektywy czasu trącą minioną epoką, to i tak nie przeszkadzało to w tym, aby pochłonąć książkę na wdechu i niejednokrotnie zaśmiewać się w głos.  Fran Lebowitz

Nie w humorze

Wydawnictwo Znak

This article is from: