5 minute read

ESTERA HESS Dolomity w trzech odsłonach

DOLOMITY w trzech odsłonach

Pandemia odkryła wiele nowych możliwości dla świata turystyki i zmusiła do kreatywności. Góry pojawiły się w moich planach wyjazdowych jako odpowiedź na spełnienie marzeń o niesamowitych widokach, przygodzie, a przede wszystkim wolności. Nie pamiętam czy mocno protestowałam, słysząc, że projekt zakłada wyjazd tylko w gronie kobiecym, pewnie nie dość stanowczo, skoro dwa takie wyjazdy już za nami. I choć oba skupiły się w regionie Alpe di Susi, to każdy z nich był zupełnie inny – bo takie właśnie są góry.

Advertisement

tekst: Estera Hess zdjęcia: Katarzyna Samiec, Sabina Obwiosło Budzyń

Większość z nas zna Dolomity zimą, cudne trasy narciarskie, wspaniale przygotowane stoki, tym bardziej zaskakujący był powrót tutaj w czerwcu, choć niespodziewanie dla wszystkich w górach zalegało jeszcze całkiem sporo śniegu. Wraz z naszą grupą, pierwszą tak dużą – jak nam mówiono z dumą i radością w głosie (choć liczyła ona tylko 11 uczestniczek) – otwierano schroniska na trasie. Ostrzegano nas przed chłodem i zimnem w noclegowni, której jeszcze nie udało się wygrzać po długiej i mroźnej zimie. Argument ten był tylko dodatkowym magnesem, czymś, co miało dodać tej wyprawie szczypty pikanterii. Na miejscu okazało się, że śnieg na trasie może przestraszyć, może odebrać sporo krzepy i animuszu. A jest nawet w stanie znacząco pokrzyżować plany, bo strach ma zawsze wielkie oczy, a nam towarzyszyła idea komfortu i wygody nawet w górach, nawet na trasie. Nikt nie realizował swoich ambitnych celów, narażając innych na niebezpieczeństwo. Łatwiej nam było odpuścić, zmienić szlak, nadłożyć kilometrów, by obejść górę, a nie ją zdobyć. Elastyczność, to kolejna popandemiczna cecha, z którą musiałam się zaprzyjaźnić na dobre i na złe.

Nic nie jest w stanie zatrzeć widoku właścicieli schronisk, którzy specjalnie dla nas zjechali do swych hoteli, by podjąć nas tam kolacją, a następnego dnia śniadaniem. Po wysiłku, całodniowej wspinaczce, każda pasta czy sznycel zasługiwały na miano gwiazdkowej, a każda kawa była spełnieniem marzeń o luksusie. Tym bardziej kiedy okazywało się, że upragniony prysznic był, ale zupełnie zatkany zbrylonym śniegiem, a wejście do niego było tylko od zewnątrz. Schronisko we Włoszech to nie schronisko gdzie indziej. Tu czuć klimat rodzinnej atmosfery, nierzadko za takim miejscem stoi od lat ta sama rodzina, która pilnuje tradycji, ale i historii tego miejsca. Łatwiej poczuć się tam jak w domu, gdy wiekowi właściciele z dumą pokazują zdjęcia tego miejsca sprzed 40, a nawet 60 lat.

Bo góry to nie tylko wędrówka i wysiłek, to także magiczne wschody słońca. Można witać dzień wraz z jogą, jeśli akurat w grupie trafi się joginka, można z kubkiem czekolady i kocem wpatrywać się w wyłaniającą się zza poszarpanych szczytów kulę słońca, a można podjąć wyzwanie i na wschód słońca jeszcze w ciemnościach wybrać się na najbliższy szczyt słynący z przepięknych widoków. Wcale nie mniej zachwycające są zachody słońca, często poprzedzone przepyszną kolacją i gdzie się tylko da prysznicem, a gdzie nie przynajmniej namiastką prysznica. Ogień zawsze kojarzy się z ciepłem i bliskością, a gdy płonie o zachodzie słońca

Alpe di Susi przez niektórych nazywane największą łąką w górach, przez innych wstępem do Dolomitów to teren idealnie nadającym się na bezpieczne spacery ze świetnie zorganizowanym zapleczem na wysokości ok. 2000 m n.p.m.

w górach i przyjemnie wypełnia blaskiem oraz ciepłem wąskie grono kobiet, tworzy niezapomnianą atmosferę.

Góry jednych nastrajają do zwierzeń, innym wręcz przeciwnie każą milczeć. Drugiego dnia może być trudniej, ale trzeciego rosną nam skrzydła, kolejny cel wydaje się być na wyciągnięcie ręki. Jednak góry lubią zaskakiwać, Dolomity także, zupełnie niespodziewanie testują naszą odwagę i cierpliwość, tolerancję i zrozumienie. Przez chwilę jesteśmy grupą, ale składającą się z indywidualistów, trudne i strome podejście – każdy wchodzi tam w swoim tempie. Trasy w Dolomitach są świetnie przygotowane, nie wystarczy jednak iść przed siebie, warto mieć plan. Kiedy w czerwcu można było zaryzykować i znaleźć miejsce w najbliższych schroniskach tak po prostu z drogi, to we wrześniu – kiedy ruch turystyczny znacznie zwiększył się w porównaniu do początku lata – na wolne miejsca, tym bardziej dla większej grupy, nie było co liczyć. Jesień jest inna, jesień jest ciepła, schroniska wygrzane, pogoda przednia, słońce choć chowa się szybciej, to świeci bardziej intensywnie, trasy przedreptane przez setki nóg, szerokie, wygodne. Po śniegu nie zostało żadnego śladu.

I choć trasa niby ta sama, to wrażenia i zdjęcia zupełnie inne. W tle słychać tylko te same dźwięczne metaliczne dzwonki krów – nieodłączny element spaceru po Dolomitach. Alpe di Susi przez niektórych nazywane największą łąką w górach, przez innych wstępem do Dolomitów to teren idealnie nadającym się na bezpieczne spacery ze świetnie zorganizowanym zapleczem na wysokości ok. 2000 m n.p.m.

Południowy Tyrol – tygiel mieszanki języków niemieckiego i włoskiego, tiramisu i Apfelstrudel, włoskiej fantazji i niemieckiego porządku – idealnie nadaje się na początek przygody z górami.

Piękny jest też czas podsumowań, kiedy ze łzami w oczach kobiety przyjmują zsumowane odległości, które udało się przejść przez ostatnie cztery czy pięć dni. Zarówno wyniki, jak i wysokość muszą zrobić wrażenie (45-55 km w górach z plecakiem), tym bardziej, że mało wśród nas zawodowców, większość to dziewczyny, które zamarzyły o górach, wstały i poszły. Podczas górskiego bilansu nie brakuje słów: duma, zachwyt, zaskoczenie, radość, odcięcie się od codziennego biegu. O ile łatwiej zapomnieć o domowych sprawach, gdy telefon milczy, bo nie ma zasięgu, a do domu daleko i nie da się wrócić natychmiast. Sporo wysiłku w ciągu dnia i choć podstawowe walizki, torby lub duże plecaki zostają w hotelu „na dole”, to i tak niesiemy ze sobą plecaki, po 10 kg każdy. I jak nigdy odczuwamy ciężar tych 10 kg, analizując zasadność zabrania ze sobą tak wielu rzeczy.

Dolomity można wreszcie zwiedzać także na rowerze – to też jest przygoda. Na entuzjastów pedałowania czeka sprzęt na miejscu, dla miłośników odpoczynku na rowerze wystarczy zamówić elektryki. Są jeszcze wersje zupełnie leniwe, czyli można zostać zawiezionym na szczyt, a potem tylko zjeżdżać i jedyne, co pozostaje kontrolować sprawne hamulce.

Dolomity nikogo nie pozostawiają obojętnym, sprawiają, że chce się więcej i dalej. A gdy do pięknych widoków doda się dobre towarzystwo i profesjonalnych opiekunów, aż chcę się natychmiast ruszać na szlaki.

This article is from: