4 minute read
DEFENDER Bond Edition Z miłości do Bonda
Kiedy jako 10-latka dostałam od mojego dziadka pierwszą z serii książkę o Jamesie Bondzie, trafiła na półkę. Zafascynowana wówczas nieco inną literaturą, skrzywiłam się na myśl o pościgach, szpiegach i szybkiej akcji. To nie dla dziewczynek – myślałam i „Casino Royale” przegrywało sromotnie z „Anią z Zielonego Wzgórza” czy „Mary Poppins”. Minęło kilka lat, odkryłam X muzę i James Bond stał się moim ulubionym bohaterem popkulturowym.
tekst: Alicja Kulbicka zdjęcia: Alicja Kulbicka, materiały prasowe
Advertisement
Apomógł mi w tym nikt inny, jak sam Sean Connery. Ten 31-letni Szkot, który wcielił się w postać legendarnego agenta Jej Królewskiej Mości, skradł moje serce i wpadłam po uszy w fabułę kolejnych przygód, pościgów, zawiłości miłosnych najsłynniejszego szpiega świata. Szorstki, nienachalnie uprzejmy, trochę zimny. Nie dla niego łzawe dramaty.
Po Seanie Connery przyszedł czas na platoniczną miłość do autoironicznego i zawadiackiego Rogera Moore, pełnego emocji Timothy Daltona, najmniej przeze mnie lubianego Pierce’a Brosnana, nieco zapomnianego przez szerszą publiczność Australijczyka George’a Lazenby, aż po wywołującego głębokie poruszenie, zmagającego się z własnymi emocjami Daniela Craiga. I to właśnie on od wielu lat jest moim ulubionym Bondem. Poruszający się luksusowym samochodem, uwodzący kobiety i korzystający z najnowocześniejszych gadżetów, ale w smokingu poplamionym krwią, potem i łzami.
Po obejrzeniu starszych filmów z niecierpliwością wyczekiwałam kolejnych, które przeniosą mnie w nieco nierealny świat, gdzie dobro wygrywa, a złu wymierzana jest sprawiedliwa kara. I choć na przestrzeni lat Bond adaptował się do zmieniającego się świata, obyczajów, sytuacji geopolitycznej, zmieniała się rola kobiet w jego życiu (czy 60 lat temu ktokolwiek przypuszczałby, że M będzie kobietą???), przestał palić i zaczął dbać o swoje ciało, zmniejszyła się lista używanych gadżetów, kilka elementów pozostało niezmiennych. Świetnie skrojone garnitury i… samochody.
Marką, która najbardziej kojarzy nam się z serią o Bondzie jest oczywiście Aston Martin, jednak w książkach Iana Fleminga, które stały się podstawą filmowego uniwersum o brytyjskim agencie, korzysta on także z innych brytyjskich marek. I tak widzimy go za kierownicą Bentleya, Sunbeama Alpine czy Lotusa Esprit. Przychodzi jednak taki czas, że 007 musi przesiąść się w terenówkę. I w najnowszej, 25. ekranizacji przygód Bonda, z pomocą przychodzi Land Rover. Pisząc ten tekst, czekam z niecierpliwością na odraczaną z powodu pandemii premierę, która w Polsce przypada na początek października. Zwiastun „Nie czas umierać” nie definiuje bezpośrednio, czy z nowego Defendera korzystać będzie sam Bond czy jego adwersarze, jednak jedno jest pewne. Sceny pościgów robią wrażenie!
Defender Bond Edition to limitowana seria 300 aut, które producent stworzył w hołdzie brytyjskiemu agentowi. Wszystkie są numerowane, a dziesięć pierwszych z linii produkcyjnej, w tym ten z numerem 007 zagrało w najnowszej produkcji. Oglądając spot zapraszający na film, przypomniało mi się słynne zdanie, które Q kieruje
KARLIK
karlik.landrover.pl
JaguarLandRoverKarlik jaguarlandrover_karlik
do Jamesa Bonda w Spectre, komentując stan niszczonego Astona Martina – Prosiłem Cię, abyś przyprowadził auto w jednym kawałku, a nie oddał jeden kawałek! Patrząc na osiągi Defendera Bond Edition i na jego umiejętności w terenie liczę, że wszystkie zjechały z planu filmowego całe.
Defender Bond Edition, jest napędzany przez 5-litrowy silnik benzynowy Supercharged o mocy 525 KM, który wytwarza 625 Nm momentu obrotowego i współpracuje z ośmiobiegową, automatyczną skrzynią biegów. Defender V8 90 przyspiesza od 0 do 100km/h w 5,2 sekundy, a jego maksymalna prędkość wynosi 240 km/h. Producent zadbał także o detale. Każdy egzemplarz jest opatrzony laserowo wykonanym oznaczeniem „One of 300” i specjalnie przygotowanym na tę okazję logo. Dodatkowe smaczki to wnętrze z podświetlanymi nakładkami progowymi Defender 007 oraz unikalną animacją, która podkreśla wieloletnią współpracę pomiędzy marką Land Rover a Agentem 007. Bo to nie pierwszy raz, kiedy dwie kultowe brytyjskie marki się ze sobą spotykają. Samochody brytyjskiego producenta zagrały w serii o Bondzie już 11 razy, a swój debiut miały w 1967 roku w „Żyje się tylko dwa razy” z Seanem Connery. Roger Moore dosiadał Range Rovera dwukrotnie, w „Ośmiorniczce” z 1983 oraz w „Zabójczym widoku” z 1985 roku, Pierce Brosnan trzykrotnie. Jednak prawdziwym rekordzistą jest seria przygód agenta 007 z Danielem Craigiem, gdzie samochody tej brytyjskiej marki znajdziemy w każdym filmie.
W najnowszej części oprócz Defendera można będzie zobaczyć także Range Rovera Classic razem z trzema Defenderami, Land Roverem III Serii i Range Roverami Sport SVR.
I choć Defendera Bond Edition w Polsce jeszcze nie ma, a kiedy się pojawi to zapewne w bardzo ograniczonej ilości, miałam okazję posmakować bondowskiego klimatu. Mając do dyspozycji Defendera P400 X z benzynowym
3-litrowym silnikiem o mocy 400KM, w najwyższej wersji wyposażenia, udałam się nim zarówno w teren, jak i do miasta. I choć początkowo duża bryła auta wzbudziła mój niepokój, to po chwili poczułam się jak dziewczyna Bonda w roli… Bonda. Defender emanuje pewnością siebie, którą wyraźnie widać w jego masywnej sylwetce, oszczędnej stylistyce płaszczyzn nadwozia oraz najlepszej jakości wykonania. Czy może być alternatywą dla SUVów z klasy premium? Choć surowo wykończony środek, być może nie otula kierowcy czy pasażera jak znane nam z ulic miast samochody w segmencie premium, jednak w jego „szorstkości” jest coś magnetyzującego. Spokój i pewność, z jaką prowadzi się po asfalcie, to jego niewątpliwa zaleta. W warunkach terenowych pokazuje swoje możliwości i da sobie radę wszędzie tam, gdzie inne SUV-y mówią pass. I to niezależnie od rodzaju terenu, po którym przyjdzie mu się poruszać. Defender, zupełnie jak mój ulubiony „Craigowski” Bond to bohater, który przeszedł metamorfozę od lekko nieokrzesanego łobuza po pełnego empatii uczestnika ulic naszych miast.