3 minute read

ANNA KOCHNOWICZ-KANN Tango w Bazarze

Tango

W BAZARZE

Advertisement

tekst: Anna Kochnowicz-Kann | zdjęcia: Małgorzata Sobczak

Kilka lat temu siedziałem na placu Wolności i wyobrażałem sobie, że tańczę tango w Bazarze. I udało się – Michał Kaczmarek nie kryje radości – mamy tu milongę!

Poprawia aksamitną marynarkę i wychodzi z sali. Za parę minut po marmurowych schodach – tak, jak być powinno w takim miejscu – wejdą pierwsi goście. Sylwester podłącza komputer; to on będzie dziś odpowiadał za muzykę, za wszystkie tandy i cortiny. W końcu słychać kroki, przestrzeń zaczyna się zapełniać. Rozlegają się zachwyty nad salą… W Poznaniu nie ma takiej drugiej: biała, wysoka, kwadratowa, pod nogami piękny parkiet, nad głowami kryształowy żyrandol. Tango głośno zaprasza do siebie, jednak nikt mu, tak od razu, się nie poddaje. – W milongach – wyjaśnia Michał – najważniejsze jest samo spotkanie. Popatrz: wszyscy zatrzymali się w foyer, przy stolikach. Sączą wino, rozmawiają; tam pójdą – pokazuje na salę – by już tylko tańczyć. Za każdym razem całą tandę, czyli trzy-cztery tanga, aż do cortiny (przerwy) – tak krótkiej, by pożegnać partnerkę i rozejrzeć się za nową. – Rozejrzeć? – pytam zdziwiona. – Tak. Na milondze nie podchodzi się do kobiety. Najpierw jest mirada, czyli spojrzenie, potem cabaceo, czyli zaproszenie wzrokiem. Dopiero, gdy zostanie ono potwierdzone, tancerze spotkają się na parkiecie, w połowie drogi. – Trudne… – Dla niektórych najtrudniejsze. Siadam na jednym z krzeseł otaczających salę. Pary wirują już po kole. Tango-vals. Kobiety lekko się uśmiechają, bo przy tym tańcu nie da się powstrzymać uśmiechu. Tango-vals idealnie pasuje do Białej Sali – zapewne tańczono je tu też przed wojną, kiedy były bale. Najsłynniejsze w Poznaniu. Zazdroszczę tanguerom, a jednocześnie się zastanawiam, jak dają radę któryś dzień z rzędu tańczyć w szpilkach, bo ta milonga to jedna z wielu Tangowego Weekendu – imprezy, której zwieńczeniem stało się spotkanie założycielskie Poznańskiego Stowarzyszenia Tanga Argentyńskiego. Michał został prezesem. – Ono pomoże nam lepiej działać – tłumaczy mi teraz – i przyczyni się do konsolidacji środowiska. Trochę nas tańczy i ta liczba stale się powiększa. Osobowość prawna jest nam potrzebna.

Na milondze nie podchodzi się do kobiety. Najpierw jest mirada, czyli spojrzenie, potem cabaceo, czyli zaproszenie wzrokiem. Dopiero, gdy zostanie ono potwierdzone, tancerze spotkają się na parkiecie, w połowie drogi.

–Znajdziesz na to czas? – zastanawiam się. – Przecież prowadzisz szkołę, klub (Buenos Aires – przyp. red.), organizujesz milongi, maratony, festiwale, i to nie tylko w Polsce, jesteś didżejem, za chwilę masz premierę kolejnego spektaklu swojego Teatru Tanga („Rebeka” 30.10.2021 – przyp. red.), teatr to Twoje najważniejsze przedsięwzięcie, pochłaniające. A przecież jest jeszcze życie… – Jak to mówią: jeśli kochasz to, co robisz, to nie pracujesz – stwierdza krótko. – Wszystko się dopełnia. Pomysł rodzi pomysł. Sama wiesz, że tak to działa. Chodź, zatańczymy – przerywa rozmowę. – Inaczej tanga nie zrozumiesz.

– Lepiej nie! – Protestuję, ale słabo, bo akurat Carlos Gardel śpiewa „Por una cabeza”, a ja pamiętam, jak Al Pacino tańczył to w „Zapachu kobiety”; od tamtej pory wiele razy wyobrażałam sobie siebie na parkiecie i nie miało najmniejszego znaczenia, że to opowieść o koniu, a nie miłości, jak sugeruje muzyka, więc tylko szepczę: – Jakie to piękne! – i wstaję. – Daj się tangu uwieść – mówi Michał – a nie pożałujesz. Znajdziesz w nim wszystkie możliwe emocje, od szczęścia po rozpacz. Dlatego jest niezwykłe. A jeśli jeszcze, choć raz, zdarzy Ci się być częścią muzyki, wtedy już zawsze będziesz czekać na takie tango. I może nawet zmienisz dla niego swoje życie. 

Daj się tangu uwieść, a nie pożałujesz.

Znajdziesz w nim wszystkie możliwe emocje, od szczęścia po rozpacz.

Dlatego jest niezwykłe.

This article is from: