9 minute read

każde jedzenie jest piękne

Natalia Aurora Ignacek: Mam wrażenie, że talerz pełen pysznego jedzenia to jeden z najczęściej fotografowanych obiektów. A jednak wśród fotografów nie znajdziemy zbyt wielu ze specjalnością kulinarną, którzy osiągnęli w tej dziedzinie mistrzostwo. Ty jesteś uznanym na całym świecie specjalistą. Jak Ci się to udało?

Edward Trzeciakiewicz: Przede wszystkim bardzo lubię jeść i gotować. Skończyłem szkołę gastronomiczną, ale ani dnia nie przepracowałem w zawodzie. Moje fotografowanie też nie za -

Chwalony za kolejne osiągnię C i a w światowyC h konkursaC h, skromnie przyznaje, że tylko naC is ka spust migawki aparatu. pr zygotowująC się do sesji zdję C iowej, nie stylizuje jedzenia, skupia się na doborze i sile światła. r o zmawia także z szefem ku C hni o te C hni kaC h , jakie zostały użyte do przygotowania dania. w ten właśnie sposób z najprostszego dania wybitny polski fotograf kulinarny Edward Trz E c iaki E w icz tworzy doskonale apetyC z ne uję C ia. częło się od jedzenia, najpierw były kwiaty. Moja żona jest florystką, to na potrzeby jej firmy kupiliśmy profesjonalny sprzęt fotograficzny, by dzięki atrakcyjnym zdjęciom jej bukiety lepiej się sprzedawały. Byliśmy bardzo zaangażowani w tę pracę, jednak któregoś dnia doszliśmy do wniosku, że mając na utrzymaniu czwórkę dzieci, lepiej jest mieć jeszcze jedną odnogę w firmie. I tak jakieś 25 lat temu poszedłem w kierunku fotografii kulinarnej. edward t r ze Ci akiewiC z to uznany mistrz fotografii kulinarnej, który w 2023 roku znalazł się wśród 10 najlepszyCh fotografów tej spe C ja lizaC ji na świe Cie

To chyba nie było łatwe… Nawet współcześnie nie jest to mocnym trendem, lokale gastronomiczne rzadko mają budżet na sesje fotograficzne. Jak wspominasz początki? Stworzenie pierwszego portfolio było dość proste. Oboje z żoną lubimy gotowanie, więc wszystko, co tylko przygotowaliśmy, mogliśmy od razu sfotografować. Poza tym bywaliśmy często na salach restauracyjnych, gdzie żona robiła aranżacje, znaliśmy więc managerów i szefów, więc było nam łatwiej wejść też do świata kulinarnego. Do dziś pamiętam moją pierwszą sesję. Odbyła się w Hotelu Mikołajki i byłem bardzo zestresowany. Nie tyle moimi umiejętnościami fotograficznymi, bo o te byłem pewny. Jednak nie znałem jeszcze na tyle świata gastronomicznego. Musiałem dopiero poznać język szefów kuchni i techniki, którymi się posługują.

Czyli fotograf kulinarny musi nie tylko widzieć jedzenie, ale też się na nim znać?

Dzięki temu będzie lepiej wiedział, co właściwie ma pokazać na talerzu. Na co zwrócić uwagę. Na przykład, wyeksponować liść mięty, który został przygotowany konkretną metodą i ma ogromne znaczenie dla całego dania. Stąd, zanim rozpocznę sesję odpowiednio się do niej przygotowuję. Roz- mawiam z szefami kuchni (choć ci często są bardzo słabo dostępni) i proszę jeszcze wcześniej o podesłanie zdjęć poglądowych talerzy, które będą fotografowane. Chcę jak najlepiej poznać obiekt mojej pracy.

Bywają lepsze i gorsze, mniej atrakcyjne obiekty do fotografowania?

Każde jedzenie jest piękne: pierogi, bigos, chleb… Dla mnie wszystko jest kwestią odpowiedniego światła. Osobiście jestem zwolennikiem odcięcia na sesji od światła zastanego, bo ono wciąż się zmienia. Natomiast światło jest kluczowe dla jedzenia. Musi być dobre nie tylko w sensie technicznym. Dobrane do studia i dopasowane do konkretnego talerza. Swoje zdjęcia tworzę w niewielkich studiach fotograficznych. U Andrei Camastra miałem stolik na sali wśród innych gości i ostatecznie przeniosłem się do niewielkiego pomieszczenia na zapleczu. Często podróżuję samolotem, więc dobieram tak sprzęt, by zmieścić się w jednej walizce i to mi w zupełności wystarczy.

Lubię też wychodzić poza schematy, stosując to, co jest dedykowane sesjom modowym, do fotografowania jedzenia, np. modyfikator światła beautydish. Natomiast generalnie nie jestem zwolennikiem filtrów kolorystycznych. I nie stylizuję samego jedzenia, ja tylko ustawiam światło, kreuję je i naciskam spust migawki. To wszystko.

I aż wszystko! Internet jest zasypany zdjęciami jedzenia, ale nie wszystkie wyglądają tak smakowicie, jak byśmy sobie tego życzyli…

To prawda. Mnie zawsze denerwuje, że ludzie robią złe zdjęcia dobrego jedzenia. Jadą do drogich restauracji, próbują najlepszych dań z karty. Niestety w takich miejscach jest zazwyczaj ciemne światło, by zbudować odpowiednią atmosferę. I to skutkuje złymi zdjęciami, które nie są wizytówką takiego lokalu. Nie oddają piękna dań świetnych szefów kuchni, więc nad tym ubolewam. Wynika to między innymi z tego, że ludzie często nadal nie zdają so- bie sprawy, że w przypadku zdjęcia światło to podstawa. Niekoniecznie najlepszy telefon czy aparat fotograficzny.

Twoje zdjęcia wyglądają niezwykle apetycznie, mają intensywne barwy, soczystość, ale nie są też przesadzone, jedzenie nie wygląda, jakby było plastikowe…

Staram się fotografować bez udziwnień. Podkreślać naturalne barwy. Jedzenie jest ważne, wpływa na nasze zdrowie i samopoczucie. Pokazywanie go w naturalnej tonacji i aranżacji tak de facto czyni je najbardziej pożądanym. Sztuczne barwy, dziwne stylizacje, jaskrawe kolory – to wszystko kojarzy się ze sztucznością i podświadomie będzie nas odpychać od takiego jedzenia.

Oczywiście czasem trzeba zastosować pewne triki, bo nieraz fotografowanie talerza trwa tak długo, że to jedzenie zwyczajnie przestałoby wyglądać apetycznie. Wystarczy wyobrazić sobie talerz z płatkami kukurydzianymi, które po kilku minutach stają się breją… Tam zamiast mleka po prostu trzeba zastosować mieszankę klejów i można spokojnie pracować przez kilka godzin. Owszem to jedzenie pójdzie na marne, ale lepiej zmarnować jedną porcję, niż co chwilkę robić do zdjęcia nowy talerz, który przecież też nie zostanie podany gościom.

Zdjęcia jedzenia do reklamy, produktowe zawsze były czymś powszechnym. Widzisz większe zainteresowanie tego typu sesjami dla lokali gastronomicznych?

Teoretycznie potrzeba fotografii kulinarnej była zawsze. W końcu najpierw jemy oczami. Jednak nawet teraz restauracje często nie zdają sobie sprawy, że dobre zdjęcia to podstawa funkcjonowania w internecie, dziś ludzie de facto najczęściej wyszukują ciekawe miejsca, oglądając profile w mediach społecznościowych lub w wyszukiwarce. Z całą pewnością rynek fotografii kulinarnej rozwija się. Gdy zaczynałem, tego typu fotografów było dosłownie kilku na całą Polskę. Dziś w samym Olsztynie funkcjonuje około 15 i wszyscy mają w swoim portfolio fotografię kulinarną. Czy mnie to martwi? Z jednej strony to dla mnie konkurencja, ale z drugiej zawsze wychodziłem z założenia, że jeśli fotografia kulinarna stanie się czymś powszechnym, to będzie to dobre dla moich usług. Życzyłbym sobie, żeby to była normalna kolej rzeczy, że przy zmianie menu w restauracji wzywa się fotografa.

Rozumiem, że wciąż jest obawa, czy koszt poniesiony na sesję faktycznie się zwróci…

Tak, nadal nie jest to jednak czymś powszechnym i wiele lokali na tym oszczędza. Paradoks polega na tym, że koszt poniesiony na zrobienie jednego zdjęcia może przynieść wielokrotny zysk. Mógłbym mnożyć takie przykłady. Już to, że moim stałym klientem jest pierwszy zleceniodawca, mówi samo za siebie. Lubię też przytoczyć historię niewielkiej restauracji w Olsztynie, gdzie miałem zrobić kilka pozycji do menu. Przy- niesiono mi od niechcenia talerz z szaszłykiem z tuńczyka ,stwierdzając, że to najsłabiej sprzedające się danie, bo kosztuje 70 zł. Po sesji i wrzuceniu tego zdjęcia do mediów społecznościowych otrzymałem telefon z tamtego miejsca, że stek zaczął sprzedawać się jak świeże bułeczki!

Czyli zdjęcie to nie ozdoba, dodatek, tylko inwestycja w lokal.

Otóż to, ale jedno trzeba powiedzieć – ono ma dla nas pracować, wtedy zobaczymy sens sesji. Ma zwiększyć sprzedaż. I to się wydarzy pod jednym warunkiem, jeśli pokażemy je światu. Co z tego, że mamy piękne portfolio dań z karty, jeśli nigdzie go nie publikujemy? Niestety nierzadko jestem świadkiem takich sytuacji. A sednem zdjęcia jest jego pokazywanie.

Często pracujesz z zagranicznymi klientami, wybitnymi szefami kuchni. Czy masz wrażenie, że za granicą jest inne podejście do sesji kulinarnych w lokalu? Tak, odnoszę wrażenie, że tam jest to czymś naturalnym, sesje traktuje się jako inwestycję w rozwój. Są na to przeznaczane odpowiednie budżety. Być może mam takie wrażenie, bo odzywam się do restauracji z wysokiej półki. Z pewnością w ich przypadku łatwiej jest przebić się z ofertą. Jednak dla mnie najlepsze jest to, że zarówno za granicą, jak i w Polsce klienci dają mi wolną rękę. Nie dyrygują, jak ma wyglądać zdjęcie. Mają do mnie ogromne zaufanie i za to jestem im wdzięczny.

To zaufanie z pewnością poparte jest licznymi nagrodami i wspaniałym portfolio. Jesteś w czołówce fotografów kulinarnych świata!

Tak się zdarzyło i czuję się tym wręcz onieśmielony. Wciąż staram się robić coraz to lepsze zdjęcia. Cały czas iść do przodu, uczyć się i odkrywać coś nowego. Chwalę się zdjęciami, które zdobyły nagrody i wyróżnienia, ale czasem przynosi to zupełnie inny efekt niż oczekiwany…

Mianowicie?

Sądziłem, że będę dostawał więcej zleceń, że będą coraz bardziej prestiżowe, widzę jednak, że wielu to … odstrasza. Sądzą, że skoro tak to wygląda i zdobywa nagrody, to też musi być poza ich zasięgiem. Nie stać ich na to. A wystarczy zapytać, ile kosztuje taka sesja, jak może wyglądać. Muszę wyedukować całą branżę, że ta współpraca może być na każde warunki i kieszeń. Nie trzeba od razu fotografować całego menu. To nie musi być 50 dań, a tylko 2 główne z karty. Zróbmy na początek jeden krok, by przekonać się, czy to w ogóle działa. Czy są efekty. Czy te zdjęcia pracują dla restauracji. To, że fotografuję w michelinowskich restauracjach, wcale nie oznacza, że pracuję tylko z wybitnymi szefami kuchni. Zawsze wychodziłem z założenia, że wspieram przede wszystkim swoich, chcę pomagać lokalnie, Wiadomo, wtedy traktuję takiego klienta ulgowo, choćby dlatego, że na samą podróż nie muszę wydawać pieniędzy, nie tracę czasu na jazdę samochodem itd. Chętnie udzielam się też na eventach branżowych, organizuję warsztaty, uczę fotografii uczniów szkół gastronomicznych. I wyznaję zasadę, że nie zawsze wszystko musi przekładać się na natychmiastowy zarobek.

Co uważasz za swoje największe osiągnięcie?

Mam cztery takie osiągnięcia, to: Zuzanna, Marianna, Lilianna i Teodor. Jeśli chodzi o osiągnięcia zawodowe, cieszy mnie każde wyróżnienie przez Foodelia, czyli stowarzyszenie kulinarnych fotografów z całego świata. Jestem też zbudowany faktem, że jest tam coraz więcej zdjęć polskich fotografów. W 2023 r. udało mi się wskoczyć do pierwszej dziesiątki najlepszych fotografów kulinarnych na świecie. Jednak najwięcej satysfakcji dają mi klienci, którzy stale, od lat się do mnie odzywają, widząc sens mojej pracy. Takie stałe dobre relacje są najważniejsze.

Dziękuję za rozmowę.

This article is from: