| PODRÓŻE |
Odwiedzamy najsłynniejsze miasto Majów Chichén Itza było wielką metropolią. Czasy jej świetności przypadły na przełom X i XI wieku. Jednak wichry dziejów zamieniły ją w malownicze ruiny. I trzeba przyznać, spacer między kamiennymi budowlami dziś składnia do refleksji nad ulotnością każdej, nawet najwspanialszej cywilizacji. TEKST EWELINA ŻUBEREK / FOTO EWELINA ŻUBEREK
W przeciwieństwie do wielu turystów, nie poleciałam do Meksyku wygrzewać się na plaży. Głównym zamierzeniem było poznanie kultury, kuchni, zobaczenie zwierząt w ich naturalnym środowisku i, oczywiście, zderzenie się z cywilizacją Majów. Najsłynniejszym miastem bez wątpienia jest Chichen Itza. Widać to po liczbie turystów odwiedzających ruiny. A także po cenie. To zdecydowanie jedna z najdroższych atrakcji Jukatanu. Jakby tego było mało – w ubiegłym roku cena wzrosła o sto procent. Oficjalny powód? - Pandemia koronawirusa. Ten mniej oficjalny – Chichen Itza nie tylko znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO, ale także wśród 7 cudów świata nowożytnego. Nic dziwnego, że przybywają tu tłumy. A turyści to pieniądze. Płacimy więc ponad 200 złotych za wejście i uzbrojeni w aparat fotograficzny ruszamy na poszukiwania śladów dawnej cywilizacji. Nagle ze wszystkich stron słychać nawoływania sprzedawców. W pewnej chwili do moich uszu dociera język polski. „Taniej niż w Biedronce” krzyczy jeden ze sprzedawców - tych w Chichen Itza jest setki. Jednych irytują, drugich cieszą, bo mają okazję do kupienia pamiątek za przysłowiowe grosze. Ja przyjmuję ich za część otoczenia. Po przeczytaniu dziesiątek relacji innych podróżników wiedziałam, z czym przyjdzie mi się zmierzyć. Przedzieramy się więc między straganami obwieszonymi girlandami ubrań, przytoczonymi stosami bransoletek, armiami figurek oraz masek. W głowie się
24
nie mieści, że można wyprodukować takie ilości towaru.
Cenne zabytki W pierwszej kolejności swoje kroki kierujemy przed najsłynniejszą mezoamerykańską piramidę schodkową – Piramidę Kukulkana. Od tych egipskich różni się ściętym wierzchołkiem. Ma dziewięć poziomów, które rozdzielają schody. W sumie jest ich aż 365 i symbolizują liczbę dni w roku. Sama konstrukcja piramidy ściśle nawiązuje do kalendarza Majów. Szczególnymi datami są 21 marca i 21 września. To właśnie wtedy, podczas przesilenia wiosennego i jesiennego, wschodzące słońce oświetla krawędzie schodów tak, że pojawia się na nich cień w postaci pełzającego węża, który uosabiał boga Kukulkana. Przed piramidą zaczynają się powoli gromadzić tłumy turystów, ruszamy więc szybko na boisko do rytualnej gry w pelotę (właść. Ullamaliztli). Wcześniej widzieliśmy ich już kilka, jednak te w Chichen Itza jest największym na terenach Mezoameryki. Zasady gry były proste, choć ona sama już nie. Do gry używano piłki z twardej gumy. Piłkę podbijano biodrem lub udem tak, aby przerzucić ją przez jeden z kamiennych pierścieni zawieszonych na murze, na wysokości około 4 metrów. Stawką było życie zawodników. Przegranych (a według innych źródeł – wygranych) składano w ofierze bogom. Teren starożytnego miasta jest ogromny.
Zwiedzamy je blisko 4 godziny. Fascynują mnie płaskorzeźby umieszczone na kościele poświęcone Chaacowi – bogu deszczu, a także El Caracol (Ślimak), który najprawdopodobniej pełnił funkcję obserwatorium astronomicznego. Na szczególną uwagę zasługują również świątynia wojownika, platformy Wenus oraz cenota będąca Świętą Studnią, do której składano ofiary z ludzi ku czci boga deszczu. Od niej wywodzi się także nazwa Chichén Itza – „u wylotu studni Itza”.
Lokalne przysmaki Po zwiedzaniu wręcz umieramy z głodu. W knajpie na miejscu zamawiamy jednak tylko frytki, ponieważ w planach mamy obiad w polecanej restauracji w Valladolid. To miasto, które urzeka spokojną atmosferą, urokiem barwnej kolonialnej zabudowy i parkami pełnymi egzotycznej roślinności. To także doskonała baza wypadowa do zwiedzania pobliskich ruin i cenot. W końcu wygłodniali trafiamy do El Meson del Marques – restauracji, która serwuje pyszne meksykańskie dania. Na początku na naszym stole ląduje plato tipico, czyli talerz przystawek z mięsami, fasolą i guacamole. Obok niego kelner stawia nadziewaną paprykę chile relleno. Na danie główne zamawiamy natomiast zac kool de pollo (kurczak w kukurydzianym kremie z warzywami) oraz molcajetes mexicanos (danie podawane w kamiennym moździerzu, w którym znajduje się kawałki mięsa zanurzone w salsie). Dobrze,