5 minute read

Bogumił Książek

To nasza pierwsza okładka ONBS w czerni i bieli. Autorem zdjęcia jest Mateusz Woźniak. Martwe drzewo póki stoi, utrzymując nienaturalną już pozycję pionową, wygraża tym niebu – światu. Wywracając się po latach jednoczy się z ziemią, z której wyrosło i godzi z horyzontem. Na zdjęciu z okładki, w gęstwinie pni i gałęzi jest wszystko – trwanie wyrastanie i odchodzenie. Konary niczym powykrzywiane we wszystkich kierunkach wskazówki zegara opowiadają o współistnieniu wielkich roślin. Opowiadają historię tych, co mają przed sobą czas, z tymi, co już odchodzą. Wśród nich zwracają uwagę przypięte na pniu litery. Znak ludzkiej obecności.

Malarstwo usiłowało zatrzymać świat. By powstał obraz potrzeba było czasu i wysiłku, stosownego tematu itd. Wszystko to, by zastawić pułapkę na tyle skuteczną, aby na chwilę świat powstrzymać i pomieścić w kształtach blejtramu. Fotografia, tu za sprawą oka i opuszka palca Mateusza Woźniaka świat przerywa jednym cięciem zapadającej migawki. Tak uchwycony ślad po świetle natychmiast zaczyna przynależeć przeszłości. Inaczej, niż ma to miejsce w przypadku malarstwa.

Advertisement

Na kolejnym, publikowanym w ONBS zdjęciu Mateusza Woźniaka widzimy też drzewa, tym razem tryumfalnie wyrastające z dachu zrujnowanego domu. Ta praca rozpoczyna przejawiającą się w 5 numerze prawidłowość: a zatem kiedyś był dom (Mateusz Woźniak) – pozostały po nim szczególne wspomnienia, może takie:

– mianowicie te z jego okien, o których opowiada Julia Skrzyńska, te widziane przez ludzi, te widziane przez sam dom, wspólnotę jego domowników.

– Mieszkańcy jednoczyli się wokół ogniska domowego – Alicja Kolińska. – Kochali się i mnożyli, by w ścianach domu podtrzymywać wieczny korowód życia (Anna Zuzela), – toczyło-przewijało się w nim nieodgadnione, tym bardziej po latach życie wewnętrzne. (Paweł Olszewski) – Czy dom skrywał w sobie tajemnicę? ( Kinga Kociarz) – Jaką? Odpowiedź jest nieodgadniona. Skoro tajemnica kryje się w cieniu człowieka, jak zauważył de Chirico, a czymże jest fotografia, jeśli nie właśnie cieniem – samą tajemnicą. Nie może być odpowiedzią. (Katarzyna Piwowarczyk)

Wokół domu poruszają się również bohaterowie z prac Miłosza Nowakowskiego, małomiasteczkowi strażacy. Szczególną odmianą domu jest budowla, która nie poprzestaje na piętrze, tylko wznosi się wyżej – jest to wieża. To wieża stała się tematem pracy Anny Michalik. Wieża z kartek papieru. A Zuzanna Szary? Ona pochłonięta w meandrach wijących się po jej pracach zapomniała na chwilę o całym świecie, z domem włącznie.

Kolejną siedzibą, która oczekuje na byłego mieszkańca domu – jest cmentarz. Choć Thoreau pisał, że sam dom wznosimy już nad dołem-grobem-piwnicą.

Po to, czego człowiek nie może wyłowić ze źródeł, zagłębia się w ziemi. Archeologia, to ona dostarcza wiedzy, często jedynej, gdy nie ma już nadziei na teksty źródłowe. Z braku tekstu człowiek sięga do latryn, śmietników i grobów, zbiorników pozostałości po minionym życiu. Tak badacz pozyskuje artefakty, eksploruje milczące obrazy osierocone z umarłych i nieznanych języków. Na ich podstawie wnioskuje o wyglądzie, zwyczajach, diecie, chorobach, czy kontaktach z innymi kulturami poznawanego ludu. Prastare kultury, te o niezachowanych nawet nazwach, archeologia systematyzuje i nazywa przyjmując za wyróżnik model chowania zmarłych, pomijając natomiast model korzystania tych kultur ze śmietników i latryn. Na uznanie właśnie modelu chowania zwłok za stosowny wyróżnik, mogła mieć wpływ powaga kultury funeralnej chrześcijańskiego zachodu, gdzie zrodziła się archeologia. Na naszych oczach zmienia się stosunek do śmierci, zmarłych i ich chowania. Czy ten nowy wyróżnik zamknie również nas w stosowną etykietę? Jak będą wyglądać nasze cmentarze? I jeśli kiedyś ktoś, w dalekiej przyszłości określać będzie naszą kulturę na podstawie nowych sposobów chowania – do jakich wniosków dojdzie? Odłóżmy odpowiedź na to pytanie, a zwróćmy oczy na instalację Małgorzaty Markiewicz. Jej funeralny charakter odsyła nas właśnie ku zjawisku cmentarza, a zastosowane materiały z kolei kierują na śmietnik. Obydwa aspekty jawią się w sposób niespodziewanie odświeżający. Sztuka co najmniej od Leonarda fascynowała się wysypiskiem, rozkładem zużytego przedmiotu, patyną. Da Vinci zalecał studiowanie nalotów, nagarów i mchów na murach, jako ożywiających wyobraźnie malarza, na równi z obłokami sunącymi po niebie. Robert Rauschenberg wprost asamblował ze śmietników. Hasior na peerelowskim śmietniku nie miał czego szukać, bieda była taka, że to po to, co wyrzucał człowiek zachodu człowiek peerelowski gotowy byłby stać w kolejce. Hasior* z pozyskanych (domniemywam) po znajomości łyżeczek do herbaty, zakupionych luster, zgromadzonych pokątnie gwoździ i sprowadzonej za dewizy spożywczej foli aluminiowej podrabiał estetykę śmietnika zachodu, redy made’u, wznosząc ją na meta-poziom; budując z tego, co miało być zbyteczne, a było niedoborem. Tym samym konsolidował swym dziełem Polskę z Europą, (jednak na gruncie praktyki symptomatycznie postkolonialnej). W późniejszych, jeszcze bliższych nam czasach estetyka śmietnika została poddana brutalnym transformacjom, adekwatnym do rozwoju cywilizacyjnego i powszechności technik segregowania odpadów. Zniknęły patyna, zgaszona gama brązów i zieleni, zapadających się w sobie kształtów wykonanych z rozkładających się organicznych materiałów. Tak jak archeologia wygrzebuje z odpadów sprzed dziesiątków tysięcy lat wiedzę o zapomnianych kulturach, tak my przeglądamy się we własnych współczesnych śmietnikach. Dzisiaj śmieci są w przeważającej masie pochodnymi z przedmiotów z masowej produkcji. Mają pozostałości precyzyjnej obróbki, zachowane równe krawędzie, a jeśli krzywe, to te powstałe z plotera, wtryskarki. Wiją się tam kolorowe kable, połyskują powierzchnie z tworzyw sztucznych, występujące kolory są pochodne z systemów RAL i NCS. Fascynują inaczej, ale z równą siłą jak w przeszłości. Tak właśnie wyglądają obrazy Alberta Oehlena – artysty o gigantycznym wpływie na współczesne malarstwo, poruszającego się w swej twórczości od lat 90/00 w ramach estetyki śmietnika.

Do tych samych źródeł sięga Małgorzata Markiewicz konstruując swe obiekty ze znalezionego styropianu i tandetnej katolickiej dewocji produkcji azjatyckiej. W architekturze i rzeźbie renesansowej duchowość ewokowała z bieli karraryjskiego marmuru – natomiast u Małgorzaty Markiewicz porusza nieskazitelna śnieżność styropianu i jego perfekcyjne kształty, wycyzelowane przez anonimowego designera. Profile powstałe by opakować produkty AGD tworzące konstrukcję instalacji zdają się echem powagi minionych gzymsów i posągów. Świecące kolorowo plastykowe figurki rozsiewają po bieli styropianu barwne poświaty. Migocąca w milczeniu instalacja wydaje się być kommemoratywnym pomnikiem dogasającej ery, po której archeologia być może będzie musiała poddać weryfikacji swoją systematykę.

* Autor pozwala sobie na domniemania co do Władysława Hasiora, mające w swym zamiarze nie tyle budować wiedzę co do warsztatu artysty, ile oddać nietypowy dla europejskiego stosunek do śmieci, charakteryzujący Polskę komunistyczną, a zatem lokalnie odmiennie oddziałującą estetykę śmietnika. Ciekawym by tu było też przywołanie nazistowskich rygorów względem nie-niemieckich mieszkańców GG, co do dostarczania władzom obowiązkowych corocznych ilości szmat i metali, itp. jako dodatkowy traumatyczny faktor budujący stosunek Polaków z tamtych pokoleń do estetyki śmietnika.

This article is from: