8 minute read

Ze światem nowe relacje

Wiele miliardów organizmów, wśród nich – człowiek. Do niedawna przekonany o swojej wyższości, dziś na Ziemię próbuje patrzeć inaczej – czulej, wrażliwiej, z empatią. O roślinach, powrotach do korzeni i nowych relacjach ze środowiskiem – z dr Moniką Kujawską rozmawia Emilia Klimasara

Emilia Klimasara: Za oknem wiosna, rośliny zaczynają się zmieniać, kwitną kwiaty, drzewa. Chcemy je poznać, zrozumieć. Pomoże nam w tym etnobotanika lub antropologia ekologiczna?

Advertisement

Monika Kujawska: Każda z tych dziedzin mierzy się z nieco innymi wyzwaniami. Etnobotanika ze względu na to, że leży na styku kilku dyscyplin, skupia się na badaniu roślin i sposobów ich wykorzystywania przez ludzi. Wyposażona jest więc w narzędzia do tego, by na przykład badać, w jaki sposób społeczności wietnamskich migrantów w Czechach lub tureckich w Niemczech pozyskują rośliny lecznicze, które znają z krajów swojego pochodzenia, jakie nowe rośliny adaptują w ziołolecznictwie w kraju przyjmującym. Powiedzmy, że etnobotanika zwraca uwagę na praktyczną stronę relacji człowiek–roślina. Antropologia ekologiczna jest natomiast zakorzeniona w teoriach antropologicznych. Jest ramą teoretyczno-konceptualną do badań empirycznych. Myślę, że nasz projekt dzieło-działka1 to dobry przykład na to, czego szuka współczesna antropologia ekologiczna.

EK: Realizując ten projekt, badali państwo, w jaki sposób „działkujemy”. Motywacje ludzi do uprawiania roślin w mieście zmieniły się od czasu powstawania pierwszych ogródków?

MK: Działki były zakładane wraz z rozwojem fabryk, industrializacją, napływem dużej liczby mieszkańców wsi do miast. W okresie komunistycznym pełniły przede wszystkim funkcję użytkową – były to robotnicze ogródki działkowe, na których można było posadzić trochę marchewki, szczypioru, cebuli. Dzisiaj mamy Rodzinne Ogrody Działkowe (ROD), które pełnią funkcje dodatkowe. Od czasów pierwszych ogródków

działkowych definicja ogrodnictwa miejskiego bardzo się zmieniła. Po szczycie w Rio de Janeiro w 1992 roku i uchwaleniu Konwencji o różnorodności biologicznej2 (a przypomnę tylko, że podpisały ją prawie wszystkie kraje, w tym Polska) zmieniło się myślenie o ekosystemach: lasach, łąkach, ale też o ekosystemach miejskich, jakimi niewątpliwie są ogródki działkowe. Zauważono, że powinny one spełniać różne funkcje, nie tylko produkcyjne, lecz także społeczne i ochronne, związane z zachowaniem bioróżnorodności. To z kolei wymaga partycypacji społeczeństwa. Podczas szczytu podkreślono więc, że człowiek powinien być aktywnie włączony w ochronę środowiska. Zresztą spójrzmy na to od strony demograficznej – nawet gdybyśmy chcieli stworzyć roślinom i innym organizmom większe enklawy, nie jesteśmy w stanie. Jest nas – ludzi – teraz ponad siedem miliardów. Zatem musimy postrzegać siebie jako część ekosystemów.

EK: Natura kontra kultura?

MK: Niekoniecznie. Stoimy przed pytaniem, w jakie relacje wchodzimy ze światem, czy utrzymanie starego kantowskiego podziału na rozum i naturę, naturę i kulturę jest możliwe, czy w ogóle ma sens? Ta dychotomia ma również korzenie chrześcijańskie – nosimy w sobie przeświadczenie, że to właśnie my jesteśmy „koroną stworzenia”, nadrzędnym gatunkiem, sprawującym pieczę nad innymi organizmami. Podział ten jest współcześnie wzmacniany i naturalizowany przez kapitalizm, który widzi w roślinach i zwierzętach głównie zasoby. Może warto się jednak zastanowić, czy utrzymanie hierarchii i dystansu jest potrzebne, czy nie wyrządza krzywdy nam i innym organizmom pozaludzkim? To, moim zdaniem, jedno z ważniejszych pytań, które powinna stawiać sobie antropologia ekologiczna, czy szerzej – humanistyka. Może w końcu powinniśmy zastanowić się, czy nie potrzebujemy innego rodzaju podstaw ontologicznych i moralnych – o ile te da się tak łatwo i szybko wypracować. Ale na pewno potrzeba nam nowego rodzaju relacji ze środowiskiem.

EK: Inne wartości wyznawały nasze babcie, inne wyznajemy my. Dotyczy to również relacji z roślinami, ich obecności w naszym życiu, tradycji, które się z nimi wiążą.

MK: Wydaje mi się, że różne kultury mają różne strategie kontynuacji tych tradycji. W Polsce musi nastąpić zmiana pokoleniowa, żebyśmy znowu (bez skojarzeń z głodem i trudnymi czasami) zjedli choćby zupę z pokrzywy. Chociaż to bardzo ciekawe, w jaki sposób patrzymy na rośliny, które ocaliły nam życie – Japończycy na przykład na początku nowego roku z wdzięczności jedzą i „piją” rośliny, które uratowały ich w latach głodu. Są im wdzięczni.

EK: Polacy nie są?

MK: Bardzo często wypieramy fakt, że kiedyś było trudno do tego stopnia, że ludzie w Polsce musieli jeść pokrzywę i inne chwasty. Odżegnujemy się od tych czasów. Dziś pokrzywę wykorzystują w kuchni osoby postępowe, które z jednej strony świadomie dążą do powrotu do natury, z drugiej – chcą się odżywiać w sposób różnorodny i myślą o pożywieniu jak o… komponentach chemicznych. Wydaje mi się, że w Polsce potrzebujemy dystansu, żeby wrócić do tradycji. Musimy na chwilę od niej odejść i spojrzeć na nią w zupełnie innym świetle, bez kompleksów.

EK: Na razie te powroty chyba nie wychodzą nam najlepiej?

MK: Proszę zobaczyć, że na wsiach nie słyszy się już krów, świń czy kogutów. Wydaje mi się, że wiele osób migrujących zarobkowo do miasta lub za granicę przywozi na wieś dużo obcych, nowych wzorców – dotyczą one nie tylko zachowania i stylu życia, ale również krajobrazu. Od pewnego czasu widzimy w wiejskich gospodarstwach piękne trawniki, na środku rododendrony lub magnolie – charakterystyczne dla ogrodów południowej Anglii. Wobec tego powinniśmy zadać sobie pytanie, na ile ten nowy krajobraz pełni funkcję estetyczną, na ile jest sposobem wyrażania siebie właśnie przez estetykę ogrodową. Generalizując trochę, powiem, że gospodarstwa wiejskie estetycznie upodabniają się do miejskich. Pięćdziesiąt lat temu niemożliwe było myślenie o tym, żeby w ogrodzie wiejskim rosły drzewa iglaste. Ogrody miały część ozdobną, a na niej rośliny święcone w dniu Matki Boskiej Zielnej i w inne kościelne święta, była w nich też część użytkowa z lnem, kapustą itd., ale nie było w ogrodzie „lasu” – teraz jest.

EK: A maki, macierzanki, rozchodniki, szałwie i koniczyny, które kojarzymy właśnie ze wsią, przeniosły się do miast i ozdabiają aleje w centrum. Z tego, co słyszałam, mieszkańcom Krakowa ten pomysł przypadł do gustu.

MK: Proszę jednak zauważyć, że jest to Kraków, nie Krosno, Sanok czy jedno z mniejszych

11

PLANTROPOLOGIA

miasteczek Dolnego Śląska. Wcale mnie to zresztą nie dziwi. Mieszkańcy dużych miast wyzbyli się kompleksów (albo o nich zapomnieli) i zdystansowali się na tyle, żeby postrzegać te polne kwiaty jako estetycznie pociągające i niekojarzące się z wiejską miedzą.

EK: Bardziej niż rododendrony i magnolie?

MK: Dotykają innych obszarów – przywołują nostalgię za niedzielnymi wyjazdami na wieś do dziadków, kojarzą się z elementarzem ze szkoły i „Alą, przed której domem rosły malwy”. Maki polne są wyrażone w polskiej poezji i malarstwie, złocienie i dzika marchew to dziecięce wspomnienia rodziców, o których przecież tyle nam opowiadali. Wieś się od tych roślin, często pospolitych zbożowych chwastów, dystansuje.

EK: Możemy zaryzykować i stwierdzić, że miasto chce „odzyskiwać” rośliny?

MK: Nie pokładałabym dużych nadziei w zieleni miejskiej ani w deweloperach. Obserwuję jednak aktywność w obrębie inicjatyw oddolnych. Pierwsza z nich łączy osoby, które zajmują się zagospodarowywaniem przestrzeni przed blokami, kamienicami, na małych skwerkach. Na ogół są to osoby starsze i robią to na własną rękę, kupując za swoje pieniądze nasiona i sadzonki oraz środki ochrony roślin. Druga grupa to młodzi ludzie – „partyzanci miejscy”, którzy pod osłoną nocy, bez pozwoleń chcą zrobić coś dla swojego otoczenia, zatem dosadzają drzewa i krzewy, opiekują się zaniedbanymi klombami (problemem jest tu na pewno regularne dbanie i podlewanie roślin, bo samo posadzenie często nie wystarczy). Wracając do pytania – czy widzę jakieś trendy poprawy? Wiem, że są fundacje, które zajmują się nasadzeniami starych jabłoni w mieście, ale wciąż są to akcje na małą skalę, organizowane przez ekologów aktywistów. Zieleń miejska praktycznie nie dosadza drzew owocowych, a przecież mogłyby być one pożywieniem dla ptaków.

EK: Są jeszcze działkowcy, duża grupa „aktywistów”, o której zapomniałyśmy. Po co Polacy działkują?

MK: Na działce nie spotkałam jednego typu ludzi. W Polsce działkuje milion osób, którzy łącznie dzierżawią 44 tysiące hektarów terenów miejskich (gdyby to było miasto, w rankingu powierzchni plasowałoby się między Warszawą a Krakowem). Odzwierciedlają więc w pewien sposób przekrój polskiego społeczeństwa. Z badań prowadzonych w ramach dzieła-działki wynika, że ludzie starsi nadal uprawiają rośliny jadalne na własny użytek. Wiąże się to zapewne z możliwościami czasowymi – niektórzy (w okresie wiosenno-letnim) spędzają cały tydzień na działce i pielęgnują swoje rośliny. Jak zauważyliśmy podczas naszych badań, starsi działkowcy wolą spędzać czas w letnich ogródkach niż w dusznym bloku.

Są oczywiście również osoby młodsze, które przychodzą na działkę raz w tygodniu, zazwyczaj w weekend. Wiadomo więc, że nie angażują się w uprawę rocznych roślin jadalnych, które wymagają dużo opieki. Bardziej skupiają się na tym, żeby mieć trawnik, kącik na grilla, krzewy ozdobne albo drzewa owocowe.

I w końcu grupa trzecia – świadomi aktywiści, którzy za pomocą metod ekologicznych, permakulturowych chcą przywracać miastu bioróżnorodność, pokazać, że działki pełnią ważną funkcję i są dla miasta najlepszymi i najtańszymi w utrzymaniu terenami zielonymi.

EK: Zaobserwowałam ostatnio w mediach społecznościowych jeszcze jedną funkcję roślin – magiczną. Spotkała się pani z takimi motywacjami do ich uprawy?

MK: Prawdę mówiąc, nie. To, co obserwuję, to pewnego rodzaju „pogoń za nowinkami”, szukanie nieznanych dotąd zastosowań roślin, czegoś, czym można zaskoczyć znajomych. Fakt, pojawiły się rośliny, które oczyszczają powietrze – ale nie jestem w stanie powiedzieć, na ile jest to działanie magiczne, a na ile nie. Nie zgłębiałam tego tematu. W Argentynie, gdzie również prowadziłam badania, przeświadczenie o magicznej mocy roślin funkcjonowało bardzo mocno wśród społeczności lokalnych: są kwiaty, które ściągają urok, rośliny mające przynieść pieniądze albo szczęście. Jedyny polski odpowiednik, jaki przychodzi mi na myśl, to jemioła.

EK: Sekretne życie drzew Petera Wohllebena

i inne książki opowiadające o „drugim życiu” roślin nawiązują w pewien sposób do ich magicznej funkcji?

MK: Nie do końca. Książki, które pojawiają się na rynku, w tym Sekretne życie drzew, nie są opowieścią o szukaniu symboliki w roślinach i otaczaniu się nimi dlatego, że przynoszą szczęście i bogactwo. To przedstawienie roślin z nowej, nieznanej niespecjalistom strony – komunikacji roślin, ich

szerokiego spektrum zmysłów, pamięci, można nawet powiedzieć: inteligencji… To zmiana paradygmatu – myślenia i tłumaczenia naszej relacji z roślinami, zresztą zmiana, która jest nam bardzo potrzebna. Uważam zresztą, że XXI wiek będzie właśnie wiekiem biologii.

EK: Od czego zatem powinniśmy zacząć zmianę relacji z roślinami?

MK: Jeśli nie mamy ogródka albo przestrzeni przed domem czy kamienicą, najlepiej posadzić kilka roślin doniczkowych i je obserwować: jak się zmieniają, czego potrzebują, czego szukają. Przyglądać się im i wyciągać wnioski. Poznawać.

EK: Rośliny nauczą nas uważności? Dr mOniKA KuJAwsKA jest antropo-

lożką kulturową i pracuje jako adiunkt w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Łódzkiego. Od 13 lat prowadzi badania etnobotaniczne w Ameryce Południowej (Argentynie i Peru) wśród migrantów z Europy, Metysów i ludności rdzennej, poświęcone roślinom leczniczym i jadalnym. Zajmuje się też etnobotaniką historyczną w Polsce, jest współautorką książki Rośliny w wierzeniach i zwyczajach ludowych. Słownik Adama Fischera.

MK: I empatii – myślenia, że planeta jest wspólna. Zwrócimy uwagę, że w naszym życiu nie jesteśmy sami, a z innymi organizmami łączą nas silne relacje. Korzystamy przecież z równowagi gazów w powietrzu, którą wypracowały rośliny – oddychamy tym powietrzem, korzystamy z wielu dóbr, które inne organizmy stworzyły dla siebie… Ziemia jest pojemna, jest na niej wiele miliardów organizmów, a człowiek jest tylko jednym z nich. Jesteśmy wyjątkowi, owszem, niech jednak nasza inteligencja będzie atutem, nie bronią wymierzoną w innych.

13

PLANTROPOLOGIA

This article is from: