Pismo Studentów WUJ - Wiadomości Uniwersytetu Jagiellońskiego, luty 2025

Page 1


Dlaczego gry nas angażują?  str. 8

Czy miłość romantyczna ma sens?  str. 16

Osoby z niepełnosprawnościami w kulturze  str. 18

JAK ODPOCZYWAĆ, ABY ODPOCZĄĆ?

autorka: MARTYNA LALIK

Praca, sen i… brak odpoczynku. Pułapki wiecznego „robienia czegoś”

Początek roku kalendarzowego jest na studiach trudny i wymagający. To czas intensywnej nauki, pisania egzaminów oraz oddawania ostatnich projektów i prac zaliczeniowych. Przez to rezygnujemy często z odpoczynku lub ze snu, tylko po to, aby pouczyć się trochę więcej lub zdążyć przed finalną datą oddania projektu. Wielu, nawet jeśli próbuje zrobić sobie przerwę, nie potrafi czerpać przyjemności z relaksu, bo ciągle myśli o obowiązkach, które ich czekają. Czy jest możliwe, że zapomnieliśmy, jak odpoczywać?

Pojęcie czasu wolnego ewoluowało na przestrzeni wieków. W starożytnej Grecji czas wolny oznaczał aktywne rozwijanie umysłu, np. poprzez filozofię, muzykę czy sport. Z czasem Rzymianie zaczęli postrzegać odpoczynek jako sposób na regenerację przed dalszą pracą, co utrzymywało się do rewolucji przemysłowej i na długo po niej. Obecnie brak czasu wolnego stał się symbolem prestiżu – celebryci i specjaliści chwalą się w swoich mediach społecznościowych ogromem pracy, ciągłym zmęczeniem lub brakiem chwili tylko dla siebie.

Influencerzy pokazują, jak wygląda ich dzień: wczesne pobudki, siłownia, pełnowartościowe posiłki, które przygotowuje się samemu w domu, praca – wszystko wydaje się perfekcyjnie zorganizowane, a dzień jak najlepiej wykorzystany.

Niestety wielu użytkowników internetu nie potrafi krytycznie spoglądać na takie treści. Sami próbują dorównywać tym nierealnym standardom i również wykorzystywać swój dzień na sto procent, często rezygnując z odpoczynku.

I czemu się dziwić? Od najmłodszych lat nasz plan dnia porządkowany był w myśl zasady „najpierw praca, później przyjemność”. Z tego powodu w życiu dorosłym bardzo często traktujemy odpoczynek nie jako potrzebę, ale nagrodę, a w najgorszym przypadku stawiamy znak równości między snem a odpoczynkiem i pracujemy dosłownie od rana do wieczora.

Strata czasu

Brad Aeon, adiunkt na Uniwersytecie Québecu w Montrealu, w swoich wystąpieniach obala przekonanie, że każda chwila, której nie poświęcamy na pracę (lub naukę w przypadku studentów), jest zmarnowana. Uważa, że przez

Odpoczynek należy świadomie zaplanować, zamiast pozwalać mu „przepłynąć” bez celu. Pomóc może znalezienie aktywności, która naprawdę daje satysfakcję, oraz unikanie czynności, które nie sprzyjają relaksowi.

takie podejście wiele osób skraca czas przeznaczony na odpoczynek lub wpada w pułapkę „produktywności” w czasie wolnym. Objawia się to traktowaniem czynności, które pomagają nam odpocząć, jako zadań do wykonania – im szybciej je wykonamy, tym szybciej będziemy wypoczęci.

I choć dla wielu z nas może to brzmieć irracjonalnie, bardzo łatwo w taką pułapkę wpaść. Kto nie słuchał audiobooka lub podcastu na przyspieszeniu, tylko po to, aby szybciej go skończyć? Albo kto z nas ogląda serial tylko podczas obiadu lub kolacji, gdyż bez takiego multitaskingu czułby po prostu wyrzuty sumienia, bo mógłby w tym czasie uczyć się lub pracować? Często wierzymy, że takie zarządzanie czasem wol-

nym to najlepszy sposób na jego efektywne wykorzystanie. Tak naprawdę działania te jedynie wspierają błędne przekonanie, że odpoczynek jest stratą czasu. Świadomy odpoczynek Błędne koło zaczyna się, gdy traktujemy odpoczynek jako ucieczkę od obowiązków – wtedy wpadamy w nałogowe, wielogodzinne maratony serialowe (tzw. „binge-watching”), przetrenowujemy ciało na siłowni lub apatycznie przeglądamy social media. To prowadzi do prokrastynacji. Czas, który wydaje się przeznaczony na odpoczynek, w rzeczywistości nie przynosi nam regeneracji. Co zatem zrobić, by odpoczynek był prawdziwym relaksem? Przede wszystkim warto zadbać

o jakość czasu wolnego. Należy go świadomie zaplanować, zamiast pozwalać mu „przepłynąć” bez celu. Pomóc może znalezienie aktywności, która naprawdę daje satysfakcję (np. joga, czytanie mangi, słuchanie muzyki, malowanie), oraz unikanie czynności, które nie sprzyjają odpoczynkowi (np. „binge-watching” czy godziny spędzone w social mediach).

Ważnym, choć często bagatelizowanym elementem jest zmiana nastawienia wobec czasu wolnego. Kluczowe jest zrozumienie, że to nie luksus ani nagroda, ale konieczność dla zdrowia psychicznego i fizycznego, która przynosi wymierne korzyści – zmniejsza stres, pozwala na równowagę między życiem zawodowym a prywatnym i… zwiększa produktywność. 

„ŚAKUNTALA”, CZYLI SZTUKA ŁĄCZĄCA NARODY

Gong, nimfa i indyjski cesarz

Uniwersytet Jagielloński rozpoczął rok 2025 od uroczystego jubileuszu współpracy polsko-indyjskiej. Z tej okazji 8 stycznia w Auditorium Maximum wystawiono sztukę „Śakuntala. Znak poznania”, przygotowaną przez Międzywydziałową Studencką

Grupę Teatralną „Secesja”. Obecność gości z Indii dodała wydarzeniu wyjątkowego charakteru i podkreśliła znaczenie wieloletnich relacji międzynarodowych.

Scenariusz powstał na podstawie eposu starożytnego indyjskiego poety Kalidasy o tym samym tytule. Przekładu na język polski dokonał Stanisław Schayer. Sztuka opowiada tragiczną historię miłosną Śakuntali, córki wielkiego mędrca i niebiańskiej nimfy Menaki, która stała się matką Bharaty – słynnego indyjskiego cesarza. Na szczególne uznanie zasługują przygotowanie aktorskie oraz oprawa sceniczna. Symbolicznym i wyrazistym elementem były dźwięki gongu, które wyznaczały granice poszczególnych scen, nadając im dramaturgii. Spektakl uzupełniły indyjska muzyka oraz śpiew, odzwierciedlające głębię emocji bohaterów. Barwne kostiumy aktorów czy wszechobecna biżuteria, zawierająca dzwoneczki, pozwoliły widzom w pełni zanurzyć się w egzotycznym klimacie spektaklu i poczuć ducha indyjskiej kultury.

Ruch odgrywał równie istotną rolę. Energiczny taniec Śakuntali i jej towarzyszek zachwycił całą gamą emocji – od radości po smutek i rozpacz. Mistyczną atmosferę zbudowała scena modlitwy do żywiołów. Towarzyszący jej delikatny taniec wprowadził poczucie zadumy i refleksji nad uniwersalnymi wartościami oraz związkiem człowieka z naturą.

Niezwykłego klimatu dopełniła finezyjna gra światłem. Jedynym

mankamentem był brak mikrofonów, który wpłynął na jakość i słyszalność wypowiadanych przez aktorów kwestii.

„Śakuntala” to dzieło o ponadczasowej wymowie, budujące pomost między kulturami. Tragicz-

Pismo Studentów „WUJ – Wiadomości Uniwersytetu Jagiellońskiego”. Redakcja: ul. Piastowska 47, 30-067 Kraków

Wydawca: Fundacja Studentów i Absolwentów UJ „Bratniak” e-mail: wuj.redakcja@gmail.com; tel. 668 717 167

Strony internetowe: www.issuu.com/pismowuj oraz www.facebook.com/pismowuj

Redaktor naczelny: Adrian Burtan

Zespół: Justyna Arlet-Głowacka, Ewa Zwolińska, Klaudia Katarzyńska, Izabela Biernat, Martyna Lalik, Karolina Iwaniec, Lucjan Kos (foto), Marta Kwasek, Martyna Szulakiewicz-Gaweł (foto), Krzysztof Materny, Oliwia Wójciak, Emilia Czaja (foto), Wojciech Skucha, Tomasz Łysoń, Alicja Bazan, Weronika Adamek, Wojciech Seweryn, Maja Andrzejak, Helena Iskra, Wiktoria Piwowarska, Iwona Łaciak

Korekta: Ewa Zwolińska, Maja Andrzejak

Okładka: archiwum prywatne

Reklama: wuj_reklama@op.pl

Numer zamknięto: 28 stycznia 2025 roku

fot. Wiktoria Piwowarska, vetre / stock.adobe.com

na historia miłosna z IV–V wieku wciąż zachwyca i wzrusza widzów. Spektakl grupy „Secesja” stał się godnym zwieńczeniem jubileuszu współpracy polsko-indyjskiej, przyczyniając się do zacieśnienia relacji między narodami. 

Znajdź nas!

Co nowego na UJ?

Tropikalne motyle pięć kilometrów nad ziemią

autorka: IZABELA BIERNAT

Cyberprzemoc wobec nauczycieli

Badacze z Instytutu Zoologii i Badań Biomedycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego na czele z prof. Tomaszem Pyrczem dokonali niebywałego odkrycia. Wśród ekstremalnych warunków i mroźnych szczytów And, sięgających 5000 metrów nad poziomem morza, natrafili na… motyle. To niesamowite odkrycie podaje w wątpliwość całą dotychczasową wiedzę, jaką udało się zgromadzić na temat tych owadów. Z powodu niskiej temperatury, silnych wiatrów i rzadszego powietrza motyle zazwyczaj unikają wyższych partii gór. Tym większe było zaskoczenie badaczy, gdy podczas peruwiańskiej eskapady zdołali zaobserwować motyle, które wykształciły w sobie zdolność do zaadaptowania się w tak ekstremalnych warunkach. Nowy gatunek motyli nazwano Nivaliodes negrobueno, na cześć śnieżnobiałych łusek na skrzydłach („nivalis” to po łacinie „śnieżny”) oraz miejsca znalezienia pierwszego okazu (przełęcz Abra Negrobueno). Obecnie jest to najwyżej latający gatunek motyli, jaki zdołano odkryć.

Jak wyglądały prekolumbijskie tatuaże?

Zjawisko malowania i tatuowania ciała w prekolumbijskiej Ameryce Południowej na tyle zainteresowało badaczkę z Wydziału Historycznego UJ Judytę Bąk, że dokonała przełomowego odkrycia w tym obszarze. W odtwarzaniu zanikających pigmentów pomogła jej zaawansowana technologia obrazowania: fluorescencja stymulowana laserowo. Dzięki temu młoda naukowczyni zdołała uzyskać wyraźny obraz ultracienkich linii tatuaży (grubości zaledwie 0,1–0,2 mm) i przeprowadzić analizę skomplikowanych motywów geometrycznych i zoomorficznych pokrywających rozkładające się ciała członków peruwiańskiej kultury Chancay. Badania te pozwoliły też Judycie Bąk współpracować z największymi międzynarodowymi ekspertami zajmującymi się tą tematyką.

Sukcesy programistów z UJ

Blisko co dziesiąty nauczyciel i nauczycielka w Polsce doświadczyli cyberprzemocy lub cyberagresji ze strony swoich uczniów lub ich rodziców – oto efekt badań przeprowadzonych przez dr. hab. inż. Łukasza Tomczyka, prof. UJ z Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Najliczniejszą grupą nauczycieli padających ofiarą cyberataków okazali się nauczyciele religii oraz matematyki. Pod względem płci to mężczyźni częściej padają ofiarą ataków niż kobiety, a zagrożenia cybernetyczne powszechniejsze były w szkołach zawodowych niż w liceach. Wszystkie te wnioski to wynik projektu poruszającego kwestię cyberbezpieczeństwa nauczycieli w Polsce pt. „Cyfrowo Bezpieczny Nauczyciel”, finansowanego przez Narodową Agencję Wymiany Akademickiej, którym kieruje właśnie prof. Łukasz Tomczyk. W badaniach udział wzięło 733 osób, podczas gdy w Polsce zatrudnionych jest ok. 700 tys. nauczycieli. Profesor Łukasz Tomczyk podkreśla, że skala problemu może być znacznie większa, a mimo to wciąż brakuje realnych narzędzi, które pomogą tej grupie zawodowej uniknąć cyberbullyingu.

Podhalański Kubuś Puchatek

Kubusia Puchatka wykreowanego przez Alana Alexandra Milne’a nikomu nie trzeba przedstawiać. Niedawno ukazało się nowe tłumaczenie książki Milne’a, tym razem na… gwarę podhalańską. Przekładu, wzbogaconego o elementy góralskich tradycji, dokonała dr hab. Stanisława Trebunia-Staszel, prof. UJ z Wydziału Historycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego, pochodząca z Podhala.

Oprócz „Misia Kudłocka” badaczka ma na swoim koncie przekład „Małego Księcia” autorstwa Antoine’a de Saint-Exupériego – „Małego Królewica”. Profesor Trebunia-Staszel jest osobą aktywnie zaangażowaną w życie Podhala, a przekład powyższych tytułów na gwarę podhalańską to efekt jej zabiegów o pielęgnowanie regionalnych tradycji i tożsamości tejże społeczności, do której przynależność coraz bardziej zanika. Po książkę, która ukazała się nakładem wydawnictwa Media Rodzina, sięgnąć mogą także osoby nieposługujące się gwarą podhalańską ze względu na słowniczek trudniejszych wyrazów, który znaleźć można w środku, dzięki czemu łatwiej będzie im przebrnąć przez tekst. Zwolennicy audiobooków mogą natomiast wsłuchać się w historię i góralskie przyśpiewki za sprawą lektora Sebastiana Karpiela-Bułecki, lidera zespołu Zakopower.

Podczas Mistrzostw Centralnej Europy w Programowaniu Zespołowym wśród zwycięzców znaleźli się reprezentanci Uniwersytetu Jagiellońskiego, studenci Wydziału Matematyki i Informatyki. Zawody odbyły się we Wrocławiu, a uczestniczyło w nich aż 70 zespołów z Austrii, Chorwacji, Czech, Łotwy, Polski, Słowacji, Słowenii i Węgier. Drugie miejsce przypadło drużynie w składzie: Jan Klimczak (informatyka analityczna), Kacper Paciorek (informatyka analityczna, matematyka), Kacper Topolski (informatyka analityczna). Zespół tym samym zakwalifikował się do Mistrzostw Europy, a w planach ma także awans do światowego finału International Collegiate Programming Contest. Oprócz niego, w Mistrzostwach brała udział druga drużyna Uniwersytetu Jagiellońskiego, która uplasowała się na szóstym miejscu. W jej skład weszli: Filip Konieczny (informatyka analityczna), Konstanty Smolira (matematyka), Rafał Pyzik (informatyka analityczna). Nad sukcesami obu drużyn czuwał ich opiekun, dr Lech Duraj.

Źródło wiadomości: uj.edu.pl

fot. Pierre Boyer, Adam Koprowski, uj.edu.pl

Rozmowy, które łączą pokolenia. Jak młody może rozmawiać ze starszym?

Umiejętność porozumienia z rodzicami, dziadkami czy starszymi osobami może okazać się nieoceniona w budowaniu wartościowych relacji. Jednocześnie szybki rozwój technologii, zmieniające się wartości oraz rozmaite uwarunkowania społeczne prowadzą do powstawania różnic poglądów między pokoleniami. Jak efektywnie rozmawiać z osobami starszymi, aby lepiej zrozumieć ich świat? Zapytaliśmy o to mgr Annę Rudzińską –psychodietetyczkę, psycholożkę i doktorantkę, która na co dzień pracuje m.in. z seniorami.

Komunikacja międzypokoleniowa wymaga zrozumienia, że każde pokolenie dorastało w odmiennych warunkach, co wpłynęło na jego wartości i podejście do życia. Baby boomers cenili stabilność i autorytety, pokolenie X wprowadziło ideę work-life balance, millenialsi skupili się na samorealizacji, a pokolenie Z patrzy na świat przez pryzmat technologii i globalnych wyzwań oraz nie zna świata bez internetu. By dialog między generacjami był skuteczny i wartościowy, warto zaakceptować te różnice, zamiast je oceniać.

Świat mniej zrozumiały dla starszych – Warto zastanowić się, kim właściwie jest senior. Choć przyjęło się, że to osoby po 65. roku życia, dzisiejsi 65-latkowie często pozostają aktywni zawodowo, w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej oraz interesują się nowinkami technologicznymi. Bariery komunikacyjne z nimi są mniejsze niż z osobami po 75. czy 80. roku życia – mówi mgr Anna Rudzińska.

Ekspertka zauważa, że główną przeszkodą w komunikacji są różnice w postrzeganiu świata i stylu rozmowy. Seniorzy często trzymają się bardziej usztywnionych przekonań, co czasem koliduje z elastycznym podejściem młodszych pokoleń.

– Coraz więcej zapożyczeń z języka angielskiego, obecnych w menu, nagłówkach czy tytułach, wy-

klucza osoby starsze, które gorzej znają ten język. Świat staje się dla nich mniej zrozumiały, co rodzi lęk i wycofanie – dodaje Rudzińska. Nie można też zapominać o fizycznych barierach, takich jak niedosłuch czy problemy ze wzrokiem, które znacząco wpływają na jakość rozmów i mogą prowadzić do frustracji po obu stronach.

Czy młodsze pokolenia rozumieją potrzeby seniorów?

Gdy pytamy, czy młodsze pokolenia są świadome specyficznych potrzeb seniorów, mgr Rudzińska wskazuje na brak edukacji w tym obszarze:

– Pośród zajęć dotyczących zdrowia w szkołach przekazuje się stosunkowo mało informacji na temat procesu starzenia się – mówi.

Zdaniem ekspertki najlepszym sposobem na wzajemne zrozumienie jest bezpośredni kontakt między pokoleniami, który pomaga młodym ludziom poznać codzienne wyzwania seniorów. Podkreśla też potrzebę dostosowania przestrzeni publicznych do potrzeb osób starszych: – Chciałabym widzieć więcej zmian zwiększających dostępność kawiarni, restauracji, muzeów czy teatrów dla seniorów – twierdzi.

Dobrym narzędziem, które mogłoby uwrażliwić młodszych na potrzeby osób starszych, byłyby kampanie edukacyjne zwracające uwagę na trudności, z jakimi

międzypokoleniowa wymaga zrozumienia, że każde pokolenie dorastało w odmiennych warunkach, co wpłynęło na jego wartości i podejście do życia.

mierzą się na co dzień. – Bez zrozumienia codziennych wyzwań, z jakimi mierzą się osoby starsze, młodsze pokolenia często mają trudność w dostrzeżeniu ich ograniczeń i potrzeb – podkreśla mgr Rudzińska.

Jak rozmawiać z seniorami?

Rozmowy z osobami starszymi mogą dostarczyć wielu cennych doświadczeń, ale wymagają większej wrażliwości i cierpliwości. Jak radzi mgr Rudzińska: – Przede wszystkim należy dostosować się do potrzeb rozmówcy: mówić odpowiednio głośno i nie zasłaniać twarzy, co ułatwi zrozumienie osobom z problemami ze słuchem. Ważne jest też, by dać seniorom czas na wypowiedź, nawet jeśli

mówią wolniej lub wtrącają dygresje – namawia.

Ekspertka przestrzega też przed traktowaniem seniorów infantylnie, niezależnie od ich kondycji. Istotne, jej zdaniem, są szczere zaangażowanie i ciekawość: – W rozmowach z osobami starszymi pielęgnujmy w sobie ciekawość, zadawajmy pytania i angażujmy się w dialog. Zrozumienie drugiego człowieka zaczyna się od chęci poznania go – przekonuje.

Empatia i drobne gesty, takie jak cierpliwość czy unikanie technologicznego żargonu, mogą znacząco poprawić jakość relacji. Jak podsumowuje Rudzińska – szczere zainteresowanie opinią drugiej strony oraz powstrzymanie się od oceniania to fundament udanej komunikacji. 

autorka: KLAUDIA KATARZYŃSKA
Komunikacja

ROZMOWA O NOWOTWORZE

Mam raka.

Aleksandra Orawczak o swojej walce z nowotworem

autorka:

– Wybiegłam z gabinetu z płaczem, czując, jak emocje przejmują nade mną kontrolę. Chwyciłam za telefon i próbowałam przekazać te wieści najbliższym. Zadzwoniłam do mamy, ale nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. Nie musiałam nic mówić… To, jak zanosiłam się płaczem do słuchawki, powiedziało wszystko – mówi w rozmowie z nami Aleksandra Orawczak, która zmaga się z chondrosarcomą, nowotworem złośliwym.

W 2024 roku liczby okazały się tragiczne: około 185 tysięcy osób żyje z diagnozą nowotworu złośliwego. Takie dane potwierdził prezes Polskiej Unii Onkologii dr Janusz Meder podczas konferencji „Onkologia 2024 – podsumowanie roku”. Choroby nowotworowe stają się coraz powszechniejszym problemem także wśród młodszych osób. O tym, dlaczego taka diagnoza to nie wyrok, lecz początek walki o zdrowie i spokój, rozmawiamy z Aleksandrą Orawczak – młodą stylistką polskich gwiazd, która postanowiła dzielić się swoją historią choroby nowotworowej w mediach społecznościowych, by, jak sama mówi, wesprzeć innych w tej niezwykle trudnej i często samotnej drodze.

Pamiętasz dzień, w którym usłyszałaś diagnozę?

 Aleksandra Orawczak: W październiku 2023 spędziłam niemal cały dzień, czekając pod gabinetem lekarskim na onkologii. Oczekiwałam na swoją wizytę. Gdy w końcu przekroczyłam próg gabinetu, usłyszałam jedno słowo, które zmieniło wszystko: chondrosarcoma.

Spodziewałaś się?

 Nie byłam kompletnie przygotowana na taką diagnozę. Kiedy usłyszałam słowa „nowotwór złośliwy”, poczułam, jak świat zatrzymuje się w miejscu. Wszystko wydawało się nierealne, jakby działo się obok mnie.

Co wydarzyło się zaraz po diagnozie? Jakie były Twoje pierwsze kroki i decyzje?

 Wybiegłam z gabinetu z płaczem, czując, jak emocje przejmują nade mną kontrolę. Chwyciłam za telefon i próbowałam przekazać

– Nie byłam kompletnie przygotowana na taką diagnozę. Kiedy usłyszałam słowa nowotwór złośliwy, poczułam, jak świat zatrzymuje się w miejscu. Wszystko wydawało się nierealne, jakby działo się obok mnie – mówi nam Aleksandra Orawczak, która zmaga się z chondrosarcomą, nowotworem złośliwym.

te wieści najbliższym. Zadzwoniłam do mamy, ale nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. Nie musiałam nic mówić… To, jak zanosiłam się płaczem do słuchawki, powiedziało wszystko.

Zdecydowałaś jednak nie informować wszystkich o swojej diagnozie, dlaczego?

 Postanowiłam ukrywać swoją chorobę przed innymi, bo uznałam, że chcę żyć i pracować do operacji tak, jakby nic się nie stało. Nie chciałam uwagi ani współczucia. Rzuciłam się w wir pracy, spotkań towarzyskich i starałam się nie ograniczać. To była moja forma ucieczki – sposób, by radzić sobie z tym, co mnie spotkało.

Powiedziałaś, że Twoją formą ucieczki była praca zawodowa. Jak wyglądała ona przed tym wszystkim?

 Ostatnie 10 lat spędziłam na sesjach zdjęciowych, planach reklamowych i ubieraniu znanych osób – to było moje życie i dawało mi ogromną satysfakcję. Po diagnozie praca stała się dla mnie sposobem na zachowanie normalności. Nie chciałam uciekać w rozpacz –wolałam skupić się na czymś, co kochałam, i nadal działać. Dzięki temu mogłam trzymać się codzienności i nie pozwolić chorobie przejąć całkowitej kontroli nad swoim życiem.

Dorastałaś z chorobą Olliera. Na czym polega to schorzenie?

 Choroba Olliera to rzadka choroba genetyczna, w której na kościach tworzą się guzy chrzęstne. Są to łagodne zmiany, które mogą pojawiać się w różnych miejscach w ciele, wpływając na kształt i wytrzymałość kości, a także powodując bóle i deformacje. W moim przypadku chorobę zdiagnozowano w dzieciństwie, mniej więcej w siódmym roku życia, kiedy zauważono pierwsze zmiany w kościach.

Czy wraz z upływającym czasem choroba genetyczna zaczęła bardziej wpływać na Twoje życie?

 Przez lata regularne kontrole pozwalały monitorować rozwój guzów, ale niestety w dorosłym życiu część z nich zaczęła przekształcać się w nowotwory złośliwe – w moim przypadku chondrosarcomę.

A czujesz, że w pewnym stopniu przyzwyczaiłaś się do ży-

cia wśród szpitali i badań?

Można się w ogóle do tego przyzwyczaić?

 W 2016 roku pierwszy raz trafiłam na oddział onkologii z podejrzeniem chondrosarcomy. Przeszłam operację usunięcia guza z talerza biodrowego, ale na szczęście wyniki histopatologiczne wykazały, że zmiana była łagodna. W tamtym momencie odetchnęłam z ulgą, niestety w zeszłym roku zmiana wróciła jako wznowa –tym razem już złośliwa.

Od ponad roku szpitale są moją codziennością – można powiedzieć, że stały się moim drugim domem. Ale wiem, że to jest etap zdrowienia. Każda wizyta, każde badanie i każdy dzień w szpitalu to krok bliżej do odzyskania zdrowia.

Chondrosarcoma, czyli rak kości, jest jednym z najbardziej nierozpoznawalnych typów nowotworów. Jak wyglądały pierwsze symptomy? Co sprawiło, że zaczęłaś podejrzewać, że coś jest nie tak?  Gdyby nie rezonans magnetyczny, pewnie jeszcze długo nie byłabym świadoma zagrożenia. Nie miałam objawów, które jednoznacznie wskazywałyby na nowotwór kości. Cierpiałam na bóle kręgosłupa, zmęczenie, niedokrwistość i spadek wagi. Ale ostatni rok był dla mnie tak intensywny pod względem pracy, że te objawy zrzucałam na przeciążenie fizyczne i brak odpoczynku.

Minęło już trochę od czasu Twojej operacji. Przechodziłaś przez intensywny powrót do zdrowia. Co daje Ci siłę, by walczyć o powrót do sprawności?

 Za chwilę minie rok od mojej operacji. W międzyczasie okazało się, że doszło do wznowy miejscowej na biodrze oraz przerzutu do piersi. W sierpniu ubiegłego roku przeszłam kolejną operację, a obecnie staram się o radioterapię protonową na biodro po niedoszczętnym usunięciu guza. Wiem, że nigdy nie wrócę do pełnej sprawności, jaką miałam wcześniej, ani do intensywnej pracy, którą wykonywałam. Nowotwór już mi to odebrał.

Rehabilitacja po takiej operacji wymaga determinacji. Czy były momenty, w których chciałaś się poddać?

 Od samego początku mojej drogi z leczeniem podchodzę do wszystkiego zadaniowo – skupiam się na tym, co muszę zrobić, krok po kroku. Nigdy nie miałam mo-

– Od samego początku mojej drogi z leczeniem podchodzę do wszystkiego zadaniowo – skupiam się na tym, co muszę zrobić, krok po kroku. Nigdy nie miałam momentu, w którym chciałam się poddać. Wiem, o co walczę – o zdrowie i o spokój – mówi nasza rozmówczyni.

mentu, w którym chciałam się poddać. Wiem, o co walczę – o zdrowie i o spokój.

Zdecydowałaś się bardzo szczerze i otwarcie publikować swoją walkę z rakiem w mediach społecznościowych. Co skłoniło Cię do takiej otwartości? Czy traktujesz to jako terapię?

 To chyba dla mnie pewien rodzaj terapii, ale też pamiętnika, w którym mogę wylać wszystkie emocje i myśli związane z procesem leczenia. Staram się być w tym autentyczna – nie tylko dla siebie, ale też po to, by dać wartość innym, którzy znajdą się w podobnej sytuacji i usłyszą taką diagnozę jak moja.

Jeśli dzięki moim filmom ktoś poczuje się mniej samotny, znajdzie wskazówki, jak przejść przez system opieki onkologicznej, albo zyska odwagę, by zawalczyć o siebie – to dla mnie największa nagroda.

Poza wsparciem zdarza się, że spotykasz się z negatywnymi reakcjami, takimi jak niezrozumienie, krytyka?

 Zdarza się, że spotykam się z negatywnymi opiniami. Czasami są to zarzuty, że szukam uwagi czy próbuję wykorzystać swoją sytuację. Nie jest to łatwe, bo wkładam w swoje działania całe serce i myślę, że dzielę się bardzo osobistą częścią swojego życia –

nie po to, żeby zwracać na siebie uwagę, ale żeby pomagać innym, którzy mogą znaleźć się w podobnej sytuacji.

A jak wpływają na Ciebie te negatywne komentarze?  Czasami bolą, ale staram się, żeby mnie nie zatrzymywały. Wiem, że takie reakcje często wynikają z braku wiedzy albo empatii. Ludzie, którzy nigdy nie zetknęli się z chorobą nowotworową, nie zawsze rozumieją, z czym wiąże się taka diagnoza, jak trudny i złożony jest proces leczenia i jak ważne jest wsparcie – czy to od bliskich, czy od osób, które przeżyły coś podobnego.

Korzystasz z życia tu i teraz? Jakie małe rzeczy w codziennym życiu dają Ci najwięcej radości i motywacji do działania?

 Dla mnie najważniejsze jest dzisiaj. Choroba wywróciła moje życie do góry nogami, ale jednocześnie pozwoliła mi zatrzymać się i spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Dała mi świadomość, że nie mogę już niczego odkładać na później. Z chorobą nowotworową nie wiesz, co będzie – myśl, że za rok wyjedziesz na wakacje, może się nigdy nie ziścić, bo nie masz pewności, co przyniesie czas.

Cieszę się z małych rzeczy –spaceru, dobrej kawy, spotkania z ważnymi dla mnie ludźmi czy z chwili ciszy, kiedy mogę pobyć sama ze sobą. Nie wybiegam myślami w przyszłość, bo nie wiem, co przyniesie. Doceniam, że jestem tu i teraz, i to daje mi największą siłę i radość.

Gdybyś miała podzielić się jedną radą lub przemyśleniem z osobami, które również mierzą się z trudną diagnozą, co by to było?  Diagnoza to nie wyrok. Każdy przypadek jest inny, nawet jeśli słyszymy tę samą nazwę choroby. Każdy z nas w tej chorobie dostaje inne karty, a to, jak je rozegramy, zależy tylko od nas. Dla mnie to coś więcej niż tylko walka o zdrowie –to walka o życie, o spokój i o możliwość cieszenia się każdym dniem. Nawet najmniejszy krok do przodu, każda wygrana, nawet ta drobna, to dowód na to, że warto się nie poddawać. 

Profile społecznościowe Aleksandry Orawczak

Instagram: www.instagram.com/aleksandraorawczak

TikTok: www.tiktok.com/@aleksandraorawczak

ROZMOWA Z DR HAB. TOMASZEM Z. MAJKOWSKIM

Od pionków do wirtualnej rzeczywistości. Co kryje się za sukcesem gier wideo?

Czy gry wideo angażują nas bardziej niż książki i filmy? W wywiadzie z dr. hab. Tomaszem

Z. Majkowskim –groznawcą, badaczem kultury i literatury popularnej z Katedry Antropologii i Badań Kulturowych UJ –rozmawiamy o narodzinach interaktywnej narracji, kontrowersyjnych mechanizmach w grach oraz przyszłości wirtualnej rozrywki w obliczu wyzwań technologicznych i ekologicznych.

Dlaczego gry wideo stały się tak popularne jako sposób opowiadania historii? Czym różnią się od książek czy filmów?

 Dr hab. Tomasz Z. Majkowski: Najprostsza odpowiedź brzmi: są popularne, bo technologia na to pozwala. Ale to tylko część prawdy. Gry jako forma rozrywki były popularne od zawsze, nawet przed literaturą. Najstarsze plansze do gier pochodzą sprzed trzech i pół tysiąca lat. Gry wideo rozwijają się z połączenia tradycji ludycznej z rewolucją technologiczną. Już w latach 50. XX wieku komputery symulowały gry logiczne, jak szachy, a technologia pozwoliła później na tworzenie bardziej złożonych narracji. Ważnym impulsem były też narracyjne gry fabularne, takie jak „Dungeons & Dragons”, które inspirowały twórców do budowania cyfrowych światów narracyjnych.

– Wzrastające zainteresowanie i wiara w nowoczesne technologie, charakterystyczna dla lat powojennych, nadały nową formę starszym formułom rozgrywki i otworzyły nowe możliwości tworzenia gier na podstawie literatury czy filmów. Gry mogą wzbudzać emocje, poruszać ważne tematy i prezentować złożone narracje. To wszystko sprawia, że są jednym z najbardziej dynamicznych mediów współczesnej kultury – mówi dr hab. Tomasz Z. Majkowski.

W odróżnieniu od książek czy filmów gry z mocnym komponentem narracyjnym angażują gracza jako uczestnika wydarzeń – mamy wrażenie, że to my stajemy się bohaterami, co tworzy innego rodzaju więź z fabułą i sprawia, że sukcesy odczuwamy jako własne triumfy. Wczesne groznawstwo wierzyło nawet, że w związku z tym gry angażują mocniej i bardziej osobiście niż media tradycyjne.

Czy zatem możemy stwierdzić, że rozwój technologii odegrał decydującą rolę w popularyzacji gier?

 Tak, ale to nie cała historia. Gry cyfrowe istotnie powstały na styku dwóch ważnych impulsów technologicznych związanych z II wojną światową: rozwoju komputerów i sieci obliczeniowych oraz wyświetlaczy. Komputery, które początkowo tworzono do dekodowania wiadomości wojskowych

czy do obliczania trajektorii pocisków, szybko znalazły zastosowanie w rozrywce. Gry takie jak „Tennis for Two” czy „Spacewar!” bazowały na technologii używanej do wizualizacji parabol pocisków, wykorzystując przy tym wyświetlacze oscyloskopowe do wizualizacji. Ale oba te tytuły to adaptacje: pierwsza jest elektronicznym odpowiednikiem tenisa, druga bazuje na popularnych seriach science fiction. Obie te formuły są starsze niż technologia, która umożliwiła stworzenie ich cyfrowych wariantów.

Wzrastające zainteresowanie i wiara w nowoczesne technologie, charakterystyczna dla lat powojennych, nadały nową formę starszym formułom rozgrywki i otworzyły nowe możliwości tworzenia gier na podstawie literatury czy filmów. Gry mogą wzbudzać emocje, poruszać ważne tematy i prezentować złożone narracje. To wszyst-

ko sprawia, że są jednym z najbardziej dynamicznych mediów współczesnej kultury.

Jakie zmiany kulturowe przyczyniły się do rozwoju tej formy rozrywki?  Istotne było wytworzenie się „kultury gier”. Tuż przed II wojną światową i zaraz po niej zaczęło powstawać coraz więcej nowych gier planszowych, jak „Monopoly” czy „Cluedo”. Z kolei w latach 70. powstały gry fabularne, takie jak wspomniane „Dungeons & Dragons”. W ten sposób świat gier tradycyjnych, liczących setki (jeśli nie tysiące) lat, zaczął być nagle uzupełniany o zupełnie nowe tytuły i formuły. Gry cyfrowe naturalnie stały się częścią tej kultury. Ważny był także rozwój kapitalizmu, który zmienił definicję gry –z pewnego systemu zasad w konkretną jego realizację (pojedynczy tytuł) – i rozwój technologii konsu-

autorka: KLAUDIA KATARZYŃSKA

menckich. Upowszechnienie komputerów i konsol w domach sprawiło, że gry stały się dostępne dla szerokiej publiczności. Z czasem zaczęły pełnić funkcję medium narracyjnego, pozwalającego graczowi na współtworzenie opowieści, czego inne media nie mogły zaoferować w takim stopniu.

Wiele mówi się o mechanizmach w grach wideo, które bywają kontrowersyjne, jak np. lootboxy (płatne losowe nagrody) czy misje codzienne (zadania wymuszające codzienną aktywność gracza). Czy są one rzeczywiście problemem?

 Tak, to jest duży problem. Gry wideo są niezwykle różnorodną formą kultury, podobnie jak literatura czy kino. Możemy mówić o grach narracyjnych, strategicznych, symulacjach czy grach niezależnych – wszystkie te kategorie mają różne cele i mechanizmy. Problem pojawia się szczególnie w przypadku gier mobilnych, które wykorzystują mechanizmy oparte na regularności. Te gry często bazują na tym, że użytkownicy wielokrotnie sięgają po urządzenia mobilne, co w naturalny sposób buduje nawyk.

W takich grach początkowo gracz osiąga szybkie sukcesy, co jest bardzo satysfakcjonujące. Później gra utrudnia postęp, chyba że użytkownik zdecyduje się na mikropłatności, np. zakup przedmiotów w systemie losowym, co przypomina loterię. To bardzo dochodo-

wy segment rynku, który niestety często jest skierowany do młodszych użytkowników, a mechanizmy te są podobne do hazardu.

Jakie zmiany powinna wprowadzić branża gier, aby ograniczyć te szkodliwe mechanizmy?

 Przede wszystkim trzeba nazwać rzeczy po imieniu – mechanizmy hazardowe powinny być traktowane tak samo jak hazard w kasynach. Obecnie siedmiolatek nie może grać w ruletkę, ale może kupować lootboxy w grze. Wprowadzenie regulacji, takich jak obowiązkowa weryfikacja wieku, byłoby krokiem w dobrym kierunku. Potrzebne jest również zwrócenie większej uwagi na to, jak gry są projektowane, dystrybuowane i jak wpływają na użytkowników. Niestety, w tej chwili uwaga krytyczna i akademicka skupia się głównie na tradycyjnych, wysokobudżetowych grach, a małe, masowe gry mobilne często pozostają poza obiegiem tej debaty.

Gry wideo coraz częściej wykorzystywane są nie tylko jako forma rozrywki, ale także narzędzie wspierające rozwój czy zdrowie. Czy Pana zdaniem mogą pomagać ludziom, na przykład w radzeniu sobie z emocjami albo jako element terapii?  Tak, istnieje wiele badań na ten temat. Gry wideo mają ogromny potencjał terapeutyczny, szczególnie w obszarze rehabilitacji i pra-

cy z motoryką małą. Mogą pomagać osobom starszym utrzymywać sprawność manualną lub wspierać rehabilitację osób z problemami neurologicznymi. Zdolność gier do angażowania użytkowników w naukę zasad i testowanie ich w praktyce czyni je doskonałym narzędziem edukacyjnym. Wykorzystanie ich w tej roli jest jednak wciąż ograniczone ze względu na związane z nimi koszty i zależność od zaawansowanych technologii.

Gry wideo nieustannie ewoluują, a nowoczesne technologie, takie jak wirtualna rzeczywistość (VR), wydają się otwierać przed branżą nowe możliwości. Czy VR może odegrać istotną rolę w przyszłości gier?

 Wirtualna rzeczywistość to raczej ślepy zaułek technologiczny. Pomysł, że w pełni zaangażujemy nasze zmysły i poczujemy, że „jesteśmy tam”, ma wyraźne ograniczenia: obecne technologie VR angażują jedynie audiowizualność, a reszta zmysłów pozostaje poza doświadczeniem. Ponadto urządzenia VR są drogie, niepraktyczne i często męczące w użytkowaniu. Od dekad mówi się o rewolucji VR, a wciąż pozostaje ona marginalnym elementem rynku.

Co w takim razie może faktycznie wpłynąć na przyszłość branży gier?

 Największy wpływ na branżę gier będzie miał kryzys klimatyczny. Produkcja gier wysoko-

budżetowych wymaga ogromnych zasobów energetycznych i technologicznych, co staje się coraz trudniejsze do utrzymania. Wielkie studia, które dominowały od lat 90., jak Electronic Arts czy Ubisoft, już teraz borykają się z ogromnymi kosztami i ryzykiem związanym z premierami.

W przyszłości bardziej zrównoważone i mniej zasobochłonne gry mobilne prawdopodobnie zdominują rynek. Staniemy przed pytaniem, czy chcemy inwestować w wielkie symulacje wirtualnych światów, czy przeznaczać te zasoby na pilniejsze potrzeby, jak ochrona zdrowia. To nieuchronna zmiana, która zdefiniuje przyszłość gier i technologii.

A jakie trendy lub zmiany można przewidzieć w rozwoju gier planszowych w przyszłości?

 Myślę, że przyszłość rysuje się obiecująco przed grami planszowymi, zwłaszcza w kontekście zmniejszającej się popularności dużych, energochłonnych produkcji cyfrowych. Wzrost znaczenia gier planszowych będzie również związany z rozwojem gier jednoosobowych. Tradycyjnie planszówki wymagały grupy graczy, co czasami bywa problematyczne, ale obecne trendy sugerują coraz większe zainteresowanie doświadczeniami solo. Technologia i innowacje w projektowaniu gier planszowych mogą ułatwić rozwój tego segmentu. 

– Wirtualna rzeczywistość to raczej ślepy zaułek technologiczny. Pomysł, że w pełni zaangażujemy nasze zmysły i poczujemy, że „jesteśmy tam”, ma wyraźne ograniczenia: obecne technologie VR angażują jedynie audiowizualność, a reszta zmysłów pozostaje poza doświadczeniem – mówi nasz ekspert.

Z PAMIĘTNIKA STUDENTA

Sesja w akademiku –historia (nie)prawdziwa

– Sesja to magiczny czas – opowiada Konrad, student automatyki i robotyki na AGH. – Z sesją w akademiku kojarzą się mi trzy rzeczy: mnóstwo nauki, dużo stresu i pukający sąsiedzi z pokoju obok, którzy zapraszają do siebie na imprezę – wymienia Kasia, studentka polonistyki na UJ. Jak wygląda sesja z perspektywy studenta mieszkającego w akademiku?

Jutro mam egzamin z najważniejszego przedmiotu w tym roku. Czy jest trudny? Tak. Czy coś umiem? No… Zależy, jakie jutro będą pytania. Uczę się już kilka godzin. Widzę, że mój współlokator Tomek, który pisze jutro zerówkę, przeżywa podobne męki, co ja. Muzyka uspokajająca leci w jego słuchawkach, chyba nie spełnia swojego zadania. Kręci się na krześle i mam wrażenie, że za chwilę wyrzuci swojego laptopa przez okno. Mieszkamy na trzynastym piętrze. Nagle rozlega się głośne pukanie. PUK! PUK! PUK! Bez zaproszenia wchodzą do nas sąsiadki z pokoju obok – Marta i Aneta. One już chyba są po egzaminach, a przynajmniej nie pokazują po sobie sesyjnego amoku, w który wpadliśmy z Tomkiem. Mówią, że koniecznie musimy z nimi iść, bo właśnie na piętrze niżej rozpoczęły się wielkie powtórki do sesji. Zdezorientowani, ale bardzo zmęczeni siedzeniem w przyciasnym pokoju, postanawiamy skorzystać z zaproszenia i schodzimy na dwunaste piętro. To, co ujrzeliśmy, na pewno nie przypominało powtórek, a raczej typowy studencki czwartek… Myślę sobie, że impreza to chyba ostatnia rzecz, która pomogłaby mi przetrwać jutrzejszy bój z egzaminem. Tomek myśli inaczej, więc zostawiam go tutaj i w spokoju wracam do swojego akademikowego azylu. Jeszcze raz… Jutro mam egzamin z najważniejszego przedmiotu w tym roku. Czy jest trudny? Tak. Czy coś umiem? No… Zależy, jakie jutro będą… Rozlega się bardzo głośne pukanie do pokoju. ŁUP! ŁUP! ŁUP! Wchodzi Antek, z którym jutro piszę zaliczenie. Chciałby się razem pouczyć, nawet przyniósł jakieś notatki od rocznika wyżej. Zabieramy się do pracy. Kilkadziesiąt minut zastanawialiśmy się, o co chodzi w ogóle w przedmiocie, z którego jutro piszemy egzamin. Czemu zaczęliśmy się uczyć dopiero teraz?! Zre-

Jutro mam egzamin z najważniejszego przedmiotu w tym roku. Czy jest trudny? Tak. Czy coś umiem? No… Zależy, jakie jutro będą pytania.

zygnowani piszemy do koleżanki, która mieszka na czwartym piętrze. Kasia zawsze wie, jak poradzić sobie w sytuacjach kryzysowych, a ta niewątpliwie taka jest. Odpowiada niemal natychmiast i zaprasza nas do siebie, więc pakujemy się do windy i zjeżdżamy kilka pięter.

Chociaż wszystkie pokoje w akademiku mają taki sam układ, u niej jest jakoś przytulniej. I na pewno czyściej. Przez sesję nie myśleliśmy z Tomkiem o tym, żeby posprzątać. Kubek, z którego piję, pamięta wszystkie trzy kawy, które sobie dzisiaj zrobiłem. Muszę go w końcu umyć.

U Kasi panuje prawdziwy powtórkowy szał. Wszystko nam tłumaczy, podsyła dodatkowe materiały, rozwiązuje ćwiczenia, któ-

rych nie rozumieliśmy, ale i tak nie dostrzegam w tym wszystkim sensu. Antek chyba też, ale ciągle przytakuje głową. Nie chcę już męczyć koleżanki, więc wracam do pokoju, żeby jeszcze raz powtórzyć sobie wszystkie trudniejsze zagadnienia, które naprawdę łopatologicznie próbowała nam wyłożyć. Jest już całkiem późno i ciągle mam obawy, że to, czego nauczyłem się do tej pory, może nie wystarczyć. Bo jak wspominałem… Jutro mam egzamin z najważniejszego przedmiotu w tym roku. Czy jest trudny? Tak. Czy coś umiem? No… Mam już dość. Stwierdzam, że na dzisiaj już koniec. Kładę się do łóżka i wykonuję wszystkie magiczne rytuały, które stosowałem jeszcze w szkole średniej – wkładam notatki pod poduszkę (może przez

noc wejdzie mi jeszcze coś do głowy) i nastawiam budzik. No dobra… sześć budzików. Egzamin jest jutro o ósmej. Nieludzka godzina. Jeszcze dobrze nie zasnąłem, kiedy do pokoju wpada Tomek. Jemu stres już w ogóle nie towarzyszy. W jednej ręce trzyma jakąś kartkę, w drugiej kubek. Ten, z którego piłem dzisiaj cały dzień. Zaczyna coś do mnie mówić i z tego, co zrozumiałem, a było to bardzo trudne, dowiedziałem się, że poznał studenta z wyższego roku, który powiedział mu, że na zerówce pojawiają się co roku te same pytania i wszystkie je ma spisane. Macha mi pogiętą kartką przed nosem i uradowany zwala się na łóżko. Może ja też powinienem zostać na tej wielkiej powtórce na dwunastym piętrze? 

fot. Pexels

AMERYKAŃSKIE DZIWACTWA

Papierowe talerzyki i polityczne sympatie. Tego nie wiecie o Ameryce

Uniwersyteckie broszury na porodówce, dumni absolwenci na podwórku, hotele bez pościeli czy autobus „na linkę” – to tylko niektóre z amerykańskich „dziwactw”, o których raczej nie tworzy się instagramowych rolek. Zaglądnijmy pod podszewkę życia w USA i zobaczmy, co ciekawego się tam kryje.

Każdy kraj, społeczeństwo czy pojedynczy człowiek ma swoje przyzwyczajenia, nawyki i kody kulturowe. Jedni, kiwając głową na „tak”, mówią „nie”; inni, wydając nieakceptowalne w Europie dźwięki przy jedzeniu, doceniają wysiłki kucharza. Jako weekendowi turyści często nie zauważamy drobiazgów, które ujawniają się dopiero po tygodniach, miesiącach i latach życia w danym miejscu. Tym razem podzielę się z Wami dosyć nieoczywistymi ciekawostkami prosto z amerykańskiego życia.

Gdzie jest kołdra? Życie w amerykańskim domu na pozór nie różni się bardzo od naszych europejskich przyzwyczajeń. Są jednak powtarzające się wśród tutejszych mieszkańców zachowania, będące dla nas pewnym odstępstwem od przyjętych i utartych norm. Notoryczne niegaszenie światła i zapalanie go nawet w jasny, słoneczny dzień jest stałym elementem życia wielu rodzin. Szczyt lenistwa? Jedzenie z jednorazowych papierowych talerzyków (to nie żart, zapewniam). Młynki w zlewie, które rozprawiają się z resztkami jedzenia, są podstawą tutejszego wyposażenia. Domy w Stanach budowane są szybko i z lekkich konstrukcji, co skutkuje nienaganną wręcz echolokacją i możliwością rozmawiania ze wszystkimi domownikami z każdego kąta. Cienkie ściany to niestety ciche zabójczynie prywatności. Śpiąc, czy to w amerykańskim domu, czy w hotelu, raczej nie uświadczymy kołdry obleczonej poszewką; możemy spodziewać się za to imitującego narzutę prześcieradła i rozłożonego na nim koca. Do tego ciekawostka prosto z komunikacji publicznej: w wielu autobusach, aby zasygnalizować

kierującemu, że chcemy wysiąść na kolejnym przystanku, musimy… pociągnąć za linkę, ciągnącą się wzdłuż szyb. Nowoczesne rozwiązanie, prawda?

Student od urodzenia

O tym, że na studia w Ameryce oszczędza się całe życie, bierze kredyty i spłaca je przez wiele, wiele lat, słyszy się dosyć często. Prawdą jest, że uczelnie są drogie i nie każdy może sobie na nie pozwolić. Każdy natomiast ma mnóstwo czasu, aby się nad tym zastanowić, ponieważ foldery z reklamującymi się uniwersytetami czekają na przyszłych studentów już na porodówce.

Amerykanie to dumny naród patriotów, umieszczający flagę swojego państwa w każdym możliwym miejscu: od naklejek na samochodzie po każde możliwe rondo. Sięga to jednak dalej niż poczucie przynależności do ojczyzny. Przejeżdżając wzdłuż domowych trawników, jesteśmy w stanie dowiedzieć się, gdzie studiują mieszkańcy posesji, na kogo głosują, z jakimi organizacjami społecznymi się utożsamiają, a nawet… że zdali maturę! Przydomowe ogródki pełne są tabliczek wspierających kandydata na prezydenta, kolorowych flag ulubionych drużyn sportowych czy dumnych obwieszczeń informujących, że jeden z mieszkańców ukończył właśnie studia. Pierwszy marca czy trzeci stycznia?

Ilu domowników, tyle przyzwyczajeń i nawyków; my również różnimy się od siebie sposobem ładowania zmywarki czy ulubionym programem w pralce. Jednak poza niegaszeniem światła czy obwieszczaniem światu swoich partyjnych sympatii przez

Artykuł jest częścią większego cyklu o życiu w Ameryce. Więcej materiałów przeczytasz w poprzednich numerach „WUJ-a”

Amerykanie to dumny naród patriotów, umieszczający flagę swojego państwa w każdym możliwym miejscu.

flagi w ogródku Ameryka czasem funkcjonuje w zupełnie inny sposób. Jednym z problematycznych drobiazgów może być zapis daty. W USA najpierw podaje się miesiąc, potem dzień, a na końcu rok, więc 3 stycznia zapisany po europejsku 03.01.2025 będzie dla Amerykanina 1 marca.

Ciekawym zjawiskiem są też ruchome święta państwowe, które –wyznaczane na poniedziałki lub na piątki – pozwalają obywatelom cieszyć się długimi weekendami. Zostając w temacie liczb, warto

wspomnieć, że Stany posługują się zupełnie innym, imperialnym systemem metrycznym; poza milami znajdziemy tutaj również stopy, jardy, uncje, galony czy funty. W USA zdecydowanie przyda się kalkulator, a to dlatego, że w każdym stanie wysokość podatków jest inna, a stojąc przy sklepowej kasie, nigdy nie wiemy, ile finalnie zapłacimy, ponieważ ceny na półkach podane są bez podatku doliczanego dopiero na koniec. Ameryka naprawdę potrafi zaskoczyć. 

autorka: JUSTYNA ARLET‑GŁOWACKA

Kapusta i kajzerka, czyli czego Polkom brakuje w USA

O amerykańskim jedzeniu krąży niejedna legenda, a internet pełen jest memów i tiktoków o różnych dziwactwach, które można znaleźć na tutejszych sklepowych półkach. Pora rozwiać wszelkie mity i wątpliwości – porozmawiajmy o tym, jak się je w USA.

Różnice kulturowe mają wiele wymiarów, a jednym z nich bez wątpienia jest kuchnia danego kraju czy regionu. To, co jemy i jak jemy, dużo mówi o danej społeczności, jej przyzwyczajeniach, tradycjach czy chociażby o sposobie życia. Zerknijmy zatem na amerykański talerz i zobaczmy, co kryje się w tamtejszych lodówkach.

Ameryka, czyli rozmiar XXL

Tym, co pierwsze rzuciło mi się w oczy po przyjeździe do Stanów, był wszechobecny rozmiar XXL. Wielkie samochody, wielkie opakowania kosmetyków i ogromne paczki jedzenia. Wielopaki to

dla Amerykanów chleb powszedni; sytuacja robi się jednak nieco problematyczna, kiedy chcemy kupić pojedynczą puszkę jakiegoś napoju, bo czasem jest to wręcz niemożliwe. Duże paczki chipsów, żelek, wszystko pakowane po kilka–kilkanaście sztuk. Galon mleka (prawie cztery litry) robi wrażenie, zwłaszcza kiedy zdamy sobie sprawę, że nie zmieściłby się w połowie polskich lodówek. Rozmiar to jedno, różnorodność – drugie. Z wyborem produktów bywa różnie; są takie, których mnogość wersji naprawdę powala, głównie w dziale słodyczy i gotowych dań. Popularne Oreo czy M&M’s mają tutaj tyle wersji, że do tej pory nie udało

mi się spróbować wszystkich. Przy okazji Halloween czy Bożego Narodzenia na sklepowych półkach pojawiają się kolejne smaki, napędzając świąteczną gorączkę. Tysiące odmian napojów gazowanych, gotowych sosów i mrożonej żywności typu fast food – o większości z tych produktów prawdopodobnie nawet nie słyszeliście. Popcorn o smaku serowych chrupek Cheetos, słynne ugotowane jajka i obrane owoce czy warzywa to tylko jedne z licznych niespodzianek w amerykańskim markecie. Podczas gdy wybór słodyczy wręcz onieśmiela, gorzej jest ze zdrową żywnością, którą często trudno wyłowić wzrokiem wśród tony przetworzonego jedzenia…

Rozmiar w USA to jedno, różnorodność drugie. Z wyborem produktów bywa różnie, są takie, których mnogość wersji naprawdę powala, głównie w dziale słodyczy i gotowych dań. Popularne Oreo czy M&M’S mają tutaj tyle wersji, że do tej pory nie udało mi się spróbować wszystkich.

Brudna dwunastka Jakość amerykańskiego jedzenia od lat stanowi temat burzliwych dyskusji. Sami Amerykanie mają do tego różny stosunek, część kupuje produkty z etykietą „organic”, aby zapewnić sobie lepszą jakość (która czasem niestety bywa złudna), część po prostu przyzwyczaiła się do przetworzonego smaku i wszechobecnego cukru. Czytając etykiety, dawno nie spotkałam się z tak długimi listami składników jak w przypadku niektórych tutejszych artykułów żywnościowych. Zagęstniki, sztuczne barwniki i wzmacniacze smaku to tylko niektóre z pozycji, które możemy znaleźć w całej przysłowiowej tablicy Mendelejewa, opisanej na etykietach np. „zdrowych” przekąsek dla dzieci. Nawet warzywa i owoce mają w USA swoją ciemną stronę… Organizacja EWG (Environmental Working Group) zajmująca się w Stanach dbaniem o świadomość żywieniową obywateli i zdrowiem środowiskowym stworzyła listę 12 „brudnych” produktów (The Dirty Dozen) najbardziej

autorka: JUSTYNA ARLET‑GŁOWACKA

zanieczyszczonych pestycydami. Są wśród nich truskawki, papryka, szpinak, jabłka czy winogrona, do których produkcji używa się dużej ilości pestycydów, w tym substancji chemicznych, które są zakazane w Europie. Ich wykorzystywanie wykazało także związki z powstawaniem nowotworów i wpływ na płodność. Mimo badań i uświadamiania społeczeństwa produkty te w dalszym ciągu są dostępne na rynku, a producenci faszerują je pestycydami, nie zważając na zdrowie konsumentów. To właśnie stąd biorą się niepleśniejące warzywa i owoce, które w lodówce mogą niekiedy leżeć tygodniami, zachowując wciąż „świeżość”. Do moich osobistych rekordzistek należała sałata lodowa, która w nienaruszonym stanie przetrwała w lodówce prawie cztery tygodnie… Niepsujący się jogurt grecki czy mleko, które nigdy nie skiśnie, to kolejne wynalazki tego typu.

Pierwszy amerykański kęs Szok kulturowy dotyczy nie tylko języka czy mentalności mieszkańców, ale także kuchni, z którą się spotykamy. Poprosiłam kilka uczestniczek programu Au Pair, które tak jak ja przyjechały tutaj z Polski, aby opowiedziały mi o swoich doświadczeniach z amerykańską żywnością. – Będąc szczerą, moje początki z odżywianiem w USA wspominam negatywnie. W pierwszych tygodniach pobytu czułam się bardzo źle, walcząc z problemami żołądkowymi i skórnymi, zauważyłam także szybki wzrost wagi. Wiedziałam, że amerykańskie jedzenie różni się od tego w Europie, ale nie spodziewałam się aż takiego rezultatu – opowiada Katarzyna Chrust. – Już przed wyjazdem do USA słyszałam, że ich chleb nie ma wiele wspólnego z naszym polskim, ale nie myślałam, że jest aż tak źle –wspomina Natalia Swancar, która w USA przebywa już ponad rok. –Jednak jak na razie najbardziej zaskoczył mnie ryż w woreczku, który „gotuje się” właśnie w mikrofalówce. Na początku wszystko było nowe i w jakimś stopniu ciekawe, ale po czasie zaczęłam tęsknić za polskim jedzeniem – dodaje. Aleksandra Sternik zwraca natomiast uwagę na ciągłą obecność „sezonowych” produktów. – Rzecz, która cały czas mnie zaskakuje, to fakt, że tutaj nie istnieje coś takiego jak „sezon na”. Wszystkie produkty są dostępne przez cały rok i nie ma w tym nic dziwnego, że jest styczeń, a ja mogę kupić świeże brzoskwinie, truskawki czy arbuza. Moje rozmówczynie zgodnie

wskazują także na nadmiar cukru, który dodawany jest do każdego produktu, stając się tym samym „białą śmiercią” na talerzach Amerykanów.

Amerykańska kuchnia, czyli mieszanka kulturowa na talerzu Stany Zjednoczone to miejsce, w którym mieszają się wpływy różnych kultur, gdy pada więc pytanie o typową amerykańską kuchnię, trudno na nie odpowiedzieć. Duża część dań typu fast food takich jak hamburgery czy pizza ma swoje korzenie w Europie, jednak to właśnie Amerykanie stali się mistrzami w przygotowaniu posiłków na wynos. Można by więc podsumować pytanie o jedzenie w Stanach kilkoma słowami: szybkie, przetworzone i niezdrowe. Nie byłaby to jednak prawda, bo chociaż fast food radzi sobie tutaj świetnie, w Ameryce znajdziemy prawie każdą kuchnię świata. Od polskiej po meksykańską, włoską, indyjską czy tajską. Zjedzenie kotleta z mizerią lub pierogów w polskiej restauracji w dzielnicy Greenpoint w NYC (zamieszkałej w dużej części przez polską społeczność) to miłe doznanie w trakcie przebywania na obczyźnie. W poszczególnych stanach Ameryki znajdziemy również charakterystyczne dania, jak np. kanapka cheesesteak w Filadelfii czy słynne Buffalo Wings w miejscowości Buffalo nad Niagarą, ale Europa jest dużo bardziej zróżnicowana i bogatsza pod kątem jedzenia niż cała Ameryka – no, chyba że chodzi o dostępne smaki Oreo. Moje rozmówczynie zgodnie podkreślają jednak, że na tutejszych półkach sklepowych dostępnych jest dużo więcej egzotycznych i orientalnych produktów, których nie sposób znaleźć w kraju nad Wisłą, Ameryka przoduje więc pod kątem różnorodności.

Polska kajzerka, czyli czego brakuje na obczyźnie Mimo sztucznych składników wszechobecnych w żywności nie można odmówić Ameryce wielości dostępnych smaków, i to właśnie doceniają moje rozmów czynie. – Uwielbiam różnorodn ość, którą znajduję w tutejszym jedzeniu – opowiada Eliza Ścigajło. O tym zjawisku pozytywnie mówi również Kasia. – Jako osoba, która nie może spożywać nabiału i wybiera tylko wyroby pochodzenia roślinnego, mogę szczerze pochwalić asortyment, jaki oferują sklepy w Ameryce – podkreśla.

Galon mleka (prawie cztery litry) robi wrażenie, zwłaszcza kiedy zdamy sobie sprawę, że nie zmieściłby się w połowie polskich lodówek.

Będąc z dala od domu, brakuje nam czasem jednak rodzimych smaków, domowego chleba i… kapusty. – Najbardziej tęsknię za polskim pieczywem, taką ciepłą kajzerką z masłem – wspomina Kasia. – W Stanach brakuje mi różnego rodzaju kasz, których mamy w Polsce pod dostatkiem, a także kapusty kiszonej (śmiech) – dodaje Eliza. – Polskie pieczywo, twaróg, kiszonki, kiełbasa i jakościowe mięso – wymienia Natalia.

Produkty to jedno, ale liczy się też to, czy umiemy docenić ich konsumpcję. – Uważam, że Amerykanie nie potrafią celebrować jedzenia i nie przykładają do tego żadnej wagi. Nie istnieją dla nich rytuały związane z jedzeniem ani gotowaniem. Wydaje mi się, że tutaj nikt nie wie, jak smakuje obiad przygotowany z miłością, bo… nikt nie gotuje – zauważa Ola. 

Artykuł jest częścią większego cyklu o życiu w Ameryce. Więcej materiałów przeczytasz w poprzednich numerach „WUJ-a”

fot. Justyna Arlet-Głowacka

ROWER JAKO SYNONIM WOLNOŚCI

Wystarczą dwa kółka. Mój lek na stres i bolączki życia

„Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu. Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi. Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi, omijam kolorowe ostrowy burzanu” – tak swoją wędrówkę przez bezkresne stepy opisywał poeta Adam Mickiewicz. Znam ten rodzaj zachwytu. W moim przypadku stepy akermańskie okazały się drogą biegnącą przez łąki gdzieś pomiędzy Retowem i Gardną Wielką, a łódkę zastąpił… rower.

Odwiedzam wioskę, w której całe życie społeczne skupia się wokół sklepu. Mieszkańcy się nie spieszą. Moją uwagę zwraca staruszek z pustą siatką na zakupy, pchający zdezelowany rower Wigry 3, popularny model w latach 70. ubiegłego wieku. Przejeżdżam przez tę popegeerowską wioskę w ciągu niespełna dwóch minut, a jej mieszkańcy nie poświęcają mi, nieznajomemu przybyszowi, nawet spojrzenia. Po prostu żyją swoim powolnym życiem.

Jako mieszczuch nie mogłem tego zrozumieć. W końcu na co dzień żyję w ciągłym biegu – zadania, zlecenia, projekty i zaliczenia, wszystko na cito. Jak w tym wszystkim odnaleźć wytchnienie? Odpowiedź jest łatwa – wybieram się na rower.

Wolność

Wszystko zaczęło się po pandemii. Po dwóch latach spędzonych w zamknięciu w czterech ścianach miałem tego wszystkiego dosyć. Chciałem wyrwać się z tej przestrzeni, ale nie wiedziałem jak. Nie zamierzałem włóczyć się między blokami. Wtedy ojciec podrzucił mi pomysł: „Michale, może rower?”. W sumie, dlaczego nie –pomyślałem.

Srebrna Merida stała w tzw. pieczarze, niewielkim pomieszczeniu do składowania opon i nieużywanych mebli. Napompowałem koła, wyregulowałem hamulce i rower był gotowy do jazdy. Niedaleko mojego domu znajduje się lotnisko, a wokół niego biegnie ścieżka rowerowa. Tam właśnie udałem się przetestować stalowego rumaka. W ten sposób poznałem życie na aleksandrowickim lotnisku, gdzie ludzie spokojnie truchtają w kółko, a niebo nad głowami przecinają szybowce. Właśnie wtedy poczułem tę wolność, którą oferuje jazda na rowerze.

Po trzech okrążeniach miałem dość. Ciało odmawiało dalszego wysiłku, ale głowa wręcz przeciwnie. Tak mi zostało do dziś.

Klucz do harmonii Współczesny świat nie daje chwili wytchnienia. Od rana scrollowanie mediów społecznościowych, ciągły harmider, szum samochodów, do tego wszystkiego pośpiech. Warto chociaż przez chwilę zastanowić się nad sobą i swoim życiem. Pomocna może okazać się długa wycieczka rowerowa.

Przykład? Proszę bardzo. Zwykle jeżdżąc na rowerze, brałem ze sobą małe słuchawki douszne. Tym razem było inaczej. Kilka dni wcześniej, w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach, zgubiłem je. Co ja teraz zrobię? Jak będę bez nich jeździł? – myślałem. Machnąłem ręką i wsiadłem na rower. Kilka kwadransów później znala złem się na trasie między Tyńcem a Krakowem. W dole leniwie płynęła Wisła, a powyżej zachwycały zalesione wzgórza i dominujący nad nimi klasztor Kamedułów na Bielanach. Mimo że pokonywałem tę trasę wielokrotnie, do tej pory nie zwracałem uwagi na szczegóły. W czasie tej przejażdżki wpadłem na kilka cennych pomysłów. I to wszystko bez słuchawek! Można? Jak najbardziej.

Po kilkugodzinnej wyprawie rowerowej drzemka staje się wręcz obowiązkowa, a po niej człowiek czuje się jak nowo narodzony i gotowy na wyzwania następnego tygodnia.

Zrozumieć historię

Jazda rowerem to nie tylko rekreacja, ale również edukacja. Trzeba łączyć przyjemne z pożytecznym. Każde mijane miejsce ma swoją historię. Podczas licznych wypraw staram się ją zgłębiać.

Wszystko zaczęło się po pandemii. Po dwóch latach spędzonych w zamknięciu w czterech ścianach miałem tego wszystkiego dosyć. Chciałem wyrwać się z tej przestrzeni, ale nie wiedziałem jak. Nie zamierzałem włóczyć się między blokami. Wtedy ojciec podrzucił mi pomysł: „Michale, może rower?”. W sumie, dlaczego nie – pomyślałem.

Nie inaczej było w drodze powrotnej z Niepołomic do Krakowa, gdy przejeżdżałem przez Puszczę Niepołomicką. Zwykle robię przerwy na małą przekąskę, np. na bułkę z bananem (wzorem Adama Małysza), zawsze też znajduję chwilę na poznanie historii danego miejsca.

Okazuje się, że puszcza odegrała niemałą rolę w dziejach nie tylko kraju, ale również lokalnej społeczności. Od średniowiecza stanowiła miejsce polowań władców i królów Polski. W XVIII wieku August II Mocny zorganizował tu trzydniowe polowanie. Parę wieków później w puszczy polscy partyzanci próbowali przeprowadzić zamach na gubernatora Hansa Franka. W okolicy znajduje się rów-

nież mogiła Żydów zamordowanych w czasie II wojny światowej. Historia Puszczy Niepołomickiej pokazuje, ile znaczeń może kryć się w jednym miejscu. Jako miłośnik historii próbuję poczuć ten klimat na własnej skórze.

Rowerem ku równowadze Jazda na rowerze to coś więcej niż kręcenie pedałami. To okazja do zanurzenia się we własnych myślach, podsumowania ważnych spraw i odnalezienia harmonii w codziennym życiu. Pozwala odkryć dla siebie miejsca będące niemymi świadkami historii. Warto więc raz na jakiś czas zwolnić, dostrzec piękno rzeczy oraz docenić ulotną chwilę. Do zobaczenia na trasach! 

autor: MICHAŁ KOWAL

STUDIA Z PRZYMRUŻENIEM OKA

Krzyżówka studencka

Masz ochotę na odrobinę rozrywki w przerwie między zajęciami? Wypełnij naszą krzyżówkę! Dzięki niej rozruszasz szare komórki i przekonasz się, jak dobrze znasz realia studenckiego życia. Miłej zabawy!

1. Królestwo wydziałowej papierologii, u którego bram czeka zwykle długa kolejka.

2. Przed egzaminem żałujesz, że nie chciało Ci się ich robić na zajęciach, bo teraz przydałyby się do nauki.

3. Okres wzmożonej aktywności rozrywkowej studentów. Prawdopodobnie będzie tam grać Kult, Pidżama Porno lub Łydka Grubasa.

4. Miejsce pobytu studentów, których nie było stać na wynajem mikrokawalerki w piwnicy ani miejsca w pokoju 10-osobowym od prywatnego właściciela; na przykład „Żaczek” lub „Piast”.

5. Najniższy stopień akademickiego wtajemniczenia lub tytuł, który dostaje absolwent na pierwszym levelu. Jego uzyskanie odblokowuje poziom drugi.

6. Test wiedzy z całego semestru kursu, którą próbujesz nadrobić w jedną noc.

7. Okres wzmożonej aktywności intelektualnej studentów. Czas gorączkowego poszukiwania skryptów, nieprzespanych nocy oraz sprzątania całego mieszkania.

8. Ostateczne wyzwanie polegające na przekonaniu komisji, że Twoja praca ma sens, a Ty zasługujesz na jakiś stopień naukowy.

9. Coś jak sprawdzian lub kartkówka w szkole, tylko na studiach ma fajniejszą, łacińską nazwę.

10. Punkty, które kolekcjonujesz niczym Pokemony, a i tak masz ich ciągle za mało.

UCZUĆ

Miłość pod lupą psychologii: jak budować zdrowe relacje?

: EWA

Szukając miłości, często wpadamy w pułapki mitów i oczekiwań społecznych. Czy istnieje idealna „druga połówka”? Czy bycie singlem to powód do niepokoju? Jak zadbać o związek, aby był satysfakcjonujący? Te i inne pytania zadaliśmy prof. Magdalenie Śmiei z Instytutu Psychologii UJ, specjalistce w dziedzinie bliskich relacji.

Dla wielu ludzi relacje romantyczne są ważne, choć nierzadko skomplikowane w obsłudze. To sprawa, która budzi silne emocje, wpływa na samoocenę i poczucie satysfakcji z życia. Warto zatem sprawdzić, co mówi na ten temat współczesna psychologia. Z pomocą prof. Magdaleny Śmiei spróbujemy rozwiać kilka popularnych mitów oraz udzielić wskazówek, które przydadzą się zarówno podczas szukania miłości, jak i na różnych etapach związku.

Nie samym romansem człowiek żyje

Na początek dobra wiadomość: jeżeli mimo starań o związek wciąż jesteś singlem, nie musi to wcale oznaczać, że coś z Tobą nie tak.

– Jeśli człowiek ma dobre relacje innego rodzaju, tylko nie może znaleźć partnera lub partnerki, nie powinien się niepokoić. Może nadal spokojnie szukać – mówi prof. Śmieja. Według niej powodem do niepokoju powinien być dopiero brak jakiegokolwiek bliskiego kontaktu z drugim człowiekiem. – Wtedy warto nad tym popracować i zastanowić się, jak to zmienić, bo wszyscy, choć w różnym stopniu, mamy potrzebę relacji z innymi ludźmi – radzi psycholożka.

Badaczka podkreśla, że nie ma określonego limitu wieku, do którego należy nawiązać relację romantyczną, jeśli jej pragniemy. Poza tym poczucie presji, by szybko znaleźć partnera, może prowadzić do pochopnych decyzji. – Gdy ludzie boją się, że są singlami albo że nimi będą, z desperacji wchodzą w relacje z osobami, które im się nie podobają albo nie spełniają ich oczekiwań – przestrzega. – Wtedy mogą stworzyć związki, które nie dadzą im satysfakcji, i będą tkwić w nich z obawy przed samotnością – tłumaczy profesor. Lepiej więc szukać miłości cierpliwie, świadomie i konsekwentnie,

Profesor Śmieja podkreśla, że osłabienie początkowej namiętności czy konflikty są czymś naturalnym. – Im bardziej jesteśmy współzależni, mieszkamy razem, mamy dzieci, tym większa szansa, że te konflikty się pojawią. To normalne. Kluczowe jest to, jak się je rozwiązuje – mówi badaczka.

niż męczyć się w przypadkowych relacjach z powodu lęku przed byciem singlem. Single powinni też pamiętać, że związek nie jest koniecznym warunkiem satysfakcji z życia. – Wskazówka, żeby zawsze być w związku i szukać go za wszelką cenę, nie jest już aktualna. Coraz więcej nowych badań pokazuje, że można być singlem i być szczęśliwym – przekonuje psycholożka, przypominając, że nasze potrzeby przynależności, bliskości i wsparcia mogą zaspokajać inni ludzie. – Oczywiście najlepsza opcja jest taka, że mamy świetnego partnera, przyjaciół i rodzinę. Ale jeżeli partnera nie ma, a są na przykład przyjaciele, nadal możemy być zadowoleni z życia – twierdzi.

Wartości i wsparcie ważniejsze niż charakter Załóżmy jednak, że chcesz być w związku. Czym masz się kierować, szukając kogoś na dłużej? Czy druga osoba musi mieć charakter podobny do Twojego? Okazuje się, że niekoniecznie. – Podobieństwo osobowości nie ma dużego znaczenia dla zadowolenia ze związku. Ważniejsze jest to, jak się ktoś wobec nas zachowuje – mówi prof. Śmieja. Według badań na trwałość związków i satysfakcję z relacji silniej wpływają czynniki związane z postawą wobec ukochanej osoby niż z cechami osobowości: – Z tym, że ktoś okazuje miłość albo że jest uważny, patrzy z perspektywy drugiej osoby, stara się rozwiązywać konflikty – wymienia ekspertka.

Różnice w sferze osobowości nie są więc aż tak istotne dla związku, chyba że dotyczą wartości. – Niezgodności tutaj mogą być powodem konfliktu. Jak dziewczyna idzie na czarny marsz, a chłopak jest na zebraniu Konfederacji, to może być im ciężko dogadać się po powrocie – stwierdza badaczka. Warto więc wybadać, czy ideały i przekonania drugiej strony nie są przypadkiem sprzeczne z Twoimi. Nie licz na to, że pokonacie dzielącą was przepaść „siłą miłości” –zauroczenie w końcu minie, a niezgodność w ważnych kwestiach pozostanie.

Relację mogą też utrudniać pewne czynniki osobowościowe, np. lękowy czy unikowy styl przywiązania, a także zaburzenia psychiczne (np. depresja, borderli-

fot. Pexels INSTRUKCJA

autorka

ne) czy neuroatypowość (ADHD, spektrum autyzmu). Nie przekreśla to jednak szansy na udany związek. – Jeśli partner osoby z zaburzeniami wie, że pewne zachowania mogą wynikać z problemów psychicznych, a nie ze złej woli lub z braku miłości, może je potraktować z większą wyrozumiałością. Edukacja, wiedza i wzajemna uważność na pewno bardzo pomagają, choć oczywiście nie zniwelują problemu. Ale to nie znaczy, żeby nie próbować – uważa psycholożka, podkreślając, że obecność kochającej i wspierającej osoby może bardzo poprawić jakość życia człowieka z diagnozą psychiatryczną. Trudno również tworzyć związek z osobą uzależnioną, choć i tu jest szansa na szczęście – pod warunkiem, że partner(ka) chce pracować nad sobą i korzysta z pomocy profesjonalisty. Podejście typu „naprawię cię sam(a)” może się źle skończyć. – Myślę, że jeżeli osoba uzależniona bardzo się stara i widzimy, że realnie coś w tej kwestii robi, wspieranie jej jest dobrym działaniem. Ale ratowanie kogoś na siłę albo wbrew jego woli kompletnie nie ma sensu. To raczej przepis na własne nieszczęście – ostrzega prof. Śmieja.

Przekonania, które nie służą relacji

Przyjmijmy, że udało Ci się poznać fantastyczną osobę, która

Cię wspiera i podziela Twoje wartości. Z czasem jednak zaczynasz zauważać, że ma pewne wady, nie we wszystkim się zgadzacie, czasem zdarza się Wam pokłócić… Może więc nie jest to wcale „ten jedyny” lub „ta jedyna”? Przecież gdyby tak było, wszystko układałoby się dobrze, prawda?

Profesor Śmieja przestrzega przed takim tokiem rozumowania, który bierze się z wiary w istnienie perfekcyjnej „drugiej połówki”. – Ludzie, którzy tak sądzą, nie pracują nad związkiem. Kiedy okazuje się, że partner lub partnerka nie jest ideałem – a musi się tak stać, bo ideały nie istnieją – dochodzą do wniosku, że to nie jest „ta” osoba, i szybko szukają kolejnej – wyjaśnia, przypominając, że osłabienie początkowej namiętności czy konflikty są czymś naturalnym. – Im bardziej jesteśmy współzależni, mieszkamy razem, mamy dzieci, tym większa szansa, że te konflikty się pojawią. To normalne. Kluczowe jest to, jak się je rozwiązuje – mówi badaczka.

Innym szkodliwym przekonaniem jest założenie, że wszystkie Twoje potrzeby musi spełniać partner(ka). – Ludzie oczekują, że będzie przyjacielem, partnerem biznesowym, powiernikiem, kochankiem, towarzyszem podróży, co nie jest możliwe – wylicza prof. Śmieja. Tymczasem badania pokazują, że ludzie są szczęśliwsi, gdy różne potrzeby zaspokajają w różnych relacjach. Nie wszystko musimy robić z osobą, z którą tworzymy związek. – Jeśli mój partner nie lubi chodzić w góry, to ja jeżdżę z przyjaciółką, a z nim chodzę do kina. To dobre i dla związku, i dla przyjaźni – twierdzi ekspertka.

Dbaj o związek na co dzień, nie tylko od święta Dbanie o związek to też dbanie o siebie. Pamiętaj o swoich potrzebach i monitoruj, czy sam(a) dobrze się czujesz w obecnym układzie. – Jeśli ktoś w bliskiej relacji zachowuje się wobec nas tak, że cierpią na tym nasza samoocena czy poczucie tożsamości, to może nie być dla nas dobra relacja. Trzeba się wtedy nad nią zastanowić –poucza badaczka. W sprawdzaniu aktualnego stanu związku pomaga także sprawna komunikacja. – Nie

chodzi o to, by ciągle rozmawiać, tylko żeby jasno mówić o swoich potrzebach, oczekiwaniach. I być otwartym na to, co komunikuje partner – tłumaczy prof. Śmieja. Podsumowując, decydując się na relację romantyczną, nie ulegaj presji czasu, bierz pod uwagę potrzeby i wartości obu stron i przygotuj się na to, że nie zawsze będzie tak różowo jak na początku znajomości. – W dalszym ciągu warto dbać o to, żeby ten związek podtrzymywać, jeśli oboje czujemy się kochani, akceptowani i to dla nas istotne – podkreśla psycholożka.

Pamiętaj też, że troska o związek nie sprowadza się tylko do pojedynczych romantycznych gestów, takich jak na przykład walentynkowa kolacja. – To jest jak truskawka: nie musimy jej jeść codziennie. Raczej potrzebny nam jest chleb, czyli codzienna akceptacja, szacunek i troska. Jeśli lubimy celebrować walentynki, to miło jest pójść razem na kolację i coś dostać. Ale to nie jest kluczowe dla związku. Kluczowe jest to, co się dzieje codziennie, a kompensowanie codziennych braków jedną randką jest ryzykowne – kwituje nasza rozmówczyni. 

Kantor wczoraj i dziś

autorka: JUSTYNA ARLET‑GŁOWACKA

Muzeum, archiwum, galeria i ośrodek badań w jednym? Taka jest właśnie Cricoteka, której majestatyczny gmach wznosi się nad taflą Wisły. Zapraszamy do świata Tadeusza Kantora.

Nazwisko polskiego malarza, reżysera, scenografa i teoretyka sztuki pojawia się w Krakowie nieprzypadkowo, bo to właśnie z tym miastem był związany. Pod jego kierownictwem w 1955 roku założono Teatr Cricot 2, do którego nazwy bezpośrednio odnosi się Cricoteka. Ta została powołana do życia przez samego Tadeusza Kantora w 1980 roku jako żywe archiwum jego teatru. Sprawuje ona opiekę nad kolekcją dzieł teatralnych, będąc jednocześnie przestrzenią wydarzeń takich jak koncerty, spektakle czy pokazy filmowe.

„Celem działalności Cricoteki jest prezentowanie dorobku Tadeusza Kantora, ale także sze-

rzej – działań współczesnych twórców w dziedzinie sztuk plastycznych, teatru, tańca i muzyki, którzy wchodzą w dialog z ideami

Tadeusza Kantora, udowadniając, że Kantor inspiruje kolejne pokolenia artystów” – czytamy na stronie internetowej instytucji.

Na zwiedzających czekają wystawa stała „Widma. Korekta” –przekształcenie dawnej propozycji „Tadeusz Kantor. Widma” –oraz eskpozycje czasowe. Warto podkreślić, że muzeum jest dostępne dla osób z niepełnosprawnościami, dzięki czemu kieruje swoją ofertę do szerokiego grona odwiedzających.

Dodatkową zachętą do przestąpienia progu Cricoteki może

być informacja, że w środy zwiedzanie jest bezpłatne. Dzięki wirtualnemu zwiedzaniu instytucja ta jest dla nas otwarta nawet wtedy, kiedy nie chcemy wychodzić z własnych czterech ścian. Obiekt górujący dumnie nad Wisłą, otwarty w 2014 r., to połączenie dwóch budynków: zabytkowej elektrowni i nadbudowanej nad nią nowoczesnej konstrukcji, znanej każdemu krakowskie-

mu spacerowiczowi. To miejsce, w którym sztuka jest wielowymiarowa. Z jednej strony stanowi uczczenie pamięci Kantora, ale także aktywnie rezonuje ze współczesnością, inspiruje, edukuje, tworzy przestrzeń dla eksperymentu, performance’u, a przede wszystkim – spotkania człowieka z pięknem kultury wyższej. 

CYKL O MUZEACH KRAKOWSKICH

JAK POPKULTURA ZMIENIA OBRAZ OSÓB Z NIEPEŁNOSPRAWNOŚCIAMI?

Od litości po celebrację, czyli odbicie niepełnosprawności w kulturze

Pierwsze wizerunki osób z niepełnosprawnościami w literaturze często przedstawiały je jako postacie tragiczne lub groteskowe, a niepełnosprawność bywała alegorią moralnych lub duchowych defektów.

– W przeszłości w tradycji zachodniej, zdominowanej przez chrześcijańskie nauczanie, osoby z niepełnosprawnościami przedstawiano jako biernych odbiorców wsparcia, co odzwierciedlało wizję miłosierdzia; znajdziemy to w „Opowieści wigilijnej”. Alternatywna wizja, rozwinięta w romantyzmie, ukazywała niepełnosprawność jako cenę za wyjątkowe zdolności, a przykładem jest Orcio z „Nie-Boskiej komedii”. Na przełomie XIX i XX wieku pojawiły się narracje o uzdrawiającej sile wiary i natury, w których niepełnosprawność fizyczną wiązano z deficytem moralnym, co możemy zauważyć w „Tajemnicznym ogrodzie” – opowiada dr Alicja Wang.

We współczesnej literaturze osoby z niepełnosprawnościami coraz częściej przedstawiane są w sposób bardziej wielowymiarowy i nie są definiowane wyłącznie przez swoje ograniczenia. Przykładem może być postać Augustusa z powieści „Gwiazd naszych wina”, który, mimo utraty nogi w wyniku choroby nowotworowej, jest przedstawiony jako pełen życia, inteligentny i dowcipny młody człowiek.

Kino przełamuje bariery W początkach kinematografii postacie z niepełnosprawnościami były rzadkością i często odgrywały rolę „dziwadeł” lub ofiar, jak w filmach z gatunku noir czy w horrorach.

– Obecnie twórcy częściej konsultują się z osobami z doświadczeniem niepełnosprawności, co prowadzi do bardziej autentycznych przedstawień. Seriale takie jak „Atypowy” i „Special” łamią stereotypy, pokazując, że osoby z niepełnosprawnościami realizują swoje ambicje – podkreśla dr Wang.

Choć trudno wskazać jedno dzieło, które zmieniłoby sposób

Temat niepełnosprawności w popkulturze był przedstawiany w sposób pełen stereotypów i uproszczeń. Podejście to ulegało stopniowej ewolucji –od wywoływania litości aż po celebrację różnorodności. Jak wyglądała ta zmiana i co mówi o naszej społecznej dojrzałości? Zapytaliśmy o to dr Alicję

Wang z Katedry Międzynarodowych Studiów Polonistycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego, której zainteresowania naukowe obejmują m.in. studia nad niepełnosprawnością (disability studies).

postrzegania osób z niepełnosprawnościami, warto zwrócić uwagę na polskie i międzynarodowe propozycje. – W Polsce wyróżniają się serial „Matki pingwinów” na Netflixie, krytycznie ukazujący system edukacji, oraz spektakle warszawskiego Teatru 21 – wymienia ekspertka.

Nie można pominąć także azjatyckiego kina, które często podejmuje temat niepełnosprawności z unikalnej perspektywy. – Chiń-

ski dramat „Ocean Heaven” przedstawia ojca uczącego syna z niepełnosprawnością intelektualną samodzielności, japoński „Josee, tygrys i ryby” ukazuje relację studenta z dziewczyną z niepełnosprawnością ruchową, a indyjski „Deivu Thirumagal” opisuje walkę ojca z niepełnosprawnością intelektualną o opiekę nad córką. Te produkcje obalają stereotypy i podkreślają różnorodność doświadczeń. – podsumowuje.

Media społecznościowe dają głos

Warto zauważyć też rosnącą rolę mediów społecznościowych tworzonych przez osoby z niepełnosprawnościami. – Przykłady takie jak profil „Atypowa dziewczyna” czy kanał „Life on Wheelz” pokazują, jak internet stał się przestrzenią,

w której osoby z niepełnosprawnościami mogą wyrażać siebie i budować świadomość społeczną. To medium dało głos tym, którzy wcześniej byli marginalizowani i niedostrzegani. Dzięki temu mamy szansę na prawdziwą zmianę w myśleniu społecznym – podkreśla dr Wang.

Każdy z nas jako odbiorca kultury może wspierać autentyczne historie i kwestionować narracje, które upraszczają złożoność ludzkiego życia. Istotne jest zwracanie uwagi na sposób, w jaki te historie są opowiadane, zarówno pod względem treści, jak i języka. Wspierając różnorodne głosy w literaturze, filmie, teatrze czy mediach, stajemy się częścią większego procesu, który kształtuje społeczeństwo bardziej otwarte na zrozumienie i akceptację. 

autorka
Osoby z niepełnosprawnościami stały się bohaterami takich filmów i seriali, jak „Matki pingwinów” czy „Ocean Heaven”.

REKOMENDACJE KULTURALNE DZIENNIKARZY „WUJ a”:

Ekspozycja i akceptacja zamiast tłumienia

Kto wydał wyrok na Zygmunta i Łucję?

Ile masek zakładamy na co dzień?

Książka Jona Hershfielda i Blaise’a Aguirre’a to połączenie podręcznika i praktycznego zeszytu ćwiczeń, oferujące konkretne techniki do zastosowania w codziennym życiu. Jest psychologicznym przewodnikiem, po który powinny sięgnąć zarówno osoby zmagające się z uciążliwymi emocjami i myślami, jak i specjaliści zdrowia psychicznego.

Choć publikacja powstała głównie z myślą o osobach z OCD, borderline, ADHD czy z różnymi zaburzeniami lękowymi, może z niej skorzystać każdy, kto mierzy się z tytułowymi trudnościami. Proponowane tu podejście łączy metody ERP (ekspozycji z powstrzymywaniem reakcji) oraz DBT (te-

„Ostrakon” Krzysztofa Czyżewskiego jest książką, o którą warto się pokusić na jesienne czy zimowe wieczory. To znakomity thriller historyczny, w którym autor zgrabnie łączy ze sobą dwie płaszczyzny czasowe, oferując literacki majstersztyk z zagadką na miarę Dana Browna.

Powieść zaczyna się od utkwionego w martwym punkcie śledztwa w sprawie śmierci wybitnego profesora historii starożytnej. Jego żona, Łucja, ma jednak własną teorię na ten temat i postanawia sama przeprowadzić dochodzenie. Kobieta bardzo szybko dochodzi do wniosku, że za śmiercią męża stoi skrupulatnie zaplanowane zabójstwo, a na nią samą również wydano wyrok.

Co interesujące, autor nie ogranicza akcji swojej powieści wy-

Teatr Barakah zakończył rok nietuzinkową sztuką. „Persona K2”, odwołując się do pojęcia tytułowej persony, zachęca widza do refleksji nad tym, ile twarzy przybieramy każdego dnia, usiłując spełnić narzucone oczekiwania.

Spektakl zmusza do zadawania pytań o własną tożsamość, często ukrywaną przed światem zewnętrznym. Sztuka, inspirowana emocjonalnym filmem Bergmana „Persona”, na długo pozostanie w pamięci.

„Persona K2” to spektakl na wskroś współczesny, obficie czerpiący z dokonań Carla Gustava Junga. Tytułowe pojęcie w psychologii odnosi się do maski zakładanej w celu ukrycia prawdziwych uczuć czy motywów. Za maską skrywa

rapii dialektyczno-behawioralnej) i pomaga oswoić się z trudnymi myślami i emocjami, zamiast od nich uciekać.

Dzięki licznym przykładom, humorowi i jasnemu tłumaczeniu naukowych terminów możemy zyskać nie tylko teoretyczną wiedzę, ale i praktyczne umiejętności regulowania emocji i przekształcania myśli. Różne zadania do samodzielnego uzupełnienia pozwalają wykorzystać nowe informacje do zrozumienia i poprawy własnej sytuacji. Zapamiętanie i praktykę poznanych narzędzi bardzo ułatwia zamieszczone na samym końcu podsumowanie w formie tabeli. „Niechciane myśli…” dają nadzieję na zmianę i motywują do pracy

łącznie do czasów współczesnych, ale kreśli dwie płaszczyzny fabularne. W roku 2023 Łucja prowadzi śledztwo na temat śmierci męża. W drugiej linii czasowej, w roku 1507, wybitny matematyk i astronom – Mikołaj Kopernik –otrzymuje niezwykłe zlecenie od króla. Musi dostarczyć do Rzymu tajemniczą, zamkniętą skrzynię. Pozornie błahe zlecenie wplątuje go w sieć politycznych intryg. Od wypełnienia zadania zależą losy historii. Przejścia między współczesnością a renesansową Europą są płynne, wzbogacone szczegółowymi opisami Torunia, Rzymu i Krakowa.

Niewątpliwym atutem powieści Czyżewskiego jest splatanie ze sobą różnych gatunków literackich, kryminału, sensacji czy zagadek. Postacie historyczne, jak

się „cień” – ta część osobowości, która symbolizuje złe skłonności oraz mroczne instynkty. Oś fabularna spektaklu skupia się na relacji Matki i Córki, wykraczającej poza granice realizmu. Tytułowe „K2” odnosi się do dwóch bohaterek: Matki – wybitnej aktorki i kobiety sukcesu – oraz Córki, desperacko pragnącej zwrócić na siebie uwagę rodzicielki. Gdy pewnego dnia Matka milknie, Córka otrzymuje szansę, by wyrazić swoje żale. Następuje symboliczne odwrócenie ról – ta, która do tej pory pozostawała w cieniu, zmuszona jest skonfrontować się ze swoim prawdziwym „Ja”. Relacja między bohaterkami to kwintesencja symboliki Persony i jej Cienia. Wściekłość Córki zo-

nad sobą (samodzielnej lub z pomocą terapeuty). Nie jest to jednak książka obiecująca cudowne, szybkie rozwiązania; autorzy uczą w niej także tego, że zmiana wymaga czasu, cierpliwości i powtarzalności, a taki proces bywa nieprzyjemny. To trudne, ale – jak wynika z wiedzy zebranej w książce – możliwe, dlatego warto spróbować. Ewa Zwolińska

Jon Hershfield, Blaise Aguirre, „Niechciane myśli i silne emocje. Jak je zrozumieć i nad nimi zapanować”, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2024

Da Vinci czy Kopernik, dodatkowo intrygują odbiorcę i dodają głębi. Olbrzymim walorem jest również mnogość zawartej w niej symboliki oraz nawiązania do kodów ukrytych w dziełach sztuki. Powieść pełna politycznych intryg, historycznych odniesień i zagadek z pewnością stanie się wyzwaniem intelektualnym dla miłośników lżejszych lektur. Śmiała wizja literacka zaskakuje swoim zakończeniem i zachęca do sięgnięcia do literackiego dorobku Czyżewskiego.

Wiktoria Piwowarska Krzysztof P. Czyżewski, „Ostrakon. Da Vinci i Kopernik – spotkanie, o którym Watykan wolałby zapomnieć”, Wydawnictwo Pascal, 2024 

staje skonfrontowana z obojętną, milczącą postawą Matki. Ich interakcja to nie tylko dramat rodzinny, ale także uniwersalne starcie różnych aspektów ludzkiej psychiki. Twórcy zadają pytanie: czy egoizm i władczość Matki mogą ustąpić miejsca współczuciu i miłości?

„Persona K2” to dzieło pełne napięcia i niejednoznaczności, które zachwyci miłośników teatru psychologicznego. Podobne motywy podejmuje Elena Ferrante w powieści „Córka” – warto po nią sięgnąć i zestawić ze sobą obydwa te dzieła.

Wiktoria Piwowarska

„Persona K2”, reż. Magdalena Łazarkiewicz, Teatr Barakah, Kraków 2024

FOTOREPORTAŻ Śnieżny

Kraków

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.