
Klątwa Grakchusa na Dyktandzie Krakowskim
str. 3
O wypaleniu aktywistów
str. 13
Jak świętują Amerykanie?
str. 18
Juwenalia
Klątwa Grakchusa na Dyktandzie Krakowskim
str. 3
O wypaleniu aktywistów
str. 13
Jak świętują Amerykanie?
str. 18
Juwenalia
Największy studencki festiwal w Małopolsce powraca do gry w nowej, dwutygodniowej formule. W dniach 7–17 maja synoptycy zapowiadają atmosferę, jakiej Kraków dotychczas nie poznał. Radzimy przygotować się na przypływ niesamowitej energii i zabawy w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Koncertowe strefy
Juwenaliów Krakoskich 2025:
Strefa Plaża
Strefa Plaża szykuje się w tym roku na potężną dawkę dobrych muzycznych brzmień. W ciągu czterech dni koncertowych na plażowej scenie pojawi się wiele gwiazd. Zespół powoli odsłania kolejne, które w drugim tygodniu Juwenaliów zagoszczą na plażowej scenie.
Pierwszy dzień drugiego tygodnia rozpoczniemy w rapowym stylu – na scenie zobaczymy Guziora, Otsochodzi i Rów Babicze. JuweCzwartek 15 maja zapowiada się energetycznie, bo już wiemy, że na scenie pojawią się Bracia Figo Fagot oraz Wojtek Szumański. W JuwePiątek z kolei na Plaży
wystąpią Ich Troje, Baciary, Nocny Kochanek i Video. Juwenalia Krakoskie 2025 zakończymy w wielkim stylu, gdyż na JuweSobotniej scenie wystąpią dla nas Mrozu, LEMON i Happysad.
Pozostali artyści wciąż owiani są tajemnicą, ale nie na długo. Koncertowe ogłoszenia wkrótce wypełnią się wykonawcami, którzy i w tym roku porwą tłumy.
Wszystkie koncerty odbędą się w dniach 14–17 maja, a scena główna Strefy Plaża standardowo zlokalizowana będzie na boiskach sportowych Akademii Górniczo-Hutniczej im. Stanisława Staszica.
Strefa Żaczek
Uniwersytet Jagielloński nie pozostaje w tyle. Na scenie Strefy Żaczek nie zabraknie muzycznego ducha i prawdziwej studenckiej
FB: facebook.com/JuwenaliaKrakowskie IG: instagram.com/juwenaliakrakowskie TT: tiktok.com/@juwenalia.krakoskie
Oficjalne wydarzenie: fb.me/e/2F7hPzowm
Strona WWW: juwenalia.krakow.pl
energii. Na uczestników czekają trzy dni koncertowe.
W JuweCzwartek 8 maja w Strefie Żaczek wystąpią Enej i Lordofon. JuwePiątek zapowiada się imprezowo, a na scenie pojawią się Kizo, MODELKI i Zeamsone, zaś w JuweSobotę 10 maja wystąpią dla nas Myslovitz i Pidżama Porno. Kto do nich dołączy? Przekonamy się wkrótce.
Strefa mieści się pomiędzy Domem Studenckim „Żaczek” oraz Muzeum Narodowym w Krakowie.
Strefa Polibuda Największa ze stref Juwenaliów Krakoskich już zbiera siły, żeby dać z siebie wszystko i porwać publiczność w muzyczny szał.
W JuwePiątek 9 maja na Polibudzie wystąpią legendy polskiego rocka – KULT, KSU, a z nimi zespół
Lej Mi Pół. Z kolei w JuweSobotę scenę przejmie rap, a wystąpią Szpaku, KęKę, Chivas i BLAGA. Pozostałe gwiazdy piątkowych i sobotnich koncertów poznamy już niebawem.
Położona na terenie dawnego pasa startowego lotniska Rakowi-
ce-Czyżyny Strefa Polibuda zadba o to, aby 9 i 10 maja każdy uczestnik bawił się wyśmienicie.
Wydarzenia poboczne
Czym byłyby juwenalia bez wydarzeń towarzyszących? Przez dwa tygodnie na uczestników będzie czekać moc atrakcji w każdej z festiwalowych stref. Organizatorzy nie zdradzają jeszcze szczegółów, ale zapewniają, że jest na co czekać. Na juwenaliach nie może też zabraknąć najważniejszego wydarzenia, jakim jest Korowód. W tym roku społeczność studencka odbierze klucze do miasta 9 maja i to wtedy ulice krakowskiej starówki zapełnią się kolorami, przebraniami, śmiechem i śpiewem. Szczegóły trasy i godziny Korowodu zostaną ogłoszone niebawem. Co jeszcze czeka nas na Juwenaliach Krakoskich 2025? Organizatorzy już wiedzą, a jeśli Wy również chcecie wiedzieć, to koniecznie śledźcie juwenaliowe social media, aby nie przegapić żadnej informacji. Bilety na koncerty będą dostępne do nabycia już wkrótce.
INFORMACJA PRASOWA
V iii Dyktan D o k rakowskie
autorka: Karolina iwaniec
„Nie zważając na parzące żegawki, żądlące smukwy i chłoszczące go chabazie i burzany, raz po raz zanurzał hebanowy kół w głąb ziemi w poszukiwaniu archaicznego żelastwa” – to fragment jednego z największych ortograficznych wyzwań roku. Kto został nowym Krakowskim Mistrzem Ortografii?
Mimo deszczowej aury i marcowego chłodu 15 marca Auditorium Maximum UJ wypełniło się po brzegi – pięciuset uczestników w kategorii otwartej oraz stu juniorów zmierzyło się z językowymi pułapkami. Wielbiciele poprawnej polszczyzny przybyli nie tylko z całej Polski, ale również z zagranicy. – Każdy miał okazję sprawdzić swoje umiejętności, ale nie było się czego bać, bo królowała u nas ciepła i domowa atmosfera – przyznała Adrianna Wierzbiak, jedna z koordynatorek.
Ile błędów popełnili najlepsi?
Każdego roku uczestnicy zastanawiają się, czym tym razem zaskoczy ich prof. Mirosława Mycawka, autorka tekstów dyktand, której ortograficzne łamigłówki stały się już legendą. W tej edycji juniorzy zmierzyli się z opowieścią „O misiu, który przestał gwiazdorzyć”, podczas gdy starsi walczyli z tekstem pt. „Klątwa Grakchusa”. Nawet doświadczeni uczestnicy mieli wątpliwości.
– Kilka lat temu brałam udział w dyktandzie i chciałam po latach spróbować swoich sił. Największą trudność sprawiły mi słowa z pisownią „ch” i „h” – zdradziła Dominika Hojnik, uczestniczka.
– Było trochę słów, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Natychmiast biegnę zobaczyć, co oznaczają – przyznała Ewa Drzyzga, znana dziennikarka, która również spróbowała swoich sił w dyktandzie.
Tytuł Krakowskiego Mistrza Ortografii zdobył Piotr Schabowski, popełniając zaledwie dziewięć błędów. W kategorii „junior” triumfowała Aleksandra Gach, u której doliczono się zaledwie czterech pomyłek.
Za kulisami
– Przygotowania zawsze przebiegają poza kamerami. Mogłabym wspomnieć o logistyce, staraniu się o patronaty, współprace, dofinansowania, ale to zaledwie kilka procent wysiłku, jakiego podejmuje się nasz zespół. Jednak ten trud jest niczym w porównaniu z satysfakcją, jaką daje finał dyktanda – podkreśla Maja Cybulska, koordynatorka. – Spotkanie tylu pasjonatów języka, współpraca z prowadzącymi na Wydziale Polonistyki UJ i aura wspólnotowości między wszystkimi wolontariuszami to coś, za co na zawsze będę przepełniona wdzięcznością – dodaje.
Organizatorzy (Koło Naukowe Językoznawców Studentów UJ, Wydział Polonistyki UJ, Centrum
Promocji i Komunikacji UJ, Biuro Prasowe UJ) zadbali o to, by wydarzenie było czymś więcej niż tylko sprawdzianem ortograficznym. Uczestnicy mogli wziąć udział w warsztatach literackich prowadzonych przez prof. Michała Rusinka, zwiedzić Bibliotekę Jagiellońską i Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego, a także wziąć udział w panelu eksperckim z członkami Rady Języka Polskiego. – Mam nadzieję, że będzie powstawać więcej takich inicjatyw, gdyż dzięki nim możemy celebrować piękno polszczyzny – dodaje Weronika Dybka, koordynatorka.
Pismo Studentów „WUJ – Wiadomości Uniwersytetu Jagiellońskiego”.
Redakcja: ul. Piastowska 47, 30-067 Kraków
Wydawca: Fundacja Studentów i Absolwentów UJ „Bratniak” e-mail: wuj.redakcja@gmail.com ; tel. 668 717 167
Strony internetowe: www.issuu.com/pismowuj oraz www.facebook.com/pismowuj
Redaktor naczelny: Adrian Burtan
Zespół: LUDZIE I RELACJE: Justyna Arlet-Głowacka, Izabela Biernat, Krzysztof Materny, Alicja Bazan, Iwona Łaciak; SZTUKA I INSPIRACJE: Martyna Lalik, Karolina Iwaniec, Oliwia Wójciak, Wiktoria Piwowarska; Michał Jarosz; SŁOWA I MyśLI: Klaudia Katarzyńska, Wojciech Seweryn, Weronika Adamek, Tomasz Łysoń; UMySŁ I EMOCJE: Ewa Zwolińska; SPORT I REKREACJA: Wojciech Skucha, Michał Kowal; KADR I OBRAZ: Lucjan Kos, Emilia Czaja, Martyna Szulakiewicz-Gaweł
Korekta: Ewa Zwolińska, Karolina Iwaniec
PR i marketing: Justyna Arlet-Głowacka
Media społecznościowe: Marta Kwasek, Izabela Biernat
Okładka: Emilia Czaja
Reklama: wuj_reklama@op.pl
Numer zamknięto: 30 marca 2025 roku
Natalia Klimasara
Dla wielu uczestników była to emocjonująca przygoda, którą chcą powtórzyć. – Z pewnością wrócę za rok i namówię więcej osób. To świetna forma na uczczenie naszego języka –zapewnia Dominika.
Znajdź nas!
W Centrum Edukacji Przyrodniczej Uniwersytetu Jagiellońskiego można zobaczyć okaz najnowszego polskiego meteorytu, który pojawił w okolicach miejscowości Drelów w województwie lubelskim. Fragment pochodzi z małego deszczu meteorytów, który spadł na Ziemię w lutym tego roku i zaledwie miesiąc po odnalezieniu stał się częścią ekspozycji muzealnej.
Prezentowany w CEP meteoryt jest fragmentem większego okazu. Dzięki temu widoczne jest bardzo jasne, prawie białe wnętrze meteorytu, wyraźnie kontrastujące z czarną skorupą pokrywającą skałę, która powstała w wyniku przelotu przez atmosferę. Choć poszukiwania meteorytów w tym rejonie ciągle trwają, wraz z rozpoczęciem prac rolnych zostaną całkowicie przerwane.
na ratunek wcześniakom
Badacze z Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Warszawskiego finalizują prace nad nowym urządzeniem, które pomoże lekarzom w leczeniu zaburzeń oddychania (RDS) u wcześniaków. Jest to częsta przyczyna zgonów wśród noworodków o ekstremalnie niskiej masie ciała.
Leczenie RDS wymaga zastosowania intubacji lub laryngoskopii pośredniej z umieszczeniem cewnika w świetle krtani albo tchawicy w celu prawidłowego podania leku w drogach oddechowych. Obecnie nie istnieje endoskop przeznaczony do optymalnego i dokładnego podawania surfaktantu u wcześniaków. Dotychczasowo wykorzystywane urządzenie nie jest przystosowane do małych ciał pacjentów, przez co zabieg jest bardzo niebezpieczny i traumatyczny dla dzieci. Nowe urządzenie ma zdecydowanie ułatwić pracę lekarzy i zmniejszyć ryzyko powikłań.
autorka: Martyna laliK
religia wpływa na pracę?
Dr Anna Szwed z Instytutu Socjologii UJ prowadziła badania dotyczące sposobu, w jaki wykształcone, zaangażowane religijnie katoliczki z dużych polskich miast widzą rolę religijności w swojej aktywności zawodowej. Po przeprowadzeniu 48 wywiadów z kobietami wiary rzymskokatolickiej doszła do wniosków, że badane przez nią katoliczki postrzegały swoje obowiązki w pracy w kategoriach wartości religijnych, choć sama praca (np. doradczyni zakupowej lub fizjoterapeutki) nie musiała mieć takiego charakteru. Wartości te ujawniały się w sytuacjach kryzysowych lub w relacjach międzyludzkich. Badane kobiety zauważają rosnącą sekularyzację, a niektóre czują się marginalizowane. Nie podejmują jednak działań otwarcie ewangelizacyjnych, lecz dążą do zgodności swoich przekonań z kulturą zawodową.
Jak ćwiczyć, by poprawić swój nastrój?
Dr Tomasz Ligęza z Instytutu Psychologii na Wydziale Filozoficznym UJ realizuje projekt dotyczący skutecznego poprawiania nastroju podczas aktywności fizycznej. Podkreśla, że choć wysiłek fizyczny korzystnie wpływa na samopoczucie, to osoby wykonujące identyczne ćwiczenia z taką samą intensywnością mogą odczuwać różne efekty – lepszy nastrój, jego brak lub nawet pogorszenie. Zespół badawczy, analizując wyniki badań pilotażowych, zauważył różnice w kontekście aktywacji mózgu u uczestników. Naukowcy mają nadzieję, że badania na większej grupie pozwolą określić optymalne schematy aktywności mózgowej i fizycznej dla różnych grup, np. ze względu na płeć czy wiek. Jednocześnie podkreślają, że te zależności mogą być indywidualne, co utrudni stworzenie uniwersalnych zaleceń. Badania mają trwać jeszcze pięć lat.
Badacze Instytutu Nauk o środowisku Wydziału Biologii UJ przeprowadzili badania dotyczące wpływu ocieplającego się klimatu na płazy. Korzystając z metody modelowania mikroklimatycznego, naukowcy przewidują, że wzrost średniej temperatury powietrza o 4°C (przewidywania na rok 2100) może doprowadzić do przegrzania niemal 400 gatunków płazów, a w tym do zmniejszenia ich reprodukcji, wysuszania ich środowisk naturalnych, trudności migracyjnych i lokalnych wyginięć. Szczególnie zagrożone są płazy strefy tropikalnej i umiarkowanej półkuli północnej. Ochrona ich siedlisk, ograniczenie emisji gazów cieplarnianych i zachowanie zbiorników wodnych stają się kluczowe dla ich przetrwania. Naukowcy apelują o pilne działania, aby spowolnić zmiany klimatu i zapobiec katastrofalnym skutkom ekologicznym.
Źródło wiadomości: uj.edu.pl
fot. P. Kosałka, uj.edu.pl
Wyz Wania młodych przedsiębiorcóW
autorka: Klaudia KatarzyńsKa
Młodzi coraz częściej, zamiast podążać utartymi ścieżkami kariery, wybierają własny biznes, szukając niezależności i szybkiego rozwoju. Decyzja o założeniu działalności wiąże się z wyzwaniami, ale także z cennymi doświadczeniami na przyszłość. Firmy nie zawsze odnoszą sukces. O praktyczne wskazówki dla początkujących zapytaliśmy przedstawicieli Akademickiego Inkubatora Przedsiębiorczości UJ.
Natomiast o pierwszych – nie zawsze udanych – krokach w świecie biznesu rozmawialiśmy z młodymi przedsiębiorcami: Michałem Kowalem i Natalią Zhylą.
– Młodzi przedsiębiorcy często mają wiedzę teoretyczną, ale prowadzenie własnej działalności wymaga opanowania wielu kompetencji naraz – od zarządzania finansami, przez kierowanie zespołem, po szybkie reagowanie na zmieniające się warunki rynkowe. Niedobór tych umiejętności może skutkować kosztownymi błędami, zwłaszcza na początku działalności – słyszymy od przedstawicieli Akademickiego Inkubatora Przedsiębiorczości UJ. Wskazują oni też na wyzwanie związane ze skomplikowanymi przepisami i formalnościami. Brak wsparcia ze strony specjalistów może prowadzić do opóźnień i dodatkowych kosztów. Dlatego zalecają, aby od pierwszych kroków korzystać z profesjonalnego doradztwa prawnego i konsultacji z ekspertami. Od czerwca 2024 roku do kwietnia bieżącego roku działał pilotażowy program mentoringowy dla początkujących przedsiębiorców. Aktualnie AIP UJ oferuje biznesmenom praktyczną edukację biznesową, m.in. za pośrednictwem platformy edukacyjnej Business Idea Center.
Nie zawsze się udaje Warto przyjrzeć się również praktycznym doświadczeniom młodych przedsiębiorców. Michał Kowal, pomysłodawca projektu publicznych garaży dla rowerów, rozpoczął swoją biznesową drogę od udziału w Programie Mentoringowym AIP UJ. Dzięki temu spotkał m.in. specjalistę od marketingu, który doradził mu, jak skutecznie promować swój pomysł, oraz przyszłego wspólnika – Bartka Zygmunta. Razem wystartowali w Programie Akceleracyjnym organizowanym przez „Kraków Miastem Startupów” oraz AIP UJ, gdzie z powodzeniem zaprezentowali ten projekt.
fot. Pexels
Obecnie Michał koncentruje się na rozwijaniu swojego bloga roweromate.pl. Osobom zaczynającym przygodę z biznesem radzi: – Warto otaczać się inspirującymi ludźmi, bo to właśnie od nich można nauczyć się najwięcej. Polecam także korzystanie z dostępnych źródeł wiedzy, takich jak platformy edukacyjne czy kursy online.
Nie lekceważyć feedbacku Doświadczenia związane z prowadzeniem startupu ma za sobą również Natalia Zhyla, twórczyni aplikacji dla pasjonatów wspinaczki Wspin.AI. Natalia przyznaje, że najważniejszą lekcją wyniesioną z udziału w programach AIP UJ była świadomość znaczenia dobrze zaplanowanej strategii: – Na początku liczyliśmy na szybki sukces, ale konieczne było dostosowanie modelu biznesowego – tłumaczy. Dużym wyzwaniem dla jej zespołu okazało się również wprowadzenie produktu na rynek i konfrontacja pierwszych pomysłów z realnymi potrzebami klientów: – W teorii każdy startup tworzy świetny produkt, jednak prawdziwa weryfikacja następuje dopiero w momencie sprzedaży. Najważniejsze, aby skupić się na wartościowym feedbacku i umieć się do niego dostosować – dodaje przedsiębiorczyni. Natalia radzi też, by od początku zadbać o dobór odpowiednich ludzi do zespołu.
– Młodzi przedsiębiorcy często mają wiedzę teoretyczną, ale prowadzenie własnej działalności wymaga opanowania wielu kompetencji naraz – od zarządzania finansami, przez kierowanie zespołem, po szybkie reagowanie na zmieniające się warunki rynkowe. Niedobór tych umiejętności może skutkować kosztownymi błędami, zwłaszcza na początku działalności –słyszymy od przedstawicieli Akademickiego Inkubatora Przedsiębiorczości UJ. biznesowego. Dzisiaj wiem, że zbyt optymistycznie oceniałem swoje możliwości – mówi.
Dla Michała ważne było również, by nie bać się porażek, lecz traktować je jako cenne doświadczenie: – Mój projekt ostatecznie się nie powiódł, ale paradoksalnie wiele się dzięki temu nauczyłem – oznajmia. Jako główne bariery, które pojawiły się podczas realizacji pomysłu, Michał wska-
zuje brak doświadczenia oraz niedocenienie złożoności prowadzenia firmy.
– Największym wyzwaniem było zarządzanie projektem, które okazało się dużo trudniejsze, niż przypuszczałem. Nawet drobne zmiany w segmencie klientów wymuszały modyfikację całego modelu
Młodych przedsiębiorców czekają zarówno wyzwania, jak i szanse. Muszą być gotowi na adaptację, wyciąganie wniosków z porażek oraz nieustanne doskonalenie swoich umiejętności. Sukces w biznesie wymaga nie tylko odwagi, ale przede wszystkim strategicznego myślenia i konsekwentnego działania.
Mnóstwo wysłanych
CV, brak odpowiedzi po rozmowie rekrutacyjnej i poczucie zagubienia na rynku pracy – brzmi znajomo? Jeśli tak, ten tekst jest dla Ciebie.
To w trakcie studiów zdobywamy pierwsze doświadczenie zawodowe. Im bliżej ich ukończenia, tym bardziej poważnie myślimy o rynku pracy i tym, jak się na nim przebić, aby znaleźć wymarzone stanowisko. Nieraz jednak kończy się na tym, że otwierając portale z ogłoszeniami o pracę, rozsyłamy CV i prawdziwym sukcesem jest, gdy jakikolwiek rekruter się do nas odezwie. Zachodzimy wtedy w głowę, gdzie popełniliśmy błąd: przy układaniu CV, a może na rozmowie rekrutacyjnej, o ile dojdziemy do tego etapu? I gdzie szukać ewentualnej pomocy?
Dobre CV, czyli jakie? CV to nic innego jak podsumowanie naszego dotychczasowego życia zawodowego. Ważne jest tutaj słowo „podsumowanie”, co od razu narzuca nam rozpiętość życiorysu, który wysyłamy do potencjalnego pracodawcy. Nie powinien być elaboratem sięgającym kilku stron –zazwyczaj jest to jedna strona (lub dwie), której zadaniem jest przykucie uwagi rekrutera, dlatego lawinę tekstu można sobie darować, by nikogo nie zniechęcić do siebie na starcie.
Kolejną techniczną kwestią jest poprawny zapis pliku z CV. Bardzo często rekruterzy – zwłaszcza w większych firmach – przepuszczają CV przez odpowiednie programy, mające na celu wyłapanie np. słów kluczy (do czego jeszcze przejdę) i tym samym „odsianie” części kandydatów. Najbezpieczniej jest zatem zapisać plik w formacie PDF, by mieć pewność, że taki program będzie chciał w ogóle otworzyć plik z CV. Dzięki temu treść czy formatowanie nie ule-
gną zmianom, jak mogłoby to się dziać np. w Wordzie. Warto jest mieć także na względzie poprawny zapis nazwy pliku, by brzmiał on profesjonalnie. Zamiast zapisu „cv janek (2)” lepiej postawić na „Jan Kowalski CV”.
Mając poprawnie zapisany plik z CV, rośnie prawdopodobieństwo, że ktokolwiek w ogóle zechce go otworzyć. Tutaj przechodzimy jednak do trudniejszej kwestii: mamy zaledwie kilka krótkich chwil, by zachęcić do siebie rekrutera. Czy tego chcemy, czy nie, jesteśmy wzrokowcami, dlatego przy komponowaniu CV warto zwrócić uwagę na takie sprawy jak odpowiednie zdjęcie, kolory, rodzaj i wielkość czcionki oraz wspomniany już brak lawiny tekstu (lepiej postawić na krótkie, hasłowe opisy, a szczegóły zostawić na rozmowę rekrutacyjną). Powyższe elementy powinny współgrać ze sobą, tak by cały dokument pozostał spójny i schludny, a jego przeglądanie nie męczyło oka.
CV to nic innego jak podsumowanie naszego dotychczasowego życia zawodowego. Ważne jest tutaj słowo „podsumowanie”, co od razu narzuca nam rozpiętość życiorysu, który wysyłamy do potencjalnego pracodawcy.
autorka: izabela biernat
Podczas tworzenia CV często zapomina się o krótkim opisie naszej osoby, który pozwoli potencjalnemu pracodawcy przybliżyć to, kim w ogóle jesteśmy, zanim zaczniemy zasypywać go opisami naszego dotychczasowego doświadczenia. Taką informację najlepiej zawrzeć na samym początku CV. Dobrą praktyką jest także wygospodarowanie miejsca, gdzie umieścimy nasze dane kontaktowe i podsumowanie najważniejszych atutów.
Pamiętaj o personalizacji Rolą CV jest przede wszystkim przedstawienie nas jako pewnej oferty, na którą może, ale nie musi zdecydować się pracodawca. Dlatego też istotne jest dostosowanie CV do stanowiska, o które się ubiegamy. Różni pracodawcy z różnych firm mogą oczekiwać zupełnie innego zestawu cech i opanowanych umiejętności, więc zamiast rozsyłać jeden przygotowany wzór CV jak leci, warto choć nieco zmodyfikować go tak, by pasował do danych wymagań. Zbiór ofert pracy, które możemy przyporządkować do tej samej kategorii (np. praca biurowa) będą wymagać podobnego zestawu cech i umiejętności (np. dobra organizacja lub opanowanie programów Office). W obrębie samej tej kategorii mogą jednak występować różnice (np. „praca biurowa” może oznaczać zarówno pracę na recepcji, jak i pracę przy projektach grantowych). Przed kliknięciem kolejnego „wyślij” dobrze jest przynajmniej poczytać o firmie, do której aplikujemy, i spróbować wyłapać, o czym warto będzie wspomnieć w CV – czym właściwie zajmuje się ta organizacja i w jaki sposób możemy się jej przydać. Dzięki temu zdołamy też dobrać odpowiednie słowa klucze, na które może zwracać uwagę rekruter (a czasami w pierwszej kolejności także program do selekcji kandydatów).
Jak przygotować się do rozmowy rekrutacyjnej?
Kiedy zdołamy przykuć uwagę potencjalnego pracodawcy, najczęściej wtedy proponuje on nam kolejny etap rekrutacji, czyli
spotkanie. Otrzymamy na nim bardziej szczegółowe informacje na temat stanowiska, o które się ubiegamy, ale i my sami będziemy mieć za zadanie dobrze się zaprezentować, by ostatecznie je otrzymać. Jak tego dopiąć?
Zacznę od powtórzenia frazy, że w większości jesteśmy wzrokowcami, dlatego ważne jest dobranie odpowiedniego stroju do miejsca pracy, w którym próbujemy dostać stanowisko. Lepiej jest postawić na schludność i stonowane kolory ubioru, a eksperymentowanie ze stylem zostawić na inny dzień. Warte podkreślenia jest, że nie tylko ubiór świadczy o wizerunku i tym, jak jesteśmy odbierani przez innych. To także nasza postawa, sposób siedzenia, mimika twarzy czy punktualność.
Wchodząc na rozmowę rekrutacyjną, dobrze jest mieć już pojęcie na temat danej firmy, nawet jeśli nie czytaliśmy o niej za wiele przy okazji układania CV. Warto jest mieć zebrane informacje, jakie projekty obecnie prowadzi, jak promuje siebie w internecie i mediach społecznościowych, jakie wartości są dla niej ważne. Jeśli to możliwe, pomocna jest też rozmowa na te tematy z kimś z organizacji, o ile tylko mamy znajomości wśród pracowników. Rekruter z pewnością doceni nasze obeznanie i zainteresowanie firmą.
Przed odbyciem właściwej rozmowy rekrutacyjnej dobrze jest spróbować przećwiczyć sobie odpowiedzi na potencjalne pytania przed lustrem. O co może chcieć zapytać rekruter? Oprócz kwestii związanych bezpośrednio z firmą i naszą wiedzą na jej temat będzie mógł zapytać o wszystko, co zawarliśmy (lub też nie) w nadesłanym CV. To okazja, by móc opowiedzieć coś więcej o hasłowych opisach z CV. Pytania te dotyczyć mogą nas samych, naszych umiejętności i doświadczenia, ale także motywacji i dalszych oczekiwań zawodowych. W internecie można znaleźć opracowania niestandardowych pytań, jakie może nam zadać rekruter – wiele z nich wydaje się wręcz dziwna i czasami zachodzimy w głowę, jak pytanie „Gdybyś miał/miała supermoc, to jaką i dlaczego?” może odnosić się do stanowiska, o które się ubiegamy. To często po prostu psychologiczne sztuczki, o których zainteresowani mogą poczytać więcej. W rzeczywistości jednak wcale nie są one na porządku dziennym. Może zatem nie warto zamartwiać się na zapas i zakładać, że rolą rekrutera jest nic innego jak złapanie nas w jakąś pułapkę.
Kiedy potencjalny pracodawca skończy zadawać pytania, prawdopodobnie zapyta, czy to my nie mamy jakichś pytań do niego.
Wchodząc na rozmowę rekrutacyjną, dobrze jest mieć już pojęcie na temat danej firmy, nawet jeśli nie czytaliśmy o niej za wiele przy okazji układania CV. Warto jest mieć zebrane informacje, jakie projekty obecnie prowadzi, jak promuje siebie w internecie i mediach społecznościowych, jakie wartości są dla niej ważne.
Wiele osób rzuca wówczas proste sformułowanie, że nie ma pytań i wszystko jest jasne – może ze stresu, może z chęci, by jak najszybciej mieć tę rozmowę za sobą, a może z niewiedzy, o co zapytać. Dobrze jest mieć w zanadrzu kilka potencjalnych tematów, chociażby po to, by wykazać swoją aktywną postawę przed rekruterem, który może wręcz oczekiwać, że zadamy mu jakieś pytanie. Przykład? Jak wygląda przeciętny dzień pracy na tym stanowisku, jakie wyzwania się z nim wiążą lub jakie są dalsze perspektywy rozwoju. Kiedy rozmowa rekrutacyjna dobiegnie końca, a my czujemy, że poszła nam dobrze, można wysłać krótkiego maila z podziękowaniem za poświęcony czas i z podtrzymaniem zainteresowania danym stanowiskiem.
Biuro Karier UJ
Nieraz młodzi kandydaci do wejścia na rynek pracy, tacy jak studenci, giną w gąszczu CV i innych kandydatów, przez co trudno jest im się przebić – przede wszystkim ze względu na mniejsze
doświadczenie zawodowe, które dopiero próbują zdobyć. Studentom i absolwentom UJ z pomocą przychodzi tutaj Biuro Karier UJ, które pomaga młodym ludziom w wejściu na rynek pracy oraz w rozwoju ich kariery zawodowej. W ofercie Biura Karier UJ można znaleźć: y indywidualne spotkania z doradcami zawodowymi; y pomoc w przygotowaniu CV lub listu motywacyjnego; y symulację rozmowy rekrutacyjnej; y szeroką bazę ofert pracy, staży i praktyk; y liczne szkolenia i warsztaty; y targi pracy skupiające zarówno studentów, jak i pracodawców; y programy mentoringowe.
Biuro Karier UJ to dobry punkt wyjścia dla każdego młodego człowieka, który dopiero rozpoczyna (lub próbuje rozpocząć) swoją ścieżkę zawodową, dlatego warto skorzystać z oferowanego przez nie wsparcia.
r ozmoWa o gWarze podhalańskiej
Kiedy Mały Książę stał się Małym Królewicem, a Kubuś Puchatek – Misiem Kudłockiem, mieszkańcy Podhala zyskali bohaterów literackich zakorzenionych w swojej kulturze. O tym, jak przełożyć na gwarę nie tylko słowa, ale i sens opowieści, które pokochał cały świat, rozmawiamy z ich tłumaczką spod Tatr – dr hab. Stanisławą Trebunią-Staszel, prof. UJ. Niedawno ukazał się jej przekład powieści o Kubusiu Puchatku na gwarę podhalańską.
Od trzydziestu lat związana jest Pani z Krakowem. Czy mimo to wciąż czuje się Pani przede wszystkim góralką?
Dr hab. Stanisława Trebunia-Staszel, prof. UJ: Odkąd pamiętam, czuję się góralką, a jak wiemy – góralom do Krakowa po drodze. Wychowałam się w środowisku podhalańskim, gwara była dla mnie naturalnym językiem. Trudno wyrzec się swojej pierwszej tożsamości, zwłaszcza gdy wyzwala ona w człowieku dobre emocje, przeżycia, wspomnienia. Lubię przebywać na Podhalu, spotykać się z bliskimi, moją rodziną, znajomymi, młodzieżą. Działam w Związku Podhalan, w Stowarzyszeniu Drogami Tischnera,
a także współpracuję z zespołami góralskimi.
Czy pobyt w Krakowie zmienił Pani spojrzenie na Podhale?
Pobyt tutaj pozwolił mi spojrzeć na góralszczyznę z dystansu. Mieszkając w Krakowie, zrozumiałam, jak bardzo Podhale jest mi bliskie, co wpływa także na sposób, w jaki o nim piszę w swoich tekstach naukowych. Będąc antropologiem, zdaję sobie sprawę, że mimo dążenia do obiektywnego przestawienia badanych zjawisk moja osobista perspektywa zawsze przenika do tekstu.
Dzisiaj te dwa światy wzajemnie się uzupełniają. Nigdy nie prze-
żywałam kryzysu tożsamości. Jak mawiał ks. prof. Józef Tischner, nasz podhalański jegomość i zarazem wybitny filozof, człowiek jest wielką przestrzenią, w której można zawrzeć różne odniesienia i doświadczenia. Tę otwartą postawę zawdzięczam swoim nauczycielom i rodzinie. Wiem jednak, że niektórzy moi rówieśnicy, zwłaszcza w szkole średniej, czując presję ze strony kolegów z miasta, nie zawsze przyznawali się do swoich wiejskich korzeni.
wydaje się, że niektórzy wciąż widzą w gwarze jedynie język zaściankowy.
Rzeczywiście, w powszechnym przekonaniu gwara często trakto-
wana jest jako język gorszej kategorii. Na szczęście od kilkunastu lat w polskim społeczeństwie zmienia się stosunek do historii i kultury mieszkańców obszarów wiejskich. Obecnie obserwujemy proces przywracania godności marginalizowanym dotąd gwarom i językom mniejszościowym. Coraz częściej podejmowane są działania promujące gwarę – pojawiają się tłumaczenia, projekty artystyczne czy inicjatywy edukacyjne, które podkreślają jej wartość. Widać to również w podejściu twórców filmowych. W „Janosiku” gwara miała być zabawna i przaśna, nie zwracano uwagi na jej poprawność. Dziś, oglądając na przykład „Białą odwagę”, dostrzegamy, że reżyserzy i aktorzy traktują ją z szacunkiem, angażując konsultantów – ludzi pochodzących z Podhala, którzy dbają o autentyczność języka. To pokazuje, że gwara nie jest już tylko folklorystycznym dodatkiem, ale pełnoprawnym elementem kultury.
Co Pani pomyślała, gdy padła propozycja, żeby przełożyć „Małego Księcia” na gwarę podhalańską? Byłam zaskoczona. Nie zajmowałam się wcześniej działalnością translacyjną. Kiedy usłyszałam od dyrektora wydawnictwa Media Rodzina, że mam przełożyć „Małego Księcia”, nie wiedziałam, jak zareagować. Z jednej strony byłam podekscytowana, z drugiej – od razu pojawiła się niepewność, czy
autorka: Karolina iwaniec – Szczególnie zapadły mi w pamięć reakcje młodych ludzi, którzy mówili, że cieszą się, bo teraz mają „swojego” Małego Królewica i Misia Kudłocka. To było dla mnie niezwykle ważne – widzieć, że traktują te książki jako część swojej kultury i tradycji – mówi nasza rozmówczyni.
fot. Adam Koprowski
– Rzeczywiście, w powszechnym przekonaniu gwara często traktowana jest jako język gorszej kategorii. Na szczęście od kilkunastu lat w polskim społeczeństwie zmienia się stosunek do historii i kultury mieszkańców obszarów wiejskich. Obecnie obserwujemy proces przywracania godności marginalizowanym dotąd gwarom i językom mniejszościowym – mówi prof. Stanisława Trebunia-Staszel
uda mi się oddać głębię tego wyjątkowego dzieła, czy nie zbanalizuję jego filozoficznego przesłania. Postanowiłam jednak podjąć się tego wyzwania. Poczułam, że spotyka mnie coś wyjątkowego. Mogłam nie tylko powrócić do pięknej opowieści o małym chłopcu, ale też pracować z językiem, który jest mi najbliższy.
A teraz spod Pani ręki wyszedł góralski „Kubuś Puchatek”, a raczej – „Miś Kudłocek”. Jak tego typu przekłady zmieniają podejście do języka?
Myślałam głównie o młodych czytelnikach i przyszłych pokoleniach. Czułam, że przekłady mogą pomóc w utrwaleniu gwary, która jest dla mnie nie tylko środkiem komunikacji, ale też istotnym elementem tożsamości i budowania relacji ze światem góralskim. Podczas promocji „Misia Kudłocka” w Białym Dunajcu podeszło do mnie czterech maturzystów, którzy uznali, że ich nauczyciele zaczną teraz inaczej patrzeć na gwarę, ponieważ skoro można przełożyć na nią światowe dzieła literatury, to znaczy, że jest to pełnowartościowy język. To były dla mnie niezwykle cenne słowa. Nie przypuszczałam jednak, że po góralskie tłumaczenia sięgną również osoby spoza Podhala. Okazało się jednak, że niektórzy kupują przekłady jako pamiątki z regionu, a inni po prostu chcą sprawdzić, jak znane im opowieści brzmią w gwarze.
Co sprawiło Pani największą trudność podczas pracy nad pierwszym przekładem? Jednym z większych problemów okazał się zapis gwary, który do dziś nie daje mi spokoju. Wciąż zastanawiam się, czy nie można było tego zrobić lepiej. Kilka lat temu został wydany niezwykle cenny dla Podhalan leksykon gwary i kultury
fot. Emilia Czaja
podhalańskiej opracowany przez prof. Józefa Kąsia. Zaproponowany w nim zapis gwary nie do końca jednak mnie przekonał, dlatego w swoich tłumaczeniach postanowiłam go nieco zmodyfikować, starając się znaleźć kompromis między wiernością gwarze a przystępnością i czytelnością tekstu. Chciałam uniknąć zbyt skomplikowanych znaków diakrytycznych, a jednocześnie jak najlepiej oddać
melodię i brzmienie mowy podhalańskiej. Stąd też w książce zamieszczony został słowniczek oraz wersja dźwiękowa – w przypadku „Małego Królewica” to ja czytam tekst, a w „Misiu Kudłocku” zrobił to Sebastian Karpiel-Bułecka, który fantastycznie oddał specyfikę gwary. Znakomicie różnicował głos stosownie do poszczególnych postaci, nadając im wyrazisty, indywidualny charakter.
Znajomość gwary to jedno, ale przełożenie na nią tekstu literackiego to zapewne zupełnie inne wyzwanie. Początkowo wydawało mi się, że moim największym atutem jest właśnie to, że znam gwarę od dziecka i swobodnie się nią posługuję. Szybko jednak zdałam sobie sprawę z tego, że przekład dzieła literackiego to coś zupełnie innego niż codzienna rozmowa. Przetłu-
maczyłam pierwszy fragment, bazując na współczesnym języku, ale efekt mnie nie zadowolił. Postanowiłam sięgnąć do dawnej literatury gwarowej, czyli do utworów regionalnych pisarzy z początku XX wieku, którzy potrafili wyrazić w gwarze pełnię myśli i emocji. Odkryłam wtedy, że przekład to nie tylko oddanie treści, ale także zachowanie walorów artystycznych i estetycznych tekstu. Co ciekawe, francuski oryginał „Małego Księcia” napisany jest prostym, lapidarnym językiem, okazał się zatem bliski gwarze. Współczesne polskie tłumaczenia są bardziej wyszukane w warstwie stylistycznej, ja natomiast starałam się oddać prostotę oryginału.
Podchodząc do przekładu „Kubusia Puchatka”, było już łatwiej?
Było łatwiej pod względem emocjonalnym. Miałam za sobą debiut translatorski i wiedziałam, że wydawca ponownie mi zaufał. Pojawiły się jednak nowe wyzwania językowe. „Kubuś Puchatek” to zupełnie inna opowieść – lekka, pełna humoru, zabawy i gier słownych. Kiedy dowiedziałam się, że mam pracować bezpośrednio z angielskim oryginałem, poczułam pewien niepokój. Szczególnie trudne wydały mi się wierszyki i mruczanki. Nigdy wcześniej nie zajmowałam się poezją, a przekład rymowany to dodatkowa trudność. Zastanawiałam się też nad imionami bohaterów, które w polskiej wersji Ireny Tuwim funkcjonują już od dawna i są powszechnie rozpoznawalne. Oryginalne nazewnictwo wprowadza pewne dwuznaczności. Tytułowy miś został nazwany „Winnie the Pooh”, czyli imieniem żeńskim, choć odnosi się do męskiego bohatera. To była prawdziwa zagwozdka. Ostatecznie zdecydowałam, że będzie to Kudłocek, gdyż „kudełki” kojarzą się z miękkim futerkiem, do którego Krzyś przytulał się, odwiedzając
niedźwiedzia w zoo. Inne postaci również otrzymały podhalańskie odpowiedniki. Królik został Kicokiem (od kicania), a Prosiaczek –Trockiem („troki” to w góralskim nazewnictwie sznurki do wiązania dawnych spódnic w pasie).
Jakie były reakcje ludzi z Podhala na Pani przekłady? Kiedy zaczynałam pracę nad translacją, pojawiały się sceptyczne głosy. Niektórzy zastanawiali się, czy taki przekład ma sens, skoro istnieją już świetne polskie tłumaczenia i wszyscy górale posługują się językiem ogólnym.
Podczas spotkań promocyjnych odbiór moich tłumaczeń był pozytywny. Ludzie z Podhala podchodzili do nich z zainteresowaniem, choć pojawiały się także uwagi dotyczące zapisu. Niektórzy uważali, że można było go opracować inaczej. Zależało mi jednak na tym, by nie odbiegał on zbyt mocno od polskiej normy, tak aby tekst był jak najbardziej czytelny. Wiedziałam, że każdy góral przeczyta go poprawnie, a w razie wątpliwości zawsze może sięgnąć do wersji dźwiękowej.
Szczególnie zapadły mi w pamięć reakcje młodych ludzi, którzy mówili, że cieszą się, bo teraz mają „swojego” Małego Królewica i Misia Kudłocka. To było dla mnie niezwykle ważne – widzieć, że traktują te książki jako część swojej kultury i tradycji.
wspomniała Pani, że gwara nie jest jedynie środkiem komunikacji. Jakie w takim razie znaczenie ma ona dla mieszkańców Podhala?
Podhale jest regionem mocno zróżnicowanym. Są osoby, które świadomie pielęgnują rodzime dziedzictwo, przekazują gwarę, muzykę i tradycje kolejnym pokoleniom. Są jednak i tacy, którzy czując związek z górami i regionem, niekoniecznie identyfikują się z miejscową tradycją i cenią gwa-
rę. Nadal pokutuje bowiem przekonanie, że jest ona mniej wartościową formą języka i czymś nielicującym ze współczesną kulturą. Zauważyłam jednak, że kiedy podczas spotkań promocyjnych zaczynaliśmy rozmawiać o gwarze, ludzie dokonywali swoistego rachunku sumienia. Niektórzy przyznawali, że wcześniej nie zdawali sobie sprawy z jej znaczenia albo żałują, że nie przekazali jej swoim dzieciom. Wspólne dyskusje pokazały, że dla wielu mieszkańców Podhala gwara to coś więcej niż język komunikacji. Osoby, które wyjechały z Podhala, mówią, że kiedy słyszą góralską muzykę, od razu powraca do nich tęsknota za domem. Myślę, że podobnie może być z gwarą, która – tak jak muzyka – ma silny ładunek emocjonalny. Zdarza się, że dopiero gdy coś znika z naszego życia, zaczynamy dostrzegać, jak bardzo jest nam bliskie – i wtedy podejmujemy działania, by to zachować.
A jak do gwary podchodzi najmłodsze pokolenie Podhalan?
Jeśli dzieci słyszą gwarę w domu, używają jej swobodnie, a jeśli nie, to zaczyna wydawać się im czymś dziwnym. Zdarza się, że rodzice zapisują dzieci do zespołów góralskich, a one chętnie śpiewają i tańczą, ale nie chcą mówić gwarą, bo jest dla nich obca. U nastolatków jest różnie. W niektórych miejscowościach mówienie gwarą podhalańską nadal jest czymś naturalnym i nie budzi skrępowania, w innych traktowane jest z dystansem. Często zmiana następuje wraz z przejściem do szkoły średniej, na przykład w Zakopanem. Tam młodzi ludzie podświadomie czują, że nie wypada mówić takim językiem wśród rówieśników. Zauważam jednak zainteresowanie gwarą wśród części młodzieży. Uczniowie przy wsparciu nauczycieli organizują akademie, koncerty, wi-
dowiska i inne wydarzenia, w których świadomie po nią sięgają. To pokazuje, że dla wielu młodych ludzi gwara przestaje być reliktem przeszłości, budzącym zawstydzenie, a zaczyna funkcjonować jako świadomy wybór, jako element ich tożsamości i kulturowego zakorzenienia.
Przenieśmy się w przyszłość. Jak wyobraża sobie Pani Podhale za 50 lat? Czy gwara nadal będzie żywa, czy stanie się tylko zabytkiem językowym?
Wiele zależy od działań, które podejmujemy już teraz, zarówno instytucjonalnych, jak i oddolnych. Coraz częściej mówi się o wartości gwary, organizowane są konkursy i projekty mające na celu jej ochronę. Ale czy te działania wystarczą, by zatrzymać proces jej zanikania? Realnie patrząc, gwara jako język codziennej komunikacji będzie stopniowo ustępować polszczyźnie ogólnej, która dominuje w otaczającej nas rzeczywistości kulturowej. Widzę jednak szansę na jej przetrwanie, choć w nieco innej formie. Może stać się ważnym elementem tożsamości kulturowej, funkcjonować w sferze symbolicznej oraz artystycznej, czyli np. w regionalnej literaturze, muzyce czy teatrze. W takiej roli może przetrwać jeszcze długo, choć jej codzienne użycie będzie coraz rzadsze.
Bardzo bym chciała, by gwara pozostała żywą mową, by ludzie nadal czuli, że to ich język, którym mogą się posługiwać nie tylko w kontekście folklorystycznym, ale także w zwykłych, codziennych sytuacjach. Jednak czy tak się stanie, zależy od nas wszystkich i od tego, czy kolejne pokolenia będą chciały ją pielęgnować, czy dostrzegą w niej wartość i wielki potencjał poznawczy. Wszak, jak wiemy, uczenie się języków to otwieranie kolejnych okien na świat.
relacja z d nia ot Wartego u ni W ersytetu jagiellońskiego
21 marca uczniowie szkół średnich tłumnie przybyli do Auditorium Maximum Uniwersytetu Jagiellońskiego na Dzień Otwarty UJ. Program wydarzenia objął m.in. prezentacje wydziałów i jednostek uczelni, wykłady popularnonaukowe, panele dyskusyjne oraz spotkania z przedstawicielami organizacji studenckich.
Szczególnym zainteresowaniem maturzystów cieszyły się wykłady otwarte. Profesor Jerzy Walocha zaprosił uczestników na wykład „Quo vadis, Anatomia? Czyli słów kilka o sercu…”, w którym przybliżył najnowsze kierunki badań nad jednym z najważniejszych narządów ludzkiego ciała. Następnie dr hab. Wojciech Ciszewski skłonił słuchaczy do refleksji nad pojęciem sprawiedliwości społecznej w wystąpieniu zatytułowanym „Co się komu należy? Kilka uwag o sprawiedliwości społecznej”. Na końcu tej części programu mogliśmy posłuchać wykładu prof. dr hab. Alicji Józkowicz z Wydziału Biochemii, Biofizyki i Biotechnologii pt. „Jak z wirusa zrobić wektor, czyli zadanie dla biotechnologa”, który odkrywał przed słuchaczami fascynujący świat współczesnej inżynierii genetycznej.
– W tym roku to właśnie biologia przyciąga moją największą uwagę. Zastanawiam się nad biotechnologią, a po dzisiejszym dniu jestem o krok bliżej decyzji – mówi Kasia z Tarnowa, licealistka klasy maturalnej. Zainteresowanie kierunkami biologicznymi to efekt rosnącej świadomości znaczenia nauk przyrodniczych w kontekście globalnych wyzwań – od zmian klimatycznych, przez rozwój medycyny spersonalizowanej, po biotechnologie stosowane w ochronie zdrowia i środowiska.
Potwierdzenie rosnącego zainteresowania naukami biologicznymi uczestnicy dnia otwartego znaleźli przy stoisku Wydziału Biochemii, Biofizyki i Biotechnologii. – Często słyszymy pytanie: „Co można robić po biologii?”. Odpowiadamy: bardzo wiele. To przy-
Anna Wojnar
autorka: Klaudia KatarzyńsKa
szłościowa dziedzina, która otwiera drzwi do pracy w badaniach naukowych, przemyśle, ochronie zdrowia, a nawet w biznesie – mówi student reprezentujący wydział. Jak co roku tłumy odwiedzających gromadziły się także przy stoiskach Wydziału Lekarskiego oraz Wydziału Prawa i Administracji. Popularność tych kierunków nie słabnie, a kandydaci chętnie dopy-
Jak co roku tłumy odwiedzających gromadziły się także przy stoiskach Wydziału Lekarskiego oraz Wydziału Prawa i Administracji. Popularność tych kierunków nie słabnie, a kandydaci chętnie dopytywali o wymagania rekrutacyjne i możliwości rozwoju po studiach.
tywali o wymagania rekrutacyjne i możliwości rozwoju po studiach. Podczas Dnia Otwartego nie zabrakło również organizacji studenckich, które prezentowały różnorodne aspekty życia akademickiego. Dużym zainteresowaniem cieszyła się TęczUJ – grupa wspie-
rająca społeczność LGBTQ+ na uczelni. – Wielu maturzystów pytało, jak można do nas dołączyć, jak działamy i czy mogą zwrócić się do nas po wsparcie już na początku studiów – mówi jeden z członków organizacji.
Dzień Otwarty UJ z pewnością pozostawił przyszłym studentom wiele inspiracji, pomysłów i, co najważniejsze, nadziei na dobry start w akademicką przyszłość. Teraz przed nimi czas decyzji, ale wielu już postawiło pierwszy krok.
Felieton – z pamiętnika studenta
Czas powrotów na studia jest dla wielu studentów bardzo trudny. I to nie dlatego, że po miło spędzonym weekendzie, zaopatrzony w słoiki od rodziców, musisz wrócić do szarej codzienności wykładów i ćwiczeń. Kluczowym problemem jest dojazd, bez względu na to, czy ktoś wraca pociągiem, autobusem czy samochodem…
Przed chwilą skończyła się przerwa semestralna, którą spędziłem razem z przyjaciółmi w górach. Pominę kwestię zapisów na zajęcia, którymi musiałem się wtedy zająć. Ten, kto ma wiedzieć, ten wie – to była prawdziwa walka. Teraz czeka mnie przeprawa zdecydowanie bardziej wycieńczająca – podróż pociągiem do Krakowa. Wiem, co większość powie – pociągi jeżdżą teraz szybko, każdy ma swoje miejsce, można się wtedy pouczyć, czegoś posłuchać, coś obejrzeć, poczytać. Tak, tak, tak. Ze wszystkim się zgadzam. Warunki są teraz niezwykle komfortowe. Ale ja kupiłem bilet na dzień przed swoim wyjazdem. A jutro zaczyna się nowy semestr. Nowy. Semestr. Jeśli ktokolwiek był w takiej sytuacji, to wie, że można wówczas liczyć co najwyżej na bilet „bez gwarancji miejsca siedzącego”. I właśnie taki musiałem kupić. Czeka mnie zatem czterogodzinne siedzenie na walizce lub wędrowanie od jednego końca pociągu do drugiego. Chociaż i tak pewnie nie przecisnę się między innymi nieszczęśnikami, którzy nie mają miejsca.
Tata odwiózł mnie na dworzec. Za pięć minut mam odjazd, więc biegnę na peron i robię szybki przegląd wolnych miejsc w pociągu. W trzech pierwszych wagonach stoi już mnóstwo ludzi. Ich twa-
Znajdź nas!
rze i ręce są przyklejone do zaparowanej szyby, która eksponuje każdy wcześniejszy odcisk palców od otwierania okienka. Nie mam szans tam nawet wejść. Ostatnie dwa wagony? Widzę lukę. Podchodzę do drzwi na samym końcu składu. Najpierw wchodzi moja walizka – wymiary: 64 cm × 40 cm × 23 cm – a tuż za nią ja. O swoich wymiarach nie będę wspominał, ale po twarzach innych stojących widzę, że i ja, i walizka zajmujemy zdecydowanie za dużo miejsca. Siadam na niej jak na krześle, a plecy opieram o metalową ścianę wagonu. Dobra, jestem gotowy na podróż.
Gwizd konduktora i pociąg nagle się podrywa. Siła bezwładności jest absolutnie bezlitosna dla wszystkich tych, którzy się czegoś nie trzymali. Tutaj poleciał telefon, tam ktoś uderzył się w głowę, a małe dziecko zaczęło płakać, bo wypadła mu zabawka. Zabawę czas zacząć…
Pociąg już się rozpędził. Patrzę na pasażerów, którzy razem ze mną postanowili wziąć udział w tej groteskowej grze, w której my jesteśmy sardynkami, a pociąg – puszką. Ludzie wokół desperacko próbują znaleźć odrobinę przestrzeni. Ktoś dźga kogoś łokciem, jeszcze inna osoba mnie przeprasza. Widzę też jakąś odważną dziewczynę, która w takich warunkach czyta książkę…
Z głośników dobiega irytująco spokojny głos konduktora: – Szanowni państwo, przypominamy, że bilet bez gwarancji miejsca siedzącego nie upoważnia do zajmowania miejsc siedzących. Wszyscy wokół mnie patrzą po sobie i wybuchają śmiechem. Bardzo nerwowym śmiechem.
W międzyczasie próbuję wyjąć kanapkę, którą zapakowała mi mama. Niestety, zanim zdążę ją ugryźć, pociąg gwałtownie hamuje. W efekcie moja kanapka ląduje na czyjejś walizce, potem zsuwa się na podłogę i w końcu znika pod nogami pasażerów. Patrzę na to w milczeniu i po prostu nie mówię nic. Nie ma sensu.
Pociąg nagle się podrywa. Siła bezwładności jest absolutnie bezlitosna dla wszystkich tych, którzy się czegoś nie trzymali. Tutaj poleciał telefon, tam ktoś uderzył się w głowę, a małe dziecko zaczęło płakać, bo wypadła mu zabawka. Zabawę czas zacząć…
Po chwili orientuję się, że zaczynam lekko przysypiać, kołysany ruchem pociągu. Gdy już odpływam w błogą drzemkę, czuję delikatne szturchnięcie w ramię.
– Przepraszam, czy mógłby się pan trochę przesunąć? Otwieram jedno oko i widzę dziewczynę, która… no cóż, również siedzi na walizce. Próbuję się przesunąć, ale nie bardzo mam gdzie.
– Oczywiście – odpowiadam, przesuwając się… o jakieś pół centymetra.
– O, dziękuję, teraz o wiele lepiej! – mówi chyba szczerze. Patrzymy na siebie i oboje wybuchamy śmiechem. Cztery godziny później wysiadam w Krakowie. Wyprostowuję obolałe plecy i wysiadam z wagonu. Walizka-krzesło chyba już na zawsze przybrała kształt mojego tyłka. Ale cóż – nowy semestr czas zacząć. Może chociaż wykłady będą mniej bolesne niż ta podróż. Albo nie, kogo ja oszukuję.
o W ypaleniu akty W istóW
Młode pokolenie od lat aktywnie uczestniczy w inicjatywach wolontariackich. Nie zawsze jest to jednak łatwe i wymaga poświęcenia prywatnego czasu, często bezinteresownej pracy, a także mierzenia się z trudnościami, takimi jak biurokratyczne przeszkody, niechęć polityków czy brak realnego wsparcia instytucji. Dodatkowo zdarza się, że osoby, którym aktywiści niosą pomoc, nadużywają ich dobrej woli. Wszystko to może prowadzić do poczucia bezsilności i wypalenia. Czy intensywne zaangażowanie w sprawy społeczne może stać się obciążeniem? Zapytaliśmy o to dr Joannę Grzymałę-Moszczyńską z Instytutu Psychologii UJ oraz młodych aktywistów – Martę, Janka (imiona rozmówców zostały zmienione na ich prośbę) oraz Jakuba.
Zaangażowanie w działalność społeczną bywa pełne wyzwań, zwłaszcza gdy efekty nie są widoczne od razu. Dlatego wielu aktywistów zaczyna wątpić w sens swoich działań, a ich początkowy entuzjazm stopniowo ustępuje miejsca zwątpieniu.
– Działanie w systemie, który często negatywnie odpowiada na nasze próby wprowadzania ważnych dla nas zmian, może być istotnym źródłem zmęczenia aktywizmem – w pewnym momencie może zabraknąć wiary w możliwość osiągnięcia sukcesu – mówi dr Grzymała-Moszczyńska.
Dlaczego aktywiści tracą motywację?
Aktywiści podczas działań muszą podejmować trudne decyzje: komu pomóc w pierwszej kolejności, jak podzielić ograniczone zasoby, czy walczyć dalej mimo braku efektów. Długie godziny rozmów z osobami w kryzysie, nieustanna biurokracja czy niesłuszne oskarżenia o przesadne idealizowanie problemów sprawiają, że wielu z nich czuje się bezradnych. Szybko mogą doświadczyć objawów wypalenia, takich jak chroniczne zmęczenie, spadek motywacji czy poczucie bezsilności.
Doktor Grzymała-Moszczyńska zwraca uwagę na warunki sprzyjające temu zjawisku: – Jest wiele różnych czynników z poziomu osobistego, jak np. perfekcjonizm lub trudności ze stawianiem granic. Ważniejsze moim zdaniem są jednak czynniki z poziomu grup, w których działamy (np. nierozwiązane konflikty, kultura męczeństwa lub brak przyzwolenia na odpoczynek) i kontekst społeczny – przykładowo, kiedy nasze działania spotykają się z represjami ze strony władz – mówi.
Ekspertka podkreśla również, jak istotne jest budowanie środowiska, które sprzyja długotrwałemu zaangażowaniu i minimalizuje ryzyko wypalenia. – Bardzo ważne, aby tworzyć taki klimat w grupach, który sprzyja długotrwałemu działaniu. Nad tym, jak to robić, często się zastanawiamy, kiedy prowadzę warsztaty dla osób zaangażowanych aktywistycznie – dodaje.
Czy to ma sens?
Wolontariat potrafi być niezwykle satysfakcjonujący, ale dla wielu zaangażowanych osób z czasem staje się także źródłem zmęczenia i frustracji.
– Na początku miałam ogromny zapał do działania, ale po kilku latach czułam, że walczę z systemem, który mnie przerasta. Coraz częściej zadawałam sobie pytanie, czy to ma sens – mówi Marta,
wolontariuszka działająca w stowarzyszeniu, które wspiera migrantów i uchodźców, oferując pomoc prawną i integracyjną. Choć początkowo czerpała satysfakcję z każdej, nawet najmniejszej zmiany, z czasem coraz trudniej było jej dostrzegać realne efekty pracy. Wielogodzinne dyżury, biurokratyczne przeszkody i konfrontacje z nieprzychylnymi instytucjami sprawiały, że zaczęła odczuwać narastające zmęczenie i frustrację. Wypalenie nie omija także aktywistów klimatycznych, którzy na co dzień mierzą się nie tylko z ogromem globalnych problemów, ale też z poczuciem bezsilności wobec oporu politycznego i społecznego. Janek, 22-letni członek stowarzyszenia działającego na rzecz ochrony klimatu, przyznaje, że jego zaangażowanie wiąże się z wieloma trudnymi emocjami.
Wolontariat potrafi być niezwykle satysfakcjonujący, ale dla wielu zaangażowanych osób z czasem staje się także źródłem zmęczenia i frustracji.
– Zderzenie z rzeczywistością jest brutalne – ludzie nie chcą słuchać naukowych faktów. Słyszymy ciągle, że zmiany klimatu to wymysł elit, że ekologów sponsorują Amerykanie albo wielkie korporacje, że to wszystko spisek mający odebrać nam samochody i zmusić do jedzenia robaków. Nawet kiedy pokazujemy raporty naukowe, wiele osób woli wierzyć w teorie spiskowe albo po prostu udawać, że problem ich nie dotyczy – mówi. To poczucie bezradności, określane czasem jako „depresja klimatyczna” lub „lęk ekologiczny”, dotyka coraz większej liczby młodych ludzi zaangażowanych w walkę o przyszłość planety. Nieustanne śledzenie alarmujących doniesień naukowych, uczestnictwo w protestach, które nie przynoszą natychmiastowych zmian, oraz konieczność mierzenia się z krytyką
– Zderzenie z rzeczywistością jest brutalne – ludzie nie chcą słuchać naukowych faktów. Słyszymy ciągle, że zmiany klimatu to wymysł elit, że ekologów sponsorują Amerykanie albo wielkie korporacje, że to wszystko spisek mający odebrać nam samochody i zmusić do jedzenia robaków. Nawet kiedy pokazujemy raporty naukowe, wiele osób woli wierzyć w teorie spiskowe albo po prostu udawać, że problem ich nie dotyczy – mówi Janek.
czy drwinami ze strony sceptyków sprawiają, że wielu aktywistów doświadcza emocjonalnego wyczerpania.
Wypalenie dotyka także aktywistów zaangażowanych w politykę młodzieżową i działania na rzecz lokalnych społeczności. Jakub, który od lat uczestniczy w różnych inicjatywach, przyznaje, że jego zaangażowanie wiązało się zarówno z satysfakcją, jak i z momentami zwątpienia.
– Działałem w wielu inicjatywach: byłem od 2020 roku, z dwuletnią przerwą, członkiem Parlamentu Młodych RP, przez rok reprezentowałem również moje liceum w Młodzieżowej Radzie Krakowa oraz uczestniczyłem w Radzie Młodzieży przy Małopolskim Instytucie Kultury. Obecnie od roku jestem członkiem Rady ds. Równego Traktowania przy prezydencie Krakowa – wymienia. Przyznaje, że mimo zaangażowania nie zawsze było łatwo. – Miałem momenty, w których czułem się przytłoczony i zmęczony, zwłaszcza w Parlamencie Młodych, gdy pisaliśmy wielostronicowe projekty uchwał na wybrane tematy. Na szczęście mogłem
liczyć na pomoc przyjaciół z klubu parlamentarnego, do którego należałem – mówi. Czasem pojawiało się też uczucie, że mimo pracy i próby przekonywania innych do swoich pomysłów nie jest w stanie osiągnąć tego, co zaplanował. – Udział w takich inicjatywach uczy zdecydowanie pokory i cierpliwości. Najbardziej satysfakcjonuje mnie, że dzięki tej działalności poznaję nowych ludzi, mogę coś dobrego wnieść i się rozwijać. Ale z drugiej strony frustrujące są chwile zwątpienia, zmęczenia i braku wiary w skuteczność – opowiada.
Jak zapobiegać wypaleniu?
Ciągła styczność z ludzkim cierpieniem, brak systemowego wsparcia i poczucie osamotnienia w walce o sprawiedliwość mogą prowadzić do wyczerpania emocjonalnego, a potem do wypalenia. By temu zapobiegać, ważne jest dbanie o zdrowe granice zaangażowania, np. poprzez świadome zarządzanie czasem i odpoczynek. Istotną rolę odgrywa również wsparcie społeczne – kontakt z innymi aktywistami, dzielenie się obowiązkami
i celebrowanie nawet drobnych sukcesów mogą znacząco zmniejszyć ryzyko wypalenia. Dobrze jest również zadbać o wspieranie odporności psychicznej, np. poprzez techniki mindfulness, refleksję nad motywacją i elastyczne podejście do zmieniających się warunków działania. – Warto zrobić sobie chwilę przerwy, aby móc się zregenerować. Ważne jednak, aby starać się dbać o siebie na bieżąco, zanim dojdzie do przeciążenia. Często jest tak, że aktywizm wiąże się z momentami, które wymagają od nas większego zaangażowania, kiedy trudno jest zadbać o swój dobrostan. Istotne, aby nawet w takich momentach starać się wysypiać, jeść możliwie zdrowo i spędzać czas z osobami, które mogą stanowić dla nas nieocenione źródło wsparcia – podkreśla dr Grzymała-Moszczyńska.
Warto zaznaczyć, że wypalenie aktywistyczne nie oznacza braku zaangażowania czy słabości. Jest ono naturalną konsekwencją intensywnej pracy w trudnych warunkach.
– Z naszych badań wynika, że osoby zaangażowane czerpią z tego dużo pozytywnych emocji i po-
czucia znaczenia w świecie. Równocześnie często pojawiają się trudne sytuacje w obrębie grupy, w której działamy, lub negatywne nastawienie ze strony społeczeństwa, co może stanowić obciążenie. Ogromnie ważne jest, abyśmy rozmawiali na ten temat z osobami, z którymi wspólnie działamy –czego potrzebujemy i w jaki sposób możemy o siebie wzajemnie dbać – podkreśla dr Grzymała-Moszczyńska. świadomość tych wyzwań i otwarta dyskusja na temat emocjonalnych kosztów aktywizmu mogą pomóc w budowaniu bardziej zrównoważonych strategii działania, które pozwolą aktywistom długoterminowo angażować się w sprawy, na których im zależy, bez ryzyka całkowitego wypalenia.
Dbanie o dobrostan osób zaangażowanych w działalność społeczną to nie luksus, lecz konieczność zarówno dla nich samych, jak i dla spraw, którym poświęcają swój czas i energię. Dlatego tak ważne jest, by mówić o wypaleniu otwarcie i szukać rozwiązań, które pozwolą pomagać innym, nie zapominając o sobie.
Życie W czasach hiperprodukty W ności
autorka: Justyna arletGłowacKa
Kolejna próba powrotu do biegania, następna eksperymentalna dieta cud, jeszcze kilka spotkań, drugi kierunek studiów i trzecia zmiana w pracy. Jak nie zwariować w hiperproduktywnym świecie?
Chociaż życie współczesnego człowieka pędzi z prędkością światła, zatrzymajmy się na chwilę i… popatrzmy w sufit. Jednak czy wolno nam dzisiaj pozwalać sobie na takie nicnierobienie? Przecież okazje się mnożą, obowiązki piętrzą, a czas ucieka, nie oglądając się za siebie, więc… jak żyć?
Jak w kołowrotku Kiedy myślę o współczesnym studencie, mam przed oczami niezwykle zabieganego człowieka. Wiem, że być może to kreacja obecna jedynie w mojej życiowej bańce, ale obserwując otoczenie, nietrudno zauważyć, że tempo naszego życia przyspiesza, a nie zwalnia. Młodzi, których znam, to osoby niezwykle ambitne, stawiające na samorozwój i poszerzanie horyzontów. Nierzadko łączą dwa kierunki studiów, trzy zmiany w pracy, a do tego spotkania przy kawie i weekendowy city break w jakiejś europejskiej stolicy. Przy mnogości podejmowanych przez nas działań staramy się dodatkowo dbać o dietę, zdrowie psychiczne i treningi, bo przecież nasze ciało musi jakoś funkcjonować przy niedostatku snu. Niektórzy z nas potrafią zwolnić i cieszyć się w weekend słońcem na krakowskich Plantach. Inni również łapią promienie słoneczne, ale w biegu między zmianą w kawiarni a zajęciami z tańca współczesnego.
Jak różni byśmy nie byli, współczesny świat nakręca nas do działania, przekonuje do podejmowania kolejnych aktywności i produktywnego spędzania każdej minuty życia. Jednak kiedy doba uparcie nie chce się wydłużyć, a my czasem nie nadążamy za samym sobą, może warto chociaż na chwilę się zatrzymać, zamknąć oczy i wziąć głęboki wdech?
Niewolnicy czasu W naszym życiu pojawiają się różne okresy, bardziej lub mniej produktywne. Są momenty, w których zmuszeni jesteśmy wrzucić niższy bieg, przychodzi tymczasowy kryzys, gorączka; świat się nie zawali, jeśli kilka dni spędzimy z herbatą
Młodzi, których znam, to osoby niezwykle ambitne, stawiające na samorozwój i poszerzanie horyzontów. Nierzadko łączą dwa kierunki studiów, trzy zmiany w pracy, a do tego spotkania przy kawie i weekendowy city break w jakieś europejskiej stolicy. Przy mnogości podejmowanych przez nas działań staramy się dodatkowo dbać o dietę, zdrowie psychiczne i treningi, bo przecież nasze ciało musi jakoś funkcjonować przy niedostatku snu.
w łóżku. Są też chwile, w których czujemy przypływ energii i przenosimy góry, co krok zdobywając kolejne szczyty w naszym paśmie sukcesów.
Produktywność jest raczej kojarzona z czymś pozytywnym, ale co się dzieje, kiedy przekracza ona nasze osobiste granice? Ofiarą „hiperproduktywności” padłam nieraz sama, także przebywając teraz w Ameryce. Mam więcej wolnego czasu niż w Polsce? Wspaniale! Pora na codzienne treningi, lekturę kolejnej książki, następny podcast, naukę angielskiego, powrót do francuskiego, basen, do tego poznawanie nowych ludzi, w międzyczasie weekendowe podróże i Bóg wie, co jeszcze. Po takich intensywnych etapach w życiu przychodzi refleksja, że nie można funkcjonować bezustannie na pełnych obrotach. Nawet najbardziej sprawna maszyna potrzebuje
czasem przerwy, naoliwienia i wymiany części. Czy wolniej znaczy gorzej? Czy współczesny zabiegany człowiek umie się wyciszyć, pomilczeć i po prostu być tu i teraz?
Nie wypada nam się nudzić
Kultura produktywności niejako każe nam zadać sobie pytanie: czy dzisiaj wypada nam się nudzić? – Nie wypada – odpowiada dr hab. Diana Kusik, prof. UJ, zajmująca się zawodowo m.in. pracoholizmem i zaangażowaniem w pracę. – Pracownicy wręcz udają, że są bardzo zajęci i ciężko pracują. Po angielsku określa się to zjawisko jako „task masking”. Na
TikToku można znaleźć różne filmiki podpowiadające, jak wyglądać na bardzo zajętego, dzięki na przykład głośnemu stukaniu w klawiaturę – obrazuje zjawisko specjalistka.
– Ten trend zaobserwowano zwłaszcza w okresie, w którym wiele firm zrezygnowało z home office, wprowadzonego w trakcie pandemii COVID-19, na rzecz częstszego przychodzenia do biura – dodaje ekspertka. Skoro „nie możemy” się nudzić w pracy, to czy młode pokolenie nie wpada w sidła hiperproduktywności? Odpowiedź nie jest oczywista. – Wśród młodych ludzi, urodzonych od 1990 do 2010 roku, zaobserwowano większe nastawienie na zachowanie równowagi między pracą a życiem prywatnym – tłumaczy naukowczyni. – W badaniach World Economic Forum (2022) blisko połowa z nich zadeklarowała, że byłaby w stanie zrezygnować z pracy w danym miejscu, gdyby zakłócało to ich życie prywatne. Warto zauważyć, że te młode osoby będą w 2025 roku stanowiły 27%
zatrudnionych w krajach OECD –podkreśla rozmówczyni.
Nie oznacza to jednak, że wszyscy młodzi zwolnili i powiedzieli „stop” robieniu rzeczy. Bywa wręcz przeciwnie: po prostu zmieniły się źródła produktywności. – Czym są zajęci? Często ich hobby wiąże się z wartościami, które cenią. Angażują się w akcje społeczno-polityczne, działają w obronie wykluczonych, są wrażliwi na kwestie ekologiczne. Mają różne umiejętności cyfrowe i chętnie je wykorzystują, aby dzielić się swoimi pasjami z szerokim gronem odbiorców. Robią vlogi i publikują różne cyfro-
we treści, które wyrażają to, kim są – podsumowuje specjalistka. Wartość nudy
Nuda potrafi być wartościowa, zwłaszcza jeśli nie mamy jej w nadmiarze. Aby poszerzać własne horyzonty, potrzebna jest przestrzeń, a tej w naszej głowie czasem brakuje, więc może warto ją nieco przewietrzyć? Spacery dla niektórych są antidotum na całe zło: kiepski dzień w pracy, kłótnię z partnerem/partnerką czy przebodźcowanie. Podobno sam Albert Einstein, kiedy nie mógł sprostać jakiemuś zadaniu, szedł
na spacer, aby potem na nowo usiąść do skomplikowanych równań ze świeżym umysłem. Można odnieść wrażenie, że nie doceniamy wystarczająco tych małych rzeczy, które mają realny wpływ na zachowanie równowagi w tej czasem koślawej rzeczywistości. Spróbujcie się położyć na łóżku i przez pięć minut nie myśleć o niczym. Trudne, prawda? Takie proste z pozoru czynności pomagają nabrać dystansu i złapać oddech, bo o zadyszkę w tym naszym życiowym maratonie nietrudno. Nie każdy może pozwolić sobie na wakacje pod palmami i re-
set w formacie all inclusive, ale być może nawet te drobne rzeczy, jeśli wejdą nam w nawyk, dadzą chwilę wytchnienia w zabieganym dniu. Pamiętajmy, że jeśli nie przeczytamy pięciu książek w miesiącu, nie zrobimy 10 tysięcy kroków dziennie i nie zjemy odpowiedniej ilości białka, to świat się nie zawali. Dbajmy o relacje, o odpoczynek, stawiajmy sobie małe cele i cieszmy się z ich realizacji. Łapmy promienie słońca i uśmiechajmy się do siebie, bo czasem taki odwzajemniony uśmiech może dać nam energię na cały dzień.
W dniach 24–26 kwietnia 2025 roku w Krakowie odbędzie się 33. Międzynarodowa Konferencja Studentów Medycyny (IMSC 2025) – jedno z najważniejszych wydarzeń akademickich dla przyszłych lekarzy i badaczy z całego świata. Zjazd organizowany przez Studenckie Towarzystwo Naukowe UJ CM będzie miał miejsce w budynkach Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Konferencja łączy naukę, praktykę oraz inspirujące spotkania z ekspertami.
IMSC jest jedną z największych, najstarszych i najbardziej rozpoznawalnych konferencji dla studentów medycyny w Europie. Co roku do Krakowa przyjeżdża ponad 800 uczestników z różnych kontynentów, aby zaprezentować wyniki swoich badań, uczestniczyć w wykładach, warsztatach i konkursach oraz wziąć udział w wydarzeniach towarzyskich, a także zwiedzaniu Krakowa. Poprzednią edycję wspierało
108 pracowników naukowych zatrudnionych na Collegium Medicum UJ oraz ponad 60 wolontariuszy.
Udział w tym wydarzeniu to świetna okazja do zaprezentowania wyników badań, zdobycia cennego doświadczenia i rozszerzenia sieci zawodowych kontaktów. Program konferencji obejmuje kilkadziesiąt sesji tematycznych poświęconych najnowszym osiągnięciom w medycynie, a także
angażujące warsztaty i inspirujące wykłady uznanych ekspertów. Uczestnicy będą mogli rozwijać swoje umiejętności kliniczne, poznawać innowacyjne technologie i metody leczenia oraz brać udział w praktycznych zajęciach prowadzonych przez doświadczonych specjalistów. Nie zabraknie również przestrzeni do dyskusji, wymiany doświadczeń i nawiązywania międzynarodowych relacji. To szansa na osobisty rozwój i po-
szerzenie horyzontów w dynamicznie zmieniającej się dziedzinie medycyny.
Wydarzenie odbywa się pod honorowym patronatem Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Patronat objęła również Okręgowa Izba Lekarska w Krakowie. Program oraz wszystkie szczegóły można znaleźć na stronie imsc. cm-uj.krakow.pl.
c ykl „Wokół kół”
W krakowskich kawiarniach słychać rozmowy o literaturze, na scenie trwają próby przed wystawieniem sztuki Szekspira, a w salach Instytutu Filologii Angielskiej ktoś właśnie analizuje wielowiekowe manuskrypty. Koło Naukowe Anglistów UJ pokazuje, że język angielski może być przepustką do świata teatru, poezji i kultury.
Założone w 1928 roku Koło Naukowe Anglistów UJ (KNA) od niemal stu lat gromadzi pasjonatów języka, literatury i kultury krajów anglojęzycznych. Obecnie działa pod opieką dr Katarzyny Bieli, a w zarządzie na rok akademicki 2024/2025 znaleźli się Maria Kurko (przewodnicząca), Natasza Marzec (zastępczyni), Zofia Betlej (sekretarzyni) i Michał Baszczyński (skarbnik). KNA liczy dziś około 50 członków, którzy tworzą sześć sekcji tematycznych, a ich kalendarz wypełniony jest licznymi wydarzeniami: od Dnia św. Patryka po konferencje naukowe. – Uważam, że tworzymy miejsce niezwykle urozmaicone, w którym każda osoba znajdzie sekcję, która jej najbardziej odpowiada – mówi
Maria Kurko.
Gorąca czekolada i jeszcze gorętsze dyskusje literackie
Krakowskie kawiarnie mają swój niepowtarzalny klimat. Właśnie tutaj spotyka się sekcja literacka (Book Club), nazywana przez swoich członków „przytulnym zakątkiem Koła Naukowego Anglistów”. Bo jak inaczej określić miejsce, gdzie pasjonaci literatury mogą przy kubku gorącej czekolady, kawy lub herbaty dyskutować o książkach anglojęzycznych pisarzy?
– Jestem pewien, że wielu studentom i studentkom przyda się zarówno komfort ciepłej kawy w grudniowy wieczór, jak i chwila wytchnienia w parny czerwcowy dzień – zauważa Bazyl Ludwiński, członek KNA.
– Dołączyłam do koła na pierwszym roku studiów, ponieważ spodobała mi się idea spotkań literackich Book Clubu, który był dla mnie idealnym miejscem, aby poznać osoby o podobnych pasjach i rozwijać moje zainteresowania czytelnicze – dodaje Maria.
Dla tych, którzy sami lubią tworzyć, powstała sekcja kreatywnego pisania (Creative Writers of KNA), gdzie studenci szlifują swoje teksty, dzielą się inspiracjami i przełamują blokady twórcze. To przestrzeń,
Gdy myślimy o angielskiej kulturze, trudno nie wspomnieć o teatrze. Członkowie sekcji doskonalą umiejętności aktorskie, ćwiczą improwizację i wspólnie analizują teksty dramatyczne. Na koncie mają już kilka udanych wieczorów artystycznych, w tym poświęconych literaturze irlandzkiej i gotyckiej.
w której pierwsze opowiadanie może stać się czymś większym –nawet zalążkiem przyszłej książki.
Na scenie i wśród manuskryptów
Gdy myślimy o angielskiej kulturze, trudno nie wspomnieć o teatrze. Członkowie sekcji doskonalą umiejętności aktorskie, ćwiczą improwizację i wspólnie analizują teksty dramatyczne. Na koncie mają już kilka udanych wieczorów artystycznych, w tym poświęconych literaturze irlandzkiej i gotyckiej, gdzie poezja, muzyka i taniec stworzyły hipnotyzującą całość. Obecnie przygotowują się do wystawienia jednej ze sztuk Szekspira, której premiera będzie miała miejsce pod koniec semestru letniego. Studenci zafascynowani dawnymi tekstami znajdą swoje miejsce również w sekcji staroangielskiej (Old English Student Society).
Tutaj członkowie koła przenoszą się w czasie, zgłębiając ówczesny język i analizując manuskrypty. Zapewniają jednak, że w ich szeregach odnajdą się miłośnicy zarówno „Beowulfa”, jak i Tolkiena czy RPG-ów.
Słowa mają moc
Język to coś więcej niż reguły gramatyczne – to żywy organizm, który zmienia się i ewoluuje, o czym doskonale wiedzą członkowie sekcji lingwistycznej (KNA Linguistics). Od fonetyki, przez semantykę, po socjolingwistykę – na spotkaniach sekcji analizują artykuły naukowe, prowadzą dyskusje i zagłębiają się w historię języków oraz w ich współczesne oblicze.
Z kolei Queer and Gender Studies to sekcja podejmująca temat tożsamości i równości. Studenci rozmawiają o literaturze queerowej, prowadzą wykłady o feminizmie, analizują zjawiska społeczne, a przede wszystkim tworzą bez-
E-mail: kn.anglistow@uj.edu.pl
Facebook: facebook.com/anglisci.uj
Instagram: @anglisci.uj
pieczną przestrzeń, w której każdy głos jest słyszany i doceniany. Niezależnie od tego, czy daną osobę interesuje literatura, teatr, językoznawstwo czy kultura –KNA to miejsce, w którym każdy znajdzie coś dla siebie.
– Działalność w naszym kole to szansa na oderwanie się od codziennego życia akademickiego – zachęca Bazyl. – Poznałem tu wiele fantastycznych osób i nawiązałem nowe, ciekawe kontakty – dodaje. Do koła można dołączyć w dowolnym momencie – wystarczy nawiązać kontakt poprzez media społecznościowe lub pojawić się na jednym ze spotkań.
śW iętoWanie po amerykańsku
autorka: Justyna arlet‑GłowacKa
Halloween, 4th of July, tradycyjny indyk, komercyjne Boże Narodzenie czy Memorial Day –to tylko nieliczne przykłady amerykańskich świąt, których w kalendarzu nie brakuje. Jak świętuje się w Stanach Zjednoczonych?
USA, choć jest stosunkowo młodym państwem, ma kalendarz wypełniony wieloma świętami narodowymi, upamiętniającymi najważniejsze wydarzenia w historii. Obok Dnia Niepodległości czy wspomnienia Martina Luthera Kinga, nie brakuje także słynnego Halloween, indyka i skomercjalizowanego do granic możliwości Bożego Narodzenia.
USA, choć jest stosunkowo młodym państwem, ma kalendarz wypełniony wieloma świętami narodowymi, upamiętniającymi najważniejsze wydarzenia w historii. Obok Dnia Niepodległości czy wspomnienia Martina Luthera Kinga nie brakuje także słynnego Halloween, indyka i skomercjalizowanego do granic możliwości Bożego Narodzenia. Ile trwają amerykańskie pokazy sztucznych ogni i czy 31 października naprawdę straszy?
Święta bez daty
Pewnie nie zdziwi Was fakt, że świętowanie po amerykańsku, tak jak wszystko w tym kraju, jest w rozmiarze XXL. Począwszy od dmuchanych balonów-indyków w sklepach na święto Dziękczynienia, przez wielkie paczki cukierków pojawiające się na półkach przed Halloween, aż po pokazy fajerwerków. Możecie wierzyć lub nie, ale nigdy nie widziałam dłuższych serii sztucznych ogni niż te, które stolica Ameryki zaprezentowała swoim mieszkańcom przy
okazji Independence Day (Dnia Niepodległości), obchodzonego hucznie 4 lipca.
Co ciekawe, jest to jedno z nielicznych świąt ze stałą datą, ponieważ większość „national holidays” w Stanach jest ruchomych. Przypadają zazwyczaj w poniedziałek lub piątek, tak aby Amerykanie zyskali dodatkowy dzień wolny i długi weekend, który można przeznaczyć na podróż do rodziny mieszkającej w odległym stanie. Jednym z przykładów jest chociażby Dzień Prezydentów (ang. Presidents’ Day), czyli święto federalne obchodzone corocznie w trzeci poniedziałek lutego. Zostało ustanowione na cześć George’a Washingtona, pierwszego prezydenta USA, urodzonego 22 lutego 1732 roku.
Obywatele tego ogromnego kraju może nie bawią się tak, jak społeczeństwa latynoskie, jednak dla nich również każda okazja jest dobra do przyjacielskich spotkań, rodzinnego grilla i oczywiście napędzania konsumpcjonizmu, bo balon w kształcie indyka z pew-
nością jest niezbędnym rekwizytem w obchodach święta Dziękczynienia.
Halloweenowy zawrót głowy
Jednym z moich najciekawszych przeżyć kulturowych w Ameryce były obchody Halloween. Mając już pewne wyobrażenia wykreowane przez popkulturę, zastanawiałam się, czy to święto naprawdę wygląda jak w filmach. śmiało mogę powiedzieć, że się nie zawiodłam. Koniec października to prawdopodobnie jeden z najbardziej kolorowych dni w całej Ameryce. Bez względu na wiek, płeć, poglądy polityczne i miejsce zamieszkania (a także pogodę) każdy stara się celebrować ten dzień: czy to przez szalone kostiumy czy uczestnictwo w paradach lub przyozdabianie domów. Pierwsze halloweenowe dekoracje pojawiają się już we wrześniu, aby nocą zadziwiać przechodniów i wywoływać uśmiech na ich twarzach. Pajęczyny, iluminacje, dmuchane postaci z bajek czy szkielety wychodzące
z ziemi to ozdoby, które znajdziemy na większości amerykańskich trawników. Tradycyjny „cukierek albo psikus” jest tu wyjątkowym świętem całej sąsiedzkiej społeczności. Ludzie wystawiają przed drzwi miski pełne słodyczy dla dzieci (i nie tylko), organizują spotkania przy grillu i pogawędki przy kawie.
Wieczorem 31 października zapracowany sąsiad w końcu ma chwilę, aby porozmawiać z mieszkańcami z naprzeciwka, napić się wina i poczęstować przechodniów smakołykami. Stroje Amerykanów to szczyt umiejętności charakteryzatorskich, których nie powstydziłoby się samo Hollywood. Na ulicach znajdziemy wszystko, od dzieci przebranych za awokado i M&M’s, przez postaci z kreskówek, po najmroczniejszych bohaterów z horrorów, wyskakujących zza samochodów i przyprawiających o zawał serca.
Halloween to dzień pełen niezwykle pozytywnych emocji, rozmów z przypadkowymi przechodniami i nieco magicznego klimatu,
fot. Justyna Arlet-Głowacka
który chociaż na chwilę pomaga zapomnieć o trudach codzienności.
Dożynki i ułaskawienie indyka
Kolejnym ciekawym świętem jest Thanksgiving Day, zwany potocznie „indykiem”, czyli święto Dziękczynienia. Obchodzone jest zawsze w czwarty czwartek listopada na pamiątkę pierwszych dożynek mieszkańców kolonii Plymouth w 1621 roku. Byli oni pielgrzymami z Anglii, którzy przybyli na amerykańską ziemię. Chcąc uczcić obfite żniwa, wyprawili huczne obchody wraz z Indianami z plemienia Wampanoagów.
To święto narodowe ustanowił prezydent Abraham Lincoln w 1863 roku. W czwarty czwartek listopada na amerykańskich stołach króluje indyk w towarzystwie sosu żurawinowego i ziemniaków. Potrawy te różnią się w zależności od regionu, ale bez wątpienia „Turkey Day” jest kolejną okazją do rodzinnych spotkań i rozmów przy suto zastawionym stole. Kiedy tylko minie tradycyjne ułaskawienie ptactwa przez prezydenta, w sklepach pojawiają się dekoracje świąteczne i Amerykanie zaczynają przyozdabiać domy i drzewa kolorowymi lampkami, czekając na Boże Narodze-
c ykl o muzach krakoW skich
nie. To święto nie ma tutaj takiego wymiaru religijnego jak w Polsce, nie obchodzi się tu również Wigilii. Najważniejszy jest bożonarodzeniowy poranek 25 grudnia, kiedy pod choinką piętrzą się prezenty –zdecydowanie jest to najważniejszy punkt całych świąt. Kulinaria w tym okresie również nie wyróżniają się niczym specjalnym. Amerykanie siadają do rodzinnego obiadu i wspólnie celebrują ten czas, ciesząc się z prezentów znalezionych pod zazwyczaj sztucznym drzewkiem.
Chociaż święta te mają w USA dużo bardziej komercyjny wymiar, nie można odmówić im wyjątkowego klimatu – przyozdobione domy, spowite śniegiem, naprawdę cieszą oko.
Amerykański patriota
Jednym z mniej znanych, a równie ważnych amerykańskich świąt jest Memorial Day, obchodzony w ostatni poniedziałek maja. Dzień ten upamiętnia wszystkich obywateli USA, którzy zginęli w trakcie odbywania służby wojskowej. Jedne z bardziej reprezentacyjnych obchodów mają miejsce na Cmentarzu Narodowym w Arlington, na granicy stanów Wirginia i Waszyngton. To właśnie tam podczas uroczystej ceremonii składa
Odpowiedź na powyższe pytanie, które
jest również nazwą stałej wystawy, znajdziemy w Muzeum Fotografii w Krakowie. To miejsce, w którym światło, docierając do obiektywu, tworzy wyjątkowy świat.
Jeśli wydaje Wam się, że muzeum fotografii można znaleźć w każdym większym mieście, to warto już na samym początku podkreślić, że MuFo „jest jedyną w Polsce instytucją muzealną poświęconą w całości medium fotograficznemu”.
Ta dziedzina sztuki to wieloaspektowa płaszczyzna twórczości. Możemy ją zgłębiać na różnych poziomach – od budowy obiektywów i soczewek oraz czysto fizycznych zachowań światła, przez koncepcje artysty, aż po modeli i świat przedstawiony na odbitce. Z jednej strony jest bardzo techniczna, z drugiej zaś niesamowicie subiektywna i emocjonalna.
fot. Mirosław Żak
Czym cechuje się działalność muzeum? Jak czytamy na jego stronie: „Zajmujemy się fotografią ujętą jako fenomen kulturowy, który w istotny sposób określa –już od prawie dwustu lat – ikonosferę nowoczesnego człowieka, przejawiając się w najróżniejszych sferach jego życia: w nauce, mediach, praktykach związanych z upamiętnianiem i dokumentowaniem przeszłości, propagandzie, reklamie i wreszcie – w sztuce”.
Dla zwiedzających dostępna jest wystawa stała pt. „Co robi zdjęcie” oraz ekspozycje czasowe, a także rozmaite projekty. W tym miejscu warto wspomnieć, że wtorek jest dniem darmowych wej-
kwiaty głowa państwa. Jest to również miejsce pochówku prezydenta Stanów Zjednoczonych Johna F. Kennedy’ego i jego brata Roberta Kennedy’ego. Warto wspomnieć, że do 1992 r. na cmentarzu w Arlington znajdował się grób polskiego pianisty i premiera Ignacego Jana Paderewskiego. Amerykanie są niezwykle dumnym narodem, a ich patriotyzm da się odczuć jako naprawdę szczere, płynące z głębi serca przywiązanie do kraju, jego historii i bohaterów. Podczas gdy w Polsce patriotyzm ma często wymiar nieco cierpiętniczy i oparty na wspominaniu trudnych momentów naszej historii, w Stanach czuć w powietrzu radość, widać uśmiech i dumę z obywatelstwa. Flagi powiewające na każdym rogu, ciastka i ubrania w barwach narodowych to tylko niektóre ze środków wyrazu ich patriotyzmu. Prawdą jest, że obywatele Stanów Zjednoczonych są czasem ślepo wpatrzeni w potęgę swojego kraju i nawet jeśli w rzeczywistości niewiele wiedzą o jego historii, nie przeszkadza im to w celebrowaniu najważniejszych momentów w ciągu roku.
Biało-czerwona Niagara Jak już wspomniałam, każda okazja do świętowania jest dobra.
Zbliżają się wybory prezydenckie? Wiece stanowią idealną okazję do organizowania zgrupowań i rozmów zarówno ze sprzymierzeńcami, jak i politycznymi oponentami.
Wydarzenia sportowe również cieszą się popularnością, a prawdziwym nieoficjalnym świętem narodowym jest Super Bowl, czyli finałowy mecz futbolu amerykańskiego zawodowej ligi National Football League (NFL). Co roku gromadzi on przed telewizorami miliony kibiców, a huczne imprezy często kończą się nieobecnościami w pracy na drugi dzień.
USA to kraj wielu mniejszości i imigrantów, którzy również chcą celebrować ważne dla siebie okazje, stąd chociażby obchody Dnia świętego Patryka, w trakcie których w Chicago barwi się na zielono rzekę wpadającą do jeziora Michigan. Organizowane są również wielokilometrowe parady, a najbardziej znane mają miejsce w Nowym Orleanie w okresie karnawału, czyli tzw. Mardi Gras. Nie brakuje również polskich akcentów: dzięki staraniom naszej ambasady w USA i Kanadzie 2 maja z okazji Dnia Flagi Rzeczypospolitej Polskiej, wodospad Niagara jest podświetlany na biało-czerwono.
autorka: Justyna arlet‑GłowacKa
ściówek, więc może będzie to dla Was dodatkowa zachęta. Muzeum Fotografii ma bogatą historię, począwszy od 1975 roku i działalności Krakowskiego Towarzystwa Fotograficznego, przez objazdową wystawę w Budapeszcie, Moskwie i Wilnie (1989), aż po stworzenie Katalogu Zbiorów Online i projektu „Wirtualne Muzeum Historii Fotografii” (2014). MuFo to nie tylko
wystawy, ale też edukacja, warsztaty i czynny udział w życiu społecznym Krakowa. Za podsumowanie niech posłuży nam jedno ze zdań opisujących działalność muzeum: „Bez znajomości fotografii, jej historii, specyficznych języków i form eksploatacji trudno byłoby zrozumieć rzeczywistość, która nas otacza”.
c zym jest luksus XX i W ieku?
W obliczu różnych trudnych doświadczeń, klęsk i wojen jesteśmy niekiedy świadkami redefinicji pojęć. Czym więc w dzisiejszych czasach jest dla nas luksus?
Cezura w postaci pandemii sprawiła, że część z nas głębiej zastanawiała się nad swoimi wartościami. Lockdown zmusił wielu ludzi do bliższego przyjrzenia się relacjom, niektóre z nich zweryfikował, o paru kazał zapomnieć. Zaczęliśmy bardziej doceniać własne zdrowie, poczucie bezpieczeństwa, a doskwierająca samotność otwierała drzwi schronisk. Czy po takich doświadczeniach dobra materialne mają dla nas jeszcze jakieś znaczenie? Czy w naszym życiu jest miejsce na luksus i czym on tak właściwie jest?
Zbytek, nadmiar, przepych Zacznijmy od definicji; w Słowniku Języka Polskiego znajdziemy trzy wyjaśnienia tego terminu: 1) warunki zapewniające wygodne życie, 2) przyjemność, na którą można sobie rzadko pozwolić, 3) drogi przedmiot ułatwiający lub uprzyjemniający życie. Słowo to pochodzi od łacińskiego „luxus” i oznacza zbytek, nadmiar, przepych. Czy współcześnie możemy opisać luksus tymi samymi słowami? – Definicja w XXI wieku wcale się nie zmieniła, jest to pojęcie obejmujące dobra materialne, które są dostępne dla wąskich grup społecznych. Zmieniają się jedynie produkty uważane za luksusowe w danym czasie – tłumaczy dr hab. Katarzyna Stasiuk, prof. UJ, zajmująca się m.in. psychologią zachowań konsumenckich. Okazuje się, że mimo różnych wydarzeń na przestrzeni dziejów popyt na dobra luksusowe wcale nie zmalał. – Zawsze znajdzie się grupa ludzi chętnych do kupowania takich produktów – podkreśla nasza specjalistka. Markowe torebki, droga biżuteria, wyszukane akcesoria, ale także dostęp do prywatnych samolotów, jachtów i wysp to poziom bogactwa, na który mało kto może sobie pozwolić. Oczywiście luksus jest pojęciem indywidualnym, zależnym od na-
szego statusu materialnego, ale nawet kilkunastoprocentowa inflacja po pandemii nie zmniejszyła popularności dóbr powszechnie uważanych za niedostępne dla większości populacji. Ten fenomen opisuje tzw. efekt Veblena.
Quiet luxury, czyli (nie)krzyczące logo Wspomniany wyżej efekt (albo paradoks) Veblena mówi o tym, że wzrost wielkości popytu na dobra luksusowe następuje mimo wzrostu cen tych dóbr. Ludźmi kierują różne motywy kupowania takich produktów; może to być wysoka potrzeba statusu, unikatowość, ale także zaufanie do jakości. Osoby, których nie stać na oryginał, często uciekają się do zakupu podróbek, które chociaż iluzorycznie zaspokoją ich potrzebę przynależności do grupy o wyższym statusie społecznym.
Warto zapytać, czy ubrania i akcesoria z rzucającym się w oczy logo nie przeszły już do lamusa. Nowy społeczny trend, a dla wielu lifestyle, nazywany „quiet luxury”, czyli cichym luksusem, nie krzyczy do nas poprzez wielkie loga nadrukowane na produktach, a ukrywa się w swej prostocie, elegancji i wyrafinowaniu. Ten „bogaty minimalizm” podkreśla ekskluzywność poprzez jakość produktu i producenta, ukrytego na małej metce. Jednak czy luksus to tylko to, co widać?
– Ludzie tworzą język, a pojęcia można zmieniać, ale luksus w swojej definicji odnosi się najczęściej do dóbr materialnych i zachowań konsumenckich – tłumaczy dr hab. Katarzyna Stasiuk. Wydaje się jednak, że w potocznym znaczeniu jest to dużo szersze zjawisko.
Czym więc jest luksus?
– Powiedziałabym, że luksus to posiadanie czegoś lub korzystanie z przywilejów, na które z różnych
autorka: Justyna arlet‑GłowacKa
Dla wielu z nas dobrem luksusowym, czyli czymś niedostępnym dla mas, są chociażby wartościowe i trwałe relacje. Dla innych będzie to możliwość wypoczynku i wzięcia urlopu po latach pracy bez tygodnia wakacji. Być może teraz już nie torebka z rozpoznawalnym logo, a możliwość spędzenia wieczoru z przyjaciółmi stanowi dla nas prawdziwą wartość?
powodów nie mogą sobie pozwolić inni ludzie – opowiada Ewa Nawrocka, studentka piątego roku psychologii na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej UJ. – Dla jednego jest to marka, dla drugiego – posiadanie kruszcu. Jednak luksusem może być też coś, co dla niektórych stanowi element codziennego funkcjonowania – podsumowuje Ewa.
Jeśli wrócilibyśmy do jednej z definicji, mówiącej, że luksus to „przyjemność, na którą można sobie rzadko pozwolić”, moglibyśmy pokusić się o rozszerzenie pojęcia
luksusu o inne walory naszego codziennego życia.
W mediach społecznościowych coraz więcej mówi się o tym, że dla wielu z nas dobrem luksusowym, czyli czymś niedostępnym dla mas, są chociażby wartościowe i trwałe relacje. Dla innych będzie to możliwość wypoczynku i wzięcia urlopu po latach pracy bez tygodnia wakacji. Być może teraz już nie torebka z rozpoznawalnym logo, a możliwość spędzenia wieczoru z przyjaciółmi stanowi dla nas prawdziwą wartość?
s tudenckie przepisy kulinarne
autorka: oliwia wójciaK
Kuchnia śródziemnomorska to prawdziwa uczta dla zmysłów, pełna świeżych warzyw, soczystych owoców, oliwy z oliwek i ziół. Tym razem zabiorę Was w kulinarną podróż właśnie do tego regionu, ponieważ obecna pora roku zachęca do sięgania po świeże, pełne smaku składniki, które dodadzą nam energii i radości w ciągu dnia.
W poszukiwaniu idealnych dań na ten okres warto postawić na lekkie, ale jednocześnie pełne wyrazistych smaków kompozycje. Jednym z takich połączeń jest sałatka, która łączy w sobie różnorodne tekstury i aromaty – od delikatnych krewetek, przez soczystą brzoskwinię i cebulę, po chrupiące płatki migdałów i smakowite pomidorki koktajlowe.
Sałatka to nie tylko zdrowa propozycja, ale też sposób na
SKładnIKI:
ożywienie codziennych posiłków i zaskoczenie gości czymś wyjątkowym. Idealna na lunch w trakcje zajęć na uczelni, lekką kolację lub jako oryginalna przystawka na spotkanie z bliskimi – ta sałatka sprawdzi się przy każdej okazji. Przygotowanie jej zajmuje chwilę, a efekt smaku na pewno pozostanie w pamięci (i na podniebieniu).
y 2 sztuki miksu sałat (np. rukola, roszponka, sałata lodowa)
y 2 dojrzałe brzoskwinie
y 2 czerwone cebule
y 200 g dużych, mrożonych, obranych krewetek
y 50 g płatków migdałów
y 500 g pomidorków koktajlowych
y olej balsamiczny
y 1 cytryna
y 2 łyżki mąki pszennej
y 2 łyżki mąki kukurydzianej
y 1 jajko
y 100 ml wody
y 250 ml oleju rzepakowego
y oliwa z oliwek
y 1 duża bagietka
Sposób przygotowania:
Przygotowanie sałatki rozpoczynamy od zrobienia krewetek w tempurze. Krewetki odmrażamy, następnie skrapiamy sokiem z cytryny i odstawiamy na około 25 minut. W tym czasie przygotowujemy ciasto. Do miseczki wlewamy zimną wodę, dodajemy oba typy mąki oraz wbijamy jajko.
W głębokiej patelni lub w rondelku rozgrzewamy olej, każdą krewetkę moczymy w cieście, trzymając za ogonek, i wrzucamy na gorący olej. Smażymy przez 3–4 minuty, aż do zarumienienia.
Kiedy mamy już gotowe krewetki, rozpoczynamy przygotowanie owocowo-warzywnej bazy sałatki. Brzoskwinie obieramy ze skórki, usuwamy pestki, a potem kroimy na cienkie plasterki. Pomidorki koktajlowe myjemy i przekrajamy na pół. Cebule obieramy, kroimy w krążki. Miks sałat przesypujemy do dużej miski, dodajemy wszystkie warzywa i mieszamy. Następnie dodajemy usmażone wcześniej krewetki. Całość posypujemy płatkami migdałów oraz polewamy olejem balsamicznym. Dla dodatkowego smaku sałatkę podajemy z upieczoną bagietką skropioną oliwą z oliwek.
Smacznego!
rekomendacje kulturalne dziennikarzy „W uj a”:
Więzi matek i córek a ciężar wspomnień
„Moje zmory” Gwendoline Riley, wielokrotnie nagradzanej brytyjskiej pisarki, to literacki fenomen 2025 roku na polskim rynku wydawniczym. Przejmująca i błyskotliwa opowieść o odchodzeniu najbliższych, które może być zarówno ciężarem, jak i początkiem kreacji własnego „ja”.
Bridget jako dorosła kobieta stara się poznać odpowiedź na pytanie, kim tak naprawdę była jej matka. Obok popadającej w coraz większą skrajność rodzicielki pojawia się narcystyczny ojciec. Zmory przeszłości i bolesne wspomnienia, które Bridget stara się od siebie odsunąć, uderzają ze zdwojoną siłą. Kobieta musi odkryć siebie na nowo.
Powieść Riley porusza wiele bolesnych tematów: od odejścia bliskich, przez traumę z dzieciństwa, po poszukiwanie tożsamo-
ści. „Moje zmory” nie dają jednak jednoznacznej odpowiedzi na postawione pytania. Fundamentalną kwestię stanowi pojęcie samopoznania. Autorka zgrabnie kreuje kilka różnych portretów bohaterów, nadając im odmienne osobowości: pełen obsesyjnego samouwielbienia ojciec, rozchwiana emocjonalnie matka oraz pozbawione własnych tożsamości córki. Bridget i Michelle starają się sprostać społecznym wymaganiom, a przy tym zasłużyć na aprobatę rodziców. Autorka zaskakuje wnikliwą analizą charakterów i błyskotliwym wglądem w wewnętrzne zmagania Bridget. Ile z naszej osobowości, którą pokazujemy na co dzień, jest autentyczne, a ile to tylko próby dopasowania się do panujących standardów? Kim tak naprawdę są nasi rodzice? Dla Bridget powolne
odchodzenie matki staje się okazją do wejrzenia w głąb własnego „ja” i uporządkowania bolesnych wspomnień. Kobieta usiłuje także nawiązać zdrową relację z matką. „Moje zmory” zachęcają do przyjrzenia się swoim traumom z czułością i delikatnością. Gwendoline Riley zaprasza czytelnika do wnikliwej analizy skomplikowanych relacji matki i córek, które – po przepracowaniu – mogą przerodzić się w najsilniejsze więzi. To powieść łącząca w sobie poruszający smutek, przewrotny dowcip i czułość przekazu. Długo nie pozwoli o sobie zapomnieć. wiktoria Piwowarska
Gwendoline riley, „Moje zmory”, wydawnictwo Czarne, sękowa 2025
Gdynia – reporterski portret miasta
Aleksandra Boćkowska w książce „Gdynia. Pierwsza w Polsce” przybliża fenomen miasta, które przeszło drogę od rybackiej osady do wizytówki modernizacji. Autorka nie poprzestaje na suchej faktografii; sięga też po historie mieszkańców, społeczników i polityków. Ich wypowiedzi i własne doświadczenia jako mieszkanki wplata w szerszy kontekst historyczny. Dzięki temu zamiast klasycznej monografii otrzymujemy pełną emocji i subiektywnych perspektyw narrację. Konstrukcja książki może budzić różne opinie. Choć poszczególne rozdziały są ciekawe, całość przypomina raczej zbiór esejów niż
spójną opowieść. Autorka swobodnie przechodzi między różnymi okresami, co sprawia, że książka jest dynamiczna, ale jednocześnie może być nieco myląca dla czytelników oczekujących chronologicznej narracji.
Boćkowska pisze w sposób łatwy do zrozumienia. Zwraca uwagę na drobne szczegóły z życia codziennego. Potrafi uchwycić zarówno radość z szybkiego rozwoju miasta, jak i trudne strony zmian, które nie dla wszystkich były korzystne. Dzięki temu książka „Gdynia. Pierwsza w Polsce” to nie tylko opowieść o przeszłości, ale też próba zrozumienia problemów, z jakimi dziś mierzą się miasto i jego mieszkańcy. Lektura wywołuje nostalgię za Gdynią z dawnych marzeń, ale i zmusza do gorzkiej refleksji nad jej obecną kondycją. Książka to propozycja dla tych, którzy szukają czegoś więcej niż klasycznej opowieści o przeszłości. Stanowi rzetelny i pełen emocji obraz Gdyni, który z pewnością stanie się ważnym głosem w dyskusji o jej tożsamości i przyszłości. Klaudia Katarzyńska
Aleksandra Boćkowska, „Gdynia. Pierwsza w Polsce”, wydawnictwo Czarne, wołowiec 2025
O nadziei, jaką daje futbol
Piłka nożna to sport oglądany przez miliony osób na całym świecie. Nie zdajemy sobie jednak często sprawy z tego, jak ważną rolę może ona odgrywać w codziennym życiu.
Książka „Nadzieja FC. Futbol, ludzie, polityka” Anity Werner i Michała Kołodziejczyka przedstawia cztery wyjątkowe historie z różnych rejonów świata. Ich wspólnym mianownikiem jest wielka miłość do futbolu, który bardzo często zmieniał życie ich bohaterów. Na kartach książki poznajemy niezwykle poruszające opowieści z Tanzanii, Turcji, Rwandy i Brazylii. Pokazują one m.in. okrucieństwo bratobójczej wojny, dramat wynikający z utraty najbliższych,
ale także pozytywną zmianę w postrzeganiu osób z albinizmem czy walkę o zachowanie tożsamości. Jak napisali sami autorzy, „Nadzieja FC. Futbol, ludzie, polityka” nie jest książką piłkarską, a opowieścią o ludziach. To zarazem największa wartość samej publikacji. Oddanie głosu rozmówcom i przedstawienie ich historii ze wszystkimi emocjami pozwala nam dokładnie poznać okoliczności, w których futbol nierzadko ratował im życie. Jest także dowodem wielkiej siły piłki nożnej w przełamywaniu barier. To wszystko w połączeniu ze znakomitym warsztatem dziennikarskim i ogromną porcją empatii czyni każdy z reportaży niezwykle cenną i wzruszającą lekturą.
„Nadzieja FC. Futbol, ludzie, polityka” spodoba się nie tylko sympatykom sportu, ale również osobom chcącym lepiej poznać otaczający nas świat. Jest ona także doskonałym przykładem na to, że piłka nożna może być często (jedyną) szansą na lepsze jutro oraz źródłem ogromnej nadziei, pozwalającej przetrwać trudne chwile. wojciech skucha
Anita werner, Michał Kołodziejczyk „nadzieja FC. Futbol, ludzie, polityka”, wydawnictwo sQn, Kraków 2024
Kronika rodzinna Zoli
we współczesnej odsłonie
Kiedy tragedia staje się spektaklem
Skandal nad skandale!
Literacki majstersztyk francuskiego naturalisty, przeniesiony na deski teatru przez Luka Percevala, pozwala na nowo odkryć poruszającą historię rodzinną, której problemy są aktualne także dziś.
Emil Zola uczynił swój przełomowy cykl „Les Rougon-Macquart” swoistym studium kondycji ludzkiej. Motywami przewodnimi dzieła są dziedziczona choroba psychiczna oraz traumy przekazywane z pokolenia na pokolenie. Poszukiwanie lepszego życia i szansy na odmianę losu łączy bohaterów sagi.
Spektakl „SEKS, HAJS I GŁÓD” pokazuje, że bieda i choroba psychiczna mogą iść w parze z talentami artystycznymi oraz skłonnością do uzależnień. Sztuka podzielona na trzy części obrazuje najczęstsze tendencje, z jakimi zmagają
się bohaterowie cyklu, obnażając tym samym najgłębsze i najbardziej pierwotne instynkty. „Seks” koncentruje się wokół dziedziczności – biedy, alkoholizmu, szaleństwa oraz talentów artystycznych. „Hajs” odsłania zasady systemu kapitalistycznego, ukazując destrukcyjny wpływ konsumpcjonizmu. Na największą uwagę zasługuje jednak ostatnia część –„Głód”, który schodzi do najniższych warstw ludzkiej duszy. Obrazuje najbardziej pierwotną cechę człowieka, jaką jest instynkt przetrwania, jednocześnie ukazując, jak bezwzględny system niszczy coraz to słabsze jednostki.
Spektakl w reżyserii Luka Percevala podkreśla uniwersalną wymowę twórczości Zoli i sygnalizuje, że kwestie poruszane w fikcji stały się już problemami naszych cza-
sów. To ambitne przedsięwzięcie teatralne, które podejmuje ważne tematy społeczne i ekonomiczne. Z uwagi na głęboką wymowę „Kronika rodzinna” Zoli we współczesnej odsłonie pozostanie w pamięci na dłużej.
wiktoria Piwowarska
„seKs, HAJs i GŁÓD, kronika rodzinna według emila Zoli”, reż. Luk Perceval, narodowy stary teatr im. Heleny Modrzejewskiej, Kraków 2025
„Zamach na Narodowy Stary Teatr. Narodziny narodu” to spektakl, który śmiało reinterpretuje „Wyzwolenie” Wyspiańskiego, zacierając granice między fikcją a rzeczywistością. Dezinformacja odgrywa tu kluczową rolę – czy to, co widzimy, to prawda, iluzja czy efekt technologii deepfake?
Spektakl rozpoczyna się od 18-minutowej premiery „Wyzwolenia”, brutalnie przerwanej przez zamach terrorystyczny. To szokujące wydarzenie staje się punktem wyjścia do refleksji nad kondycją współczesnego społeczeństwa i rolą teatru jako medium komentującego rzeczywistość. Twórcy ba-
dają, jak rodzime tragedie wpływają na naszą wspólną pamięć i tożsamość.
Teatr staje się przestrzenią mierzenia się z traumą, żałobą i stratą – ale nie brakuje tu także śmiechu. Stowarzyszenie Rodzin i Bliskich Ofiar Zamachu organizuje akademię „Nie jesteś sam”, łączącą terapię, pieśni i refleksję. Spektakl balansuje między komizmem a niepokojem, ukazując mechanizmy zbiorowego przeżywania tragedii. Oprawa wizualna – scenografia, kostiumy i muzyka – buduje spójną atmosferę. W obsadzie znaleźli się wybitni artyści, m.in. Dorota Segda jako Muza i Radosław Krzy-
żowski w roli Konrada. Ich ekspresyjne kreacje nadają spektaklowi autentyczność i intensywność. „Zamach na Narodowy Stary Teatr. Narodziny narodu” to odważne i nowatorskie dzieło, poruszające tematy żałoby, traumy i manipulacji medialnej. To spektakl, który zostaje z widzem na długo. iwona Łaciak
,,Zamach na narodowy stary teatr. narodziny narodu’’, reż. Jakub skrzywanek, narodowy stary teatr im. Heleny Modrzejewskiej, Kraków 2025
„Skandal po krakosku” to zwariowana komedia, która przenosi widzów do szalonych lat 20. XX wieku, w sam środek artystycznej bohemy Krakowa. Reżyser Jan Naturski sięga po międzywojenne klimaty, tym razem stawiając na mieszankę humoru sytuacyjnego, brawurowych dialogów i świetnie rozpisanej intrygi.
Stanisław Ignacy Witkiewicz pomieszkuje u Tadeusza Boya-Żeleńskiego, romansuje z jego żoną Zofią, a przy okazji zostaje wciągnięty w artystyczny skandal. Obraz Wojciecha Kossaka ulega zniszczeniu, co uruchamia spiralę szalonych wydarzeń. Presja odtworzenia dzieła sztuki wprowadza bohaterów w stan twór-
czego szału, podsycanego używkami. Witkacy – wierny idei czystej formy – podejmuje się zadania, ale efekt okazuje się… daleki od oczekiwań.
Skandal goni skandal, a widz nie ma chwili na złapanie oddechu –zwłaszcza gdy w tle rozbrzmiewają słowa piosenki przewodniej: „Boy, och, Boy, ktoś ci żonę wziął!”. Akcja toczy się niemal wyłącznie w sypialni Żeleńskich – łoże małżeńskie w centrum sceny staje się areną rodzinnych konfliktów i artystycznych zawirowań. Scenografia i kostiumy doskonale oddają klimat epoki. Całość dopełnia muzyka inspirowana latami 20., w której słychać echa krakowskich kabaretów. Jednak pod płaszczem
humoru i komediowych gagów kryją się głębsze treści. Spektakl stawia pytania o skomplikowaną relację między artystą a jego dziełem, o rolę sztuki w niepewnych czasach, a także o emancypację kobiet, które próbują zdefiniować siebie na nowo.
Spektakl bawi, zaskakuje i zmusza do myślenia. Krakowskie skandale, artystyczne natchnienia i małżeńskie dramaty tworzą mieszankę wybuchową, której po prostu nie można przegapić!
Karolina iwaniec
„skandal po krakosku”, reż. Jan naturski, teatr współczesny, Kraków 2025