5 minute read

Recenzja płyty „We get by

RECENZJA PŁYTY

„WE GET BY”

Advertisement

Do niedawna muzykę i Liverpool łączyła tylko jedno nazwa - The Beatles. Dziś coraz więcej osób ma prawo kojarzyć innego wykonawcę związanego z naszym miastem jak mało kto. Jamie Webster, twórca hitu „Allez, Allez, Allez”, pod koniec sierpnia wypuścił swój pierwszy legalny krążek… a my go dla Was zrecenzowaliśmy!

IGOR BORKOWSKI

Zestawienie Webstera z legendarnym zespołem z lat 60-tych to naturalnie spore nadużycie, które miało jedynie na celu podkreślenie miłości do Liverpoolu i muzyki obu stron. Sam zainteresowany zaznacza, że wciąż jest tylko „normal lad” i choć nieraz spotyka się z przychylnymi komentarzami słuchaczy na ulicach naszego miasta, do „Beatlemanii” wiele mu jeszcze brakuje. Kiedy mowa o 26-latku kluczowy jest jednak jego gwałtowny rozwój i serce wkładane w tworzoną muzykę. Warto pamiętać, że gdy w marcu ubiegłego roku przeprowadzaliśmy wywiad z Websterem, żył on ciągle z bycia elektrykiem. Kilka miesięcy później natomiast miał okazję zagrać przed 60-cioma tysiącami fanów LFC podczas finału Ligi Mistrzów. Ale zacznijmy od początku…

Jamie Webster, jak większość dzieci urodzonych w Liverpoolu, marzył o karierze piłkarza. Gdy zrozumiał, że brakuje mu umiejętności sportowych, jeszcze jako nastolatek wziął udział w niedużej wówczas imprezie muzycznej „BOSS Night”, organizowanej po domowych spotkaniach The Reds. Początkowo śpiewano tam piosenki niezwiązane z tymi stadionowymi, ale z czasem zaczęto wykorzystywać również przyśpiewki piłkarskie, a Webster został gwiazdą rozrastającego się festiwalu. Przełomowym momentem dla imprezy jak i samego piosenkarza, było zaprezentowanie przez niego

utworu „Allez Allez Allez” – największego sportowego hitu ostatnich lat. To głównie dzięki niemu, Liverpoolczyk otrzymał szansę gry w madryckiej strefie kibica w 2019, a także spotkania m.in. Alissona i Jürgena Kloppa. „We Get By” to album poruszający wiele problemów społecznych. Nie znajdziecie w nim nowych przebojów stadionowych, ani też powtarzającej się tematyki piłkarskiej. Autor postawił przede wszystkim na opis swojego życia, a także wielu innych ludzi podobnych do niego. Wywodzący się z „warstwy robotniczej” każdego dnia napotykają na swojej drodze wiele problemów i choć prawdopodobnie nigdy nie będą niezwykle bogaci, kluczowe są dla nich wartości takie jak rodzina i przyjaźń – o tym właśnie jest tytułowa piosenka, umieszczona na końcu płyty jako podziękowanie dla bliskich Jamiego. „Nie wierz w to, co mówi TV, w to, co pisze prasa” – cytat z pewnego polskiego rapera ideal

nie opisuje natomiast treść utworu „Stop Living Blind”. Do tego krytyka rządzących w m.in. „Something’s Gotta Give” i łatwo zauważyć, jak wiele merytoryki znajdziemy na tym albumie. Ciekawym przerywnikiem od kwestii politycznych okazała się piosenka „This Place”, w której autor apeluje, by nigdy nie zapominać o miejscach, które nas ukształtowały – niezależnie czy takim miejscem jest dla nas kraj, miasto, czy nawet „ogródek dziadka”. Słysząc powtarzające się słowa „My city, my people, my heart” automatycznie ciało przechodzą ciarki. Z wywiadów dostępnych na youtube’owym kanale Jamiego Webstera dowiadujemy się, że jego ulubionym utworem z całej płyty jest „The Joker”. Zainspirowany filmem o tym samym tytule, piosenkarz, opowiada o krzywdzie, bólu i nieraz nieświadomym wykorzystywaniu innych ludzi. Pierwsze przemyślenia, ku zdziwieniu innych widzów, zapisywał w telefonie jeszcze w sali kinowej. Znając zeszłoroczne arcydzieło, z Joaquinem Phoenixem w roli głównej, zupełnie się Websterowi nie dziwię. Niełatwo wybrać najlepszą piosenkę dostępną na „We Get By”. Po części dlatego, że wiele z nich brzmi podobnie (chętnie usłyszałbym Jamiego również w nieco innym wydaniu), ale także dlatego, bo wszystkie są naprawdę dobre. Jedną z moich ulubionych jest na pewno „Weekend In Paradise”. Ten najczęściej odtwarzany utwór z całej płyty (ponad 1,5 mln w serwisie Spotify) opowiada o sukcesie i spełnianych marzeniach. Autor wspomina czasy, gdy po raz pierwszy odgrywał swoje piosenki na żywo i był zachwycony gdy przypadały ludziom do gustu. Stwierdza, że weekendy spędzane nad tworzeniem albumu i na dawaniu koncertów sprawiają, że czuje się jak w raju. Ta piosenka muzycznie przypomina mi dzieła innego brytyjskiego piosenka

rza, Passengera, ale Webster nieraz wspominał, że największą inspiracją jest dla niego jest Liam Gallagher z zespołu Oasis. Jeśli lubicie tych wykonawców, z pewnością polubicie Jamiego Webstera i jego „We Get By”.

Zanim przeczytacie moją subiektywną opinię na temat całego albumu muszę zaznaczyć, że nie jest to muzyka, której słucham na co dzień. Jeśli mowa o brytyjskich twórcach znacznie bliżej mi do Skepty i Stormzy’ego niż chociażby wspomnianego Passengera. Nie zmienia to faktu, że „We Get By” sprawiło mi wiele frajdy i prawdopodobnie poszczególne utwory na dłużej zagoszczą na moich skrupulatnie przygotowywanych playlistach. Do tych najlepszych z pewnością zaliczę „Weekend In Paradise”, a także „This Place” i „Living For Yesterday”. Cała płyta momentami zdawała mi się być nieco monotonna, a niektóre kawałki, pomimo zmieniającej się treści (choć i tak dotyczyły podobnych tematów), brzmiały bardzo podobnie. Nie zmienia to faktu, że całość nagrana jest w bardzo przyjemny dla ucha sposób. „Scouserski” akcent Webstera pozwala przenieść się myślami gdzieś na ulice Liverpoolu lub do któregoś z tamtejszych niezwykle klimatycznych pubów (np. The Twelfth Man Public House, znajdującego się tuż obok Anfield, w którym piosenkarz często występował). Tekstowo to również kawał dobrego materiału i choć wiele poruszanych problemów zdaje się być nieco spowszedniałymi to wciąż są istotnymi kwestiami dla naszego społeczeństwa. Kibiców Liverpoolu rozczarować mógł fakt, że na płycie nie znajdziemy wielu piłkarskich fragmentów, ale taki najwidoczniej był zamysł autora. Wygląda na to, że aby wspólnie z Websterem zaśpiewać, którąś z przyśpiewek na cześć Liverpoolu, będziemy musieli wybrać się na liverpoolski festiwal muzyczny lub spotkać tego „zwykłego chłopaka” na trybunach naszego stadionu. A dla tych, którzy nie planują w najbliższym czasie podróży nad rzekę Mersey, proponuję profil BOSS Night na Spotify. Znajdziecie tam największe klubowe przeboje, w wykonaniu rzecz jasna Jamiego Webstera.

Jak się okazuje, niezależnie od muzycznych upodobań, płytę „We Get By” warto przesłuchać. Autor przedstawił nam się jako zwyczajny człowiek, zakochany w Liverpoolu jak każdy z nas. Biorąc pod uwagę, że jeszcze do niedawna jego głównym zajęciem była praca elektryka, a to jest jego debiutancki album, możemy stwierdzić, że to bardzo dobry materiał. Z przyjemnością będę obserwował dalszy rozwój Jamiego, licząc, że osiągnie kiedyś poziom Liama Gallaghera, Passengera lub samego Johna Lennona. Długa droga przed nim, ale z pewnością go na to stać.

This article is from: