17 minute read

Notatki ze wspomnień

Next Article
Noty o autorach

Noty o autorach

jąc jako dziwaka i kujona. Znalazło się paru „życzliwych”,którzypróbowalimniezniechęcić. „Po co ci języki obce? Przecież masz być prawnikiem, a tu obowiązuje prawo polskie i język urzędowy polski, od Odry i Nysy aż do Bugu, plus słup powietrza nad tym terytorium i kopaliny pod nim. Do dyplomacji nie dostaniesz się, bo mówisz, że nie zapiszesz się do PZPR, więc po cholerę uczysz się językówobcych?”Innimądrzydodawali:„Zupełnie inaczej byłoby, gdybyś studiował medycynę. Mógłbyś wtedy liczyć na kontrakt w Libii. Albo jakbyś był na politechnice, to mógłbyś wyjechać na jakąś budowę do Iraku”.

W SSP ONZ nikt nie zgłaszał podobnych wątpliwości. Speach natematjęzykaesperanto sprowokowałmniedozgłoszeniasięnaochotnikadoprzygotowaniawłasnegowystąpienia. Interesowałymniejęzykisztuczne,aesperanto nie uważałem wówczas za pomysł najlepszy.Wedługmnielepszabyłainterlingua–język stworzony z najbardziej podobnych słów pochodzących z języków romańskich, przede wszystkim francuskiego, włoskiego, łaciny, hiszpańskiego, portugalskiego i rumuńskiego, z dodatkiem słów ogólnie znanych we wszystkich innych językach. Teksty napisane w tym języku były zrozumiałe w 80 procentach dla każdego, kto znał jeden albo dwa z języków wyjściowych. Napisałem kiedyś do faceta, który ten język stworzył. Zostałem w ten sposób polskim członkiem Union Mundial pro Interlingua. Zaoferowałem więc mój speach na następnym zebraniu koła poznańskiego SSP ONZ. Zostałem przyjęty z otwartymi ramionami.

Advertisement

NazebraniaSSPONZprzychodzilibardzo mądrzy ludzie. Panowała nawet taka zasada: „Znasz kogoś mądrego, fajnego – to go przyprowadź”. Złośliwi twierdzili, że SSP ONZ jest stowarzyszeniem elitarnym. Ale przecież nie jest elitarnym stowarzyszenie, do którego każdy może wejść. Niektórzy odpadali po kilku zebraniach, bo albo gubili się w problematyce międzynarodowej, albo zauważali, że bez znajomości języków nie mają tu co robić. Hasło „Znasz kogoś mądrego, fajnego – to go przyprowadź” działało niezawodnie. Tak poznałem ówczesną „miłość mego życia” – lecz to już jest historia na inną opowieść.

Mirosław Słowiński

Na Wydziale Filologicznym UAM znalazłemsięwmikroświecierządzonymprzezkobiety. Na moim roku na około 120 dziewczyn było chyba 14 osobników płci męskiej. Większośćnazwisktychkolegówpamiętamdodzisiaj. Ale na pierwszym roku studiów, który rozpoczynałemwpaździerniku1972,niesam wydział zrobił na mnie największe wrażenie. To, co utkwiło mi mocno w pamięci, to życie akademika i jego niepowtarzalna atmosfera. Wdomustudenckim„Zbyszko”działałsprawny radiowęzeł i kilku zapaleńców robiło ciekawe studenckie miniradio. Dowiedziałem się otóż, że toczy się w środowisku batalia opowołanienowejstudenckiejorganizacji.Nie byłatooddolnainicjatywa.EkipaGierka,którywtedyszedłnaswoistejfali,wymyśliłaideę jednościmoralno-politycznejnaroduijednym zefektówtychzgruntunierealnychkoncepcji była idea, nazwijmy to, rekonstrukcji organizacji młodzieżowych. Jak się dowiedziałem, nauczelniachmiałsiępołączyćZwiązekMłodzieżySocjalistycznejzeZrzeszeniemStudentówPolskich.Nietylefascynowałamniesama idea nowego bytu organizującego studencką aktywność, co sama dyskusja. Bez cenzury i bez żadnych oporów strony sporu wytaczały swoje argumenty za i przeciw, nie zważając –mówiąc dzisiejszymjęzykiem –na polityczną poprawność.Jakżeinnybyłtojęzyk,jakdale-

ceodbiegającyodwszechobecnejnowomowy. To radio było dla mnie najszybszym komunikatem, iż wkroczyłem w świat, gdzie wszystko wygląda trochę inaczej, niż sam to do tej pory postrzegałem…

Któregoś dnia wracaliśmy z kolegą do akademika na skróty przez osiedle na Dożynkowej. Zajrzeliśmy do budynku, gdzie ulokował się Dyskusyjny Klub Filmowy „Fantom”, w którym działał Marek Hendrykowski (późniejprofesorizałożycielkierunkufilmoznawstwo na UAM). Nie wiem, jakim cudem zdobyli kopię zakazanego do rozpowszechniania filmu Henryka Kluby Słońce wschodzi raz na dzień.Nigdyniezapomniałemtegodniaitego obrazu, który oglądała garstka widzów. To jedenznajwybitniejszychpolskichfilmówzgenialną rolą Franciszka Pieczki. Tak uważałem wtedy i tak uważam dzisiaj. Tak oto w krótkim czasie zetknąłem się ze studencką polityką „transmitowaną” przez radio i film. Oba te fakty okazały się w dalszym moim życiu bardzo ważne.

JednazsympatycznychdziewczynzRady WydziałowejSZSPpoprosiłamnierokpóźniej opomocwrozwieszeniujakichśplakatów,które ręcznie w nocy malowała. I tak trafiłem do nowej organizacji.

Szanując wszystkich uczestników sporu o kształt wymyślonych przez rządzących organizacjimłodzieżowych,wtymkonkretnym miejscu i czasie warianty były prawdopodobniedwa.AlbopowstanieSocjalistycznyZwiązekStudentówPolskich,alboobdarzenizostaniemy organizacją w stylu ZMP z dodatkiem S.OsobykierującewtamtymczasieZSPmiały moim zdaniem niewielkie pole manewru. Wszelkie,dośćmoralniemarne,„kłucie”przez starych działaczy twórców i członków nowej organizacji było tylko udawaniem, że twarda rzeczywistość ich nie dotyczy! Nie działo się tak, że członkowie ZSP dalecy byli od politycznego zaangażowania w realnym ustroju. Czego pewnie najlepszym i znakomitym przykłademjestdrogalegendarnychprezesów Stanisława Cioska czy Eugeniusza Mielcarka, by tylko na tych nazwiskach poprzestać. W SZSP stało się tak, iż ów polityczny nurt został nazwany wprost, ale tradycja, struktura, formy pracy w ogromnej większości przejętoodczłonkówZSP.Wartościąnadrzędnątej wspólnoty byli ci, którzy ją tworzyli. Umieli dyskutować, szanując partnera czy przeciwnika, umieli mimo dzielących ich różnic, podejmowali się wspólnych prac. Mechanizmy wewnętrznejdemokracji,którychstrzegłykolejne pokolenia, bardzo się przydały w nadchodzących latach. Mieliśmy też mądrych nauczycieli, którzy unikając natrętnej dydaktyki, potrafili własną postawą budować wzory godne naśladowania. Bo każdy lubi troszkę podglądać… Może więc ten nurt politycznej aktywnościczęściczłonkówSZSPmiałswoje istotne znaczenie, skoro wyrośli z niego prezydent Aleksander Kwaśniewski, marszałek i premier Józef Oleksy, by na tych przykładach zakończyć.

Podobno czasy naszej studenckiej młodościtoczarnadziura.Słuchającwspółczesnych czyścicieli historii, prawie byłbym gotów uwierzyć, że nas w ogóle nie było. Zupełnie jakbymczytałBułhakowa.Nanieśmiertelnych stronach Mistrza i Małgorzaty Książe Ciemności – Woland dosiada się w Moskwie na Patriarszych Prudach do dwóch rozmówców. To lirnicy nowej władzy i przekonani ateiści. Nieszczęśnicy ci wdają się w biblijną dysputę zSzatanem,dowodząc,żegowogóleniebyło, nie ma. Doprowadzony do ostateczności Woland pyta: „Co to się u was dzieje?! Czego byś nie dotknął, tego nie ma”. Tak jest teraz pisana historia naszej młodości – o co nie spytasz, tego nie było… Jeśli będziemy milczeć, słuchająctychbredni,totowarzystwoduchów ginących w czarnych dziurach naszej historii stale będzie się powiększać.

Lata siedemdziesiąte dwudziestego wiekubyłydlaorganizacjiskupiającejaktywność studentówtwórczeigęsteodwydarzeń.Świadomie lub intuicyjnie przejmowaliśmy i jakoś aplikowaliśmy hasła buntów roku ’68. Chyba najszybciej mogłem zauważyć to w akademiku. Pojawiły się studenckie małżeństwa, a na korytarzach stanęły w pustych dotąd kątach dziecięce wózki. Kiedy w małych społecznościach naszej krainy ciąża dziewczyny przedślubemnadalbyładlarodzinywięcejniż wstydem,akademikizaczynałybudowaćnową

obyczajowość.Nietylkozwiązanązeswobodą seksualną,któraniebyławtymśrodowiskuaż taką nowością. Komisje ekonomiczne – pewnie ich członkowie mogliby to znacznie ciekawiej opisać – musiały uświadamiać swoich konserwatywnych profesorów, uczelniane władze,żetojużfakt,żesąstudenckierodziny, które wymagają wsparcia i że wykładowca nie może z powodu widocznej ciąży odmówić studentceprawaprzystąpieniadoegzaminu.To byłaszaraimałoefektownaczęśćdziałalności naszejorganizacji.Alenikttusięniepoddawał, wiedząc, że wszystkich czeka długi marsz. Wspomnienie roku ’68 było również jednym zfundamentówintelektualnegobuntuprzeciw skostniałemu aparatowi władzy. SZSP swój budżetbudowałoprzedewszystkimwoparciu o dotację Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego. Cały więc ten bunt czy sprzeciw materializował się w dziełach, pismach i zdarzeniach finansowanych przez kontestowane państwo. To takie polskie, ale w pewnym sensie uzasadnione, bowiem państwo nie ma własnych pieniędzy…

Były jednak i przebłyski bardzo interesującego inwestowania państwa w talent i wiedzę.Niestetyniemogę wskazać pomysłodawcy i autorów ustawy, która uchwalona w Sejmie upoważniała administrację wojewódzką do przyznania absolwentom wyższych uczelni kończących studia z wyróżnieniem prawo przyznania mieszkania w ciągu dwóch lat od zakończenia studiów. W Poznaniu dzięki ówczesnemuwojewodzieStanisławowiCozasiowi przyznano 150 mieszkań takowym absolwentom.Izdajesię,żebyliśmyjedynymwojewództwem,którewtakiejskaliseriotęustawę potraktowało. Z biegiem lat i zmieniającej się gospodarczejipolitycznejrzeczywistościprawo to stało się martwe.

Radio w akademiku „Zbyszko” to był pierwszy kontakt ze środowiskiem studenckich dziennikarzy. Pierwsze wrażenie było takie sobie, bo wielu z tych kolegów bardzo szybko przejmowało czy też bezwiednie naśladowałozawodowychdziennikarzyzwszelkimiich,nazwijmytodelikatnie,przywarami. Nie czas i miejsce o tym pisać. Skupię się na dwóchważnychprzedsięwzięciach,naktórych zawodowe kompetencje zdobyła cała rzesza studenckich dziennikarzy.

Jednodniówka „Spojrzenia”. Wychodziła wtedy,jakudałosięzdobyćpapieriprzełamać wszelkie faktyczne i urojone bariery stawiane przez cenzurę. To było „frontalne spotkanie” z systemem, za sprawą którego czasem jedno zdanie powodowało zatrzymanie całego artykułu.Wcałytennowyświatwprowadzałmnie Tomasz Kędzia. „Spojrzenia” były pismem społeczno-kulturalnym i zdarzały się wydania bardzo ciekawe, jednak chyba wartością nadrzędną,którąwymienię,byłsamfaktpracy przytympiśmie.Tenzespółpotrafiłuczyćnowychadeptówszacunkuiobronysłowa,obserwacji i pisania o tym, co wydawało się ważne nietylkowwąskimuczelnianymświecie.Znanymzeswejbezkompromisowościredaktorem naczelnymbyłLechStefaniak.AndrzejKępiński to kolejna nieszablonowa postać związana z tym pismem. Były też „Spojrzenia” warsztatemuczącympraktycznejredakcyjnejroboty i szansą na poznanie jakże ciekawych ludzi w świecie robotniczym – drukarzy z Zakładów Graficznych Kasprzaka. Jeśli czegoś tu brakło, to faktycznej konfrontacji z rynkiem. Nigdy nie dostaliśmy zgody na rozpowszechnianie w kioskach Ruchu i tak naprawdę nie wiedzieliśmy, ilu mieliśmy czytelników, bo pismo rozdawane było za darmo.

W sferze tzw. mediów najważniejszym inajwiększymprzedsięwzięciempoznańskiegoSZSPistudenckichdziennikarzybyłoAkademickie Radio Winogrady. Idea połączenia w jedną sieć radiową wszystkich poznańskich akademików stała się bardziej realna od momentu, kiedy znaleziono sposób transmisji programównaliniachtelefoniinośnej.Zawsze mnie ten pomysł fascynował – raz ze względu na nowe możliwości komunikacji ze środowiskiem, dwa na szansę poszerzenia swobodnej,niecenzurowanejwypowiedzi.Alemusiał znaleźć się ktoś, kto to ogarnie technicznie iorganizacyjnie.Takiczłowiekwkrótcesiępojawił. Był to student Akademii Rolniczej Mirosław Wiatrowski. Do dzisiaj nie wiem, jak przy ogromie społecznej pracy, jaką włożył w uruchomienie tego radia, budowę i wyposażenie studia, zdołał nie zapomnieć, że ma

jeszcze jakieś egzaminy do zdania. Oczywiście bez wsparcia władz uczelni to dzieło nie miałobyszanspowodzenia.Niezawiedliibardzo pomogli. Akademickie Radio Winogrady stało się niepowtarzalną szkołą rzemiosła radiowego. Znaleźli się w nim tacy ludzie jak JarosławHasińskiczyAndrzejCudak,którzy potrafili dać tej stacji nową jakość. Warto dodać,żekilkalatpóźniejARWzpomocąuczelni uzyskało licencję na nadawanie w eterze i było bodaj pierwszym studenckim radiem w Polsce, które weszło na trudny radiowy rynek. Ale tę historię powinien napisać już ktoś inny.

Organizacja studencka dawała szansę poznania ludzi z różnych stron „zewnętrznego świata”.Dlamnie,studentafilologiipolskiejna UAM, była to niepowtarzalna okazja wyjścia ze swojego książkowego kąta. Szybko zrozumiałem, że humanistyka, humanizm nie jest przywiązany li tylko do aspirujących do tego monopoluwydziałówuniwersyteckich.Można było odkrywa treści tego słowa w rozmowach z kolegami z Akademii Medycznej, Ekonomicznej, uczelni artystycznych czy technicznych. To właśnie ten niezwykły „wielouczelniany” zbiór najsilniej manifestował swoją obecność w studenckiej kulturze. Sama definicjakulturystudenckiejbudziłarozmaitespory i dywagacje: o czym właściwie mowa. By uniknąć tej pułapki, warto dokonać stosunkowo prostegorozróżnienia.Idzieostudenckich twórców i o mecenat organizacji studenckiej (tu SZSP) nad kulturą. Studencka aktywność w świecie kultury to temat wart sam w sobie osobnejmonografii.Patrzwydanaw2011roku książka o klubie „Od nowa”(1958-1970) przy ulicy Wielkiej 1-6 w Poznaniu. To samo dotyczy turystyki, wywodzących się jeszcze z idei „Bratniaka” działań w sferze ekonomicznego statusustudenta,kółnaukowychczywreszcie karier znanych polityków.

WchodzącdoKomisjiKultury,kierowanie którąpowierzylimikoledzy,spotkałemzespół zaangażowanych i dobrze znających materię sprawludzi.Mapaśrodowiskowejaktywności byłabardzobogatairóżnorodna.Dominowały wtymobrazieklubyistudenckieteatry,ważny był jazz, studencka piosenka i kabaret. Mocno widoczni byli również studenci PWSSP. W naszym środowisku z niejasnych dla mnie powodówstaranosięniezauważaćstudenckiej aktywności w uczelnianych chórach. Pewnie uważano,żesąpotrzebnelitylkodozaśpiewania na inauguracji Gaudeamus… Tymczasem w zespołach tych z własnej nieprzymuszonej woli uczestniczyły setki studentów, koncertując w kraju i poza jego granicami. Narażającsięnakąśliweuwagi kolegów,uznałem, że powinniśmy tę sytuację zmienić. Chór UAM prowadził prof. Stanisław Kulczyński, kontakt z którym pozwolił lepiej zrozumieć specyfikę tego światka. Jednym z projektów artystycznych, który razem udało się nam przeprowadzić, był pierwszy w historii wspólny koncert poznańskich chórów akademickich w auli UAM.

W wojewódzkiej siedzibie organizacji przy ulicy Fredry 7 od dłuższego czasu swoją pracownię miała tworzona przez Wojciecha Müllera,IzabellęGustowską,BogumiłaKaczmarka i Wiesława Krzyżaniaka Grupa Plastyczna„Odnowa”.Tobyliwkażdymwymiarzeniezwyklitwórcy,znaniwtedyzrealizacji ogromnych form plastycznych w przestrzeni otwartej. Dzisiaj prace Izabelli Gustowskiej osiągają na aukcjach znaczące ceny, jest artystką znaną w świecie sztuk wizualnych, intermedialnych. Wojciech Müller prezesował w trudnych latach przemianZwiązkowi Artystów Plastyków i wieńczył swoją karierę wybranynarektoramacierzystejAkademiiSztuk Pięknych.Wtedy,wlatachsiedemdziesiątych, ważnym pomysłem było zbudowanie na przepastnychstrychachpałacowejoficyny,wktórej ZWSZSPmiałoswojąsiedzibę,autorskiejgalerii, którą inicjatorzy nazwali Galerią ON. Wystartowała w lutym 1977 roku. Początkowo prowadził ją Lech Dymarski. Rok później kierownictwo przejęły Izabella Gustowska iKrystynaPiotrowska.Remonttychstrychów to była droga przez mękę. Ale dlaczego o tym wspominam. Wszystko wiąże się z pieniędzmi, których zawsze było za mało na rozliczne projekty.ItunależyprzywołaćosobęBarbary Hejdukijejzespół.Byłagłównąksięgową,ale tak naprawdę „matkowała” wszelkim, zdawało się pozbawionym szans przedsięwzięciom.

Jednym z przykładów była budowa tej galerii,mimowszelkichbudżetowychograniczeń, zktórymistarałasięnasoswajać…GaleriaON stałasięważnymmiejscemskupiającymliczącesięnazwiskawewspółczesnejpolskiejsztuce. W pomieszczeniu po starych magazynach poznańskiejwytwórnifilmówprzyulicyWielkiej 19 powstała kierowana przez Jarosława MaszewskiegoiMariuszaTulińskiegoGaleria Wielka 19. To był projekt, któremu wspólnie patronowałaPWSSPiSZSP.Mocnozaznaczył się na mapie prezentacji najnowszej sztuki. Zachowałem w domowym archiwum plakaty propagujące rozliczne studenckie imprezy i przedsięwzięcia. To pokaźny, bo liczący kilkasetpozycjizbiór,wktórymznajdziemyślady studenckiej działalności od rajdu po jazzowy koncert,odwystawypoFestiwalKiczu.Prace Juliusza Dziamskiego, Grzegorza Marszałka, Wojciecha Wołyńskiego i wielu innych to również „pisana ich własną ręką” kronika, która na arkuszach papieru potwierdza i przypomina o zdarzeniach dużych i małych, które dawno już przeminęły. W wymiarze artystycznym i kulturowym było to zjawisko ze znakiem wysokiej jakości i niepowtarzalne. Poznańskie studenckie teatry – „Maja” prowadzonaprzezKazimierzaGrochmalskiegoczy„JAN”kierowanyprzezJerzegoMoszkowiczamiałyregularnepremieryiswojąstałą widownię. Warto wspomnieć, iż Jerzy Moszkowicz po zakończeniu „studenckiego” etapu życia objął dyrekcję Ogólnopolskiego OśrodkaSztukidlaDziecka,którymzpowodzeniem zarządza od trzydziestu lat! Mam tę satysfakcję, że już w innej roli, sam mocno angażowałemsięwpowstanietejplacówki.Latasiedemdziesiąte to również pewne otwarcie kraju na świat. Korzystały z tego studenckie zespoły, którympozwalanowyjeżdżaćzeswoimispektaklami na zaproszenie zachodnich uniwersytetów. W ten sposób w kwietniu roku 1978 z Teatrem „Maja” trafiliśmy do sali teatralnej UniwersytetuwOxfordzie.Pospektaklupodszedł do nas jeden z widzów. Był to profesor Leszek Kołakowski. Ku naszemu zdumieniu zaprosił cały zespół i osoby towarzyszące do siebie do domu, gdzie wspólnie z żoną gościli nas długo w nocy. Dowiedzieliśmy się, że jest członkiem All Souls College (przynależność do tego założonego w 1438 roku kolegium to najwyższe wyróżnienie w brytyjskim świecie naukowym). Profesorowie All Souls College nie zajmują się kształceniem studentów. Nasz gospodarz wspomniał jednak, iż pracuje nad wykładami Mistyka i Czas. Wiele też uwagi i nadziei wiązał z rozwijającą się w Polsce akcją wykładów prowadzonych w ramach działań opozycyjnego Towarzystwa Kursów Naukowych.

W Domu Studenckim UAM „Hanka” powstała sala teatralna „Maski”, gdzie stworzono odpowiednie do scenicznych wymagań teatrów alternatywnych warunki techniczne. Korzystał z tej sali również działający od lat sześćdziesiątych Teatr Ósmego Dnia, który swoją siedzibę, czyli rodzaj biura miał wmieszczącymsięwpiwnicachZamkuklubie „Odnowa”.Zespółoddłuższegoczasuprowadził działalność w dwóch płaszczyznach: artystycznej i politycznej, mocno angażując się wewspieraniedziałańopozycji,szczególnietej związanej z KOR-em. Teatrem „studenckim” w połowie lat siedemdziesiątych Ósemki były już tylko ze względu na mecenat organizacji, w ramach której funkcjonowały, a spektakle jakimścudemudawałosięfinansować.Byłoto środowisko dość hermetyczne, czemu trudno siędziwić,zważywszy iżwowymklubowym teatralnym biurze często drukowano lub powielano „Robotnika” czy inne wydawnictwa ukazującesiępozacenzurą.Byćmożeowopolityczne zaangażowanie było powodem tego, iżswojenajlepszeartystycznedokonaniateatr miałwlatachsiedemdziesiątych.Niewątpliwą zasługą grupy było wniesienie na skostniały poznańskiteatralnygruntdoświadczeńwyniesionych z Laboratorium Jerzego Grotowskiego. Nigdy nie pytałem, więc zwyczajnie nie wiem–mimodługiejznajomości–oprzyczynach odejścia z zespołu jego wieloletniego lideraLechaRaczakaijeszczeszybszymopuszczeniu teatru przez Orkiestrę Ósmego Dnia Jana A.P. Kaczmarka i Grzegorza Banaszaka, artystów, którzy stworzyli niepowtarzalnąoprawęmuzycznądoważnychspektaklitej grupy. Polityczna aktywność teatru była częstym powodem konfliktów z władzami. Jed-

nak na wszelkie podnoszone pretensje nasza odpowiedźbyłajedna.Spektaklesązwolnione przez wyjątkowo czujną w ich wypadku cenzurę. Więc mają prawo grać. Zaś swoich politycznychindywidualnychwyborówznaminie ustalają… Osobą, która miała ważny wpływ na ludzi Teatru Ósmego Dnia, był niewątpliwie dr Stanisław Barańczak. Znakomity poeta, wykładowca, adiunkt w Zakładzie Teorii Literatury Filologii Polskiej. Jego aktywność w KOR uruchomiła całą serię działań władz, prowadzących do usunięcia dr. Barańczaka z uczelni. Organizowane przez ludzi teatru i studentów polonistyki protestySZSP poparło. Nic to niestety nie dało.

Wkrajuteatrówzrodowodemstudenckim pozostających w kręgu mecenatu SZSP było kilka. Wrocławski „Kalambur”, łódzkie „Siódemki”, krakowski „Teatr STU” czy lubelskie „Prowizorium”. Centrala, czyli Zarząd Główny SZSP z naszym silnym wsparciem czyniła zabiegi o profesjonalizację tych zespołów. Udało się to dopiero w roku 1979 i myślę, że istotny wpływ na sukces tych starań miał obrazkulturystudenckiej,jakimożnabyłozobaczyć w dniach VI Festiwalu Kultury.

Pierwszego października 1977 roku zainaugurowano w Białymstoku VI Festiwal Kultury Studentów PRL. Miał trwać cały rok i zakończyć się finałem w dniach 25-29 października 1978 roku w Poznaniu. Wybór naszego miasta i organizacji nie był zapewne przypadkowy. W sferze kultury aktywność studenckich twórców i mecenat organizacji byłyodlatzauważalnewcałymakademickim świecie.DoPoznaniaprzyjechaliwkońcupaździernika wszyscy, którzy w tym światku coś znaczyli, czegoś dokonali. To było spotkanie 1200 osób, które należało zakwaterować, wyżywić, a przede wszystkim stworzyć im warunki do prezentacji przygotowywanych od miesięcy spektakli, wystaw, koncertów czy panelowych dyskusji.

Festiwalinaugurowałreżyserowanyprzez KrzysztofaMaternękoncert,araczejwidowiskowHaliArena,któreautoroparłnachórach akademickich z Poznania, Gdańska i Szczecina, Zespołach Pieśni i Tańca z Lublina i Warszawy, grupie piosenkarskiej Niebo z Olsztyna oraz Przemysławie Gintrowskim i Teresie Haremzie. Samo wydarzenie było w naszym środowiskubezprecedensowe, jednak spotkało się z umiarkowanym zainteresowaniem widzów. Hala wypełniona była w połowie. Sam tytuł koncertu Naród i Ziemia pewnie bardziej spodobałby się w latach 30. dwudziestego wieku, pewnie też współczesnej władzy… ZkażdymkolejnymdniemFestiwalzdobywał miasto. Teatr Nowy, w którym odbywał się koncert piosenki studenckiej, nie był w stanie pomieścić wszystkich widzów. Dosłownie „walczono” o wejście. To samo się działo na spektaklach teatralnych, w klubach i sali Teya, gdzie występowały kabarety. Ale równie ciekawe był meetingi poetów, sympozja „O sztukę czasu, w którym żyjemy” czy „Młoda sztuka w poszukiwaniu wartości”, wystawystudenckichjednodniówekiwydawnictw. W BWA otwarto wystawę studentów i absolwentów uczelni plastycznych. W Auli UAM koncertowały najlepsze zespoły jazzowe, w Akademii Muzycznej zespoły kameralne, a w Operze występował Zespół Pieśni i Tańca Politechniki Warszawskiej. To tylko wybrane przykładowo pozycje programu. Finał finału był widowiskiem reżyserowanym przez Jerzego Marczyńskiego. Pracował nad nim osiem miesięcy. Arena przeżyła prawdziwy szturm widzów. Niektórzy wdrapywali się po pylonach, by próbować coś zobaczyć przez okna. A Marczyński wymyślił spadające za oknami ogniowe wodospady, w których używanomieszankizdodatkiemnapalmu.Co tu dużo ukrywać, siłą musiano usuwać przyklejonych do tych okien podglądaczy. Widzowieuczestniczyliwwydarzeniuartystycznym, które w swej treści, formie i zastosowanych środkachtechnicznychwyprzedzałoswójczas o całe lata. Oczywiście Festiwal był również sprawdzianem organizacyjnych możliwości poznańskiegoSZSP.Nigdybytoprzedsięwzięcie się nie powiodło, gdyby nie włączyły się w te prace wszystkie piony związku. Turystyka wzięła na siebie transport i zakwaterowanie, pionekonomiczny wyżywienie, klub dziennikarzystudenckichobsługęprasowąiinformacyjną.Dlaczegotylemiejscapoświęcam temu wydarzeniu? Festiwal trwał cały rok. Poznań-

ski finał był zwieńczeniem tego szczególnego w studenckiej kulturze czasu. Mogliśmy jak w soczewce zobaczyć w jednym czasie i miejscuwszystko,conajlepszeiznaczącewdorobkustudenckichtwórcówianimatorówkultury, a także grupy „zawodowców”, które pozostawały w kręgu mecenatu organizacji. Lektura programu Festiwalu i lista jego uczestników każdemupozwalaosobiścieprześledzićzawodoweiartystycznedrogiwielutwórcówmocno wpisanychwnajnowszedziejenaszejkultury. Żadna organizacja studencka wcześniej ani nikt później nie zorganizował w takiej skali podobnego przedsięwzięcia.

I uwaga ostatnia, bardzo osobista. PierwszegodniafestiwalunadziedzińcuSzkołyBaletowej przy ulicy Gołębiej późnym wieczorem odbył się koncert i działanie plastyczne podtytułem Muzyka i obraz. Doświadczenie 1. Autorami tego wydarzenia byli muzycy tworzącyOrkiestręÓsmegoDnia:KrzesimirDębski,JanA.P.KaczmarekiGrzegorzBanaszak. ZastronęwizualnąodpowiadaliJarosławMaszewski i Mariusz Tuliński. W zasnutej lekką jesienną mgłą przestrzeni, w otoczeniu ściśle wypełniającychdziedziniecwidzówgraliswą poruszającą muzykę: przyszły laureat Oscara i lider wszelkich rankingów „Jazz Forum” na najlepszegoskrzypkajazzowegokrajuipierwszej dziesiątki wirtuozów jazzowych skrzypiecwświecie,przyszlikompozytorzymuzyki filmowej, współczesnych wielkich i popularnych form muzycznych grający w najwyższej lidze. Dokładnie 23 lata po tym pamiętnym wydarzeniu, w roku 2001, Jan A.P. Kaczmarek siadał do komponowania muzyki do produkowanego przeze mnie filmu Quo vadis w reżyserii Jerzego Kawalerowicza, a Krzesimir Dębski w roku 2012 (34 lata później) pracował nad muzyką do filmu Syberiada polska, który ukończyłem po siedmiu latach zmagań z produkcją. Któregoś dnia, w czasie pobytuwLosAngeles,odwiedziłemJanaA.P. wjegodomu.Dawnosięniewidzieliśmy,więc byłooczymgadaćiczegogratulować.Dopiero po chwili jakiś blask odbitego światła skierował moją uwagę na złoty posążek stojący na domowym kominku. To była figura Oscara –Nagroda Akademii za muzykę do filmu Marzyciel. Istnieje taka teza wśród autorów zajmujących się dziejami kultury, że z wielości zdarzeń dziejących się w danym czasie może zaledwie10%wytrzymujepróbęczasu.Aniektórzy powiedzą, że to i tak dużo. To jest ten błyskzłota,któresięnigdyniepoddaje.Jestem pewien,żewieledziełstudenckichtwórcówtę najtrudniejszą z prób wytrzymało. Zmierzyli się z sukcesem z najbardziej bezwzględnymi sędziami – czasem i… rynkiem.

Przyszedł wreszcie czas wielkiego przełomu początku lat osiemdziesiątych. To jest oczywiścietematnaosobneopowiadanie.Ale kierując do maja 1981 roku wojewódzką organizacją SZSP, muszę o jednym wydarzeniu wspomnieć, bo trwale wpisało się w mojej pamięci. To był strajk studentów Wydziału Mechanizacji Rolnictwa Akademii Rolniczej wPoznaniu.StrajkzorganizowanyprzezRadę WydziałowąSZSP,którąkierowałRomanKupijaj. To był pierwszy studencki strajk w Poznaniu i jeden z pierwszych w kraju. Strajk okupacyjny. Wydział ten od dłuższego czasu toczyła gangrena łapówkarska. Niektórzy adiunkci prowadzący zajęcia z matematyki wymuszali od studentów mających kłopoty z tym przedmiotem prace fizyczne w ich gospodarstwie czy też na fermie świń w zamian za zaliczenie. Do tego doszły jeszcze fatalne relacje międzyludzkie i traktowanie studentów jak przysłowiowe bydło. No i wrzód pękł. Poparliśmy ich radykalny protest od samego początku. Wielokrotnie byłem u ściśniętych w małym klaustrofobicznym pomieszczeniu chłopaków – zestresowanych i zdesperowanych w trwaniu w swoich żądaniach i kontynuacjistrajkudoskutku.Oczekiwaliusunięcia łapówkarzyigwarancjibezpieczeństwa.Nasze prawo karze w równym stopniu dających, jak iprzyjmującychłapówkę.Oczywiściekrajbył wstrząsany falą najrozmaitszych wydarzeń: demonstracji, strajków, protestów. Ale w tym wydziałowym akcie niezgody można było doskonale zobaczyć fragment większej całości. Szczególnie jeśli idzie o ludzkie postawy wczasachkryzysu.Spotykałemsięzrektorem AR – prof. Tadeuszem Czwojdrakiem, który doznałszoku,kiedyzapoznałsięzcałąmaterią sprawy. Miałem bezpośredni i to wielokrotny

kontakt z Ministrem Szkolnictwa Wyższego prof. Januszem Górskim, który udostępnił mi wręcz domowy telefon z prośbą o bieżącą informację.Cidwajakademicy,każdynaswoim miejscu, zachowali się w tym dramatycznym czasie wyjątkowo przyzwoicie. Mierząc się z suchą literą prawa, doprowadzili do zawieszenia i dalej zwolnienia łapówkarskiej sitwy, a uczestnicy strajku zakończyli go z gwarancją nietykalności.

Tamten czas udzielił mi jeszcze jednej pamiętnej lekcji. W marcu 1981 roku, kiedy Polska stała na krawędzi strajku generalnego, kraj był obwieszony plakatami z posiniaczonym licem Rulewskiego, a wszyscy żyliśmy w przekonaniu, że całym światem trzęsiemy w posadach, trafiłem do trzyosobowej delegacji związków młodzieży polskiej wyjeżdżającej do Londynu na zaproszenie Kongresu Młodzieży Brytyjskiej. Otwierały się przed nami wszystkieniemal drzwi. Byliśmy w parlamencie, w centrali związkowej, spotkał się znamiTonyBen–jedenzówczesnychliderów Labour Party. Wszyscy pewnie chcieli pozyskać jakieś „pozamedialne” informacje od ludzi stamtąd. No i dotarliśmy w końcu na salę, w której rozpoczynał swoje obrady Kongres. Z uwagą zapoznaliśmy się z programem. Punktu pierwszego nie pamiętam, w drugim była dyskusja nad projektem dokumentu owspółpracyzmłodzieżowymiorganizacjami w RPA. W punkcie 16 planowano uchwałę wsprawie wydarzeń wPolsce, której projektu jeszcze nie było. Punkt siedemnasty – wolne głosy i wnioski.

Co jest w mojej historii obecności w studenckiej organizacji najważniejsze? Może nabyte kompetencje, może rozumienie skomplikowanych mechanizmów demokracji, której można było się uczyć praktycznie każdego dnia. Pewnie tak. Ale dla mnie najważniejsi są ludzie, których spotkałem w tym ważnym okresieswojegożycia.Zajmującsięzawodowo sprawami kultury, początkowo w Poznaniu, później na forum ogólnokrajowym, w Warszawiespotykałemsięczęstozpytaniem,skąd znam tyle osób w najróżniejszych kątach kraju. Odpowiedź – jak nie trudno się domyśleć – była oczywista i prosta. Wystarczyło przeczytać program Festiwalu Kultury Studenckiej. Ale nie mógłbym spokojnie zakończyć tego „sprawozdania” bez listy poznańskich kolegów, z którymi przeżyliśmy tę przygodę, wykonując przy okazji trochę – mam nadzieję – pozytywnej roboty. Pewnie ta lista budowana z pamięci nie będzie kompletna i doskonała, ale warto ją zapisać. To byli: Jerzy Stefański, Jerzy Adamczak, Tomasz Opala, JanSzambelańczyk,MirosławBąkiewicz,WalentyPoczta,KrzysztofOlejniczak,Stanisław Wachowiak, Wiesław Dębski, Mariusz Tuliński,JózefJanuszewski,JacekZientarski,Jerzy Kubiak, Karol Prętnicki, Włodzimierz Samborski, Krzysztof Hadryś, Andrzej Stelmach, Zenon Rubczak, Antoni Rost, Krystyna Świder,AntoniBanasiak,StanisławBasiński,Ewa Piwowarek, Piotr Zakrzewski, Stanisław Kaj, Janusz Wolak, Piotr Toboła, Piotr Niewiarowski,JacekRóżycki,HannaDrzewiecka,Hanna Sobocińska,WojciechParyzekiwieluinnych.

Verba volant, scripta manent. Słowa ulatują, to, co zostało napisane, pozostaje. Przyłączam się tym wspomnieniem do wszystkich dających świadectwo. By uchronić od zapomnienia te niekiedy jakże ulotne zdarzenia, ale także pokazać, że w nauce, kulturze, turystyce, mediach, gospodarce i polityce osiągnęli znaczące miejsce ludzie, którzy wyszli z ruchu studenckiego, przeszli praktyczną szkołę demokracji, współpracy i poszukiwań dróg wolności. Potrafili się pięknie różnić i co dzisiaj rzadkie – znakomicie wspierać w ważnych dla wspólnoty sprawach. W wielu cząstkach żywego organizmu, jakim jest dzisiejsza Polska,tkwiodrobinanaszejmłodościipracy. Gdyby o tym zapomnieć, to jakby przyzwolić nahaniebnepokrzykiwaniatych,którzystarają się drążyć we współczesnych dziejach kraju wielką czarną dziurę i udowadniać, że nas w ogóle nie było.

This article is from: