Przegląd Wielkopolski ● 2021 ● 1(131)
jąc jako dziwaka i kujona. Znalazło się paru „życzliwych”, którzy próbowali mnie zniechęcić. „Po co ci języki obce? Przecież masz być prawnikiem, a tu obowiązuje prawo polskie i język urzędowy polski, od Odry i Nysy aż do Bugu, plus słup powietrza nad tym terytorium i kopaliny pod nim. Do dyplomacji nie dostaniesz się, bo mówisz, że nie zapiszesz się do PZPR, więc po cholerę uczysz się języków obcych?” Inni mądrzy dodawali: „Zupełnie inaczej byłoby, gdybyś studiował medycynę. Mógłbyś wtedy liczyć na kontrakt w Libii. Albo jakbyś był na politechnice, to mógłbyś wyjechać na jakąś budowę do Iraku”. W SSP ONZ nikt nie zgłaszał podobnych wątpliwości. Speach na temat języka esperanto sprowokował mnie do zgłoszenia się na ochotnika do przygotowania własnego wystąpienia. Interesowały mnie języki sztuczne, a esperanto nie uważałem wówczas za pomysł najlepszy. Według mnie lepsza była interlingua – język stworzony z najbardziej podobnych słów pochodzących z języków romańskich, przede wszystkim francuskiego, włoskiego, łaciny, hiszpańskiego, portugalskiego i rumuńskie-
go, z dodatkiem słów ogólnie znanych we wszystkich innych językach. Teksty napisane w tym języku były zrozumiałe w 80 procentach dla każdego, kto znał jeden albo dwa z języków wyjściowych. Napisałem kiedyś do faceta, który ten język stworzył. Zostałem w ten sposób polskim członkiem Union Mundial pro Interlingua. Zaoferowałem więc mój speach na następnym zebraniu koła poznańskiego SSP ONZ. Zostałem przyjęty z otwartymi ramionami. Na zebrania SSP ONZ przychodzili bardzo mądrzy ludzie. Panowała nawet taka zasada: „Znasz kogoś mądrego, fajnego – to go przyprowadź”. Złośliwi twierdzili, że SSP ONZ jest stowarzyszeniem elitarnym. Ale przecież nie jest elitarnym stowarzyszenie, do którego każdy może wejść. Niektórzy odpadali po kilku zebraniach, bo albo gubili się w problematyce międzynarodowej, albo zauważali, że bez znajomości języków nie mają tu co robić. Hasło „Znasz kogoś mądrego, fajnego – to go przyprowadź” działało niezawodnie. Tak poznałem ówczesną „miłość mego życia” – lecz to już jest historia na inną opowieść.
Mirosław Słowiński
Notatki ze wspomnień Na Wydziale Filologicznym UAM znalazłem się w mikroświecie rządzonym przez kobiety. Na moim roku na około 120 dziewczyn było chyba 14 osobników płci męskiej. Większość nazwisk tych kolegów pamiętam do dzisiaj. Ale na pierwszym roku studiów, który rozpoczynałem w październiku 1972, nie sam wydział zrobił na mnie największe wrażenie. To, co utkwiło mi mocno w pamięci, to życie akademika i jego niepowtarzalna atmosfera. W domu studenckim „Zbyszko” działał sprawny radiowęzeł i kilku zapaleńców robiło ciekawe studenckie miniradio. Dowiedziałem się otóż, że toczy się w środowisku batalia o powołanie nowej studenckiej organizacji. Nie
była to oddolna inicjatywa. Ekipa Gierka, który wtedy szedł na swoistej fali, wymyśliła ideę jedności moralno-politycznej narodu i jednym z efektów tych z gruntu nierealnych koncepcji była idea, nazwijmy to, rekonstrukcji organizacji młodzieżowych. Jak się dowiedziałem, na uczelniach miał się połączyć Związek Młodzieży Socjalistycznej ze Zrzeszeniem Studentów Polskich. Nie tyle fascynowała mnie sama idea nowego bytu organizującego studencką aktywność, co sama dyskusja. Bez cenzury i bez żadnych oporów strony sporu wytaczały swoje argumenty za i przeciw, nie zważając – mówiąc dzisiejszym językiem – na polityczną poprawność. Jakże inny był to język, jak dale43