1 minute read
Spotkaliśmy się w 116
Jarek Banaszak
Szczególnym miejscem w Radzie Uczelnianej przy UAM przy ul. Zwierzynieckiej 7 był pokój nr 116 – siedziba Komisji Turystyki i Agencji „Almatur”. W tym niepozornym pomieszczeniu nie urzędowali odziani w garnitury działacze, nie działa się tam Wielka Studencka Polityka, nie kreowały się kariery i awanse. Za to było najgłośniej i najweselej. Pokój 116 był punktem zbornym dla tych wszystkich, którzy po weekendowych rajdach i spływach, zimowych i letnich obozach, górskich wyprawach, żeglarskich rejsach i jeździeckich imprezach spotykali się, aby przygotowywać kolejne wyjazdy, dzielić się przywiezionymi wrażeniami, przygodami i anegdotami, a przede wszystkim pielęgnować i rozwijać zawarte przyjaźnie, a niejednokrotnie i szalenie romantyczne, czasem burzliwe związki.
Advertisement
Po raz pierwszy trafiłem tam przed rozpoczęciem drugiego roku studiów, po wakacjach, które spędziłem „na waleta” na obozie jeździeckim w Margoninie. Nie przewidywałem, że ten naprędce wymyślony wyjazd do miejsca,wktórymnikogonieznałem,takbardzo wpłynie na kolejne kilkanaście lat mojego życia. Dziś myślę, że sprawił to fakt, że ludzie, których tam spotkałem, ich znajomi z pokoju 116, którzy wkrótce stali się moimi znajomymi, całą swoją postawą prezentowali niesamowitą otwartość, poczucie humoru i zdrowy dystans do wszystkiego, co w tamtych czasach było tak nadęte, sztuczne i fasadowe.Awkońcówcelatsiedemdziesiątychina początku osiemdziesiątych było tego multum. Może wspólne przebywanie w ekstremalnie nierazskromnychwarunkachpanującychpod namiotem, w wieloosobowej sali schroniska lub po prostu w stodole tworzyło inny rodzaj więzi niż te, które zadzierzgały się podczas zebrań, posiedzeń komitetów wykonawczych i plenów. Może to doświadczanie innego niż codzienny świata, będące celem większości wyjazdów, wpływało na atmosferę panującą w116,któraprzyciągałaróżnejmaścioryginałów, outsiderówiimprezowiczów, aleisprawnych organizatorów, kreatywnych i przedsiębiorczych liderów, po prostu ciekawych ludzi. Wieluznichprzetoczyłosięprzezmojeówczesne życie jak pędzące meteoryty, ale z niektórymi z nich jestem do dzisiaj. W czasie moich studiów i jeszcze trzy lata po ich ukończeniu spędziłemw116przygitarze,czasembutelce, a później przy biurku jako kierownik Agencji więcej czasu niż gdziekolwiek indziej. Może to, że lubiliśmy ze sobą być i nie żałowaliśmy na to czasu, sprawiało, że ta dziwna ekipa, w czasach kiedy o wszystko było trudno, potrafiłazaplanować,przygotowaćizrealizować corokusetkiimprez,wktórychuczestniczyły tysiące studentów. I to imprez, dla realizacji których nie wystarczyło zarezerwować hotel isamolot.Imprez,wtrakciektórychuczyłosię jeździć konno i na nartach, zdobywało patenty żeglarskie i instruktorskie, było się kierownikiem, zaopatrzeniowcem lub pilotem i kim tam jeszcze trzeba było być. Oczywiście, nie robiliśmytegobezinteresownie.Niepamiętam z tamtych czasów żadnego weekendu spędzo-