Przegląd Wielkopolski ● 2021 ● 1(131)
Jarek Banaszak
Spotkaliśmy się w 116 Szczególnym miejscem w Radzie Uczelnianej przy UAM przy ul. Zwierzynieckiej 7 był pokój nr 116 – siedziba Komisji Turystyki i Agencji „Almatur”. W tym niepozornym pomieszczeniu nie urzędowali odziani w garnitury działacze, nie działa się tam Wielka Studencka Polityka, nie kreowały się kariery i awanse. Za to było najgłośniej i najweselej. Pokój 116 był punktem zbornym dla tych wszystkich, którzy po weekendowych rajdach i spływach, zimowych i letnich obozach, górskich wyprawach, żeglarskich rejsach i jeździeckich imprezach spotykali się, aby przygotowywać kolejne wyjazdy, dzielić się przywiezionymi wrażeniami, przygodami i anegdotami, a przede wszystkim pielęgnować i rozwijać zawarte przyjaźnie, a niejednokrotnie i szalenie romantyczne, czasem burzliwe związki. Po raz pierwszy trafiłem tam przed rozpoczęciem drugiego roku studiów, po wakacjach, które spędziłem „na waleta” na obozie jeździeckim w Margoninie. Nie przewidywałem, że ten naprędce wymyślony wyjazd do miejsca, w którym nikogo nie znałem, tak bardzo wpłynie na kolejne kilkanaście lat mojego życia. Dziś myślę, że sprawił to fakt, że ludzie, których tam spotkałem, ich znajomi z pokoju 116, którzy wkrótce stali się moimi znajomymi, całą swoją postawą prezentowali niesamowitą otwartość, poczucie humoru i zdrowy dystans do wszystkiego, co w tamtych czasach było tak nadęte, sztuczne i fasadowe. A w końcówce lat siedemdziesiątych i na początku osiemdziesiątych było tego multum. Może wspólne przebywanie w ekstremalnie nieraz skromnych warunkach panujących pod namiotem, w wieloosobowej sali schroniska lub po prostu w stodole tworzyło inny rodzaj więzi niż te, które zadzierzgały się podczas zebrań, posiedzeń komitetów wykonawczych i plenów. Może to doświadczanie innego niż
codzienny świata, będące celem większości wyjazdów, wpływało na atmosferę panującą w 116, która przyciągała różnej maści oryginałów, outsiderów i imprezowiczów, ale i sprawnych organizatorów, kreatywnych i przedsiębiorczych liderów, po prostu ciekawych ludzi. Wielu z nich przetoczyło się przez moje ówczesne życie jak pędzące meteoryty, ale z niektórymi z nich jestem do dzisiaj. W czasie moich studiów i jeszcze trzy lata po ich ukończeniu spędziłem w 116 przy gitarze, czasem butelce, a później przy biurku jako kierownik Agencji więcej czasu niż gdziekolwiek indziej. Może to, że lubiliśmy ze sobą być i nie żałowaliśmy na to czasu, sprawiało, że ta dziwna ekipa, w czasach kiedy o wszystko było trudno, potrafiła zaplanować, przygotować i zrealizować co roku setki imprez, w których uczestniczyły tysiące studentów. I to imprez, dla realizacji których nie wystarczyło zarezerwować hotel i samolot. Imprez, w trakcie których uczyło się jeździć konno i na nartach, zdobywało patenty żeglarskie i instruktorskie, było się kierownikiem, zaopatrzeniowcem lub pilotem i kim tam jeszcze trzeba było być. Oczywiście, nie robiliśmy tego bezinteresownie. Nie pamiętam z tamtych czasów żadnego weekendu spędzo-
Na obozie w Wiśle 1976 r. Od lewej Roman Szacki, Zbigniew Zimny, Stanisław Harajda, Cezary Suwalski, Jan Harajda, Jerzy Adamczak
69