14 minute read
Moje studia
Szli krzycząc: Polska! Polska! — wtem jednego razu Chcąc krzyczeć zapomnieli na ustach wyrazu, Pewni jednak że Pan Bóg do synów się przyzna Szli dalej krzycząc: Boże! ojczyzna! ojczyzna. Wtem Bóg z Mojżeszowego pokazał się krzaka, Spojrzał na te krzyczące i zapytał: Jaka?5
5 J. Słowacki, Przypowieści i epigrammaty, XXXV [w:] tegoż, Dzieła Juliusza Słowackiego, t. 1, Lwów 1909, s. 312 [podkreślenie – J.K.].
Advertisement
Marek Adamiec
Egzamin wstępny na studia na Wydziale Budownictwa Politechniki Poznańskiej, o ile dobrze pamiętam, był 2 lipca 1960 roku i odbył się w tym samym terminie jak na większości uczelni technicznych w Polsce. Tematy egzaminacyjne też były identyczne w całym kraju. Składał się z dwóch części: pisemnej z matematyki oraz ustnej z matematyki i fizyki. Język obcy wprowadzono później.
Wydarzeniem,któreutkwiłomiwpamięci, była wystawa prac wykonanych przez studentówrysunkówtechnicznych.Byłyrozwieszone na parterze, w holu i w korytarzach, by przybliżyć kandydatom na studia specyfikę ich przyszłych zmagań. Wywoływały, szczególnie wśród absolwentów liceum, efekt niezamierzony – lęk, że nigdy nie nauczą się tak kreślić; budziły też w nas wątpliwości, czy dobrze wybraliśmy kierunek studiów. Należałem do wątpiących, a moje przypuszczenia potwierdziłysięnazajęciach–dopierozasiódmym razem asystent prowadzący przyjął mój rysunek,aniebyłtowcalerekord.Absolwenci technikówbudowlanychzwyższościąspoglądali na licealistów; oni w swoich szkołach nie takie wykonywali.
Początekrokuakademickiego:zakwaterowaniewakademiku,wykładywsalachamfiteatralnych,zasadykorzystaniazbiblioteki,ćwiczenia,poznawanienowychkolegów–wszystko nowe i frapujące. Przypominam sobie, że namoimpierwszymrokuliczbadziewczątnie przekraczała 10. Za kilka lat będą one stanowić niemal połowę wszystkich studiujących na uczelni.
Pierwsze wykłady, prowadzone w salach amfiteatralnych, były zdumiewające po doświadczeniach wyniesionych ze szkoły średniej – nie były obowiązkowe i na niektórych przedmiotach sale świeciły pustkami. Wykłady z geometrii wykreślnej prowadzone przez prof.WiktoraJankowskiegogromadziłyzwykle dużą liczbę studentów. Rysunki na tablicy, często wykonywane kolorową kredą, były prawdziwymi dziełami sztuki. Pamiętam, jak na jednym z wykładów „kreski” profesor pomylił się w trakcie wykonywania rysunku. Zwrócił mu na to uwagę jeden ze studentów. Profesorpodziękowałioświadczył,żeczasem mylisięspecjalnie,abysprawdzić,czysłuchacze rozumieją wykład, ale tym razem pomylił się rzeczywiście i przeprosił. Nic dodać, nic ująć. Tak rodziły się na mojej Politechnice autorytety.
Pierwsza sesja egzaminacyjna to duży stres. Oblanie egzaminów skutkowało skreśleniem z listy studentów i ponownym zdawaniem egzaminu wstępnego. Gdy studiowa-
ło się już co najmniej na drugim roku, można było powtarzać semestr, korzystać z urlopu dziekańskiego. Przed drzwiami do sali, gdzie odbywały się egzaminy, działały giełdy egzaminacyjne. To na giełdzie można się było dowiedzieć, jakie pytania padają najczęściej, jakie wymagania ma egzaminujący, w jakim jest nastroju, humorze itp. O tym informowali wychodzącyzsali.Naegzaminachobowiązywał odświętny strój: studentki w wizytowych sukienkach, a studenci w ciemnych garniturach, białych koszulach, krawatach.
Najwięcej studiujących odpadało na pierwszym roku. Ministerstwo Szkolnictwa Wyższego wraz z ZSP ogłosiło ogólnopolski konkurs na najlepszą grupę studencką, czyli taką, która poszczyci się najmniejszym odsiewempopierwszymrokustudiów.Wrokuakademickim 1960/1961 zwyciężyła nasza grupa, nikt nie odpadł, wszyscy zaliczyli I rok. Zaczęło się fetowanie, wywiady i publikacje prasowe,wizytawMinisterstwieSzkolnictwa Wyższego itp. Najcenniejszą nagrodą był dla naswyjazdcałejgrupynawycieczkędoNRD. W tamtych latach każdy wyjazd za granicę, nawet do NRD, to było wielkie wydarzenie i niemały sukces.
Stypendium – bardzo ważny i niezwykle ceniony atrybut życia studenckiego. O jego przyznaniu decydowały – szczególnie na początkustudiów–warunkimaterialnewrodziniestudiującego.Napodstawieprzedłożonych dokumentówwyliczanodochódnaczłonkarodziny, a to stanowiło podstawę do przyznania nie tylko pieniężnego stypendium socjalnego, aletakżedofinansowaniaopłatyzaprzyznane miejsce w akademiku i bonu żywnościowego (uprawniał do zakupu posiłków w stołówce akademickiejpospecjalnej,bardzokorzystnej cenie). Od trzeciego roku studiów można było ubiegać się o stypendium fundowane. Fundatoramibyłyzakładypracy,którechciałypozyskać wyższą kadrę techniczną. Podejrzewam, że otrzymywały one, zgodnie z systemem nakazowo-rozdzielczym,wytycznewtejsprawie od zjednoczeń branżowych. Faktem jest, że te stypendia cieszyły się dużym powodzeniem. Umowy stypendialne określały nie tylko wysokość comiesięcznych wypłat, ale także zawierałyinformacjeoperspektywachotrzymania mieszkania, możliwościach awansu i kariery zawodowej. Stypendysta zobowiązywał sięprzepracowaćtylelatufundatora,zailelat pobierałstypendium.Największympowodzeniem cieszyły się przedsiębiorstwa z dużych miast, między innymi Zielona Góra, Gorzów Wielkopolski, Koszalin, Kalisz, Konin, Piła, Leszno. Stypendium z Poznania mógł otrzymaćtylkostudentnastałezameldowanywtym mieście. Większość z nas w momencie podpisywania umów nie przywiązywała do ich postanowień dużej wagi, podpisywane były na uczelni, a perspektywa 2-3 lat do podjęcia pracy mocno oddalona. Liczyła się tylko wysokość stypendium i jego regularna wypłata co miesiąc przez rok kalendarzowy. Dla wielu zakładówpracy,szczególnietychzmniejszych miejscowości,przyszłyabsolwentpolitechniki mógłbyćczęstojedynymzatrudnionym inżynierem.Stosunkowonielicznągrupęstanowili stypendyści naukowi. Aby otrzymać stypendium naukowe, należało uzyskać, o ile dobrze pamiętam, średnią ocen 4,5 w pięciostopniowej skali. Nie było to łatwe, szczególnie u nas na Politechnice, ale na każdym roku byli studenci spełniający takie kryteria i to oni później stanowili kadrę pracowników akademickich uczelni z uprawnieniami do przyznania przez prezydenta miasta ważnego wtedy dokumentu, tak zwanego przyrzeczenia stałego zameldowania w Poznaniu.
Należę do tego rocznika absolwentów, w którym studia trwały 11 semestrów (pięć i pół roku). Bodajże na III roku wprowadzono semestralne praktyki robotnicze. Finansowo skorzystali na tym studenci pobierający stypendia fundowane. Otrzymywali podwójne wypłaty, bo zakład pracy, w którym odbywałosiępraktykęrobotniczą,płaciłcoprawda symbolicznie studentowi ok. 600 zł miesięcznie, ale do tej kwoty dochodziło stypendium fundowane,mniejwięcejwpodobnejwysokości.Tojużbardzopoważniezasilałostudencki portfel.Nietrwałotojednakdługo.Wnastępnych latach zniesiono możliwość podwójnego opłacaniastudentaiprzeniesionopraktykęrobotniczą na pierwszy rok studiów.
Trzeba dorabiać. W 1961 roku przy RadzieOkręgowejZSPpowstałaStudenckaSpółdzielniaPracy„Akademik”,którapozyskiwała zlecenia na dorywcze prace i przekazywała je studentom do wykonania. Na ogół były to roboty porządkowe i rozładunkowe. Z trzema kolegami dostaliśmy zlecenie na rozładunek wagonu z miałem węglowym. Nas było czterech, a miału węglowego ponad 30 ton, ale zarobiliśmy nieźle – po kilkadziesiąt złotych na osobę. Takie były cenniki. Pracowałem też przydemontażuoświetleniapoznańskiegoratusza. Polegało to na znoszeniu odłączonych wcześniej reflektorów z wieży ratuszowej na poziom parteru, windy oczywiście nie było, a stare wojskowe reflektory nie były lekkie. Wtedy po raz pierwszy, mimo kilkuletniego pobytu w Poznaniu, zobaczyłem w akcji poznańskiekoziołki.Mogliśmyoglądaćjezwnętrzawieży,obserwującprzytymuważniemechanizm ich działania.
Międzynarodowe Targi Poznańskie były też szansą na dodatkowy zarobek za prace związane z urządzaniem wystroju pawilonów czy przy montażu stoisk wystawienniczych. Wyższy szczebel to było zatrudnienie w czasie trwania targów przy obsłudze stoisk; największeszansemielitustudenciznającyjęzyki obce i reprezentacyjne dziewczęta.
Popularne jak zawsze były korepetycje. Studenci politechniki obstawiali zwykle przedmioty ścisłe – matematykę, fizykę; na to był zawsze popyt. Wszelkie formy zarobkowania pozwalały na większą samodzielność finansową studenta, również na trochę luksusu, jak pójście na przysłowiową kawę. Było biednie, a nasze życie studenckie było dzieleniem tej biedy.
Student Politechniki w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku zdawał blisko 40 egzaminów, wliczając w to egzaminy poprawkowe. Zapamiętałem egzamin z geologii na pierwszym roku studiów. Kierownikiem katedry był prof. Buryan, dostojny starszy pan w wieku przedemerytalnym. Egzamin u niego składał się z dwóch części. W pierwszej student powinien rozpoznać rodzaj minerału, co było warunkiem dopuszczenia do części drugiej, zasadniczej dla tego egzaminu. Minerały, w żargonie studenckim „skałki”, znajdowały się w korytarzu przed katedrą w specjalnych gablotach z oddzielnymi opisami po to, by studenci mogli się z nimi zapoznać i nauczyć się nazw. Na egzaminie gabloty z minerałami leżały na stole przykryte gazetami.Profesorjednąrękąodchylałgazetę, drugąwskazywałkonkretnyminerał,zasłaniał gablotę i żądał podania nazwy skałki. Już po częściustnejizdanymegzaminiewyjaśnił,że zmuszony został do stosowania takiej metody sprawdzanianaszejwiedzy.Wcześniejnaszym poprzednikom przygotowującym się do egzaminuwręczałpokilkaminerałówdoopisania, ale znaleźli się wśród nich przyszli inżynierowie, którzy nieznane im minerały wyrzucali przez otwarte okna na zewnątrz. „Szanowny Panie – mówił profesor – ja te minerały zbierałem w górach Harzu, Sudetach i Tatrach, aterazposesjiegzaminacyjnejmusiałemchodzić dookoła Politechniki i ponownie je zbierać pod oknami mojej katedry”.
Ważnym przedmiotem w kształceniu przyszłych inżynierów budownictwa były zajęcia ze statyki i dynamiki budowli. Na początku lat sześćdziesiątych katedrą tą kierował mieszkający w Warszawie doc. dr inż. J.Szymkiewicz.Podobnoegzaminuniegobył łatwiejszyiwmiłejatmosferzeprzeprowadzany w… pociągu relacji Warszawa – Poznań – Warszawa. Znałem kilku kolegów, którzy takzdalitentrudnyegzamin.Problemembyły tylko czas i pieniądze. Czy wystarczy bilet do Konina, do Kutna, a może do samej Warszawy? Cena biletu w I klasie ekspresu też miała konkretne znaczenie dla studenta.
Zaliczenie przedmiotu i zdanie egzaminu z filozofii marksistowskiej można było otrzymać za obecności na zajęciach. Jeśli student opuścił np. więcej niż 3 wykłady, musiał zdawaćegzamin.Natychwykładachbyłkomplet słuchaczy, wśród nich tak zwani „murzyni”, czyli koledzy z młodszych lat zastępujący za drobną opłatą studentów piątego roku.
Akademik mój prezentował się znakomicie. Nowy, z czerwonej cegły – właśnie oddany do użytku. Na ówczesne czasy standard byłbardzowysoki.Pokojetrzyosobowe,wbudowane szafy na odzież i półki na książki,
przedsionek z umywalką i lustrem. Byliśmy pierwszymi,którzyzamieszkaliwtakdobrych warunkach – my, czyli tylko mężczyźni. Nie doczekaliśmyczasów–tychkilkuładnychlat, które musiały upłynąć, zanim studentki i studenci mogli zamieszkać pod wspólnym dachem. Budowlani – jak zwykle wtedy – nie zdążyli ze wszystkim. Przez rok czekaliśmy na ciepłą wodę i uruchomienie stołówki. Nie przypominam sobie, aby z tego powodu były jakieśprotesty,petycjedowładz,sanepiduitp. Konieczne, pożyteczne, a nawet modne było częstechodzenienakrytybasenprzyul.Wronieckiej,gdziemożnabyłonietylkopopływać, ale i umyć się pod gorącym prysznicem. Zamontowanewakademikuwewspólnychumywalniach prysznice z zimną wodą też miały swój urok, szczególnie w upalne dni. Na co dzieńdopodgrzanialubugotowaniawodysłużyły pomieszczenia z kuchenkami elektrycznymi i dużymi aluminiowymi czajnikami.
Portierka z portierni opodal wejścia do akademika wydawała klucze i dzielnie pilnowała, aby nikt obcy (broń Boże dziewczyna) nie „wdarł się” do domu studenckiego. Osoby odwiedzające musiałypozostawić wportierni dowód tożsamości, a same odwiedziny mogły trwać do godziny 22.00.
W następnym roku akademickim do każdego pokoju dokwaterowano jednego mieszkańca,bomiejscwdomachstudenckichciągle było za mało. Pokoje były odtąd czteroosobowe,azato,jakgdyby„wnagrodę”,otrzymaliśmyciepłąwodęioddanądoużytkustołówkę. Na śniadanie, obiad czy kolację można było zejść w kapciach. Poprzednio stołówka studencka, serwująca tylko obiady bez śniadań ikolacji,znajdowałasięnaWildzie,obokgmachu głównego uczelni, w budynku nie wiadomo dlaczego zwanym „galluxem”. Podróż tramwajem z przesiadką (dopiero później jeździłbezpośrednitramwajnr18)niewydawała się nam – głodomorom uciążliwa, a napięcie wzrastało znacząco po wysiadce z tramwaju naprzystankuprzyRynkuWildeckim.Pieszo do pokonania było około 200 metrów; bieg, a nierzadko sprint pozwalał na szybsze spożycie często pierwszego posiłku dnia – kto pierwszy, ten lepszy, bo stołówka mała, a kolejki duże.
Z biegiem lat domów studenckich przybywało. Powstał kolejny przy ul. Zamenhofa dlaWydziałuMechanizacjiRolnictwa,następny dla studentów Wydziału Budowy Maszyn i ostatni w latach sześćdziesiątych, położony najbliżej budynku dydaktycznego uczelni przeznaczony dla dziewcząt – studentek z Politechnikiizpozostałychpoznańskichuczelni.
W połowie lat sześćdziesiątych działacze studenccy ogłosili plebiscyt na nazwę dla powstałegoosiedladomów studenckich. WybranoPoligród;konkurencyjnanazwaAkapol(od Akademiki Politechniki) nie przeszła, bo jak argumentował jeden z prorektorów, kojarzyła się z… AK, czyli Armią Krajową, a to było niepolityczne.
Praktyki zawodowe to jeden z ważniejszych elementów kształcenia. Na kierunku budownictwo było ich sporo poza godzinami samej nauki. Jeśli uzupełnić je obozami wojskowymi,toprawiekażdewakacjebyłyprzez nie mocno skracane. Po pierwszym roku studiów część wakacji zajmowała dwutygodniowa praktyka geodezyjna i równie długa tzw. praktyka na budowie.
Ta budowlana polegała na wykonywaniu prac fizycznych. Kierownicy budów bez entuzjazmu, a nawet z pewnymi oporami przyjmowali studentów i przydzielali im do wykonania na ogół tylko prace porządkowe. W mojej grupie dogadaliśmy się i kierownik rano wyznaczał dzienny zakres robót, po wykonaniu których mogliśmy iść do domu. Korzyść była obopólna – praktykanci przestali obijać się na budowie, a i robota była wykonana. Na moim trzecim roku wprowadzono tzw. praktyki robotnicze – trwały przez cały semestr letni. Studenci kierowani na praktyki robotnicze na budowy z założenia zapoznawaćsięmielizespecyfikąizakresemprzyszłej działalności zawodowej, pracować na wielu stanowiskach, by poznawać wysiłek wszystkich zatrudnionych, przede wszystkim trud klasy robotniczej. Przedsięwzięcie miało charakterbardziejpolitycznyniżzawodowy–celembyłozbratanieklasyrobotniczejzprzyszłą inteligencją.Odstronystudiującychwygląda-
łotoznakomicie,bostudiazostaływydłużone o jeden semestr, kilka godzin zajęć na uczelni (wojsko) nie było wielkim obciążeniem. Po prostupełenluzodnauki.Praktykirobotnicze zostały jednak w późniejszym czasie przeniesione na pierwszy rok studiów, a parę lat później zupełnie zaniechane.
Ostatnie praktyki student zaliczał na piątym roku. Trwały miesiąc i odbywały się u fundatora stypendium; były konkretne, bo wprzyszłymmiejscupracystudentaiprzebiegały w dobrej atmosferze. Nie pamiętam, aby na linii przedsiębiorstwo – student występowały jakieś napięcia.
Wojsko, czyli studenci w kamasze – to były wtedy takie sznurowane, głośno stukające na posadzkach buty z gwoździami w podeszwach. To był jeden – najgłośniejszy rano nakorytarzuakademika–elementubioruwojskowego studenta. Do kompletu należał także mundur polowy, płaszcz, czapka i… onuce. Tak wyposażeni studenci wyższych uczelni przez4latanaukirazwtygodniupojawialisię w Studium Wojskowym na każdej uczelni, by zaliczyć obowiązkową służbę wojskową i stanowićpotemwysokokwalifikowanąkadręoficerów rezerwy. W trakcie roku akademickiego odbywały się głównie zajęcia teoretyczne, a praktyczne szkolenie żołnierzy miało miejsce na dwóch miesięcznych obozach w czasie wakacji po drugim i czwartym roku studiów, wzawodowychjednostkachwojskowych.Specjalnością Studium Wojskowego Politechniki Poznańskiej (mieściło się na Wildzie) były wojskapancerne,jakożewPoznaniumieściła sięWyższaSzkołaWojskPancernych.Wykłady związane z programem studiów na uczelni możnabyłoopuszczać,zajęćwojskowych nie, a jeżeli – to tylko po przedstawieniu zwolnienia lekarskiego. Dotarcie na godzinę 8 rano z ul. Kórnickiej na Wildę, by tam punktualnie stawić się na apelu, wymagało nie lada wysiłku. Apel to była surowa kontrola wyglądu żołnierza-studenta, głównie jego fryzury. Nosiliśmy długie włosy „na beatlesów”, a to w wojsku było stanowczo zabronione, groziło niezaliczeniem szkolenia i w konsekwencji niezaliczeniem studiów i skierowaniem do służbywjednostceLudowegoWojskaPolskiego.Naiwneczęstopróbychowaniawłosówpod czapkę kończyły się ich obcinaniem na miejscuprzezkolegówlubkierowaniemdofryzjerazodnotowaniemnieobecnościnazajęciach. Wiedza wojskowa zapisywana była w tajnym zeszycie 100-kartkowym, przesznurowanym i specjalnie ostemplowanym; strony były ponumerowane. Za zgubienie takiego zeszytu groziłysurowesankcje,boprzecieżobcy,wrogiwywiadmógłwykorzystaćnotatkizeszkolenia wojskowego studentów do swoich niecnych, wrogich celów.
Wakacyjne wojskowe obozy studenckie były nie lada wyzwaniem. Pobyt latem w koszarach, nie nad jeziorem, w górach lub nad morzem, pobudka o 6 rano (w akademiku to środek nocy), a zajęcia to zgodne z regulaminem ćwiczenia na przykład zajmowania na czas miejsc w czołgu przez załogę w 7 sekund...Wojskowainstrukcja,wyuczonanapamięć, bardzo szczegółowo opisywała drogę każdego żołnierza, łącznie ze wskazówkami, gdzie należy postawić nogę, a gdzie oprzeć rękę. Nie przypominam sobie, aby jakaś studenckazałogaosiągnęłatęzaczarowanągranicę 7 sekund (chociaż 10 sekund już tak).
Obóz po drugim roku studiów kończył się złożeniem przez studentów przysięgi wojskowejwobecnościprzybyłychnatęuroczystość władz uczelni z rektorem na czele. Po odpowiednich przemówieniach na koniec uroczystości odbywała się parada, czyli uroczysty przemarszżołnierzy-studentówprzedtrybuną honorową. Całe popołudnia wypełniały nam ćwiczeniazmusztry,w upale,bo oficeromzawodowym i dowódcom plutonów bardzo zależało, by parada i cała ceremonia wypadła okazale,takjakbybyłtonajważniejszycelwyszkolenia przyszłych oficerów.
Drugi obóz po czwartym roku studiów kończył naszą edukację wojskową egzaminem państwowym. Wszyscy zdawali bez problemów,otrzymywaliśmystopieńpodchorążego, który w najbliższych latach, ale znowu po kolejnych szkoleniach w jednostkach wojskowych, zamieniano na stopień podporucznika.
Istniała też w tamtym czasie tzw. wojskowa służba okresowa. Do takiej dwuletniej służby kierowano absolwentów już z kilkulet-
nim stażem pracy. Największym „powodzeniem” cieszyli się inżynierowie budownictwa i lekarze. Dzisiaj trudno sobie nawet wyobrazić, jaka to była dolegliwość dla życia rodzinnego i kariery młodych ludzi wkraczających dopiero w dorosłość.
Klub studencki – pod koniec lat pięćdziesiątych świetlice studenckie przy akademikach zaczęto nazywać klubami. To był jeden z tych drobnych elementów zmian politycznych1956roku.Zniknęłypotańcówkiorganizowanewświetlicach,azastąpiłyjeubawylub fajfy(five)wpomieszczeniachjużklubowych. PierwszyklubstudentówPolitechnikiPoznańskiejnosiłnazwę„Murzynek”idziałałwakademikuprzyul.Słowackiego.PooddaniustudentompierwszegoakademikanaPoligrodzie flagowymklubemnaszejuczelnizostałzlokalizowany tam „Sęk”. Wystrojem i wyposażeniem wnętrza zajęli się studenci starszych lat budownictwa. Mimo znacznego oddalenia od centrummiastacieszyłsiędużąpopularnością, szczególnie wśród dziewcząt, chyba nie tylko dlatego, że miały one bezpłatny wstęp na owe tanecznefajfywsobotnieiniedzielnewieczory.Klubprowadziłtakżeinnądziałalnośćcharakterystyczną dla tych miejsc studenckiego życia. Były spotkania z interesującymi ludźmi, spektakle teatrów studenckich, koncerty, premiery studenckie w teatrach zawodowych Poznania i występy tam teatrów między innymi warszawskich i krakowskich zespołów goszczących w naszym mieście. Zapraszano do klubu znanych aktorów i reżyserów, a ci –cowydajesięzdzisiejszejperspektywyzaskakujące – chętnie przychodzili na te spotkania, rozmowy i dyskusje ze studentami bez jakiegokolwiek honorarium.
Pamiętam spotkanie w „Sęku” z konsulem Stanów Zjednoczonych – zainteresowanie przerosło oczekiwania, trudno było wejść na salę, co chyba wzbudziło niepokój władz uczelni. Za kilka dni odbyło się podobne spotkanie, ale z… konsulem Związku Radzieckiego. Frekwencja nie była już taka, lecz zadawane pytania – jak na tamte czasy – bardzo odważne.
Poznań nazywany byłwlatach sześćdziesiątychstolicąpiosenkistudenckiej.W„Sęku” występowali Zdzisława Sośnicka, Urszula Sipińska, Mirosława Kowalak, Zygfryd Klaus, nieco później Zenon Laskowik, Krzysztof Jaślar,WojciechKorda,AnnaSzmeterling(później Jantar), by wymienić tylko niektórych artystówznaszegomiasta,aizinnychośrodków akademickich przyjeżdżali sami wielcy, między innymi Wojciech Młynarski, Marek Grechuta, Maryla Rodowicz, zespoły Skaldowie, Czerwone Gitary.
Jakwkażdymporządnymstudenckimlokaluwklubiebyłopiwo.Przeduruchomieniem „Sęka”napiwochodziliśmydo„Leona”–kiosku garmażeryjnego położonegoprzyrondzie Rataje. Serwowano tu gorące parówki i piwo kuflowe. Nie wiadomo, skąd wzięła się nazwa „Leon”, kiosk nie miał szyldu, wszyscy sądzili, że Leon to imię sprzedawcy. W czasie juwenaliów, kiedy weseli studenci odśpiewali panu Leonowi „sto lat”, wyszedł z kiosku starszy mężczyzna i oznajmił – „Panowie, ja jestem Stanisław”. „Słowian” – studencki lokal w Poznaniu, popularnawiniarnia„Słowiańska”wcentrum miastaprzyul.Mielżyńskiego,obokdomutowarowego „Okrąglak”. Krążyło wokół „Słowiana” wiele legend, głównie mało przychylnych – o pijaństwie szerzącym się wśród studentów, o wszczynanych tam przez nich awanturach. Dobrych opinii wśród mieszczan prawie nie było. Studenci często tam przebywali, w dniach wypłaty stypendium, w czasie sesji po zdanych egzaminach trudno było o miejsce. Podawane na lampki lub w butelkach niedrogie wino było głównym atutem tegolokalu,którypodlegałbezpośrednioCentralnej Rozlewni Win Importowanych. Serwowano tam wina gronowe ze średniej półki bez marży handlowej, nie sprzedawano tanich win owocowych. Najbardziej popularne gatunki to wytrawny „Rizling”, słodkie „Lacrima” i „Mistella”. Do wina, nieważne –słodkie czy deserowe, podawano tylko słone paluszki,kawyiherbatywtymlokaluniebyło. Zdziewczynąnakawęmożnabyłowybraćsię dookolicznychkawiarni.Kawabyłanajczęściej „sypana” (dwie łyżeczki zmielonych ziaren zalane wrzątkiem i przykryte podstawką) podawana w szklankach. Ekspres kawowy
i porcelana tylko w ekskluzywnych lokalach nie na kieszeń studenta.
Do ulubionych winiarni studentów Politechniki należała także, oprócz „Słowiana”, znajdującasięnaStarymRynku„Ratuszowa”. Tutaj oprócz lampki wina można było zamówić kawę z ciastkiem.Stylowepomieszczenia piwniczne z ceglanymi sklepieniami stwarzały przyjemny nastrój. To w tym lokalu umawiano się na randki, w „Słowianie” głównie przesiadywali mężczyźni.
Absolutorium i koniec studiowania. Do absolwentów Politechniki należało przygotowanie pożegnania ze studiami, głównie organizacja absolutorium. Sprzyjał temu ostatni semestr – najlepszy i najciekawszy okres studiów, nieprzeciążony nauką. Jakieś szczątkowe zajęcia na uczelni i dużo wolnego czasu w zasadzie tylko na pisanie pracy magisterskiej.Naszeabsolutoriabyłyskromniejszeniż obecne. Togi i rzucane do góry birety pojawiły się znacznie później. Obowiązywał ciemny garnitur, biała koszula i krawat, dziewczęta – eleganckie stroje, najczęściej te zakładane na egzaminy. Obrzędy stałe, czyli tradycyjnie przemówienie przedstawiciela władz uczelni, pożegnanieprzezmłodszegokolegę,podziękowaniawygłaszaneprzezprzedstawicielaroku, do dnia dzisiejszego nie uległy zmianie. Wyczytywani kolejno wchodziliśmy na podium i tam oprócz kart absolutoryjnych otrzymywaliśmy tzw. tableau, fotografię formatu A3 zezdjęciamiwładzuczelni,pracownikówwydziału, pracowników prowadzących z nami zajęcia, no i oczywiście ułożone w kolejności alfabetycznej nazwisk nasze fotografie. Uroczystość zamykało odśpiewanie Gaudeamus igitur. Z tym był problem, bo większość z nas nie znała tekstu hymnu. Zarządzono próby w klubie „Sęk” i wykonanie na pożegnanie studiówtejpopularnejpieśniudałosię.Zdumnymiinajbardziejwzruszonymiuroczystością absolutoryjną rodzicami – dla nich z pewnościąbyłtojedenznajszczęśliwszychdniwżyciu – poszliśmy na obiad, a wieczorem bal do białego rana w wynajętej restauracji.
Kończyły się lata sześćdziesiąte, powoli kończyło się nasze studiowanie. O ile się nie mylę, w ciągu trzech miesięcy od zdania egzaminu końcowego na uczelni należało podjąć pracę u fundatora stypendium lub we wskazanym przez pełnomocnika rektora ds. zatrudnienia przedsiębiorstwie. W systemie nakazowo-rozdzielczym absolwenta naszej uczelni obowiązywał bezwzględny nakaz podjęcia pracy w zakładzie i w miejscowości wskazanejprzezowegopełnomocnikarektora. Wielu z nas chciało pozostać w Poznaniu i tu podjąć pracę. Nie mogli zrobić tego na pewno ci, którzy korzystali ze stypendium fundowanego przez zakład pracy spoza Poznania. Różne były metody obejścia tych przepisów. Najprostszym było zawarcie „na niby” związku małżeńskiego z „narzeczoną” mieszkającą na stałe w Poznaniu, by uzyskać stałe zameldowanie w mieście. Jeśli się to nie udawało lub narzeczona była też spoza Poznania, trzeba było wyjeżdżać z miasta naszych studiów i szczęścia szukać w innej części kraju.