
16 minute read
Lech Raczak Mir Caravane
Lech Raczak
Mir Caravane
Advertisement
(notatki z 1989 roku)
(przepisane w 19 lat później, w lipcu 2008 roku)
Rysunki, Monika Brząkała
Około 200 osób – aktorów, muzyków, akrobatów i techników teatralnych oraz ich dzieci – w karawanie blisko stu pojazdów: samochodów osobowych z karawanami, autobusów mieszkalnych, kamperów, furgonów, ciężarówek, dziewięciokrotne przekraczanie granic na dystansie 7000 km, cztery namioty cyrkowe i osobna konstrukcja dla linoskoczków występujących pod gołym niebem rozstawiane w dziewięciu miastach; około 500 przedstawień dla ponad 100 tysięcy widzów w ciągu 20 tygodni, od 15 maja do 20 września 1989 roku – a wszystko to na trasie Moskwa–Paryż. Oto pierwszy, jedyny, najważniejszy wędrowny festiwal teatralny ponad granicą Imperium (Moskwa – Leningrad – Warszawa – Praga – Berlin Zachodni – Kopenhaga – Bazylea – Lozanna – Blois – Paryż).
Pojechać do Rosji!
Pojechać do Rosji – ojczyzny Majakowskiego, Mejerholda, Ejzensztajna, Lenina i Trockiego – to sen rewolucyjnego artysty z Zachodu, który wprawdzie sporo wie o gułagu, kocha Tarkowskiego, ale w marzeniach tańczy na pokładzie Aurory. Zagrać w sowieckiej Rosji przedstawienie o Mandelsztamie, pokazać tam Piołun i Raport z oblężonego miasta, spektakle, za pomocą których prowadziliśmy naszą nierówną wojnę z realnym socjalizmem, skonfrontować nasze obsesje i nasze sny, koszmary i nadzieje z ludźmi, których mocniej „uciska ten sam but” (choć my mówimy – but sowiecki, więc ich) – to nierealna wciąż dla nas mrzonka. Choć tym bardziej byłoby pięknie wrócić do Polski z Moskwy, ze Wschodu, skoro się wyjeżdżało pod przymusem na Zachód z paszportem w jedną stronę.
Kiedy więc przyjaciele z kilku zespołów (Fotsbarn, Nucleo, Compagnie du Hasard) złożyli ostrożnie i nieśmiało propozycję włączenia się do projektowanego, wymyślanego właśnie wędrownego festiwalu, który miałby przejechać trasę z Moskwy do Paryża, powodów do wahań było niewiele.
Czas miał dopiero ujawniać problemy budzące poważne wątpliwości co do sensu przedsięwzięcia.
teczka Leszka

Ludzie radzieccy
Pierwszy pojawił się („w dżinsowym kostiumie” z „marmurku”) Sława, Wiaczesław Połunin. Świetny clown, którego oglądałem przed kilku laty z prawdziwym wzruszeniem w Jeleniej Górze na festiwalu teatrów ulicznych. Tam właśnie Sława – wspólnie z Horatio Czertokiem z Nucleo i Nikolasem Peskinem z Cie du Hasard – wymarzył sobie podobny festiwal w ZSRR. Przed rokiem (czyli w ‘87) Sława próbował zaprosić kilka zachodnich teatrów do Rosji – nic z tego nie wyszło. „Ale teraz jest właściwy czas! Pieriestrojka! Organizujemy wielki festiwal w Moskwie, Leningradzie, Wilnie, Tallinie i Kijowie. Będą pozwolenia, będą pieniądze. Warunek: festiwal musi być kontynuowany na Zachodzie i musi się nazywać Karawana Mira! Jak to będzie brzmiało tutaj? Caravane of Peace? Caravane de la Paix?”
My – to znaczy Nicolas, Horatio, John Kilby z Footsbarn Theatre i ja – byliśmy jednak twardzi: może się nazywać tylko i wyłącznie MIR CARAVANE. I nie będzie w związku z tą imprezą żadnej propagandy na rzecz imperialnego porządku, który w Moskwie nazywają pokojem. I żadnej współpracy z którąkolwiek z prosowieckich organizacji pacyfistycznych…
Sława pojawiał się kilka razy w Blois, w siedzibie Cie du Hasard, gdzie odbywała się większość naszych spotkań organizacyjnych. Zawsze sam, zawsze w dżinsie, zawsze mówiąc wyłącznie po rosyjsku. Tłumaczyć musiałem ja, lawirując z trudem między rosyjskim Sławy i angielskim reszty kolegów, grzęznąc w delikatnych zawiłościach polityki pokojowej pierestrojki. Czułem, że lubię się z Połuninem coraz mniej.
Sława opowiadał o postępie prac organizacyjnych, przyrzekał potrzebne pisma, zapewnienia, potwierdzenia i pojawiał się po miesiącu z pustymi rękoma i z gorącymi słowami, że wszystko idzie dobrze, wręcz wspaniale. Czas mijał. Nie wierzyłem. Miało się jednak okazać, że istotnie wszystko szło dobrze. Potem chłopcy (Nicolas, Horatio i John) pojechali do Moskwy. Beze mnie. Mój wyjazd do ZSSR okazał się problemem – jak to określił Sława – politycznie chwilowo nierozwiązywalnym. Wrócili rozpłomienieni: „Teraz wszystko pójdzie łatwo – GOLDIN WSZYSTKO ZAŁATWI!” I tu trzeba otworzyć podrozdział specjalny.
Goldin
Josif A. Goldin był promotorem programu MEGAVISION, sponsorowanego przez radzieckie MSZ, i z tego powodu – jeśli wierzyć jemu samemu i Sławie – pozostawał w bliskich stosunkach z samym Eduardem Szewardnadze (wówczas jako minister spraw zagranicznych ZSRR był to jeden z najważniejszych ludzi na ziemskim globie; później miał zostać prezydentem niepodległej Gruzji). Owej zażyłości w niczym nie przeszkadzał fakt, że jeszcze przed kilkoma miesiącami Goldin był więźniem systemu radzieckiej represyjnej psychiatrii. Josif Abramowicz, z ramienia ministerstwa kierowanego przez Szewardnadze, koordynował inny projekt współpracy kulturalnej między ZSRR a Zachodem: miał być to rejs statku wypełnionego postępowymi intelektualistami Wschodu i Zachodu dyskutującymi problemy kultury Europy. Autorom projektu z pewnością nie był znany film Piwowskiego, dlatego z pomysłem mogli wiązać poważne nadzieje. Okręt ów zamierzano wyposażyć w studio TV, by transmitować dyskusje za pośrednictwem systemu satelitarnego. (W owych czasach byłoby to przedsięwzięcie absolutnie pionierskie; nie istniała jeszcze znana nam dziś do przesytu telewizja satelitarna – przypis z 2008. Może zresztą wypada żałować, że projekt nie doszedł do skutku, przez co ludzkość została pozbawiona satyrycznego ekscesu na globalną skalę). Rejs, o którym mowa, miał być wstępnym krokiem ku realizacji programu MEGAVISION. Goldin podejmował się przepchnąć Mir Caravane – jako element towarzyszący jego projektowi – przez zawiły labirynt czerwonych dywanów łączących ważne i ważniejsze gabinety.
Parę miesięcy później trafiłem przypadkiem na wydawany w Los Angeles periodyk – powiązany zapewne z jakąś strasznie lewicową organizacją – pod mało obiecującym tytułem „Mother Jones”. A w nim rewelacja: wielki, panegiryczny artykuł o Goldinie. Artykuł wart jest przetłumaczenia na wszystkie języki, tu z konieczności poprzestać muszę na błyskawicznym streszczeniu, w którym niestety zatracą się niuanse wielkiej polityki.
Josif Goldin – z wykształcenia filmowiec – przez wiele lat pracował nad udoskonaleniem zarówno teoretyczno-filozoficznej, jak i technicznej strony swojego wielkiego projektu. Z tego powodu zmuszony był porzucić prestiżową pracę w Mosfilmie, gdyż pochłaniała zbyt dużo czasu. Kiedyś zapukali doń milicjanci. „Gdzie pracujesz?” – zapytali. Goldin wyjaśnił. „Tak nie można, Josif” – odrzekli. „Przyjdziemy za miesiąc, do tego czasu w dowodzie ma być pieczątka z miejsca pracy”. Po miesiącu sytuacja formalna Goldina nie zmieniła się jednak. Postawiony przed sądem w roli paso
żyta uchylającego się od zaszczytnego obowiązku Josif objaśnił swój projekt MEGAVISION, na co sędzia zdecydował zamknięcie go w szpitalu psychiatrycznym. Niebawem jednak wiatry pierestrojki szczęśliwie wywiały Goldina z „psychuszki” do… gabinetu w MSZ. Czas jednak ciągle nie sprzyjał. Do realizacji projektu niezbędne były pewne urządzenia elektroniczne dostępne jedynie w USA. Goldin pojechał więc do Ameryki. Tam za parę ministerialnych dolarów nabył potrzebny sprzęt i spakował w walizkę. Na cle okazało się jednak, że Reganowskie embargo nie pozwala na to, by obywatel wielkiego ZSRR z walizką zakupów ze sklepu AGD mógł po prostu wsiąść do samolotu Areofłotu i po kilku godzinach wylądować w Moskwie. Znalazł się na szczęście w Ameryce podobny pasjonat-wynalazca, dysponujący amerykańskim paszportem, który zauroczony projektem Goldina, wziąwszy fatalną walizkę, wsiadł w Nowym Jorku w brytyjski (uwaga, to okaże się istotne!) samolot do Stambułu, a tam nabył bilet do Moskwy. Niestety, tu włączyły się tureckie władze celne, które zakwestionowały zawartość nieszczęsnej walizki! Na szczęście zdecydowana interwencja przewoźnika osoby i walizki, linii lotniczych Jej Królewskiej Mości, umożliwiła szczęśliwy przelot do ZSRR. Po paru tygodniach, już po przeprowadzeniu przez Goldina w towarzystwie amerykańskiego pasjonata koniecznych eksperymentów okazało się, że radzieckie tym razem przepisy celne nie pozwalają na to, by nieszczęsna walizka z zawartością o znaczeniu strategicznym – jak to określono – odbyła powrotną drogę do USA. Amerykański pasjonat wrócił więc z pustymi rękoma (jeśli nie liczyć kilku Waniek-Wstaniek dla przyjaciół). Ma teraz w swej ojczystej Ameryce nową pasję: walkę przeciw biurokracji, która zarówno w USA, jak i ZSRR mnoży bariery utrudniające współpracę wynalazców. Tyle – najzupełniej serio – „Mother Jones”. My jednak porzućmy na czas jakiś osobę Goldina, tym bardziej że on sam nie zdążył zbyt wiele zdziałać dla Mir Caravane, gdy został przerzucony na inny odpowiedzialny odcinek politycznej działalności – polecono mu koordynację pomocy międzynarodowej dla ofiar trzęsienia ziemi w sowieckiej Azji. Być może zdarzy się jeszcze okazja, by opisać fascynujący projekt MEGAVISION, który miał rozwiązać podstawowy dylemat sowiecki: jak dać człowiekowi poczucie wolnej ekspresji, trzymając go mocno za mordę. Czekają bowiem kolejni ludzie radzieccy.
Ludzie radzieccy – ciąg dalszy
Następny był mr Worobiow, radca ambasady ZSRR w Paryżu, kontakt – zdaje się – przez Goldina; imienia ni otczestwa nie pamiętam, zresztą, mogły być służbowym pseudonimem. Spotkaliśmy się w Paryżu, gdzie założyliśmy w międzyczabiuro stowarzyszenia międzynarodowego Mir Caravane West. Ulubionym zwrotem słownym

mr Worobiowa było „you must”, od którego zaczynał większość wypowiedzi. „Musicie zrealizować ten projekt” – oświadczył na wstępie. „Rząd radziecki popiera sprawę w całej rozciągłości. By wzmocnić siłę pokojowej demonstracji, sowieckie ministerstwo obrony przekaże wam sześć albo wręcz osiem platform samobieżnych służących do transportu rakiet bojowych SS-20. Musicie ich użyć jako ruchomych scen do waszych przedstawień!”
Zatkało nas wszystkich. Aż przeciągającą się ciszę, jak strzał z kałacha, przerwał głos Johna Kilby’ego: „NO!”
„Poczemu, druzja, nie ponimaju?” – odezwał się na to grzmiący bas Anatolija Silina, laureata nagrody państwowej ZSRR w dziedzinie reżyserii, mianowanego przez Sławę (lub kogoś, kto kierował z ukrycia Sławą) głównym koordynatorem artystycznym rosyjskiej części karawany. (Bas Silina miał nam towarzyszyć potem przez blisko 5 miesięcy trwania Mir Caravane; wszyscy mieliśmy głęboko znienawidzić tego aparatczyka, którego ryk będzie niebawem wypełniał przekleństwami moskiewskie biura Karawany Mira i park zajmowany przez festiwal i… później, już po przekroczeniu granicy Imperium, na Zachodzie, przyszło nam polubić Tolę, zwalistego, lecz skromnego artystę, skłonnego do każdej pomocy, z którym i bez picia pogadać można o wszystkim w czasie długiej podróży…). „Aj olso dont anderstand! Musicie!” – upierał się Worobiow, który najwyraźniej brał nas za sowieckich poputczyków, agentów lub przynajmniej prosowieckich pacyfistów. „My przekazujemy te pojazdy panu H. (cholera, nie zapisałem 19 lat temu nazwiska, widać byłem pewien, że zostanie mi w głowie na zawsze, i przepadło, bezpowrotnie przepadło) działaczowi Zielonych z RFN, który prowadzi przy ich pomocy swoją kampanię wyborczą, bo umyślił sobie, że na lawetach SS-20 wjedzie do parlamentu w Strassburgu. To jest prawdziwy mołodiec, człowiek radziecki, choć sam jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy. Wy musicie być częścią wielkiej pokojowej ofensywy, która za rok podbije Zachód: rowerowy Wyścig Pokoju pojedzie z Moskwy przez Pragę, Warszawę i Berlin do Paryża, podobną do waszej trasą, Okręt Pokoju popłynie wzdłuż wybrzeży Europy (projekt Goldina), odbędzie się nawet samochodowy Rajd Pokoju!”
Byliśmy przekonani, że to koniec naszych planów wyjazdu do Rosji. Powtórzyliśmy Worobiowowi nasze „nie” dla udziału w „wielkiej pokojowej ofensywie na Zachód”.
W nocnym pociągu z Paryża, którym wracałem do Ferrary, śniła mi się jowialna twarz Worobiowa, który basem Silina powtarzał: „You must, you must!” Wówczas jeszcze w żadnym śnie nie byłem zdolny wyobrazić sobie serdecznego lejtnanta Aleksieja, który na przejściu granicznym w Brześciu w ciągu paru chwil zaprzyjaźni się z międzynarodowym tłumem Mir Caravane, by ściskając, poklepując po plecach i żartując, urządzić totalną, bezwzględną i precyzyjną rewizję w samochodach, furgonach, autobusach, ciężarówkach i karawanach.
My
My, pięć zespołów: francuska Compagne du Hasard (która włączy później do swego składu grupę muzyczną z Burkina Faso); stworzony przez emigrantów z Argentyny włoski Teatro Nucleo; z korzeni angielski, lecz od lat pracujący we Francji Footsbarn Traveling Theatre; hiszpańska grupa powietrznych akrobatów Circ Perillos i Teatr Ósmego Dnia – polski zespół w międzynarodowym składzie z siedzibą w Ferrarze. Wszyscy znamy się od dawna, przynajmniej ze słyszenia. Z Nucleo współpracujemy na co dzień w Ferrarze, wykorzystując część pomieszczeń opuszczonego szpitala psychiatrycznego, który jest ich siedzibą; Cie du Hasard zaprasza nas co roku na festiwal w Blois; z Footsbarnem mieliśmy się spotkać już kilka razy w latach osiemdziesiątych na różnych festiwalach, ale nas wówczas nie wypuszczano z Polski – im pozostawało podpisywanie protestów w tej sprawie… Spotkaliśmy się wreszcie latem 87 roku właśnie w Blois i zaprzyjaźniliśmy się.
Footsbarni od lat żyją w wędrownej komunie: mieszkają w autobusach i karawanach przerobionych na domy, grają w cyrkowym namiocie, wychowują wspólnie wspólne dzieci, które codziennie udają się do szkoły mieszczącej się w przerobionym wewnątrz na wzór klasycznej angielskiej klasy autobusie. Ich sposób życia artystów-nomadów ma stać się wzorcem dla całej naszej imprezy; ich sposób pracy – równa współpra
ca aktorów, którzy obywają się bez scenarzystów i reżyserów – ma być modelem pracy nad wspólnym spektaklem całej karawany. O tym spektaklu nie wiemy zresztą nic poza tym, że ma się nazywać Odysea 89. Te pięć zespołów powołało we Francji stowarzyszenie „Mir Caravane”. Prezesem został Nicolas Peskine z Blois, Horatio Czertok – reżyser Nucleo – jest wiceprezesem, John Kilby – administrator Footsbarnu – jest skarbnikiem stowarzyszenia; w zarządzie są jeszcze Adelaide, trapezistka z Perillos, i ja. Ponieważ stowarzyszenie uzyskało niewielką dotację z francuskiego ministerstwa kultury, możemy zatrudnić jedną osobę, która będzie koordynować prace organizacyjne. Jest to Pierre Laulane, który pracował poprzednio w dyplomacji francuskiej w Bogocie; dyplomatyczna ogłada nie przyda mu się w pertraktacjach z Ruskimi, ale okaże się pomocna w organizowaniu zachodniej części tournée. Później, tuż przed wyjazdem do Rosji, zatrudnimy na poczet przyszłych wpływów sekretarkę-poliglotkę, trzech fachowców od montażu namiotów cyrkowych i – oczywiście – lekarza. Na razie jednak my sami, z pomocą Pierre’a, musimy zorganizować całą zachodnią część karawany. I to zorganizować tak, aby zarobić też na pokrycie znacznej części kosztów wschodniej części (ruble, złotówki i czeskie korony są niewymienialne na nic), a w czasie (ewentualnego ciągle) pobytu w Rosji, Polsce i Czechosłowacji zachodni aktorzy muszą płacić składki ubezpieczeniowe, podatki, raty, czynsze i abonamenty; do tego dochodzą koszty samochodów, karawanów, trzech namiotów cyrkowych i widowni do nich oraz ciężarówek do przewozu tego wszystkiego, które musimy kupić. To my jesteśmy też odpowiedzialni za to, aby pokryć kolegom ze Wschodu (Litsedei i Swoja Igra z Rosji, Divadlo na Provasku z Czech, Akademia Ruchu z Polski) honoraria, koszty podróży i wyżywienie w trakcie zachodniej części Mir Caravane. Usiłujemy więc sprzedać projekt. I nic się nie udaje. Jest już grudzień 1988 roku. Po paru miesiącach dobrze rozwijających się pertraktacji odmawia przyjęcia karawany Bolonia. Władze miasta i regionu od lat pielęgnują kontakty z ZSRR (w Emilii Romagnii od wojny rządzą komuniści), dlatego świetnie wiedzą, że bez bumagi z dobrym stemplem nie można nic projektować na bieżącą pięciolatkę. A żaden z obiecanych przez Sławę ważnych papierów z Moskwy ciągle nie nadchodzi. Odmawia Amsterdam – zaczął się nowy rok finansowy, z powodu braku potwierdzenia udziału rosyjskich zespołów w imprezie nie da się już uruchomić dotacji. Waha się Berlin – Senat zarezerwował pieniądze, wyznaczył na imprezę teren pod Kolumną Zwycięstwa w kierunku Bramy Brandenburskiej, ale pod warunkiem, że – zgodnie z przedstawionym przez nas projektem – spektakle odbędą się po obu stronach muru. Tymczasem z Haupstad der DDR przyszła odpowiedź, że z powodu braku miejsc w hotelach (!) i wolnych scen w teatrach (!) przyjęcie Mir Caravane nie jest możliwe…
Mamy zagwarantowane występy karawany w Blois, bo tam festiwal organizuje Nicolas Peskine; prawdopodobny jest spektakl Odysei 89 (jeśli powstanie!) na festiwalu w Lozannie; ten sam spektakl możliwy jest też w obchodzącym 200-lecie rewolucji Paryżu; nie zrezygnowała jeszcze Kopenhaga, choć coraz bardziej natarczywie domaga się potwierdzeń z Rosji; grupa ludzi w Bazylei – w znacznej części uczestnicy warsztatów Nucleo i naszych – zawiązała stowarzyszenie „Mir Caravane Basel” i próbuje tam zorganizować etap karawany... Na szczęście przychodzi wiadomość od Sławy, że transportery rakietowe nie są niezbędne i że układy w sprawie zgody na przyjazd Teatru Ósmego Dnia do ZSRR są trudne, ale nie beznadziejne.
Nie wierzymy.

Odwilż
Nadchodzi wiosna i sytuacja staje się trudna: koncentrując się na programowaniu Mir Caravane, zaniedbaliśmy poszukiwanie kontraktów na sezon letni i w efekcie staje nam przed oczami wizja bezrobocia i totalnego bankructwa. Przychodzące od Sławy wiadomości z jednej strony cieszą, z drugiej niepokoją. Upadają kolejne fronty sowieckiej „ofensywy pokoju”: kolarze pojadą – jak zwykle – tylko do Berlina, okręt zostanie w porcie, nie będzie rajdu samochodowego, radzieckie kolejnictwo ma pewne trudności. I niespodziewanie zaczyna się coś dziać na naszym „froncie organizacyjnym”: Berlin Zachodni potwierdza przyjęcie karawany, stowarzyszenie w Basel znajduje sponsorów, Kopenhaga zadawala się gwarancjami, których udzielamy my. Z Rosji zaczynają napływać zaproszenia: wpierw Footsbarn i Perillos, potem Nucleo i Cie du Hasard. Rosjanie konferują w sekrecie z polskim ministerstwem kultury, więc przyjaciele z Mir Caravane West wysyłają telex do Moskwy, że bez Teatru Ósmego Dnia nie przyjadą. I wreszcie przychodzi zaproszenie także dla nas. Pożyczamy 20 tys. DM (dziś to nominalnie ok. 10 tys. euro, realnie 20 tys. Wtedy za te pieniądze można było w Polsce postawić dom) i w pośpiechu kupujemy dwie przyczepy kampingowe i samochód do holowania jednej z nich. Ruszamy do Polski przygotować spektakl uliczny, o który Rosjanie proszą (powstanie Mięso). W Polsce kupujemy trzecią przyczepę, krajowej konstrukcji, która będzie potem na Zachodzie budzić zdumienie ze względu na zminimalizowane wymiary. 15 maja mamy spotkać się wszyscy – Footsbarn, Perillos,

du Hasard, Nucleo, Ósmego Dnia – w Terespolu. Perspektywa przekroczenia sowieckiej granicy staje się realna.
Terespol
Stoimy oto przed przejściem granicznym – prawdziwa karawana samochodów z przyczepami kampingowymi, samochodów mieszkalnych i ciężarówek. Nierealny projekt staje się rzeczywistością, za chwilę wjedziemy TAM. Patrzę na moich zachodnich przyjaciół. Nicolas Peskine, ogromne chłopisko rozpychające inwalidzki wózek, z którego z wysiłkiem przerzuca się za kierownicę samochodu – tym wózkiem będzie wspinał się za prawie dwa miesiące po stromych uliczkach Wilna, szukając śladów warsztatu szewskiego, który prowadził dziadek; Horatio Czertok, urodzony i wychowany w Argentynie reżyser włoskiego teatru – 50 kilometrów na wschód od tego miejsca jest miasteczko, z którego wywodzi się rodzina Czertoków, Horacemu nie uda się jednak tam dojechać: przy próbie zjazdu z breżniewowskiej autostrady zawróci go milicja. „Myślę, że Ósmego Dnia jedzie pierwszy. Dopiero gdy Polacy wjadą do Związku Sowieckiego, granicę przekracza reszta” – proponuje John Kilby. Przez hałas zapuszczanych silników słyszę radosny głos Antonia, wychowanego na Majakowskim aktora z Nucleo: „Kto znowu rusza prawą? Lewa! Lewa!”
Przejeżdżamy polskie stanowiska kontrolne. Przed nami sowieci. Pojazdy w trzech kolumnach. Nie wolno wysiadać. Na znak podjeżdżać do kontroli…

MEGAVISION
To miało być tak: wielkie ekrany telewizyjne sprzężone z kamerami umieszczone na ludnych placach w metropoliach. Na ekran w Nowym Jorku – dzięki bezpośredniemu połączeniu satelitarnemu – transmituje się Plac Czerwony, na Placu Czerwonym widzimy na przykład nowojorski Central Park. Do kamer podchodzą przypadkowi przechodnie: Jimmy z jednej strony, Wania z drugiej. Mogą pogadać o życiu: o robocie, cenach, pogodzie, dzieciakach, rozgrywkach ligowych… Z jednej strony do pogawędki włączy się Nancy, z drugiej Katja… Rozwija się bezpośredni ludzki kontakt ponad granicami.
Taki pomysł na poszerzanie zakresu ludzkiej wolności mógł zrodzić się tylko w Sowietach, gdzie najbardziej szalone umysły nie są w stanie wyobrazić sobie, że można po prostu podróżować z kraju do kraju jak z ulicy na ulicę, że granica państwa nie musi być nieprzekraczalnym systemem umocnień, zasieków, pułapek i pól minowych izolujących obszar zakazany, nienaruszalny, zastrzeżony, tabu. Goldin, szalony wynalazca systemu, zakładał, że porażone siłą efektu władze, samoograniczone już zresztą chaosem pierestrojki, nie będą limitować w sposób dotkliwy dostępu obywateli do ekranu i kamer, nie stworzą nowej linii granicznej, którą przekraczać będą tylko zaufani towarzysze upoważnieni przez KGB,s i nie będą represjonować tych, którzy wyrażą niezadowolenie z życia w sowieckim raju. Zresztą zakładał – jak się zdaje – że jakikolwiek kontakt w cztery oczy z wolnym człowiekiem na dalekim kontynencie musi wstrząsnąć zsowietyzowanym umysłem.
Gdy koledzy z zachodniego Mir Caravane opowiedzieli mi po swojej wizycie w Moskwie o projekcie Goldina, zdałem sobie sprawę, że w jednym można ufać Sławie Połuninowi i jego współpracownikom z zespołu klownów: oni musieli doprowadzić do realizacji Mir Caravane, by nie pozostać częścią systemu MEGAVISION.
Brześć. MEGAVISION nie zacznie działać.
W tym miejscu kończą się notatki o organizacji Mir Caravane. Zrobiłem je najprawdopodobniej już po zakończeniu imprezy, we wrześniu 1989 roku po powrocie do Ferrary, choć nie wykluczam, że jeszcze w czasie trwania karawany, w Blois. Z not na marginesach wynika, że w planie miałem opis przynajmniej rosyjskiej części podróży…
Notatki przepisałem bez zmian (jeśli nie liczyć paru poprawek stylistycznych). Ingerencje o charakterze przypisów wydzieliłem kursywą.
Na koniec – dla historycznego porządku i ścisłości – skład zespołu Teatru Ósmego Dnia na Mir Caravane: Daria Anfelli, Thomas Bergmann, Adam Borowski, Tadeusz Janiszewski, Marcin Kęszycki, Katarzyna Klebba, Lech Raczak, Marek Raczak, Roman Rauhut, Leszek Sczaniecki, Tomasz Stachowski, Barbara Theobaldt, Ewa Wójciak i jej córka Julia.
Lech Raczak, 2008