MM Trendy #11 (101)

Page 1

LISTOPAD 2021 NUMER 11 (101) / WYDANIE BEZPŁATNE

Catz ’N Dogz 18-letni związek kota z psem



#11

#spis treści listopad 2021

34

Styl życia Lukrecja, czyli kot podróżnik

#06 Newsroom

Wydarzenia, podsumowania, sukcesy, nowe projekty, inwestycje

#32 Teatr

Catz ’N Dogz podsumowują swoją muzyczną działalność i świętują 18- ste urodziny podczas koncertu w Filharmonii w Szczecinie

Rusza Cyfrowe Forum Teatralne.pl

Iwona Jarosiewicz zdradza wnętrzarskie tajemnice

#34 Styl życia

#52 Książki

#22 Eedytorial

#38 Sztuka

#16 Temat z okładki

Like a princess

#28 Temat wydania

Monika Marin i książki, które inspirują

Lukrecja, czyli kot podróżnik

Dr Dariusz Kacprzak, zamiłowania historyk sztuki, z wyboru - szczecinianin

#42 Wnętrza

Weronika Kowalska, pierwszą książkę napisała 9 lat. Co dziś robi?

#54 Film vs Komiks Najciekawsze tytuły na jesienne wieczory

#60 Kronika towarzyska M A G A Z Y N M I E J S K I | N U M E R 11 / 2 0 2 1

3


#okładka: NA OKŁADCE: GRZEGORZ DEMIAŃCZUK (GREG) I WOJCIECH TARAŃCZUK (VOJTEK) ZDJĘCIE: KAROL GRYGORUK

FOTO Ella Estrella Photography / MUA & STYL Agnieszka Szeremeta

#11

Agata Maksymiuk

redaktor naczelna

Znajdź czas dla siebie, to jedna z tych porad, które dziś bardziej niż refleksję budzą chęć przewrócenia oczami. Zastanawia tylko, co bardziej odebrało sens temu zdaniu - „coachingowe” poradniki nastolatek zalewające media społecznościowe czy raczej rzeczywistość, w której po nasze portfele ręce wyciąga inflacja? Przyjmijmy, że odpowiedź leży gdzieś na styku i może przed chwyceniem się kolejnego zlecenia naprawdę zaplanujmy czas dla siebie. Wiele wskazuje na to, że chwila spokoju może być cenniejsza niż wynagrodzenie za nadgodziny. Inspiracji, jak i gdzie spędzić wolny czas, nie zabraknie Wam w tym wydaniu. Prezentację zaczynamy od Catz ’N Dogz, czyli szczecińskiego duetu Grzegorza Demiańczuka i Wojciecha Tarańczuka lub po prostu Grega i Vojtka. Panowie właśnie osiągnęli pełnoletność swojego muzycznego związku - a to imponuje. Podobnie jak to, że w tym czasie zagrali w wielu naprawdę unikatowych miejscach, jak choćby na Fidżi, kiedy na środku oceanu, podczas odpływu na trzy godziny wyłoniła się mała wyspa, która szybko przerodziła się w scenę. Niedługo spotkamy ich w Filharmonii w Szczecinie, gdzie z całą pewnością przełamią kolejny koncertowy schemat. Jeśli jednak od muzyki wolicie ciszę, to na pewno zainteresują Was nasze rozmowy z dwiema wyjątkowymi pisarkami - Moniką Marin i Weroniką Kowalską. Obydwie pochodzą ze Szczecina i obydwie zdobywają swoją twórczością serca młodzieży i dorosłych w całym kraju. Pierwsza z nich to autorka słynnej trylogii „Kroniki Saltamontes”, druga to najprawdopodobniej najmłodsza pisarka w Polsce, która właśnie promuje nową powieść „Red&Green”. Tuż obok nich z mocną dawką natchnienia czekają: Dr Dariusz Kacprzak, który od lat uczy nas piękna, organizując wystawy w Muzeum Narodowym w Szczecinie, Sandra Sobaszek z kotką Lukrecją, zapalone podróżniczki, czy też Martyna Kaczmarek, twórczyni słynnej Herstorii. Oczywiście to nie wszystko, co dla Was przygotowaliśmy, ale wolimy, żebyście sami odkryli resztę, korzystając z wolnego czasu.

4

#redakcja Nowy Rynek 3, 71-875 Szczecin tel. 91 48 13 341; fax 91 48 13 342 mmtrendy.szczecin@polskapress.pl www.mmtrendy.szczecin.pl Redaktor naczelna: Agata Maksymiuk Product manager: Ewa Żelazko tel. 500 324 240 ewa.zelazko@polskapress.pl Reklama: tel. 697 770 133, 697 770 202 mateusz.dziuk@polskapress.pl pawel.swiatkowski@polskapress.pl Redakcja: Małgorzata Klimczak, Ynona HusaimSobecka, Bogna Skarul, Dariusz Zymon, Leszek Wójcik, Anna Brüske-Szypowska, Łukasz Czerwiński, Monika Piątas Prezes oddziału: Piotr Grabowski Marketing: Monika Latkowska Dział foto: Sebastian Wołosz, Andrzej Szkocki Skład magazynu: MOTIF studio Druk: F.H.U. „ZETA” Wydawnictwo: Polska Press Grupa sp. z o.o. ul. Domaniewska 45, 02-672 Warszawa Prezes: Tomasz Przybek

Dołącz do nas na www.facebook.com/ MagazynMMTrendy oraz Instagram.com/mm.trendy


#reklama


| NEWSROOM |

fot. archiwum prywatne

To pewne. Akademia Sztuki zakupi Pałac Joński przy pl. Orła Białego

Umywalka, która pozwala oszczędzać wodę

fot. Sebastian Wołosz

Kamila Pawlak, studentka Wydziału Wzornictwo Akademii Sztuki, zajęła drugie miejsce w międzynarodowym konkursie Roca Jump the Gap 2021. Jury, pod przewodnictwem światowego dizajnera Shigeru Ban, ujęła projektem umywalki, która pomaga oszczędzać wodę. O konkursowe podium walczyło kilkanaście tysięcy osób z całego świata, jednak to szczeciniance udało się je zdobyć. (red)

Akademia Sztuki kupi od Banku Pekao S.A. Pałac Joński przy pl. Orła Białego 3. To budynek zlokalizowany obok obecnej siedziby - Pałacu pod Globusem. Wiadomość jest pewna, ponieważ bank udzielił już zgodę na tę transakcję. Mówiła o tym dr hab. Mirosława Jarmołowicz, prof. AS, rektor Akademii Sztuki, podczas uroczystej inauguracji roku akademickiego 2021/22. Uczelnia przystępuje do sfinalizowania tego zakupu. Nowy budynek ma rozwiązać problemy Akademii Sztuki związane ze złym stanem budynku przy ul. Kolumba 61 i wciąż trwającym remontem Pałacu Ziemstwa Pomorskiego. – W obiekcie znajdzie się miejsce dla pracowni artystycznych, obecnie zlokalizowanych w budynku przy ul. Kolumba, ponadto sale do ćwiczeń wydziałów muzycznych, pomieszczenia administracyjne uczelni, pokoje gościnne, pomieszczenia socjalne dla studentów i pracowników – mówiła pani rektor. - To wiadomość, z której się bardzo cieszymy, gdyż wobec dynamicznego rozwoju uczelni, rosnącej liczby studentów, powstających nowych kierunków i specjalizacji nowy obiekt znacząco poprawi funkcjonowanie uczelni. To trzeci obiekt zabytkowy o charakterze pałacowym, który będzie należał do tej uczelni. Obecnie Akademia Sztuki dysponuje Pałacem pod Globusem przy pl. Orła Białego i Pałacem Ziemstwa Pomorskiego przy al. Niepodległości. (mk)

6

Nowa zabudowa jak z dawnych lat U zbiegu ulic Panieńskiej i Kłodnej na Podzamczu powstanie nowa zabudowa mieszkalna z lokalami usługowymi na parterze. Ze względu na wyjątkowy charakter miejsca, budynki mają nawiązywać do jego historii. Budowa jest inwestycją spółki Pod Zamkiem - apartamenty 24. Teren znajduje się pod nadzorem konserwatora zabytków, a na początku roku były tam prowadzone prace archeologiczne. Spółka doczekała się jednak pozwolenia na budowę i jest gotowa do rozpoczęcia prac. - Cała budowa jest związana z wytycznymi konserwatora zabytków, dlatego nowe budynki będą miały charakter kamienic, a elewacja nawiązuje do historii tego miejsca. Na konstrukcję budynku, wpłynie też fakt spadku ulicy w kierunku Odry. Obszar planu miejskiego zakłada lokale usługowe na parterze - mówi nam prezes spółki Jerzy Szarżanowicz. Harmonogram przewiduje zakończenie prac w 2024 roku. A same mieszkania mają trafić do sprzedaży już na początku przyszłego roku. W tej chwili trwają jeszcze prace nad ostatecznym projektem wizualnym. (łc)


#reklama


| NEWSROOM |

Już w tym miesiącu Fruktolinka, sklep ze zdrowymi produktami, otworzy się stacjonarnie na osiedlu Nowa Cukrownia. W asortymencie pojawi się żywność i kosmetyki uznanych marek i regionalnych producentów. Oznacza to, że na półkach będzie można znaleźć m.in. makarony, kasze, mąki, ale też miody, soki, syropy, a nawet pieczywo na zakwasie, sery i mleko. Pomyślano również o weganach, sportowcach a także osobach zmagających się z celiakią, cukrzycą czy różnymi nietolerancjami pokarmowymi. Jakość produktów potwierdzą certyfikaty i etykiety, które jasno wskżą na prosty i czysty skład pozbawiony konserwantów, ulepszaczy i innych szkodliwych związków. To samo dotyczy kosmetyków - balsamów, szamponów, mydeł, olejków i innych. W zakupach pomocą służą również właściciele oraz zespół sklepu. Patrycja Frontczak, współzałożycielka to prawdziwa pasjonatka, która tematem zdrowego życia zajęła się z powołania. Czując, że przyszedł czas, aby podzielić się zdobytą wiedzą z innymi zdecydowała się na uruchomienie punktu stacjonarnego. Pomysłów ma jednak więcej. Najlepszym przykładem jest Świeży ryneczek, czyli dostawy świeżych, naturalnych produktów pod wskazany adres. Więcej o filozofii marki można dowiedzieć się odwiedzając stronę www.fruktolinka. pl oraz FB: @ekofruktolinka. Tam też wypatrujcie dokładnej daty otwarcia sklepu!

8

fot. archiwum prywatne

Fruktolinka otwiera się stacjonarnie!

Polska prapremiera greckiego arcydzieła w filharmonii Filharmonia szczecińska przy współudziale Stowarzyszenia Greków Pomorza Zachodniego w Polsce Ellas-Parea, po raz pierwszy w kraju zaprezentowała wykonanie oratorium Mikisa Theodorakisa. Dzieło jest nazywane „Biblią narodu greckiego”. Uroczystość uświetniły obchody 200. rocznicy odzyskania przez Grecję niepodległości. W wydarzeniu wzięli udział przedstawiciele władz miasta Szczecin, województwa zachodniopomorskiego oraz Ambasady Greckiej w Polsce. (red)


ZAPRASZAMY! #reklama

! o k d o ł s a n Nie tylko danie, lunch i drinki. ia Zapraszamy na śn

Pijalnia Czekolady E. Wedel przy Placu Grunwaldzkim Pijalnia Czekolady E. Wedel Brama Królewska Fot: Roksana Soból


| NEWSROOM |

Marcin Wasilewski Trio i Joe Lovano w Szczecinie

fot. Sebastian Wołosz

fot. materiały prasowe

Zachodniopomorskie Noble 2020. Wybrano laureatów

Uroczystość odbyła się pod koniec października w auli Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie. Kapituła konkursu w tym roku wybrała laureatów w ośmiu dziedzinach: nauki humanistyczne, nauki medyczne, nauki ekonomiczne, nauki podstawowe, nauki techniczne, nauki rolnicze, nauki o morzu i nauki artystyczne. Kapituła Zachodniopomorskiego Klubu Liderów Nauki działała w następującym składzie: prof. dr hab. inż. Wojciech Kacalak, prof. dr hab. Jan Lubiński, prof. dr hab. Piotr Masojć, prof. dr hab. inż. Antoni Morawski, prof. dr hab. Waldemar Tarczyński, prof. dr hab. Aleksander Wolszczan. Zachodniopomorskie Noble to prestiżowa nagroda organizowana od 2001 roku. Głównym celem jest promocja zachodniopomorskiej nauki oraz ludzi o najwyższych parametrach naukowych. Fundatorami i sponsorami tegorocznej edycji konkursu są: Marszałek Województwa Zachodniopomorskiego, Wojewoda Zachodniopomorski, Prezydent Miasta Szczecin, Prezydent Miasta Koszalina, Kolegium Rektorów, Uniwersytet Szczeciński, Zachodniopomorski Klub Liderów Nauki, Partnerem konkursu jest Urząd Miasta Szczecin. (mp)

10

Najsłynniejsze w świecie polskie trio jazzowe i najlepszy saksofonista tenorowy świata ruszają w trasę koncertową po Europie i Polsce. Po prawie półtora roku od premiery wspólnego albumu „Arcitc Riff” Joe Lovano ponownie dołącza do polskiego Tria i już w listopadzie po raz pierwszy na polskich scenach zagrają na żywo w pełnym składzie - również w Szczecinie. Trasa koncertowa ruszyła już w październiku i objęłą najlepsze europejskie jazzowe sceny festiwalowe. 
- Naszą trasę z Joe Lovano planowaliśmy na jesień zeszłego roku, ale wszystkie koncertowe plany pokrzyżowała pandemia. Po tak długim oczekiwaniu na wspólne występy tym bardziej cieszymy się, że zagramy razem w Europie i w Polsce – mówi Marcin Wasilewski, lider Tria. – Granie na żywo jest dla nas zawsze najważniejsze i mamy nadzieję, że również publiczność czeka na nie tak samo jak my. Warto dodać, że album Tria Marcina Wasilewskiego i Joe Lovano Arctic Riff, który teraz będzie można usłyszeć na żywo podczas trasy koncertowej, wydała jedna z najważniejszych w świecie jazzu wytwórnia - ECM RECORDS z Monachium, a został on nagrany we francuskim Studio La Buissonne i wyprodukowany przez Manfreda Eichera. Koncert w Szczecinie odbędzie się 10 listopada w Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza. (red)


fot. Hanys on tour

| NEWSROOM |

Wyjątkowa współpraca Ślązaka i Portowców Pochodzący ze Śląska Marcin Kupczak od kilku lat odwiedza Afrykę, żeby prowadzić zajęcia sportowe, a także nieść pomoc w rozwoju infrastruktury, która wpłynie na rozwój dzieci. Właśnie ukończył remont szkoły w Tanzanii, a w działaniach wspiera go... Pogoń Szczecin. Jak sam zaznacza, jego marzeniem było utworzenie w Afryce akademii piłkarskiej, czym zainspirował się podczas pierwszej wizyty w Ugandzie, gdzie dowiedział się o funkcjonującej tam szkółce Interu Mediolan. - Pod koniec kwietnia przyleciałem do Tanzanii i chciałem założyć akademię, ale się nie udało. Głównie ze względu na duże wymagania finansowe. Samo załatwienie potrzebnych zezwoleń graniczy z cudem, a do tego wciąż występuje tu korupcja. Postanowiłem, że jednak jakiś wkład po sobie zostawię i padło na pomysł remontu szkoły - wyjaśnia Marcin Kupczak. Wyremontowana szkoła ma oczywiście wiele akcentów ze świata piłki nożnej, gdyż jak zaznacza Marcin Kupczak, to

miała być szkoła, do której sam chciałby chodzić. Cały proces remontu można było śledzić podczas relacji na jego profilu „Hanys on tour”, gdzie krok po kroku relacjonował postępy prac. Okazuje się, że współpraca z miejscowymi nie należała do najłatwiejszych, gdyż często mieli kłopot ze zrozumieniem prostych czynności bądź też byli zwyczajnie leniwi. Prace remontowe opóźniało również długie oczekiwanie na studnię i stworzenie dostępu do wody. Mimo wielu przeciwności, dziś dzieci w Tanzanii mają wyremontowaną szkołę z dostępem do dwóch klas, choć pierwotnie miała być tylko jedna. Choć Marcin Kupczak pochodzi z Chorzowa, to od kilku lat owocnie współpracuje z Pogonią Szczecin. Kiedy wyruszał w pierwszą podróż nawiązał kontakt z wieloma polskimi klubami, ale to właśnie w Szczecinie mocniej zaangażowali się w pomoc. - Wszystko zaczęło się od maila do działu marketingu i był bardzo pozytywny odzew od Pogoni i innych klubów. Jestem bardzo zadowolony ze współpracy z Pogonią, a że jestem z Chorzowa, to tym fajniej, że mimo tego klub tak się zaangażował - opowiada „Hanys”. Portowcy również chwalą sobie współpracę i nie wykluczają wsparcia kolejnych działań. - Z „Hanysem” współpracujemy od wielu lat i już kilkakrotnie przesyłaliśmy w ramach jego akcji paczki z odzieżą, czy innymi potrzebnymi artykułami. Oczywiście, nie wykluczamy podobnej współpracy w przyszłości - informuje Krzysztof Ufland, rzecznik prasowy Pogoni Szczecin. (łc)

M A G A Z Y N M I E J S K I | N U M E R 11 / 2 0 2 1

11


| NEWSROOM |

#materiał partnerski

Zamień siłownię na EmSculpt NEO i zyskaj sylwetkę, jakiej pragniesz Laser Studio, autorski gabinet Zbigniewa Matuszewskiego, po raz kolejny rewolucjonizuje rynek nowoczesnej medycyny estetycznej nie tylko w Szczecinie, ale i w Polsce. Właśnie do oferty Studia trafiło nowe urządzenie EmSculpt NEO, a zainteresowanie nim rośnie z dnia na dzień. W końcu ile jest maszyn, które w ciągu miesiąca skutecznie zredukują tkankę tłuszczową, wyrzeźbią mięśnie i zmniejszają obwód ciała? - Na to i inne pytania odpowiedział nam Zbigniew Matuszewski. Od kilku tygodni w Laser Studio pacjenci umawiają się na zabiegi wykonywane urządzeniem EmSculpt NEO. Czym nowa maszyna zasłużyła sobie na tak duże zainteresowanie? - EmSculpt NEO to urządzenie przeznaczone do usuwania tkanki tłuszczowej z jednoczesną stymulacją mięśniową. Ponadto to jedyne urządzenie na świecie, które zakwalifikowano do leczenia otyłości. Podkreślam - leczenia. Z jego pomocą jesteśmy w stanie działać na tkankę tłuszczową powierzchowną i trzewną. Dzięki EmSculpt NEO możemy wykonać nieinwazyjną lipolizę redukując tłuszcz aż o 30 proc. Co za tym idzie, możemy zmniejszyć obwód brzucha i poprawić jego jędrność, a także wyrzeźbić mięśnie innych partii ciała: pośladków, ud, łydek, ramion. Jakość oraz skuteczność EmSculpt NEO potwierdzają prestiżowe certyfikaty FDE i CE. Skąd decyzja, aby włączyć EmSculpt NEO do oferty gabinetu? Chodzi o efekt nowości... - Czas. Czas jest głównym powodem, dla którego zdecydowaliśmy się włączyć EmSculpt NEO do oferty Laser Studio. Zabieg trwa zaledwie 30 min i nie wymaga żadnych przygotowań ze strony pacjenta. Można go wykonać w przerwie w pracy i zaraz po tym wrócić do biura. Jestem przekonany, że docenią go osoby, które, podobnie jak ja, mają sporo obowiązków

12

zawodowych, a do tego wychowują dzieci. Już 4 zabiegi dają efekt porównywalny z 12 tygodniami intensywnego treningu na siłowni. A efekty są widoczne praktycznie od pierwszej sesji. Jak duża jest to oszczędność czasu? Odpowiedź nasuwa się sama (uśmiech). Ale chyba nie chodziło jedynie o czas? Laser Studio mocno się rozwinęło przez ostatnie lata. - W zasadzie każdy zabieg, który wprowadzamy do gabinetu, jest podyktowany potrzebą własnego rozwoju. Naszą ofertę budujemy, nie oglądając się na sytuację gospodarczą świata czy panujące trendy. Robimy to w oparciu o własne potrzeby. Trudno uciec od poczucia, że to urządzenie różni się w swoim działaniu od dotychczasowej oferty Studia. - To prawda, EmSculpt NEO różni się od urządzeń laserowych, z których słynie nasz gabinet. Mimo to w pełni wpisuje się w naszą filozofię. W jaki sposób? Otóż chodzi o odpowiednią stymulację ukrwienia ciała. Urządzenie pobudza mięśnie do pracy, co za tym idzie - zwiększa się ich ukrwienie. Jeśli zwiększa się ukrwienie, to zwiększa się redystrybucja uszkodzonych komórek tłuszczowych. Te z kolei są niszczone przez fale podczerwieni generowane przez EmSculpt NEO. Wspomniał Pan, że już 4 zabiegi dają

efekt porównywalny z 12 tygodniami intensywnego treningu na siłowni. Ale czy na pewno jest to dla nas dobre? Wyjście na siłownię to również możliwość spotkania z innymi ludźmi. - Oczywiście, nic nie zastąpi kontaktów międzyludzkich. Rozmowa, wymiana poglądów czy przynależność do grupy są szalenie ważne. Jednak żyjemy w specyficznych czasach. Ze względu na pandemię wiele osób pracuje z domów i znacznie ogranicza spotkania w mieście. Konsekwencją jest wycofanie społeczne, a nawet depresja. Często wiąże się to z niską samooceną i brakiem akceptacji swojego wyglądu. W takich przypadkach dyskomfort związany z wyjściem jest na tyle duży, że wizyta na siłowni czy udział w treningu na sali, są niemal niemożliwe. Uważam, że dla takich osób zabieg, który proponujemy, przychodzi na ratunek i jest wspaniałą alternatywą dla ćwiczeń w grupie. Sesja trwa tylko pół godziny i odbywa się w komfortowych, kameralnych warunkach gabinetów Laser Studio. Odwiedzając nas raz w tygodniu, w ciągu miesiąca można uzyskać wymarzoną sylwetkę, a także odbudować pewność siebie. Mimo wszystko konkurencja na rynku wydaje się być spora. - Powtórzmy raz jeszcze - seria 4 zabiegów, odpowiada 12 tygodniom pracy mięśni na


#materiał partnerski

Impulsy elektromagnetyczne wywołują skurcze mięśni, powodując spalanie tkanki tłuszczowej oraz rozbudowę tkanki mięśniowej. A fale radiowe rozbijają i niszczą tłuszcz, jednocześnie stymulując ciało do produkcji kolagenu i elastyny. Co za tym idzie, skóra staje się napięta i jędrna. Można zapomnieć o cellulicie. Zastanówmy się, czym jest wspomniany cellulit. To nierównomiernie odkładający się nadmiar tkanki tłuszczowej, którego konsekwencją jest zmniejszenie ukrwienia poszczególnych partii ciała. Wzmacniając mięśnie jednocześnie spalamy tkankę tłuszczową i podnosimy ich ukrwienie. To przyczynia się do lepszego wyglądu skóry. Cellulit zniknie, ale pajączki zostaną?

siłowni. Tempo życia wymusza na nas poszukiwanie nowych sposobów utrzymania kondycji. Jeśli przyjrzymy się dokładniej temu problemowi, dostrzeżemy, że w przypadku siłowni, tych sposobów nie ma zbyt wiele. Można iść pobiegać, ale po długim dniu pracy nie każdy ma na to siłę i chęci. Po pierwszym lockdownie nastąpił wyraźny skok zainteresowania zabiegami poprawiającymi kondycję organizmu. EmSculpt NEO skupił największą uwagę, bo to jedyna taka maszyna. Urządzenie zadebiutowało w USA i dopiero po ponad roku trafiło do Europy. Dziś nadal niewiele klinik może się nim pochwalić. Oprócz Laser Studio w Szczecinie, najbliżej EmSculpt NEO jest dostępny w Łodzi, Berlinie i Pradze. Pacjenci potrafią pokonać wiele kilometrów, aby skorzystać z zabiegu. Czy jest to zabieg, na który każdy posia-

dacz karnetu na siłownię mógłby sobie pozwolić finansowo? - Porównując pełne koszty regularnych wizyt na siłowni, można powiedzieć, że cena serii zabiegów jest naprawdę atrakcyjna. A co z kompleksowością urządzenia? Czy zabieg pozwoli nam również pożegnać się z cellulitem? - Impulsy elektromagnetyczne wywołują skurcze mięśni, powodując spalanie tkanki tłuszczowej oraz rozbudowę tkanki mięśniowej. A fale radiowe rozbijają i niszczą tłuszcz, jednocześnie stymulując ciało do produkcji kolagenu i elastyny. Co za tym idzie, skóra staje się napięta i jędrna. Można zapomnieć o cellulicie. Podczas zabiegu mamy do czynienia z naprawdę dużą stymulacją naczyniową. Krew jest darem życia, im mamy jej więcej w danym obszarze, tym lepiej ten obszar wygląda.

- Usuwanie pajączków oraz leczenie wszelkich zmian naczyniowych to inny rodzaj zabiegów. Oczywiście jesteśmy w stanie odpowiednio zaplanować i połączyć terapie, aby zarówno doprowadzić do porządku układ naczyniowy pacjenta, jak i jego kondycję z sylwetką. Dużo mówiliśmy o osobach dojrzałych, ale zdaje się, że z zabiegu mogą skorzystać również osoby młode? - Tak, to zabieg dla każdego - również dla ludzi młodych. W Stanach był nazywany zabiegiem modeli i modelek, bo w krótkim czasie pozwala osiągnąć pożądane efekty. Na koniec pytanie, chyba najbardziej intrygujące (uśmiech) - czy po zabiegu będziemy mieć zakwasy? - Tak, będziemy mieć zakwasy (uśmiech). Stymulacja mięśniowa jest na tyle intensywna, że przez kilka dni po zabiegu będziemy odczuwać takie same efekty, jak po bardzo długim i intensywnym treningu na siłowni.

M A G A Z Y N M I E J S K I | N U M E R 11 / 2 0 2 1

13


| NEWSROOM |

#materiał partnerski

Nowoczesne i ekologiczne szeregowce w Szczecinie idealne dla Twojej rodziny

Ostatni etap w inwestycji Park Gumieńce przy ul. Harnasiów 26 w Szczecinie to przedsięwzięcie, które cieszy się ogromną popularnością. Najlepszym na to dowodem jest to, że inwestycja dopiero się rozpoczyna a połowa lokali została już sprzedana. Park Gumieńce to zespół budynków mieszkalnych w zabudowie szeregowej, składających się z 5 segmentów mieszkalnych dwulokalowych. Są to domy w nowoczesnym stylu, z ogródkiem, w cichej i dobrze skomunikowanej lokalizacji . Każdy dom będzie 2-kondygnacyjny (parter + piętro) z przynależnym ogródkiem i dwoma miejscami postojo-

14

wymi. Dla wielu rodzin duże znaczenie ma możliwość wygospodarowania pomieszczeń, na które w standardowym mieszkaniu nie ma miejsc. Tutaj do dyspozycji będzie garaż na jednoślad, który można również przeznaczyć na potrzeby pomieszczenia gospodarczego celem przechowywania rowerów, kosiarki i innych tego typu przedmiotów. Nabywcy decydując się na tę inwestycję zyskują nie tylko duży metraż i własny ogródek, a także spokój, brak wielu sąsiadów w pobliżu oraz lepszą jakość powietrza. Dodatkowo, wybierając tę inwestycję można dokładnie zaplanować wszystkie pomieszczenia tak, aby każdy z rodziny był zadowolony i miał przeznaczoną dla siebie odpowiednią ilość miejsca. Odpowiednia przestrzeń i prywatność to kwestie ważne praktycznie dla każdego. Każdy dom posiadał będzie pompę ciepła, ogrzewanie podłogowe oraz rekupe-

rację. Dzięki odpowiedniemu ułożeniu dachu mamy możliwość zastosowania wydajnej instalacji z panelami fotowoltaicznymi. Dzięki takim elementom dom wygeneruje ogromne oszczędności na ogrzewaniu, oświetleniu czy zasilaniu domowego RTV i AGD. Dla komfortu przyszłych mieszkańców, deweloper przygotował również 5 wariantów w opcji Wykończenia pod Klucz: Wariant bazowy - Minimalistyczny, Wariant Loftowy, Wariant Klasyczny, Wariant Nowoczesny Jasny, Wariant Nowoczesny Ciemny Wszystko zgodnie z hasłem Premium home – Premium life Marzenia już mają swój dom - zapraszamy do naszego biura sprzedaży, pomożemy Wam je realizować. Manager Projektu - Karolina Kirko +48 515 890 556 karolina.kirko@assethome.pl


#materiał partnerski

Nowa ikona luksusu w Szczecinie Premium home – Premium life - zgodnie z naszym hasłem obecnie realizujemy sprzedaż najbardziej prestiżowego projektu Aloha Residence. Aloha Residence to apartamentowiec zlokalizowany w pobliżu Parku Kasprowicza, zaprojektowany przez Studio Atelier 7–wielokrotnego zdobywcy nagród. Cel jaki przyświecał przy projektowaniu obiektu to zapewnienie mieszkańcom maksimum luksusu i komfortu. Aloha będzie nie tylko miejscem, w którym się mieszka, tu będzie można zrelaksować się jak na wakacjach, skorzystać z odnowy biologicznej oraz wykwitnie i zdrowo zjeść. Aloha Residence zapewnia wszystkie udogodnienia apartamentów PREMIUM jak w najlepszych hotelach 5-gwiazdkowych. Na parterze budynku powstanie ekskluzywne „Aloha Centrum Leczenia Holistycznego i Rozwoju Indywidualnego”, które zgodnie z założeniami

medycyny holistycznej leczyć będzie zarówno ciało, jak i duszę pacjenta. Będą się w nim mieścić m.in gabinety rehabilitacji i masażu, sauny, sauna ceremonialna, komora krioterapii i banie z zimną i ciepłą wodą dla zabieganych. W salach organizowane będą zajęcia uważnej jogi, tańca intuicyjnego, medytacji, sesje oddechowe i wiele innych mających uzdrawiające właściwości. Naturalną harmonię organizmu będą przywracały koncerty na gongach i misach tybetańskich. Cyklicznie odbywać się też będą warsztaty, szkolenia, seminaria rozwojowe, a oprócz tego nauczanie zdrowego gotowania i odżywiania. Apartamentowiec położony jest w jednym z najpiękniejszych miejsc w Szczecinie – niedaleko urokliwego Parku Kasprowicza, Jeziora Rusałka i Jasnych Błoni. Mimo śródmiejskiego charakteru okolica jest spokojniejsza i mniej zatłoczona, równocześnie zachowując atuty dużego miasta. To prestiżowy adres z myślą o potrzebie komfortu i piękna. Fasada apartamentowa to niemalże dzieło sztuki architektonicznej. Przyjęte rozwiązania i szlachetne materiały podkreślają nietypowy charakter budynku. Ekskluzywność inwestycji potwierdzi wysoki, reprezentacyjny hall z całodobową portiernią i z serwisem concierge oraz usytuowana na parterze restauracja z usługą room service. Do dyspozycji gości restauracji będą potrawy nie tylko kuchni polskiej i europejskiej, ale także

| NEWSROOM |

z różnych stron świata, dania ekologiczne, bezglutenowe itp. W Aloha Residence wszystkie apartamenty będą posiadały liczne przeszklenia, które zwiększą optycznie ich przestrzeń oraz w pełni je doświetlą. Powstaną tu przede wszystkim najbardziej poszukiwane na rynku 2- i 3-pokojowe apartamenty z balkonami oraz kompaktowe kawalerki – idealne jako inwestycja na wynajem. Dopełnieniem oferty będą znajdujące się na najwyższych kondygnacjach dwupoziomowe apartamenty typu penthouse z panoramicznymi oknami oraz z prywatnymi tarasami na dachu. Pod apartamentowcem przygotowany zostanie dwupoziomowy garaż podziemny wyposażony w złącza pod stacje ładowania samochodów elektrycznych do każdego miejsca postojowego. Dla ceniących sobie prywatność klientów, Aloha oferuje apartamenty z prywatnymi windami prowadzącymi z garażu podziemnego wprost do mieszkania. Aloha Residence to wyjątkowe miejsce, które powstaje w sercu Szczecina. Bez wątpienia jest inwestycją perspektywiczną. Zastosowane udogodnienia premium w przyszłości będą nieodzownymi elementami każdej inwestycji miejskiej. Manager Projektu - Amelia Wendorff +48 500 258 852 amelia.wendorff@assethome.pl

M A G A Z Y N M I E J S K I | N U M E R 11 / 2 0 2 1

15


| TEMAT Z OKŁADKI |

#materiał partnerski

Catz ’NDogz foto: Pure Color Media

18-letni związek kota z psem

16


#materiał partnerski

| TEMAT Z OKŁADKI |

Brazylijska dżungla, wyspy Fidżi, Dubaj, Berlin czy Filharmonia w Szczecinie – to tylko kilka miejsc z bardzo długiej listy szczecińskiego duetu Catz ’N Dogz, czyli Grzegorza Demiańczuka (Greg) i Wojciecha Tarańczuka (Vojtek), które mogą już odhaczyć. Jak sami mówią, liczba odwiedzonych państw niesie za sobą wspomnienia przynajmniej na sześciogodzinny monolog. Będziemy o tym rozmawiać. To będzie także rozmowa o osiemnastoletniej, wspólnej karierze, o tym, jak pracuje się z polskimi artystami i w jaki sposób dotrzeć tak daleko jak Greg i Vojtek, aby w najbardziej pracowitym okresie zagrać prawie 170 imprez w roku i dalej czuć frajdę z miksowania każdego kolejnego kawałka.

Rafał Ceglarek: Czy obok Roberta Lewandowskiego, polskiego trunku wysokoprocentowego oraz niektórych polskich słów uznawanych powszechnie za wulgarne, Catz ’n Dogz to już polska marka rozpoznawalna na całym świecie, czy raczej kolektyw klasy globalnej, którego nikt nie kojarzy z państwem w środkowej Europie? Voitek: U nas było na odwrót. Jak zaczynaliśmy karierę, siatka klubowa nie była zbyt rozwinięta, tak jak ma to miejsce teraz. Nie było zbyt wielu festiwali. Z kolei przez to, że zaczynaliśmy w Szczecinie, zawsze było nam bliżej do Berlina, niż do Warszawy i kompletnie tego nie planując, zaczęliśmy najpierw grać na Zachodzie. Rzeczywiście na początku było tak, że ludzie kompletnie nie wiązali nas z Polską. Jednak gdy pojawiła się nowa generacja odbiorców, ludzie w naszym wieku otworzyli więcej klubów, czy po prostu zasiedli na wyższych stołkach — to się zmieniło. Myślę, że coraz bardziej jesteśmy wiązani z Polską, pokazuje to choćby fakt, że od dłuższego czasu rezydujemy w klubie Smolna (klub w Warszawie – przyp. red.), który stał się rozpoznawalną marką na świecie. Co roku gramy też na większości polskich festiwali. Greg: Na początku byliśmy znani głównie za granicą, dlatego, że wydawaliśmy w zagranicznych wytwórniach. W Polsce tylko Jacek Sienkiewicz miał profesjonalną oficynę wydawniczą, która akurat wydawała muzykę elektroniczną. Większość osób wtedy myślała, że jesteśmy z Berlina, albo z Wielkiej Brytanii. Mówiliśmy, że jesteśmy z Polski, ludzie kojarzyli tę nazwę z Holandią Poland – Holland. To było świeżo po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Warto też zaznaczyć, że Polska zyskała wtedy dużą popularność wśród młodych, bo podróżowanie stało się łatwiejsze. Więcej osób wyjechało z Polski za granicę, poznając swoich rówieśników w innych krajach. Ci z kolei zaczęli dostrzegać nasz

kraj i coraz częściej tu przejeżdżać. Dopiero później pojawiło się kilku polskich producentów z międzynarodową karierą. My wtedy już założyliśmy wytwórnię muzyczną. Nigdy tego nie ukrywaliśmy, że jesteśmy z Polski, a wręcz przeciwnie – staraliśmy się ją promować, wiedząc, że jest tutaj wiele młodych talentów. W końcu, po tych wszystkich latach widzimy, że to działa. Ludzie rozpoznają nas, wiedzą, że jesteśmy z Polski i też dostrzegają wiele ciekawych osób. Na przykład jest teraz taka młoda artystka VTSS, która bardzo dobrze sobie radzi – przez to Polska jest coraz bardziej popularna i zostawia kolejny ślad na międzynarodowej scenie muzyki elektronicznej. V: Bardzo ważny jest fakt, że gdy zaczynaliśmy, muzyka elektroniczna nie była zbytnio rozpoznawalna. Wręcz przeciwnie, była bardzo niszowa i na przykład w popularnych rozgłośniach radiowych nie do pomyślenia było, żeby usłyszeć tego typu utwory. My startowaliśmy właśnie z takiej bardzo niszowej strefy. Nie było Facebooka, Myspace, a żeby posłuchać takiej muzyki, trzeba było ją kupować na płytach winylowych, więc długo nam zajęło, żeby jednak osiągnąć ten globalny zasięg. RC: Ile polskości przekazujecie w swoich setach? Czy w ogóle jest ona do wyrażenia w muzyce elektronicznej? Czy zdarzyło się kiedyś wprowadzić akcent szczeciński? G: Udało nam się wprowadzić akcent szczeciński. Nawet mamy swój jeden kawałek pt. „Szczecin” i jesteśmy z tego bardzo dumni. Zorganizowaliśmy w Szczecinie imprezę Bolier Room (słynny kanał na YouTube z setami DJ-skimi – przyp. red.). Udało nam się zaprosić całą tę ekipę tutaj i też przy okazji promowaliśmy nasze miasto. Staramy się jak najbardziej promować polskość i lokalność. Często gramy kawałki z polskimi wokalami, choć to akurat jest dla nas swego rodzaju nowość. Wynika to m.in. z tego,

M A G A Z Y N M I E J S K I | N U M E R 11 / 2 0 2 1

17


| TEMAT Z OKŁADKI |

#materiał partnerski

że ostatnio, przez pandemię i ograniczoną możliwość poruszania się po świecie, częściej graliśmy w Polsce. I bardzo nam się to spodobało. Właśnie pracujemy nad albumem wyłącznie z polskimi wokalistami, czerpiemy z tego dużo inspiracji i radości. V: Na razie o tym polskim projekcie nie możemy zbyt wiele powiedzieć, ale skoro rozmawiamy o Szczecinie, to zdradzę, że jeden utwór stworzyliśmy wraz z raperem Łoną. Zresztą jak Grzegorz powiedział – robimy naprawdę wiele rzeczy. Tu trzeba dodać, że na swoim koncie mamy organizację sporych wydarzeń, np. na Wałach Chrobrego w Szczecinie czy na terenie obecnej Łasztowni. Zapraszaliśmy muzyków z całego świata, Europy, ale także z Polski. Niedawno miała miejsce premiera naszego nowego projektu zrealizowanego w bazie wojskowej w Dęblinie i był on związany z obchodami 100. urodzin Stanisława Lema. Projekt zrealizowaliśmy we współudziale Narodowego Centrum Kultury. Zaprezentowane przez nas piosenki były inspirowane twórczością Lema, wszystko to okraszone było wizualizacjami. Zresztą jesteśmy ogromnymi fanami Lema. Bardzo nas interesują takie futurystyczne tematy. Jak się tak nad tym zastanowić to naprawdę realizujemy wspólnie sporo projektów, a że z Grzegorzem jesteśmy pracoholikami to czasami, kiedy ktoś się nas pyta co robimy, to trudno nam o wszystkim opowiedzieć. RC: Początek w szczecińskim radiu ABC oraz organizacja imprez w stolicy Pomorza Zachodniego z pewnością były dobrymi podwalinami pod współpracę, która trwa już 18 lat. Czy myśleliście wtedy, że dojdziecie do pełnoletności z uznaną marką w świecie muzyki elektronicznej? G: Od zawsze to była dla nas olbrzymia zabawa. I nadal jest. TO WAŻNE, ABY TEN STAN SIĘ UTRZYMAŁ, bo to nas będzie non stop inspirowało. Cały czas dbamy o to, żeby się tym nie znudzić. Zaczynaliśmy w Szczecinie, Wojtek zaczynał robić imprezy, ja też robiłem coś swojego, potem zaczęliśmy grać razem, następnie powstała opcja pracy w radiu ABC – jedna audycja, potem druga. Pamiętam jak mając 20 lat mieliśmy z Wojtkiem taką rozmowę: „mając 40, to już chyba będziemy kończyć nasze kariery”. Teraz mamy trochę więcej i nie myślimy wcale o końcu. Sprawia nam to dużo przyjemności. Nie myśleliśmy, że to rozwinie się aż tak, natomiast zawsze chcieliśmy to robić na najwyższym poziomie i grać w najlepszych klubach. Kochamy muzykę i kochamy to, co robimy. Zawsze kochaliśmy grać imprezy i mieć kontakt z ludźmi, więc naturalnie chcemy cały czas podnosić ten poziom jeszcze wyżej. V: Ja zawsze odpowiadam, że to nigdy nie było nic wykalkulowanego, bo nie mieliśmy na początku nic do stracenia. To było tak niszowe, że nie było nawet do czego się porównać. Wszystko robiliśmy „na czuja”, dokładnie tak, jak nam się wydawało i jak chcieliśmy żeby to wyglądało. Od początku kierowaliśmy się zasadą, i to raczej wynieśliśmy z domu – żeby brać, trzeba też dużo dać. Dlatego dawaliśmy z siebie 100% organizując imprezy, czy wydając wielu młodych artystów na początku wytwórni. Wydaje mi się też, że oprócz szczęścia i talentu, dochodzi do tego jeszcze ten „faktor X”, który jest nieprzewidywalny.

18

RC: Wasza kariera rozpoczęła się od pewnego remiksu i pod całkowicie inną nazwą. Jak wygląda droga młodych ludzi, którzy witają się ze światem muzyki elektronicznej i jak ten świat wygląda teraz w porównaniu do tego sprzed osiemnastu lat? V: Rozmawiałem na ten temat bardzo dużo z moim mężem i kiedyś powiedziałem, że mam w życiu bardzo dużo szczęścia, na co on wtedy mi odpowiedział: „Bardzo ważne są takie małe rzeczy. Traktowanie wszystkich napotkanych na swojej drodze ludzi równo, brak wytycznych i całe życie kierowanie się zasadami, tak aby ta energia wracała do Ciebie”. Zresztą poznając nowe osoby, jesteśmy bardzo ciekawi tego drugiego człowieka. Mamy wyjątkową umiejętność otaczania się dobrymi ludźmi i unikania tych złych, negatywnych rzeczy w swoim życiu. I to jest naprawdę ważna i pomocna cecha. G: Mamy intuicję, żeby czasami nie robić czegoś na siłę, albo przeciwko sobie. Albo czasami widzieliśmy, że na tym tracimy, ale nie chcieliśmy sobie robić kłopotu, bo wiedzieliśmy z kolei, że współpraca nie będzie się układać tak, jakbyśmy tego chcieli, a my będziemy się z tym źle czuli. Z Wojtkiem zawsze mieliśmy super kontakt, przez co wypracowaliśmy sobie wspólną drogę, którą chcemy iść. Mieliśmy dużo szczęścia, ale temu szczęściu też mocno pomogliśmy. Na pewno lokalizacja Szczecina oraz te imprezy, które odbywały się tu wcześniej, bardzo mocno nas zainspirowały. Bliskość Berlina pozwoliła nam zobaczyć ten inny świat. To miasto zapewniało nam dostęp do sklepów muzycznych, nowych płyt, poznawaliśmy ludzi, z którymi później się kolegowaliśmy, czy nawet przyjaźniliśmy. Ostatecznie przerodziło się to w jakąś formę współpracy, my ich zapraszaliśmy do Szczecina, oni nas do Berlina i w ten sposób to się naturalnie rozwinęło. V: To wyszło naturalnie, chcieliśmy podtrzymywać tę dobrą energię i zawsze na końcu coś dobrego z tego wychodziło. Kiedy komuś pomogliśmy, to do nas wracało. Na tych zasadach funkcjonujemy od wielu lat i potrafimy rozgraniczyć, co będzie dla nas dobre, a co złe. G: Zawsze najbardziej interesowała nas muzyka, więc te podróże do sklepów muzycznych, rozmawianie przez kilka godzin z ludźmi na miejscu, sprawiło, że poznaliśmy dużo osób i dzięki temu też zrobiliśmy remiks, który okazał się tak wielkim hitem. Później ta współpraca zaowocowała pierwszą trasą po Stanach Zjednoczonych. Teraz tak naprawdę Stany, przez już ponad 10 lat, są jednym z naszych głównych rynków, jesteśmy tam 4-5 razy w roku. Teraz właśnie wróciliśmy zza oceanu, gdzie zagraliśmy prawie siedem imprez i było genialnie, mamy tam naprawdę bardzo duże grono fanów. RC: A jakbyście mieli to porównać z tym co się dzieje teraz? Jakie różnice zauważacie na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat? G: Nie żałujemy niczego. Myślę, że zrobiliśmy bardzo dużo dobrej pracy, a decyzje często podejmowaliśmy, dużo o tym rozmawiając ze sobą. Teraz ten rynek stał się o wiele bardziej bizneso-


#materiał partnerski

wy, są agenci, są firmy PR, są firmy od social media. Kiedyś jak lataliśmy samolotem, to nie mieliśmy laptopów, tylko czytaliśmy książki, gazety albo rozmawialiśmy. Teraz w trakcie lotu produkujemy nasze utwory, robimy social media, robimy wytwórnie, a jeszcze do tego zajmujemy się wieloma innymi sprawami, więc w tej chwili DJ nie jest wyłącznie osobą, która selekcjonuje muzykę, tak jak kiedyś i tylko tym się zajmuje. W tej chwili DJ jest także specjalistą od mediów społecznościowych, ma własną wytwórnię, często też swoim managerem… V: Operator live stream’ów, tour manager, specjalista od pogody… Jedyne czego żałuje w swoim życiu, to fakt, że tak późno zacząłem stawiać na swoje zdrowie psychiczne. Gdy w 2013 roku zagraliśmy ponad 170 imprez, to zachłysnęliśmy się tym i nie potrafiliśmy zrobić sobie wolnego. Było tak, że myślałem: „Teraz jest nasz czas i musimy grać. Teraz będzie nasz najlepszy moment kariery”. Zawsze jest tak, że jak jest dobrze, to wtedy trzeba wykonać krok do tyłu, bo wtedy być może będzie jeszcze lepiej. Tego właśnie się nauczyłem przez ten czas. Bardzo często także bywałem chory, miałem różne infekcje, zapalenie zatok, głównie przez często podróże lotnicze. G: Jest bardzo dużo pracy. To nie jest tak, że pracujemy tylko w weekend, gdzie gramy imprezy. Jest całkowicie odwrotnie. To, co robimy w weekend, właściwie nie jest dla nas pracą, to jest przyjemność. Często w tygodniu spędzamy dużo czasu przed komputerem i to jest tak naprawdę nasza praca. V: Każda praca kreatywna zajmuje o wiele więcej czasu, sztuki są o wiele tańsze i szybciej konsumowane przez widzów. To nie dotyczy tylko DJ-owania czy bycia muzykiem, tylko ogólnie wszystkich prac kreatywnych. Po prostu trzeba się skupiać na całości. Niektórzy nawet już mają dwie prace – prócz własnych rzeczy, produkują także dla innych. Tak to teraz jest na świecie. G: Widać to w szczególności w Stanach Zjednoczonych. Większość ma dwa etaty, żeby się utrzymać, a i tak dodatkowo szukają kolejnych zajęć. To jeszcze w Europie nie jest tak powszechne, choć w świecie sztuki mało osób może pozwolić sobie na komfort pracy tylko przy jednej rzeczy. V: My tak naprawdę też mamy dwie. Oprócz DJ-owania, mamy dwie wytwórnie i organizujemy eventy i to tak naprawdę nie jest praca dla jednej czy dwóch osób, za tym musi stać sztab ludzi. G: Mamy też audycje muzyczne w radiu.

| TEMAT Z OKŁADKI |

nio ktoś mnie spytał, dlaczego patrzę w jeden punkt, a ja podziwiałem to co się dzieje dookoła mnie i cieszyłem się daną chwilą, zastygłem na chwilę. Nauczyłem się tego i dlatego możemy dalej cieszyć się, że jesteśmy w stanie robić to przez tyle lat. G: Ja mam to samo. Teraz nawet doceniam podróże, które często są naprawdę męczące, zamiast się denerwować, podziwiam widoki. Staram się inspirować, bo bardzo nam tego brakowało przez te półtora roku przerwy. Z drugiej strony, dzięki temu mogliśmy częściej grać w Polsce, choć brakowało nam tych dalekich podróży. Co do statystyk – ja na początku zbierałem jakieś flyery, byłem bardziej sentymentalny od Wojtka. Później jednak było tego tak dużo, że nie dało się tego zebrać, a tym bardziej policzyć. Średnio gramy rocznie około 100 imprez, w szczycie graliśmy ponad 150170, więc to już są naprawdę duże cyfry. Teraz staramy się już nie grać tak dużo i robimy sobie przerwy, bo to jest bardzo ważne w pracy kreatywnej, żeby mieć także czas na nudę i odpoczynek. Dzięki temu te nowe pomysły i inspiracje wpadają nam do głowy i z nową energią pojawiamy się w naszym studiu muzycznym. RC: A co z pamiętnymi setami? G: W tym roku zagraliśmy bardzo fajny set na festiwalu Las. On się odbywa pod Wrocławiem, na takim ranczu, na zboczach góry, w samym środku lasu. To typowy DIY Festiwal, dookoła świetni ludzie, nagłośnienie, naprawdę wspominamy to świetnie. To taki przykład z tegorocznego sezonu letniego w Polsce. V: W trakcie naszej dotychczasowej kariery, zagraliśmy w wielu, można by pomyśleć — absurdalnych miejscach na świecie… G: Pamiętam na przykład, że graliśmy w Brazylii, w regionie Bahia, w którym praktycznie nie ma nic, tylko dżungla. Lecieliśmy tam ze trzy godziny samolotem, później sześć godzin jeepem, widzieliśmy jakieś martwe zwierzęta po drodze, powalone drzewa. Jak już dojechaliśmy na miejsce, musieliśmy się wspomnianym jeepem przeprawić przez plażę i dopiero dotarliśmy na ten festiwal. Tak pośrodku niczego. To mi pozostało w pamięci. V: Graliśmy w wielu naprawdę dziwnych miejscach - na łódkach, dachach. Jedna z imprez odbyła się na pustyni Nevada podczas wschodu słońca. G: Na Fidżi, na środku oceanu, podczas odpływu o godzinie 12-tej wyłaniała się mała wyspa, która była dostępna przez trzy godziny – to była nasza scena.

V: Nie myśl, że narzekam. Po prostu w sztuce obecnie tak jest.

G: Nie graliśmy jeszcze w pociągu, tak ostatnio o tym rozmawialiśmy, że to mogłoby być ciekawe doświadczenie.

RC: Czy już jako Catz ’n Dogz prowadzicie jakąś statystykę, ile zagraliście imprez, w ilu krajach byliście? Może ile czasu w sumie spędziliście za deckami? Albo może chociaż najbardziej pamiętne sety, na myśl których czujecie pozytywną energię?

V: Bardzo doceniamy z Grzegorzem, że udało nam się w życiu zgromadzić tyle wspomnień, kiedy siadamy sobie ze znajomymi i wspominamy, to nie dowierzają, bo jak my się otworzymy, to tak możemy mówić bez przerwy przez sześć godzin.

V: Po pandemii covid, przez długą przerwę jaką mieliśmy, raczej nie prowadzę statystyk, staram się być tu i teraz. Jesteśmy na imprezie i jest świetnie, to staram się nie wybiegać do przodu myślami, albo nie martwić się tym, czy zagra mi płyta, tylko po prostu cieszyć się, że po tylu latach dalej możemy to robić. Nawet ostat-

G: Ostatnio ta baza wojskowa w Dęblinie we współpracy z Narodowym Centrum Kultury. To bardzo ciekawe miejsce, mogliśmy wejść do odrzutowca F-16 i zobaczyć całą bazę od środka. W takim miejscu rzeczywiście nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji wystąpić.

M A G A Z Y N M I E J S K I | N U M E R 11 / 2 0 2 1

19


#materiał partnerski

foto: Pure Color Media

| TEMAT Z OKŁADKI |

Graliśmy w wielu naprawdę dziwnych miejscach – na Fidżi, na środku oceanu, podczas odpływu, wyłoniła się mała wyspa, która była dostępna przez

foto: Robert Szczechowiak

trzy godziny – to była nasza scena.

20


#materiał partnerski

RC: Zapytam przewrotnie – czy zdarza Wam się lubić jak przysłowiowy pies z kotem? V: Już na początku tak bywało. Stąd też m.in. wzięła się nasza nazwa. W każdym związku, czy jest to związek romantyczny, czy typowo przyjacielski, przychodzi taki moment, że człowiek pokłóci się z drugą osobą na wszystkie możliwe tematy i zna wszystkie odpowiedzi i jak są u nas takie sytuacje, to już wiemy, jak to się skończy. Zawsze tylko wzdychamy, machamy ręką i nawet nie kontynuujemy konwersacji, którą już wcześniej przeprowadziliśmy dwadzieścia milionów razy. Czasami, nasilają się sytuacje stresujące gdy człowiek jest niewyspany, tak jak teraz byliśmy w trasie i jednego dnia zaczęliśmy się kłócić, to obydwaj już wiemy, że to konsekwencja zmęczenia. W sumie nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak naprawdę się pokłóciliśmy… A nie, pamiętam! Ale to była ważna decyzja, z którą oboje się nie zgadzaliśmy, więc to była raczej forma dyskusji, niż kłótnia. G: Podróżowanie we dwójkę ma swoje plusy i minusy, zdecydowanie jest więcej plusów, bo jednak możemy sobie razem porozmawiać czy się wesprzeć. Tak jak Wojtek zresztą powiedział, często dochodzi zmęczenie, niewyspanie, często po imprezie musimy gdzieś lecieć, przez to człowiek jest rozdrażniony, ale nauczyliśmy się już sobie z tym radzić. RC: Jak Wam się układa współpraca z polskimi artystami? Na liście są nawet takie nieoczywiste punkty jak Rosalie. czy Taco Hemingway. G: Nigdy na to nie patrzeliśmy, czy to jest bardziej prestiżowe, czy nie. Nigdy nie kalkulujemy. Ale jest jakaś wyjątkowość współpracy z polskimi artystami i przez to, że zawsze staraliśmy się promować Polskę i to skąd jesteśmy, więc jest to dla nas coś wyjątkowego. V: Ze swojego punktu widzenia mogę powiedzieć, że zaczynałem jako producent i miałem swój skład hip-hopowy, więc takie rzeczy jak produkowanie z Rosalie czy dla Taco Hemingwaya, po prostu mam w DNA, gdyż tak zaczynałem. Nigdy nie patrzyłem na to, czy coś jest prestiżowe, lub nie, tylko kiedy mieliśmy okazje współpracy z Taco, to podszedłem to tego jak do wyzwania. Chciałbym jeszcze wspomnieć o jednej rzeczy – nasz nowy projekt, nad którym pracujemy wyłącznie z polskimi artystami, wyjdzie w przyszłym roku. Na albumie znajdzie się czołówka polskich wokalistów. RC: Z jednym z wyżej wymienionych wykonawców, czyli Rosalie. oraz Baaschem, już 20 listopada wystąpicie w rodzinnym mieście, lecz niekoniecznie w znanej Wam przestrzeni, bo w Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza w Szczecinie – co czujecie na myśl o wystąpieniu w takim miejscu? Czy będzie można je dopisać do listy „Nietypowe występy”? G: Filharmonia jest dla nas wyjątkowym miejscem i bardzo się cieszymy, że będziemy mogli tam wystąpić. Piękny budynek, super akustyka – to jest najbardziej profesjonalne miejsce, w którym

| TEMAT Z OKŁADKI |

można zagrać koncert, jakie można sobie wyobrazić. V: Dla mnie to jest jeszcze bardziej specjalne wydarzenie, bo mój rodzinny dom znajdował się przy ul. Matejki 17 i jak odwiedzam babcie, która tam teraz mieszka, to z 8. piętra widzę właśnie Filharmonię. Do tego na koncert przyjadą znajomi z Madrytu oraz mój mąż, mój tata, rodzina i znajomi. To będzie po prostu niesamowite. Z drugiej strony, to będzie coś zupełnie nowego. Nowa formuła i bardziej prapremiera materiału, bo więcej koncertów będziemy grali dopiero w przyszłym roku. G: Więc to jest dopiero zapowiedź tego, co będziemy robić i na pewno jest to zupełnie coś innego, specjalnego, przygotowanego pod to miejsce. RC: Kończąc nasz wywiad, zastanawiam się nad jednym – zjechaliście prawie cały świat, zagraliście kilkadziesiąt godzin wyselekcjonowanej muzyki elektronicznej, na Waszym koncie jest już kilka milionów odsłuchów w serwisach streamingowych – czy to już szczyt góry lodowej, czy dopiero jeden z obozów przy wspinaczce na samą górę? Czy jest coś, czego Wam jeszcze brakuje? V: Zdecydowanie jest jeszcze pełno rzeczy, które możemy zrobić, bo im bardziej dorastam, tym mocniej dostrzegam to, że muzyka potrafi zmienić postrzeganie czegoś, teledysk może zmienić samopoczucie, dlatego te numery w milionach odsłon to liczby, natomiast bardzo ważne jest to, jak muzyka wpływa na ludzi. W przyszłości chcemy robić bardziej personalne projekty i bardziej wypowiadać się poprzez muzykę, a nie tworzyć klubowe bangery. Na pewno zbliżymy się tym polskim albumem, który już niedługo będziemy mogli Wam pokazać. Przed nami jeszcze bardzo dużo wyzwań. Bardzo się z tego cieszę. G: Możliwość rozwoju jest tutaj nieograniczona, więc nie dążymy do tego, żeby być nasyceni, tylko cały czas chcemy się inspirować i czerpać przyjemność. Mamy to szczęście, że cały czas odkrywamy coś nowego i chcemy się rozwijać, rozwijać kontakt z ludźmi i mieć z nimi dobre połączenie. V: I też chcielibyśmy wpływać na nich. Muzyka przecież wpływa na człowieka. Im dłużej gramy, tym częściej bierzemy udział w czyimś życiu. Są takie sytuacje, że ktoś oświadczył się na naszej imprezie, albo ktoś do nas podchodził i opowiadał nam bardzo personalne historie i myślę, że takie rzeczy właśnie na długo mi zostają w pamięci – nasza muzyka ma znaczenie nie tylko dla nas, ale przede wszystkim dla naszych odbiorców. Jesteśmy też w bardzo komfortowej sytuacji, gdyż interesują nas różne formy ekspresji muzycznej i różne gatunki, dlatego też nie mamy z tym problemu, żeby cały czas ewoluować. Dlatego możemy się podpisać pod naszymi projektami rękoma i nogami, gdyż wypływają one naturalnie, są naszym głosem. G: Udaje nam się w tym wszystkim znaleźć zdrowy balans i to jest klucz do tego.

M A G A Z Y N M I E J S K I | N U M E R 11 / 2 0 2 1

21



Like a princess




Fotograf Joanna Stołowicz | Modelki Małgorzata Szuta, Monika Zielińska, Martyna Majchrzak Makijaż Agnieszka Matera | Fryzury Kasia Zięba, Kasia Hałas Stylizacje Fanfaronada, Vanessa Resól Wieliczko, stylistka na planie zdjęciowym Patrycja Jaklewicz | Biżuteria Aleksandra Multan


| EDYTORIAL |


| TEMAT WYDANIA |

Monika Marin

i książki, które inspirują

28


| TEMAT WYDANIA |

Serca miłośników literatury zdobyła trylogią „Kroniki Saltamontes” kierowaną do młodzieży. Jak mówi szczecińska pisarka - zależało jej, aby stworzyć powieść wielowarstwową, bogatą w sentencje i złote myśli, tak żeby edukować dorosłych i dzieci jak rozmawiać bez skakania sobie do gardeł. Chciała też po prostu inspirować. Cel spełniła, jak to zrobiła w społeczeństwie, które nie czyta? - Przekonajcie się sami. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO ANNA KACPRZAK, STUDIO NA PIĘTRZE / MIEJSCE Księgarnia ,,Kamienica w lesie”, Pocztowa 19

Polacy nie czytają książek - to zdanie powtarzane od tak dawna, że dziś brzmi niemal jak stereotyp. A jakie są Pani odczucia? - Myślę, że nadal wiele brakuje nam do krajów, gdzie poziom czytelnictwa jest na bardzo wysokim poziomie. Z wykształcenia jestem pedagogiem. Doświadczenie pokazało mi, że zachęcanie dzieci i młodzieży do czytania literatury, która jest dla nich niezrozumiała, powoduje, że w dorosłym życiu książka staje się synonimem nudy. A przecież książki są fantastyczne, nie tylko te współczesne, ale i te pisane przed stu laty. Tylko trzeba je dzieciom odpowiednio podać. W innym przypadku wybiorą to, co łatwiejsze i przyjemniejsze - jak media społecznościowe. A kiedy raz się zrażą, najprawdopodobniej nie wrócą więcej do czytania. I niestety… ale właśnie tak najczęściej się dzieje. Tylko kto powinien się tym zająć? Rodzice, nauczyciele? Może chodzi o system nauczania...? - Trudno odpowiedzieć jednoznacznie. Jako ludzie mamy tendencję do powtarzania błędów i nazywania ich tradycją. To mnie niepokoi. Brakuje w nas… może nie mądrości, ale refleksji. - Czy to, co robiła moja mama, babcia, a nawet prababcia, powinno teraz robić moje dziecko? Czasy się zmieniają. To, co kiedyś było dobre, teraz może już takie nie być. Książki były podawane naszym rodzicom w określony sposób, który nadal jest powielany. I który, tak jak wtedy, tak i teraz nie działa. Myślę, że dobrze by było, gdybyśmy uczyli się od krajów, które poradziły sobie z problemami związanymi z edukacją. Dobrym przykładem jest Finlandia. Mimo że dzieci nie mają zadań domowych, testy rozwiązują na takim samym (jeśli nie wyższym) poziomie, co dzieci, które muszą uczyć się jeszcze w domach. Jaka jest różnica? - Te są szczęśliwe, a te zamęczone. Jeśli

chcemy, aby nasze społeczeństwo zaczęło czytać, nie musimy wyważać otwartych drzwi. W zasięgu ręki jest naprawdę sporo metod. Jakich na przykład?- Mam przyjaciółkę Angielkę. Opowiadała, że kiedy omawiali w szkołach Szekspira, nie omawiali całych dzieł od deski do deski, ale wybrane rozdziały. Dlaczego u nas, omawiając Mickiewicza, nie omawia się wybranych rozdziałów? Powiedzmy sobie szczerze przebrnięcie przez „Pana Tadeusza” jest wyzwaniem dla dorosłego, a co dopiero dla nastolatka. Zatem dlaczego zmuszamy do tego młodzież? Czy jedynym wyjaśnieniem jest tradycja? A może czas na zmianę list lektur? W szkołach nadal czyta się „Anaruka, chłopca z Grenlandii”, napisanego przed wojną, czy „Dzieci z Bullerbyn”, napisane tuż po wojnie… pominę „Krzyżaków”. Czy te tytuły nie powinny być zastąpione współczesnymi propozycjami? - Usuwać tytuły? Nie. Omawiać je inaczej. Nie zmuszać dzieci do czytania całej książki, ale wybranych fragmentów. Nie wchodzić w szczegóły, ale omówić kontekst, podjąć trudne słowa. Pracując w szkole, najbardziej bolał mnie sposób prowadzenia lekcji języka polskiego - liczba kartkówek i sprawdzianów. Omówienie książki zawsze zaczyna się od testu. Test ma udowodnić, czy dziecko przeczytało lekturę, czy nie przeczytało. Jednak pytania są tak szczegółowe, że często nie sposób na nie odpowiedzieć. Myśląc o tym, zaczęłam się zastanawiać - ile ja pamiętam z 1 200 stron „Kronik Saltamontes”? Czy pamiętam każde miejsce, datę i kolor jaki wymyśliłam? - Nie, nie pamiętam. Więc skoro ja, jako autorka, nie pamiętam, to jak dziecko ma to pamiętać? Zamiast skupiać się na drobiazgach, powinniśmy skupiać się na kontekście, na tym, co au-

tor chciał wyrazić i gdzie popchnąć nasze myśli. Mam poczucie, że uczenie się tej „drobnicy” od najmłodszych lat przenosi się później na resztę życia. W rezultacie nie potrafimy patrzeć na człowieka jak na całość. Tak rodzi się klasyczne wytykanie, bo ty - to, a ty - tamto. Brakuje tu wniosków? - Tak brakuje. Na historii uczymy się - król przyjechał, zrobił, zdobył. Ale nikt nie pyta, jak i dlaczego? Moje „ukochane” zdanie to - my zdobyliśmy, ale nas to najechali. Staramy się przyswoić jak najwięcej dat, nazw i miejsc, ale nic poza tym. Nie zastanawiamy się - po co była ta bitwa? Jakie wnioski z niej wyciągnięto? Czy konflikt można było rozwiązać inaczej? I czy dziś taka bitwa miałaby sens? Nie zadajemy pytań i nie szukamy odpowiedzi. Skupiamy się na suchych faktach. W końcu dzwoni dzwonek i wracamy do domu. I tu z pomocą mogą przyjść książki? Może, jeśli nie te z obowiązkowych list, to te z list nieobowiązkowych? Pani książki również na nich są. - Tak i jest to ogromny komplement. Nieobowiązkowe listy lektur to takie, do których nauczyciele i młodzież sięgają z własnej woli. Zachodzi tu reakcja - czytam, bo chcę, a nie - czytam, bo muszę. W czasie pierwszych etapów pandemii miałam okazję poprowadzić wykład zorganizowany w Zachodniopomorskim Centrum Doskonalenia Nauczycieli. Przysłuchiwało mu się kilkadziesiąt nauczycielek i bibliotekarek. Były ciekawe, o czym są moje książki. Jednym się podobały, innym nie. Uprzedzę pytanie - dlaczego? (uśmiech) Na łamach „Kronik” jest mnóstwo tolerancji, szacunku do drugiego człowieka. Mieszają się kultury, jest prezentowana historia. Człowiek jest tam obywatelem świata. Zauważyłam, że nie przekonuje to osób mocno konserwatywnych. Mimo

M A G A Z Y N M I E J S K I | N U M E R 11 / 2 0 2 1

29


| TEMAT WYDANIA |

tego 99 proc. opinii zwrotnych, jakie do mnie trafiają, są pozytywne. To pokazuje, że lektury - te nieobowiązkowe, mają znaczenie. Pamiętam rządową akcję sprzed kilku lat - TOP 100 lektur, czyli 100 pożądanych książek wybranych z 3777 zgłoszonych rekomendacji dla dzieci i młodzieży. Pierwsza część ,,Kroniki Saltamontes – Ucieczka z mroku” wtedy zadebiutowała na rynku i od razu trafiła na 63. miejsce tej listy. Od tego momentu wiele szkół zaczęło zamawiać moją książkę. Najpierw po jednym egzemplarzu, później po kilka, a nawet kilkaset. Cieszy mnie, że nauczycielki i bibliotekarki polecają moje powieści innym. Czytelnicy utożsamiają się z historiami? - Och bardzo. Zanim zaczęłam pisać, mocno przemyślałam to, jak chciałabym, aby ta książka wyglądała. Zależało mi, aby była wielowarstwowa i zawierała wątki pedagogiczne, sentencje i złote myśli. Tak, aby edukowała dorosłych i dzieci jak ze sobą rozmawiać, jak dyskutować bez skakania do gardeł. Chciałam też po prostu inspirować. Wśród odbiorców mam dużo babć, które czytają „Kroniki” z sentymentem. Przychodzą na spotkania autorskie i mówią - pani opisała mnie, to moja historia jest w tej książce. Dobrym przykładem jest postać Barbary, kobiety, która jako jedyna głaskała na dobranoc dzieci w powojennym sierocińcu. Na jednym ze spotkań podeszła do mnie pani z niepełnosprawnym chłopcem na wózku. Opiekowała się nim w ośrodku, do którego oddali go rodzice po urodzeniu. Zapytała mnie skąd pomysł na Barbarę? Czy zdaję sobie sprawę, ile jest dziś takich Barbar? Bo są ich tysiące. I jak odpowiada Pani na takie pytania? Skąd pomysły przychodzą do Pani głowy? - Zawsze mówię - z chmury (uśmiech). Zamykam się w swojej pracowni i daję ponieść myślom. I tak biorę jeden pomysł, drugi, aż powstaje cała historia. Na polskim rynku nie ma zbyt wielu podobnych książek do „Kronik”. Literatura przygodowa dla młodzieży jest aż tak wymagająca? Trudno mi odpowiedzieć, dlaczego pisarze w Polsce tak rzadko zabierają się za powieści przygodowe dla młodzieży. Ale to prawda, na rynku jest olbrzymia luka w „młodzieżówce”.

30

Jest bardzo duży wybór książek dla małych dzieci i dla dorosłych. Ale nastolatkowie głównie mogą wybierać albo z tytułów pisanych wiele lat temu, albo właśnie z książek dla dorosłych. Oczywiście są też pozycje zagraniczne. Kiedyś trafiłam na badania, według których z całego rynku książek 38 procent stanowią książki dla dzieci, a 6 procent z tych 38, to książki młodzieżowe – i to głównie z działu fantastyki lub magii. Oświeciło mnie - wypełniam niszę. Oczywiście nie sama. Ale można zadać pytanie - co się stało z nami? - Ja oraz tych niewielu pisarzy, którzy zabrali się za przygodówkę młodzieżową, wzięliśmy na siebie odpowiedzialność i włożyliśmy przysłowiowy kij w mrowisko. Dodatkowo - w mojej trylogii opisuję wartości miękkie - dotyczące uczuć i przemyśleń. Przecież nie chodzi o samą akcję. Uważam, że to bardzo istotne umieć rozmawiać o uczuciach. Nie ucinać tych rozmów machnięciem ręki - bo to nieważne. Na koniec życia nie wspominamy piątek na świadectwie i odpowiedzi na egzaminach, tylko właśnie te „nieważne” sprawy. Więc ja o nich piszę. Tu jednak pojawia się pytanie - jak autorzy książek dla młodzieży mogą konkurować z internetem - Youtubem, Netflixem czy Tik-Tokiem? - Duża w tym rola rodziców i nauczycieli, by mimo wszystko podsuwali swoim dzieciom książki. Nie ukrywam, że jako autorka bardzo zwracam uwagę na dynamikę fabuły. Nie mogę pozwolić sobie, by opisy były jak w „Nad Niemnem”. Nie dziś. Akcja musi mieć tempo, dziać się szybko. Bo albo będę popisywać się retoryką przez 10 stron i spodobam się trzem osobom w jakiejś komisji, ale zanudzę tysiące dzieci, albo zawężę opisy do minimum, może nie zachwycę żadnej komisji, ale za to przekonam do czytania młodzież. Z premedytacją wybrałam drugą opcję (uśmiech). Moja serdeczna przyjaciółka jest nauczycielką nauczania początkowego. To wielka fanka książek - ona ich nie czyta, ona je wręcz pożera (uśmiech). Zawsze dostaje pierwsza, co napiszę. Szuka błędów, ale też recenzuje. Czasem wywala całe zdania. Ostatnio skreśliła pół strony! Jak wyjaśniła - ładne, ale bez przesady (śmiech). Ale zdaje mi się, że i Panią znajdziemy

na Youtubie. - Od razu to powiem - nie jestem youtubowa. Tyle lat ten serwis już z nami, a ja tam nawet nie nóżką, a paluszkiem nie weszłam. Na innych platformach tak - szybko się rozgościłam, tutaj pojawiam się bardzo nieśmiało. Mam swój kanał i swoje pierwsze filmy, jeśli się spodobają, będę je kontynuować, ale do bycia youtuberką wiele mi brakuje. To bardzo czasochłonne i wymagające zajęcie. Od przygotowania treści, przez nagrania, po montaż i publikację. Ja to robię z doskoku, a trzeba to robić regularnie i jeszcze znaleźć czas na życie. Myślę, że prędzej pokusiłabym się o nakręcenie kursu pisania, gdzie podzieliłabym się moimi autorskimi metodami. Może wideo to nie format dla pisarzy? - Tego bym nie powiedziała. Pewien czas temu zrobiłam eksperyment. Moja siostra wyjechała i zostawiła mi pod opiekę swoje dziecko. Moje dzieci mają już 11 i 17 lat, więc trochę zapomniałam, jak to jest rozmawiać z 7-latkiem. Zorganizowałam mu teatrzyk kukiełkowy. Był zachwycony. Kiedy siostra wróciła, zrobiłyśmy mu niespodziankę. Wzięłyśmy jego pluszaki i nagrałyśmy filmik. Wieczorem wrzuciłyśmy go na Tik-Toka i włączyłyśmy siostrzeńcowi przed spaniem. Cieszył się naprawdę bardzo, a ja przy okazji odkryłam, że w ciągu doby zdobyłyśmy 1 200 wyświetleń. Myślę, że to całkiem dobra wróżba i sporo, jak na debiut. Wniosek z tego taki, że dzieci naprawdę potrafią zainspirować (uśmiech). Zresztą, podobno to syn zainspirował Panią do napisania trylogii? - Tak, Adam, mój syn, odegrał bardzo ważną rolę w tworzeniu „Kronik”. Oddałam mu hołd, nazywając jego imieniem głównego bohatera. Kiedy miał 8 lat, powiedział wiesz mama, przeczytałbym coś, ale tak, żeby coś się działo. - No to przygodówkę. I żeby dreszczyk emocji był. - Ale nie horror. To wszystko było bardzo spontaniczne. Pisałam i czytałam Adasiowi kolejne fragmenty. Od razu wiedziałam, co jest ciekawe, a co nudne. Ma to też drugą stronę (uśmiech). Bo kiedy moja córka Helena podrosła, od razu powiedziała - tak, Adam jest w książce, a mnie nie ma. Więc i dla córki stworzyłam wątek - wątek córki króla Persji. Dzieci to największa inspiracja, tylko trzeba pozwolić im mówić.


#reklama


| TEATR |

Warsztaty teatralne po dwóch stronach rzeki Zobaczyć teatr od kulis i odkryć sposób myślenia twórców, a nawet się w nich wcielić - to spektrum możliwości, które czekają na młodzież zgłoszoną do projektu Cyfrowe Forum Teatralne. pl. Organizatorem wydarzenia jest Teatr Współczesny w Szczecinie przy współpracy z Teatrem Uckermärkische Bühnen w Schwedt. Spotkania poprowadzą aktor, Mikołaj Bańdo z reżyserem Tomaszem Kaczorowskim, z którym mieliśmy przyjemność porozmawiać. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO PIOTR NYKOWSKI

Rusza nowy projekt Cyfrowe Forum Teatralne.pl. Zacznijmy od podstaw - na czym projekt polega i kto jest jego adresatem? - Projekt polega na umożliwieniu spotkania transgranicznego uczniom ze szkół szczecińskich oraz z przygranicznych regionów Meklemburgii – Pomorza Przedniego oraz Brandemburgii. Pretekstem do tego spotkania jest stworzona i udostępniona polskiej i niemieckiej młodzieży wersja filmowa spektaklu „Lepsze lasy” w mojej reżyserii. Tematem rozmowy będą również wątki przedstawione w spektaklu „Piknik pod Wiszącą Skałą” w reżyserii Miry Mańki. Idea projektu skupia się również na tym, żeby te spotkania były możliwe również, gdy sytuacja pandemiczna uniemożliwiła nam bezpośrednią obecność w jednej sali – to znaczy, warsztaty przeprowadzone będą online, dzięki czemu przekraczamy nie tylko granicę państw, ale również barierę geograficzną i kulturową. Warsztaty będą prowadzone przez pana oraz Mikołaja Bań-

32

dę, czyli reżysera i aktora. Co za tym idzie, będziecie musieli wcielić się w rolę pedagogów. Jak oceniacie to zadanie? - Razem z Mikołajem mamy zwyczaj współprowadzić warsztaty do przedstawienia „Lepsze lasy”, kiedy jest ono grane w ramach stacjonarnego repertuaru Teatru Współczesnego w Szczecinie. Bardzo lubimy i cenimy sobie tę możliwość spotkań z naszymi widzami i partnerami dialogu, dla których przygotowujemy spektakle. To niepowtarzalna okazja poznać nie tylko opinię młodych widzów na temat spektaklu, ale również poznać ich wrażliwość, dowiedzieć się, co ich w teatrze interesuje oraz spróbować zrozumieć ich i nasze miejsce w otaczającej nas rzeczywistości. Takie warsztaty najczęściej pokazują nam, że przygotowany spektakl nie powstał w próżni i trafia do konkretnych ludzi – z konkretnymi problemami i zainteresowaniami. Podjęcie się edukacji i dialogu z młodzieżą brzmi jak wyzwanie. - Z pewnością w społecznym i politycznym teatrze współczesnej Polski stworzenie warunków do szczerego i otwartego dialogu jest szczególnym wyzwaniem. I właśnie dlatego, że jest to wyzwanie, tak bardzo nam na tym zależy. Jeżeli nie spróbujemy zrozumieć, dlaczego młodzi ludzie tak mocno dzisiaj się radykalizują, nie będziemy zapewne w stanie zrozumieć proce-


| TEATR |

sów zachodzących w najbliższych latach, kiedy oni będą mieli możliwość oddawania głosów w wyborach. Teatr jest środkiem i celem, dzięki któremu możliwe jest spotkanie na gruncie pozbawionym uprzedzeń, na którym nie ma złych odpowiedzi, a jedynym wyznacznikiem jest nasza indywidualna wrażliwość, wyobraźnia i empatia. Wiemy, że młodzież będzie miała okazję obejrzeć i omówić spektakle, ale co jeszcze? - Młodzież oraz nauczyciele otrzymają dostęp do materiałów kontekstowych w dwóch wersjach: w językach polskim i niemieckim. To nasze propozycje do ich spotkań w szkołach i poza nimi. To materiały do gier interpersonalnych oraz ćwiczenia na wyobraźnię i empatię. Wydarzenie jest organizowane we współpracy z Teatrem Uckermärkische Bühnen w Schwedt. A to znaczy, że spotkają się tu nie tylko dwa języki, ale i dwie kultury. Jak, jako organizatorzy, planujecie rozwinąć czy wykorzystać tę sposobność? - Warsztaty zaplanowaliśmy w wersji hybrydowej – to jest częściowo będą one prowadzone po polsku, a częściowo po niemiecku. Zależy nam na stworzeniu komfortowych warunków do spotkania rówieśników żyjących po dwóch stronach granicy, po dwóch stronach rzeki. Chcemy dać im szansę wzajemnego poznania się, poznania nas, a nam ich. To wydaje nam się niepowtarzalną szansą – szczególnie że fundamentem tego spotkania

jest spektakl, który opowiada o sprawach najbardziej palących i zadaje pytania o kształtowanie tożsamości w procesie dojrzewania. Wydaje się to tym ciekawsze, że spektakl powstał w Polsce, ale w oparciu o jeden z najważniejszych tekstów niemieckiego dramatopisarza Martina Baltscheita. Tak więc dodatkowym atutem będzie skonfrontowanie się z widownią z rodzimej kultury autora. Dzięki temu rozpoznamy sieć zależności, różnice i podobieństwa. Jest jeszcze kwestia samych chęci młodzieży do udziału w projekcie. Co może ich przekonać? Jakie korzyści na nich czekają? - Mam nadzieję, że możliwość obcowania ze sztuką i teatrem jest wystarczającą zachętą. Spektakl zebrał do tej pory bardzo pozytywne zwroty od młodych widzów, na co dowodem jest jego ciągła obecność w repertuarze Teatru Współczesnego w Szczecinie oraz ogromne zainteresowanie młodzieży dodatkowym spotkaniem z nami po pokazach przedstawienia. Nieczęsto zdarza się, że widzowie mają możliwość przepracować spektakl w bezpośrednim spotkaniu z reżyserem przedstawienia i aktorem grającym główną rolę. To jest też szansa na wypytanie nas o kulisy powstawania dzieła teatralnego, o nasz sposób myślenia o teatrze. Istotne jest też dla nas, że proponując młodzieży spektakl poruszający tematy zapalne, nie chcemy odcinać się od tego, co chcieliśmy powiedzieć na scenie i zostawiać widzów samych z tym, co obejrzeli. Jesteśmy na nich otwarci i ciekawi ich interpretacji.


| STYL ŻYCIA |

O kocie, który: podróżował po świecie 34


| STYL ŻYCIA |

Od zawsze uwielbiali podróżować, ale jednocześnie marzyli o kocie. Wydawało się, że przy ciągłych wyjazdach jest to niemożliwe. A jednak w życiu Sandry Sobaszek i jej partnera pojawiła się Lukrecja, która teraz staje się sławna pod instagramową nazwą @lukrecja_travelcat. Jak to jest żyć z kotem celebrytą? ROZMAWIAŁ ŁUKASZ CZERWIŃSKI / FOTO @LUKRECJA_TRAVELCAT

Na początek zapytam, jak to się stało, że Lukrecja do was trafiła? Jak długo już jest z wami? - Lukrecja trafiła do nas z hodowli. Jeżeli chodzi o wybór rasy, to była decyzja dokładnie przemyślana. Wybraliśmy rasę maine coon, ponieważ zachowuje się podobnie jak psy - chociażby możemy wyprowadzić ją na smyczy. Do szkolenia kota potrzeba jednak więcej cierpliwości. Lukrecja ma cztery lata, a z nami jest od trzech i pół roku. Natomiast wspólnie podróżujemy od trzech lat. Jak Lukrecja znosi życie na walizkach?- Na pewno lepiej od nas (śmiech). Ja przed chwilą byłam wściekła, bo przez czterdzieści minut błądziliśmy, szukając naszego hotelu. Lukrecja w ogóle tego nie odczuła, teraz spokojnie zwiedza sobie kąty w apartamencie. Bardzo dobrze znosi kolejne zmiany miejsca pobytu i uwielbia wylegiwać się na hotelowych łóżkach. Jakim środkiem transportu Lukrecja najbardziej lubi podróżować i jak spędza czas podczas drogi? - Najczęściej podróżujemy samochodem. Kilka razy się zdarzyło, że jechaliśmy autobusem lub pociągiem, ale zazwyczaj wtedy, gdy gdzieś nie ma możliwości dojazdu samochodem lub jest duży problem z zaparkowaniem. Ale Lukrecja zdecydowanie woli jeździć autem. Podczas podróży z reguły śpi albo wygląda za okno. W jakich krajach już byliście? - Byliśmy między innymi w Portugalii i na Ukrainie. Teraz też jesteśmy w trakcie podróży, byliśmy już w Rumunii, Bułgarii, a dalej wybieramy się do Turcji i Gruzji. Skąd pomysł na taki styl życia podróżników? - My już wcześniej dosyć dużo podróżowaliśmy, ale zawsze chcieliśmy mieć kota. Po podróży poślubnej chcieliśmy wziąć kota i przyuczać

go do podróży. Ewentualnie, gdyby nie chciał, rozważaliśmy opcję pozostawienia go pod opieką. Był jednak problem ze znalezieniem kotów, które będą zaszczepione, a jak już takie znaleźliśmy, to nikt nie chciał nam ich wydać, ponieważ mówiliśmy, że będziemy podróżować. Ze względu na częste wyjazdy nikt nie chciał zezwolić nam na adopcję. Dlatego zdecydowaliśmy się na kupno z hodowli. Skąd pomysł, żeby podróże Lukrecji pokazywać na Instagramie? - Ja nasze podróże pokazywałam wcześniej na swoim Instagramie, ale ludzie zdecydowali w ankiecie, że wolą oglądać kota (uśmiech). Postanowiłam więc założyć osobne konto Lukrecji.

M A G A Z Y N M I E J S K I | N U M E R 11 / 2 0 2 1

35


| STYL ŻYCIA |

Z jakimi komentarzami najczęściej się spotykacie? - Spotykamy się z różnymi komentarzami, ale głównie pozytywnymi. Z dziwnymi uwagami spotkaliśmy się na Ukrainie. Nasze zdjęcia z tunelu miłości były tam dosyć popularne i wtedy pojawiły się negatywne głosy. Ukraińcy uznali, że Lukrecja jest ukraińskim dzikim kotem, a my robimy sobie z nią zdjęcia i nawet jej nie nakarmiliśmy. Pojawiły się również głosy ludzi, którzy twierdzą, że to jest znęcanie się nad zwierzęciem. Najwięcej kontrowersji budzi używanie smyczy, ale w większości spotykamy się z pozytywnym komentarzem. Jakie najciekawsze przygody spotkały was podczas podróży? - W sumie aktualna podróż jest jedną z takich bardziej „przypałowych”, ale to dotyczy nas, bo kot zawsze wychodzi z tego obronną ręką. Z kotem to mamy taką historię, że kiedyś zapomnieliśmy kuwety i podbieraliśmy żwirek z okolicznej budowy, a za kuwetę robiła nam foremka do pieczenia. To akurat był kilkudniowy wyjazd w polskie góry, a że wtedy była majówka, to wszystkie sklepy były zamknięte. A jakieś historie związane z wyjazdem za granicę? - Mieliśmy przygodę na granicy Węgry – Rumunia, gdzie chcieli deportować mojego męża, bo ma brytyjski paszport... na kota nawet nie spojrzeli (uśmiech). Na większości granic nie sprawdzają kociego paszportu, ale kiedyś podczas kontroli daliśmy książeczkę zdrowia i paszport. To dlatego, że w paszporcie nie figurowały wszystkie szczepienia, a straż graniczna zaczęła szukać drugiego zwierzęcia, bo pomyśleli, że są dwa koty. Czy łatwo uzyskać paszport dla kota? - Nie każdy weterynarz wyrabia takie dokumenty i trzeba znaleźć odpowiedniego, bo nie wszyscy mają na to pozwolenie. Taki paszport jest ważny dopiero 21 dni po szczepieniu na wściekliznę. Nie zdarzyło się nigdy, że Lukrecja wymknęła się na samotny spacer i musieliście jej szukać? - Ona chodzi na pięciome-

36

trowej smyczy, więc daleko się nie oddali (uśmiech). Jest dosyć leniwa, a najwyżej potrafi skoczyć na wysokość kanapy, więc nawet nie próbuje dalszych wypadów (śmiech). Na koniec zapytam, jak przygotować się do podróży z kotem? - Podróżowanie z kotem nie jest tak skomplikowane, jak się wydaje. Nie zdarzyło się, żebyśmy gdzieś nie znaleźli noclegu. Trzeba jednak zapytać, czy właściciele akceptują koty, bo czasami jest napisane, że hotel akceptuje zwierzęta, ale mają na myśli wyłącznie psy. Na pewno dużo więcej jest bagażu, bo trzeba zabrać kuwetę, jedzenie itd. Koniecznie trzeba dopilnować odpowiednich dokumentów, ale to nic, czego nie można ogarnąć.


#reklama


| SZTUKA |

Dr Dariusz Kacprzak - na wystawach zostawiam ślad mojej duszy Z zamiłowania historyk sztuki, z zainteresowania i zaciekawienia - juror teatralny, z wyboru - szczecinianin lekko już narzekający, czyli prawdziwy szczecinianin. Dr Dariusz Kacprzak od lat uczy nas piękna, organizując wystawy w Muzeum Narodowym w Szczecinie. ROZMAWIAŁA MAŁGORZATA KLIMCZAK / FOTO ANDRZEJ SZKOCKI

Wystawa „Piękność twą widzę… Od Čiurlionisa do Kairiūkštisa – sztuka litewska pierwszej połowy XX wieku ze zbiorów Narodowego Muzeum Sztuki im. M.K. Čiurlionisa w Kownie”, prezentowana w Muzeum Narodowym w Szczecinie, zdobyła tytuł Zachodniopomorskiego Wydarzenia Muzealnego Roku 2020. To kolejna nagroda dla pana jako kuratora za wystawę organizowaną w szczecińskim muzeum. - Ta nagroda ogromnie mnie ucieszyła z kilku powodów. Doceniono – jak sądzę – rangę dzieł, które udało się po raz pierwszy sprowadzić z Litwy i zaprezentować szczecińskiej publiczności (a były to prawdziwe skarby z kolekcji kowieńskiej), ale także atrakcyjną koncepcję ekspozycji i jej aranżację, oraz – jak potwierdzono w komentarzu werdyktu – dostrzeżony został wymiar naukowy przedsięwzięcia, którego widocznym śladem jest potężna, trójjęzyczna, polsko-niemiecko-litewska publikacja. Bodaj pierwsze takie obszerne, przekrojowe kompendium sztuki litewskiej po polsku. Rzeczywiście, w jakiś sposób była to szczególna wystawa, bowiem zarówno powstawała, jak i została udostępniona w trudnym czasie ograniczeń pandemicznych. Chyba nie w pełni udało się nam wszystkim nią nacieszyć, w końcowym okresie jej trwania muzeum musiało przejść wyłącznie na tryb działań online i nie było dostępne w formie stacjonarnej. Tak więc to, co najcenniejsze w sztuce, to, o co chodzi w muzeum – bezpośredni, osobisty kontakt z oryginałem - był niestety ograniczony. Czy ta wystawa jest szczególna?

38

- Każda wystawa jest jednak w jakiś sposób szczególna, niepowtarzalna, wyjątkowa. Każda ekspozycja to starannie dobrane dzieła, kreacja przestrzeni, koncept, idee, pytania, które stawia kurator, problemy naukowe, które podejmuje, nie zawsze je rozwiązując. Za każdym razem „kuchnia wystawy” jest inna, o ostatecznym kształcie wystawy często decydują wewnątrzmuzealne, międzyinstytucjonalne rozmowy kuratorskie i umiejętności negocjacyjne, wzajemne zaufanie muzealników do siebie, wreszcie całkiem prozaiczne możliwości finansowe instytucji, kwestie transportowe, ubezpieczeniowe itd. Ostateczny kształt wystawy to zawsze wypadkowa rozmaitych okoliczności miejsca i czasu, kompetencji, wiedzy i doświadczenia kuratora, zespołu współpracujących muzealników i specjalistów rożnych dziedzin, ale też czasem kuratorski pazur. Chyba w przypadku wybitnych kuratorskich osobowości można czasem mówić o indywidualnym stylu, charakterystycznych cechach kreacji kuratorskich – o czymś takim nieuchwytnym, co sprawia, że wchodzimy na wystawę oglądamy i rozpoznajemy wyjątkowy zamysł, wnikliwe spojrzenie, wyrafinowany koncept konkretnej twórczyni czy twórcy ekspozycji. Taka pieczątka, podpis, ślad duszy pozostawiony w sali muzealnej. Podczas prac nad wystawą zdarzają się trudne decyzje, rozmaite zwroty akcji, bywa nerwowo, ale też są momenty ekscytujące, radosne. Szczęśliwe kuratorskie chwile to te m.in. w dniu wernisażu, kiedy kurator po raz pierwszy dzieli się efektem swojej pracy z gośćmi w muzeum. Wystawa to rodzaj kuratorskiej gry z widzem, opowieści, rozmowy z nim.


| SZTUKA |

- Z wystawami jest trochę tak, jak z naszymi innymi namiętnościami. Zazwyczaj te ostatnie są najważniejsze, najbardziej wyjątkowe. W takim sensie wystawa sztuki litewskiej jest dla mnie obecnie szczególna, ale z sentymentem powracam do wystawy sztuki holenderskiej i flamandzkiej XVII wieku, którą przed kilku laty w Szczecinie przygotowaliśmy z kolegami z muzeum w Schwerinie – „Nie tylko tulipany”.

Tym spotkaniom towarzyszy sporo emocji. - Z wystawami jest trochę tak, jak z naszymi innymi namiętnościami. Zazwyczaj te ostatnie są najważniejsze, najbardziej wyjątkowe. W takim sensie wystawa sztuki litewskiej jest dla mnie obecnie szczególna, ale z sentymentem powracam do wystawy sztuki holenderskiej i flamandzkiej XVII wieku, którą przed kilku laty w Szczecinie przygotowaliśmy z kolegami z muzeum w Schwerinie – „Nie tylko tulipany”. Pamiętam emocje, jakie towarzyszyły mi przygotowaniu pomorskiego aneksu w ramach wystawy Biedermeieru, którą zrealizowaliśmy we współpracy z Muzeum Narodowym w Warszawie. Przyznam się, że ogromnie cenię sobie może nieco mniej spektakularne przedsięwzięcie, ale w moim przekonaniu ogromnie ważne – dwie różne edycje wystawy grafiki niemieckiej z naszych szczecińskich zbiorów – naszą kolekcję wpierw zaprezentowaliśmy w Muzeum Fundacji Ernsta Barlacha w Güstrow, a potem w zgoła innej odsłonie w gmachu muzeum przy Wałach Chrobrego. Czy to myśl „piękność twą widzę” przyświecała młodemu chłopakowi, który zaczął się interesować sztuką już w szkole? - Klucz do tytułu wystawy litewskiej był trochę inny. W Polsce właściwie niezmiennie spoglądamy na sztukę litewską przez pryzmat romantycznych wizji, stereotypów, mickiewiczowskich klisz. Także w historii sztuki w mówieniu o sztuce litewskiej przykładamy często postromantyczne kategorie. Jakże jest to błędne myślenie, starałem się pokazać poprzez naszą wystawę. Gdy wraz z Osvaldasem Daugelisem zaczęliśmy myśleć o wystawie litewskiej w Szczecinie, powiedziałem, że interesuje mnie chęć uchwycenia prawdziwie litewskiego ducha, którego tak naprawdę w Polsce nie znamy. Chyba nie byłem świadomy, jak jest to trudne i skomplikowane zadanie. I jeszcze przyznam się do jawnej kuratorskiej prowokacji, jakiej się dopuściłem. Piękność twą widzę – mówiłem, spoglądając w oczy „Dziewczynie w żółci” Antanasa Samuolisa, która otwiera wystawę i była jednocześnie plakatową bohaterką, zwiastunem wystawy. Tytuł współgrał z obrazem i w warstwie podstawowej skojarzeń tworzył rodzaj bon motu.

Słowo i obraz – tutaj rzeczywiście możemy powrócić do kwestii szkolnych zainteresowań. - Rzeczywiście historią sztuki zacząłem interesować się w szkole podstawowej. Najpierw było zainteresowanie obrazami, zauroczenie językiem dzieł sztuki, fascynowały mnie barwne biografie ich twórców. Czytałem, oglądałem albumy… Coraz więcej oglądałem… Chętnie chodziłem do galerii, muzeum, podróżowałem. Wówczas w kontakcie z dziełami zapewne zaczęła się kształtować moja wrażliwość. Z czasem po prostu historia sztuki stała się pomysłem na życie i świadomie dokonanym wyborem sposobu odbioru rzeczywistości. Bo sztuka to także świat, który nas otacza…. Kilka lat temu, kiedy przechodziłem obok apteki, zobaczyłem reklamę jednej ze znanych firm kosmetycznych, która promowała preparaty odmładzające. Na pierwszym zdjęciu widoczna była spękana twarz kobiety (nie była to reprodukcja obrazu). Zmarszczki tworzyły krakelury – siatkę spękań, jakie powstają na powierzchni starych obrazów. Drugie zdjęcie obok to ta sama twarz – gładka, po konserwacji. Ktoś skojarzył proces starzenia się skóry z powierzchnią obrazu – pomysł sugestywny, a wymowa jasna i oczywista. Nie było tam naśladownictwa konkretnego dzieła – tylko porównanie dwóch bardzo podobnych do siebie procesów. W ten sposób wykorzystano sztukę, historyk sztuki widzi takie niuanse. Studia w Warszawie, studia w Wiedniu, Muzeum Sztuki w Łodzi. Co takiego było w Szczecinie, że zdecydował się Pan tu przyjechać? - W 2004 roku po raz pierwszy na zaproszenie szczecińskich kolegów odwiedziłem Szczecin, w kolejnym roku w dzisiejszym Muzeum Narodowym w Szczecinie – Muzeum Tradycji Regionalnych, w przestrzeni, w której obecnie oglądamy stałą ekspozycję „Złoty wiek Pomorza – sztuka na dworze Gryfitów w XVI i XVII wieku”, przygotowałem wystawę „Pięć wieków malarstwa europejskiego” ze zbiorów Muzeum Sztuki w Łodzi. Potem w ramach rewizyty szczecińskie Muzeum Narodowe zaprezentowało swoją kolekcję dawnego malarstwa w Łodzi. Wspólnie pracowaliśmy nad publikacjami towarzyszącymi ekspozycjom, dla mnie wówczas było to pierwsze poważne zanurzenie w hi-

M A G A Z Y N M I E J S K I | N U M E R 11 / 2 0 2 1

39


| SZTUKA |

storię szczecińskiej kolekcji sztuki. To było ogromnie interesujące. Szczecin – zarówno muzeum, jak i miasto, szalenie mi się spodobało, chętnie i z wielkim zainteresowaniem, pasją zacząłem je wówczas poznawać, uczyć się go. Wówczas także padła kolejna propozycja, w 2008 roku osiadłem na stałe nad Odrą. I tak z gęsto zabudowanego miasta czterech kultur, o regularnej równolegle-prostopadłej siatce ulic znalazłem się w transgranicznym mieście o fascynującej historii z oryginalną architekturą końca XIX i początku XX wieku i zgoła odmiennym od łódzkiego rozumieniu przestrzeni, w którym do sprawnego poruszania się promieniście wokół placów ułożonych ulicach należy „myśleć trójkątami”. Jak Pan ocenia decyzję pozostania w Szczecinie po latach? - Szczecin ciągle mnie fascynuje, ciągle go odkrywam. Jedną z pierwszych wystaw, przy których współpracowałem, była „Hans Stettiner – Jan Szczeciński. Życie codzienne w Szczecinie w XX wieku”, którą przygotowywała dr Bogdana Kozińska, której niezmiennie jestem wdzięczny – dużo rozmawialiśmy, wiele się od niej nauczyłem, zauroczyła mnie Szczecinem. Ta fascynacja trwa do dziś – myślę, że jest nadal źródłem inspiracji do różnych działań... „Było sobie Pomorze” – Michał Majerski nakręcił, myślę, że bardzo ważny i ciekawy film, w muzeum mamy świetny projekt „Szczecińskie pasaże historyczne”. Historia polskiego Szczecina, historia niemieckiego Stettina, wcześniejsze dzieje – czasy Gryfitów. Ostatnio otworzyliśmy w Muzeum przy Wałach Chrobrego dwie nowe stałe wystawy „Misterium światła. Sztuka średniowieczna na Pomorzu”, a epoce nowożytnej poświęcona jest ekspozycja „Ukryte znaczenia. Sztuka na Pomorzu w XVI i XVII wieku”. A w salach skrzydła północnego na pierwszym piętrze „Stettin/Szczecin – jedna historia”. Poprzez dzieła sztuki, skomplikowane losy szczecińskich kolekcji opowiadamy o historii. Szczecin wciąż przyciąga, warto odkrywać historię, ale także spoglądać w przyszłość, genius loci to ogromny potencjał, który wciąż niedostatecznie wykorzystujemy. Dzisiaj, z perspektywy wielu już szczecińskich lat, wiem, że nie wszystko jest u nas tak doskonałe i idealne, jak mi się wydawało jeszcze jakiś czas temu, ale moja miłość do Szczecina zyskuje na dojrzałości. Prawie piętnaście lat już spędziłem tutaj - już chyba jestem szczecinianinem – z pewnością wewnątrz, w duszy czuję się dumnym szczecinianinem, zdarza mi się już (na szczęście bardzo rzadko) marudzić i nie zawsze doceniać to, co mamy. Jest taki rodzaj szczecińskiego malkontenctwa, które bardzo przeszkadza i które blokuje. Bardzo tego nie lubię, walczę z tym u siebie i innych. Entuzjazmu brak… - Na szczęście wciąż jest. I choć rozmaite procesy ostatnio uległy spowolnieniu czy też zatrzymaniu, niestety, coraz częściej zdarza się konieczność wykonania kroku, kilku kroków w tył, trzeba jednak nade wszystko myśleć i zawalczyć o przyszłość. Pomorze jest trochę jak motyl. Odra to korpus, gdy spojrzymy

40

na mapę Lubinusa, dostrzeżemy dwa skrzydła motyla – Vorpommern i Pomorze Zachodnie. Gdyby te dwa skrzydła poruszały się zgodnie, równomiernie ów motyl mógłby wysoko szybować i daleko polecieć. Choć wspólnych inicjatyw nie brakuje, łącząc siły, moglibyśmy zdziałać jeszcze więcej. Jak historyk sztuki podszedł do nowej roli – jurora teatralnego podczas tegorocznego Kontrapunktu? To było bardzo ciekawe doświadczenie, wspaniała przygoda i jednocześnie ogromna odpowiedzialność. Obawiałem się, czy podołam temu zadaniu, nie dysponując stosownym warsztatem teatrologa. Czy w świecie osób profesjonalnie związanych z teatrem dotrzymam kroku. Te wszystkie wątpliwości, obawy, w chwili, gdy gasło światło, znikały i zaczynało się przeżycie. Każdy z nas ma inną wrażliwość, dlatego nasze rozmowy w gronie jurorów były bardzo ciekawe. Ciekawe były też spotkania z publicznością tego festiwalu. Tegoroczny Kontrapunkt pokazywał nam bardzo różnorodne formy ekspresji scenicznej, wypowiedzi, spektrum języków, jakimi mówi dzisiaj teatr. Czasem te bardzo różnorodne formy są trudne do porównania i do oceny. Teatr jest miejscem na swój sposób magicznym, każdy spektakl to dzieło sztuki, wymaga przygotowania, ale można odbierać je za pomocą swojej wrażliwości. I to jest chyba najważniejsze w kulturze - te metafizyczne przeżycia. Sztuka ma też ważną rolę społeczną. Myślę, że w sztuce, która reaguje na aktualność, nie wszystkie dzieła są piękne w rozumieniu estetycznym, ale w dyskursie społecznym, w kategoriach etycznych, dobra i zła, sztuka ma wielką moc. Nie mam wątpliwości, w każdym społeczeństwie na czele idei postępu idą artyści. Oni otwierają innym oczy, a za nimi inni – urzędnicy, politycy…. To artyści mający w sobie ducha rewolucji, pierwsi trafnie diagnozują codzienność i sygnalizują nadchodzące zmiany. Tego ducha awangardy odnalazłem wśród aktorów na deskach szczecińskich scen podczas tegorocznego, chyba bardzo udanego, Kontrapunktu, miał go także i Rembrandt, którego „Pejzaż z miłosiernym Samarytaninem” ze zbiorów Fundacji Książąt Czartoryskich – Muzeum Narodowego w Krakowie przez kilka miesięcy gościliśmy w gmachu Muzeum Narodowego w Szczecinie na Wałach Chrobrego przed kilku laty.

Dr Dariusz Kacprzak - historyk sztuki, muzealnik i muzeolog, absolwent kierunku Historia Sztuki Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego oraz Podyplomowego Studium Muzealniczego przy Wydziale Historycznym UW. Doktor nauk humanistycznych w zakresie historii sztuki (rozprawa: „Kolekcje i zbiory artystyczne łódzkiej burżuazji wielkoprzemysłowej w latach 1880–1939”). Wieloletni kustosz zbiorów dawnej sztuki europejskiej w Muzeum Sztuki w Łodzi, od 2008 roku związany z Muzeum Narodowym w Szczecinie, w którym pełni obowiązki zastępcy dyrektora ds. naukowych.


#reklama


| WNĘTRZA |

DIY doskonałego wnętrza W jej wirtualnych progach rozgościło się już ponad 22 tysiące osób - a wśród nich my. Iwona Jarosiewicz, autorka profilu na Instargarmie @iwona.jar, zdradziła nam - jak stworzyć spójny, modny styl w domowych wnętrzach i przy okazji... nie zbankrutować. ROZMAWIAŁA ANNA BRÜSKE-SZYPOWSKA / FOTO ARCHIWUM IWONA JAROSIEWICZ, @IWONA.JAR

mów wnętrzarskich. A jak często zmienia pani wystrój mieszkania? - Nasze wnętrze naturalnie zmienia się wraz z porami roku za sprawą poduszek dekoracyjnych i plakatów czy dekoracji sezonowych. Latem i wiosną na stole królują kwiaty, jesienią suszone trawy, a zimą gałązki świerku.

Patrząc na pani zdjęcia, można odnieść wrażenie, że oglądamy wielki dom. Ale gdy przyjrzałam się dokładniej, dostrzegłam, że metraż wcale nie jest taki duży. Jak go pani „ogrywa?” - Nasze mieszkanie ma 63 mkw. To, że wydaje się większe niż jest w rzeczywistości, to zasługa białych ścian i białych mebli. Salon z aneksem kuchennym również otwiera przestrzeń do zdjęć. Biały kolor to jedyny sposób na powiększenie przestrzeni? - W małej przestrzeni trudno uchwycić ładny kadr, więc jeżeli chcemy robić zdjęcia takim kątom, to proponuję urządzić mieszkanie niedużymi, lekkimi meblami i najlepiej na nóżkach! Wtedy przestrzeń nabierze oddechu. Ponadto właśnie kolor - dobór barw ma ogromne znaczenie. Ale dodatki, jak rozumiem, są niezbędne? Na pani zdjęciach widać ich mnóstwo. - (Śmiech) Większość zrobiliśmy z małżonkiem sami. Prace manualne nas odprężają i lubimy w ten sposób spędzać razem czas. To także odskocznia od pracy biurowej. W naszym garażu, przerobio-

42

nym na warsztat, przenosimy się do świata kreacji. Tworzymy nie tylko dodatki, ale i proste meble. Lubimy podłubać w drewnie. Fakt, dużo u was drewna i luster w klimacie boho. - Na początku nasze mieszkanie było urządzone w skandynawskim stylu, ale dość szybko odkryliśmy, że ten wystrój jest dla nas za zimny, więc zaczęliśmy dodawać drewno. Gdy przyszła moda na boho, zaczęliśmy pozbywać się szarości i postawiliśmy na lustra, które są właśnie w takim klimacie. Trudne jest stworzenie takiego boho lustra samemu? - Nie jest to trudne. Wystarczy trochę dobrych chęci (uśmiech). Własnoręcznie wykonane lustro na pewno wychodzi dużo taniej. Poza tym razem z lustrem pojawia się satysfakcja z pracy własnej. Teraz w sklepach dostępne są ładne dodatki boho, ale jeszcze rok czy dwa lata temu był to towar trudno dostępny, mogliśmy je raczej podziwiać na zagranicznych forach internetowych. To pani źródło inspiracji? - Tak, ogólnie czerpię z Internetu i telewizyjnych progra-

Na czym nie warto oszczędzać przy aranżacji wnętrz, a kiedy szukać okazji lub pokusić się o hand made? - Nie należy oszczędzać na materiałach wykończeniowych. Kreatywność warto wykorzystać przy mniejszych meblach i dekoracjach: zrobić coś samemu lub przerobić to, co mamy, a nam się znudziło. Fajnie jest pokusić się o przerobienie mebli z sieciówki lub z drugiej ręki. Wystarczy np. wymienić blat na drewniany lub obkleić fronty szuflad okleiną i mamy coś nowego i wyjątkowego. Czym subtelnie podkreślić klimat jesienny i zimowy we wnętrzach? - To bardzo proste. Ciepły koc, kilka świec i już mamy jesienny klimat. Ze spaceru można przynieść dary natury: suche trawy włożyć do wazonu, kasztany do miski, w ramki wsadzić zasuszone liście, porozkładać dynie, prawdziwe lub ceramiczne. Zimą polecam girlandy świetlne, szyszki i gałązki świerku. Zdradzi nam pani pomysły na szybkie i efektowne DIY dla początkujących? - Proponuję wianek na drzwi czy ścianę. Potrzebna będzie obręcz ze styropianu lub ze słomy. Może być kupna lub można upleść samemu z brzozowych witek uzbieranych na spacerze. Do tego trochę zasuszonych kwiatów z ogródka, parku, starych bukietów. Mogą się też przydać małe styropianowe dynie. Wszystko wg swojego gustu mocujemy na klej na gorąco lub na druciku. Zimą dynie możemy zastąpić szyszkami, a kwiaty bombkami.


#reklama

Najdłużej działająca restauracja w Szczecinie Jesteśmy z wami 49 lat!

Andrzejki i Bal Sylwesterowy z Uśmiechem! Restauracja „Café Uśmiech” zaprasza w swoje progi dzięki wydarzeniom organizowanym na koniec tego roku! Noc Andrzejkową mogą Państwo świętować aż cztery razy! 26 i 27 listopada odbywają się wieczorki taneczne z przepysznym menu, muzyką na żywo i toastem o północy. 28 to impreza z loterią fantową oraz niespodziankami, a 30 listopada to klasyczny dancing w klimacie andrzejkowym. Następnie organizowany jest kiermasz świąteczny, podczas którego sprzedawane będą potrawy bożonarodzeniowe przygotowywane własnoręcznie przez szefowe kuchni Restauracji. Koniec roku mogą spędzić Państwo również z Uśmiechem. Sylwester w tej restauracji może być niezapomniany!

Ceny biletów Andrzejkowych to jedyne 100 złotych (26 i 27 listopada) a Sylwestrowych 350 złotych.

RESTAURACJA UŚMIECH | PLAC ZWYCIĘSTWA 1 (KOŁO MEDICUSA) | TEL. 91 43 47 927, 509 444 586 WWW.USMIECH.SZCZECIN.PL | FB/RESTAURACJAUSMIECH


| STYL ŻYCIA |

Ulotne nastroje złapane w kadr Kasia Piekarska... zajmuje się kreatywną fotografią produktową. Efektami swojej pracy dzieli się na instagramowym profilu, gdzie zgromadziła prawie 14 tysięcy obserwujących . Jak to zrobiła? - Nam zdradziła odpowiedź na to pytanie. ROZMAWIAŁ DARIUSZ ZYMON / FOTO @ULOTNE_NASTROJE

Czym rządzi się dziś Instagram? Chodzi o modę, konkretne kadry, sezon? - Myślę, że na Instagramie panuje totalna dowolność, choć mimo wszystko dobrze jest się wpasować w aktualny sezon i zaprezentować go na swój unikalny sposób. Zdjęcia typowo letnie nie będą miały brania jesienią i na odwrót (uśmiech). Aktualnie królują przytulne kadry - pełne lampek, dyń i smakołyków. Wybijają się wszelkie kolory jesieni i to one rzucają się w oczy podczas przeglądania tablicy. Ludzie chcą oglądać zdjęcia, które nawiązują do aktualnej pory roku. Lubią wprowadzać się w klimat i szukać inspiracji, a twórcy starają się odpowiedzieć na te potrzeby. Czy to w ten sposób udało ci się zbudować i utrzymać tak dużą społeczność?- Kiedy zaczynałam, bardzo pomogły mi wyzwania na Instagramie. Dużo osób bierze w nich udział i łatwiej jest do dotrzeć do nowych osób. Można zbudować kontakty oraz trafić na nowe, interesujące profile, których algorytm Instagrama wcześniej nam nie podrzucał. To jest pierwszy krok do zbudowania społeczności. Drugim krokiem, i moim zdaniem najważniejszym, jest kontakt z ludźmi. Udzielanie się na ich profilach, odpisywanie na komentarze oraz pytania. Instagram to nie są tylko ładne zdjęcia. To głównie ludzie, którzy za nimi stoją - każdy chce zostać zauważony. Dlatego myślę, że jak już ktoś poświęca nam czas i chce zostawić komentarz, to wręcz musimy podjąć z taką osobą dialog i pokazać, że jest dla nas ważna, że cieszymy się z jej obecności. Ja mam bardzo dobry kontakt ze swoimi obserwatorami. Zawsze odpowiadam na komentarze, zaglądam do ludzi, którzy wpadają do mnie i odpisuję na prywatne wiadomości. Staram się tworzyć dobre relacje, by ludzie chcieli u mnie zostać i często mnie odwiedzać. Kilka razy zdarzyło mi się zostawić u kogoś komentarz i nie uzyskać odpowiedzi – wiem, jakie to słabe i nie chcę takiej sytuacji serwować swoim obserwatorom. Myślę, że to byłoby bardzo nie w porządku. Czy nie obawiasz się hejtu na temat wtórności zdjęć?- Hejt jest bardzo powszechny i prędzej czy później każdy się z nim zetknie. Myślę jednak, że zarzuty co do wtórności kadrów nie byłyby dla

44

mnie dotkliwe, bo Instagram to jednak bardzo specyficzne miejsce, gdzie przy takiej liczbie użytkowników nie da się być zawsze oryginalnym. Dlatego dobrze znaleźć swój styl, który sprawi, że każdy od razu będzie wiedział, do kogo należą dane zdjęcia nawet jeśli to będzie kolejny kubek kawy (uśmiech). Mam tutaj na myśl głównie obróbkę, która naprawdę potrafi dużo zmienić w fotografii i przedstawić ją na wiele sposobów. Jakim sprzętem wykonujesz zdjęcia? Czy jest możliwe uzyskanie podobnej jakości bez inwestowania w oświetlenie czy drogie aparaty? - Oczywiście, że można zrobić dobre zdjęcie bez kupowania drogiego sprzętu. Swoją przygodę na Instagramie zaczynałam uzbrojona w telefon Samsunga i 15-letnią lustrzankę, która przy kiepskim oświetleniu robiła gorsze zdjęcia niż telefon. Dopiero niedawno zainwestowałam w nowy sprzęt - Canon Eos 90D, który bardzo ułatwił mi pracę, ale nadal staram się robić zdjęcia w godzinach, gdy jest dobre naturalne oświetlenie. Nie lubię korzystać ze sztucznego, a wiadomo, że światło odgrywa ważną rolę w fotografii. Chyba że zajmuję się sesjami dla klientów, to wtedy wspomagam się lampą, by wszystko wyszło idealnie. Ile czasu dziennie spędzasz na Instagramie? Jak długo trwa praca nad jednym postem?- Aplikacja pokazuje mi, że dziennie spędzam około 2-3 godzin na Instagramie i to jest czas, który poświęcam na wrzucenie zdjęcia, dobranie tagów i odpowiadanie na komentarze lub udzielanie się u innych. Poza aplikacją dzieje się dużo więcej, przygotowanie dobrego zdjęcia zajmuje dużo czasu. Rzadko się trafia złoty strzał, trzeba sporo kombinować, poćwiczyć swoją kreatywność oraz kompozycję. Orientacyjnie mogę powiedzieć, że przygotowanie samego zdjęcia zajmuje około dwóch godzin, wliczam w to przygotowanie kadru, edycje zdjęcia oraz napisanie postu. Dobrze, że chociaż obróbka zajmuje chwilę, bo mam od dawna gotowy preset, który nakładam jednym kliknięciem i zdjęcie jest gotowe do wysłania w świat.


#reklama

40% Rabat*

Szczecin Concept Store - został stworzony z myślą o kobietach, które cenią sobie jakość i unikatowość. Nasz sklep to multibrand polskich marek stworzonych z myślą o kobietach, które czerpią z życia pełnymi garściami. Każda marka łączy w sobie elegancje, wygodę oraz funkcjonalność. Chcemy pokazać, że każda klientka zasługuje na to by o siebie zadbać i poczuć się wyjątkowo każdego dnia. W butiku znajdują się między innymi: Bunt of Color, Bunny The Star, Clooe, Echo Poland, Moelle, Redi Fashion, Tova.

Wojska Polskiego 29/1 (dawne Sugarfree & Cardio Bunny ) *19.11 odbędzie się Event dla kobiet od godziny 17.00 do 21.00 na którym będzie rabat -40% na całe zakupy


| KULINARIA |

#materiał partnerski

Perseusz, małe wielkie re-otwarcie słynnej włoskiej restauracji Perseusz Ristorante, choć działa na Warszewie, to jego smaki są doskonale znane w centrum Szczecina, a nawet na Prawobrzeżu. Na czas pandemii lokal na chwilę musiał zamknąć drzwi swojej sali. Jednak ta chwila właśnie mija i Perseusz znów zaprasza w swoje progi, kusząc nowościami. - Jakimi? - O tym opowie Aleksander Wilusz, menadżer restauracji.

szę oddanych fanów. Czy „pizzowe” menu teraz się zmieni? - Zdecydowanie! Pizzowe menu zmienia się cały czas. Mamy całą gamę własnych kompozycji, często dodajemy sezonowe i oryginalne propozycje, które następnie trafiają do stałego menu - oczywiście pod warunkiem, że zdobędą uwielbienie naszych klientów (uśmiech). Ostatnio wzięliśmy nawet udział w „Szczecińskim Pizza Forum”, gdzie zaczerpnęliśmy wielu nowych inspiracji, jak również podzieliliśmy się naszymi pomysłami. Zostając w temacie pizzy, w czym tkwi jej sekret? Skąd receptura?- Nie ma wielkiego sekretu w tym, że przez wiele lat pracowałem w Italii, poznając tajniki tamtejszej kuchni i odbywając kulinarną podróż po całym półwyspie. Receptura na nasze legendarne ciasto, pochodzi z jednej z rzemieślniczych pizzerii z Wenecji. Została udoskonalona i przystosowana do naszego klimatu. Można powiedzieć, że naszym sekretem jest ciężka praca, najwyższa jakość i ciągłość produkcji, za to wszystko pokochali nas nasi klienci. Są też makarony. Włoskie pasty wielu osobom spędzają sen z powiek. Jakimi propozycjami planujecie zdobyć podniebienia tych osób?- Aktualnie skupiamy się na dwóch obszarach naszej działalności czyli pizza&pasta. Pasta, czyli z włoskiego makaron, jest filarem przyciągającym zarówno osoby, które chcą przypomnieć sobie jak smakują klasyki włoskiej kuchni, jak i te które chcą zaskoczyć swoje podniebienia nowoczesnym i niebanalnym połączeniem smaku. W Perseuszu mamy opcję dla obu tych grup. Posiłki znów będzie można jeść na miejscu, ale czy opcja „na dowóz” zostanie? - Nic nie smakuje tak dobrze jak pizza prosto z pieca, ale wiemy, że nie zawsze jest możliwość, by samemu nas odwiedzić. Opcja „na dowóz” oczywiście zostaje. Za symboliczną opłatą jesteśmy w stanie dostarczyć nasze potrawy w praktycznie każde miejsce lewobrzeżnej części Szczecina, obsługujemy nawet klientów z Pilchowa, Bezrzecza i Mierzyna. Zbliża się okres firmowych wigilii i zimowych chrzcin, czy lokal będzie można zarezerwować na wybraną uroczystość? - Charakter naszej restauracji nie pozwoliłby nam na przeprowadzenie takich uroczystości, ale pewnie jak, co roku będziemy rozchwytywani, aby przygotować świąteczny catering na dostawę.

Perseusz wraca do nas po krótkiej przerwie. Zespół miał czas by złapać oddech i nowe inspiracje. Jakie kulinarne nowości będziecie teraz serwować? - Przerwa to za dużo powiedziane (uśmiech). Choć rzeczywiście na chwilę wyłączyliśmy możliwość jedzenia na miejscu w lokalu, to cały czas dynamicznie działaliśmy w dostawach. To dało nam sporo czasu, aby udoskonalić nasze dania i wprowadzić kilka nowości - w tym opcje wegańskie. Zachęcamy do obserwowania naszego Facebooka i Instagrama, gdzie dzielimy się zdjęciami naszych przepysznych potraw. Restauracja słynęła z wyjątkowej pizzy, która zdobyła rze-

46

A co czeka na nas w środku lokalu? Ile miejsc, jaki wystrój? Doskonale pamiętamy unikatowe obrazy wiszące na ścianach - czy sztuka nadal będzie obecna we wnętrzu lokalu? - Jesienna pogoda zmusza nas do złożenia ogródka, ale nasza przestronna sala z pewnością pomieści wszystkich spragnionych śródziemnomorskich smaków. Jeśli chodzi o sztukę - jest dla nas bardzo ważna. Tak jak dobre jedzenie, pozwala oderwać się od szarej rzeczywistości i przenieść w „inny świat”. Dzięki współpracy z Jackiem Karolczykiem i jego projektem „Sztuka u Fryzjera”, na naszych ścianach goszczą obrazy artystów ze Szczecina i całego świata. Na koniec najważniejsze - w jakich dniach i godzinach działa teraz lokal? - Dostosowaliśmy nasze godziny otwarcia do oczekiwań naszych gości. Działamy bez przerwy, siedem dni w tygodniu, 12.30 – 23 od poniedziałku do czwartku i od 12 - 23 przez cały weekend.


#reklama


| STYL ŻYCIA |

Szczecinianka, która uczy o feminizmie i normalizuje rzeczywistość Martyna Kaczmarek dorastała w Szczecinie i to właśnie tu nauczyła się podstaw feminizmu i postawiła pierwsze kroki w imię równości. Na co dzień prowadzi profil na Instagramie, na którym porusza trudne tematy, pomaga w samoakceptacji i tłumaczy, czym tak naprawdę jest feminizm. ROZMAWIAŁA MONIKA PIĄTAS / FOTO ARCHIWUM MARTYNY KACZMAREK

48


| STYL ŻYCIA |

Jesteś aktywistką i feministką od wielu lat. Jaki moment w twoim życiu sprawił, że obrałaś tę drogę? Może nie był to moment, a osoba? - Moment, w którym zaczęłam działać i bardziej angażować się społecznie, to moment, kiedy rodzice zabrali mnie i moją siostrę do domu rodziny zastępczej, aby wręczyć tam prezenty z okazji świąt Bożego Narodzenia. W rzeczywistości te prezenty w 90 procentach stanowiły środki podstawowej higieny. Mocno mnie to poruszyło i uświadomiło, co mam jako „rozwydrzona nastolatka”. Wtedy zaczęłam się mocniej angażować. Pierwszym takim zaangażowaniem wolontaryjnym była Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, później zostałam przewodniczącą samorządu uczniowskiego w II Liceum Ogólnokształcącym w Szczecinie i zaczęłam inicjować oraz współorganizować różne akcje - nie tylko samorządowe, ale i społeczne. To był czas kiedy narodził się Dzień dla Życia - pierwsza naprawdę duża inicjatywa, która przerodziła się w fundację. W tym wszystkim dużą rolę odegrali moim rodzice. Układało się nam finansowo, ale tak mnie wychowali, że nabrałam wrażliwości społecznej. W jaki sposób wybierasz tematy, które pojawiają się na twoim Instagramie? Czy są to problemy, z którymi sama się mierzysz? - Odkąd zaczęłam interesować się feminizmem i równouprawnieniem, tematy warte poruszenia pojawiają się same. Jest ich naprawdę dużo. Spisałam całą listę i planuję ją zrealizować (uśmiech). Staram się, aby każdy opublikowany post był poparty danymi. Chcę, żeby moje treści były rzetelne również od strony naukowej. Oczywiście część dotykanych problemów dotyczy również mnie, jako kobiety żyjącej w społeczeństwie, w którym nadal mamy wiele do przepracowania. Mimo wszystko dokładam wszelkich sił, żeby treści, które zamieszczam, były jak najbardziej inkluzywne i zawierały różne punkty widzenia. Mimo że wszystkie jesteśmy kobietami, to nasze punkty widzenia różnią się. Otwarcie mówisz o problemach, które są częścią codzienności każdego/każdej z nas. Cellulit, rozstępy, blizny itp. Czy spotyka cię za to hejt? Dla wielu osób to wciąż tematy tabu. - Tak, ale mam wrażenie, że poza popularnym stwierdzeniem, że „mówienie o ciałopozytywności to promowanie otyłości” (co oczywiście jest nieprawdą) nie spotyka mnie hejt za to, co mówię, tylko za to, jaka jestem. Przykładowo: wstawiam post na temat cellulitu i tego, że jest on trzeciorzędową cechą płciową wśród kobiet i ma go około 90 procent z nas. Po chwili otrzymuję komentarz, że jestem grubą, spasioną świnią. W porządku, mam parę kilogramów nadwagi, ale miałam cellulit, będąc nastolatką, która uprawiała regularnie i wyczynowo sport. Trzeba to zaakceptować. A co się tyczy hejtu, jest to ciągła walka z brakiem szacunku w internecie i uświadamianiem, że po drugiej stronie monitora siedzi osoba, która czuje i ma emocje, a jej ciało (zwłaszcza kobiety) nie jest i nie musi być ozdobą. Za tobą wiele inicjatyw społecznych i akcji zakończonych sukcesami. Często mówisz o ciężkiej pracy, ale też przywilejach, jakie posiada biała, heteronormatywna kobieta z klasy średniej - myślisz, że to właśnie w tym tkwi powodzenie twoich działań? Czy może jednak chodzi o odwagę, pewność siebie, intuicję albo po prostu samodzielność? - Myślę, że sukces moich dzia-

łań opiera się o kilka spraw. Przede wszystkim – temat feminizmu i ciałopozytywności w ostatnich latach, a szczególnie po „wyroku” Trybunału Konstytucyjnego nabrał na sile. Pierwsze „czarne protesty” przyczyniły się do coraz częstszych i odważniejszych rozmów na temat feminizmu. Ja również płynę na tej „fali” (uśmiech) i cieszę się, bo to sprawia, że jesteśmy coraz bardziej świadomi/ świadome. Z drugiej strony mam poczucie, że ten sukces może wynikać z mojej empatii i zrozumienia swojego przywileju. Jeszcze te 7 lat temu napisałabym na Facebooku, że aby osiągnąć wszystko, wystarczy ciężko pracować - teraz się z tego śmieję. Zdałam sobie sprawę, jak wiele zawdzięczamy temu, na co nie mamy wpływu. Dlatego uważam, że powiedzenie „każdy jest kowalem swojego losu” jest nie do końca odpowiednie. Są takie aspekty jak płeć, to w jak zamożnej rodzinie się urodziliśmy – do jakich szkół mogliśmy chodzić… to są elementy, na które nie mamy wpływu, a fundamentalnie wpływają na to, jakie mamy potem możliwości. Jest jeszcze trzecia strona. Moje działania spotykają się z tak pozytywnym odbiorem również dlatego, że potrafię dobrze przedstawiać treści. Umiem pokazywać dane tak, by były jak najbardziej przystępne dla odbiorcy. Wyniosłam to akurat z pracy w korporacji, robiąc prezentacje w PowerPoincie (uśmiech). Co stawiasz na pierwszym miejscu w swoim systemie wartości? - Najważniejsze w działaniach są dla mnie dwie rzeczy. Najważniejsze – ludzie. Właśnie założyłam firmę i wydaję książkę. Pracuję z ludźmi - ich bezpieczeństwo, samopoczucie, ilość pracy – jest dla mnie najważniejsze. Tym kieruję swoje decyzje, bo tak sama chciałabym być traktowana i to jest bardzo proste. To ogromny przywilej móc stworzyć firmę i z tego wynika wiele plusów, ale i wielka odpowiedzialność. Wielu przedsiębiorców o tym zapomina, że są odpowiedzialni za swoich pracowników. Drugą wartością jest transparentność. Bardzo mocno cenię ją w prowadzeniu biznesu. W kontekście Her Storii wygląda to tak, że cenę produktu rozkładamy na czynniki pierwsze, aby było jasne, z czego ona wynika, ile pieniędzy będziemy przelewać na cele feministyczne. Ale jest to również transparentność w życiu codziennym, w rozmowach z ludźmi. To jest dla mnie bardzo istotne, że kiedy rozmawiam ze współpracownikami, to mówię transparentnie o swoich oczekiwaniach i o tym, co mogę dać ze swojej strony. Na koniec chcę jeszcze zapytać o feminatywy. Stale ich używasz i edukujesz innych na ich temat. Od zawsze z łatwością przychodziło ci mówienie: chirurżka, inżynierka, pilotka…? Czy nauczyłaś się tego z czasem? - To dobre pytanie (uśmiech). Kiedy jako dzieci zaczynamy się uczyć mówić, nie mówimy wszystkiego poprawnie od samego początku. Mając kilka, kilkanaście lat, umiemy mówić płynnie w języku polskim, ale zaczynamy uczyć się „łamaczy języka”, jak np. stół z powyłamywanymi nogami. Widzisz, nawet teraz tego nie powiedziałam dobrze (śmiech), bo po prostu nie używam tego powiedzenia. Tak samo jest z feminatywami, tymi, których nie używamy na co dzień. Pielęgniarka, asystentka są powszechnie znane, ale kiedy dochodzimy do określeń psycholożka, chirurżka, architektka, to jest to kwestia osłuchania i powiedzenia ich wiele razy. Nie należy się przejmować, jeśli nie wychodzi to od razu, bo stół z powyłamywanymi nogami też na początku nie był łatwy. Po prostu trzeba się przyzwyczaić.

M A G A Z Y N M I E J S K I | N U M E R 11 / 2 0 2 1

49


| ZDROWIE |

#materiał partnerski

Metamorfoza Przychodni Dom Lekarski Rydla w dwudziestolecie jej założenia Od lewej:Karolina Akusz, Jacek Chmielewski (Członkowie Zarządu Dom Lekarski S.A.), Piotr Lach (Prezes Zarządu Dom Lekarski S.A.), Aleksandra Polak (Kierownik Centrum Medycznego Dom Lekarski Rydla).

Po gruntownym remoncie i całkowitej meta-

Początki Domu Lekarskiego w Szczecinie

morfozie wnętrz, Przychodnia Dom Lekarski

Pierwsze Centrum Medyczne Domu Lekarskiego powstało dwadzieścia lat temu, w 2001 roku, przy ulicy Rydla 37 na Prawobrzeżu Szczecina w odpowiedzi na rosnące zapotrzebowanie na usługi zdrowotne. Przychodnia szybko zyskała renomę wśród personelu medycznego oraz zaufanie Pacjentów. Misją Założycieli Przychodni było stworzenie miejsca o atmosferze profesjonalizmu i bezpieczeństwa, w którym zarówno lekarze, pielęgniarki czy laboranci, jak i przede wszystkim — Pacjenci czuliby się istotni i szanowani.

Rydla ponownie otworzyła się we wrześniu dla Pacjentów. Minęło właśnie dwadzieścia lat jej działalności, a placówka zyskała odświeżoną, wygodniejszą przestrzeń, a także wzbogaciła swoją ofertę o zupełnie nowe usługi. Powstało w niej Centrum Zdrowia Mentalnego oraz Centrum Medycyny Pracy. W Przychodni przyjmują również specjaliści innych dziedzin, między innymi neurolog, logopeda, okulista czy dietetyk.

50

W ciągu ostatnich dwudziestu lat Dom Lekarski otworzył pięć Centrów Medycznych w różnych częściach Szczecina. Są to: Przychodnia Rydla, Przychodnia Struga, Przychodnia Turzyn, Piastów Office Center z oddziałem szpitalnym i nowoczesną salą operacyjną oraz niezależne centrum zabiegowe — Oddział Szpitalny Gombrowicza.


#materiał partnerski

| ZDROWIE |

W 2021 roku Dom Lekarski stał się częścią Medicover. Ta współpraca pozwala pracownikom Centrów Medycznych kontynuować doskonalenie i szlifowanie swoich umiejętności z zakresu świadczenia usług leczniczych i opieki na najwyższym poziomie. Pracownicy wiedzą, że mając na uwadze dobro Pacjentów, warto być na bieżąco z najnowszymi zaleceniami, stosować innowacyjne rozwiązania i metody terapeutyczne.

Poszerzona oferta Przychodni Dom Lekarski Rydla Po ponownym otwarciu wyremontowana Przychodnia przy ulicy Rydla 37 zaskakuje nie tylko nowoczesnymi i wygodnymi wnętrzami, ale także swoją kompleksową ofertą. W placówce funkcjonuje teraz Centrum Zdrowia Mentalnego. Jest to zespół specjalistycznych gabinetów ekspertów psychiatrii, psychologii oraz pokrewnych dziedzin. Centrum zapewnia kompleksową opiekę Pacjentom potrzebującym wsparcia mentalnego. Dotyczy to nie tylko osób cierpiących z powodu chorób psychicznych, ale również dzieci, młodzieży i dorosłych, którzy czują się obciążeni i zmęczeni z powodu dotykających ich codziennych problemów. Częstymi Pacjentami Centrum Zdrowia Mentalnego są osoby doświadczające trudności z funkcjonowaniem w społeczeństwie. Rozmowa z psychologiem, psychiatrą, trenerem mentalnym czy coachem to często dla nich pierwszy krok do uzyskania psychicznego komfortu i lepszego samopoczucia. Wszyscy specjaliści mają swoje gabinety w jednym miejscu, w Przychodni Rydla. Potrzebami najmłodszych Pacjentów zajmuje się doświadczony psycholog dziecięcy, który wie, w jaki sposób poprowadzić rozmowę, aby maluch zyskał poczucie bezpieczeństwa i przyjął oferowaną przez otoczenie pomoc. W Przychodni Rydla powstało również Centrum Medycyny Pracy. Dzięki niemu Pacjenci Domu Lekarskiego mogą w jednym miejscu w ciągu jednego dnia wykonać wszystkie potrzebne badania diagnostyczne i profilaktyczne. Pozwala to na szybkie uzyskanie niezbędnych zaświadczeń oraz informacji o swoim stanie zdrowia. W Centrum Medycyny Pracy kompleksowa opieka obejmuje specjalistyczne konsultacje, psychotesty, a także badania laboratoryjne. W ciągu dwudziestu lat od swojego założenia Przychodnia Rydla przeszła wiele zmian, jednak niezmienny pozostaje wysoki standard świadczonych w tym miejscu usług medycznych, koncentracja na potrzebach drugiej osoby oraz satysfakcja Pacjentów odwiedzających placówkę. Nowe Centrum Zdrowia Mentalnego to odpowiedź Domu Lekarskiego na dużą społeczną potrzebę stworzenia bezpiecznej przestrzeni dla emocji, natomiast Centrum Medycyny Pracy — na kompleksową opiekę medyczną dla pracowników.

Centrum Medyczne Dom Lekarski Rydla, ul. Rydla 37, 70-783 Szczecin tel. 91 469 22 82 | www.domlekarski.pl

M A G A Z Y N M I E J S K I | N U M E R 11 / 2 0 2 1

51


| KSIĄŻKI |

Weronika Kowalska, prawdopodobnie najmłodsza pisarka w Polsce Pierwszą książkę napisała, gdy miała 9 lat. Od tego momentu jej pasją jest pisanie. Ma na koncie już pięć powieści. Oto Weronika Kowalska, prawdopodobnie najmłodsza pisarka w Polsce, uczennica Katolickiego Liceum w Szczecinie. ROZMAWIAŁA BOGNA SKARUL / FOTO SEBASTIAN WOŁOSZ

Parę tygodni temu wydana została twoja kolejna książka „Red & Green”. Która to już twoja książka? - To moja pierwsza powieść fantasy. Natomiast tak w ogóle, to jest to moja piąta książka. Pierwszą napisałam, mając 9 lat. To była powieść dla dzieci. Później powstały kolejne trzy z serii „Szalona siódemka”. Wszystkie napisałam z tatą. Jak to się stało, że 9-latka, zamiast bawić się lalkami, postanowiła napisać książkę? - To był czas, kiedy dużo z tatą podróżowaliśmy samochodem. Podczas kolejnej wyprawy, trochę z nudów, wymyśliliśmy fabułę, postaci, miejsce akcji. Przyjechaliśmy do domu i właściwie wszystko prawie było gotowe, więc tę naszą rozmowę trzeba było tylko spisać. A kto te literki stawiał na klawiaturze? - Z tatą jesteśmy duetem autorskim. To, kto rzeczywiście pisał, stawiał te literki, to chyba nie jest tak ważne (śmiech). A to pisanie, tworzenie i wymyślanie z tatą zawsze sprawiało nam dużo radości. Jak powstała „Red&Green”? Też pomagał tata? - Nie, powieść fantasy to całkowicie moja książka. Tata się tu nie wtrącał. Napisałam ją samodzielnie. Ile teraz masz lat?- Mam 18 lat i chodzę do liceum, do trzeciej klasy. To klasa maturalna, więc teraz nauki mam sporo. Ale na to, co się lubi, co się uwielbia, na swoją pasję, zawsze można znaleźć czas. Tak się złożyło, że moją pasją jest pisanie. Więc piszę.

52

Jaką masz ocenę z języka polskiego? Jest początek roku i ocen jeszcze nie mam. Mam nadzieję, że pod koniec semestru będzie dobra (śmiech). Pytam o oceny, bo wyobrażam sobie, że pisarz nie powinien mieć kłopotu z językiem polskim. - Język polski to nie jest tylko pisanie, to szeroki zakres materiału – jest gramatyka, analiza wiersza... To nie znaczy, że jak ktoś pisze książki, przedmiot jest dla niego łatwy. Co jest twoją piętą achillesową? - Moja szkoła ma wysoki poziom, więc pogodzenie nauki z pisaniem książek jest trudne. Ale jakoś daję radę. Wolę przedmioty humanistyczne, ale chodzę do klasy matematyczno-informatycznej, więc moją pięta achillesową nie może być matematyka, bo jakby to wyglądało? Choć muszę przyznać, że ani matematyka, ani informatyka, nie są moimi ulubionymi przedmiotami, ale nie powiedziałabym o nich, że to są moje pięty achillesowe. Jesteś w klasie maturalnej. Za chwilę trzeba będzie się zdecydować, co dalej. Myślałaś już o tym? - Na pewno będę dalej pisać, bo pisanie jest moją pasją. Natomiast chciałabym zostać psychoterapeutką. Taki mam plan. Mówisz, że lubisz pisać. Co jest takiego fascynującego w pisaniu? - Wszystko. Pisząc książkę, trzeba najpierw stworzyć bohaterów, wymyślić sytuacje, postaci. Dla mnie ten etap w powstawaniu powieści jest niesamowity. Lubię z moimi bohate-

rami przeżywać różne przygody, lubię też z nimi przenosić się w inny świat. Twoja ostatnia książka to powieść fantasy. Dlaczego postanowiłaś napisać taką właśnie powieść? - O ile seria książek „Szalona siódemka” działa się w świecie prawdziwym, w którym odnajdywały się nawet moje koleżanki, to „Red&Green” dzieje się w świecie wymyślonym. To, co napisałam, jest wykreowane całkowicie przeze mnie. Właśnie to wymyślanie szalenie mi się podoba. Skąd pomysły? - Pomysł na „Red& Green” przyszedł z obrazu. Namalowałam kiedyś obraz: zieloną gitarę na czerwonym tle i przyszło mi do głowy, że te kolory są kontrastowe i intrygujące. Pomyślałam więc, że może to świetny pomysł, aby stworzyć takie postaci w książce, które będą swoimi przeciwieństwami. Tak się zaczęło. Później ta pierwsza myśl we mnie dojrzewała. Kolejne pomysły rodziły się w różnych, czasami bardzo prozaicznych sytuacjach. Na przykład w szkole. Wtedy taki pomysł zapisywałam najczęściej na ręce. Bałam się, aby nie uciekł. A tak właściwie to o czym jest „Red&Green”? - To opowieść o dwóch siostrach bliźniaczkach, które z wyglądu są identyczne, ale ich charaktery diametralnie różnią się od siebie. Są kompletnymi przeciwieństwami – jak czerwień i zieleń. Jedna z nich jest spokojna, opanowana. Druga żywiołowa. W sumie najchętniej trzymałyby się od siebie z daleka, ale los sprawił,


| KSIĄŻKI |

że się spotkały. Okazuje się, że obie dziewczyny zostały wplątane w pewną intrygę, której stawką jest ich życie. To dynamiczna książka, w której dużo się dzieje. Napisałam taką książkę, jaką sama chciałabym przeczytać. Zależało mi na tym, aby czytelnikowi nie chciało się odkładać na później dalszego czytania. Starałam się stworzyć napięcie, aby czytelnika ciekawiło to, co jest na kolejnej stronie. To książka o walce dobra ze złem, walce z przeciwnościami losu. Jest konflikt między siostrami, a każda z nich ma swoją magiczną moc – jedna czerwoną, druga zieloną. Co mówią twoje koleżanki na temat twoich książek. - Mówią, że się je dobrze czyta. Zresztą, ja często zanim książkę wydam, to daję swoim przyjaciółkom niejako do recenzji. I co wtedy? - One mówią mi, że ich zdaniem jakaś postać jest fajna, więc powinnam więcej o niej napisać albo odwrotnie. Mają też swoje sugestie, jak mogłaby się potoczyć fabuła, co chciałyby zmienić. Czasami rzeczywiście zmieniam coś w książce, jeśli ich uwagi wydają mi się istotne. A często tato wtrąca się do fabuły? - Te cztery książki z serii „Szalona siódemka” napisałam wspólnie z tatą, więc naturalne było, że obydwoje musieliśmy zaakceptować fabułę, postaci. Razem tworzyliśmy bohaterów, zdarzenia. Natomiast „Re-

d&Green” to całkowicie moja książka. Samodzielna. Tata był pierwszym czytelnikiem. Oczywiście, że mówił mi swoje zdanie i sugestie, ale nie wtrącał się. Raczej wspierał. A co na to wszystko mama? - O książkach z mamą nie rozmawiam. Pisanie to pasja, którą dzielę z tatą. Jak w szkole jesteś przyjmowana jako pisarka? - Spotykam się z bardzo ciepłym przyjęciem. Oczywiście nauczyciele i rówieśnicy mi gratulują. Na stronie internetowej szkoły jest nawet artykuł na mój temat. A co mówią ci czytelnicy, kiedy masz z nimi spotkania? - W tej chwili, ze względu na pandemię, takich spotkań raczej nie ma. Ale jak miałam 9 lat, zaraz po napisaniu pierwszej książki, na jednym z takich spotkań jedna z czytelniczek podeszła do mnie i poprosiła o autograf. To było dla mnie absolutnie niesamowite przeżycie. Potem wiele osób podchodziło do mnie po autograf, ale ten pierwszy raz zapamiętałam szczególnie. Rozmowa z czytelnikami dla każdego autora jest bardzo ważnym i przyjemnym przeżyciem. Pewnie wszyscy są ciekawi, co taka młoda pisarka jak ty, czyta, jakie lubi książki? - Najczęściej czytam książki fantasy. Lubię światy, które są zupełnie inne niż ten, jaki nas otacza. Fascynują mnie światy

magiczne, niesamowite, inne. Kto jest twoim ulubionym autorem? - Rick Riordan i jego seria pakiet „Percy Jackson i bogowie olimpijscy”. Też oczywiście jestem fanką „Harrego Pottera”. Niedawno rozmawiałam z twoim tatą na temat ostatniej jego książki. Poplotkujmy teraz o tacie. Pomagałaś, podpowiadałaś mu przy jego powieści? - Zdarzało się, że podpowiadałam (śmiech). Zresztą też byłam pierwszą osobą, która przeczytała książkę jeszcze w tzw. brudnopisie. Bardzo mi się podobała. Polecam. Fanom kryminałów na pewno się spodoba. A teraz musi paść pytanie o plany. Coś zamierzasz teraz napisać? - Pisać uwielbiam. Planuję więc kolejne dwie części „Red&Green”. To będzie trylogia. Już mam zarys fabuły. Natomiast jeśli chodzi o „Szaloną siódemkę”, to już mogę zapowiedzieć piątą część. Będzie miała tytuł „Lodowe igrzyska”. Akcja ma się dziać w zimie podczas zawodów zimowych, ale też w szkole. Przed tobą matura i jesteś w trakcie pisania dwóch książek. Jak ty to wszystko godzisz? - Przyznam, że czasami jest trudno, ale jak się coś tak kocha, to zawsze uda się wygospodarować trochę czasu na pasję. Czy jeszcze masz czas na jakieś rozrywki? - Lubię grać na fortepianie i na akordeonie. Miłością do akordeonu zaraziłam się od dziadka. Przyjemność sprawia mi także malowanie i rysowanie. To dla mnie forma relaksu. A chodzisz na dyskoteki? - Teraz nie, bo jest pandemia. Ale przed covidem chodziłam z koleżankami.


| FILM |

Wszystkie nasze strachy Historia prawdziwa, która podbiła serca jury gdyńskiego festiwalu filmowego i wygrała Złote Lwy w kilku kategoriach. Daniel (w tej roli Dawid Ogrodnik) jest artystą, katolikiem i aktywistą. Domy w rodzinnej miejscowości ozdobione są jego imponującymi malowidłami, rzeźby trafiają na cenione wystawy w Warszawie, a instalacje w rodzaju podświetlonej i pozdrawiającej głosami mieszkańców kapliczki służą lokalnej wspólnocie. Jego znakiem rozpoznawczym jest bluza ozdobiona tęczowymi elementami. Jako głęboko wierzący katolik, Daniel angażuje się w sprawy duchowe. Uważa, że kościół nie powinien być miejscem wykluczenia a w jego wspólnocie jest miejsce dla każdego bez względu na światopogląd i osobiste wybory. W wyniku dramatycznych wydarzeń Daniel decyduje się na wzięcie udziału w odważnej walce w obronie swoich idei i postanawia rozprawić się z homofobią miesz-

54

kańców rodzinnej miejscowości. Film opowiada o współczesnym artyście Danielu Rycharskim, który aktywnie działa wraz ze społecznością wsi Kurówka, gdzie mieszka.

Cry Macho Clint Eastwood nazywany bywa sumieniem starej Ameryki. Dziewięćdziesięciokilkuletni reżyser i aktor najczęściej prezentuje w swoich filmach świat, którego już nie ma, albo z którymi za moment się pożegnamy. Ze względu na zmiany społeczne, klimatyczne czy demograficzne. W swoim ostatnim dziele wciela się w byłego gwiazdora rodeo, machismo rozliczającym się z życiem i kulturą, która go ukształtowała. Podróż do Meksyku staje się dla niego szansą na odkupienie grzechów.

Bo we mnie jest seks Świetna aktorka? Tak. Symbol seksu? Jak najbardziej. O kogo chodzi? O legendę X Muzy, czyli Kalinę Jędrusik, która królowała na ekranach w latach 60. XX wieku. Zjawiskowa aktorka i piosenkarka wnosiła koloryt do

bezbarwnej gomułkowskiej rzeczywistości. Kusiła wdziękiem i seksapilem. Elektryzowała panów i oburzała matrony. Nazywana była pierwszą seksbombą PRL i polską Marilyn Monroe. Żyła na własnych zasadach, co nie podobało się pruderyjnemu społeczeństwu i wielu wpływowym osobom u władzy. „Bo we mnie jest seks” to ważny fragment z życia Kaliny Jędrusik, o której śmiało można powiedzieć, że jest największą ikoną polskiej popkultury. To historia blasków, cieni, wzlotów i upadków jej zawrotnej kariery. Wydarzeniom z życia Jędrusik towarzyszy atmosfera szalonej zabawy środowiska ówczesnej śmietanki towarzyskiej.

Dom Gucci Nazwisko Gucci i marka, którą wykreowała włoska rodzina wciąż ma ogromny wpływ na światową modę. Jednak za tą historią stoi wiele wydarzeń nie tylko związanych z historią przemysłu odzieżowego. Dom Gucci opowiada o Patrizii Reggiani, byłej żonie Maurizio Gucciego, która

planowała zabić swojego męża, wnuka znanego projektanta mody Guccio Gucci.

Dziewczyny z Dubaju Historia polskich modelek i celebrytek, które podróżują do Dubaju, by oddawać się tamtejszym milionerom za pieniądze na stałe już zagościła w internetowej popkulturze. Mało kto widział, co odbywało się na pokładach luksusowych jachtów i złotych pałaców, ale to co przedostało się do tzw. powszechnej świadomości, nakręca masową wyobraźnię. Czy film, za produkcją którego stoi Doda i jej były(?) mąż, nasyci apetyty widzów spragnionych pikantnych historii z kręgu władzy i pieniądza? W „Dziewczynach z Dubaju” młoda i ambitna kobieta od lat marzy o wielkim świecie. Gdy tylko nadarza się okazja, bez wahania wskakuje w jego tryby, stając się ekskluzywną damą do towarzystwa. Wkrótce to ona na zaproszenie arabskich szejków zaczyna werbować polskie miss, celebrytki, gwiazdy ekranu i modelki.


| KOMIKS |

KOMIKS Batman/Fortnite: Punkt Zerowy Scenariusz: Donald Mustard, Christos Gage / Rysunki: Reilly Brown, Christian Duce, Nelson Faro DeCastro,

Kiedy na niebie nad Gotham pojawia się niezwykła szczelina, Batman zostaje wciągnięty do dziwacznego i nieznanego świata. Na miejscu orientuje się, że nie pamięta, kim jest ani skąd pochodzi... Batman próbuje przypomnieć sobie swoją przeszłość i znaleźć sposób ucieczki z niekończącej się pętli chaosu i walki. Na jego drodze staną takie postacie jak Najeźdźca-Renegatka, Paluch Rybny czy Bandolierka. Spotka także ludzi, którzy wydadzą mu się dziwnie znajomi. W końcu Mroczny Rycerz starając się zrozumieć ten osobliwy świat odkryje szokującą prawdę o wyspie i o tajemniczym punkcie zerowym.
 W albumie Batman/Fortnite: Punkt Zerowy poznacie fakty, które nigdy wcześniej nie zostały ujawnione w grze ani poza nią! Album zawiera materiały opublikowane pierwotnie w amerykańskich zeszytach Batman/ Fortnite: Zero Point #1-6, galerię okładek alternatywnych

narysowanych przez najpopularniejszych artystów komiksowych.

Ptaki Nocy. Wielkie łowy Scenariusz: Gail Simone / Rysunki: Ed Benes

Album to kontynuacja runu scenarzystki Gail Simone („Secret Six”) o grupie wojowniczych bohaterek. Autorce towarzyszą rysownik Ed Benes („Superman”) oraz wielu innych twórców. Wcześniejsze przygody tej niezwykłej drużyny znajdziecie w tomie „Ptaki Nocy – Tajemnice i morderstwa”.
 Black Canary, Huntress i Oracle. Ptaki Nocy. Elitarna grupa kobiet, która rozbija przestępczy półświatek Gotham. Huntress i Vixen działają pod przykrywką, aby zdemaskować groźną sektę działającą poza Gotham. Natomiast Black Canary i Oracle stawiają czoło takim przeciwnikom jak Brainiac i Joker. Poza tym Ptaki Nocy muszą połączyć siły w starciu z potężną nadnaturalną postacią, która na własną rękę wymierza sprawiedliwość, wysysając z ofiar siły życiowe. Czy któraś z członkiń grupy zapłaci najwyższą cenę za grzechy przeszłości? Album zawiera materiały opublikowane

pierwotnie w amerykańskich zeszytach „Batgirl” #57, „Batman” #633 i „Birds Of Prey” #68–80.

Muminki, tom 3 Scenariusz: Lars Jansson / Rysunki: Lars Jansson

W tym zbiorczym tomie znalazły się opowieści komiksowe autorstwa Larsa Janssona! Młodszy o dwanaście lat brat Tove Jansson był pisarzem, tłumaczem, górnikiem w lapońskiej kopalni złota, fotografem lotniczym, pierwowzorem Włóczykija, a także – z czego zasłynął najbardziej – artystą komiksowym. Po komiksową serię powinien sięgnąć każdy miłośnik przygód przyjaciół z Doliny Muminków.

Marvel Classic. Punisher, tom 1 Scenariusz: Garth Ennis / Rysunki: Doug Braithwaite, Steve Dillon

Pierwszy tom mrocznej i krwawej opowieści o Punisherze spod szyldu Marvel Knights – imprintu Marvel Comics. Jako niepowstrzymany samotny mściciel Frank Castle znów wypowiada brutalną wojnę przestępcom – ku przerażeniu Mateczki Gnucci i całej jej rodziny mafijnej. Na drodze stają mu również były generał trzymający w szachu całe

Stany Zjednoczone, przerażający olbrzym zwany Ruskiem, a także… pełni zapału naśladowcy, którzy postanowili oczyścić Nowy Jork ze zbrodniarzy i grzeszników. Czy zdołają namówić Punishera do współpracy? I co się stanie, gdy do gry włączą się Daredevil oraz Spider-Man?

Miki i kraina Pradawnych Scenariusz: Denis-Pierre Filippi / Rysunki: Silvio Camboni

Historia wygląda tak - podniebnym światem, gdzie latające wyspy są jedynymi miejscami nadającymi się do zamieszkania, włada okrutny Fantomen. Przeciwko jego rządom powstają rebelianci z Gildii. Spokojny rzemieślnik Miki zostaje zmuszony, aby opowiedzieć się po którejś ze stron, ale że nie czuje się wojownikiem, wybiera własną drogę... Wraz z Minnie, będącą łowczynią bezpańskich wysp, oraz przyjacielem Goofym postanawiają odnaleźć mityczny kontynent Pradawnych. Na drodze naszych bohaterów nie zabraknie niebezpieczeństw ani wrogów. Dotrą tam, gdzie jeszcze nikt nie dotarł, ale czy odnajdą cel swoich poszukiwań?

M A G A Z Y N M I E J S K I | N U M E R 11 / 2 0 2 1

55


| ZDROWIE I URODA |

„Czarny słoik”- czarnuszka z miodem na objawy przeziębienia W obecnie trwającym okresie jesienno-zimowym, gdy temperatura spada, a rośnie liczba zakażeń wirusowych i bakteryjnych zarówno wśród dorosłych, jak i dzieci, warto wzmocnić odporność, stosując „czarny słoik”, czyli domowy syrop z czarnuszki z miodem. Taka mikstura działa antybakteryjnie, przeciwwirusowo i przeciwzapalnie. Łagodzi więc kaszel, katar, duszności, ból gardła i zatok. Syrop z czarnuszki można również stosować profilaktycznie, aby zapobiegać infekcji. TEKST MONIKA GÓRALSKA

Nazywana złotem faraonów czarnuszka siewna (Nigella sativa) to nasiona czarnego kminku. Roślina z rodziny jaskrowatych pochodzi z Turcji i Iraku, a znana była już w starożytnym Egipcie, gdzie w grobowcu faraona Tutenchamona znaleziono dzbany wypełnione nasionami czarnuszki. Czarnuszka to przede wszystkim źródło zdrowych tłuszczów, z jej nasion wytwarza

się olej z czarnuszki, znany ze swoich prozdrowotnych właściwości. Zarówno olej z czarnuszki, jak i same nasiona czarnuszki zawierają [b]kwasy tłuszczowe, witaminy A, E, F, B1, B3, B6, biotyna oraz składniki mineralne, takie jak cynk, magnez, potas, selen, wapń, żelazo[/b]. Dzięki zawartości związku, jakim jest tymochinon, czarnuszka ma właściwości przeciwutleniające i silnie przeciwzapalne. Składnik ten działa także przeciwnowotworowo, hamuje wzrost komórek nowotworowych oraz niszczy już istniejące. Zawarta w niej kwercytyna reguluje poziom glukozy i cholesterolu we krwi, obniża ciśnienie tętnicze krwi. Nasiona z czarnuszki wspomagają leczenie dolegliwości górnych dróg oddechowych takich jak [b]kaszel, katar, duszności. Olejki eteryczne w nich zawarte rozszerzają oskrzela, co ułatwia odprowadzanie zalegającej wydzieliny. Czarnuszka zmniejsza też objawy astmy takie jak świszczący oddech oraz niweluje objawy alergii m.in. katar sienny czy łzawienie oczu, ponieważ działa przeciwhistaminowo. Czarnuszka posiada również udowodnione w badaniach naukowych właściwości przeciwwirusowe, antygrzybiczne i antybakteryjne. Nasiona czarnuszki, a także olej i syrop

z czarnuszki można podawać już dzieciom powyżej 1. roku życia w celu wzmocnienia odporności, a także łagodzenia zmian skórnych towarzyszących alergii czy atopowemu zapaleniu skóry. Czarnuszka wzmacnia układ immunologiczny m.in. dzięki temu, że zwiększa liczbę limfocytów i makrofagów. Nasiona czarnuszki można dodawać do pieczywa, sałatek czy kanapek, a także dań mięsnych, a olej z czarnuszki pić lub dodawać do dań na zimno. Warto również przygotować słodki i smaczny ziołomiód, jakim jest „czarny słoik”, czyli syrop z czarnuszki, który oprócz samej czarnuszki zawiera również 3 dodatkowe składniki wspomagające odporność i łagodzące objawy infekcji wirusowych i bakteryjnych. Goździki dodane do mikstury działają antyseptycznie i przeciwbólowo, dzięki czemu złagodzą ból gardła i kaszel, a także ułatwią odkrztuszanie zalegającej w drogach oddechowych wydzieliny i odblokują zatkany nos zatkany nos. Anyż spotęguje wykrztuśne działanie pozostałych składników deseru oraz zadziała [b]antybakteryjnie i przeciwgrzybiczo, ułatwi także trawienie. Natomiast miód, oprócz tego, że złagodzi specyficzny, gorzkawy smak czarnuszki, to również zadziała antyseptycznie, przeciwbakteryjnie i przeciwbólowo.


Wigilia firmowa i Sylwester

Bal Sylwestrowy 2021/2022

W związku ze zbliżającymi się Świętami Bożego Narodzenia zapraszamy do zapoznania się z ofertą na spotkanie świąteczne w naszej restauracji. Tradycyjne świąteczne dania, ciepła atmosfera, dekoracje bożonarodzeniowe. Ceny od 130 zł netto / od osoby

Pyszne jedzenie, dwa parkiety - Orkiestra Nova i DJ Przemas, konkursy z nagrodami, wódka, wino białe i czerwone, whisky bez limitu! Menu można znaleźć na naszej stronie WWW. Cena 389 zł / od osoby Rozpoczęcie balu g. 20:00

Informacje oraz rezerwacje terminu: telefonicznie 91 430 87 55 lub mailowo biuro@kantynaportowa.pl Szczecin, ul. Bytomska 16 | www.kantynaportowa.pl


| PRACA |

#materiał partnerski

Zbuduj swój zespół specjalistów z pomocą MOTEKO.PL MOTEKO.PL to nowy polski serwis do zamieszczania ogłoszeń o pracę, który rośnie w oczach z tygodnia na tydzień. Pracodawcy zamieszczają w nim specjalistyczne oferty pracy, a potencjalni pracownicy korzystając z intuicyjnej platformy znajdują te oferty. Jak zdradzają pracownicy MOTEKO - tajemnicą portalu jest nieszablonowe działanie zespołu MOTEKO. Na czym ono polega? - Odpowiedzi na to pytanie udzielił nam Michał Piechocki, Manager ds. rozwoju w MOTEKO.PL Specjaliści techniczni, menedżerowie, kierownicy - czy pracodawcy poszukują ich za pośrednictwem portali z ofertami pracy? Wiele osób uważa, że na próżno szukać takich stanowisk w sieci. - Oczywiście, że tak. Dziś pracowników szuka się przede wszystkim za pośrednictwem portali z ofertami pracy. Wciąż podstawą rekrutacji jest dobre ogłoszenie, które wyróżnia się na tle innych. To niestety jest coraz trudniejsze. W ramach MOTEKO mamy najszerszy na rynku pakiet bezpłatnych dodatków, które uatrakcyjniają ogłoszenie. Począwszy od bezpłatnego logotypu w ogłoszeniu, opisu pracodawcy, aż po (również bezpłatną) możliwość dodania filmu w ramach ogłoszenia o pracę. Jeśli taka opcja jest dostępna u konkurencji, to zawsze płatna. W MOTEKO skracamy drogę od kandydata do pracodawcy poprzez ucinanie zbędnych kroków w rekrutacji. Jednym z nich jest na pewno zastanawianie się nad tym, czy dodać logo za dopłatą, czy nie. U nas kupujesz pakiet i wszystko masz w cenie. Dodatkowo, w odpowiedzi na rosnące zapotrzebowanie, poczynając od II kwartału 2022 roku, będziemy realizować na naszym serwisie tzw. tygodnie tematyczne. Celem projektu jest skuteczne pozyskanie potencjalnych pracowników dla sektorów, w których niedobór kadry jest bardzo widoczny. Z Pana obserwacji - które branże obecnie rozwijają się najdynamiczniej? Co za tym idzie, które mają największe zapotrzebowanie na pracowników? - Największe zapotrzebowanie na pracowników odnotowuje branża IT, morska i branża budowlana, a także branże im pokrewne. Jeśli chodzi o stanowiska przekrój jest naprawdę duży. Mówimy o pracownikach od poziomu podstawowego, aż po menadżerów. W jaki sposób pracodawca może zostawić swoje oferty pracy na MOTEKO.PL? Jakie kryteria musi spełnić? - Od początku istnienia portalu stawiamy na prostotę i intuicyjność. Jak głosi nasze hasło „MOTEKO.PL – Tu powstają możliwości. Sprawnie i bezpośrednio.” Wystarczy otworzyć zakładkę - Strefa Pracodawcy i przejść przez prosty formularz krok po kroku. Dane, o które zostaniemy poproszeni, to podstawowe informacje: nazwa firmy, adres, numer NIP, e-mail i oczywiście indywidu-

58

alne hasło. Poza tymi danymi zawsze zachęcamy pracodawców do zamieszczenia swojego logotypu oraz dodania opisu firmy. Jest to bardzo istotne z punktu wizerunkowego i w znaczący sposób wpływa na postrzeganie pracodawcy przez potencjalnego pracownika. Jakie firmy zaufały MOTEKO.PL do tej pory? Jesteśmy na rynku stosunkowo nowym portalem. Mimo tego udało nam się zyskać zaufanie pokaźnej liczbie firm. Możemy tu wymienić firmy zarówno trudniące się rekrutacją, jak agencje zatrudnienia (polskie i zagraniczne), czy agencje rekrutacyjne, ale także firmy z sektora finansowego, budowlanego, IT – czyli tak naprawdę pełne spectrum przedsiębiorstw z różnych branż. Jak wyróżnić się w takim tłumie? Czy wystarczy zostawić tylko ogłoszenie? - Sama publikacja ogłoszenia na portalu to niestety dziś za mało. Przy tak silnej konkurencji konieczne jest szukanie sposobów na wyróżnienie się na tle innych. Doskonale zdajemy sobie sprawę z funkcjonowania tego mechanizmu, dlatego proponujemy naszym klientom szereg rozwiązań, które atrakcyjnie pozycjonują ich oferty i zwiększają dotarcie do kandydatów. Zapewniamy przy tym bardzo korzystne ceny i zachowujemy indywidualne podejście do potrzeb firm. Dodatkowo publikujemy wybrane ogłoszenia na naszym facebookowym profilu, a stamtąd są udostępniane na różnych grupach tematycznych. Rozpoczęliśmy też akcję „Działamy Lokalnie”. To opcja skierowane do wszystkich firm z województwa zachodniopomorskiego, korzystając z niej można otrzymać zniżkę - 20 proc. na wszystkie nasze produkty i usługi. Staramy się działać nieszablonowo i indywidualnie pod potrzeby pracodawcy. Nasz zespół składa się ze specjalistów w wielu dziedzinach i to właśnie dzięki nim stale rozwijamy się i tworzymy markę, której wizytówką jest upraszczanie trudnych zadań, z jakimi zmagają się pracodawcy w obecnych czasach. Czy wśród firm korzystających z serwisu są również pracodawcy działający za granicą lub z zagranicy? - Oczywiście, wspieramy pracodawców rekrutujących również poza granicami Polski. Obecnie są to firmy z Europy, głównie z Niemiec czy Holandii. Pracownicy z Polski nadal chętnie wyjeżdżają za chlebem, więc to obopólna korzyść. W MOTEKO mamy specjalną zakładkę dla pracy za granicą, która ułatwia wyfiltrowanie tych ogłoszeń. Prostota i intuicyjność na każdym kroku. Polecam poznać nasze możliwości odwiedzając adres WWW.MOTEKO.PL



| KRONIKA TOWARZYSKA |

fot. Andrzej Szkocki

Wielkie otwarcie hotelu Marriott Setki gości, znane osobistości, huczny bankiet i wreszcie symboliczne przecięcie wstęgi. Tak rozpoczęła się działalność nowego hotelu Courtyard by Marriott w kompleksie Posejdon, w centrum Szczecina. Wśród osobistości zaproszonych na wydarzenie pojawili się m.in. Karol Bedorf, zawodnik MMA, Hanna Mojsiuk, prezes Północnej Izby Gospodarczej w Szczecinie, Waldemar Juszczak, Honorowy Konsul Wielkiego Księstwa Luksemburga czy prof. Jerzy Sieńko, transplantolog. Event otworzył Marcin Woźniak, członek zarządu Porto. W przemówieniu zawarł wspomnienia ze swojej pierwszej wizyty w pierwszym hotelu Marriott w Polsce, przypomniał historię inwestycji w kompleks Posejdon, podziękował osobom, które doprowadziły do uruchomienia hotelu w Szczecinie, ale też mocno podkreślił lokalny charakter całej inwestycji. Nie zabrakło zabawnych anegdot i wzruszeń. Inauguracyjne wystąpienia podsumowało symboliczne przecięcie wstęgi i koncert jazzmana Sylwestra Ostrowskiego z formacją The Jazz Brigade. Po tym goście udali się na huczny bankiet. Chętni mogli wybrać się na 9 piętro budynku, aby obejrzeć pokazowe apartamenty, a także zachwycić się widokiem na nocny Szczecin. (am)

60


#reklama


| KRONIKA TOWARZYSKA |

fot. Sebastian Wołosz

This is Monochrome! Prezentacja nowej kolekcji włoskiej marki Marella Małe święto mody odbyło się w połowie października w szczecińskim salonie Marella. Podczas kameralnego eventu marka odsłoniła przed klientkami nową kolekcję zatytułowaną Monochrome. Jak nazwa sugeruje, motywem przewodnim były stonowane, jednolite i minimalistyczne kolory. Jak wyjaśniły organizatorki - jeden kolor, jedna minuta, jedna stylizacja! Oto przepis na total look w jednym z czterech kolorów: pure white, camel, opal lub mineral. Wieczór uczestniczkom umiliła możliwość skorzystania z profesjonalnego manicure od firmy OPI, a także słodki bufet monoporcji od Muss Szczecin i personalizowane koktajle. Punktem kulminacyjnym był pokaz mody. (am)

62


| KRONIKA TOWARZYSKA |

„Podróże od A do Z”, czyli wernisaż zdjęć Weroniki Łyczywek

fot. Andrzej Szkocki

To był już drugi wernisaż wystawy zdjęć Weroniki Łyczywek. Pomysł na wystawę zdjęć powstał po napisaniu książki o podróżach przez jej męża Włodzimierza Łyczywka. Otwarcie odbyło się 22 października w Książnicy Pomorskiej, w Sali Informatorium na pierwszym piętrze. A skąd pomysł, aby jeszcze raz zaprezentować te same prace? - Z uwagi na to, że wernisaż wystawy miał miejsce rok temu w siedzibie Szczecińskiej Izby Adwokackiej, a izba adwokacka nie jest dostępna dla wszystkich, to postanowiliśmy ją pokazać szerszej publiczności. Poza tym w ubiegłym roku mieliśmy sporo obostrzeń związanych z pandemią. Ci którzy chcieli zobaczyć moje zdjęcia, nie mieli właściwie na to szans - wyjaśniła autorka prac. Wywiad z Weroniką Łyczywek, wraz z pełną fotorelacją z wydarzenia, jest dostępny na www.gs24.pl. (bs)

M A G A Z Y N M I E J S K I | N U M E R 11 / 2 0 2 1

63


#reklama


Niepubliczna Poradnia Psychologiczno-Pedagogiczna ul. Łabędzia 42/1, Szczecin (od ul. Krasińskiego) tel. 739 039 809

PSYCHOLOG DZIECIĘCY INTEGRACJA SENSORYCZNA LOGOPEDIA DIAGNOZA ADOS-2 DORADCA ZAWODOWY

Możliwa rejestracja i spotkanie online!

WWW.PSYCHOTERAPIA.JESTEMIJA.PL TERAPIE

DIAGNOZY I OPINIE

· Terapia matematyczna (więcej niż korepetycje)

· małego dziecka (już od 1 r.ż.) · bilans dwulatka,

· Indywidualna Stymulacja Słuchu - terapia Johansena,

· trudności w uczeniu się matematyki (dyskalkulia), · dysleksja, dysgrafia, dysortografia · gotowość szkolna, · badania przesiewowe w kier. ADHD i Zespołu Aspergera, · depresja, lęki

· Terapia pedagogiczna (zajęcia kompensacyjno-korekcyjne), · Terapia ręki · Trening Umiejętności Społecznych, · Warsztaty dla nastolatków · Szkoła dla Rodziców (5 spotkań), · Terapia psychologiczna, psychoterapia


ul. Kolonistów 46 | tel: 506 014 282 biuro@dachykarwowski.pl

#reklama

Dom możesz zbudować sam, ale szczelny dach i taras wykona tylko specjalista! Dach jest najważniejszym elementem każdego budynku. Można się z tą teorią nie zgadzać, ale tylko do czasu, kiedy spadnie deszcz. Jacek Karwowsk - Mistrz Dekarstwa Wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Dekarzy, orzecznik techniczny

Zapraszamy na: www.dachykarwowski.pl Współpracujemy z zespołami szkól zawodowych. Uczniowie na praktyki mile widziani.


niu tują

już cie, om

projektu ustawy, która ma wejść – mają prawo przez 15 lat korzystać z takich samych praw prosumenckich jakie były do tej pory. Mowa o zasadach rozliczania energii elektrycznej.

Firma wyspecjalizowana w montażu instalacji firmowych MORELOWA 7, 75-665 KOSZALIN [ 530 181 058w | [ 602 229 911 i przydomowych technologii BIFACIAL www.innosol.pl

#reklama

eruójną ltależwać iem ukty kło po ną – jszą

cjalny nabywca paneli fotowoltaicznych? – Przede wszystkim doborem odpowiedniego sprzętu najlepszej jakości. Należy zwracać uwagę nawet na bardzo drobne elemen-

Budujemy: • Carport’y i Wiaty PV (aluminium anodowane na połysk); • Gruntowe instalacje tradycyjne; • Dachowe z malowaniem konserwacyjnym lub pełną renowacją poszycia dachowego białą folią w płynie. • Wykonujemy projekty instalacji powyżej 50 kWp. Finansowanie: Współpracujemy z większością firm leasingowych i WFOŚiGW

Zalety instalacji Bifacial Znshine Graphen: • Możliwość uzyskania 62 MWh rocznie energii z instalacji do 50kW bez pozwolenia na budowę. • Zwiększona gwarancja modułów na liniowy spadek mocy do 30 lat - standardowe 25 lat. • Całkowita niepalność modułów - ogniwa w module między dwoma hartowanymi szybami. • Bezobsługowość - dzięki powłoce z tlenku Graphenu - moduły samoczyszczące. • Dodatkowa konserwacja dachu białą folią w płynie przedłużająca żywotność poszycia oraz poprawy warunków termicznych dachu (malowanie jednokrotne konserwacyjne - zwiększenie ALBEDO - ilości światła rozproszonego pod modułami PV; malowanie 2 lub 3 krotne - pełna renowacja starego poszycia dachowego + zwiększenie ALBEDO).

MORELOWA 7, 75-665 KOSZALIN | tel. 530 181 058 | 602 229 911 | e-mail: biuro@innosol.pl | www.innosol.pl


#reklama


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.