4 minute read

Dom bez czynszu A cóż to jest prawda?

Next Article
BIZNES

BIZNES

upewnić, że złapią zasięg i będą mogli naładować laptopa.

Życie prawdziwych koczowników niesie za sobą poważniejsze wyzwania. - Na plaży Furnas spotkałem faceta, który przez rok mieszkał w jaskini. Pewnie siedziałby tam do tej pory, gdyby nie to, że któregoś dnia, przy porannej kawie został namierzony przez policyjnego drona. Zaraz potem zjawili się gliniarze. W Barranco wcale nie jest lepiej pod tym względem. Także tutaj zdarzają się policyjne naloty, organizowane prewencyjnie mniej więcej raz na miesiąc. Życie na łonie natury nie jest zabronione, o ile koczownicy nie dewastują przyrody i nie zadeptują obszarów chronionych. Tyle przepisy, ale jak się chce psa uderzyć, kij się znajdzie - opowiada Nicolas.

Advertisement

Rozmówcy Coutard przyznają, że portugalska policja nie jest szczególnie brutalna, ale potrafi rygorystycznie egzekwować przepisy, zwłaszcza w sezonie turystycznym. Gdy robi się cieplej funkcjonariusze nie są skłonni przymykać oka na włóczęgowskie wybryki.

Claudia doświadczyła tego niejednokrotnie.Zimą nasza obecność jest tolerowana ale latem szybko nas przeganiają, by udostepnić plażę turystom - twierdzi. Młoda Portugalka widzi jeszcze jedna prawidłowość. - Jedno jest pewne, policja jest milsza dla obcokrajowców.

Ja, tutejsza dziewucha z drfedami jeżdżąca zdezelowaną furgonetką, nie zawsze mam łatwo...

Tao, 33-letni francuski włóczega miał podobne doświadczenia na Wyspach Kanaryjskich. Ten archipelag jest także bardzo popularny wśród obieżyświatów ze względu na liczne jaskinie i łagodny klimat. - Policjanci zimą patrzą na nomadów przez palce. A potem robią nalot i wyrzucają wszystkich jak leciopowiada. - To dzieje się zawsze jakoś tak w kwietniu, przed nadejściem lata. To nie przypadek lecz od dawna wypracowana strategia, bo tamtejsze jaskinie są zamieszkiwane od ponad czterdziestu lat. Mieszkał w jednej z grot na Teneryfie przez dwa lata unikając ludzi. Obecnie już by się nie krył. Nie chce już żyć jak pustelnik, czuje potrzebę bycia we wspólnocie.

- W sezonie zimowym Kanary są najcieplejszym miejscem w Europie a na plażach i w jaskiniach koczują wówczas setki osób - opowiada. - Przeważają Niemcy. Każdy przyjeżdża tam, mając jakieś osobiste powody, ale już na miejscu nawiązują się przyjaźnie.

Tao najbardziej ceni sobie "ogromne oderwanie od konsumpcyjnego społeczeństwa". W jaskiniach nie można wydawać pieniędzy, więc nie ma również potrzeby pracować. - Konsumujemy to, co uda się wyciągnąć ze śmietników w centrach handlowych i hotelach, chodzimy bez butów, często z gołą klata. Ot, takie bezstresowe życie. To jest głęboko terapeutyczne doświadczenie, gdy można oderwać się od wszystkiego - zapewnia. Wcześniej prowadził tak zwane normalne życie w Marsylii, gdzie był sprzedawcą komputerów. - Zara-

~dokończenie ze str. 8 białem grosze. Gdy opłaciłem czynsz i zatankowałem pod korek, już byłem na minusie. Tkwiłem w tym kieracie klepiąc biedę - wspomina. Stres go wykańczał więc wreszcie sprzedał cały swój dobytek, aby zapłacić za bilet w jedną stronę do Australii. - Miałem 23 lata i nigdy wcześniej nie leciałem samolotem - mówi. To było dziesięć lat temu. Od tamtej pory młody mężczyzna prowadzi życie "bez planu". Czasami dorabia sobie jako kamerzysta ale przez wiekszą część roku żyje na łonie natury, bez dachu nad głową

Wśród nomadów wieści rozchodzą się pocztą pantoflową. - Portugalia - wyjaśnia - jest znana z tego, że panuje tu większa tolerancja dla alternatywnych stylów życia niż w innych krajach, choćby we Francji czy w Hiszpanii. Miejscowi urzędnicy są bardziej permisywni, a policja jest mniej ustępliwa. To prawdopodobnie wyjaśnia nadreprezentację nomadów w tym regionie i jego dyskretną transformację w swego rodzaju "alternatywny kurort". W Algavre działa kilka ośrodków mających specjalną ofertę dla włóczęgów. Można w nich uprawiać jogę i medytację, brać udział w warsztatach albo indiańskich obrzędach, popróbować "kolektywnej eksploracji ciała", uczestniczyć w sesjach "konsensualnego dotyku" i popróbować "terapii więzi". Jednym z najbardziej popularnych eventów jest ekstatyczny taniec w Cristaland. Co tydzień ludzie zbierają się w duzym tipi aby zatracić się w muzyce i tańcu. W ten sposób wchodzą w trans, który ma wyzwalać umysł i ciało. Wspólnota Cristland ma dużą działkę kilka kilometrów od Lagos. Przyjmuje wielu gości, zapewniając im okazję do duchowego rozwoju. Trzeba jednak za to zapłacić albo przynajmniej odpracować. Akut założył tę grupę sześć lat temu. - Bardzo trudno żyło mi się we Francji więc dużo podróżowałem aż trafiłem w te strony. Dołączyłem do wspólnoty duchowej ale jej założyciel zaczął zachowywać się jak guru, dlatego spasowałem. W pobliżu były niezagospodarowane grunty. Pomyslałem, że mogę je odkupić i wykorzystać do zbożnych celów. Sprawa sie wlokła, piętrzyły formalności a pazerny właściciel żądał zbyt wygórowanej ceny - opowiada. W tej trudnej sytuacji uzyskał znaczącą pomoc. - Mam łaczność z drzewami, więc poszedłem skontaktować się z tymi tutaj a one powiedziały, że mi pomogą Potem zdarzyło się wiele cudów i po roku udało mi się nabyć tę ziemię Tao, który nadal lubi się włóczyć, zrezygnował z życia w jaskiniach. - Dobrze się tam mieszka ale człowiek traci poczucie czasu, wkrada się monotonia, bo każdy dzień jest taki sam. Spędzałem je na muzykowaniu, tańczeniu, pływaniu. W końcu poczułem przesyt, nie pasowało mi to, że nie miałem żadnych planów ani celów - opowiada. Nie wiem jeszcze co dalej. Ale chciałbym napisać powieść o grupie ludzi, którzy wygrywają bajońskie sumy na loterii. (na podst. "Society")

Tak spytał Piłat stojącego przed nim podsądnego, którego część pospólstwa miała za Mesjasza, ale druga za buntownika i bluźniercę.

Zapewne rzymski namiestnik Judei nie miał pojęcia, jaką puszkę Pandory otwiera tym pytaniem. Bo có ż to jest prawda? Czy mamy niezawodny sposób, by odró ż ni ć j ą od kłamstwa albo pospolitego bełkotu?

Pozornie wszystko jest proste: prawda to zgodność z rzeczywistością. Kiedy mówimy, że dwa razy dwa jest cztery albo że pies ma ogon – wszystko w porządku. Kiedy usiłujemy wcisnąć kit o kilku ogonach albo o gruszkach na wierzbie – kłamiemy. Ten, kto ukradł lub zabił, może się wypierać, lecz dowody rzeczowe pokazują prawdę. Podobnie w nauce: jeśli zimna kulka przechodzi przez pierścień, a rozgrzana już jest za duża, znaczy, że metal zwiększa objętość wraz z temperaturą. Wszystko jasne? Ale nauka już dawno odeszła od naoczności: już kulistość Ziemi jej przeczy, bo jak chodzić do góry nogami? Jeszcze bardziej przeczy naocznemu postrzeganiu krążenie naszej planety dookoła Słońca; wszak każdy widzi, że jest inaczej! Zgodziliśmy się, że materia zbudowana jest z atomów, ale przecież pojedynczego atomu nikt nie widział i pewnie nigdy nie zobaczy.

Więc cóż to jest prawda? – pytanie Piłata stało się fundamentalne już u schyłku XIX wieku. Tym bardziej że jest to pytanie bez odpowiedzi. „Nie ma czegoś takiego jak fakty, są tylko interpretacje” – napisał wcześniej Fryderyk Nietzsche, jakby przeczuwał, że idzie za nim cały zastęp postmodernistów – Derrida, Foucault, Lyotard i oczywiście Bauman. Wszak mają oni rację, bo totalitarne ideologie jak nazizm i komunizm – w które poddani mieli święcie wierzyć – za ich życia przyniosły miliony ofiar i ocean cierpień. Więc lepiej uznać, że żadna niezmienna prawda nie istnieje, tylko bezmiar małych i przemijających prawdeczek, do których nie warto zbytnio si ę przywi ą zywa ć . Je ś li tak, to pierwszym postmodernistą w historii był właśnie Piłat, a najcelniej istotę owej filozofii ujął nieoceniony Lech Wałęsa, powiadając, że prawda jest jak… wiadoma część ciała; każdy siedzi na własnej. (js)

This article is from: