Gen Boga

Page 1



Maciej Iłowiecki

Gen Boga 53 podróże umysłu

Wydawnictwo SALWATOR Kraków


Redakcja Anna Śledzikowska Redakcja techniczna i przygotowanie do druku Anna Olek Projekt okładki Artur Falkowski

© 2012 Wydawnictwo SALWATOR

ISBN 978-83-7580-306-8

Wydawnictwo SALWATOR ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków tel. (12) 260-60-80, faks (12) 269-17-32 e-mail: wydawnictwo@salwator.com www.salwator.com


Wstęp Strach pomyśleć: o nauce i jej odkryciach oraz o dziwnościach naszej cywilizacji na Ziemi zacząłem pisywać prawie pół wieku temu! Felietony, później i dłuższe eseje, udało się wydać w formie kilku książek – pierwsza miała tytuł Nasz wiek XX (od nadtytułu felietonów), dwie ostatnie: Figle naszego świata i Z tamtej strony lustra (nawiązanie do Alicji z krainy czarów). Piszę o tym dlatego, by usprawiedliwić chęć przedstawienia Czytelnikom nowych szkiców i esejów. Mam wrażenie, że udaje mi się w miarę jasno opisywać sprawy bardzo trudne, mam w tym sporo doświadczenia. Nazywano mnie popularyzatorem nauki i pewnie nim jestem, ale chciałbym wierzyć, że nie tylko nim. Zadaniem popularyzatora jest opis i wyjaśnianie odkryć naukowych i wynalazków technicznych. Ja zaś – może nieskromnie – wolałbym zaliczać siebie do dziennikarzy naukowych, tj. takich, którzy zajmują się nie tylko odkryciami i wynalazkami, ale także samą istotą nauki, jej możliwościami i ograniczeniami, dwuznacznością jej dokonań, a także pułapkami czyhającymi na uczonych i wynalazców oraz społecznymi funkcjami nauki i jej miejscem w życiu ludzi. Staram się nie unikać pytań – zawsze uważałem, że odpowiedzi są bardzo ważne, ale pytania dziś dużo ważniejsze. Czy czyniłem to skutecznie, mogą już ocenić tylko Czytelnicy. Obecnie wydane szkice (co zawdzięczam Wydawnictwu SALWATOR w Krakowie i za co ogromnie dziękuję) powstawały od 1993 do 2010 roku. To sporo czasu, zwłaszcza gdyby czas ten mierzyć zmianami, jakie nowe wynalazki spowodowały w naszej cywilizacji i kulturze. Zmieniło się prawie wszystko, choć o dziwo 5


pewne sprawy i pewne pytania pozostały takie same jak u naszych przodków u początków tej cywilizacji. Świadomie podejmuję od czasu do czasu te same tematy, choć w miarę upływu lat próbuję ujmować je trochę inaczej. Świadomie powtarzam pewne spostrzeżenia i pytania, które pod wpływem nowych wydarzeń nabierają nieco innego sensu. Proszę mi wybaczyć taki sposób pisania. Prezentowane tu szkice pojawiały się w bardzo różnych pismach (począwszy do miesięcznika „Nie z tej ziemi”, wydawanego niegdyś w Gdańsku i poświęconemu wyłącznie historiom „nie z tej ziemi”, skończywszy na miesięczniku „Nowe Państwo”, zajmującym się publicystyką polityczną, historią najnowszą i właśnie esejami na różne tematy). Pomiędzy nimi znalazło się wiele czasopism – gazet codziennych i tygodników. Dlatego poszczególne szkice mają różny „ciężar gatunkowy”, ale zawsze się starałem, żeby pisać o rzeczach ważnych z różnych względów. Moją intencją, nie wiem na ile spełnioną, było wskazywanie różnych nieoczekiwanych skojarzeń, poszukiwanie sensu – nie zawsze pewnie oczywistego – w opisywanych wydarzeniach i próba refleksji nad ich wymiarem etycznym. Muszę nieskromnie zauważyć, że trzeba mieć nieco odwagi cywilnej, by przedstawić czytelnikowi aż 53 szkice – eseje. Może usprawiedliwić mnie przekonanie, że dostarczają one nieco wiedzy i uświadamiają pytania, które choć na chwilę pozwolą się oderwać od trosk codzienności. Maciej Iłowiecki

6


Nowy, zmieniony świat Kongres Nauki Amerykańskiej w Waszyngtonie nazwał zaczynający się trzeci tysiąc lat po narodzeniu Chrystusa niepewnym tysiącleciem. Wprawdzie uczeni mieli na myśli niezwykłe możliwości nauki, która w jakimś sensie zaczyna przerastać swoich twórców, ale właśnie niepewność w ogóle stała się dominującą cechą naszych czasów.

Każda nadchodząca epoka zawsze była niepewna, a kolejne pokolenia prawie zawsze miały poczucie kryzysu. Dziś jednak niepewność i związany z nią lęk (nie zawsze do końca uświadamiany) są wyjątkowo powszechnymi odczuciami, a kryzys jest zjawiskiem obiektywnym w wielu sferach życia. Rzeczywiście, świat bardzo szybko staje się inny. Być może niekoniecznie gorszy, być może nie na tyle lepszy, jakbyśmy oczekiwali – tylko właśnie inny. Czy dlatego, że zaczęło się nowe stulecie, a nawet nowe tysiąclecie? Istotnie, mamy rzadki przywilej oglądania na własne oczy przełomu kalendarzowego. Ma to spore znaczenie psychologiczne: poczucie, że coś się skończyło, a coś zupełnie nowego się zaczyna. Czy jednak takie odczucie można wiązać jedynie z datami w chrześcijańskim kalendarzu? Czy też istnieją rzeczywiste oznaki przełomu? Otóż tak. Można dowieść, że żyjemy w czasach wielkiej zmiany. Nie jest pewne, co się z tych zmian wyłoni, jest pewne, że będzie to coś nowego. Nowego zwykle się boimy, ale nikt nie może powiedzieć, że nie będzie to ciekawe, może fascynujące. 7


Wielka zmiana następuje, dlatego że w ogóle wszystkie zmiany dotyczące ludzi i ich planety nabrały szczególnego przyspieszenia, nigdy dotąd niewystępującego w historii aż w takim stopniu. Nabrały też – również jak nigdy w historii – globalnego zasięgu. Zobaczmy, na przykład, w jakim tempie przebiegały zmiany cywilizacyjne. Załóżmy – co jest zgodne z naukowymi ocenami – że cywilizacja współczesna zaczęła się kształtować około 10 tysięcy lat temu. Żeby pomóc wyobraźni, przyjmijmy krótszą skalę, potraktujmy te 10 tysięcy lat jak jeden rok. W tej skali zatem na początku roku, w styczniu, istniało już sporo osiedli ówczesnych rolników i pasterzy, zorganizowanych we wspólnoty zarządzane przez władzę centralną. Ludzkość weszła w fazę rolniczo-pasterską, osiadłą, co – zdaniem historyków – umożliwiło właśnie szybszy rozwój intelektualny i cywilizacyjny (choć ostatnio się sądzi, że ujemnie odbiło się na zdrowiu ludzi, ale to już inna historia). Dopiero jednak pod koniec października pojawiła się cywilizacja helleńska i właśnie wtedy zaczęły się kształtować podstawy cywilizacji zachodniej. Pod koniec roku – w połowie grudnia – Europejczycy wynaleźli druk i stwierdzili, że Ziemia nie jest środkiem Kosmosu. Odkryto też – choć może nie po raz pierwszy – Amerykę. 25 grudnia zbudowano maszynę parową i zauważono istnienie elektryczności – mogła ruszyć cywilizacja przemysłowa. 28 grudnia było już radio, samochód i samolot, zaczęto rozmyślać nad teorią względności i zaraz potem nad mechaniką kwantową – co miało całkowicie zmienić pojmowanie rzeczywistości fizycznej. To już historia współczesna. 31 grudnia (sylwester) – ludzie ujarzmili energię jądrową, powstała broń masowej zagłady, ale także pierwszy komputer i pierwsze sztuczne satelity wokół Ziemi. 31 grudnia, pod wieczór, miało miejsce lądowanie ludzi na Księżycu, co uważa się za największe dotąd osiągnięcie cywilizacji technicznej. Jednocześnie ludzkość zdała sobie sprawę (dopiero teraz!), że zasoby Ziemi są ograniczone, a samą planetę dość łatwo zniszczyć. 31 grudnia, parę minut przed północą. Powstaje inżynieria genetyczna i embrionalna i to dopiero może naprawdę odmienić losy 8


Awatarzy „Za 30 lat komputery będą inteligentniejsze od ludzi. Wówczas zapewne zechcą nad nami zapanować”. Nie jest to przepowiednia któregoś z pisarzy, twórców fantastyki naukowej. Panowanie inteligentnych maszyn przewiduje jeden z najwybitniejszych fizyków naszych czasów, Stephen Hawking, zajmujący obecnie w Cambridge katedrę, na której wykładał Izaak Newton.

Zdumiewające, że przed komputerami ostrzega człowiek, który zawdzięcza im nie tylko możliwość pracy naukowej, porozumiewanie się ze światem zewnętrznym, ale w ogóle, w dosłownym znaczeniu, życie. Coraz bardziej obezwładniony postępującą chorobą, nieuleczalnym paraliżem, Hawking oddycha dzięki maszynie, jego organizm bez jej pomocy już dawno przestałby funkcjonować. Ów fizyk wciąż zaskakujący nowymi hipotezami, wyjaśniającymi nierozwiązywalne problemy, jest właściwie niezwykłą syntezą ludzkiego mózgu (i niesprawnego ciała), ponadprzeciętnej inteligencji, silnej woli i komputera. Jest to więc ktoś, kto miałby być w przyszłości, wedle jego własnych przewidywań, swoistą nową formą życia na Ziemi, i to życia zwycięskiego w konkurencji z ludźmi. Oczywiście, to pewien skrót myślowy, Hawking nadal przecież pozostaje człowiekiem w całym tego słowa znaczeniu. Jednak symbioza mózgu z komputerem, czy raczej sieci neuronowej z siecią elektroniczną, jest już sprawą realną: powstają biokomputery, czekamy na komputer kwantowy. Biokomputery to maszyny zespolone 13


z elementami żywych komórek albo wykorzystujące DNA (substancję budującą geny) do rozwiązywania problemów matematycznych. W takim komputerze obliczeń dokonują biologiczne cząsteczki wchodzące w różne reakcje. Komputery kwantowe miałyby działać wedle reguł panujących w świecie kwantów. Ich „jednostką obliczeniową” byłyby atomy… (niektórzy uczeni przypuszczają, że ludzka świadomość ma ze światem kwantów jakiś związek). Nie chodzi tutaj o wyjaśnianie struktury czy technologii działania komputera kwantowego czy biologicznego. Chodzi o to, że po pierwsze, komputery (niedługo już sama ta nazwa będzie nieadekwatna do przyszłych maszyn myślących) mogą mieć bardzo różną postać, pracować dzięki absolutnie różnym strukturom. Inaczej mówiąc, materialna struktura nie jest najważniejsza. Na razie wiemy, że obok klasycznych układów scalonych rolę podstawowych elementów mogą pełnić neurony, cząstki DNA, a nawet atomy. Po drugie, wiemy także, że nowe komputery będą mogły prowadzić jednocześnie wiele obliczeń, uczyć się, zdobywać nowe informacje i rozwiązywać problemy dziś jeszcze nierozwiązywalne dla „zwykłych komputerów”, a nawet… dla ludzkich umysłów. Niektórzy eksperci przypuszczają, iż efekty działania nowych generacji komputerów będę porównywalne z efektami działania myślących mózgów, a nawet od nich lepsze. Po trzecie, wiemy również, że komputery przejmują coraz więcej zadań w zakresie sterowania współczesną cywilizacją, że stają się wszechobecne i że bez nich cywilizacja nie mogłaby istnieć. Mamy zatem trzy stwierdzenia potwierdzające prognozę Hawkinga: technologia komputerów nie jest niczym ograniczona; możliwości „intelektualne” komputerów będą się ciągle zwiększać; wkrótce mogą się one stać nieprzewidywalne. W niepamięć pójdzie mit, że maszyna przetwarzająca informacje nie może wykroczyć poza własny program kontrolowany przez ludzi. Świat ludzi nie mógłby już istnieć bez świata komputerów. Jesteśmy na nie skazani. Można jeszcze do tego dodać, iż zniknęło – czy właściwie zanika – przekonanie o niemożności zaistnienia emocji w komputerze. 14


Potomstwo katastrofy Dobrze wiemy, że wszystko się zmienia i „przemija kształt tego świata”, choć zrozumienie tego faktu jest najsmutniejszą oznaką osiągnięcia dojrzałości.

Pierwszy, który uznał zmiany za istotę wszelakiego bytu, był Heraklit z Efezu. Jego słynne panta rhei – wszystko płynie – przez dwa i pół tysiąca lat pozostało aktualne. Nie ma nic stałego, choć niektóre rzeczy wydają nam się stałe (na przykład wschody i zachody Słońca, istnienie Ziemi itd.). Ale wieczne nie są – to też już wiemy, są tylko byty mniej lub bardziej trwałe. Ciekawe zresztą, że tylko dzięki zmianom może być postrzegany upływ czasu, tak jakby to sam czas był po prostu zmianą. Ale przecież wiemy już także dzięki fizyce, że czas jest rodzajem wymiaru rzeczywistości – istnieje niezależnie od zmian, co więcej, także się kiedyś zaczął z tym światem, który znamy, i może razem z nim się skończy. Być może też jest tak, że czas może płynąć w różnych kierunkach (w różnych światach), albo też – że w ogóle go nie ma (istnieje tylko w naszej świadomości jako „czas życia”). Żadnej z tych hipotez nauka nie wyklucza… Tego już w ogóle pojąć nie można, ale to inna historia. W każdym razie ludzie od najdawniejszych czasów dostrzegali nie tylko fakt, że wszystko się zmienia, ale widzieli również różne formy tych zmian i spierali się, które z nich są bardziej znaczące. Na przykład zmiany cykliczne: wspomniane wschody i zachody Słońca, fazy Księżyca, pory roku, przypływy i odpływy morza. To właśnie cykl wydawał się czymś boskim. Był doskonały, uosabiał 27


powtarzanie się, czyli rodził nadzieje, że nic nie kończy się bezpowrotnie i że istotą świata (a zatem i ludzi) jest wieczne odradzanie. Pojęcie cyklu pojawiło się we współczesnej kosmologii: pewne dane obserwacyjne wskazują, że być może cały Wszechświat jest wiecznym cyklem – od punktu do nieskończoności i z powrotem – i znów od początku. Otóż bardzo dawno dostrzeżono też dwie podstawowe formy zmian (i niezliczoną liczbę form przejściowych, ale chodzi o dwie formy graniczne, skrajne). Jest to spostrzeżenie na pozór banalne: że zmiany mogą być tak powolne, że bez odpowiednich narzędzi (intelektualnych, naukowych) są nie do uchwycenia. Albo mogą być właśnie gwałtowne, nagłe, katastroficzne. Doszliśmy w końcu do tego kluczowego słowa „katastrofa”. Oczywiście, wiemy, że zmiany są i takie, i takie, rzecz w tym, które są ważniejsze. Albo inaczej: jaką rolę w przemianach świata (w ewolucji wszystkiego) odgrywają owe zmiany „niedostrzegalne”, powolne, a jaką te nagłe, katastroficzne. Wiemy przecież, że pytanie to było przedmiotem długiego sporu w nauce – jego rozstrzygnięcie miałoby znaczenie głęboko filozoficzne. Mówiąc w skrócie: chodzi o to, jakie znaczenie w biegu przemian ma katastrofa w ogóle. Czy jest przypadkowym zakłóceniem, przypadkowym wynaturzeniem, czy może właśnie jest niejako „wbudowana” w strukturę świata i wobec tego bywa najważniejszym napędem sterującym zmianami? Gdyby tak było, katastrofa – na pozór zwykle przypadkowa – byłaby koniecznym sterem przemian w danym kierunku. W jakim kierunku? Dlaczego akurat w tym? Równie ważne pytania, ale na razie zatrzymajmy się nad samą „zasadą katastrofy”. Uczeni – dostrzegłszy już samo istnienie ewolucji – zaczęli się zastanawiać nad jej mechanizmami w przyrodzie żywej i nieożywionej. Jak pamiętamy, najpierw przewagę zdobyła koncepcja katastroficzna (motorem nagłych, wielkich przemian mogą być tylko nagłe, wielkie katastrofy). Zwolennikiem takiego pojmowania „historii naturalnej” był wielki przyrodnik francuski Georges Cuvier. Sądził on, że zmiany form życia na Ziemi (znikanie i powstawanie gatunków) można przypisać tylko jakimś katastrofom. Później – 28


Wirus polityczny i wirus medialny SARS – zespół ostrej niewydolności oddechowej mimo medialnej wrzawy nie jest najgroźniejszą chorobą naszych czasów. Prawdziwie obfite żniwo zbiera wirusowe zapalenie wątroby typu C. Ale kto o tym mówi?

Dopiero w lutym 2003 roku okazało się, że w Chinach epidemia zatacza coraz szersze kręgi. Trzeba zatem było uznać winę kilku osób i oskarżyć je o panujące tam zaniedbania (choć, oczywiście, nie jest możliwe, by na przykład chiński minister zdrowia działał bez zgody rządu, a w ogóle nie jest możliwe w systemie totalitarnym, by nawet najwyżsi rangą urzędnicy działali bez polecenia partii). Tak więc stołki stracili minister i burmistrz Pekinu, ale dopiero po upływie aż sześciu miesięcy – 20 kwietnia 2003 – władze Chin rozpoczęły walkę z SARS (Severe Acute Respiratory Syndrom, zespół ostrej niewydolności oddechowej). Nie wiemy, czy epidemia nie pozostałaby tajemnicą Chin, gdyby niebawem nie pojawiła się w innych krajach, zwłaszcza w Kanadzie. W każdym razie w 2003 roku przez wiele tygodni niemal nie było dnia, żebyśmy nie dowiadywali się z mediów czegoś nowego o SARS. Rzecz w tym, że mimo lawiny wiadomości nie mogliśmy czuć się dobrze poinformowani (obawiam się, iż dotyczy to nie tylko SARS, lecz niemal każdego ważnego wydarzenia). Otóż jednego dnia słyszeliśmy, że właściwie nie ma żadnej epidemii, choroba słabnie, a niebezpieczeństwo jest w zasadzie wyolbrzymiane, a na drugi dzień oznajmiano, że dochodzi już do pandemii i być może 46


trzeba będzie objąć kwarantanną miliard osób, a śmiertelność osiągnie wyższy poziom niż w przypadku AIDS. Prawda tkwiła gdzieś pośrodku: jest to choroba bardzo groźna i wyjątkowo zaraźliwa, zwłaszcza przy dzisiejszej ruchliwości ludzi i łatwości podróżowania, ale też możliwości zapobiegania epidemiom oraz w ogóle leczenia chorób zakaźnych są bez porównania większe niż kiedyś. Zatem prawdziwe zagrożenie jest zawsze wprost proporcjonalne do przygotowania danej służby zdrowia i do tego, jak władze potraktują niebezpieczeństwo. Można tu ułożyć wręcz matematyczny „wzór zagrożenia”, najtrudniej jednak byłoby wyliczyć wskaźnik nonszalancji i zakłamania władz (także i naszych… w sprawie służby zdrowia i nie tylko). W XV wieku, kiedy Europę nawiedziła i pustoszyła „czarna śmierć”, ludzie nie mieli właściwie innych możliwości obrony poza ucieczką. Uciekali także zarażeni i przenosili śmiertelną chorobę w nowe miejsca. Niektórzy dzisiejsi epidemiolodzy podejrzewają, że jej sprawcą mógł być ten sam wirus (!), który dziś wywołuje SARS, bo objawy dżumy płucnej są podobne (choć dżumę wywołuje bakteria, a nie wirus, a dotychczas „czarną śmierć” utożsamiano z dżumą). Wobec tego SARS mógł już kiedyś pojawić się na Ziemi, a niektórzy ludzie mogli się uodpornić – ich potomkowie i dziś byliby odporni, chyba że wirus bardzo się zmienił. Tak samo mogło być z wirusem HIV, co by oznaczało, że epidemia AIDS atakowała już kiedyś ludzkość, choć wtedy oczywiście nic nie wiedziano o wirusach ani osłabieniu odporności. Choroba była po prostu kolejną tajemniczą zarazą. Co o tym świadczy? To, że dziś żyją ludzie całkowicie na AIDS odporni. Jest ich mało, ale taka odporność musiała kiedyś zostać nabyta. Jest jakby darem od ich przodków, którzy zdołali przeżyć zarazę i przekazać potomkom geny odporności. Tych hipotez ostatecznie nie rozstrzygnięto, ale są one prawdopodobne i stanowią ciekawy przyczynek do pewnej ogólnej filozofii chorób i zdrowia. ***

47


Głupota ma świetną przyszłość W naszych czasach coraz rzadziej obserwuje się przejawy inteligencji, natomiast wyjątkowo rosną rozmiary głupoty.

Deficyt inteligencji – i związanego z nią krytycyzmu – oraz bezmiar głupoty wyraźnie pokazują media, a one przecież są dziś zwierciadłem życia – przeglądamy się w nich wszyscy. W tym wypadku akurat nasz obraz jest zgodny z tym, co na temat powszechnego stanu umysłów pokazują badania naukowe. A ich wyniki są bezlitosne – przypomnę, choć mówi się o tym i pisze bez końca – ludzie czytają coraz mniej, rozumieją coraz mniej z tego, co czytają, co słyszą, a zwłaszcza co oglądają, myśląc jednocześnie, że rozumieją wszystko doskonale. Rośnie, zwłaszcza w Polsce, tzw. analfabetyzm funkcjonalny, to znaczy brak umiejętności korzystania z całej cywilizacji technicznej. Oczywiście, nie dotyczy to większości młodych, jest więc zmartwieniem starszych, którzy i bez tego mają więcej trosk. Niedostosowanie do wymogów współczesnej cywilizacji jest sprawą przejściową, ale wciąż nie ma pewności, czym ludzie zapłacą za pełne dostosowanie się do techniki. Mamy tylko pewność, że musi się to skończyć jakimiś zmianami w ich psychice, może w ich stosunku do życia, do siebie wzajem, kto wie. Zmiany są oczywiście istotą ludzkiej kondycji i zawsze są nieuchronne. Jest wszakże rzeczą dyskusyjną, co naprawdę zmieniło się w ludziach od początku ich historii i co jeszcze się zmieni. Na przykład problem owej inteligencji, którą bada się z takim upodobaniem, zwłaszcza porównując, kto ma jej więcej, a kto mniej. 63


Nie mogę się powstrzymać od refleksji, że w ogóle główną tendencją naszej epoki są porównania ilościowe: kto z kim i w czym „wygrywa” i o ile kto kogo wyprzedził (zdaje się, wszystko jedno, czy w dobrym, czy w złym), i dotyczy to zarówno jednostek, jak i całych wspólnot. Przypuszczam, że ów kult ilości i porównań musi wpływać na kształtowanie się umysłów i postaw, choćby przez nową hierarchię wartości. Mamy przed sobą kilka pokoleń „ilościowych”, dla których fetyszem i celem będzie liczba i ilość. Powinniśmy zaś tęsknić za epoką jakości... Wracając do konkretów, czyli inteligencji i głupoty, drobnym, ale charakterystycznym znakiem czasu była urządzona u nas w 2004 roku zabawa w narodowy test inteligencji. Zabawa traktowana przecież całkowicie poważnie. Przypomnę: w studiu telewizyjnym dobrane „grupy ludności” rozwiązywały test na inteligencję (tzw. IQ). Owe grupy zręcznie dobrano wedle kryteriów masowej wyobraźni. Były to blondynki, kulturyści i policjanci, czyli wedle powszechnych mniemań osoby o raczej mniejszej niż większej inteligencji (nikogo nie urażając – przecież wiadomo, że powszechne mniemania są wątpliwym kryterium prawdy!). Byli to też studenci, nauczyciele i górale oraz kilka osób publicznych, tzw. VIP-ów. Czyli znowu, wedle powszechnych wyobrażeń, osoby, które powinny być inteligentniejsze od innych, co jest wyrazem tzw. pobożnych życzeń. Nie wiem, jaki pogląd mieli potwierdzić bądź obalić górale, ale mniejsza z tym. Publikowano przy okazji naukowe „testy na inteligencję”, zatem każdy mógł sprawdzić swoją. Można też było wziąć udział w konkursie na „najinteligentniejszego Polaka”, posługując się Internetem lub wysyłając SMS-y, co wydatnie zasiliło kasę organizatorów zabawy. Przy okazji media porównywały „średnią inteligencję” różnych nacji, pocieszając nas, że wraz z Węgrami zajmujemy najlepsze miejsce wśród krajów byłego obozu socjalistycznego. A w świecie średni IQ Polaków jest wyższy niż Amerykanów, Australijczyków, Finów, a nawet, o dziwo, Francuzów. Wielu wprawiło to w zdumienie, bo nie mamy zbyt wysokiego mniemania o inteligencji własnego narodu, a skądinąd jest pewne, że Amerykanie, Australijczycy, 64


Nie warto sprzedawać duszy Woody Allen lubi ujmować rzeczy wprost: „Nie chcę osiągnąć nieśmiertelności poprzez moje dzieła. Chcę ją osiągnąć przez to, że nie umrę...”.

Ba, kto by nie chciał! Ciekawe, że ludzie są w pełni świadomi, że ich największe marzenie o własnej nieśmiertelności, jest w istocie marzeniem nieziszczalnym. Chyba że w innym sensie i nie na Ziemi, ale mówimy o kresie istoty biologicznej, wpisanym właśnie w biologię w sposób najbardziej rygorystyczny. Jednostki muszą przestawać istnieć, by mogło trwać i rozwijać się zjawisko zwane życiem. No, może nie zawsze: mikroorganizmy rozmnażające się przez podział w jakimś sensie trwają wiecznie, jeśli nie zginą pożarte przez kogoś lub zniszczone na skutek zmiany warunków środowiska. Podział bez końca jest jakąś formą nieśmiertelności, choć można mniemać, że akurat jednokomórkowcom najmniej na tym zależy. Ale musimy się zgodzić, że nam na tym zależy bardzo. I choć wiemy na pewno, że nic nie może trwać wiecznie – nawet, jak się zdaje, Wszechświat w całości – to jednak byłoby rzeczywiście przyjemnie nie bać się kresu ani starości, a przynajmniej dożyć w zdrowiu chwili, kiedy sami uznamy, że warto zobaczyć, co się dzieje potem. Wydaje się, iż nie wszyscy zdają sobie sprawę, że coś takiego jest w ogóle możliwe – a jest – i że w dodatku wkraczamy w epokę, kiedy ta możliwość staje się realna. 87


Od pewnego już czasu wiadomo, że różnice w długości przeżywania są wśród gatunków ogromne. Bodaj w 1997 roku na Tasmanii odkryto egzemplarz pewnego krzewu (jako gatunek Lomatia tasmanica opisany już na początku XX wieku) – który rósł w jednym miejscu od... 43 tysięcy lat! Jest to jedna roślina, choć pokrywa odrostami sporą powierzchnię. Jej wiek potwierdzono metodą datowania izotopem C-14. Zaczęła kiełkować, kiedy w Europie żyły w jaskiniach dwa – tak się sądzi – gatunki ludzi: neandertalczycy i ludzie z Cro-Magnon. Pewien krzaczek czarnej jagody amerykańskiej odnaleziony i zbadany w USA ma 13 tysięcy lat, cypryśnik w meksykańskiej wiosce Santa Maria del Tule wykiełkował 6 tysięcy lat temu. Te przykłady świadczą o tym, że żywe struktury mogą być niesłychanie trwałe. A jak jest z długością życia u zwierząt? Cóż, zachwycamy się błyskającą w rannym słońcu jętką, ale przed zachodem owad będzie już martwy, bo dojrzałe jętki żyją kilka godzin. Za to wielki żółw słoniowy, którego spotkamy na piasku w tropikach, mógł się urodzić w czasach Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Stuletni krokodyl nie wygląda staro, ale mysz, jeśli uda jej się ujść licznym prześladowcom, nie przeżyje trzech lat. Ludzie mogą dożyć mniej więcej 120 lat. Średnia długość życia jest bardzo różna (u zwierząt na wolności zwykle dużo niższa niż w dobrych warunkach w niewoli, choć zwierząt nie można zapytać, czy wolą żyć krócej na swobodzie, czy dłużej w niewoli). Górna granica życia, to znaczy naturalny kres, bywa bardzo różna u różnych gatunków – ale dla danego gatunku jest stała. Dlaczego jednak istoty jednego gatunku mogą żyć krótko, a innego gatunku, nawet pokrewnego – o wiele dłużej? Jeszcze w roku 1961 amerykański biolog Leonard Hayflick odkrył, że ludzkie komórki, pobrane z embriona, czyli młode, mogą w hodowli laboratoryjnej przetrwać najwyżej 50 podziałów, potem giną. Jeśli komórki pobierze się nie od embrionów, ale od młodych, dojrzałych ludzi – podzielą się 30 razy. Jeśli od starych – 20 razy. Od jeszcze starszych – 10 razy. Komórki myszy dożywają 12 podziałów, kury – 25 (kura może żyć do 30 lat) i tak dalej. Liczba podziałów wyznacza 88


Zamysł Boga Stephen Hawking, uważany za następcę Newtona i Einsteina, wierzy, że istnieje Teoria Wszystkiego, coś w rodzaju „wzoru na Wszechświat”, będącego podstawą praw przyrody. Taki „wzór” pozwoli nam kiedyś wszystko zrozumieć.

I właśnie sam Hawking ma wielkie szanse na stworzenie Teorii Wszystkiego. Wszystkiego? „Nadal próbuję zrozumieć, jak funkcjonuje Wszechświat, dlaczego jest taki, jaki jest, i dlaczego istnieje – pisze uczony. – Myślę, że mamy szansę odpowiedzieć na dwa pierwsze pytania, ale niezbyt wierzę, że dowiemy się, dlaczego Wszechświat istnieje”. Bardzo niewielu ludzi na świecie rozumie (pewnie też nie do końca), jaki jest Wszechświat i dlaczego jest właśnie taki – chodzi tu o całą rzeczywistość, którą poznajemy. Stephen Hawking zdaje się to rozumieć, tym bardziej że jego fundamentalne prace z fizyki teoretycznej bardzo się do tego zrozumienia przyczyniły. Skąd zatem przekonanie, że nie dowiemy się, dlaczego Wszechświat istnieje? Otóż ten niewątpliwie genialny fizyk uważa za dowiedzione, że Wszechświat, czyli „to, co istnieje”, zaczął się razem z przestrzenią, czasem i prawami przyrody. Zatem nie można twierdzić, że owo istnienie pojawiło się w danym momencie, bo „dany moment” dotyczy czasu, a czasu wtedy nie było. Nie można tego pojąć? Nie szkodzi, Stephen Hawking i matematyk Roger Penrose udowodnili (dotąd nikt tego dowodu nie obalił), że początek Wszechświata miał formę Wielkiego Wybuchu i że wybuchło 118


Sen komputera Czy cały materialny świat może być zbudowany z bezcielesnej informacji? Czy Wszechświat może być gigantycznym superkomputerem, który te informacje przetwarza? Czy prawa przyrody są swoistym programem, algorytmem działania tego wszech komputera?

Nie są to pomysły z literatury SF. Te pytania uznaje za zasadne i odpowiada na nie twierdząco nie byle kto, ale Edward Fredkin, profesor słynnego MIT (Massachusetts Institute of Technology w USA), jeden z najwybitniejszych na świecie speców od komputerów. Niektórzy uważają go za geniusza, inni za szaleńca, jednak nikt nie przeczy, że zdumiewająca hipoteza Fredkina ma solidne podstawy i że naukowcom wypada na jej temat dyskutować. Zresztą sama idea, że Kosmos jest jakąś nadświadomością, swoistą inteligencją, a nawet superistotą żywą – nie była obca w starożytności. Na przykład dwa i pół tysiąca lat temu rozmyślał o tym filozof grecki Tales, a i potem takie koncepcje pojawiły się u różnych myślicieli. Wiek XIX – stulecie pary i elektryczności – odrzucił je z niesmakiem, ale… pojawiły się znowu w XX wieku. Na przykład, że w każdej cząstce [materii, tzn. w atomach, cząstkach elementarnych itd. – M.I.] istnieje rudymentarnie (w stanie nieskończenie małym i nieskończenie rozproszonym) jakaś wartość psychiczna. Ani nauka, ani teologia nie mogły uznać tego twierdzenia za sensowne, jednak idea zaczęła się pojawiać i u innych badaczy. Znakomity brytyjski astronom James Jeans stwierdził, że: „Wszechświat zaczyna się nam 150


objawiać raczej w postaci wielkiej myśli niż wielkiej maszyny”. Nie tak dawno jeszcze słynniejszy kosmolog Fred Hoyle wydał książkę pod tytułem Inteligentny wszechświat (w 1983 roku), a laureat Nagrody Nobla fizyk Brian Josephson dowodzi, że materia i świadomość są tylko pojęciami granicznymi, świadome i materialne zaś przenika się nawzajem, bo są to dwie strony tego samego zjawiska. Naturalnie, są to ciągle tylko hipotezy, tylko przypuszczenia, niepoświadczone przez naukę. Jednak ciekawe, że wypowiadają je wybitni uczeni naszych czasów. Edward Fredkin nie zapuszcza się w metafizyczne rozważania, czy Wszechświat jest inteligencją, duchem, nadświadomością, czy czymś w tym rodzaju. Stwierdza tylko, że działa on dokładnie tak jak komputer, w którym programem są prawa przyrody, a tworzywem informacja. Jest to dla nauki łatwiejsze do przełknięcia, choć trzeba przyznać, że równie trudne do pojęcia i dziwne. Fredkin uważa, że dla jego hipotezy nie ma znaczenia, z czego zbudowana jest informacja (zapytajcie fizyków, z czego zbudowana jest energia – powiada), jaki komputer ją wytwarza, kto zbudował ten komputer i dał mu program (przyroda? Bóg?) i dlaczego jest to właśnie komputer. Istotą rzeczy jest założenie, że podstawą dziania się czegokolwiek w przyrodzie, ewolucji Wszechświata, zmian, tworzenia i zamierania jest proces przetwarzania informacji. Zwróćmy uwagę, że rzeczywiście tak można nazwać wszelkie dzianie się w przyrodzie i nie będzie to nielogiczne, rzecz w tym, że Fredkin pojmuje to dosłownie. Nie wierzy w istnienie elektronów, fotonów, cząstek w ogóle; czyli obiektów materialnych, uważa natomiast, że: „istnieje tylko proces informatyczny i że bity [jednostki informacji – M.I.], jeśli znajdą się w określonych konfiguracjach, zachowują się jak obiekt, który nazywamy elektronem, atomem wodoru lub czymś innym”. W świetle współczesnej fizyki ta dziwna hipoteza nie jest wcale tak absurdalna, jak mogłoby się wydawać. Nie mogę oczywiście przytaczać tu dowodów, którymi Fredkin wspiera swą hipotezę. Są to dowody pośrednie, ale wskazują, że rzeczywiście Wszechświat działa jak komputer, choć może to być analogia pozorna. Jeszcze raz przytoczę jego słowa (z wykładu dla 151


Los dinozaurów Przez całe lato 1996 podczas bezchmurnych nocy widać było na niebie światełka, które różnią się od gwiazd i planet (bystry obserwator je rozróżni!). Były to komety: Hyakutake (nazwy komet pochodzą od nazwisk tych, którzy zauważyli je pierwsi) i Hale’a-Boppa.

Ciekawa jest ta druga: przybyła w nasze okolice z rejonu Wszechświata odległego od Ziemi o 58 miliardów km, jest swoistym – jak na kometę – gigantem, ma średnicę jądra około 150 km i miała przelecieć w odległości około 200 milionów km od Ziemi. Sporo, ale obliczenia trasy nigdy nie są całkiem pewne, a i komety lubią czasem zmieniać kierunek ruchu. Niebezpieczeństwo uderzenia w Ziemię było jednak bardzo małe i też nic się nie stało. Jednak dobrze jest wiedzieć, że ciało niebieskie (raczej była to mała planetoida, nie kometa, ale nie ma to znaczenia dla skutków), które uderzyło w Ziemię 65 milionów lat temu i spowodowało wyginięcie dinozaurów, miało średnicę zaledwie 10 km! Piętnaście razy mniejszą, niż kometa Hale’a-Boppa. Uderzenie wznieciło ogromne chmury pyłów, które przesłoniły na kilka lat światło Słońca. Zaczęły wymierać rośliny, wielkie roślinożerne dinozaury nie znajdowały pożywienia, a gdy wymarły, z głodu zginęły i mięsożerne. Wielki ród dinozaurów, który miał szansę opanowania planety raz na zawsze, przestał istnieć. Być może było tak, może inaczej, ale dwa fakty są niewątpliwe: 68 milionów lat temu uderzyła w planetę bryła z Kosmosu (pozostał po niej wielki krater) i zaraz potem wyginęły 167


wielkie gady. Dłuższy czas uważano, że chodzi o krater na półwyspie Jukatan w Meksyku. Ostatnio uważa się, że uderzenie nastąpiło u zachodnich wybrzeży Indii. Jest tam krater o średnicy 500 km. Na Ziemi utrzymały się tylko niewielkie zwierzęta łatwiej znajdujące pokarm i schronienie przed zimnem. Wśród nich były – wtedy jeszcze malutkie – ssaki, przodkowie człowieka. To ciekawe: ssaki nie miałyby szans na taką ewolucję (prowadzącą do człowieka), gdyby dinozaury nadal panowały na Ziemi, bo być może to owe gady uzyskałyby świadomość... Nie jest to hipoteza nieprawdopodobna. Wszystko zatem wskazuje, że swoje istnienie – jako ludzie – zawdzięczamy dość przypadkowej katastrofie. Mogła się zdarzyć wcześniej lub później, mogła nie zdarzyć się wcale, gdyby bryła ominęła Ziemię. Zdarzyła się akurat wtedy, kiedy dinozaury mogły rozpocząć ewolucję ku inteligencji i kiedy ssaki były już zdolne do zajęcia miejsca po nich. Ale to już inna historia – teraz interesuje nas, czy taka katastrofa jest w naszych czasach możliwa, czy możemy podzielić los dinozaurów. Otóż katastrofa nawet większa od tej sprzed 68 miliardów lat wydarzyła się w Układzie Słonecznym po raz drugi w lipcu 1994 roku i była przez astronomów obserwowana. Gigantyczne odłamki komety Shoemakera-Levy’ego uderzyły w Jowisza z siłą rzędu 40 milionów megaton (cały ziemski arsenał jądrowy ocenia się dziś na 80 tysięcy megaton, a wystarczyłby w zupełności do zniszczenia naszej cywilizacji). Uderzenie komety S-L zniszczyłoby całą Ziemię, ale Jowisz, największa planeta Układu, wytrzymał je, choć w jego atmosferze i powierzchni powstały dziury wielkości... właśnie Ziemi! No cóż, Jowisz to jakby 320 Ziem zlepionych razem i można się tylko pocieszać, że bryła (500 miliardów ton) waląca w tę planetę nie zboczyła z trasy, bo do nas miała niedaleko. Tego rzędu katastrofy przydarzały się jednak i Ziemi (choć dziwnym trafem, bryły kosmiczne, uderzające w naszą planetę nigdy nie przekroczyły rozmiarów krytycznych, to znaczy nie rozbiły Ziemi ostatecznie. Może jednak Stwórca chroni swoje dzieło?). Poza katastrofą sprzed 68 milionów lat i ówczesną zagładą dinozaurów, uważa się, iż pierwsze wielkie uderzenie wydarzyło się 4 miliardy 168


Ślady na Marsie „Dokonaliśmy wstrząsającego odkrycia: na Marsie mogły istnieć prymitywne formy życia” – oświadczenie Daniela Goldina, dyrektora NASA, amerykańskiej agencji kosmicznej, obiegło w sierpniu 1996 roku cały świat.

Czyżby miało się spełnić stare marzenie ludzi, że nie są sami we Wszechświecie? To nic, że na razie mówi się o „prymitywnych formach”, że było to tak dawno, iż powstały tylko jakieś niewyraźne ślady, odciśnięte w kamieniu, i że wszystko razem nie jest absolutnie pewne… Po prostu coraz więcej dowodów wskazuje, iż po pierwsze, nie tylko w Układzie Słonecznym istnieją planety, po drugie, w przestrzeniach międzygwiezdnych, w kometach i kawałkach skał oderwanych od planet, a także w chmurach gazów znajdują się substancje organiczne (czyli takie, jakie na Ziemi towarzyszą życiu) i po trzecie, że wśród planet Słońca właśnie Mars był kiedyś najbardziej podobny do Ziemi. Jeśli w ogóle jest jakieś życie poza Ziemią, to najpewniej i najbliżej jest lub było właśnie na Marsie. Mało tego, niektórzy uczeni nie odrzucają przypuszczenia, że być może istniała tam cywilizacja starsza od ziemskiej. Tylko dlaczego nie zostawiła śladów? A może zostawiła, tylko jeszcze nie potrafimy ich rozpoznać? Zdumiewająca i właściwie do dziś niewyjaśniona była historia tzw. kanałów na Marsie. Pierwszy zobaczył je w 1877 roku znakomity astronom włoski Giovanni Schiaparelli i narysował ich mapę. Potem dostrzegli je inni, ale na przełomie stuleci uznawali raczej, iż ówczesna technika teleskopowa nie pozwala na dobre rozpoznanie 197


Przeszczep duszy „Total body transfer” – zapamiętajmy to medyczne określenie (tak nowe, że nie ma jeszcze polskiego odpowiednika). Można je chyba przetłumaczyć jako „przeszczep całego ciała”… Cóż to może znaczyć?

Rozumiemy, że przeszczepić można już niemal każdy narząd, każdą tkankę. Oznacza to zastąpienie własnego organu, który z powodu choroby nie może już pełnić swoich funkcji, organem z innego ciała. Przeszczepia się więc już niemal rutynowo serca, wątroby, nerki, szpik kostny, rogówkę, skórę itd. Ale „całe ciało”? No tak. Może domyślamy się już, iż chodzi o przeszczepianie „całego ciała” do… nowej głowy, względnie wszczepianie nowego mózgu do starej głowy (czy raczej czaszki), która w tym wypadku stanowi tylko rodzaj okrywy, swoistego pojemniczka na mózg. Mózg kryje w sobie (zawiera? wytwarza? odpowiada za? Nie bardzo wiadomo, jak to określić!) – otóż kryje w sobie coś, co jest najdziwniejsze we Wszechświecie i najmniej zrozumiałe, choć jest właśnie istotą „bycia człowiekiem”. Mam na myśli świadomość, osobowość, niepowtarzalną przez wieczność indywidualność. Dlatego określenie „człowiek z cudzym mózgiem” (z cudzą głową) jest złe, ponieważ sytuacja jest akurat odwrotna: po przeszczepieniu mózgu mielibyśmy do czynienia z „mózgiem z cudzym ciałem”, z osobowością i świadomością innego człowieka, przeniesioną do innego ciała. Przy przeszczepieniu mózgu do innego ciała ratowano by zawsze tego człowieka, któremu ów mózg za życia służył. 228


Po co w ogóle rozważać takie – dla nas dziś jednak dość makabryczne – możliwości? Z dwóch powodów. Po pierwsze, częste są sytuacje, w których – na przykład po wypadku albo w wyniku śmiertelnej choroby – ciało człowieka jest niezdolne do życia, zniszczone, ale jego mózg jest zupełnie zdrowy i sprawny. Wówczas przeszczepienie tego mózgu do ciała drugiego człowieka, który z kolei zginął w wyniku uszkodzeń głowy, może uratować przynajmniej tego pierwszego. „Wiem, że już teraz można przenosić głowę jednego człowieka na tułów drugiego, zmienić śmierć dwóch ludzi w śmierć tylko jednego z nich” – powiedział już sporo lat temu sławny neurochirurg amerykański Robert White. Po drugie, przeszczep głowy (czy samego mózgu) staje się coraz bardziej realny w sensie możliwości technicznych, a doświadczenia nad tym trwają od dłuższego czasu. Jak wiemy, taka jest ludzka natura i takie są prawidłowości postępu, że wszystko, co staje się możliwe do zrobienia, będzie zrobione. Choćby miało to nami wstrząsnąć i zadziwić świat, i choćbyśmy nie umieli tego akceptować. Wszystko, jak się zdaje, jest jednak tylko kwestią czasu. Wkrótce będziemy po prostu umieli akceptować fakt, że będą wśród nas żyli ludzie tkwiący w obcym sobie ciele, pozbawieni własnego… Co więcej, możliwość taka, zgoła niepojęta, się zbliża. W 1997 roku słynny prof. White (notabene członek Papieskiej Akademii Nauki) oświadczył publicznie, iż „zaczyna się rysować perspektywa przeszczepienia głowy wraz z mózgiem, czyli całą osobowością do innego ciała, w którym z powodu jakiegoś urazu doszło do śmierci mózgowej”. Prof. White uważa, że „różnica między przeszczepieniem głowy a tradycyjnymi, powszechnie przeprowadzanymi przeszczepami jest tylko psychologiczna. Bierze się stąd, że takich przeszczepianych organów, jak nerki, serca czy wątroby, nigdy nie oglądamy z zewnątrz, podczas gdy ciało połączone z głową są rzeczywistością zewnętrzną”. Nie jestem tego pewien. Czujemy intuicyjnie, że różnica pomiędzy przeszczepem na przykład serca a przeszczepem głowy jest 229


Kim jesteś? „Stwarzam życie i za to mnie oczerniają” – oświadczył niedawno włoski lekarz, Severino Antinori, ogłaszając jednocześnie, iż pierwszy na świecie ludzki klon urodzi się w styczniu 2003 roku, zaraz potem mają się pojawić następne, bo trzy kobiety noszą w sobie sklonowane embriony.

Kiedy piszę ten tekst, pierwsze „dziecko-klon” powinno się już narodzić, ale nadal nic nie wiadomo, a takiej historii nie udałoby się zataić. Czytelnicy, którzy zechcą mój tekst przeczytać, będą już o tym wiedzieli, chociaż nie jest to wcale pewne. Antinori nie ujawnił, kim jest pierwszy ludzki klon, a nawet, czy w ogóle istnieje. Ma zresztą istotny powód: chęć oszczędzenia dziecku i jego rodzinie niszczącej sensacji. Nie będzie więc można stwierdzić, czy ludzki klon jest rzeczywiście klonem, i pozostaniemy z taką niepewnością jeszcze długo. Tym bardziej że Antinori nie opublikował w pismach naukowych dokładnego opisu swego dokonania, a udzielanie wywiadów mediom nie jest wiarygodnym sposobem oceny eksperymentów naukowych. Otóż właśnie: klonowanie ludzi pozostaje w sferze eksperymentów i są to eksperymenty na ludziach, dlatego nie wszyscy odnoszą się z uznaniem do poczynań włoskiego lekarza czy innych eksperymentatorów tego typu. Nikt go nie potępia za „stwarzanie życia”, bo i on żadnego życia nie stwarza, dokonuje tylko prób z nowym dla gatunku ludzkiego sposobem rozmnażania. I jak się można domyślać, chodzi mu przede wszystkim o rozgłos i pieniądze. Takie motywy nie są niczym no242


wym w świecie ludzi, może tylko kiedyś były po prostu rzadsze wśród uczonych. W wyścigu o pierwszeństwo w klonowaniu ludzi chciał już wcześniej wziąć udział wybitny biolog brytyjski Ian Wilmut, „ojciec” pierwszego udatnie sklonowanego ssaka, słynnej owieczki Dolly. Wilmut twierdzi, że sklonowanie człowieka jest już technicznie możliwe, lecz w końcu zrezygnował z takich doświadczeń, nie uzyskawszy aprobaty odpowiedniej komisji do spraw etyki naukowej w Wielkiej Brytanii. Sam zresztą uznał, że nie jest w stanie przewidzieć konsekwencji – biologicznych i społecznych – pojawienia się „dziecka z klonu” (notabene „dziecko z klonu” jest określeniem łatwiejszym do przełknięcia niż „ludzki klon”, mamy tu przykład, jak bardzo język może wpływać na oceny). Jeszcze w 1998 roku zespół uczonych z Korei Południowej uzyskał zarodki ludzkie drogą klonowania. Jeden z zarodków „zaczął się pomyślnie rozwijać”, ale „został zniszczony ze względów etycznych i prawnych”, ogłosił współtwórca koreańskiego klona, prof. Kim Seung-bo. „Został zniszczony”, czyli zabity, ze względów etycznych! Znowu język dobrze pokazuje zamęt wokół właśnie zasad etycznych, zwracam przy okazji uwagę, że współczesna „nowomowa poprawnościowa” doskonale reprezentuje współczesną cywilizację, zastanawiam się, kiedy już wszyscy zapomnimy, iż to właśnie nowomowa. W ostatnich kilku latach techniki klonowania ssaków (i w ogóle specyficzne techniki klonowania różnego rodzaju komórek różnych gatunków) rozwijały się wyjątkowo szybko. To zrozumiałe – klonowanie obiecuje niezwykłe postępy w poznaniu życia w ogóle, a w praktyce medycznej i rolniczej w szczególności. Możliwości są istotnie cudowne. Przypomnę tylko, że ludzkie komórki embrionalne dają się już przekształcać w komórki dowolnego rodzaju. Jest to początek hodowli tkanek i narządów do przeszczepów, taka zaś hodowla – można przypuszczać – rozwiąże nadzwyczaj wiele problemów transplantologii, co oznacza kolejną możliwość leczenia wielu nieuleczalnych dziś chorób i urazów. 243


Błogosławieństwo i okropności Istnieje we Wszechświecie pewna cząsteczka chemiczna, złożona z wielu atomów różnego rodzaju, o dość skomplikowanym wzorze chemicznym. Jest to zarazem cząsteczka wyjątkowa, coś znacznie więcej niż „zwykła” substancja chemiczna. Cząsteczka ta jest bowiem nierozerwalnie związana z życiem na Ziemi, a może i gdzie indziej, jeśli życie istnieje poza Ziemią. Jej nazwa w skrócie to DNA – i zapewne większość ludzi zetknęła się z tym skrótem. Pochodzi od angielskiej nazwy: Deoxyribonucleic acid, jest to prozaiczne i niewiele mówiące, czysto chemiczne określenie, po polsku – kwas dezoksyrybonukleinowy. DNA to jeden z niezliczonych związków chemicznych, z których zbudowane są żywe istoty, ale zarazem jedyny w swoim rodzaju – bo tworzy geny, a te sterują życiem i w dużym zakresie sterują także nami, to znaczy naszym życiem już nie tylko biologicznym. Odkąd genetyka stała się głównym działem nauk biologicznych i nauk o człowieku w ogóle, czyli co najmniej od pół wieku, DNA odgrywa rolę swoistej metafory ludzkiej natury, jest symbolem naszej kondycji, zjawiskiem kulturowym, może nawet kultowym. Model tej cząsteczki został już wysłany w Kosmos (w sondach kosmicznych, które może kiedyś dotrą do obcych, jeśli tacy gdzieś są poza Ziemią). Został też wysłany… w przyszłość. Muszę na chwilę odbiec od tematu, by to wyjaśnić. Otóż trójwymiarowy model struktury DNA został umieszczony w odpornej „na wszystko” kapsule czasu. Kapsułę zakopano na Wystawie Światowej „Expo-70” w Tokio, gdzie ma przetrwać co najmniej pięć tysięcy lat. Być może kiedyś zostanie wykopana przez archeologów siódmego tysiąclecia 260


po Chrystusie – i jej zawartość posłuży do odtworzenia stanu obecnej cywilizacji, po której pozostaną już tylko… śmieci. Współcześni archeologowie przeszukują warstwy śmieci obok śladów prastarych miast, dowiadując się dzięki temu, jak żyli – i czym żyli – zwyczajni ludzie, na przykład w Babilonie w czasach króla Asurbanipala II. Nie wiemy, czy po tysiącach lat kogokolwiek zainteresuje nasze życie – jeśli tak, potomkowie dowiedzą się, jak bardzo ceniliśmy rozpoznanie DNA. Do kapsuły włożono także 1500 innych charakterystycznych rzeczy, m.in. kawałek skały z Księżyca, reprodukcje dzieł sztuki XX wieku, nawet… taśmy z nagraniami hałasu ulicznego. Nawiasem mówiąc, myślę, że zawartość kilku „kapsuł czasu” (bo zakopywano je na kolejnych światowych wystawach) pozwala przede wszystkim stwierdzić, co nam współczesnym wydawało się znamienne i ważne dla naszego czasu. Zatem DNA. W roku 2003 minęło równo 50 lat od słynnej publikacji w „Nature”: 25 kwietnia 1953 roku James D. Watson i Francis H. Crick16 przedstawili wykryty przez siebie model struktury tej cząsteczki w postaci tzw. podwójnej helisy (od greckiego helix – śruba), za co dostali w 1962 roku Nagrodę Nobla razem z Maurice Wilkinsem. W odkryciu duży udział miała też Rosalind Franklin. Od tego czasu z niezliczonych zdjęć, rysunków i modeli przestrzennych znamy charakterystyczną, śrubowato skręconą drabinkę. „Struktura ta wykazuje nowe cechy mające istotne znaczenie dla biologii” – napisali skromnie autorzy publikacji. Jakie „nowe cechy” mieli na myśli Watson i Crick? Otóż przede wszystkim zdolność do zapisu wszystkich cech danego organizmu i zdolność do samoodtwarzania się. Gdyby posłużyć się analogią, uproszczoną, ale przemawiającą do wyobraźni, byłoby to coś w rodzaju zdolnej do samoodtwarzania płyty CD, pamięci i programu komputerowego zarazem. DNA do działania „potrzebuje” aparatu 16

F. Crick zmarł w 2004 roku, J.D. Watson żyje, w 2008 roku odwiedził Warszawę. Maurice Wilkins (1916–2004) zdążył jeszcze odebrać Nobla, czego nie doczekała Rosalind Tranklin, także typowana do tej nagrody, zmarła w 1958 roku. 261


Gen Boga Wiara i religijność – to po prostu produkty sieci neuronów mózgu. Takie same jak na przykład pole elektromagnetyczne, towarzyszące pracującym neuronom. Skoro zaś ludzie wierzą w Boga, musi tym sterować specjalny gen, bo geny sterują wszystkim. Jest to gen Boga.

Tak mniej więcej, choć w uproszczeniu, wyglądają najnowsze poglądy nauki na „metafizyczne niepokoje” dręczące człowieka. Może nie są to zresztą poglądy najnowsze, bo od dawna zastanawiano się nad źródłami religii, ale z pewnością są znowu modne i – co ważniejsze – poprawne (w sensie poprawności politycznej). W mniemaniu niektórych neurofizjologów i genetyków tylko w taki sposób można wyjaśnić biologicznie, a więc naukowo, zjawisko wiary. Tłumaczenia sięgające po koncepcje pozaprzyrodnicze nie dadzą się uzasadnić metodami nauki, zatem nauka nie może ich w ogóle brać pod uwagę. Jest to oczywiście kwestia najpoważniejsza i rzeczywiście fascynująca, a dotyczy pytania dla nas wyjątkowego: skąd właściwie w świecie ludzkim biorą się wartości i idee? Czy są jakimś przetworzonym destylatem konkretnych ewolucyjnych i kulturowych doświadczeń gatunku – i dlaczego tylko gatunku ludzkiego? Czy są „ubocznym produktem” ewolucyjnego rozwoju układu nerwowego, czyli w istocie mózgu? Czy jest to efekt wynikający z pojawienia się na pewnym etapie świadomości? Wówczas trzeba byłoby przyjąć dodatkowe założenie: że samo „zaistnienie” świadomości musi się 293


nieuchronnie łączyć z poszukiwaniem absolutu (określenie z dawnych czasów, ale wiadomo, o co chodzi). Na dobrą sprawę sam problem świadomości nie został do dziś naukowo wyjaśniony, ani nawet dobrze zdefiniowany. Nie wiemy, czy świadomość może być związana tylko ze szczególną siecią natury biologicznej (z rodzajem tworzywa), czy w ogóle z dowolną strukturą, byle wystarczająco złożoną (z formą organizacji materii). W tym pierwszym razie najbliższe człowiekowi małpy naczelne byłyby tuż u progu religijności, bo są przecież u progu świadomości (mają ją zresztą w pewnym zakresie). W tym drugim wypadku – świadomość jako element złożoności – nie można by wykluczyć na przykład swoistej religii superkomputerów; byłaby to tylko kwestia czasu, aż osiągną one taką złożoność, że zyskają świadomość swego istnienia. Wierzące zwierzęta i wierzące maszyny: obie możliwości wydają się dziwaczne, niesamowite i niespełnialne, choć właśnie na gruncie nauki teoretycznie nie można ich wykluczyć. Dlaczego wydają się dziwaczne? Może dlatego, że postrzegamy samych siebie jako coś przeciwstawnego do całej reszty świata, albo dlatego, że bezwzględnie wiążemy wiarę z moralnością, a moralność wydaje się cechą wyłącznie ludzką. Rzeczywiście, jeśli istnieje coś, co nazywamy kondycją ludzką (w przeciwieństwie do „bycia zwierzęciem”, nie mówiąc już o byciu obiektem martwym, naturalnym bądź tworem sztucznym, produktem techniki), to z pewnością ta kondycja ludzka wspiera się na trzech filarach. Są to: wiara w nadprzyrodzony porządek, wolna wola i stosunek do śmierci. Można twierdzić, iż nasz zwierzęcy przodek wtedy stał się człowiekiem, kiedy odczuł potrzebę wiary, zaczął rozumieć, że ma wybór (najprostszy: tak albo tak), i zaczął szanować swoich zmarłych, przypuszczając, że nie wszystko się dla nich skończyło. Oczywiście, proces dochodzenia do takiego zrozumienia trwał długo, a owe „trzy filary” człowieczeństwa nie pojawiły się zapewne jednocześnie, a objawiły się też w różnych formach. Nie chodzi jednak o formę (kulturową, obyczajową), lecz o ideę, umocowaną poza naturą, w świecie wartości. 294


Piekło z wyboru „Wiemy, Panie, że mamy wolną wolę, ale i na tym się to kończy…” – wzdychał doktor Samuel Johnson w XVIII stuleciu. Angielski wydawca, leksykograf, poeta, publicysta nie zostawił po sobie wielkich dzieł, ale jego wpływ na świadomość mu współczesnych był ogromny – to był autorytet, o jakim dziś tylko możemy marzyć…

Powyższe jest moim ulubionym cytatem. Spostrzeżenie Johnsona w sposób cudownie prosty i z humorem (dość gorzkim wprawdzie) wyraża jeden z najstarszych dylematów człowieka: mogę dokonać wyboru czegoś lepszego, ale najczęściej z tej niezwykłej możliwości nie korzystam. „Widzę i pochwalam to, co lepsze, ale skłaniam się ku gorszemu” – powiedział był Owidiusz w Metamorfozach (ustami Medei). Myśl, która dręczyła wielu: dlaczego tak jest, że ludzie, chociaż zwykle wiedzą, co jest dobrem, tak rzadko je wybierają? Jeśli nie za dużo cytatów, to jeszcze św. Paweł z Listu do Rzymian: „(…) łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę”. W czasach wczesnego chrześcijaństwa i jeszcze długo potem, istotnie było łatwo chcieć tego, co dobre, bo i łatwiej było wiedzieć, co dobre. Jeśli ufało się przykazaniom i Ewangelii, to podziały, rozróżnienia pomiędzy dobrem a złem były chyba oczywiste. Dziś rzecz jest mniej oczywista. Gorzej zna się Ewangelię, nie pamięta 309


o Dekalogu. Zdumiewająco zaś wiele wysiłku wkłada się w zacieranie granic między dobrem i złem. Pojawiło się także dużo możliwości działania, możliwości niejednoznacznych, więc sam wybór pomiędzy konkurencyjnymi wartościami jest trudniejszy. (Mam na myśli możliwości, które przed nami otwiera współczesna nauka i technika przede wszystkim). Swoją drogą ciekawa kwestia: czy rzeczywiście kiedyś wybór dobra był łatwiejszy, bo dużo mniej wiedzieliśmy i potrafiliśmy – bo było po prostu bez porównania mniej możliwości do wyboru? Bo świat był jakby prostszy, taki się przynajmniej wydawał. Mamy przecież i coś nowego. 250 lat po doktorze Samuelu Johnsonie nie ma już wcale pewności, czy w ogóle problem wolnej woli i wyboru dobra lub zła nie jest czasem pozorny, czy nie był zawsze pozorny. Dlaczego? Ponieważ nie ma pewności, czy ludzie rzeczywiście dysponują wolną wolą… W każdym razie nauka wskazuje, że obszar czegoś, co zwiemy wolną wolą, bardzo się zmniejszył i wciąż maleje. Pozostały jeszcze jakieś resztki, ale… Tak. Miejsce wolnej woli zaczynają zajmować geny. Od lat co tydzień, co miesiąc (i częściej!) dowiadujemy się o odkryciu nowych genów lub ich zespołów, które odpowiadają już nie tylko za nasze cechy biologiczne, ale zarządzają naszymi zdolnościami, inteligencją, charakterem, uczuciami, emocjami i czym tam jeszcze. Przypuszczam, że można jeszcze wyrazić zgodę na genetyczne podłoże zdolności czy inteligencji (choć już pachnie to… rasizmem), ale wolelibyśmy, żeby na przykład odwaga, wierność w małżeństwie, altruizm, albo skądinąd upodobanie do agresji, łatwość uzależniania się czy postawy aspołeczne nie miały związku z dziedzicznością, czyli nie były rodzajem biologicznego przymusu. Oczywiście, można się spierać – i takie spory toczą się od lat, kto wie, czy nie jest to jeden z ważniejszych naukowych sporów współczesności. Otóż spór dotyczy tego, na ile osobowość, psychika, wady i zalety każdej istoty ludzkiej zostały ukształtowane przez geny, a na ile przez szeroko pojmowane warunki środowiska, wychowanie, zewnętrzne wzory zachowań, nawet przez sposób odżywiania się i pierwsze relacje rodziców z dzieckiem. 310


Czas cudów Rok 2009 był bogaty w niezwykłe odkrycia naukowe – nie wiadomo dlaczego o wiele bogatszy niż lata poprzednie. Z tej lawiny odkryć wybrałem kilka tych, które wydają się otwierać nowe horyzonty ziemskiej cywilizacji i mają dużo większe znaczenie, niż zauważyły to media.

Najwięcej chyba dowiedzieliśmy się o życiu. To niezwykłe zjawisko biologiczne polega na tym, że pewne cząstki chemiczne w pewnych warunkach tworzą układ obdarzony nową cechą: zdolny do życia i do pomnażania samego siebie. Wiemy, jak to się dzieje i jakie są te życiotwórcze warunki, i spór toczy się o to, dlaczego tak się dzieje i co jest zapłonem, by dziać się zaczęło. Wielka nowina polega na ostatecznym już potwierdzeniu, że cząsteczki zdolne do tworzenia życia krążą w naszej Galaktyce (Drodze Mlecznej), jakby szukały dogodnego miejsca. To znaczy, jakby szukały planety podobnej do Ziemi, mającej atmosferę i wodę. Takich planet (w różnych stadiach rozwoju) znaleziono ostatnio sporo w różnych miejscach Drogi Mlecznej i jest wysoce prawdopodobne, że na niektórych jest życie oparte na białkach i DNA (czyli takie jak na Ziemi), albo było kiedyś, albo właśnie się tworzy. A istoty inteligentne, obdarzone świadomością i będące na Ziemi ostatnim – jak dotąd – etapem ewolucji? Dodam tu uwagę dla tzw. kreacjonistów: Stwórca mógł stworzyć człowieka, posługując się ewolucją, jej uznanie nie jest więc sprzeczne z nauką Kościoła ani z wiarą. 345


Jest pewna interesująca kwestia: jeśli istnieją gdzieś Inni, czy mogą być zbawieni? Czy dramat Zbawienia mógł się rozegrać w różnych miejscach Wszechświata, czy też wszędzie odbywał się inaczej? W tej kwestii wypowiedziała się oficjalnie Stolica Apostolska. Ojciec Jose Funes z Pontyfikalnej Akademii Nauk w Watykanie oświadczył, że byłoby niegodną nieskromnością mniemać, iż tylko Ziemianie mają prawo do Zbawienia. Nawiasem mówiąc, w listopadzie 2009 roku odbyła się w Watykanie konferencja naukowa na temat astrobiologii – specjaliści nauk przyrodniczych i teologowie uznali za potwierdzoną, głoszoną zresztą od czasów starożytnych tezę, że swoiste zarodki życia krążą w Galaktyce. Nastąpiła kolejna zgoda pomiędzy nauką i teologią w kwestii wyjątkowo doniosłej. Ponieważ istnieje też zgoda na temat zasady, że nieskończoność przekształca to, co możliwe, w to, co nieuniknione – życie we Wszechświecie wydaje się oczywiste. Pewności przecież ostatecznej nie ma i nie można wykluczyć, że jednak Ziemia jest miejscem wyróżnionym w przestrzeni i czasie. Skądinąd ciekawe jest pytanie: co byłoby lepsze dla ludzi, czy niepowtarzalność, jedyność i związana z tym „nieludzka” samotność, czy współistnienie wielu podobnych wspólnot? Dla mnie na przykład bardziej interesująca jest ta druga wersja i byłbym zachwycony, gdybym mógł dożyć prawdziwego kontaktu i wymiany myśli. Byłoby to z pewnością największe wydarzenie w dziejach i zarazem przełom w naszej świadomości, zapewne w ogóle w ludzkiej kondycji. Jeszcze jedna historia. W samym końcu XX wieku polski astronom Aleksander Wolszczan odkrył co najmniej trzy planety przy pulsarze (rodzaj gwiazdy) w gwiazdozbiorze Panny, dość blisko Ziemi (blisko, jak na odległości kosmiczne – około 1600 lat świetlnych). Sygnał wskazujący na obecność planet opuścił ów pulsar mniej więcej wtedy, kiedy na Ziemi umierał rzymski cesarz Teodozjusz Wielki, ostatecznie dzieląc cesarstwo pomiędzy Rzym i Bizancjum. Uświadamia nam to rozmiary odległości kosmicznych, 346


Spis treści Wstęp . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5 Nowy, zmieniony świat . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7 Awatarzy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 13 Konceptory . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 21 Potomstwo katastrofy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 27 Zjawisko niemożliwe . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 32 W roli oczesywacza w historii . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 40 Wirus polityczny i wirus medialny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 46 Skanowanie duszy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 55 Głupota ma świetną przyszłość . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 63 Tematy mysich prac . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 70 Świat według sikorki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 79 Nie warto sprzedawać duszy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 87 Poznawanie cudu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 93 Dwa skrzydła ducha . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 101 Młodsi w rozumie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 108 Zamysł Boga . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 118 Śliskie zbocze . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 128 Podróż w wieczność . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 133 Rozum „na wyrost” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 138 Zapłodnienie planety . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 142 Przypadek wow. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 146 Sen komputera . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 150 Twórcza/niszcząca siła . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 153 Dziewczynki z zapałkami . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 159 Los dinozaurów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 167 Świat zaprogramowany . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 171 Zmarszczki nieskończoności . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 175 V-Chip . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 180 359


Prawo do nieprzychodzenia na świat. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 184 Kokos i paszcza rekina . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 190 Ślady na Marsie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 197 Księżycowa klątwa? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 201 Nieśmiertelni . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 204 Gorset racjonalizmu i kamienie z nieba . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 208 Przesterowani . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 214 Żywe trupy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 222 Przeszczep duszy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 228 Krasnoludki są na świecie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 233 Kim jesteś? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 242 Wróżenie z fusów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 252 Błogosławieństwo i okropności. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 260 Ukryty porządek . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 269 Poranek biobotów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 277 Przyszłość sprzed czterdziestu lat . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 285 Gen Boga . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 293 Zapach zwycięzcy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 301 Piekło z wyboru . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 309 Dąb – mój przyjaciel . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 317 Milczenie, czyli samotność . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 322 Spotykacze . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 330 Znowu ożyje Minotaur . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 335 Zobaczyć, czego inni nie widzą . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 340 Czas cudów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 345 Nota biograficzna . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 355



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.