Józef Bocheński OP
LISTY DO OJCA
Opracowanie Jarosław Kozak Korneliusz Policki SDS
Wydawnictwo SALWATOR Kraków
Korekta Małgorzata Klich Zofia Smęda Redakcja techniczna i przygotowanie do druku Anna Olek Projekt okładki Artur Falkowski
Biogram, Robert Zadura Tłumaczenie listów francuskich (s. 17–25) Agnieszka Kuryś
Imprimi potest ks. Jan Folkert SDS, prowincjał l.dz. 120/P/07 Kraków, 20 marca 2007
© by Jarosław Kozak, Korneliusz Policki © 2008 Wydawnictwo SALWATOR
ISBN 978-83-60703-71-7
Wydawnictwo SALWATOR ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków tel. (0-12) 260-60-80, faks (0-12) 269-17-32 e-mail: wydawnictwo@salwator.com www.salwator.com
WSTĘP Kiedy przeczytaliśmy „Listy do ojca” pisane przez Józefa (Innocentego Marię) Bocheńskiego OP, uznaliśmy za swój obowiązek udostępnienie tego ważnego dokumentu szerszej publiczności. Jest to bowiem przyczynek do historii polskiej kultury, filozofii, teologii, politologii, socjologii oraz historii Kościoła. Bocheński pisze te listy w czasie swoich studiów w Rzymie, czyli w latach 30. Pisze je do swojego ojca Adolfa, wybitnego dendrologa, który żył w latach 1870–1936. W okresie kiedy Bocheński pisał swe listy, działo się wiele rzeczy ważnych zarówno w Rzymie, jak i w Europie. Listy te pisane są językiem tamtego okresu. Fakt ten jest bardzo ważny dla badaczy historii języka polskiego i literatury. W listach tych widzimy fascynację Bocheńskiego jego ziemskim ojcem, identyfikację z rodziną, poznajemy życie autora, jak również jego niezwykłą sprawność umysłową i fizyczną. Od początku twórczości Bocheńskiego było widać, że był to umysł niezwykły, przezwyciężający wszelkie konstrukty i schematy, konwencje, stare struktury pojęciowe, normy i style. Bocheński wciąż próbował tworzyć na nowo i szukał ciągle właściwego wyrazu własnych przemyśleń. Listy są wyrazem rozwoju osobowości Bocheńskiego, wyrażeniem za pomocą słów tego, co odsłania nam on sam ze swojej głębi. Bocheński pokazuje nam prawdę o sobie.
–5–
Heidegger przyjął za średniowiecznym filozofem Dunsem Szkotem koncepcję, wedle której każde indywiduum odznacza się pewną tylko sobie właściwą cechą, zwaną przez Szkota haecceitas od łacińskiego zaimka wskazującego haec, która gwarantuje mu niepowtarzalność. Taką osobowością był Bocheński. Tę cechę haecceitas można pojąć nie tylko statycznie, ale również dynamicznie jako program rozwoju indywidualności, czyli projekt samego siebie. W listach tych widzimy młodą, autentyczną osobowość Bocheńskiego, która się urzeczywistnia niezależnie, a nawet wbrew sugestiom czy naciskom z zewnątrz. Bocheński lubił utrwalać własne myśli na papierze, lubił pisać. Jego refleksja to zawsze autorefleksja, kontemplacja ludzkiego istnienia, dziejów, polityki, ekonomii, kultury, Kościoła, filozofii, nauki, architektury, techniki. Filozofia zawarta w listach to nie tylko spekulacja tomistyczna, ale system refleksji osobistej zaspokajający potrzebę pewnej syntezy. Filozofia Bocheńskiego stale się rozwijała. W różnych okresach życia różne fragmenty i różne aspekty jego filozofii posiadają rozmaitą doniosłość. W początkowych stadiach jego filozofowania najważniejszymi były elementy porządkujące formalnie (logiczno-ontologiczne), ale niepozbawione elementów wartościujących. Wartościując, nie możemy się oderwać od kultury, z której wyrośliśmy, czyli od swoich korzeni rodzinnych i chrześcijańskich. Stąd, mimo autonomii sądu i wewnętrznej niezależności, filozofia i teologia Bocheńskiego jest tomistyczna. Czytelnik listów ojca Bocheńskiego natrafi na rozważania, które nie będą w niczym przypominać dyskursów odstraszających skutecznie od skostniałej tomistycznej myśli. W momencie kiedy papież Benedykt XVI otwiera archiwa watykańskie z okresu II wojny światowej, listy Bocheńskiego nabierają specjalnej aktualności i ważności również dla historyków Kościoła. Jarosław Kozak Korneliusz Policki SDS
PODZIĘKOWANIE Listy ojca Józefa (Innocentego Marii) Bocheńskiego OP do jego ojca Adolfa Bocheńskiego to jedna z nielicznych w literaturze polskiej kompletnych epistolografii, a także pozycja wyjątkowa w polskich zbiorach archiwalnych. Stanisław Lem po lekturze wstępnego maszynopisu korespondencji ojca Bocheńskiego napisał do redaktorów tomu, że jest ona „ze wszech miar godną ukazania się książką” (list z dn. 15.09.1998 roku do Jarosława Kozaka). Publikowana dziś edycja nie mogłaby się ukazać, gdyby nie zaangażowanie i życzliwość szeregu osób. Redaktorzy tomu dziękują panu Marcinowi Pawlikowi (Siedlce) za trud przygotowania kilku wersji roboczych maszynopisu i nadanie mu ostatecznego kształtu zgodnie ze wszystkimi wymogami edytorskimi. Dziękują mu także za sugestie merytoryczne oraz wiele informacji biograficznych i bibliograficznych. Bez jego udziału edycja być może nie doszłaby do skutku. Za okazaną życzliwość podczas pracy nad tekstem składamy podziękowanie pani Justynie Urban (Akademia Podlaska w Siedlcach), panu prof. Krzysztofowi Dybciakowi (Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Warszawa), siostrze Ewie Jankowskiej CSFN (Łuków) oraz pani Katarzynie Kopówce (Biblioteka Akademii Podlaskiej, Siedlce). Szczególne podziękowanie redaktorzy kierują do siostry Olgi Iwanowskiej (Ventôhne, Szwajcaria) za udzielenie zgody na publikację listów jej stryja i poparcie całego projektu. Mamy nadzieję, –7–
że książka pokazuje „misyjną stronę życia” ojca Bocheńskiego zgodnie z życzeniem rodziny. Prace redakcyjne nie byłyby możliwe bez wsparcia Ernst Göhner Stiftung (Zug, Szwajcaria) oraz Wydawnictwa A. Stanic (Siedlce). Instytucjom tym składamy gorące podziękowania. Gorące podziękowania kierujemy także do ks. Dyrektora Wydawnictwa SALWATOR Sławomira Soczyńskiego SDS za szczególne zainteresowanie twórczością Józefa (Innocentego Marii) Bocheńskiego – jednego z najwybitniejszych filozofów i myślicieli polskich XX wieku. Jarosław Kozak Korneliusz Policki SDS
LISTY
Kraków, 24 X 1931 Najdroższy Tatusiu. Ostatni list z Polski i po polsku! Mam już nostalgię na zapas albo raczej coraz większy strach przed wiecznym miastem z jego oliwą, upałem i last but not least 1 „metekami”. Ale trzeba jechać, więc jadę – i nawiasem mówiąc, bez ciekawości. Montag 2 siadamy i lądujemy aż w stolicy dożów. Noc w hotelu, pół dnia w gondoli czy na innych przechadzkach (chcę też być na Lido i rzucić okiem na te miejsca, z którymi łączy się tyle wspomnień). O drugiej prenderemo il treno per Bologna 3, gdzie ulokujemy się w klasztorze, aby móc przespać albo raczej przemodlić noc u grobu naszego Ojca, św. Dominika. Rano zobaczymy coś niecoś nella questa citta 4 – po czym mamy zamiar jeszcze zaglądnąć do Tirana (o ile jest z tamtej strony, car mes notions de géographie sont fort restreintes 5) i wreszcie wylądujemy w Angelico – Roma, J. Vitale 15, aby sycić się tomizmem, oliwą i melodyjnymi głosami „meteków”. Ale mniejsza o przyszłość. Ciekawsze może to, co mi się już zdarzyło – domyśla się Tatuś, że myślę o mojej prelekcji w mądrości 1
Ostatnimi, lecz nie najmniej ważnymi (ang.). W poniedziałek (niem.). 3 Weźmiemy pociąg do Bolonii (wł.). 4 W tym mieście (wł.). 5 Bo moje pojęcie o geografii jest bardzo mgliste (fr.). 2
– 11 –
przyjaciół podwawelskim Towarzystwie. Oto jak było. W przeddzień poszedłem do prof. Rubczyńskiego6, wszech krakowskich filozofów patriarchy. Przyznałem mu się do pokrewieństwa z Idą7, co mnie w stu procentach podniosło w jego filozoficznych (!) oczach i zaraz Mikołajom Reyom na drugi dzień się mną chwalił. Przyszło też paru innych filozofów i rozmawialiśmy bardzo ciekawie o najtrudniejszych problemach – zwalczając wzajemne pozycje, ale szanując z wyszukaną galanterią opozycjonistów osoby. Pokazało się, że w Krakowie persona grata jest imć Adzio8, a gdy się – choć niegodny – do jego braterstwa przyznałem, nowy stąd na mnie splendor spłynął. Ale przechodzę ad rem. We czwartek wyszedłem przy końcu Komplety z chóru (śpiewamy już teraz we wspaniałych stellach w kościele) i [...] poszedłem do Jagiellońskiej. Wielka sala, w środku potężny stół, u końca prezes brodafiasz Rubczyński, na prawo ja, na lewo zasuszony dziadek Garbowski9 (prof.). Koło mnie pite6
Witold Rubczyński (1864–1938), historyk filozofii i etyk, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, autor m.in. dzieł: Filozofia życia duchowego (1925), Etyka (1936). 7 Idalia z Bocheńskich Rey, w 1922 roku poślubiła Tadeusza hr. Rey’a. Idalia Bocheńska pochodziła z „gałęzi galicyjskiej” rodziny Bocheńskich; wspólnym przodkiem jej i o Bocheńskiego był w XVIII wieku Antoni Bocheński, skarbnik trocki. 8 Adolf Maria Bocheński (1909–1944), brat ojca Józefa Bocheńskiego, publicysta i działacz polityczny, 1926–1927 wydawca i redaktor „Głosu Zachowawczego”, 1927–1939 publicysta wielu pism konserwatywnych „Myśli Mocarstwowej”, „Słowa”, „Buntu Młodych” i „Polityki”, związany z prawicą obozu sanacyjnego, reprezentował ruch młodokonserwatywny, był zwolennikiem polityki mocarstwowej Polski, do sierpnia 1939 roku rzecznik współpracy z Niemcami, podczas II wojny światowej oficer Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, współpracownik m.in. Orła Białego, zginął w bitwie o Ankonę. 9 Tadeusz Garbowski (1869–1940), filozof, metodolog i teoretyk poznania, początkowo profesor zoologii, a następnie profesor filozofii przyrody na Uniwersytecie Jagiellońskim, w 1926 roku stworzył pierwszy w Polsce zakład badań nad psychologią i obyczajami zwierząt.
– 12 –
kantropus (o. Jacek10 go tak nazywa) Gielecki11, dalej jeszcze kilku docentów, jedna megiera (uczennica Straszewskiego12) i jedna matrona, kilku „zmyślnych żydków”, elegancki syn Straszewskiego (żonaty z Woźniakowską), no i 3 naszych ojców. Razem było ze 20 osób, czego się nie spodziewano, bo na Greenwoodzie13 było coś 30 czy 40 osób. Był jeszcze konsul francuski, przyjaciel ojca Piusa14. Wygłosiłem moją rzecz, po czym, ku mojemu zdziwieniu, zrobiła się dyskusja: mówił dr Chmaj15 (imię staropolskie, ale to wybitny docent), chwaląc mnie za zajęcie się Polakiem, ale twierdząc, że mógłbym bardziej syntetycznie rzecz ująć (Haelas! Zrobiłem, co się dało, większej syntezy u mojego Straszewskiego nikt nie znajdzie). Po Chmaju długi dyskurs trzymał Garbowski, który dużo mi zarzucał rzeczy, ale na ogół Str[aszewskiego] bardzo chwalił. 10
Jacek (Adam Maria Tomasz Pius Leon) Woroniecki (1878–1949), dominikanin, filozof i teolog, jeden z głównych przedstawicieli neotomizmu polskiego, od 1919 roku profesor na KUL, w latach 1924–1926 rektor KUL. Od 1929 roku profesor Angelicum w Rzymie. Ciężko choruje i z powodu choroby wraca do kraju w roku 1933, zakłada Zgromadzenie Dominikanek Misjonarek Jezusa i Maryi. Od 1936 roku rektor studium zakonnego. Dziełem życia Jacka Woronieckiego jest Katolicka etyka wychowawcza. 11 Wojciech Gielecki, krakowski historyk filozofii i filozof, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. 12 Maurycy Straszewski (1848–1921), filozof działający w Krakowie, uprawiający filozofię realizmu krytycznego, historyk dziejów polskiej myśli filozoficznej. Na podstawie rozprawy Die Lehre von [sic!] Ding an sich bei Moritz von Straszewski Józef Bocheński doktoryzował się na Uniwersytecie Fryburskim w 1931 roku. 13 Thomas Greenwood, filozof, pisarz, profesor filozofii w Londynie, Ottawie i Montrealu, autor m.in. Greek mathematical philosophy (1968). 14 Pius Pelletier, dominikanin francuski przez wiele lat przebywający w Polsce, teolog o zainteresowaniach filozoficznych, w okresie nowicjatu Józefa Bocheńskiego w Krakowie brat konwers i jego opiekun, blisko związany z polskimi środowiskami intelektualnymi. 15 Ludwik Chmaj (1888–1959), historyk kultury i pedagog, profesor pedagogiki na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie, od 1956 roku profesor w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, znawca myśli Kartezjusza.
– 13 –
Zwłaszcza nie spodobało mu się, że niejakiego Zimmermanna16 nazwałem filozofem trzeciej klasy – bo to był jego profesor i że Str[aszewskiego] zatytułowałem pozytywistą. Ci dwaj mówili do rzeczy – bo Rubczyński dziwnie ględził. Pitekantropus powtarzał zarzut o pozytywizmie, a najzabawniejszą była megiera, która oświadczyła, że „z obowiązku” jako uczennica Str[aszewskiego] musi powiedzieć parę słów, oczywiście bez sensu, ku złośliwej radości docentów i żydków. Miałem z sobą moją rozprawę, toteż zabrawszy głos na końcu, podziękowałem wszystkim za tyle cennych przyczynków, Zimmermanna puściłem kantem (personalia sunt odiosa – a to jego profesor), ale za to przysłałem tym paniom listę stron, na których S[traszewski] sam się nazywa pozytywistą – a Chmajowi wytłumaczyłem, że zrobiłem, co mogłem. [brak zakończenia listu]
16
Robert Zimmermann (1824–1898), profesor filozofii w Wiedniu, promotor Kazimierza Twardowskiego, ojca współczesnej filozofii polskiej.
– 14 –
19 III 1932 N[ajdroższy] Tatusiu! Jutro 20 marca zaczynam rekolekcje, więc jeszcze z wolności posyłam N[ajdroższemu] Tatusiowi widok z mojego okna i najserdeczniejsze życzenia na Święta Wielkanocne. Ofiarujcie coś choćby niewielkiego siostrom karmelitankom na święta – Mamusia by pewnie tak była zrobiła. Mamusia ciągle mi się śni teraz – dziwna rzecz. Poza tym nic u mnie nowego, a co w Rzymie, nie wiem. Pomódlcie się w W[ielką] Sobotę na moją intencję – zostaję „kawałkiem księdza”. Adziowi b[ardzo] dziękuję za odpis z [...]. Całuję ręce N[ajdroższego] Tatusia – ściskam wszystkich – ewentualnie także Sachę, jeśli jest w Ponikwie. fra Innocenzo
– 36 –
Rzym, 26 III 1933 Najdroższy Tatusiu. Dostaję w tej chwili list i „Bunt Hrabiów”135, oba niesłychanie interesujące i zabawne, gdyby nie wiadomość o złym zdrowiu Tatusia. Trzeba by koniecznie wyjechać do tego Karlsbadu choć na krótki czas, bo ze zdrowiem nie można żartować. A jak oko? Nic mi Tatuś nie pisze o tym. „Bunt Młodych” doskonały, zwłaszcza artykuł Adzia o Grabskim136. Adzio mógłby być filozofem, pisze całkiem w tym stylu, który uchodzi za klasyczny dla mędrców, nawet litery A, B, C... umieścił, a rozumowanie jest ścisłe i logicznie przyjemne. Ale rozumiem, że wszyscy nie mogą zajmować się stosunkiem podmiotu do orzeczenia, albo species quo do numenu (dwa monstra bardzo dla nas, filozofów, ważne) i że niektórzy muszą też zajmować się stosunkami państwowymi. Olo za to jakoś bardzo mi irracjonalizmem trąci. Philosophus powiedziałby mu na jego artykuł, 135
Tzn. „Bunt Młodych”, żartobliwa nazwa Bunt Hrabiów nawiązywała do arystokratycznego pochodzenia twórców i redaktorów pisma (Ksawery i Mieczysław Pruszyńscy oraz Konstanty Łubieński posiadali tytuły hrabiowskie, bracia Bocheńscy po matce pochodzili z rodziny hrabiowskiej, Jerzy Giedroyc z rodu książęcego). 136 Władysław Grabski (1874–1938), polityk, ekonomista i historyk, minister skarbu w latach 1919–1920 i 1923–1925, premier w 1920 roku i w latach 1923–1925.
– 81 –
że „zawiera pewną dozę słuszności, ale tak niejasno wyrażoną, że potrzeba znacznego wysiłku, aby się wczuć w to, co chce powiedzieć” (wyjątek z krytyki, jaką mi jeden profesor zrobił z artykułu, który przesłałem). O ile rozumiem, mówi to oto: nie można rozumować bez końca, musimy założyć coś irracjonalnego na początku. I to jest bardzo słuszne, jeżeli przez irracjonalne rozumiemy „nieudowodnione”. Trzeba jednak pamiętać, że są dwa rodzaje nie udowodnionych zasad: takie, które dowodu nie potrzebują (jak na przykład, że 2 i 2 to razem 4) i takie, na które dowodu być nie może (na przykład, że Pan Bóg jest jeden w Trójcy Świętej). Powiedzmy, że podstawowe aksjomaty mają być tego drugiego typu (można by mieć i co do tego wątpliwości – ja osobiście bym przeczył, jeśli chodzi o politykę, która może być wyjaśniona przez filozofię wartości). Jeśli to założymy, nie wydaje mi się, aby można było z tego wyciągnąć argument przeciw zwolennikom „państwa-interesu”, których naczelnym aksjomatem byłoby: „trzeba robić zawsze to, co jest interesem państwa”. Olo zarzuca implicite, o ile rozumiem, że ten aksjomat jest czysto formalny, tj., że nie można go sprecyzować ściśle w konkretnym wypadku. Ale czyż nie jest inaczej w teorii „państwa-obowiązku”? Co będzie z obowiązkiem? Tak w jednym, jak i w drugim wypadku determinacja materialna musi nastąpić bądź w drodze rozumowania, bądź w drodze instynktu, przy czym to drugie filozoficznie jest mniej wartościowe. Hoc non obstante, rozumiem dobrze, co znakomity nasz działacz miał na myśli i zgadzam się z nim całkowicie. Powiedziałbym, że to oto: naczelny aksjomat polityki nie jest aksjomatem porządku wartości użytkowych, ale porządku wartości bezwzględnych, wzgl[ędnie] – jak mówili scholastycy – „szlachetnych”. Takim dobrem szlachetnym jest na przykład ogół wartości duchowych, które determinują przedmiot zwany przez nas zwykle narodem. Oczywiście, ta krytyka nie jest ad rem, bo JW PP. politycy parum curant de philosophicis. Wyjmuję wszakże Imć Adolfa juniora, co do którego nie mogę odżałować (wbrew logice), że nie puścił się na – 82 –
spokojne wody mądrości tout court 137, tj. filozofii, a nie mądrości „przypadłościowej” (w której są też nieraz przypadki), tj. polityki. Boję się też, że ze swoim zmysłem filozoficznym nie zrobi kariery między ludem polityków. Ale spiritus flat... Co do mnie sytuacja się wyklarowała o tyle, że prawdopodobnie będę mógł spokojnie zdać doktorat, ale Angelicum, przynajmniej na razie, jest dla mnie zamknięte, wobec zatargu z mistrzem, o którym pisałem. Dysputa, którą miałem prowadzić, odbyła się we czwartek – bronił mój przyjaciel brat Genevois, phil. dr, który się podjął wbrew przekonaniu wyłożyć tezę starego mistrza. Bronił zresztą dobrze. Chwistek138 dobrze napisał: aby być czymś, trzeba oddać rozum w niewolę grubym rybom filozofii – a kto tego zrobić nie chce, musi być niczym, pocieszając się, że jest przecież czymś więcej niż tamci służalcy. Zresztą życie prostuje nas i zobaczymy, kto dalej zajedzie: un pensiero filosofico profondo 139 i samodzielnie, czy powtarzanie za panią matką. Tak się fatalnie złożyło, że równocześnie prawie z tym zajściem dostałem krytykę prof. Wiegnera140 z poznańskiego uniwersytetu, który na żądanie ks. Kowalskiego przesłał mu cztery strony bitego pisma, w których okropnie mnie atakuje za mój odczyt w Pradze. Poczciwy ks. K[owalski] od razu przysłał mi ten papier i dostałem stąd katzenjammer, bo ów profesorzysko wymyślał, na czym świat stoi, choć w grzecznych słowach. Twierdził najpierw, że cała rzecz nie ma żadnego celu: na czym się logika opiera, to wszystko jedno, byle była dobra. Potem dowodził, że nie ma sensu, bo logistyka to nie filozofia, a ja jej zarzucam tezy filozoficzne; wreszcie straszliwie 137
Po prostu (fr.). Leon Chwistek (1884–1944), logik, matematyk, filozof i malarz, był ceniony przez B. Russella jako jego polemista. Główne swoje dzieło Granice nauki opublikował w 1935 roku. 139 Głęboka myśl filozoficzna (wł.). 140 Adam Wiegner, teoretyk poznania, profesor filozofii na Uniwersytecie w Poznaniu. 138
– 83 –
atakował moje rachunki, dowodząc, że częściowo są stare, a częściowo błędne. Wniosek ogólny: ujemny. Tytułuje mnie cały czas „P.B.”. Ksiądz Kowalski poczciwy, przesyłając mi ten pasztet, dodał uprzejmie, że ów [Wiegner] popełnił też rozprawę na ten sam temat, o znaczeniu logiki klasycznej [...]. W dodatku, nie byłem jeszcze dostał mojego tekstu, a że mam pamięć słabą, wyobrażałem sobie, że tam istotnie muszą być straszne bzdury – tak więc przez trzy dni zajmowałem się czarnymi myślami i nic nie robiłem. Trzeciego dnia spałem aż do g. 8, tak że nawet Mszy nie odprawiłem – ale jakoś z tego mi humor wrócił. W tym samym dniu przyszedł tekst i wydostałem ową rozprawę Wiegnera. Przestudiowawszy oboje, doszedłem do skromnego przeświadczenia, że to on jest dureń, a nie ja, wskutek czego humor mi wrócił. Jest rzeczywiście jeden błąd, mało znaczący, w rachunku. Ale z drugiej strony nie twierdzę nic o logistyce, przeciwnie, bronię jej, a o znaczeniu mojej tezy, nie jego rzecz sądzić. Jeśli logika nie opiera się na numenie, licho bierze całą kryteriologię tomistyczną, a z nią rzeczywistość świata transcendentnego – przyznasz kochany Wiegnerze profesorze, że to przecież coś znaczy. Przypilę więc wydanie mojej zasadniczej rozprawy łacińskiej o logistyce: w której przedstawię moje poglądy urbi et orbi. Napisałem też nowy artykuł o sądzie hipotetycznym, podając nowy sposób sprowadzania. Ale poczekam jeszcze z wydaniem. „Ateneum Kapłańskie” zaprosiło mnie na sprawozdawcę tomistycznego141. Kroaci przetłumaczyli jeden z moich artykułów142, a i teza doktorska znacznie się posunęła, nie bez fructu dla logiki tomistycznej, którą mało dotąd znałem, jak zresztą większość samych tomistów, którzy podsuwają 141 W 1933 roku Józef Bocheński został stałym współpracownikiem „Ateneum Kapłańkiego”. Przez kilka lat ogłaszał w nim szereg artykułów pod wspólnym tytułem: Z ruchu tomistycznego. 142 Józef Bocheński, Filosofija u Polskoj, w: „Hrvatska Prosvjeta”, nr 20, 1933, s. 289–293.
– 84 –
św. Tom[aszowi] pojęcia nowoczesne. Jego logika się ma do naszej jak pięść do nosa – to coś całkiem innego. Przepraszam za te spekulacje. Niestety, my tu poza modlitwą niczym innym się nie zajmujemy. Nasz profesor metodologii, zaczynając wykładać życie św. Tomasza, oświadczył, że nic prawie o nim nie powie, bo życie profesora nie ma absolutnie żadnego znaczenia: il mange, il dort, il p... et c’est tout 143. Dochodzą mnie wieści z Rzymu, że będą w tym roku kanonizacje, m.in. ogromna kanonizacja J. Bosco144. Mam ochotę zaprotegować się u wujaszka ambasadora o dobre miejsce, bo chciałbym raz w życiu przecież to zobaczyć (zwykli śmiertelnicy widzą plecy gwardzistów, a to a la longue 145 zaczyna nudzić). Ale nie wiem, czy zbiorę się na odwagę, aby to zrobić. Zresztą nic: napisałem dziś kazanie o radości, ale jestem raczej melancholijnie nastrojowy, pewnie perspektywą przygotowania egzaminów, czyli całego miesiąca zmarnowanego na kuciu. Ale cieszę się, że będę mógł wrócić do Polski i bardzo Tatusiowi jestem wdzięczny za obiecaną interwencję. Trzeba pamiętać, że tu, w Rz[ymie], płaci się dolara dziennie za utrzymanie, tj. przez wakacje około 100 lokszynów – podczas gdy podróż odprawię w obie strony za 50, a paszport tak czy tak trzeba robić nowy. Całuję ręce Najdroższego Tatusia, ściskam tuttam famigliam. fra Innocenzo PS Gdybyście mieli wolne numery „Buntu”, przyślijcie mi je prego 146, bo ogromnie mnie to interesuje. Przynosi też trochę świeżego powietrza do moich spekulacji logicznych. 143
Je, śpi... i to wszystko (fr.). Św. Jan Bosco (1815–1888), kanonizowany 1 IV 1934 roku przez papieża Piusa XI. 145 Na dłuższą metę (fr.). 146 Proszę (wł.). 144
– 85 –
Rzym, 16 II 1935 g. 6.10 rano Najdroższy Tatusiu! Dostałem dziś list Tatusia z wtorku, który mnie zmartwił, bo Tatuś pisze, że ma gorączkę i list pełny pesymistycznych myśli, które trzeba by odganiać. Nota bene nic dziwnego, że po takich tarapatach Tatuś się czuje także psychicznie zmęczony. Mnie wystarczy mieć przez dwa dni 39 st., a już z przy jemnością myślę, jak by to było ładnie, gdyby mnie pogrzebali etc. Nasz psychizm jest w 95 procentach zdeterminowany przez procesy fizjologiczne i za to nie jesteśmy odpowiedzialni, ucieka się od obowiązku walki dopiero wtedy, kiedy się chce od niej uciekać, a nie kiedy się myśli, że to byłoby przyjemnie. To ta sama historia, o której już pisałem co do żalu; żal jest dobry, jeśli się chce nie grzeszyć, nie kiedy się uczuciowo zatruje, tak samo w innych sprawach decyduje zawsze o moralności wola, nie sentyment. Inna rzecz, że powinniśmy z uczuciami „politykować”, tj. tak je prowadzić, aby nie powodowały nieracjonalnych aktów woli. Życie etyczne polega właśnie na „wychowywaniu” uczuć, dlatego ojciec Jacek nazwał swoją kapitalną etykę (dla ludzi z uniwersyteckim wykształceniem!) „etyką wychowawczą”282. Ale nikt nie może wymagać, aby uczucia były stuprocentowo opanowane – jak było [u] Matki Boskiej i bodaj 282
Por. J. Woroniecki, Katolicka etyka wychowawcza, Lublin 1986 (pełne wydanie).
– 191 –
u niej samej z ludzi i nie trzeba się przejmować tym, że nie zawsze idą po linii czysto racjonalnej – zwłaszcza w chorobie. Kiedy Tatuś przyjdzie do siebie, fantazja i energia wróci sama. À popros ojców duchownych, jest rzeczą polecenia godną zauważyć dobrych spowiedników w nieprzyjemnych momentach, tak że radziłbym Tatusiowi, nie tylko sprowadzić sobie jakiego uczciwego księdza przed drugą operacją, ale także w międzyczasie się spowiadać co tydzień np. we Lwowie jest poza ojcem Jackiem, który jest słynny na całą Europę i zna wszystkie okoliczności ze sztuki spowiadania, sporo zacnych księżulków, u nas na przykład ojciec Romuald, ojciec Pius Pelletier – poza tym ks. Szmyd283 u Marii Magdaleny etc. Spowiadanie się ma tę zaletę poza wartościami nadprzyrodzonymi, że daje sposobność wypowiedzenia się, co jest bardzo pożyteczne. Tyle rozważań teoretyczno-moralnych. Teraz o mnie. Wczoraj wybrałem się z moim kolegą ojcem Heringem284 (prof. kazuistyki na kursie C, tj. dla „maluczkich”), dwoma Francuzami, dwoma Włochami i jednym Amerykaninem na wycieczkę pod miasto. Niestety, ojciec [...] – Szwajcar nie powiedział mi, że chodzi o eskaladowanie paskudnej skały, do czego, jak Tatuś wie, nie jestem gemacht. Zaczęło się wcale dobrze, bo jechaliśmy godzinę podmiejską kolejką i cały czas dyskutowałem z owym Amerykanem w ścisłej logicznej formie na temat, czy Luter był dobrym człowiekiem: ja dałem 18 argumentów za, a ów znakomity Jankes „dystyngował”, jakby z książki czytał, tak że się aż oblizywałem; polega to na tym, że przeciwnik rozróżnia dwa sensy słowa, przyznaje zdanie w jednym, a przeczy w drugim. Na przykład, kto chce dobrego jest dobry; Luter chciał dobrego, a więc był dobry. R. Distinguo: kto chce dobrego prawdziwego jest dobrym – concedo, pozornego – nego. Otóż Luter etc. Na to musi się dowodzić 283
Prawdopodobnie ks. Gerard Szmyd, kapłan działający we Lwowie. P.H. Hering, teolog, profesor Angelicum, wydawca poprawionej edycji dzieła Kajetana, De nominum analogia, Romae 1952. 284
– 192 –
sensu zaprzeczonego. Np.: Kto chce naprawy religii, chce dobrego prawdziwego. Otóż Luter etc. Przeciwnik znowu „dystynguje” i tak dalej – 18 razy! Prawdziwa rozkosz dla logika widzieć tak miłych chłopców jak ów Jankes. Niestety, po wylądowaniu w Palombanze rozkosz obróciła się w przerażenie, bo tuż nad stacją, patrzę – sterczy niebotyczna (700 m) skała. Niemal zdrętwiałem na ten widok i oświadczyłem kompanii, że mogą z mojego towarzystwa zrezygnować. Niemniej ut aliquid ferisse videatur zgodziłem się zajść tak daleko, jak będę mógł. Najpierw szliśmy szosą i było wszystko w porządku, następnie zaczęliśmy się piąć wąwozem po piargach, ale że wąwóz szedł zygzakiem i z obu stron były góry, nie bardzo było czuć przepaści i mogłem zrobić w ten sposób 1 1/2 godziny drogi. Niestety, pod koniec wąwóz zmienił się w „komin”, w którym trzeba było iść na czterech nogach, a w dodatku zrobił się całkiem prosty z pięknym widokiem na przepaść pod nogami. W tym momencie skręciłem i wybrawszy sobie zaciszne miejsce między skałami, siadłem, aby już nie kontynuować tej bezbożnej karkołomności. Nota bene było tam całkiem wspaniale. Cudowny widok, silne słońce, bezpieczne miejsce – tak że kiedy kompania poszła, ściągnąłem koszulę, wysuszyłem ją na słońcu, a [potem] zjadłem z apetytem obiad i zapaliłem papierosa. Zostałem na tej górze przez godzinę, bo byłem porządnie zmęczony, potem zacząłem schodzić. Po drodze spotkałem najpierw stado szarych krów z rogami, pies był dziwnym mieszańcem i strasznie chudy, za to pasterz był sobie niczego, miał długie spodnie z cielęcej skóry sierścią na zewnątrz, eleganckie buciki, wyżej kamizelkę i rodzaj guni, a na głowie okrągły kapelusz i w ustach oczywiście fajkę. Oczywiście przyłączyłem się do tego towarzystwa i wypytywałem się go, co zacz i co robi. Otóż ów gentelmen był synem jednego gospodarza, nieżonatym jeszcze i zajmował się wypasaniem towaru na kosodrzewinie i mchach – w południe schodził do wody. – 193 –
Po chwili spotkaliśmy dwóch osłów, a raczej dwa osły mikroskopijnych wymiarów, które filozoficznie stały w żlebie, podczas gdy dwie gospodynie, podśpiewując sobie, rąbały motykami (sic!) kosodrzewinę u góry. Owe damy zaintrygowało to, że wracam sam i zaraz zaczęły pokrzykiwać z góry: E! Reverendo! Dov’e la compagnia? L’a perduta? 285 Wytłumaczyłem im, że mam il cuore debole 286 i nie mogę salire (wchodzić, nie „brudzić”) la montagna 287, bo mógłbym cascare (spaść) – co bardzo je wzruszyło, zwłaszcza starszą, bolą Reverendo, Reverendo! Pożegnałem je i mojego „bykowodę”, aby odejść prędzej, bo chciałem złapać pociąg o pierwszej. Zaraz niżej, przechodząc koło jakiegoś sadu, słyszę tubalny głos: favorios ca (trudne do przetłumaczenia: coś jak „racz”, „prosimy bardzo”). Patrzę, a tu sul tegamino fagi 288 siedzi gruby gospodarz, z cielęcymi spodniami jak ów pasterz, ale ze znacznie większym brzuchem, dwie przeraźliwie chude kobiety, trzech parobczaków, jedna dziewczyna i parę dzieci – wszystkie naokoło miski, z której zażywają pastasciutta (kluski), przegryzając chlebem z oliwą i popijając winem z grubego, jak gospodarz niemal, gąsiora. Nie bardzo wiedziałem, co mam właściwie zrobić, choć miałem szaloną ochotę się przyłączyć i pogadać z gazdami. Dowiedziałem się potem, że to byłaby szalona gafa, bo u górali owe favoriscia musi powiedzieć każdy, kto je wobec obcego. Ładny zwyczaj. Na szczęście nie miałem czasu, więc wypytawszy o drogę, puściłem się dalej. Wnet spotkałem nową kompanię bardzo dziwną. Na przodzie szedł rosły góral (zawsze w cielęcych spodniach) z kolosalną łopatą na ramieniu. Za nim młoda kobieta prowadziła na sznurku świnię, którą muszę specjalnie opisać. Dalej druga kobieta szła 285
Wielebny, gdzie towarzystwo? Zgubił je [Wielebny]? (wł.). Słabe serce (wł.). 287 Wchodzić [...] na górę (wł.). 288 Nad rondelkiem (wł.). 286
– 194 –
ze wspaniałą amforą mosiężną na głowie, a na końcu chłopak prowadził drugą świnię na sznurku, ta ostatnia (świnia) kwiczała przeraźliwie i rzucała się pod nogi ostatniej kobiety z amforą, która klęła po włosku, tj. tak, że uszy więdną od słuchania (włoskie przekleństwa najlżejszego kalibru polegają na nazywaniu porco wszystkich świętości, poczynając od porco mamma, porco papa i tak dalej w górę). Uważałem za stosowne skarcić babę po ojcowsku, ale szef grupy, ów góral z łopatą, wytłumaczył mi, że się na próżno trudzę. Oni Reverendo – powiada – a la montagna, tj. „tu jesteśmy w górach, zatem wolno kląć”. Odpowiadam, że góra czy nie góra in christiano non doweble mai bestiemare” (nie powinien nigdy kląć). Na to gazda: prowda i to, ale gadaj z taką babą! E catuwa Signore! Catuwa, alias: „to paskudna baba, paskudna”, na co, ku mojemu zdziwieniu, oskarżona przyznała się dobrodusznie: Diomio! Jo so que sono catua, „Panie Boże, wiem, że jestem paskudna”. Muszę przyznać, że byłem rozbrojony prostotą tych ludzi. Teraz parę słów o amforze i świni. Jak Tatuś wie, tutaj wszystkie garnki nosi się na głowie takim sposobem: na włosy (nigdy nie myte) kładzie się złożoną na cztery grubą chustkę, która spada prawie na ramiona, nie dotykając ich jednak, na to przychodzi chustka zawinięta w krążek, a na chustce stawia się hładuszczyk. Owa amfora była wspaniała, miała taką mniej więcej formę – a więc olbrzymie uszy, no i bryłę mosiężną. Co do świni, to i ta zasługuje na opis: niespotykanie wysokie nogi, bardzo długie uszy i kolor bardzo ciemny, a jednak nie czarny. Ruchliwe przy tym to jak pies. Myślę, że takie bydlęta muszą być nieekonomiczne – ale z drugiej strony mogą się paść jak owce po skałach – jestem przekonany, że te dwie sztuki zaszłyby znacznie dalej jak na górę. Niżej spotkałem jeszcze parę Sehenswürdigkeiten i porobiłem znowu kilka uwag filozoficznych. Ale muszę je odłożyć do jutra, bo już 7.30 i trzeba się zabrać do pracy zawodowej. Ukończyłem – 195 –
już moje Wissenschaftstheoretischen Vorausetzungen der Metaphysik 289 dla Mr. Ake – obecnie pracuję nad studium ściśle logicznym dla „Angelicum”. Do jutra zatem, Najdroższy Tatusiu! Coraggio 290, niech Tatuś nie traci spokoju i wiary, że wnet wszystko będzie w porządku. Jest już połowa lutego – za 5 miesięcy się zobaczymy. fra Innocenzo Nb. wypociłem się i jestem zdrów, tylko czuję wszystkie muskuły – ale to zdrowe.
289 J. Bocheński, Die wissenschaftstheoretischen Vorausetzungen der thomistischen Metaphysik, ms. 1935, s. 9 (Archiwum Bocheńskiego, Opera omnia, t. P. 2, kopia tekstu w zbiorach archiwalnych J. Kozaka). 290 Odwagi (wł.).
– 196 –
Rzym, dnia 18 [17?] II 1935 (niedziela, godz. 6) Najdroższy Tatusiu. Kiedy ten list dojdzie do Lwowa, Tatuś będzie pewnie już po drugiej operacji, która, o ile wiem, ma się odbyć koło dwudziestego; jestem ciągle zajęty myślą o tym i nie bardzo mi się chce pisać o moich sprawkach tak mało ważnych. Ale, że to Tatusia może rozerwać, napiszę przecież coś niecoś. Wczoraj nie byłem na przechadzce, bo wypadło mi polskie proseminarium, do którego nie byłem przygotowany, spędziwszy całe rano nad spekulacjami dotyczącymi owego prawa Nicole-Arnaulda, [które] ogromnie mnie obecnie pasjonuje; mam już prawie gotowe opracowanie formalne, z którego wynika, że należy je rozbić na 8 tez szczegółowych, z których tylko 3 okazują się prawdziwe, a inne są prostą bzdurą. Dotąd mam już dowód naszkicowany – ale muszę jeszcze zrobić dwie rzeczy, to jest ująć dowód w postać ściśle aksjomatyczną, tj. wydobyć wszystkie przesłanki na światło dzienne, a po wtóre – i to jest najtrudniejsze – ściśle zdefiniować wszystkie zachodzące pojęcia. Tę ostatnią część opracowałem już 4 razy i żadne z tych opracowań mi nie odpowiada. Niesłychanie trudno jest dać definicje najprostszych rzeczy, właśnie dlatego, że są najprostsze. Ale teraz mam dobry koncept i myślę, że wyprowadzę całe studium na dobry grunt. Pojawi się ono w czerwcowym numerze „Angelicum” i ma mnie zrobić „a.o.” profesorem z docenta. Inna – 197 –
trudność jest w tym, że muszę lawirować między scholastykami i logistykami, jak między Scyllą i Charybdą, tak aby nie obrazić ani jednych, ani drugich, a to niełatwo. Racja jest ta, że muszę mieć na myśli habilitację w Polsce, a jeśli będę zanadto logistyczny, to mi w „Angelicum” nie wydrukują mojej rzeczy. Ot przykrość, jak mówią Litwini. Niestety, praca naukowa jest pełna takich względów „ubocznych” i to nie tylko u nas. Nic chyba jej tak nie hamuje, jak właśnie owe względy parafialne. Moje proseminarium dobrze idzie, chłopcy ogromnie się palą do roboty i mamy zawsze szalone dyskusje: polega to na tłumaczeniu Summy przez studentów. Wczoraj robił to jeden z moich konfratrów, dziwnie pyskaty i niegrzeczny, nic nie chciał przyjąć z uwag, które mu robiłem, tak że musiałem parokrotnie przechodzić nad jego wywodami do porządku dziennego, ku wielkiej uciesze publiki. M.in. zrobiono mu parę razy zarzut, że ciężko grzeszy przeciw regułom gramatyki, na co on ripostował, że to jest widzimisię krytyka i że on tych reguł nie uznaje. Musiałem mu powiedzieć, że powinien jednak, na co on się straszliwie zaperzył i twierdził, że ma też prawo myśleć, co mu się podoba; oczywiście powiedziałem mu, że myśleć może, co mu się podoba, ale warunek jest, aby tego nie wygłaszał w proseminarium, gdzie się uprawia naukę. Gaudium było niemałe. Poza tym jednak dość porządnie tłumaczył. Myślę, że niezadługo zacznę redagować serię „tekstów tomistycznych” wspólnie z ks. Kowalskim: będą to broszurki zawierające tekst, tłumaczenie polskie i krótki komentarz poszczególnych „kwestyj” ze Summy. Tytuł byłby: Teksty tomistyczne pod redakcją Ks. K. Kowalskiego, doc. UJ i O. I. Bocheńskiego doc. Angelicum 291. Bardzo mi się ta idea podoba. 291 Do redakcji takiej serii nie doszło. W archiwum Bocheńskiego zachowanych jest jednak wiele tłumaczeń, parafraz i skrótów dzieł św. Tomasza, a także licznych komentarzy do nich. Idea wydania dzieł św. Tomasza w języku polskim była dla Bocheńskiego bardzo ważna. W jego archiwum zachowany jest dokładny projekt całości edycji obejmującej 25 tomów o objętości ok. 450 stron każdy
– 198 –
Postanowiłem wczoraj poza tym wydać na nowo niejakiego Goudaina, tj. przedrukować stare wydanie. Technicznie robi się to tak, że się bierze dwie książki, wycina i przylepia na papierze – robota jest więc właściwie czysto materialna. Rektor się zgodził i myślę to zrobić w czasie wakacyj, na odpoczynek po spekulatywnych trudach. Rektor dał mi wczoraj także wynik cenzury 7 tez, które mu podałem do cenzury dla bezpieczeństwa: pokazało się, że 6 uznano za solidne, ale jedną oceniono jako niebezpieczną, mianowicie zdyskwalifikowanie indukcji, którą uważam za humbug albo raczej za jakieś zgadywanie praw przyrody, które z logiką ma bardzo mało wspólnego. Niestety, teologowie się boją, że jeśli indukcja nic nie warta, to nie można ustalić, co jest cudem i nie pozwalają mi tego wykładać. Co do mnie, trudności żadnej nie widzę, bo są okoliczności, w których można zgadywać owe prawa z moralną pewnością, co by dla cudów powinno wystarczyć – na przykład wydaje się dość pewne, że ręka człowieka sama nie odrośnie, jeśli mu ją obcięto. Ale po cóż mieszać do tego poczciwą logikę, która z tymi psychologicznymi względami nic nie ma wspólnego? Cóż jednak robić? Jestem w kłopocie. Postanowiłem mówić w ogóle mało o indukcji i jakoś tak powiedzieć, aby nie zrozumiano tego, czego chcę – bo przecież nie mogę uczyć, że to, co nic nie jest warte, ma wartość „absolutną”, jak chcą imć teologowie. Ale Tatuś widzi z tego, jak jestem obecnie ostrożny i staram się nie narażać magistrom świętej teologii. Tyle o moich kłopotach. Jest ich niemało: trzeba by właściwie całą logikę tomistyczną napisać na nowo, a to szalona praca, utrudniona jeszcze wrogim stanowiskiem konserwy, która nie rozumiejąc niczego, przeczy wszystkiemu, co jasne i proste. Trzeba więc będzie taktycznie iść tą metodą, aby narzucić swój autorytet przez prace nie zdradzające temperamentu „logistycznego”, najlepiej historyczno-logiczne (historia logiki niemal z dn. 23 XII 1933 roku. Jego realizacja rozłożona była na lata 1934–1959. Pomysł wydania pism św. Tomasza po polsku ponowił Bocheński w 1939 roku. Zamierzał wówczas wydawać „Biblioteczkę tomistyczną” o charakterze popularnym.
– 199 –
nie istnieje jeszcze) – a kiedy wyjdę na „uznanego i cenionego” logika, puścić w świat, tymczasem po cichu opracowany, Tractatus logice, który będzie taki, że pójdzie w pięty konserwie, bo zasypię ich masą materiału i problematyką, której oni w ogóle nie widzą. Na to trzeba jednak, aby mi Pan Bóg dał 20 lat spokojnej pracy – inaczej oczywiście niczego się zrobić nie da. Prawda, że projekty profesorskie są dziwne? Całkiem inaczej to wygląda od życia „normalnego” człowieka czynu – jest przy tym niesłychanie syntetyczne, wysiłek wielu lat skierowuje się do jednego dzieła, które zajmie kilka decymetrów kubicznych. Zabawne zajęcie, nieprawda? Ale ja to lubię i myślę, że tacy być muszą. Polecam zdrowie Najdroższego Tatusia, teraz bardziej specjalnie jeszcze, opiece Bożej i proszę Matkę Boską, aby Tatuś był jak najrychlej już na nogach. Jeśli Adzio albo Olowie są przy Tatusiu, niech mi napiszą, co słychać. Ręce Najdroższego Tatusia całuję i ściskam go serdecznie. fra Innocenzo PS Michałowski zaprasza mnie na herbatę z racji przyjazdu prof. Handelsmana292; będzie na niej sama „elita” polsko-włosko-profesorska. Niestety, o godz. 9, a Ojciec Przeor nie daje się wzruszyć i oświadczył, że mnie nie puści: o 9 drzwi się zapiera i nikomu wychodzić nie lzia. Uważam, że to przesada, bo uniemożliwia profesorom stosunki z kolegami świeckimi – ale cóż robić, trzeba słuchać.
292 Marceli Handelsman (1882–1945), wybitny historyk, nauczyciel wielu badaczy dziejów, wykładał na Uniwersytecie Warszawskim, redagował kilka periodyków i serii wydawniczych, w czasie wojny nawrócił się na katolicyzm, więziony był w obozie koncentracyjnym w Gross-Rosen.
– 200 –
Rzym, dnia 18 II 1935, (poniedz[iałek] rano, godz. 7) Najdroższy Tatusiu! Zrobiłem wczoraj dwa bajeczne odkrycia, ale nie archeologiczne: odkryłem mianowicie w Rzymie, w samej stolicy du clergé toujours rétrograde 293, jak mawiał jeden z moich przyjaciół, dwa okazy autentycznych i zapalonych logistyków – tomistów wykładających. Jeden to gruby Holender z rybimi oczyma, SJ, lat 50, profesor Gregorianum, drugi chudy i kościsty Irlandczyk z przydługim nosem i wielkimi okularami, OP, obaj logices proffessores. Kiedym się z pierwszym spotkał, poczciwiec mało nie płakał z radości i ściskał mi dłoń pulchną ręką z niesłychanym wylaniem, po czym mieliśmy od razu dwugodzinną rozmowę o aksjomacie reduktywności, tj. na taki temat, na który, jak się nam zdawało, tylko my dwaj możemy w Rzymie gwarzyć. Ów pater SJ twierdzi, że logistyka to czysty tomizm i z zapałem opowiadał mi, jak się bierze do wykładania tej materii, jak tworzy łacińską terminologię etc. Przyznam się, że dawno już takiej frajdy nie miałem jak ta rozmowa. Po południu zdybałem znowu ojca [Huigsthena?]294 OP w dość dziwny sposób, było mianowicie tak, że szukałem jego klasztoru 293
Zawsze zacofanego kleru (fr.). Nieczytelne. Być może chodzi o Joannesa Huestona, logika i filozofa, profesora Papieskiej Akademii De Propaganda Fide. W swoich zapiskach biograficznych wspomina Bocheński późniejsze dyskusje logiczne z Beda Thumem i J. Huestonem, które trwały przez cały rok akademicki 1936/1937. 294
– 201 –
i widząc jakiegoś młodego dominikanina, pytam się go, gdzie by to było i nie wiem dlaczego po angielsku. Na to on: teraz patres spacerują – kogo dobrodziej szuka? And are You perhaps F. Bocheńskii 295. Pokazało się, że to właśnie ów Huigsthen (wymowa Justen), po czym zrobiłem z nim dłuższą przechadzkę, w czasie której i on okazał się autentycznym logikiem, choć mniej kutym od ojca Hoenena296 (owego Holendra). Stąd gaudium i czuję się mocniejszy, mając paru sojuszników. Ów Justyn jest profesorem logiki w Uniwersytecie Kongregacji De Propaganda Fide, tj. dla kolorowych, ale twierdzi, że kolorowi są dużo więcej warci od podłych Europejczyków. Oczywiście, każdy chwali swój fach! Poza tym był u nas dziś Ojciec Generał na wielkim obiedzie ku czci Ojca Garrigou, który właśnie obchodzi dwudziestopięciolecie wykładania w Angelicum. Generał wyrżnął przy sposobności niesłychanie dowcipną mowę, w której nie omieszkał nabesztać młodych profesorów, jako że mówią tym więcej, im mniej mają do powiedzenia, podczas gdy on, Ojciec Garrigou, mówi mało, ale do rzeczy. Jest jakaś moda na wymyślanie młodym za to, że są młodzi i to wobec studentów obrywa się nam przy każdej sposobności. Ale mniejsza z tym! Generał daje w ten sposób pewną satysfakcję starym, którzy się na młodych boczą. Niemniej raporty o nas dwóch przynajmniej, tj. Ojca Geofray’a i mnie, są nadal pomyślne, jeden superior miał się nawet wyrazić wobec rektora, że powinno się więcej takich sprowadzić! Rzecz pewna przynajmniej, że zostajemy obaj na przyszły rok. Chodzi mi teraz po głowie Festschrift ku czci Ojca Garrigou, który będzie miał 60 lat za dwa lata, miałbym ochotę to zrobić, bo mam zawsze satysfakcję, kiedy mogę coś organizować. 295
A może pan jest O. Bocheńskim? (ang.). Petrus Hoenen (1880-1961), jezuita, wszechstronnie wykształcony filozof holenderski, studiował filozofię, teologię, fizykę i chemię w Lejdzie, gdzie uzyskał doktorat z fizyki; w latach 1924–1953 kierował katedrą kosmologii na Gregorianum w Rzymie. 296
– 202 –
Tyle wiadomości ściśle solipsystycznych. Oczekuję dalszych wiadomości o Tatusiu, a tymczasem gorąco Go Panu Bogu polecam, aby jak najprędzej Tatuś był znowu w Ponikwie przy sadzeniu lasu i innych miłych rzeczach. Już cieszę się na przyjazd i zaczynam liczyć dni. fra Innocenzo
– 203 –
Rzym, 16 III 1935 Najdroższy Tatusiu! Dostałem wczoraj list Tatusia na maszynie pisany, który mnie zmartwił powrotem gorączki i tym, że Tatuś taki zmęczony. Co to jest ta leukemia? Muszę zaraz zacząć to studiować w mojej encyklopedii. Swoją drogą widzi mi się, że cała ta choroba musi przecież być związana z operacją, bo dlaczego by wybuchła zaraz po niej? Stąd powinna przejść z czasem, a to, że Schnell na nią umarł, niczego nie dowodzi, bo na każdą chorobę umrzeć można, co nie dowodzi jej nieuleczalności. Żeby tylko ta gorączka chciała ustąpić! Wyobrażam sobie, jak to Tatusia musi wyczerpywać. Ja mam teraz nieprzyjemny problem, bo 4 moich Italczyków tak fatalnie nic nie wie, że chyba będę musiał ich spalić – w dodatku dowiaduję się, że akurat ci sami przepadli z innego przedmiotu na półroczu. Co robić z takimi basałykami? Zmartwienie dla profesora. Swoją drogą mój system „testów” świetnie działa. Było kilku gagatków, którzy czubili się niesłychanie, pożyczali książki, w ogóle robili wielkich logików tak, że gdyby nie testy, na amen byłbym im dał na egzaminie 9/10 albo nawet 10/10 – gdybym oczywiście egzaminował metodą klasyczną, tj. zadawania pytań, na które można blagować. Tymczasem stosuję testy i pierwszy raz wypada jednemu 3/10, drugiemu 5/10, trzeciemu 2/10! Stosuję drugi raz 3/10 – 5/10 – 3/10; stosuję trzeci 3/10 – 5/10 – 6/10. To jest świetna metoda! Chwyta studenta w żelazne kleszcze jednocześnie określonych i licznych pytań, na które można odpowie– 274 –
dzieć tylko jednym słowem albo jedną literą i scjencja wyłazi na światło Boże jak szydło z worka. Ale, żeby Tatuś nie myślał, że to tylko potępia, równocześnie ta sama metoda wyselekcjonowała mi kilku zupełnie pierwszej klasy, których sobie lekceważyłem. Taki sobie skromny i umorusany Italczyk, niejaki Virenzio imieniem Antonias, zawsze wystraszony i fatalnie odpowiadający, rośnie mi 10/10 dwa razy z rzędu doskonałym stylem – a że nie odpisuje, mam pełną gwarancję, jako że pytania są podręcznikom nieznane i studenci siedzą w przyzwoitej odległości od siebie, a ja sam krążę jak sęp srogi i pilnuję cały czas. Ciekawy incydent zaszedł na kursie uniwersyteckim. Dotąd najlepsi byli dwaj Niemcy, oblaci, Fra Udalrik i Fra Giuseppe, rzeczywiście pierwszej klasy – natomiast Polacy szli za nimi razem, a Francuziki gdzieś w tyle. Na ostatniej próbie Niemcy spadli na czwarte i piąte miejsce, podczas gdy pierwsze i drugie zajęli Polacy, a trzecie Francuzik Kanadyjczyk – przy czym jeden Polak dostał 10/10 a tamci dwaj 5/10. Racja jest ta, że Niemcy mają doskonałe przygotowanie i metodę, ale za to mózgi dość ciężkie – podczas gdy inni są subtelniejsi w głowie, a gorzej przygotowani. Zanosi się na to, że z biegiem czasu Niemiaszki będą coraz bardziej w tyle. Dzisiaj pójdę do dziekana, aby się wywiedzieć, co robić z owymi czterema nieukami: spalić czy nie spalić? Spalić źle, bo gotowi się Superiorzy obrazić i nie przysyłać więcej. Nie spalić też źle, bo niesprawiedliwie. Straszny kłopot. Wczoraj byłem raz jeszcze na Palatynie w tzw. Leptizonie, bajecznym jakimś budynku o nieznanym przeznaczeniu, skąd jest wspaniały widok na Rzym. Koło tego jest 12 metrów wysoki sztuczny pagórek na arkadach, zbudowany na to tylko, aby termy cesarskie były na tym samym poziomie co pałac (pałac = Palatium = Palatinum). Wracając, widziałem kolosalne rusztowania na Świątyni Romy, pokazuje się, że Mussolini chce ją regelrecht 369 369
Zgodnie z regułami (niem.).
– 275 –
odbudować; na razie stawiają kolumny z bazaltu, 2 m średnicy. Dość mnie ta technika interesuje, bo najmniejsze kawałki mają 2-3 m długości, co daje minimum 6 m3 = 18 ton. Jak oni to będą windowali na wysokość kilkunastu metrów? Ale Rzymianie potrafili postawić monolity, więc a fortiori faszyści postawią kawałki. Poza tym idę dziś do X. biskupa krakowskiego, a we czwartek mam odczyt dla księżulków polskich o tomizmie. Tyle nowego. Chciałbym móc już jak najprędzej być w Polsce z Tatusiem i liczę dni – jeszcze 121 – tj. 4 miesiące niecałe. Dzisiaj miałem wolną Mszę świętą i ofiarowałem ją za zdrowie Tatusia. M[atka] Lubowiedzka ma się znacznie lepiej i kazała się przez telefon o zdrowie Tatusia pytać. Ręce Najdroższego Tatusia całuję i ściskam Go serdecznie, opiece Matki Boskiej polecając. Fra Innocenzo PS Bardzo mi imponuje, że Tatuś, mimo takiego osłabienia, tak doskonale ćwiczy się w cnotach. Ale ważniejsza od cierpliwości jest cnota zgadzania się z wolą Bożą, której cierpliwość jest według św. Tomasza funkcją. Samo zgadzanie się z wolą Bożą jest już bezpośrednią funkcją miłości Bożej, która jest cnotą zasadniczą i najważniejszą. To jest teologiczne korrolarium.
– 276 –
Rzym, 3 V 1936 Najdroższy Tatusiu! Zasady teoretyczne w sprawie sumieniowej są następujące: 1) każdy jest obowiązany (ex lege caritas) starać się, aby bliźni nie był narażony na niebezpieczeństwo duchowe; 2) w szczególności: a) ludzie na wybitnych stanowiskach są ściśle (ewent. pod grzechem śmiertelnym) obowiązani negatywnie do niedawania zgorszenia przez to, co się u nich dzieje; b) przełożeni są obowiązani usuwać okoliczności prowadzące wprost do grzechu i publicznego zgorszenia; c) zasada (b) obowiązuje ściśle tzw. pater familias, to jest kierownika „familiae” sensu lato (od żony do niewolników włącznie), a to dlatego, że pater familias ma oprócz obowiązków sprawiedliwości także obowiązki tzw. pietatis w stosunku do familia; 3) sposób i quantum ingerowania zależą: a) od faktycznej odpowiedzialności danego człowieka (pater f[amilias] ), b) od jego możliwości (celowość: czy zarządzenia podziałają), c) od ciężkości danych przewinień, d) od wrażenia, jakie one robią na okolicy; 4) nikt nie jest obowiązany do czynów heroicznych, wyjąwszy extrema necessitas duchową bliźniego. Aplikuję te principia ad rem. Hrabia Tycjusz jest oczywiście człowiekiem na wybitnym stanowisku u siebie; jest przełożonym Izydora i Eufemii. Jest zatem ścisłym obowiązkiem hrabiego takie ułożenie okoliczności, by nie było publicznego zgorszenia; jeśli chodzi o Eufemię, jako pater familias hrabia powinien nie ograniczać się do pozorów, ale starać – 444 –
się o radykalne naprawienie zła; inaczej co do Izydora, który do familia w żaden sposób nie należy – tutaj mianowicie ingerencja pozytywna jest wprawdzie rzeczą chwalebną, ale nie nakazaną, chyba że Izydora zwolnić nie można, a zostawiając go, naraża się Eufemię na kontynuowanie grzechu. W konkretnych warunkach zwolnienie Izydora byłoby dla hrabiego czynem heroicznym, do którego, jak sądzę, nie jest obowiązany. Skądinąd hrabia ma ścisłe prawo wymagania od Eufemii i Izydora zachowywania (nie tylko pozornie) norm etycznych, w szczególności Eufemia, gdyby była nieposłuszna, mogłaby być wyrzucona z „familia”. Konkluduję: 1) przeprowadzić rigorese 521 zakaz wizytowania się [...]; 2) zrobić coś, aby Eufemia nie pracowała sama z Izydorem, fakt, że tak było przez parę lat, obciąża sumienie hrabiego (niedopatrzenie); w obecnych warunkach trzeba z tym stanowczo skończyć bądź rozdzielając ich, bądź dając im un chaperon 522 z zapowiedzią, że wylecą oboje, jeśli coś się wyda; 3) oczywiście najlepiej byłoby Eufemię wysłać, płacąc jej, ale nie wiadomo, co by ona tam robiła, a dla hrabiego płacenie renty mogłoby być heroicznym czynem; 4) co do stosunków małżeńskich Izydora, ingerencja byłaby konieczna tylko w wypadku, gdyby to dawało b[ardzo] wielkie zgorszenie – czego nie przypuszczam. Tyle ad conscientia. Ogromnie ucieszyłem się wiadomością o sukcesach Adzia. Jeśli „W” oznacza Warszawę, to jest ogromny sukces, bo do centrali jedzie się zwykle dopiero po 2 latach albo co najmniej roku „placówki”. Fatalnie się dzieje na świecie: dzikie Hiszpany bolszewizują się coraz bardziej, a we Francji po wyborach będzie chaos, nie wierzę, aby ktokolwiek potrafił taką izbą rządzić, 521 522
Surowy (wł.). Przyzwoitkę (fr.).
– 445 –
ale mówią, że Potiomkin523 (amb[asador] ros[yjski]) ma instrukcje, aby nie robić we Francji rewolucji, bo potrzeba na razie tylko posłuszeństwa dla Moskwy w pol[ityce] zagranicznej. Ten Potiomkin będzie teraz rządził w Quai d’Orsay. Co za czasy! Za to jestem dość optymistycznie nastrojony co do Polski. Notuję mianowicie 1) zdecydowaną pozycję rządu, który nigdzie nie pozwolił na wymuszanie czegokolwiek; 2) równie zdecydowaną pozycję „Kurierka Krakowskiego”, tj. drobnoburżuazyjnej, półinteligenckiej opinii polskiej; 3) zrozumienie potrzeby pomocy u góry dla bezrobotnych etc. Są wszystkie dane po temu, że bolszewicy kolosalnie stracą na tej imprezie, bo wszystkim się pootwierają oczy. Taka jest opinia tu, w ambasadach – a przy tym przebąkują o konferencjach z endekami! Jednym słowem, są nadzieje, że Polska wyjdzie cało. Gra międzynarodowa zrobiła się tak dziwnie skomplikowana, że nic już zrozumieć nie można. Pewne jest tylko, że Moskaluszki pogodziły się z Japonią i że w Europie idą ręka w rękę z Anglią. Ale czego chcą Anglicy, pies by tego nie zrozumiał, bo przecież nikt nie jest tak naiwny, aby myśleć, że chodzi o Abisynię; w powietrzu jest jakieś świństwo. Mam głębokie przekonanie, że Włochy będą miały jeszcze ciężkie przejścia. Oni myślą, że się z Anglią załatwili – ale to chyba naiwność. W Sudanie i Somalii ang[ielskiej] stoi korpus ekspedycyjny silniejszy od włoskiego, a Suez może... popsuć się – przecież w czasie wojny popsuł się Niemcom port wojenny (!). Tylko, czy Anglia chce tego? Nikt nie wie. Tutaj znowu idą jakieś wielkie szacherki polsko-włoskie. Przeciw Niemcom? Ale, co to ma za sens? Zresztą Niemcy są finansowo skończone, a Włochy chyba także. Nic się nie rozumie. Opowiadał mi ks. Meyszt[owicz] zabawne historie o [...] MSZ, jako dawniej zdarzało się, żeśmy zgubili (!) traktat z jakimś pań523 Władimir Pietrowicz Potiomkin (1878–1946), dyplomata i uczony radziecki, w latach 1934–1936 ambasador w Paryżu, zastępca komisarza ludowego spraw zagranicznych w latach 1937–1940, komisarz ludowy oświaty RSFRR w latach 1940–1946.
– 446 –
stwem etc. Mówi, że MSZ jest dziełem Skrzyńskiego i, po armii, najbardziej udaną rzeczą w Polsce. Technicznie, twierdzi, że Anglicy i Francuzi lepsi, ale nikt inny nas nie przewyższa. Skrzyński w MSZ dwie wielkie zasady wpoił: 1) trzymać się kupy między sobą, nie puszczając „profanów” z innych ministerstw i stawać jeden za wszystkich, wszyscy za jednego; to podobno jest [...] i MSZ stanowi zwarty blok ludzi. Zrozumiałem dopiero z tego, dlaczego Szeliski mówił mi, że „ojca brat się do nas zapisał”, w takim tonie, jak gdyby był wstąpił do klubu; 2) „dyplomacja polega w 5 proc. na chodzeniu, a w 95 proc. na siedzeniu”. Dziwna maksyma, co? A jednak ks. Meyszt[owicz] twierdzi, że to jest podstawowa prawda: nie ten wygrywa, kto jest na wszystkich fajfach i rautach, ale kto przychodzi na konferencje z „kawałkami” porządnie przerobionymi; oni tu bez przestanku studiują statystyki, archiwa, historię etc.; oczywiście ktoś chodzić musi, ale to uchodzi za podłą funkcję. Mówił mi, że zakazy dane Adziowi (o których mu w zaufaniu powiedziałem) są „odwieczną” zasadą pedagogiczną w MSZ, które chce nauczyć swoich ludzi owej maksymy. Widzę, że Adzio instynktownie ją pojął i dlatego oczywiście są zadowoleni. Twierdzi też ks. Meyszt[owicz], że MSZ składa się z wyjątkowo porządnych ludzi, którzy pracują bardziej ideowo niż ich koledzy zagraniczni. W każdym razie nasza ambasada jest wielce szanowana. Skrzyński jest wicedziekanem korpusu, a widziałem na własne oczy, jak różne dyplomaty zagraniczne gięły się z respektem przed Meysztowiczem samym, który notabene wygląda na oficjalnych wystawach, jakby kij połknął: groźny i hieratyczny niczym kardynał. Ale się rozpisałem! Nic nie wspominam o zdrowiu Tatusia, ale Bogu dziękuję, że lepiej. Kiedy przyjadę (około 2 miesięcy!), będzie już na pewno całkiem dobrze. Ściskam Najdroższego Tatusia serdecznie i opiece Matki Boskiej Go polecam. Fra Innocenzo