Ostatnie tak

Page 1



PAOLO CURTAZ

Ostatnie tak Bóg, który umiera samotny jak pies

Przełożył Krzysztof Stopa

Wydawnictwo SALWATOR Kraków


Tytuł oryginału L’ultimo sì. Un Dio che muore solo come un cane Redakcja Sylwia Kajdana Korekta Anna Śledzikowska Redakcja techniczna i przygotowanie do druku Anna Olek Projekt okładki Artur Falkowski

Imprimi potest ks. Piotr Filas SDS, prowincjał l.dz. 546/P/2011 Kraków, 12 grudnia 2011

© 2010 EDIZIONI SAN PAOLO s.r.l. Piazza Soncino, 5 - 20092 Cinisello Balsamo (Milano) © for the Polish Edition 2012 Wydawnictwo SALWATOR

ISBN 978-83-7580-280-1

Wydawnictwo SALWATOR ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków tel. (12) 260-60-80, faks (12) 269-17-32 e-mail: wydawnictwo@salwator.com www.salwator.com


Incipit Przyznaję, upał jest straszny, nie do wytrzymania. Może to dlatego, że zima u nas była mroźna, może mój mocny góralski organizm nie jest stworzony do rzymskiej spiekoty, może się starzeję, może temperatura – jak mówią meteorolodzy – w tym ostatnim tygodniu maja jest znacznie powyżej średniej na tę porę roku, a może po prostu mam małego pecha. W każdym razie przez dwa dni korzystałem z gościnności i klimatyzacji w mieszkaniu Massima i Marii, u których się zatrzymałem w rzymskiej dzielnicy Balduina, nie wystawiając nosa na zewnątrz z tego mojego jakby chłodzonego alpejskiego schroniska, które pozwoliło mi pisać (niech żyje przenośna technologia!). Przyjechałem do Rzymu przed zakończeniem Roku św. Pawła. Mam umówione spotkanie z moim patronem i kolegą, niejakim Szawłem z Tarsu. To pewnego rodzaju podróż wewnętrzna, dług honorowy do spłacenia, takie wzywanie pomocy „na własną modłę”, pielgrzymka po mieście. I tak, trzeciego i czwartego dnia rzymskiego pobytu, zanim wsiądę do pociągu do Foggii, by udać się z wizytą do pary bliskich przyjaciół (i zanim będę musiał zmierzyć się z kolejnym upałem), wyposażony w niewielki plecaczek, regulaminowy kapelusz, mapę

–5–


i butelkę wody na przetrwanie, o wpół do pierwszej w południe opuszczam Balduinę, by udać się do Bazyliki św. Pawła za Murami. Obok wielu innych trudności będę musiał zmierzyć się z chmarami podchmielonych Anglików i rozgorączkowanych Hiszpanów przybyłych do Rzymu na finał Champions League. Uśmiecham się, gdy pot zaczyna zraszać mi czoło (a jestem w autobusie dopiero od trzech minut!), myśląc, że ongiś pielgrzymi musieli borykać się z zupełnie innymi niebezpieczeństwami niż upał i rozemocjonowani kibice. Mniej mi do śmiechu, kiedy autobus się zatrzymuje, a kierowca wyjaśnia, że dalej nie pojedzie, bo to czerwona strefa. Pytam o informacje i z trudem znajduję stację metra. Sypie się moja zaplanowana wcześniej strategia. Zupełnie już mi nie do śmiechu, kiedy po czterdziestu minutach wychodzę z metra i muszę jeszcze jakoś doczołgać się do Bazyliki. To będzie jakieś trzysta metrów, bułka z masłem! Tyle że mój organizm opada z sił. Wlokę się niczym Fantozzi1. Jak sobie radzili prawdziwi pielgrzymi, którzy pieszo udawali się do Jerozolimy? (Drogi czytelniku, wiem, zapewne myślisz teraz, że jestem mięczakiem i że już odrobina letniego skwaru ścina mnie z nóg. Masz stuprocentową rację. Jednak na swoje częściowe usprawiedliwienie powiem ci, że na początku tygodnia, w nocy przed wyjazdem do Rzymu, spałem pod kołderką z gęsiego puchu, mając w sypialni nie więcej niż dziewiętnaście stopni).

1 Bohater włoskiej komedii, który jest urodzonym pechowcem (przyp. red.).

–6–


Apostoł Docieram do Bazyliki, szukam jakiegoś cienia. Nie ma nikogo. Pewnie jestem jedynym śmiałkiem, który w Rzymie wychodzi z domu w porze obiadowej. Wita mnie gigantyczny zewnętrzny krużganek. Potężny posąg brodatego i gniewnego Pawła mierzy mnie wzrokiem. Wolę tego Pawła przedstawionego na niezwykłym portrecie, najstarszym ze znanych do tej pory, odnalezionym właśnie w tych dniach w katakumbach św. Tekli. Zbieram się w sobie i wchodzę do środka. Bazylika jest przepiękna, przestronna ze swymi pięcioma nawami przedzielonymi wysokimi filarami. Wspaniała i pusta, zanurzona w jakiejś irrealnej ciszy, której nie da się już odnaleźć u św. Piotra czy w Asyżu. W myślach dziękuję mojemu aniołowi stróżowi, który pewnie też się po drodze porządnie napocił, za ten nieoczekiwany dar. Kościół, w którym można się modlić. To cud! Posuwam się powoli i przyzywając Pawła, kieruję się w stronę złoconej absydy, baldachimu i ołtarza. Staję, podziwiam freski na sklepieniu. Cieszę się, że weneccy artyści obok Pawła przedstawili także jego pocieszyciela Barnabę oraz młodego Marka, dwóch wielkich współpracowników apostoła, który – wbrew temu, co się uważa – lubił otaczać się pomocnikami. Staję przy grobie Pawła. Ależ on piękny! Przywołuję w pamięci obraz mojego profesora, kanonika Brunoda, wielkiego Brunoda, który czyta na głos pierwszy tom monumentalnej „Historii Kościoła”: Prezbiter Gaius, który żył za czasów Zefiryna, Biskupa Rzymu w latach 199-217, jako pierwszy opowiada, że odwiedził groby dwóch Apostołów: „Ja zaś mogę pokazać – pisał

–7–


Proklos – trofea (pomniki nagrobne) apostolskie. Wstąp na wzgórze Watykanu albo idź na drogę do Ostii, a znajdziesz tam trofea tych, którzy ten Kościół (w Rzymie) założyli”. Już wtedy niektórzy kwestionowali solidne podstawy historyczne, na jakich opiera się wiara chrześcijańska. Nic nowego! Teraz modlę się na klęczkach, przed grobem. Na zakończenie Roku św. Pawła, 29 czerwca, papież Benedykt ogłosi światu wyniki badań przeprowadzonych za pomocą specjalnej sondy we wnętrzu sarkofagu, do tej pory nienaruszonego. Znaleziono ślady purpurowej lnianej tkaniny, obłożonej złotem, ziarna czerwonego kadzidła i fragmenty ludzkich kości, które według badań metodą C14 pochodzą z przełomu I i II wieku. Paweł jest tu. Przymykam oczy. Wyobrażam sobie żołnierza rzymskiego, który zabija go mieczem, odcinając mu głowę. Apostoł jest stary i zmęczony, poorany zmarszczkami, doświadczony więzieniem i samotnością. Jego krew wreszcie została przelana. Wiary dochował. Z serca cisną mi się w pamięci jego rozliczne słowa, jego pasja, jego ogień. Zdobyty przez Chrystusa. Opętany przez Umiłowanego. Zamieszkały przez Ducha. Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia! Któż nas odłączy od miłości Chrystusa? Gdybym nie miał miłości, kim bym był?

–8–


Thriller Urzeka mnie morze. Bo jest nieumiarkowane. Tak przywykłem do ośnieżonych szczytów, pionowych ścian skalnych, urwisk przyprawiających o zawrót głowy, że nie umiem przetrwać w jakichś „zwyczajnych” miejscach. Żeby było jasne: żadnych równin, bardzo się męczę, kiedy jestem na równinie, gubię się psychicznie. Kocham natomiast wspaniałość wzgórz Toskanii albo okolic Asti, bo tam także panuje klimat jakiegoś nieumiarkowania. Estetycznego. A poza tym morze. Morze głębokie i skrzące się, piaszczyste plaże z wydmami. Albo te skaliste jak w okolicach Nervi, bądź też zapierające dech w piersiach jak w Gozo na Malcie. Morze Śródziemne, uspokajające i tajemnicze, które chroni i zachęca, by wypłynąć na głębię, by marzyć. Morze kocham tak bardzo jak góry i sto razy dziennie błogosławię Pana, że pozwolił mi się narodzić tu i teraz. Nigdy wcześniej nie byłem na wakacjach na Sycylii. W pełni zasługuje na famę, jaką się cieszy.

– 17 –


Od przynajmniej trzech lat nie miałem tygodnia prawdziwego urlopu, takiego z pobytem w hotelu i na plaży. Postanowiłem więc zaryzykować. I udało się cudownie. Wioska turystyczna jest olśniewająca, zajmuje rozległy teren wśród plaż, skał podwodnych, piaszczystych wydm, palm i oleandrów. Poprosiłem o zakwaterowanie w jakimś spokojnym miejscu i – wyobraźcie sobie – organizatorzy stworzyli odrębną „strefę pustelniczą” z prywatną plażą, zupełnie pustą, bez jakichkolwiek rozrywek i sportów. Jedynymi momentami wspólnego życia są posiłki spożywane przy szwedzkim stole w jednej z miejscowych restauracji, po czym wracam do mojego cichego i spokojnego zakątka. Bryza znad morza sprawia, że nie czuje się tego parzącego skórę, ponadtrzydziestostopniowego upału. Schowany pod parasolem, wyciągam dwie książki, które polecił mi ksiądz Giacomo. Zależy mi na zachowaniu precyzji i staranności w tym, co piszę. Jestem autorem podejmującym tematy duchowe, nie egzegetą albo innym specjalistą, jednak nie chcę pisać czegoś, co nie miałoby solidnych podstaw historyczno-naukowych. Toteż staram się być stale na bieżąco, jako że dziedzina biblijna jest ciągle otwarta na nowe odkrycia. A któż może lepiej mi doradzić, co czytać, jeśli nie wykładowca uniwersytecki? Zabieram się do lektury, która okaże się niezwykła i pasjonująca. Już teraz, drogi czytelniku, pozwolę sobie podpowiedzieć ci, że aby jeszcze bardziej zgłębić temat Męki, na końcu książki znajdziesz odniesienia do pewnych tekstów, z których czerpałem, pisząc tę duchową książkę. Na sąsiednim leżaku jakiś Francuz, pod pięćdziesiątkę, czyta thriller Carmen Cru: Tome 8 niejakiego Lelonga, podczas gdy jego

– 18 –


żona ośmiela się rzucać wyzwanie palącemu słońcu. Namolnie mnie zagadują. Mówią, że uwielbiają thrillery i że Carmen Cru to jest przerażająca staruszka, postać stworzona przez Lelonga, niedawno zmarłego francuskiego autora, którego wszystkie książki przeczytali. Pytają mnie, skąd jesteśmy i dlaczego mówimy tak płynnie po francusku. Potem pytają, co czytam. Odpowiadam ogólnikowo. Moi aussi je lis un thriller, trés passionnant. Ja też czytam thriller, bardzo pasjonujący. Istotnie, zabieram się do przeczytania analizy najsłynniejszego zabójstwa w dziejach ludzkości.

Śledztwo Egzekucja Jezusa rysuje się jako prawdziwe zabójstwo, dokonane z premedytacją i przerażająco zimną krwią, z udziałem wielu aktorów pojawiających się na miejscu zbrodni. Zanim przeczytamy świadectwo tych, którzy tam byli, i zapytamy się, kim jest Ten, który został zabity, i dlaczego Jego śmierć była tak ważna dla historii ludzkości, zanim wyjdziemy poza wydarzenia, by pozwolić im wybrzmieć w naszej duszy, powinniśmy poświęcić jakiś czas na zrozumienie sytuacji i oczyszczenie pola z tysięcy wątpliwości, jakie wyzwala w naszych sercach głośna dziś kultura podejrzliwości. Krótko mówiąc, musicie mieć trochę cierpliwości i wytężyć swój intelekt. Mam serdecznie dość spotykania się z osobami wysoce wyspecjalizowanymi w swoich zawodach, o wysokim poziomie wykształcenia, które jednak o kwestiach wiary nie mają absolutnie zielone-

– 19 –


go pojęcia, tak jakby wiara dotyczyła sfery wyłącznie emocjonalnej i czarownictwa. Często, zbyt często, ludzie, a także niestety media traktują sprawy wiary tak, jakby chodziło o coś paranormalnego lub o zabobon, jakby wierzący byli pozostałością ludzi niestałych emocjonalnie i wymagających oświecenia. (Niestety to prawda, że są też wierzący, którzy robią wszystko, by potwierdzić ten przesąd, ale to nie jest właściwy powód, aby się temu poddawać!) Czuję się urażony, gdy traktuje się mnie jak naiwnego głupka. Dobrze wiem, w kim i w czym pokładam swoją nadzieję! Dlatego, przyjaciele, odwagi! Nieważne, czy już jesteście uczniami, czy dopiero szukacie Boga – powinniśmy niestrudzenie starać się Go poznawać i studiować, aby zrozumieć i umotywować nasze życiowe wybory. Stąd zrodzi się wiara. Chrześcijanie uparcie utrzymują, że wiara jest nie tyle racjonalna, ile rozumna, idzie dalej niż rozum, ale ma też mocne zakorzenienie w zasadach historii i nauk społecznych. Chcemy postawić sobie pewne pytania dotyczące śmierci Jezusa: dlaczego mamy cztery wersje Jego Męki, które nie zgadzają się co do istotnych szczegółów, jak na przykład daty wykonania wyroku na Jezusie? Niektórzy uczeni utrzymują, że żydowski proces Jezusa został wymyślony, ponieważ przeczy ówczesnej procedurze sądzenia podejrzanego, a to pokazuje mizerność całego opisu. Czy to prawda? Kogo należy uznać za odpowiedzialnego za śmierć Jezusa?

Cztery wersje, jedno wydarzenie W ostatnich latach wiele razy czytałem Ewangelie Męki, brałem je pod lupę, wgłębiałem się w nie, studiowałem je, rozważałem, dzieliłem się nimi.

– 20 –


Wieczerza



Przygotowania Dostałem SMS od Rhémy. Potrzebuję trochę czasu, by zrozumieć, o co chodzi. Kolacja 25-ta matury, przyszła sob. czy będziesz. W końcu zrozumiałem. Dzwonię do niego, rozmawiamy. To prawda, w tym roku przypada dwudziesta piąta rocznica naszej matury w technikum geodezyjnym, rok 1984, klasa 5C. Szczerze mówiąc, moi koledzy i koleżanki spotykali się co roku, ja należę do tych, którzy prawie nigdy w tym nie uczestniczyli. Spotkania organizowano w piątki lub soboty wieczorem, a dla księdza krótki sen w te dni nie jest absolutnie wskazany. Jednak z wieloma z nich zachowałem silne więzy: z Sandrą, moją koleżanką z ławki ze szkoły średniej, z Rhémy, ale także z Dariem, Imerem, Angelem… Dzieciom niektórych z nich nawet udzielałem chrztu i zawsze szanowali (oczywiście nie omieszkawszy przyprawić tego tysiącami żartów) mój dziwaczny (ich zdaniem) wybór zostania księdzem. Powracam myślą do tamtych lat. Minęło już ćwierć wieku! Matura: wypracowanie – w porządku, egzamin z topografii – bardzo trudny, potem na ustnym jako pierwszy przedmiot wziąłem budownictwo (szaleństwo, mówili niektórzy) i francuski. Wtedy

– 55 –


zaczynało się dość późno, w samym środku lata, to była prawdziwa męka. Pamiętam, że na ustnych zdawałem jako jeden z ostatnich, w drugiej połowie lipca, i że przyszedłem na egzamin w różowych ogrodniczkach i niebieskich chodakach. Taki wtedy byłem, lekko zakręcony. Do tego daltonista. Prawdę mówiąc, poszedłem na ustny egzamin, przerywając sześciodniowe rekolekcje. To wiele mówi o tym, jak bardzo interesowało mnie świadectwo maturalne. Zupełnie co innego miałem w głowie. Kilka miesięcy później chciałem wstąpić do seminarium i przygotowywałem strategię bezbolesnego poinformowania o tym mojej rodziny. Ostatecznie matura okazała się pięknym przeżyciem. Sandra zadzwoniła do mnie, mówiąc, że dostałem ocenę 54/60, i pytając mnie, czy jestem rozczarowany, że nie zdobyłem maksymalnej 60. Nie zależało mi na tym ani trochę – i powiedziałem to szczerze. Rhémy wybrał restauracyjkę niedaleko mojego domu, więc się nie spóźniam. Z dwudziestki uczniów zebrało się nas dwanaścioro, do tego dwóch nauczycieli – wynik bardziej niż satysfakcjonujący. Kolacja godna wydarzenia, pomieszczenie kameralne, oświetlone wyłącznie świecami, bardzo trendy. Początkowo jestem spięty, od wielu już lat nie widziałem się z większością z nich, a ostatnie spotkania, w jakich uczestniczyłem, niezbyt mi się podobały. Może dlatego, że mając do czynienia ze sprawami wewnętrznymi i duchowymi, mocnymi i głębokimi, zawsze czuję się jak Marsjanin, kiedy rozmawiamy o samochodach i urlopach, ciągle jakoś nieswojo, nie wiedząc, co powiedzieć i obawiając się, żeby mnie nie uznali po trochu za snoba. A może dlatego, że na tych spotkaniach panowała atmosfera zbyt koleżeńska, na siłę sztubacka, tak jakbyśmy zawsze musieli robić z siebie pajaców, jak wtedy, kiedy się miało osiemnaście lat, rzu-

– 56 –


Sala na górze W ostatnich latach byłem gościem wielu osób. Krążąc po Włoszech i głosząc Ewangelię, widziałem mnóstwo domów i spałem w wielu różnych łóżkach. Nie jestem ani słynną gwiazdą rocka, ani wziętym prelegentem, ani nawet czołowym pisarzem. Uczniowie przyjmują cię ciepło, serdecznie, otwierając swoje domy i serca przed gościem, jakby to był sam Chrystus. Przychodzi mi na myśl bardzo wielu tych, którzy otworzyli przede mną swoje domy: Nic i Luigi w Genui, stale śmiejący się z moich zatyczek do uszu, które zawsze ze sobą wożę, by jakoś znieść hałas miasta; albo Tony, również w Genui, i te wieczory z kieliszeczkiem likieru z mirtu, podczas których on, kanadyjski wykładowca uniwersytecki, opowiada mi o czystej matematyce, a ja o odkryciach archeologicznych; a także Enrica, przyjaciele z Lagaccio, Giuseppe, który nie chce ze mną przejść na „ty” i nie przestaje używać wobec mnie formy grzecznościowej, Paola i Mimmo… Przychodzą mi na myśl Giuliano i Cristina z Gorgonzoli – gdy pierwszy raz znalazłem się w ich domu, przenieśli się na strych, by zostawić mi swoją sypialnię; Giuseppe w Catanii, który odstąpił mi swój apartament, aby nic mi nie przeszkadzało. Albo Francesco

– 71 –


i Annalisa z ich wielkim domem w Bergamo i drobne przejawy życzliwości, jakie tylko mama potrafi przygotować; albo Elena i Marco w Turynie, którzy zostawili mi klucze od domu w czymś, co nazwałem Madonnina Resort, gdzie przyjmują będących przejazdem księży i zakonników, tak jakby przyjmowali Chrystusa. Albo Maria i Massimo z ich domem w Rzymie, pełnym książek i ciszy; Maria Pia i Giampaolo z Lucery, którzy oddali mi swoją łazienkę, a sami korzystali z mikroskopijnej toalety; albo Titti i Massimo, którzy w Chieri podejmują mnie jak króla; albo przekochany Giorgio i długie pogawędki w salonie z lampką wina „medytacyjnego” w ręku przed zaśnięciem. Można by tak wyliczać godzinami: Silvia, Andrea i Sara z małą Chiarą, „moje” małżeństwa z Turynu, ksiądz Derio, który w Fossano za wszelką cenę chciał mnie ugościć w hotelu, jak też przyjaciele z Bolzano, zaprzyjaźnieni księża z Vicenzy bądź Ankony, albo Angelo i Costanza w Neapolu… We wszystkich tych domach, przy wszystkich stołach, we wszystkich salonach spotkałem się z gościnnością, serdecznością, wdzięcznością, miłością. We wszystkich. Miłością i otwartością, których żaden hotel pięciogwiazdkowy nie może ci zaoferować. Czytając opisy Męki, natrafiamy na jeszcze inny dom, oprócz tego w Betanii, gdzie Jezus czuł się ugoszczony w swoich ostatnich godzinach. Dom szczególny, który pozostał tajemniczy, obszerny i przestronny, przyozdobiony dywanami, nie matami – jak zauważa Marek – przygotowany specjalnie dla Jezusa. Jezusa, który przygotowuje się na śmierć.

– 72 –


Cienie: Judasz Jest noc, nie mogę zasnąć. Po południu pojechałem do Aosty. Nie jestem już w stanie znosić ponad trzydziestu stopni w mieście. Wróciłem więc całkowicie przepocony po załatwieniu swoich spraw i na próżno próbowałem w alpejskiej kryjówce pozbyć się nagromadzonego ciepła. Chłód nocy daje mi teraz wytchnienie, ale to nie ciepło sprawia, że nie śpię. To książka. Tak jak przypuszczałem, jestem całkowicie pochłonięty tym, co chcę napisać. Czytam, rozmyślam, pytam się, zgłębiam. Wszystko się gromadzi, nakłada na siebie: myśli, emocje, wydarzenia, z trudem zaprowadzam porządek w tym. Dziś wreszcie nadeszła pocztą z Francji książka, którą zamówiłem przez Internet. Kiedy zobaczyłem, że wielu autorów cytuje ten tekst, postanowiłem sięgnąć bezpośrednio do źródła. Pierwsze trzydzieści stron przeczytane po kolacji potwierdzają, że dobrze wydałem trzydzieści euro. W ostatnich dwóch wiekach rozwinęły się badania nad postacią Jezusa historycznego, przynosząc rozmaite rezultaty.

– 97 –


O Jezusie powiedziano wszystko i przeciwieństwo wszystkiego, negując interpretację chrześcijańską, proponując nowy, niby-autentyczny obraz Jezusa, zupełnie różny od katolickiego. By po kilkudziesięciu latach znów mu zaprzeczyć. Chcąc uwolnić się z nadinterpretacji chrześcijańskiego tysiąclecia, zaczęto budować nowe interpretacje, które nie są ani przekonujące, ani pasjonujące. Prawdziwy pozostaje komentarz Alberta Schweitzera, teologa protestanckiego i wielkiego muzyka, misjonarza i założyciela leprozorium w Afryce. W swoim niedościgłym tekście, Historia badań nad życiem Jezusa, pisze, że w wielu „Żywotach Jezusa”, jakie ukazały się w drugiej połowie XIX wieku, wyłaniający się z nich „nowy” Jezus zawsze przypomina, co ciekawe, autora książki… Jezus wciąż wywołuje dyskusje. Co możemy naprawdę o Nim powiedzieć? Czy można dojść do „prawdziwego” Jezusa bez pośrednictwa Jego uczniów? Tak – odpowiada na końcu poszukiwań większość uczonych. Ale wciąż wiele rzeczy na Jego temat pozostaje do odkrycia. Obecnie dobrym kierunkiem jest przypatrywanie się otoczeniu Jezusa. Badając środowisko, w jakim dana osoba żyje, można – jak powiedzieliśmy wcześniej – zrozumieć wiele elementów jej osobowości. Ważne znaleziska archeologiczne, jak choćby biblioteka z Qumran, albo nowe studia nad bibliotekami gnostyckimi, odnalezionymi w Górnym Egipcie, nowe analizy historyczne judaizmu I wieku, dostarczają świeżych informacji i zaskakujących bodźców do odczytywania Ewangelii na nowo. Jakie to piękne! Książka, którą kupiłem, Un homme nommé Salut (Człowiek zwany Zbawieniem), napisana przez Jacqueline Genot-Bismuth, wykładającą na Sorbonie znawczynię środowiska żydowskiego I wieku, zawiera wnikliwą analizę danych pochodzących z litera-

– 98 –


tury żydowskiej i historycznej I wieku, przeplatanych z opisami ewangelicznymi. Wynikający stąd obraz jest bardzo interesujący. Zbyt często odczytywano Jezusa bez uwzględnienia Jego żydowskiego pochodzenia, kontekstu kulturowego, w jakim żył i głosił królestwo Boże. Dziś rano skontaktował się ze mną Marco z Cinisello Balsamo, odpowiedzialny za marketing mojego wydawcy, markeciarz, jak go przezywam. Chciał poznać tytuł książki, którą piszę. Ręce mi opadły: jest koniec lipca, książkę o Męce muszę oddać do 15 października, ukaże się – jak sądzę – w lutym przyszłego roku, jestem dopiero przy Ostatniej Wieczerzy, a więc jeszcze nie mam nawet jednej trzeciej, tymczasem on chce już znać tytuł! Żartujemy sobie, szukając jakiegoś pomysłu. Chciałbym włączyć do tytułu pojęcie piątku, tamtego piątku roku 30, kiedy Bóg wisi na krzyżu. Sypią się żartobliwe pomysły: Straszny piątek, Krwawy piątek i temu podobne tytuły nawiązujące do znanych filmów. Zawsze trudno jest trafić z tytułem książki. Kilka słów, które mają przyciągnąć uwagę klienta, obojętnie rozglądającego się po ladach księgarni, a w dodatku mają nawiązywać do treści, obiecywać pasjonującą lekturę. Z moimi poprzednimi tytułami udało się, i to bardzo, a jak będzie w przyszłości – zobaczymy. Wracam do moich myśli, kiedy zegarek na ręku wybija pierwszą w nocy. Muszę ruszyć dalej, nie przestawać pisać, choć wchodzimy w mrok. Bo Męka to morderstwo pełne świateł i cieni, a ewangeliści z upodobaniem mieszają je ze sobą i nakładają na siebie. Tak jak w życiu.

– 99 –


Od Szymona do Piotra Wiatr potrząsa gałęźmi jesionów, modrzewi i jodeł otaczających moją alpejską chatę. W tej zupełnej ciszy trzeszczenie gałęzi staje się głośną muzyką, która kołysze umysł i rozszerza serce. Pamiętam, kiedy byłem dzieckiem, razem z rodzicami i rodzeństwem w każdą letnią niedzielę udawaliśmy się do Val Veny w Peuterey. Tata cały tydzień pracował w Courmayeur i „dla odmiany” zabierał nas w te strony także w niedziele! Tata chodził do strumienia czerpać wodę i na ogniu z modrzewiowych polan przygotowywał polentę10, którą należało powoli mieszać przez kilka godzin patykiem z jesionu, a na koniec przyprawić owczym serem fontiną oraz masłem, i podać z sałatą z fasoli z domowego ogródka. Pychota, wierzcie mi! Czasami razem ze starszymi braćmi przechodziliśmy przez ogromną, kwitnącą łąkę, by dotrzeć do szrenia, pozostałości po masie śnieżnej, jaka schodziła z Fauteuil des Allemands, przełęczy na wysokości trzech tysięcy metrów, skąd na wiosnę co roku odrywała się gigantyczna lawina, a jej ślady zachowywały się do późnego lipca. Gdy byłem dzieckiem, zawsze robiła na mnie wrażenie przestrzeń, jaka wytwarzała się między masą śnieżną a ścianą 10 Włoska potrawa ludowa, sporządzana z mąki lub kaszki kukurydzianej (przyp. red.).

– 121 –


skalną: w tym miejscu szreń topił się pod wpływem ciepła wydobywającego się ze skały i tak powstawała głęboka na dziesięć metrów szczelina. W mojej wyobraźni było to budzące grozę miejsce tajemnicy. Po obiedzie wszyscy rozkładaliśmy się w słońcu na trawie. Rodzice na popołudniowy odpoczynek, my – aby posłuchać szumu wiatru, który poruszał najwyższymi modrzewiami, zmęczeni polentą alla valdostana. Przymykałem oczy i słuchałem wiatru pieszczącego igiełki modrzewi. Wobec tak wielkiego piękna czuliśmy się i byliśmy malutcy. Jeszcze dziś, gdy tylko usłyszę wiatr szumiący wśród igliwia, przymykam oczy i słucham. Już piętnaście dni mieszkam na tym odludziu, z dala od równinnego upału Aosty, aby medytować, czytać i pisać. Czuję, że wszedłem już w ten tekst, czytam go raz po raz, przechadzam się, opiekuję się różami i malinami na mojej niewielkiej polance przylegającej do domku, spaceruję po lesie, pociągnąłem balkony impregnatem. Ale myślami jestem cały czas tam, w Jerozolimie, w tych ostatnich godzinach. Dwa razy dziennie, jeśli linia na to pozwala, ściągam pocztę internetową. Zwykle krótkie odpowiedzi. Jeśli czytam o jakiejś trudnej sytuacji, wtedy przerywam, odmawiam modlitwę i czytam dalej. Pisze do mnie F., od której dawno już nie miałem żadnej wiadomości. Opowiada o swoich ostatnich przejściach: rutynowa wizyta, następnego dnia telefon ze szpitala, pilna hospitalizacja z mastektomią z powodu nowotworu złośliwego, jednego z najgorszych. Opowiada mi o swojej kalwarii, o sześciu miesiącach chemioterapii, o całkowitym ogołoceniu.

– 122 –


Według św. Mateusza Mateusz wykorzystuje tekst Markowy, upraszczając go i czyniąc lżejszym. Widać, że ma większe obeznanie z greką i z literaturą, z gramatyką i syntaksą. A jednak w kilku bardzo subtelnych różnicach dostrzegamy pewne aspekty, które czynią jego opowiadanie jeszcze bardziej brzemiennym. (Właśnie te drobne różnice przekonują mnie coraz bardziej, że teksty te należy jedynie czytać i medytować, a nie przedstawiać w wersji filmowej.) Wtedy przyszedł Jezus z nimi do posiadłości zwanej Getsemani i rzekł do uczniów: „Usiądźcie tu, Ja tymczasem odejdę i tam się pomodlę”. Wziąwszy z sobą Piotra i dwóch synów Zebedeusza, począł się smucić i odczuwać trwogę. Wtedy rzekł do nich: „Smutna jest dusza moja aż do śmierci; zostańcie tu i czuwajcie ze Mną”. I odszedłszy nieco do przodu, padł na twarz i modlił się tymi słowami: „Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich. Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty [niech się stanie]!”. Potem przyszedł do uczniów i zastał ich śpiących. Rzekł więc do Piotra: „Tak [oto] nie mogliście jednej godziny czuwać ze Mną? Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe”. Powtórnie odszedł i tak się modlił: „Ojcze mój, jeśli nie może ominąć Mnie ten kielich i muszę go wypić, niech

– 150 –


się stanie wola Twoja!”. Potem wrócił i zastał ich śpiących, bo oczy ich były zmorzone snem. Zostawiwszy ich, odszedł znowu i modlił się po raz trzeci, wypowiadając te same słowa. Potem przyszedł do uczniów i rzekł do nich: „Śpicie jeszcze i odpoczywacie? A oto nadeszła godzina i Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników. Wstańcie, chodźmy! Oto blisko jest mój zdrajca” (Mt 26, 36-46).

Właśnie tu Podobnie jak Marek, również Mateusz przytacza zdanie, które Jezus kieruje do uczniów: Usiądźcie tu, Ja tymczasem odejdę i tam się pomodlę. Istnieje pewien dystans między Jezusem a Jego uczniami, przestrzeń nie do zapełnienia, wewnętrzna otchłań. Ewangeliści, zwłaszcza Mateusz, przy tym obecny, podkreślają całkowite osamotnienie Nauczyciela pozostającego bez wsparcia i zrozumienia u tych, których przez trzy lata formował dzień i noc. Ten szczegół pociesza mnie jako wychowawcę, jako ewangelizatora, jako ojca: jeśli sam Jezus nie zdołał uzyskać zadowalających rezultatów swojego nauczania tych, których wychowywał przez trzy lata, to jak możemy liczyć na to, że zrobimy to lepiej? Istnieje pewien dystans, pewna przestrzeń, której nie jesteśmy w stanie pokonać. Uczniowie są zaczepieni w świecie zewnętrznym, Jezus ma pełną świadomość tego, co ma się wydarzyć, jest w środku wydarzeń. Mateusz ośmiela się powiedzieć więcej. Używa przysłówka autou („właśnie tu”), zamiast bardziej typowego hōde („tutaj”).

– 151 –


Proces żydowski? Jak wspomnieliśmy na początku, tak zwany proces żydowski zawsze wzbudzał spore zakłopotanie wśród najbardziej krytycznych komentatorów, którzy zarzucali ewangelistom zbyt małą wierność historyczną. Jak można sobie wyobrazić zebranie Sanhedrynu w środku nocy, w wieczór Pesach, aby osądzić Nazarejczyka? Istotnie, zarzut jest sensowny i przekonujący, ale w ostatnich kilkudziesięciu latach liczne głębsze analizy dały niejedno rozwiązanie. Przede wszystkim kwestia daty: wieczerza odbyła się w dzień poprzedzający datę oficjalną, ponieważ Jezus prawdopodobnie trzymał się innego kalendarza, a zatem proces mógł z pewnością odbyć się w nocy z czwartku na piątek. Ponadto charakter tego spotkania: nie jest to zebranie plenarne Sanhedrynu, ale posiedzenie najbliższych współpracowników najwyższego kapłana, mające na celu zdobycie jak najwięcej informacji na temat poglądów głoszonych przez Rabbiego Jeszuę, Nazorejczyka, oraz dla zastawienia pułapki, która doprowadziłaby Go do śmierci. Poza tym fakt, że w czasach Jezusa Sanhedryn gromadził się według nieznanych nam procedur, gdyż jedyne dokumenty, jakie na ten temat posiadamy, pochodzą z okresu po zniszczeniu drugiej świątyni, a więc mają podłoże jedynie faryzejskie.

– 198 –


Proces rzymski



Oportunista Opuściłem alpejską kryjówkę i pojechałem w dolinę. Wieje mroźny wiatr z północy, od Szwajcarii, temperatura jest zdecydowanie jesienna. Będę wracał w góry na weekendy, aby rozkoszować się kolorami lasu, przynajmniej do pierwszego śniegu. W ostatnich dniach zaangażowałem się bez reszty w przygotowanie wieczoru, na którym ma się odbyć prezentacja prac renowacyjnych w kaplicy Notre-Dame de Pitié w Pont-Suaz, siedemnastowiecznym sanktuarium, w przeszłości bardzo często odwiedzanym i uważanym za sanktuarium miasta Aosta. Czuję, że mam wielkie szczęście: w czasach najgorszego od 1929 roku kryzysu gospodarczego byłem bezrobotny, z rodziną na utrzymaniu i kredytem do spłacenia, ale dzięki Opatrzności otrzymałem tymczasowe zatrudnienie w Nadzorze Dóbr Kultury, co pozwala mi połączyć moją wiedzę teologiczną i artystyczną z doświadczeniem praktycznym (jestem w końcu synem przedsiębiorcy!) i żyć godnie. Wiem, że w tych czasach recesji, niestety, niewielu tak ma. Co roku dzięki funduszom gwarantowanym przez prawo regionalne oraz dzięki kwotom z podatku na rzecz instytucji pożytku publicznego wiele parafii w diecezji decyduje się na podjęcie renowacji kościołów, dzwonnic i kaplic. Moim zadaniem jest organizowanie po zakończeniu prac spotkań popularyzatorskich

– 233 –


z ludnością, aby próbować wzbudzić „konserwatorską” mentalność w odniesieniu do dóbr i zdać sprawozdanie z renowacji przeprowadzonej w danym miejscu oraz z wykorzystania środków finansowych. Kocham pisać (i na dodatek są tacy, co mnie czytają!), ale nie da się żyć z samych praw autorskich, chyba że się jest Danem Brownem! Wcześniej czy później napiszę książkę, która się sprzeda w nakładzie miliona egzemplarzy. Muszę tylko wyczuć, kiedy i o czym (żartuję!). Przygotowałem też – w okresie od jesieni do końca czerwca – kalendarz konferencji, weekendów duchowości i pielgrzymkę do Ziemi Świętej, razem ze stowarzyszeniem Zaccheo, aby nie ustawać w szerzeniu Słowa Bożego. Lubię używać słów, by pozwolić wybrzmieć Słowu. Naprawdę bardzo chciałbym móc to czynić w pełnym wymiarze czasowym i żyć z zapłaty, jaką daje Ewangelia – jak mówi Jezus. Wiem, wiem, to coś nowego, zobaczymy, czy się ostoi, czy dam radę. Wzrok, niestety, nie zamierza się poprawiać. Mam w planie zabieg, by zeszyć uszkodzone nacięcie w ramach keratotomii, drobna rzecz, która obecnie rzeczywiście sprawia mi sporo kłopotu. Niestety, na zabieg czeka się trzy miesiące i poważnie zastanawiam się, czy nie ulec pokusie i wejść do ekskluzywnego klubu tych, którzy płacą z własnej kieszeni… Zobaczymy. Na razie muszę skończyć tę książkę, dla mnie bardzo wymagającą. Zaczynam łapać zbyt wiele srok za ogon, ale staram się iść tam, dokąd prowadzi mnie Duch Święty. I wydarzenia.

– 234 –


Ku Golgocie P

„ roces” się skończył, każdy uzyskał to, czego pragnął: Piłat niespodziewanie dostał publiczną deklarację miłości do cezara ze strony arcykapłanów; Kajfasz, po wyczerpującym pojedynku na skraju przepaści, doprowadził do skazania Nazarejczyka na ukrzyżowanie; Herod zyskał nieoczekiwaną życzliwość prefekta. Jezus jest małym trybikiem w skomplikowanym świecie, w którym każdy ma swoje powody, by Go zgładzić. Boga się wykorzystuje, kiedy trzeba, w przeciwnym razie lepiej się Go pozbyć. Piłat więc zawyrokował, żeby ich żądanie zostało spełnione. Uwolnił im tego, którego się domagali, a który za bunt i zabójstwo był wtrącony do więzienia; Jezusa zaś zdał na ich wolę (Łk 23, 24-25).

Ludzie nie wypełniają woli Boga. Jezus jest zatem zdany na wolę ludzi. Gdybyśmy nie mieli za sobą dwóch tysięcy lat przepowiadania i drogi krzyżowej, to zadrżelibyśmy, czytając tę uwagę Łukasza! Historia ludzi jest także naznaczona próbami przekonania bóstw, by nagięły się do naszych pragnień, do naszych potrzeb. Męka odsłania nam Boga godzącego się na wolę ludzi, która jednak jest wolą śmierci.

– 261 –


Jezus zostaje doprowadzony na miejsce kaźni, ponieważ oblicze Boga, które głosi i objawia, jest nie do zniesienia, burzy spokój, gorszy. Jego Bóg ma zbyt wiele współczucia, jest za bardzo wielkoduszny, przesadnie miłujący. Religia, używana dotąd jako narzędzie do zachowania ustanowionego porządku, wychodzi ze sztywnych schematów, w jakich zamknęli ją ludzie religijni, aby stać się doświadczeniem osobowym, wewnętrznym i wspólnotowym, z miłością Boga życzliwego i uśmiechniętego. Urojenia. Wolimy zachować w pamięci wzburzone oblicze Boga antypatycznego, ale potężnego; obojętnego, ale opowiadającego się po stronie naszych racji, kiedy trzeba. Jezusa należy usunąć, nie ma wątpliwości. Ogarnięty przez Ducha Świętego prorok, który czynił tylko dobro, który demaskował obłudę wpisaną w pobożność bez wiary, który z pasją i prawdą odczytał na nowo Słowo dane ludziom przez Boga, przywracając mu pierwotny sens, jest z pewnością bardziej niebezpieczny niż Barabasz, zabójca i podżegacz. (Żydzi) zabrali zatem Jezusa. A On sam, dźwigając krzyż, wyszedł na miejsce zwane Miejscem Czaszki, które po hebrajsku nazywa się Golgota (J 19, 16b-17).

Piłat wydaje Jezusa Kajfaszowi. Formuje się mały oddział, złożony z rzymskich żołnierzy oraz być może żołnierzy ze świątyni. Jezus, mocno poturbowany w czasie biczowania – które, jak pamiętamy, mogło doprowadzić do śmierci – zostaje obarczony patibulum, czyli belką umieszczoną na krwawiących ramionach i przywiązaną do nadgarstków. Po dotarciu na miejsce kaźni skazaniec jest do tej belki przytwierdzany dwoma gwoźdźmi, prawdopodobnie przechodzącymi przez nadgarstek, wbijanymi w drewno i zakrzywianymi, a następnie jest podnoszony przez czterech żoł-

– 262 –


nierzy i opierany na pionowym palu, uprzednio wkopanym w ziemię, o wysokości nie większej niż dwa metry. Miejsce, do którego Jezus jest prowadzony, nazywa się Golgota. Jest to nieużywany już kamieniołom, przylegający do zachodniej bramy miasta. Kamieniołomy wokół Jerozolimy były czymś naturalnym. Jeszcze dziś można zobaczyć jeden z nich, ogromny, ciągnący się przez kilkadziesiąt metrów, w pobliżu Bramy Damasceńskiej. Tamten na Golgocie jest opuszczony. Prawdopodobnie kamień nie był dobrej jakości, co potwierdzają wykopaliska przeprowadzone pod świętym grobem, tak iż ktoś przystosował ten teren do drążenia drogich grobów. Golgota graniczy zatem z szeregiem bogatych grobowców, wykutych w skale i otoczonych ogrodem. Odcinek, jaki Jezus ma do pokonania, nie jest długi: od pałacu Heroda na Golgotę jest kilkaset metrów. Podąża za Nim tłum: ci, którzy zaprowadzili Go przed sąd i chcą mieć pewność, że umrze, niektórzy uczniowie, między nimi ewangelista Jan, paru ciekawskich. Ukrzyżowanie następuje poza miastem: w obrębie murów jest to niemożliwe, gdyż uczyniłoby miasto nieczystym. Najwyższy kapłan Kajfasz musi pobiec do świątyni przed zachodem słońca: drobiazgowe normy czystości, które go dotyczą, za nic w świecie nie mogą być złamane. Oczywiście nie wychodzi z miasta i jeśli jest świadkiem egzekucji Jezusa, czyni to z wysokości murów. Myśl, że za kilka godzin Kajfasz założy uroczyste szaty, aby zabić baranka paschalnego, przyprawia mnie o dreszcz. Jest świadkiem śmierci Boga, a myśli, że oddaje Mu cześć, ofiarując Mu baranka, wcześniej skatowawszy Jego Syna.

Dźwiganie krzyża Często w swoim przepowiadaniu Jezus mówił o dźwiganiu krzyża. Być może był to rodzaj zwrotu powstałego na podstawie doświad-

– 263 –


czenia mieszkańców Jerozolimy, uczestniczących w licznych egzekucjach skazańców, którzy przechodzili przez miasto, dźwigając patibulum. Jezus, używając również obrazu jarzma wołu, wskazuje na trud bycia uczniem, wysiłek obejmujący nawrócenie się na takie widzenie Boga, jakie On zapoczątkowuje, a także pracę polegającą na dostosowaniu się do logiki królestwa. Inaczej mówiąc, wiara obejmuje śmierć dla samego siebie, wysiłek, ale również wyzwolenie. Tymczasem to wyrażenie okazało się zwiastunem rozlicznych interpretacji. I mnóstwa wyrzutów sumienia. Raz jeszcze chcę powtórzyć myśl, która dla mnie jest fundamentalna, gdyż Jezus umarł po to, by ją ogłosić, i której nie przestanę przypominać, nawet za cenę bycia uznanym za paranoika. Bóg nie zsyła krzyży i nie kocha ich. Cierpienie, choroba, kłótnie, depresja, niepowodzenie w pracy – nie zależą od Boga, ale od nas i od innych. Od nas, kiedy stale zaprzątamy sobie głowę, kim chcielibyśmy lub powinniśmy być, i kiedy zawsze jesteśmy niezadowoleni z siebie i ze swojego życia. Od innych, kiedy znajdują przyjemność w zadawaniu nam bólu z powodu zazdrości lub przez zwykłą złośliwość. Albo też może zależeć od koniunktury międzynarodowej, powodującej, że przedsiębiorstwo, w którym pracuję, zbankrutowało, albo od zanieczyszczenia środowiska, będącego przyczyną mojego raka i tak dalej. Jezus mówi o byciu uczniem jako pewnym wysiłku, który trzeba podjąć, a nie o sadystycznym Bogu, który zważywszy, że sam dźwigał krzyż, postanawia obarczyć nim także nas, aby sprawdzić, ile wytrzymamy! Bóg nie zsyła na nas krzyża i gdyby mógł, On sam również chętnie obyłby się bez niego.

– 264 –


Ale jeśli krzyż przychodzi – albo dlatego, że inni go na nas nakładają, albo dlatego, że sami go sobie budujemy – wówczas trzeba go dźwigać, patrząc naprzód, nie dając się przygnieść. Znam ludzi pobożnych – nie was, innych – którzy słysząc o krzyżu Jezusa, widząc Boga umierającego, zaczynają sami skarżyć się na własne strapienia lub krzywdy wyrządzane im przez teściów. Dźwigać krzyż nie znaczy wstawać co rano, strugać go, polerować papierem ściernym i powlekać farbą! Jeśli zależy to od nas, unikajmy obarczania się krzyżami, które w żaden sposób nie oddają chwały Bogu, a jeśli już jesteśmy nimi obarczani, wówczas dźwigajmy je w zjednoczeniu z Chrystusem. Jak Szymon.

Cyrenejczyk Następnie wyprowadzili Go, aby Go ukrzyżować. I niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufusa, który idąc z pola, [tamtędy] przechodził, przymusili, żeby niósł Jego krzyż. Przyprowadzili Go na miejsce Golgota, to znaczy miejsce Czaszki (Mk 15, 20-22).

Jezus po prostu nie daje rady: wewnętrzne napięcie, bezsenna noc, przesłuchanie, biczowanie, szyderstwa, ciężar patibulum… Upada na bruk i z trudem się podnosi. Wówczas jeden z żołnierzy bierze z tłumu przypadkowego mężczyznę, który wracał akurat z pracy i zatrzymał się, by zobaczyć, co się dzieje. Odwiązują krzyż i wkładają go na barki Szymona z Cyreny, nieznanego przechodnia. Nie na przyjaciela, ucznia, towarzysza przygody, ale nieznajomego. Biorą kogoś, kto wykonuje to pod przymusem, bez entuzjazmu, bez wspaniałomyślności, przeklinając w duchu, ale bojąc się również, że może zostać wzięty za przestępcę.

– 265 –


Tymczasowy towarzysz niedoli, jak sąsiad z łóżka szpitalnego lub ze stołówki dla ubogich, ktoś, z kim łączy jedynie nieszczęście. A jednak. O Szymonie nic nie wiemy. Nie wiemy, czy ten kwadrans dźwigania krzyża Jezusa był dla niego czymś więcej niż nieprzyjemnym momentem, o którym będzie mógł następnego dnia opowiedzieć sąsiadom. Taki jest krzyż: niepożądany, przybywa, kiedy najmniej się go spodziewasz, na koniec ciężkiego dnia pracy. Nie, Bóg nie zsyła ci żadnego krzyża! W przypadku Szymona to rzymscy żołnierze złożyli go na jego barki. Ale ten przymusowy gest w jakiś sposób nim wstrząsnął, sprowokował pytania, zmienił. Opowiadając o Szymonie, Marek mówi o nim nie jak o kimś zupełnie nieznanym, ale jak o ojcu Aleksandra i Rufusa, dwóch znanych mu osób, prawdopodobnie dwóch uczniów, którzy bywali we wspólnocie jerozolimskiej. Czyn Szymona okazał się błogosławieństwem dla niego i dla jego rodziny. Kiedy przychodzi nam dźwigać krzyż, myślmy, że pomagamy nieść go Chrystusowi i że w ten sposób pomagamy Mu zbawić świat, pokazując miarę miłości Boga. I ten przymusowy, wcale nie piękny ani nie wytworny gest może rozkwitnąć w naszym życiu wewnętrznym i w życiu tych, których kochamy.

Współczucie Łukasz opowiada nam o ciekawym, głębokim i wymownym epizodzie na drodze prowadzącej za miasto: spotkaniu z płaczącymi kobietami.

– 266 –


A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: „Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: „Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły”. Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas! i do pagórków: Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?”. Prowadzono też innych dwóch – złoczyńców, aby ich z Nim stracić (Łk 23, 27-32).

W przeszłości wielu komentatorów podkreślało miłosierdzie Pana wobec tych kobiet, przedstawianych jako pobożne uczennice, przybite cierpieniem. To piękne, poetyckie, wreszcie ktoś okazuje współczucie Nazarejczykowi w Jego coraz większym bólu. A tymczasem nie. Taka interpretacja zawsze budziła we mnie pewne zakłopotanie. Poza tym, czytając kilka lat temu tekst medytacji Drogi krzyżowej w Koloseum, napisanych przez ówczesnego kardynała Ratzingera, ucieszyłem się: myślimy tak samo. Nie, te kobiety nie są przygnębionymi uczennicami, ale towarzyszkami dobrej śmierci, nazywanymi być może córkami jerozolimskimi. Odprowadzały one skazanych na śmierć i opłakiwały tych, którzy zwykle nie mieli nikogo, kto by nad nimi płakał. Ich gest jest pobożnym aktem szacunku i współczucia. Nieprawda. Jezus nie chce udawanych łez, chce nawrócenia serc, nie lubi niczego na pokaz, chce istoty rzeczy, nie uczynków miłosierdzia wykonywanych raz w roku, ale serca współczującego zawsze, potrzebuje nie klakierów, wzbudzających aplauz, ale uczniów, którzy idą za Mistrzem w Jego darze z siebie.

– 267 –


Jezus jest ciężko ranny, wyczerpany, a jednak znajduje siłę, by zareagować. Jego słowa są ostre: nie potrzebuję waszych łez, zachowajcie je dla waszych dzieci, waszych mężów, którzy pozwolili zabić niewinnego, zachowajcie je na czas, gdy przemoc będzie rodzić przemoc, a zasiany wiatr zbierze burzę i wszystko upadnie. Czy Jezus przepowiada upadek Jerozolimy? Łatwe do przewidzenia proroctwo: równowaga osiągnięta przez miasto jest nieprzerwanie zagrożona przez wewnętrzne walki i napięcia międzynarodowe. Jezus służy prawdzie, wstrząsa tymi pobożnymi kobietami z religijnej arystokracji, wyrywając je z ich pozłacanego świata, by zaczęły mocno stąpać po ziemi. Nogami, które depczą krew. Nie zawsze ten, kto cię przytula, rzeczywiście cię kocha, a ten, który wymierza ci policzek, rzeczywiście cię nienawidzi. Czasami również mocne słowo, moralny policzek, może świadczyć o wielkiej miłości.

Żółć Orszak przebył wyznaczoną drogę, dotarł do kamieniołomu, na Golgotę. Jezus zostaje ogołocony z tuniki, zostaje tylko w przepasce na biodrach, wykonanej z bawełny lub lnu. Zwykle w cesarstwie krzyżowano nago, co miało być ostatnim znakiem pogardy, podobnie postępowano z ofiarami nazistowskiego szaleństwa, obnażanymi przed wejściem do komór gazowych, aby potem było mniej pracy do wykonania… Wydaje się, że w Judei było inaczej. Rzym nie był zainteresowany czynami, które miejscowa kultura uznałaby za prowokacyjne.

– 268 –


Jezus jest gotowy, aby Go przybito gwoźdźmi i podniesiono. Najpierw jednak żołnierze dają Mu napój. Tam dawali Mu wino zaprawione mirrą, lecz On nie przyjął (Mk 15, 23).

Mateusz mówi o winie zmieszanym z żółcią, Marek o winie zaprawionym mirrą, ale istota rzeczy się nie zmienia: jest to delikatny środek znieczulający, mizerna forma współczucia, by otumanić skazańca w czasie krzyżowania, bardzo bolesnego momentu, który obejmował między innymi złamanie niektórych kości nadgarstka i więzadła kciuka. Jezus odmawia przyjęcia napoju, prawdopodobnie chce pozostać świadomy aż do końca. Chce zachować świadomość siebie, tego, czego dokonuje. Niełatwo jest osiągnąć pełną świadomość wszystkiego, co przeżywamy w ciągu życia. Wiara, ta prawdziwa, może nam bardzo pomóc na tej drodze. Częściej, w momentach cierpienia, jesteśmy całkowicie otumanieni i mało świadomi, grozi nam niebezpieczeństwo, że podejmiemy pochopne decyzje. W życiu starałem się nigdy nie podejmować definitywnych decyzji w chwilach bólu i próby, i cieszę się, że tak postępowałem. Niemal zawsze żałujemy decyzji podjętych w momentach depresji i przygnębienia.

Nieświadomość Jezus ma pełną świadomość tego, co się dzieje. Jego oprawcy – według Niego – nie. To Łukasz przytacza ten szczegół, który przyprawia o dreszcze:

– 269 –


Gdy przyszli na miejsce zwane „Czaszką”, ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego stronie. Jezus zaś mówił: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 33-34).

Jesteśmy w najtragiczniejszym momencie: skazańcy są odwiązani, rozłożeni na ziemi, dwaj żołnierze mocno trzymają nieszczęśnika, podczas gdy trzeci przy użyciu ciężkiego młota wbija mu dwudziestocentymetrowej długości gwóźdź, po czym skazaniec zostaje podniesiony i postawiony na nogi, a następnie osadzony na pionowym palu. W tym momencie zgina mu się nogi i kolejny gwóźdź zostaje wbity, łącząc nałożone na siebie stopy. Niektóre krzyże mają również podpórkę, rodzaj oparcia, na którym sadzano skazańca w przykurczonej postawie, ale nie w tym wypadku. Pozycja ukrzyżowanego jest nienaturalna i bolesna. Większość ciężaru ciała jest podtrzymywana przez przebite gwoźdźmi nadgarstki; pozycja ta powoduje sztywnienie mięśni klatki piersiowej, które napinając się, uniemożliwiają właściwy oddech. Instynktownie ukrzyżowany opiera się mocno na stopach, by podnieść się o kilka centymetrów i złapać oddech, a następnie upada, pokonany bólem przebitych stóp. Niesłychana tortura. W tym momencie, kiedy jest przybity i wywyższony, Jezus wypowiada najmocniejsze zdanie całej Męki: Przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią. Nie tylko przebacza im, ale też ich usprawiedliwia. To nieprawda: oni doskonale wiedzą, co czynią, lecz Pan jest pełen łaski, potrafi zrozumieć (niecne) racje swoich zabójców. Jezus przebacza temu, kto Go zabija, tak jak tego domagał się od swoich uczniów. Miłuje swoich nieprzyjaciół. Oto bezmierna miara miłości Boga.

– 270 –


Spis treści

Incipit . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5 Thriller . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 17 Kto był na miejscu zbrodni . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 33 WIECZERZA . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 53 Przygotowania . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 55 Sala na górze . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 71 Dar . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 79 Sługa sług . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 89 Cienie: Judasz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 97 Dyskusja Dwunastu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 110 Od Szymona do Piotra . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 121 Przejście . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 132 NOC . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 135 Getsemani . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 137 Modlitwa w Getsemani, według św. Marka . . . . . . . . . . . . 141 Według św. Mateusza . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 150 Według św. Łukasza . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 159 Według św. Jana . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .167 ARESZTOWANIE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Po niewłaściwej stronie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Według św. Marka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Według św. Mateusza . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Według św. Jana . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

169 171 174 181 188

PROCES ŻYDOWSKI . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Wiele twarzy kościoła . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Proces żydowski? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Tymczasem Piotr . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Tymczasem Judasz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

193 195 198 214 222

– 363 –


PROCES RZYMSKI . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 231 Oportunista . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 233 Proces według św. Jana . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 247 UKRZYŻOWANIE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 259 Ku Golgocie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 261 ŚMIERĆ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 283 Ciemności . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 285 POGRZEB . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 301 DZIEŃ PO SZABACIE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 311 EPILOG . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 323 DROGA KRZYŻOWA . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 329 Wstęp . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 331 Zakończenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 361





Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.