HODOWLA
||
Doskonale doświetlone i przestronne wnętrze nowej obory rodziny Sierockich. Jeden rzut oka wystarczy, by stwierdzić, że gospodarze przywiązują uwagę
do warunków hodowli. Naturalne oświetlenie wyznaczające rytm dnia, znacznie wspomaga naturalne procesy produkcji mleka przy zachowaniu dobrostanu stada.
Z gościną w gospodarstwie
rodzinnym
Agnieszki, Mieczysława i Kamila Sierockich
we wsi
Filipów
Z szacunkiem do własnej pracy
Rzadko kiedy bywamy w tej części regionu, ale nawet na północy Suwalszczyzny rośnie kukurydza i działają gospodarstwa mleczne. I to działają z sukcesem, a rolnicy nie boją się ryzykować i inwestować. – Początek gospodarstwu dał mój dziadek – tak zaczyna historię gospodarstwa rodzinnego Sierockich z Filipowa w powiecie suwalskim Kamil Sierocki. Historia podobna do setek innych, choć też tak nie do końca. Bo choć na początku w gospodarstwie było wszystko: kaczki, kury, świnki, no i krowy mleczne, choć nie przeważały, to tata pana Kamila, jako pierwszy w okolicy, postawił na sprofilowanie produkcji. Dokupił trochę ziemi i rozpoczął chów trzody chlewnej. Rocznie odchowywali ok. 120 szt. tuczników. Oczywiście były też krowy, ale tylko sześć, skromne stadko, ale też dawało jakiś zarobek. A później przyszedł świński „dołek”, ceny żywca wieprzowego dramatycznie spadły i już nie odzyskały swojej dynamiki. A trudno planować rozwój gospodarki, jeżeli cena produkcji ledwo pokrywa zainwestowane w hodowlę pieniądze. I tak przyszła kolej na krowy mleczne. W ustach naszego gospodarza 16
zmiana profilu produkcji wyglądała na bardzo prostą, choć – tak naprawdę – nie jest ani prosta, ani tania. – W naszym przypadku nie było z tym wiele problemów – zaznacza Kamil Sierocki. – W 1998 r. rodzice doili te sześć krów ręcznie. Kiedy hodowla wolno nabierała rozpędu, udój ręczny przestał wystarczać i rodzice kupili dojarkę konwiową. Do 2002 r. mięliśmy w doju tylko 17 sztuk. Ale... gospodarstwo mleczne nabierało już bardziej konkretnych kształtów. Kiedy stado urosło do 28 zwierząt, Agnieszka i Mieczysław Sieroccy musieli podjąć „strategiczną” decyzję – dotychczasowa obora zaczęła być zbyt ciasna i trzeba było ją rozbudować. I tak powstała obora w systemie uwięziowym z 38 stanowiskami. – Było to w 2004 lub nawet 2005 r., byłem zbyt młody by to pamiętać, ale rodzice często opowiadali jak dochodzili do tego co mają. Szacunkiem do swojej pracy.
Wtedy też należało zmienić technologię udoju i w gospodarstwie pojawiła się dojarnia rurowa, obsługująca zarówno starą jak i nową część obory. A od 2018 r. w gospodarstwie stoi zupełnie nowa obora, już dostosowana do chowu swobodnego, która mieści stado liczące 62 sztuki. – Na nowy obiekt „weszliśmy” w styczniu 2019 r. z połową nominalnej obsady – przypomina pan Kamil. – Z wprowadzeniem zwierząt do nowego budynku nie było większych problemów. Nie daliśmy im przesadnie dużej swobody, nie mogły biegać ot tak, potrzebowały nieco ograniczeń, by spokojnie i bez stresu zadomowić się. A zalety chowu wolnostanowiskowego? Na pierwszym miejscu szybkość udoju, na halę typu „rybia ość” 6x2 wchodzi naraz 12 zwierząt. Biorąc pod uwagę, że kiedyś rodzice doili ręcznie, teraz to w zasadzie chwila. Ten C.D. NA STR. 18
PODLASKIE AGRO