6 minute read
Cel? Jaki cel!!!
Strzelectwo? Dlaczego nie?
Na naszym ostatnim obozie kilkanaście osób zdobyło Odznakę Sprawności Obronnej (OSO), zaś cztery stały się również posiadaczami Harcerskich Odznak Strzeleckich w stopniu brązowym. Jedno i drugie wiąże się oczywiście ze strzelectwem, czyli trafianiem do celu. Oczywiście, jak to w życiu, są zwolennicy oraz przeciwnicy tego typu aktywności i co więcej od czasu do czasu odżywa dyskusja, co to daje i czy jest na to miejsce w harcerstwie. Odpowiedź na to drugie pytanie jest dla mnie oczywista, głównie z tego względu, że poczynając od pierwszych zbiórek w zastępie poprzez prowadzenie drużyn, studia, wojsko i sporą część dalszej służby instruktorskiej strzelam sam i z harcerzami. Niewątpliwie może to być element ciekawego programu, ale nie tylko.
Advertisement
Po pierwsze strzelectwo może być odpowiedzią na naturalną potrzebę współzawodnictwa (indywidualnego i grupowego). Tak było, gdy zaczynałem swoją harcerską drogę cztery dekady temu. Ojciec naszego zastępowego miał pistolet – wiatrówkę zacnej marki „Łucznik”. Wówczas trzeba było mieć na nią pozwolenie (sic!). Strzelaliśmy w mieszkaniu tegoż zastępowego, na kulochwycie z paczek makulatury, do ręcznie robionych tarcz (okres planowych niedoborów) i poprawialiśmy swoje wyniki. Ostatni raz w sobotę poprzedzającą wprowadzenie stanu wojennego. Coś nas podkusiło, żeby zamiast tarczy powiesić fotografię wodza partii komunistycznej mocarstwa, w orbicie którego znajdował się wtedy nasz kraj. Z perspektywy lat – totalna głupota, wówczas przejaw buntu. Dobrze, że nikt do bezpieki nie doniósł, bo taka forma manifestacji poglądów godziła w istniejące sojusze. Później obok wiatrówek pojawiły się kbks-y (dzięki Szczepowi 296), większe dystanse, broń bojowa i tak do dziś. Nawet do strzelectwa udało się namówić druhnę córkę.
Po drugie dobrze poprowadzone zajęcia strzeleckie uczą przestrzegania zasad oraz instrukcji. Tych technicznych i tych bezpieczeństwa. Budowa i konserwacja broni, zasady celowania, balistyka oraz traktowanie każdej broni jako naładowanej. Kierowanie lufy wyłącznie w stronę tarczy lub w górę (na otwartym terenie) albo w dół (w pomieszczeniach) i inne „rytuały” - to zostaje czasem na całe życie. W tym roku na kursie drużynowych wędrowniczych strzelectwo było jedną z kilku ilustracji zajęć specjalnościowych. Kiedy pakowałem wiatrówki i resztę sprzętu do samochodu, aby przewieźć wszystko na wybrane miejsce, nasz oboźny bez większego namysłu dorzucił solidną apteczkę. Nawet mnie nie zapytał, czy jakaś już jest, po prostu zadział odruchowo – jest broń - ma być apteczka. Nieważne, że druga. Ot, taki cenny nawyk.
Po trzecie przybliżenie historii. Strzelectwo w swojej kilkusetletniej historii jest nierozerwalnie związane z postępem technicznym oraz konfliktami, które ukształtowały obecną mapę polityczną i gospodarczą świata.
Obcowanie z historyczną bronią lub jej wiernymi replikami wpływa na wyobraźnię i pozwala lepiej zrozumieć wojny napoleońskie, podbój zachodu Ameryki Północnej czy realia drugowojennej konspiracji. W przeciwieństwie do komputerowych gier realny pistolet czy karabin swoje waży, ma ograniczoną celność i zapas amunicji oraz realną siłę ognia. W tym roku pokazałem harcerzom świeżo pozyskaną replikę niemieckiego MP-40. Szybko zauważyli, że ciężko było ten automat nosić bez pasa a jeszcze trudniej ukryć w torbie czy pod ubraniem. Ot, taki przyczynek do pracy z bohaterem szczepu.
Po czwarte identyfikacja celu. W Harcerskim Kole Lotniczym „Trawers” wszystkim przyszłym zwiadowcom wbijano do… głowy, że palec na spuście kładzie się w ostatniej chwili przed oddaniem strzału. Jak już cel jest zidentyfikowany i namierzony. Bo strzał to rzecz nieodwracalna. W codziennym życiu określanie celu jest nie mniej istotne, choć zazwyczaj podjęte działania łatwiej można skorygować. Byle zrobić to w porę. O takich celach warto dyskutować lub je twórczo modyfikować.
A teraz o tekstach z poprzedniego numeru „Świerszcza”
W ten sposób odchodząc od strzelectwa właściwego popełnię kilka dygresyjnych uwag pod adresem moich ulubionych Druhów, którzy mnie zainspirowali w ostatnim podwójnym numerze PŚ (76/77). Janek Korkosz zastanawiając się nad nowym polem służby napisał, czego mu brakuje w ZHP. W mojej ocenie idealnie wskazał tematy, które mogą być nośne w gronie wędrowniczym. Takim, co to traktuje poważnie i na dorosło nasz system wartości wyrażony w Prawie i Przyrzeczeniu. Zatem może warto pójść w tę stronę, Janie?
Druh Adam Czetwertyński skupił się na demotywującym charakterze uwag wygłoszonych na zjeździe sprawozdawczym, choć raczył zauważyć, iż kultura wypowiedzi wzrosła. Ja osobiście spojrzałbym na te same sprawy przez pryzmat celu. Nie zgadzam się z ukrytą między wierszami tezą autora, że intencją było „dokopanie” komukolwiek. Raczej dostrzegam wysłanie impulsu, że z kształceniem kadry oraz formalnym uregulowaniem statusu Stężycy należy coś zrobić. Bo w pierwszym przypadku zainteresowane środowiska będą wysyłać ludzi na kursy zewnętrzne, a w drugim będzie pole do niedomówień i krzywdzących opinii lub komentarzy. Natomiast mój silny wewnętrzny sprzeciw budzi koncepcja (nawet hipotetyczna) zwinięcia Szczepu 31 do kręgu Stężyca. Zadziwia mnie, że pod adresem mojego komendanta szczepu i mojej drużynowej można było stawiać oczekiwania (cele) podwojenia stanu drużyny lub powołania kolejnej w tej samej szkole. Natomiast w stosunku do innych dopuszczalna jest myśl o zawieszeniu działalności. Jak dla mnie komendant szczepu powinien zabrać się do roboty (uzyskać wsparcie przyjaciół?), ale może się nie znam, wszak szczepowym byłem tylko dwa razy.
Druhowi Stanisławowi jestem szczerze wdzięczny za zachęcającą recenzję nowej ekranizacji powieści „Diuna”. Nie wiem, czy stanie się tak kultowa jak (w pewnych kręgach) film Davida Lyncha z 1984 r. ze wspaniałymi kreacjami Kyle MacLachlana, Stinga, Jürgena Prochnowa, Lindy Hunt czy Maxa von Sydowa. Zwłaszcza, że na drugą część trzeba jeszcze poczekać. Ale dzisiejsza technika kinematograficzna robi wrażenie. Natomiast na pewno warto przeczytać samą powieść, nawet gdy ktoś nie przepada za science-fiction. Od warstwy fantastycznej można się łatwo oderwać i wtedy pozostają spiski, polityka, ekologia, metafizyka i… praca nad sobą. Tak, onegdaj elementy fabuły zostały wykorzystane na hufcowym kursie drużynowych „Arrakis 1”, który rozwinął się w kurs chorągwiany „Arrakis 2”. Tam podpieraliśmy się „Diuną” w celu ćwiczenia siły ciała, umysłu i ducha.
W efekcie wyszło całkiem zgrabne grono kadry szczepów 13, 31, 32, 160, 295, 296 czy 303. Do dziś uważam litanię Bene Geserit przeciw strachowi za rewelacyjne ćwiczenie relaksacyjne przed np. egzaminem. Co więcej, przypomnieliśmy ją w tym roku na kursie drużynowych wędrowniczych. Spytajcie absolwentów z hufca, czy działa. Tylko warto sięgnąć do pierwszego polskiego tłumaczenia z 1985 r., bo późniejsze nie oddają rytmu i melodii tej litanii. Oryginalnego przekazu też nie.
Na koniec uwaga do Franka. Ryzyko przekształcenia się zastępu czy innej małej grupy harcerskiej o spontanicznym pochodzeniu lub składzie w koterię odchodzącą od celu, jaki jest zdefiniowany w Harcerskim Systemie Wychowawczym, istnieje od zarania harcerstwa. Natomiast szczegółowej recepty doszukiwałbym się w postawie wodza wobec zespołu, któremu przewodzi. On nie może nie widzieć i nie reagować. Nie może też być bierny. Zatem przypomnę jeszcze Dantego:
To przykład osobisty może przesądzić, czy dana grupa utraci cel i zbłądzi, czy też utrzyma kurs zgodny z pierwotnym ideałem. Przytoczone przez Franka wskazówki przypominają od położeniu celu i jego opisaniu. Natomiast kluczem jest sternik, czyli przykład osobisty.
Świątecznie i noworocznie życzę wszystkim skutecznego celowania.
hm. Krzysztof Rudziński „BREDIS” HR