MAGAZYN Nr 1/2020 (11) BEZPŁATNY ISSN 2353-1142 www.folk24.org w w w.folk24.pl
JESTEM UKŁADACZEM... Rozmowa z Piotrem Bukartykiem
FOLK-ROCK I ŚREDNIOWIECZNE MISTERIA Trylogia „The Mysteries” w Royal National Theatre
PROSTSZY NIŻ FLET PROSTY O edukacji muzycznej słów parę
POLKY W KANADZIE Folk słowiański za oceanem
WIZJONER FOLKLORU ZAWODOWEGO Adolf Dygacz (1914 – 2004)
FELIETONY
T. Drozda, P. Bakal, R. Chojnacki, J. Deblessem, M. Majewski, T. Konador, W. Ossowski, M. Świątek, R. Zieliński 1
NA POCZĄTEK
ZE WSPARCIEM FWK Już prawie straciłem nadzieję, że uda się wydać w tym roku choć jeden numer „Magazynu FOLK24”. Gdy w związku z – wiadomo czym – kolejni reklamodawcy zaczęli się wycofywać, a nasi mecenasi wstrzymali wsparcie przeznaczone dla Fundacji na ten rok, sytuacja stała się nieciekawa. Nie zmieniło się nic aż do jesieni i już pogodziliśmy się z tym, że w tym roku trzeba tylko jakoś przetrwać, gdy z niespodziewanej strony – od Funduszu Wsparcia Kultury – przyszło… wsparcie! Choć i z tym łatwo nie było, bo, jak wiecie, wybuchła „afera” i wypłaty wstrzymano, a jak już odblokowano, to okazało się, że będzie mniej o 20%, niż początkowo przyznano. Ale nasza machina poszła już w ruch i numer zaczął się składać. Skoro czytacie, znak, że się udało! Co więcej, magazynu jest „dwa razy bardziej” niż dotąd, bo postanowiliśmy choć tak zadośćuczynić naszym Czytelnikom, którzy na kolejne wydanie musieli tak długo czekać. A w numerze nowi autorzy i nowe tematy, ba!, nawet nowe działy. Mam nadzieję, że tak zostanie, a może będzie magazynu jeszcze więcej? BARDZO dziękuję WSZYSTKIM! Dziękuję jak zawsze naszym stałym autorom, felietonistom, którzy mimo nawału własnych zadań jednak znaleźli czas i napisali (choć dedlajny były wyjątkowo krótkie). Maciej Świątek jak zawsze zaprasza na scenę country („XX Plebiscyt Dyliżanse”), Wojtek Ossowski komentuje naszą folkową scenę („Ku pokrzepieniu”), Rafał Zieliński motywuje folkowców („Folkowy śpiewaku, daj głos”), a Tadeusz Konador rozprawia się z naszą kolejną socjalmedialną burzą („Kto śpiewa i tańczy”). Serdecznie witam na łamach nowych autorów. Teresę Drozdę („Strefa piosenki”), Janusza Deblessema („Jestem układaczem rymowanych historyjek”), Marka Majewskiego („Z której szuflady?”), Witka Kulczyckiego („Prostsze niż flet prosty”) i Witolda Vargasa – w nowej roli („Andyjskie vademecum”). Znacie ich z mediów, audycji, książek, a nawet ze sceny – mam nadzieję, że zagoszczą u nas na dłużej. Witam także młodą krew folkowego świata – Karolinę Jastrzębską („Wielki mały instrument”) i Katarzynę Marcinkowską („Folk-rock i średniowieczne misteria”). Dziękuję też bardzo za artykuły paniom Agacie Krajewskiej z Muzeum Górnośląski Park Etnograficzny („Wizjoner folkloru zawodowego”) oraz Oldze Szelc („Dawne w nowym”). Poza tym zajrzeliśmy do Toronto w Kanadzie – jak się okazuje bardzo polskiego. Jak zawsze w dziale recenzji opisaliśmy Wam kilka płyt, ale też i książek. Zajrzeliśmy także do ostatnich wydań bratnich magazynów folkowych. Do tego prezentujemy Wam dwie młode, ale już dobrze się zapowiadające kapele – Stację Folk i Good Staff – oraz historie powstawania pierwszych polskich szantowych winyli. Mam nadzieję, że taka dawka artykułów jakoś pozwoli Wam dotrwać do wiosny i kolejnego numeru „Magazynu FOLK24”. Miłej lektury wszystkim życzę i ponieważ rok nam się kończy – życzę także zdrowia i obyśmy jak najszybciej mogli znów się spotykać na koncertach i festiwalach, niech rok 2021 nie będzie już tylko online. A kto chce nasz „Magazyn FOLK24” do swojej skrzynki – piszcie.
MAGAZYN Nr 1/2020 (11) BEZPŁATNY ISSN 2353-1142 www.folk24.org w w w.folk24.pl
JESTEM UKŁADACZEM... Rozmowa z Piotrem Bukartykiem
FOLK-ROCK I ŚREDNIOWIECZNE MISTERIA Trylogia „The Mysteries” w Royal National Theatre
PROSTSZY NIŻ FLET PROSTY O edukacji muzycznej słów parę
POLKY W KANADZIE Folk słowiański za oceanem
WIZJONER FOLKLORU ZAWODOWEGO Adolf Dygacz (1914 – 2004)
FELIETONY
T. Drozda, R. Chojnacki, J. Deblessem, M. Majewski, T. Konador, W. Ossowski, M. Świątek, R. Zieliński 1
MAGAZYN FOLK24 NR 1/2020 (11) Redaktor naczelny: Kamil Piotrowski Redakcja: Anna Wilczyńska, Rafał Chojnacki, Tadeusz Konador, Wojciech Ossowski, Maciej Świątek, Witt Wilczyński, Rafał Zieliński Redakcja techniczna: Wojciech Małota-Wójcik Współpraca redakcyjna: Basia Wójcik Korekta: Katarzyna Marcinkowska Autorzy: Teresa Drozda, Karolina Jastrzębska, Agata Krajewska, Katarzyna Marcinkowska, Olga Szelc, Piotr Bakal, Janusz Deblessem, Witek Kulczycki, Marek Majewski, Witold Vargas Projekt: Robert Derda Skład dtp: Marcin Łęczycki, Maciej Oczkowicz – MUZO Na okładce: Piotr Bukartyk (zdj. Przemek Bednarczyk) Numer zamknięto: 20.12.2020 Nakład: 550 egz. Wydawca: Fundacja Folk24, www.folk24.org Adres redakcji: 50-138 Wrocław, ul. Kuźnicza 11-13/15a (IIIp) tel. + 48 516 067 476 | e-mail: redakcja@folk24.pl Dystrybucja i reklama: Fundacja Folk24, e-mail: fundacja@folk24.org Wsparcie ze środków Funduszu Przeciwdziałania COVID-19
Kamil Piotr Piotrowski Redaktor naczelny Wrocław, 20 grudnia 2020
1/2020 (11) Magazyn FOLK24
1
SPIS TREŚCI
WYWIAD
JESTEM UKŁADACZEM RYMOWANYCH HISTORYJEK
W FOLKOWYM TONIE
Stund-uper, tyle że sit-downer
4 Andyjskie vademecum
Rozmawiał: Janusz Deblessem Zdjęcia: Przemek Bednarczyk, Anna Goc
FELIETON 7 Strefa piosenki WYWIAD 9 Jestem układaczem rymowanych historyjek FELIETON 16 Z której szuflady?
8
W FOLKOWYM TONIE
17 Folk-rock i średniowieczne misteria 20 Wielki mały instrument W FOLKOWYM TONIE 24 Folkowy śpiewaku daj głos! FOTOGRAFIE 26 XXX Mikołajki Folkowe
Była premiera… Wiesz, miało się zacząć od koncertu radiowego. Mieliśmy też trasę. Do zagrania do końca roku było więcej niż 10 sztuk jeszcze. Obiecywaliśmy sobie bardzo wiele po tym wydarzeniu, no ale odpadło to wszystko. Tylko raz zagraliśmy te piosenki, w Kostrzynie nad Odrą, w bardzo dla mnie specjalnym miejscu, bo tam przecież od lat – już jedena-
stu – jeżdżę na Woodstocki, Pol’and’Rocki i z Jurkiem (Owsiakiem) robimy tam finał. Bukartyk. „Być może to wszystko” to tytuł płyty, a na okładce obraz. To jest obraz mojego serdecznego przyjaciela, malarza, Darka Milińskiego. Byłem u niego w domu, w Pławnej. Usiedliśmy, pobrzdąkałem trochę na gitarze, zagrałem jakieś nowe piosenki
8-15
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
PRZEMINEŁO Z FOLKIEM INSTRUMENTY
Rozmowa z Piotrem Bukartykiem, bardem, autorem tekstów i muzyki, związanym ze sceną poezji śpiewanej, ale i kabareciarzem, rockmanem, członkiem Akademii Fonografii ZPAV. O nowej płycie, o życiu, o muzyce.
Piosenek mieliśmy jak zwykle w nadmiarze, ale nagle stało się tak, że dotychczasowy, znany mi świat runął. Kiedy wydostałem się spod zgliszczy, zorientowałem się, że nie bardzo mi go brakuje. Z gruzów wygrzebałem zasady, którymi zwykłem kierować się w życiu, i postanowiłem, że zachowam je na pamiątkę.
1/2020 (11) Magazyn FOLK24
W FOLKOWYM W FOLKOWYM TONIE TONIE
WSTĄP do KLUBU FOLK24
9
PRZEMINĘ Z FOLKIEM
FELIETON
TA” – z podejściem mniej romantycznym, bardziej tradycyjnym. Jeśli chodzi o Chile konieczMuzyka kreolska, oparta przede wszystkim na nie wpiszcie „ILLAPU” albo „INTI ILLIMANI”. instrumentach strunowych szarpanych. Kreolska Ta „nowa fala” w muzyce andyjskiej nie ma już oznacza, że wykonywana była przez Kreolów, bezpośredniego związku ani z tradycyjną wsią, czyli Hiszpanów urodzonych w koloniach. ani z tradycyjnym miastem. Jest, jak pisałem, Wpiszcie: „ZAMBO CAVERO”. To jeden z milio- miksem obu stylów. Rekonstrukcję najstarFolk niejedno ma imię szych wykonań w instrumentarium mieszanym na przykładów. Słychać tu duży wpływ muzyki hiszpańskiej ale też afrykańskiej i w niektórych usłyszycie u „MUSICA DE MAESTROS”. utworach melodyki andyjskiej, szczególnie Tekst: Teresa Drozda w muzyce z Ayacucho w Peru, które ma szczegól- „Nowa fala”. Uczyniła muzykę andyjską znaną ną historię. Wpiszcie „CONTRAPUNTO AYACU- na całym globie, a w ślad za tym ruszyli w świat grajkowie, by zauważają, koncertowaćale w nie dużych salach CHANO”. Ekwadorskie nuty: „MI NUEVO Debiutuję. Na łamach „FOLK24”. Łamach, które piosenkę od razu się zoraz nią kojarzą, przedetowszystkim grać na ulicy. REQUINTO”, boliwijskie: „DESDE LA„piosenka ROTON-folkowa” choć niemal na całym świecie po prostu piosenka autorska, wykonywana przez DA HUGO jej BARRANCOS”. twórcę – śpiewającego autora. Niestety, nastąpiło przesilenie. MuzykaJaromír andyjska. To głównie z tych znany dwóchw Polsce wały osobnych, opatrzonych odpowiednimi etyNohavica – najbardziej Tej muzyki było wszędzie tyle,koncertów. że „Andy” zniknęły oddzielnych kiedyś kietami audycji czy Jeszcze w latach czeski bard,gatunków śpiewającypowstała poeta, w muzyka swojej ojczyźnie niemal całkowicie z festiwali piosenka, międzynarodowych andyjskajest taka, jaką wykonywaliśmy Varsovii folkodziewięćdziesiątych która już zyskiwafolkarzem (folkař), czyli wśpiewakiem na wiele ła lat.przymiotnik Część muzyków została w Europie i, sobie Mancie. wym. Czerpaliśmy w równej mierzeczy z obu źró-zabałaga„poetycka”, całkiem nieźle Jak Dylan. Nie wiem, z tego szukającradziła, sposobu żeby na przetrwanie, stworzyła zgoddeł oraz nionego od innychnazewnictwa zespołów, które wy-piosenki przypomnieć sukcesy Grzegorza coś ten dla miks polskiej niedla z oczekiwaniami ulicy nowyWasika styl. Korzysta się konywały. Turnaua, Jarosława czy Roberta Kaautorskiej wynika, niemniej otwierające się w donim z elektronicznych produkowasprzyckiego. Czypodkładów, wtedy to był pop? Czy wtedy to niej łamy „FOLK24” należy uznać za krok w środowisku. Bardzo ważna jest preA oto topbrą lista zespołów „nowej fali” z końca nych w tym był folk? Co to było? stronę. Krok tej porządkujący. zencja. Świetnie się spisują pióropusze z Ameryki XX wieku. Północnej, twarze,na fleki i grzechotki znam odpowiedzi te pytania, ale ostatnio Piosenka autorska jest zjawiskiem szerokim, zło- Niepomalowane na nogach. Dużojeruchu i mocna ge- widzę Jeśli chodzi o iBoliwię, wpiszcie „LOS KJARzadaję sobie scenicznego coraz częściej, ponieważ żonym bardzo demokratycznym. Coraz częściej stykulacja. Repertuar czerpią z „nowej KJAS”. Ma sporo kawałków mocnosię kreolskich i wiem, jak wiele traci polskie fali”, życie ale muzyczne, granice między gatunkami zacierają. Utwór z ogólnoświatowego romantyczneale i teżz wtręty mocno wiejskie. Ciekawe, nie zauważając,repertuaru marginalizując artystów takich gatunku „poezji śpiewanej” dziś, czy nawetteż jeśli go. W tych na fletni jednorzędorozpoznacie ichpodstawową kompozycję:przesłankę, „LLORANDO jakzespołach Zuzanna,gra Nicsię Wielkiego, Hanka Wójciak, Paspełnia czyli SE jest zaśpiewej techniką rumuńską, jak „GEORGHE ZAMFUE”. Dalej możecie wpisaćz „SAVIA ANDINA” weł Ruszkowski, Michał Łanuszka czy Paweł wanym wierszem, racji użycia nowoczesnej FIR”, wokaliza„Specjalnie”, przypominaczyli śpiewy plemion albo „GRUPO WARA”. W Europie w tym czasie po prostu bez zrozutechniki looperów czy samplerów, przestaje się a Wójcik. północnych prerii – „HEAL YOUR SOUL”. są Ra-tak twórolbrzymią robotę wykonała „BOLIVIA MANi schematycznie traktowani z pierwotnym gatunkiem kojarzyć. Tyle że nie mienia zem dajeczy to jakiś efekt. Niektórym się podoba, ale Osińska i nieschematyczni artyści jak Dorota wiadomo, jakim gatunkiem się staje. Wszystkie nie można żeby w tym było cokolwiek czypowiedzieć, Marcin Januszkiewicz – oboje w 2020 roku określenia piosenki, która jeszcze nie jest popem, z tradycyjnej muzyki andyjskiej. wydali fenomenalne płyty, których z ciekawością ale już na pewno nie jest gitarowo-swetrowym (celowo używam najbardziej schematycznych i zachwytem słuchać się będzie także za 20 lat. skojarzeń) zawodzeniem, wciąż tę piosenkę Esencja jakoś tego postandyjskiego stylu – wpiszcie: „INCA GOLD” albojasne, „LEOnie ROJAS – THE stygmatyzują. Spychają w niszę. Z drugiej strony I żeby było upominam sięLAST w tym felietoOF THE nie, MOHICANS” albobyć „HERMANOS w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych, otwierającym może jakąś SALAszerszą dyskuZAR”. ci młodsi, z specjalne długimi włosami. CzyTEJ piokiedy na studenckich, niszowych imprezach de- Uwaga, sję, o jakiekolwiek traktowanie to czy jest muzyka ludowa? Tak, to muzyka ludu.o to, żeby biutowali Ewa Demarczyk, Maryla Rodowicz senki. Upominam siębo o uwagę dla niej, to już inna Disco polo to też Marek Grechuta – takich podziałów nie Jakiego, było. słuchacz miałsprawa. szansę się dowiedzieć (czyli usły„muzykaszeć), ludowa”. Tekst był równie ważny, co muzyka. Grechuta że obok przysłowiowego Zenka jest coś jeszi Demarczyk śpiewali poetów, Rodowicz – Osiec- cze. Upominam się o wyrzucenie do kosza ką (w tamtych latach jeszcze „tylko” tekściarkę). wszechpotężnej zasady inżyniera Mamonia, że nie Piosenki Młynarskiego czy Kofty na antenach ra- może mi się podobać coś, czego nie znam. Może. diowych albo na festiwalu w Opolu nie potrzebo- Tylko muszę mieć szansę, żeby to USŁYSZEĆ. dyjskiej.
ANDYJSKIE VADEMECUM Czyli czego słuchać w Ameryce Południowej Tekst: Witold Vargas
Zostałem poproszony, o krótki instruktaż „co jest czym”, dla miłośników muzyki andyjskiej. Kim jestem, żeby coś o tym wiedzieć? Urodziłem się w Boliwii i spędziłem tam dzieciństwo. W Polsce byłem Uwaga ORGANIZATORZY wydarzeń członkiem zespołu Varsovia Manta. Wychowałem się na tej muzyce i umiem odróżnić ziarna od plewy, choć nie twierdzę, że moje kryteria są jedynymi słusznymi. Jeśli ORGANIZUJECIE koncert, festiwal, warsztaty i CHCIELIBYŚCIE to zareklamować w Magazynie na Portalu Folk24.pl, w naszym później i FOLK24, równocześnie istniały rozMuzyka andyjska to muzyka, w której czuje się Wcześniej, Facebooku lub Folkletterze prosimy o kontakt z nami składy instrumentalne. jakiś procent domieszki wpływów muzyki tych maite inne kultur, które wchodziły w skład dawnego imperium Inków. Wpływ ten może być dziś słyszalny z różnych względów. Pierwszy to instrumentarium, z którego najbardziej charakterystyczne są fletnia oraz flet krawędziowy „quena” (czyta się „kena”). Istnieje też sporo innych instrumentów dętych prekolumbijskich, ale one są mniej rozpoznawalne. Prócz tego istniały też bębny. Drugi element rozpoznawczy to charakterystyka linii melodycznej, która zachowała się i rozwinęła w nowym instrumentarium. Jeśli chodzi o rytm, wprowadzenie instrumentów strunowych sprawiło, że stał się on bardziej złożony, rozdrobniony, z racji specyfiki gry na gitarze i „charango”, małej gitarce pochodzenia śródziemnomorskiego (istnieje niemal identyczny instrument na Wyspach Kanaryjskich i zwie się „timple”).
W telegraficznym skrócie podrzucam Wam wskazówki do rozpoznawania różnych gatunków Uwaga WYKONAWCY! WYDAWCY! muzyki andyjskiej. Podam hasła, które warto wpisać w wyszukiwarkę, by znaleźć odpowiednie Jeśli CHCIELIBYŚCIE pojawić się w naszym przykłady na YouTubie na pierwszej pozycji. SPISIE wykonawców lub wydawnictw, I tak: Muzyka wiejska, zawierająca wnajwięcej które raz w roku publikujemy Magazynie FOLK24 elementów muzyki prekolumbijskiej. Można powiedzieć, że jest względnie rdzenna. Wpiszcie: PISZCIE, DZWOŃCIE „SICURIS DEredakcja@folk24.pl ITALAQUE”. Ważne, żeby nie516 było067 476 | tel. +48 żadnych strunowców. Na tej samej zasadzie możecie wpisać „PINQUILLADA” – od nazwy an-
REKLAMUJ się z FOLK24
SZANOWNY CZYTELNIKU
Jeśliskład chcesz mieć zespołu gwarancję otrzymania każdego kolejnego numeru Klasyczny instrumentów andyjskiego do niedawna był taki: fletnie, qunaszego bezpłatnego Magazynu FOLK24 bezpośrednio do swojej ena, charango, gitara, bęben i wokal. Ale to skrzynki lub chciałbyś uzupełnić brakujące numery potwierdź względnie młody wynalazek. Nazwę go rozamówienie i opłać tylko koszt wysyłki. boczo „nową falą”. Ma jakieś 100 lat, a jego szczytowy okres popularności przypadał na lata 70.–90. ub. w. Co nie znaczy, że to cała muzyka andyjska tamtego okresu.
Szczegóły: fundacja@folk24.org
4
STREFA PIOSENKI
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
1/2020 (11)1/2020 Magazyn (11) FOLK24 Magazyn FOLK24 5
str. 4-5
GŁOS BARDA
INSTRUMENTY
Tekst: Marek Majewski
Trylogia „The Mysteries” w Ro
Miałem szczęście. Bo w 1969 roku, jako najmłodszy na Politechnice Warszawskiej student (niecałe 17 lat), trafiłem na Rajd Beanów. Rajd jak rajd – sobotnie przejście na nocleg, potem w niedzielę trasa i zakończenie. Ale dla mnie szokiem i odkryciem nowego świata było wszechobecne śpiewanie. Zaczęło się już w podmiejskim pociągu, towarzyszyło praktycznie każdej sytuacji i kończyło się w pociągu powrotnym, a właściwie na peronie dworca Warszawa-Śródmieście tradycyjnym odśpiewaniem „Szkockiej”. Zachwycony wsiąkłem w piosenkę turystyczną. Zresztą wtedy nikt sobie nie zawracał głowy definiowaniem gatunków. Śpiewało się wszystko – co kto umiał i co komu w duszy grało. Było oczywiście opiewanie butów rajdowych, uroków dźwigania plecaka i przyrodolecznicze pogodynki. Ale wcale nie wyłącznie, a nawet nie przede wszystkim. Bo był też cały wielki rozdział piosenki studenckiej. A jeśli studenckiej, to i z kabaretów studenckich – choćby STS-u pióra Jonasza Kofty czy Agnieszki Osieckiej, albo Salonu Niezależnych. Były piosenki Piwnicy pod Baranami. Były piosenki żeglarskie, jeszcze wtedy nienazywane szantami. Były piosenki wojskowe i legionowe, ale także pacyfistyczne i antywojenne. Było mnóstwo piosenek ludowych, jeszcze wtedy, na szczęście, nienazywanych folkiem, co pozwoliło uniknąć dyskusji, co nim jest, a co nie. Piosenki ludowe mogły być polskie, ale szanujący się gitarzysta rajdowy z reguły znał oprócz tego kilkadziesiąt utworów słowackich, czeskich, jugosłowiańskich (jeszcze wtedy), ukraińskich, białoruskich, a przede wszystkim rosyjskich – od Okudżawy i Wysockiego po piosenki „łagiernyje” i „błatnyje”, czyli pocho16
dzące z obozów, kolonii karnych i środowisk chuligańsko-bandyckich. Były piosenki z Ameryki, ale oczywiście po polsku i nie nazywane „country and western”. Były piosenki podwórkowe – najczęściej warszawskie lub lwowskie. Były piosenki cygańskie. Były wreszcie arie operetkowe, na czele z „Hymnem włóczęgów” z operetki „Król włóczęgów” Rudolfa Frimla, a nawet operowe, najczęściej zresztą w przeróbkach. I wiele, wiele innych… Wtedy to wszystko była „piosenka turystyczna”. Miałem szczęście, że to są moje korzenie muzyczne. Bo nic raczkującemu gitarzyście ze znajomością paru akordów na krzyż nie mogło dać szerszego poglądu na muzyczne style i gatunki. Los sprawił, że nie bywałem na imprezach piosenki turystycznej przez prawie czterdzieści lat. Zajmowałem się w tym czasie satyrą polityczną, aż mnie to zbrzydziło, bo ile można się śmiać z czyjegoś kalectwa… Ale kiedy po tej przerwie pojechałem na 50. Giełdę do Szklarskiej Poręby (w tym roku była 53. ale o tym sza, bo nielegalna), poczułem się jak u siebie. Dlatego dzisiaj, kiedy obserwuję zażarte polemiki na temat czystości gatunków w poszczególnych niszach, kiwam ze zrozumieniem dziaderską głową, biorę gitarę i pytam przyjaciół – no to z której szuflady?
W FOLKOWYM TONIE
czamy Lloydowi Loarowi, który został zatrudniony w firmie Gibsona na stanowisku projektanta. Aktualnie modele podpisywane przez niego osobiście są traktowane jako wzorzec brzmienia i jakości, a co za tym idzie, cena oryginalnych mandolin z 1924 roku liczona jest w setkach tysięcy złotych.
FOLKOWY ŚPIEWAKU DAJ GŁOS! O szukaniu folku w tele-szołach Tekst: Rafał „Zielak” Zieliński
WYDAWNICTWA TAM 32 Recenzje z zagranicy
Czasy swojej świetności mandolina przechodziła już dawno temu, ale z ogromną radością obserwuję dzisiaj wzrost jej popularności w Polsce. Ten instrument, często niesłusznie niedoceniany, brał udział w nagraniach wielu gwiazd nie tylko muzyki folkowej, bluegrassowej lub
FUNDACJA FOLK24 36 Minął rok
20
Historia w pigułce Korzeni mandoliny możemy doszukać się już w starożytnym Egipcie, a nawet wcześniej. Miała ona nieco inny kształt, współcześnie nazywany lutnią. W Europie był to także popularny instrument, wykorzystywany przez większość ówczesnych bardów. Lutnia z biegiem czasu ewoluowała do kolejnych instrumentów takich jak gitara czy właśnie mandolina. Krajem, który zmienił wygląd, kształt i zarazem brzmienie mandoliny w największym stopniu, były Włochy, gdzie w okolicach XVIII wieku zaczęły powstawać jej nowe formy. Miała jeszcze płaską przednią i tylną płytę oraz cienkie struny ze ścięgien zwierzęcych. Dopiero w XIX wieku Pasquale Vinaccia usztywnił konstrukcję, pozwalając na wydobycie mocniejszego dźwięku przez zmianę tylnej płyty na półkolistą czaszę oraz wygięcie przedniej. Założył też grubsze struny. Taki instrument, nazywany mandoliną neapolitańską, do dzisiaj wykorzystywany jest głównie w muzyce klasycznej.
Może niektórzy z czytelników tu skończą lekturę, bo przecież „to popelina robiona pod publiczkę, z góry ustawiona”, a poza tym to „woda na młyn koncernów i telewizji”, nie mówiąc o tym, że z folkiem nie ma nic wspólnego. Półprawda.
Mandolina neapolitańska, źródło: www.metmuseum.org Mandolina z płaską płytą oraz neapolitańska były popularne również w Polsce – często wykorzystywano je w orkiestrach mandolinowych (m.in. w znanej Orkiestrze Mandolinistów Edwarda Ciukszy) oraz jako obowiązkowe instrumenty w szkołach. W Warszawie przyjęła się także banjolina – połączenie mandoliny i banjo, a to za sprawą Stanisława Grzesiuka, który opowiadał historie z życia, akompaniując sobie na tym instrumencie, który zresztą sam zbudował. Dzisiaj też możemy usłyszeć banjolinę w muzyce warszawskiej, m.in. w rękach Grzegorza Domańskiego (Trupa Warszawiaki / Nicponie / Syrenka). Banjolina Bułas zdj. Michał Bułas Tradycyjna mandolina bluegrassowa W 1902 roku Orville Gibson założył firmę pod swoim nazwiskiem, która zajmowała się m.in. budową mandolin, w tym najbardziej znanej w muzyce bluegrassowej mandoliny archtopowej – o wysklepionej płycie (F-5). Większość istotnych zmian, które doprowadziły do powstania znanej dziś mandoliny F-5, zawdzię-
Lloyd Loar z mandoliną, 1911 r., źródło: www. digital.lib.uiowa.edu Mandolina archtopowa współcześnie jest delikatnie modernizowana przez lutników, którzy, wykorzystując nową wiedzę, starają się ciągle udoskonalać ten instrument, aby brzmienie było jeszcze bardziej wyrafinowane. W Polsce możemy kupić ręcznie robione mandoliny F-5 (i nie tylko) w pracowni lutniczej Bułas Banjos w podwarszawskich Łomiankach, gdzie Michał i Piotr Bułas wykonują świetnie brzmiące i piękne instrumenty. Mandolina Bułas, model F-5, zdj. Michał Bułas
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
1/2020 (11) Magazyn FOLK24
21
str. 20-23
CZYTELNIA 38 O książkach
FOTOGRAFIA
Rzeczywiście głównymi beneficjentami tej rozrywki są zwiększające oglądalność stacje telewizyjne i fonograficzni giganci wyłapujący co ciekawszych, dobrze rokujących wokalistów. Kolejni na liście profitów są i tak znani już jurorzy, a startujący artyści są dopiero następnym ogniwem w tym łańcuchu pokarmowym. Rzeczywiście występy mają raczej klimat karaoke i o ile talentu wielu śpiewającym odmówić nie można, to w pewnym momencie zlewa się nam to w jeden „wykon” przerywany komentarzami osób siedzących w fotelach jurorskich. I rzeczywiście nie ma to nic wspólnego z folkiem... A nie, stop. Tak można pomyśleć, patrząc na tych najbardziej promowanych wykonawców w polskich edycjach podobnych programów. U nas folkowi muzycy po prostu omijają taką okazję do pokazania się szerszemu gronu widzów albo są pomijani przez producentów zapraszających artystyczny narybek na telewizyjne sceny. 24
A tymczasem reszta świata myśli o ludowych dźwiękach zdecydowanie inaczej. Zresztą wystarczy popatrzeć na różne odsłony programu „The Voice”. We Francji Battista Acquaviva śpiewająca w ascetyczny sposób tradycyjny „Psalm Dawida” odwraca wszystkie cztery jurorskie fotele. Podobnie jak grający na gitarze Gulaan, śpiewający tradycyjną pieśń Kanaków z Nowej Kaledonii, Luc Arbogast, który wysokim głosem wykonuje sefardyjską pieśń z XV wieku akompaniując sobie na bouzouki, czy grająca na harmonium i śpiewająca mongolską pieśń Lily Jung. Sensacją staje się Mennel Ibtissem śpiewająca w wersji angielsko-arabskiej „Hallelujah” Leonarda Cohena. Tradycyjny śpiew z Korsyki obraca dwa fotele. Wyjedźmy z Francji. Edycja niemiecka, na scenie Guido Goh z afgańskim rubabem śpiewa „Crying in the Rain” z repertuaru A-ha i mamy cztery fotele. Ukraiński „The Voice” i „Creep” zespołu Radiohead zaśpiewane wyłącznie z towarzystwem bandury – trzy fotele. Ten sam program i kozacka pieśń śpiewana do harmonium – cztery fotele. Taki sam efekt dało w belgijskim programie egzotyczne „Nour El Ain” z repertuaru egipskiego piosenkarza Amra Diaba czy w australijskiej
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
str. 24-25 W FOLKOWYM TONIE
FOTOGRAFIA
WYDAWNICTWA TU 39 Recenzje z kraju Zdjęcie Iweta Kulczycka
FOLK W MEDIACH
PROSTSZE NIŻ FLET PROSTY O edukacji muzycznej słów parę Tekst: Witek Kulczycki | Zdjęcia: Kamil Piotr Piotrowski
43 Polskie czasopisma
Z radosnym niedowierzaniem odkryłem toczącą się jakiś czas temu w internecie dyskusję na temat miejsca fletów prostych w systemie edukacji. Moje własne doświadczenia z tymi instrumentami są raczej neutralne – ani wzniosłe, ani też szczególnie traumatyczne – ale pomyślałem, że ku pokrzepieniu serc zaproponuję alternatywę, do której mam pełne przekonanie, zdobyte na przykładzie własnym i nie tylko. Dawno temu, bo w pierwszej klasie szkoły podstawowej, moja córka postanowiła zdobyć dodatkowe punkty z muzyki – trzeba było opowiedzieć o jakimś instrumencie, innym niż szkolny, i zagrać na nim. W domu mamy ich w sumie kilkadziesiąt, różnego typu, w różnych rozmiarach, słowem – duży wybór. Był jednak pewien problem – córka nigdy wcześniej na żadnym z nich nie grała. Dziecięca ciekawość oczywiście dużo wcześniej kazała jej kilka razy sprawdzić, jaki to dźwięk wydobywa się z bębenka, fletu, akordeonu, mandoliny, gitary, buzuki czy pokrywki od garnka (czasem flet posłużył za pa-
XXX MIKOŁAJKI FOLKOWE Lublin (10-13.12.2020) Wykonawcy XXX Festiwalu Muzyki Folkowej „Mikołajki Folkowe” w obiektywie Adama Wójcika
26
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
1/2020 (11) Magazyn FOLK24
str. 26-27 2
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
Trylogia opiera się na autentycznych przedstawieniach wystawianych w Anglii przed wiekami, dlatego najpierw przyjrzyjmy się pokrótce temu, czym dokładnie były średniowieczne misteria. Bryden nazwał je „brakującym ogniwem pomiędzy Eurypidesem a Szekspirem”. Były to spektakle odgrywane na rynkach średniowiecznych miast, przygotowywane przez zwyczajnych ludzi. Choć punkt wyjścia stanowiła Biblia, prócz celów religijno-dydaktycznych misteria służyły także, a może nawet przede wszystkim… rozrywce. Dlatego też biblijne historie uzupełniano o nowe, sensacyjne lub też
Śre buł wa nac pla odt alia kom rez iw Bry cym rzy
W FOLKOW TONIE
Siedzenie w domu spowodowane pandemią zawiodło mnie w rejony internetu do tej pory mi obce i przeze mnie pomijane. Mowa o fragmentach programów z serii „The Voice of…” czy innych „X-Factorach”, czyli o tele-szołach. Czy znalazłem tam folk?
„Miałem dwa lata, kiedy zobaczyłem mandolinę po raz pierwszy i pokochałem ją. To brzmienie, ten kształt i wygląd... I nadal trwam w tym przekonaniu, a to już o czymś świadczy” – Chris Thile.
country, ale także popularnej i rockowej. Możemy go usłyszeć m.in. na płytach Roda Stewarta czy zespołu Led Zeppelin. Ale cofnijmy się do początków.
kom stw cze wą z ko odz jas dzo wia mo os cze cy p
edycji występ akompaniującego sobie na mongolskim morin khuur i śpiewającego tradycyjną pieśń Bukhu Ganburgeda. W różnych krajach w „The Voice” słyszeliśmy m.in. argentyńskie tango, portugalskie fado, afrykańskie tradycyjne zaśpiewy, tajski ksylofon ranat, ludowe flety, drumle, śpiew gardłowy... Nie można nie wspomnieć o country, rdzennym bluesie i muzyce krajów azjatyckich.
Tekst: Karolina Jastrzębska | Zdjęcia: Michał Bułas
Mandolina jest instrumentem strunowym szarpanym. Jest strojona w kwintach i posiada osiem strun w czterech parach dźwięków: G, D, A i E. Podobnie jak skrzypce, ma też swoje większe odpowiedniki: altówce odpowiada mandola, wiolonczeli – mandocello, a kontrabasowi – mandobas.
Choć trylogia „The Mysteries”, czyli po prostu „Misteria”, swoją premierę w londyńskim Royal National Theatre miała przeszło czterdzieści lat temu (pierwsza część w 1977 r.), bez wątpienia na stałe zapisała się na kartach historii zarówno angielskiego teatru, jak i folk-rocka. Cykl składa się z trzech sztuk: „Nativity”, „Passion” i „Doomsday” („Boże Narodzenie”, „Pasja” i „Dzień sądu ostatecznego”) i został wyreżyserowany przez Szkota Billa Brydena. Za adaptację tekstów tych kilkusetletnich sztuk pochodzących z hrabstwa Yorkshire odpowiadał zaś Tony Harrison.
str. 16
Mandolina
29 Prostsze niż flet prosty
Tekst: Katarzyna Mar
„Misterium” – dziś słowo to kojarzy nam się z czym niowieczne misteria rzeczywiście takie były? I co stanie giej połowy XX wieku, a do współpracy zaprosimy gw Service (założony przez członków legendarnego Albion
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
INSTRUMENTY
WIELKI MAŁY INSTRUMENT
FOLK-R I ŚREDNIOWIECZ
Wyrosłem z piosenki turystycznej
str. 7
28 Bardowie polscy W FOLKOWYM TONIE
7
Z KTÓREJ SZUFLADY?
27
łeczkę do perkusji), ale na tym się kończyło. Był jeszcze jeden problem – siedmiolatka miała tydzień, dwa na nauczenie się melodii i zagranie jej przed całą klasą. Niewykonalne? Wybrała flażolet – prosty flecik, wykorzystywany m.in. w muzyce irlandzkiej (którą sam zajmuję się już od prawie trzydziestu lat). Techniki zadęcia i potrzebnych dźwięków nauczyła się pierwszego dnia, potem pograliśmy sobie raz czy dwa wspólnie. Dalej już ćwiczyła sama lub pod okiem żony, która też nigdy nie grała na żadnym instrumencie, jeśli nie liczyć jednego utworu, którego 1/2020 (11) Magazyn FOLK24
str. 29-31
29
Tak, w wielu krajach w „The Voice” folk jest obecny, jest doceniany, jest pokazywany. Oczywiście to nie jest tak, że u nas nie ma go w ogóle. W „tele-szołach” byli: Chłopcy Kontra Basia i Klezmafour w „Must be the Music”, Kapela Karpati czy Duet Gajda w „Mam Talent”, do tego zespoły góralskie... Coś tam się dzieje. Ale jakoś dziwnie te klimaty omijają stricte wokalny „The Voice of Poland”. Co jest nie tak? Folkowi wokaliści i wokalistki – odwagi! Idźcie na castingi i precastingi, wysyłajcie zgłoszenia. Pokażcie, że taki śpiew istnieje, ma się dobrze, ma potencjał. I że warto go pokazać szerszej publiczności. Po prostu bierzcie przykład z kolegów i koleżanek z innych krajów. Oni naprawdę dobrze kombinują.
SPIS TREŚCI
FOLKLOR
FOLKLOR
WIZJONER FOLKLORU ZAWODOWEGO
WYKONAWCY TAM
prof. dr hab. Adolf Dygacz (1914 – 2004) Tekst: Agata Krajewska | Zdjęcia: MGPE Chorzów
44 Połączyły różne światy
W folklorystycznych kręgach niewiele dotychczas mówiło się o muzycznych zasługach prof. dr. hab. Adolfa Dygacza (1914 – 2004) – śląskiego zbieracza pieśni, badacza terenowego, etnomuzykologa, krytyka muzycznego, który w poszukiwaniu folkloru zawodowego – i to nie tylko górniczego, powszechnie kojarzonego z przemysłem Górnego Śląska, ale także hutniczego – przemierzył niemal całą Polskę.
ROZMOWY FOLK24
Ten „wizjoner folkloru zawodowego” (tak właśnie nazwał Adolfa Dygacza jego doktorant, profesor Dionizjusz Czubala w filmie sporządzonym na potrzeby wystawy „Życie jako pieśń. Z teki profesora Adolfa Dygacza”, przygotowanym w 2020 roku przez pracowników Muzeum „Górnośląski Park Etnograficzny” w Chorzowie) w latach 60. – 70. ubiegłego stulecia odkrył muzyczne tradycje robotników.
45 Folk słowiański za oceanem WYKONAWCY TU
Było to niewyczerpane i niezbadane wówczas w naszym kraju źródło o bogatej tematyce. A. Dygacz podjął więc próbę szczegółowego opisania i sklasyfikowania folkloru górniczego, a idąc dalej, także hutniczego. Stał się pionierem, odkrywcą folkloru zawodowego. Pozostawił wiele pamiątek, które do dziś nie ujrzały światła dziennego lub nadal ukryte są w digitalizowanym aktualnie, obszernym – bo liczącym na chwilę obecną szesnaście tysięcy dokumentów – zbiorze. Rezultatem rozległych, dociekliwych badań etnomuzykologa jest pokaźnych rozmiarów archiwum, w którym znajdują się rękopisy z melodiami ludowymi, maszynopisy z tekstami pieśni, przysłowia, artykuły dla studentów, scenariusze do audycji radiowych o folklorze oraz – co najistotniejsze – nagrania informatorów, urodzonych na przełomie XIX i XX wieku. To dzięki pieśniom zarejestrowanym na taśmach szpulowych możemy posłuchać tego, co dziś coraz bardziej ska-
48 Poetycko i ludowo WYKONAWCY TU 49 Americana po polsku W FOLKOWYM TONIE
54
zane na zapomnienie, a także poznać brzmienie i dawne maniery wykonawcze śpiewaków, najczęściej wykonawców-amatorów, którzy zechcieli podzielić się z Dygaczem swoją muzyką. „Perełką” w tej kolekcji jest przede wszystkim licznie udokumentowany folklor hutników szkła – świadczący o samodzielnym dorobku muzycznym tej grupy zawodowej. Hutnicze pieśni, spisane od muzykujących pracowników, z powodu komplikacji wydawniczych nigdy nie zostały w całości opublikowane i pozostały jedynie w archiwach. W zbiorze znajdziemy zapisany wieloczęściowy hutniczy obrzęd weselny, a także niezwykle oryginalne nagrania Zespołu Hutników Huty Pokój z Rudy Śląskiej-Nowego Bytomia, w których perkusista grał na łyżkach! Adolf Dygacz kolekcjonował także szklane instrumenty. Do najciekawszych (i zachowanych do dziś) zaliczyć można m.in. piszczałki, które z racji dostępu do wspaniałego materiału produkcyjnego – szkła – konstruowali hutnicy. Instrumentarium zgromadzone przez A. Dygacza dostępne jest w Domu Pracy Twórczej Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk” w Koszęcinie.
50 Ktoś śpiewa i tańczy
1/2020 (11) Magazyn FOLK24
WYDAWNICTWA FOLK W WYKONAWCY MEDIACH TAM TU
CZYTELNIA
Co robią menedżerowie, gdy nie można organizować koncertów? Piszą książki, tak jak Bartek Borowicz. To historia jego firmy – agencji „Borówka Music”. Przygody, kłopoty, wpadki, ale i zabawne sytuacje, spotkani ludzie – słowem, życie w trasie. Napisana fajnym, swobodnym językiem. To, co wyróżnia tę „biografię” od innych, to to, że w większości dzieje się w małych miasteczkach, wioskach Polski tzw. lokalnej. Od 15 lat bowiem Borówka Music organizuje koncerty – z niemałymi sukcesami – tam, gdzie inni nie docierają. Czasem wychodzą z tego spektakularne wydarzenia, o których dzięki mediom dowiaduje się cała Polska. Pamiętacie „24 koncerty w 24 godziny w 24 miejscach”? A wiecie, kto zorganizował najdłuższy koncert (pięć godzin!) śp. Jerzego Bożka (barda, legendy sceny piosenki autorskiej)? Domówki, na które nie da
OKIEM NACZELNEGO 52 Moda na folk GALERIA
REKLAMA.indd 1
53 O przyjaźni krów z wężami FOLKLOR 54 Wizjoner folkloru zawodowego
Jest wreszcie drugie wydanie książki, która przez lata była niedostępna, a która jest jedną z obowiązkowych lektur dla wszystkich miłośników folku morskiego (i morza). Marek Szurawski, współtwórca tzw. polskiego ruchu szantowego, żeglarz, szantymen, dziennikarz, prezentuje tu, zebrane i spisane, swoje audycje z cyklu „Razem, bracia, do lin!” (nagrywane w Radiu Lublin w latach 19972009) oraz wspomnienia z rejsów. Jego „opowieści o ludziach, morzu i okrętach” to nie tylko
Duch Wielkiej Przygody Życie na morzach Życie w trasie i oceanach Odkrywanie Polski ogromna dawka wiedzy i rad praktycznych, ale też gromadzone przez „Siurawę” dawne historie, odlokalnej grzebane z archiwów, przybliżające postacie, le18/12/2020 16:32
się wejść, ale ci szczęśliwcy, którym się uda, mają ucztę nie tylko dla duszy, ale i dla ciała – to też sprawka „Borówki”. Te i wiele innych opowieści, niektóre dość niecenzuralne – Bartek nie owija w bawełnę – ale też prześmiesznych czy wzruszających czeka na was w tej książce. Żałuję, że zabrakło przykładowego „dnia pracy”, albo więcej historii z trudnym „klientem” – rozumiem, nie wszystko od razu. Lektura dla tych, którzy marzą o „wielkiej karierze muzyka”.
gendy, miejsca znane z szant i innych dawnych pieśni morza. Książka składa się z kilkudziesięciu opowieści, które można pochłaniać jedna po drugiej lub wybierać je sobie losowo, w zależności od nastroju. Co ciekawe, autor zmusza też do własnych poszukiwań. W każdej „audycji” czytelnik znajdzie zadania lub zagadki do rozwiązania. To taka morska encyklopedia, ale z akcją. Marek Szurawski „Razem, bracia, do lin!”, MemoMar 2020
Bartek Borowicz „Borówka Music – 15 lat w trasie koncertowej”, Borówka Music 2020
38
Tekst: Kamil Piotr Piotrowski | Zdjęcie: Polina Teif
Ale to tylko takie moje subiektywne odczucia. Całośćgrupy świetnie zagrana, pomysłowo zaaranżoTak się ciekawie złożyło, że założycielkę z Toronto grającej muzykę słowiańską, Ewelinę FeThe Old Paroots wana – ale nic bo zabrali za to reg- gdzie wystąpiła renc, miałem okazję poznać osobiście siedem lat dziwnego, temu na koncercie wsię Katowicach, „Shanty Reggae Party” gae’owcy, rockowcy, punkowcy z bogatym doMortiz Records wraz z młodym zespołem Blokowioska. świadczeniem (to m.in. eksczłonkowie Śmierci 2020 Habakuka Pismo Folkowe Shantyman. Magazyn Gniazdo.Klinicznej, Rodzima wiara i kulturaczy Bakshishu). Zanim dotarł do mnie krążek, obejrzałem kręcoNa Kultury parę latMorza Ewelina zniknęła by Atrakcyjność nr 149zespołu jeszcze wzrosła, gdy dołąMiłośników nr 2 mi (21)z/ horyzontu, 2020 UMCS Polka, 1 / 2020 (29) (Gliwice?) Wydawca: As gdzie Pik wraz Co ciekawe, kilkaczyła utworów ma też wersje dubo-doskonale znana do Wydawca: niego trzecia ny gdzieśNrna Śląsku klip ponownie objawić siędo w…pieśni Kanadzie, i Stowarzyszenie Animatorów Wydawca: we. Tu muzyki dopiero buja! fanom naszej sceny folkowej. Mowa o Marcie „Santy Anno”. Okazał się Folk24 pomysłowy, zFundacja tancerką Alą Stasiukzabawny założyła Patronką zespół najnowszego, drugieRuchu Folkowego początku rokusłowiańskich Sołek (górnicy Na walczą zi piratami opojawił skarb –się no Polky bajka!) tańców go w Village tym rokuBand. (21 w Do historii) nu- z zespołów Same Suki, InFidelis, która też kolejnym, 149się numerze „Pi- Marta Mimo iż „Gniazdo. od akcji kilka Spiętego i Jacka Cygana scepna festiwalach w Krakowie temu znalazła w Kanadzie. i z fantastycznym reggae’owym drive’em. I kupili składu dokooptowały nietuzinkowych meru magazynu muzyków Ro- lat W smaPolky Folkowego” dominuje Lutycznym (delikatnie mówiąc) co do „szantowych i we Wrocławiu o unikatowe brzmienie suki moje zainteresowanie, boreaktywowany nikti dotąd jakoś niesię kanadyjskich tak rozpoczęła dzima wiara ich muzyczna i kultura” jestwzbogaciła Baba belszczyzna, tawypadwidziana z zeprojektów” polskich muzyków, to w tym latach bezpłatny stając się tym samym pierwszym wpadł napo to,kilku by dawne pieśni morza,maw tym kilka kanadyjską przygoda. Zaskakują lokalną Jędza („Baba Jaga”), puo biłgorajskiej, której jaksąi ta „Od ku – zartykule ulgątzw. – przyznaję, pomysł i(sonda), wykonanie gazyn „Shantyman” (d. muzykiem w całym Kraju Klonowego Liścia graszant (dodam, że The Old Paroots wzięli na zespołem bliczność tym, że„Szannie są typowym w obszernym (część 1) że wnątrz do Lublina” (Agata Dzięki naAdrian dobrymRokosz. poziomie. KPP Jak nazwę jącym naWołynia tym unikatowym instrumencie. warsztat tymaniak”). oryginalne wersje, z na angielskimi teksta„polka band”, ale autentyczną, opowiada energiczną polPoza Kusto). O festiwalu Gorajec Polky, przystało na łamach przeczybogatemu doświadczeniu muzycznemu mi) zaśpiewać i zagrać w reggae’owej stylistyce. sko-kanadyjską grupą folkową. tym o religii W repertuarze Shinto pisze Paulina Marcin Piotrowski, o foltacie oczywiście wywiad stawiając na tradycyjne formy, mogą także twoA przecież sporo morskiego repertuaru mają tradycyjne pieśnipochodzi i tańce Wiśniewska, z Europy WschodJacek Pelczar – pisze folklorze i folkloryźmie szantymenem – Markiem rzyć coś ku, nowego i własnego. Co robią z powowłaśnie zz Karaibów i ażPrezentują prosiło się,muzykę by te szanty niej. o i tradycyjne „świętej wojnie” instru- Dziadów perspektywy czterech dekad Szurawskim. Na rozbujać. kolejnych dzeniem.z Na koncie mają już EP-kę (2018) oraz i tradycyjne morskie pieśni Wyszło to na polskiej menty odradzające się obecnie z Halloween, a Werner sce-Měškank – Damian Gocół. from Wśród zastronachnie pirackie opowieści – własne, debiutancką płytę „Songs dość ciekawie. muzycznej i tworzą – o Bożym niepowtarzalne Kamieniu na Rugii. prezentowanych historia brzmienie, Króla Bukanierów, Home”, właśnie się wykonawców ukadodając kanadyjskiego Stanisław i Lipski wielokultu(redaktor na- która Henry’ego Morgana. zała. rowego smaku! Ry- i postaci związanych z folkiem Najlepiejczyli brzmi wspomniana „Santy Jest Anno”, czelny) z mi- przepytał Mikołaja relacja z na pierwszego backiego (lider zespołów Perci- znaleźli się m.in. Lydie Kotlinłymi dla również ucha zaśpiewami końcach wersów „koncertu” piosenek val/Percival Schuttenbach), ski, Magdalena Wołoszyn, zwrotek. polskiego Ale i „The 24th February” (czyli „BijaOd razuofwzbudzili zainteresowanie na lokalnych Debiutancka płyta zespołu Polky Hanka Podhorska, Włodzii szant showcase’ach, najużBora-Bora. Znaja Pietja Hudziak wziął na warsztyka”), obśpiewana we wszystkich tawernach a za ich prezentacjami posypały „Songs from Home” mierz Kleszcz i Georges Brasdziecie też kilku ROD tati festiwale. Pokrzyk. dziale na świecie, we wszystkich językach, buja tu, żezespół się recenzje zaproszenia na płyt, koncerty WystąpiliW – sens. O ostatniej dekadzie „30 a także dotąd wspomnienie o Ta tych, kaszëbsczégo dëcha” dziecięcym Lewanho, ho. Podobnie „Sacramento”. tradycyjna m.in. w Danforth Music Hall„Poczuj – Małgorzata otwierając odeszli do Lemon Hilo na Zoharun prezentuje „Zrękowiny”, lat folku” piszą Agata Kusto pieśń jakktórzy dla mnie od dawna mogłaby byćdewska regkoncert dla Bucket Orkestry i Boogát, wachtę – kpt. Andrze2020 a Maciej Szymczak – „Przygody i Agnieszka Matecka-Skrzygae’owymwieczną hitem.w Broni się teżAga punkowa Muzeum Khan, wersja na festiwalach polskoMendygrale, Jerzym Nastusi” – obie baśnie pek. W numerze znalazło się „Rolling ju Down to-ukraińskich, Old Maui”. W tempie o małej wiele naRogacSummerfolk Festival, Ashkenaz miejscekaszubskie, na podróże (m.in. Ryszardzie Wąsowiczu. ROD sięgnął też po klimaty okraszone zostały kolorowankaszybszymkim od ioryginału, wbrew temu, co Wejherowski Festival,które, Folk Ontario Conference, Folk Alliance Kozłowskiego Posmakujecie rumuzaskakującym. coca- et tylko zadając o pytanie tożsamość, ale przede do Jami. Jest nie teżwwspomnienie Ma- oTomasza piszą muzycy, nieInternational jest czymś Nai(zMemoires Racines Quebecu. nadSłowian Wisłą),ze etno-art -colą w tle). Nietłumaczenia zabrakło także wszystkim krzyżując ze światnowca dawnych rii Janion, są doniesienia wet autor polskiego – Henryk (Łukasz Ciemiński o Edmunwieści ze–scen i zapowiedzi fe- świata światem współczesnych Łącząc zimprzepisy kuchni blokowisk. „Szkot” Czekała i jego Szkocka Trupa grają nauki, dzie Nowakowskim), stiwalowych (niestety nofalowo-darkfolkową z lat 80. XX wie- a także serbołużyckiej, poezja rodzimo-stylistykę w podobnym stylu ten utwór już odwiękwielu lat. Ale Skład zespołu: recenzjezespół i szczyptę folkowych szość z nich musiała zostaćJest z tradycyjną z jednej wiercza, dział literacki facho-kaszubską, wersja Parootsów też mi się podoba. kop. –ku Ewelina Ferenc główny wokal –nutką kulinariów – w klatek sam raz przed odwołana). DoThe magazynu do- wo opisany strony ducha i pogłosu przezoddaje Grzegorza An- chłodu Jak za starych dobrych Pogues.Hathaway Georgia – skrzypce, chórki Są też łączona była – także reaktywoosiedli, a z czytane dru- przez tosika –schodowych i biłgorajska muzycznypost-robotniczych – przez świętami. Marta Sołek – suka Marii Baliwana wmnie tym zupełnie roku – „Festiwagiej – – nawołuje się kufelietony: naturze. Płyta Witta Wilczyńskiego. w zwrócenia „Na- wielu Nie przekonuje „The Old CaptaAla Stasiuk chórkiA do szewskiej i TomaszaniJanasa. Gazeta” (odpowiednio „Poczuj kaszëbsczégo jest mroczna szej prace prezentujedëcha” in”, którylowa w tej wersji kojarzy mi się Peter jakoś zKlaassen prze-galerii” – kontrabas krakowska i wrocławska). czym serial (Novi „Czarnobyl”, – Dušan Božić Sad). ale na koniec jednak posłodzonym Blackmore’s Night (wolę jednak tego TangiSerb Ropars – akordeon. 44
1/2020 (11)1/2020 Magazyn (11) FOLK24 Magazyn FOLK24 39
Folk słowiański za oceanem
Rozmowa z Eweliną Ferenc, kiedyś założycielką i członkinią górnośląskich Kuczeryków, dziś mieszkanką Toronto, m.in. założycielką zespołów BLISK i Polky – o emigracji, o folku w Kanadzie i o debiutanckiej płycie.
Jak trafiłaś do Kanady i dlaczego zostałaś? To kawał świata z Katowic. Do Kanady trafiłam przez przypadek pięć lat temu. W Katowicach dużo śpiewałam, ale też pracowałam w korpo i nie do końca to było to. Zawsze chciałam coś zmienić w swoim życiu. A że miałam bardzo dobrych znajomych w Kanadzie, którzy organizowali letni obóz folkowy, i trochę odłożonych pieniędzy, postanowiłam ich odwiedzić i na ten obóz pojechać. Przed wylotem do Kanady rzuciłam pracę w korpo. W Toronto poznałam cudownych ludzi, artystów i muzyków z całego świata, których, tak jak mnie, przyciągnęło wielokulturowe i otwar-
te miasto. I ci muzycy byli otwarci na moją kulturę i śpiew i chcieli coś tworzyć ze mną! Postanowiłam, że zostaję. Dodatkowo na horyzoncie pojawił się wysoki blondyn, który od samego początku mi pomagał i z którym się zaprzyjaźniłam, więc tym bardziej idea zostania wydała mi się atrakcyjna. Z tej „przyjaźni” urodziła się cztery miesiące temu nasza córeczka Aurora, ale chyba miało być o muzyce, prawda? Jak postrzegasz ten kraj, jak się w nim odnalazłaś? Na początku byłam w szoku, że każdy tu może być, kim chce, że ja mogę śpiewać w swoim języku 1/2020 (11) Magazyn FOLK24
43
45
str. 45-47
W FOLKOWYM WYKONAWCY TU TONIE
GALERIA
O PRZYJAŹNI KRÓW Z WĘŻAMI POETYCKO I LUDOWO
AMERICANA PO POLSKU MODA NA FOLK Stacja Folk z Warszawy
Good Staff, Poznań
Jedno z najpiękniejszych wierzeń naszego ludu słowiańskiego dotyczy przyjaźni między krowami a wężami. Był taki czas, kiedy węże żyły w oborach całymi rodzinami. Miały swoje legowiska pod podłogą i stamtąd wypełzały, gdy tylko usłyszały charakterystyczny syk dojenia. Gospodyni zwykła każdej gadzinie dać po trochu mleka, aby te raczyły w obejściu pozostać i o zdrowie bydła dbać. Mawiano, że krowa będzie jak wąż okrąglutka, jeśli z wężem tej samej maści co ona się zaprzyjaźni.
Czy folklor staje się folkowy?
Tekst: Kamil Piotr Piotrowski | Zdjęcia: Rafał Czekała
Tekst: Kamil Piotr Piotrowski | Zdjęcia: Michał Bułas Tekst: Kamil Piotr Piotrowski
Niezły miks leżał u podstaw powstania tego zespołu – inspiracje muzyką renesansu, twórczość i brzmienie takich grup jak Blackmore’s Night oraz Clannad czy Loreeny McKennitt i poezja… Leopolda Staffa. A jednak dało się to zgrabnie połączyć i stworzyć coś własnego.
PIEŚNI MORZA
Na Wojtka Winiarskiego trafiłem, gdy Fundacja Folk24 debiutowała jako wydawca, a tą naszą pierwszą była płyta żeglarskiej bardessy Marty Śliwy. Wojtek dogrywał Marcie gitary i zrobił to tak, że zwrócił na siebie uwagę. Dotarcie do zespołu Good Staff było już tylko kwestią czasu.
61 Morze na winylach
Jak się okazało, Wojtek tworzy i muzykuje już od ponad piętnastu lat. Zaczęło się od muzyki dawnej, ale jego fascynacje to także ballada i piosenka irlandzka i każda inna łącząca Trzecia płyta zespołu, pt. „Bez kochania trudno”, ukazała się w 2020 r.
W FOLKOWYM TONIE
te nurty. Im bardziej lirycznie, nastrojowo, poetycko, tym lepiej. A że znalazła się bratnia dusza, która te pasje do Blackmore’s Night, Clannad czy Loreeny McKennitt podzielała – a także do poezji Leopolda Staffa – od dziesięciu lat Ania (z małą przerwą) i Wojtek Winiarscy koncertują pod szyldem Good Staff. Jak tłumaczą, ta gra słów oddaje w pełni charakter zespołu i to, co go łączy – dobre ludzkie emocje i relacje… i Staff. Wojtek to doskonały multiinstrumentalista, Ania cudownie śpiewa, reszta muzyków także nie pozostaje w tyle, tworząc na scenie i na płytach niezwykły klimat, rzeczywiście przypominający świat kreowany przez ich idoli. Na koncie zespół ma już trzy płyty: „Marzenie”, „Preludium” i tę ostatnią – „Bez kochania trudno”. Na tej trzeciej sięgnęli po staropolskie pieśni i opracowali je na swój sposób. Przyznać trzeba, że zrobili to wyjątkowo udanie – na folkowo właśnie, bo jak podkreślają, ta nuta folkowa gra w nich od dawna. Skład zespołu to:
65 Kto do Grammy?
Anna Winiarska – śpiew Joanna Skowrońska – flety proste, śpiew Wojciech Winiarski – gitary, lutnia Paweł Głowacki – bas Jacek Skowroński – instrumenty klawiszowe Robert Rekiel – instrumenty perkusyjne.
COUNTRY
48
To nowa formacja na naszej scenie folkowej (powstała w 2019 r.), ale muzycy ją tworzący z niejednego muzycznegoZauważyliście tygla już czerpali. Autorką twarzą i kompozytorką większości pio- można spotkać ostatnio, że w projektu, mediach, jego nawet tych mainstreamowych, coraz częściej senek jest Karolina Jastrzębska wokalistka, mandolinistka, gitarzystka. słowo „folk”? A – zauważyliście, w jakim kontekście jest ten „folk” przytaczany? W sieci coraz częściej wpada mi w oko, że „folko- sce. Niestety, widzę w mediach coraz częściej, że Zagrali przy na żywo ze studia Radia Wnet, „ludowy”, „trawymi” są już zespoły i wydarzenia do tej pory opisach tańców przymiotnik Fani folku znają już Karolinę ze sceny bluesa & co- spoczęła. byli w programach „Qadrans„regionalny” Qltury” w TVP3 Waropisywane jako „ludowe” czy „tradycyjne”. Do dycyjny”, zastępowany jest określeuntry, z takich formacji jak Cuckoo Child, Kathy oraz czy „Mini niem Jack”„folkowy”. w TVP3 Katowice. naszej redakcjii trafiają teżCaromaile odszawa artystów DlaczegoKarolimnie to niepokoi? Simon Band z Kasią Sienkiewicz flagowego bardzo aktywnie promowała też zespół i ich ze środowisk dotądnakojarzonych line & the Luckyorganizatorów Ones. Z tą ostatnią zdobyła muzykę w internecie i wdo radiu, m.in.: w Polskim jako„Dyliżanse” ludowe, folklorystyczne, a teraz opisujących Wrócę wspomnianej „szanty”. Szanta to traw XVIII Plebiscycie tytuł Wokalistki Radiu, Radiu dladycyjna Ciebie marynarska oraz Radiu pieśń Warszawa. sięcountry, jako folkowe. Moda na chwifolk idzie? pracy, którą śpiewano Roku polskiej sceny detronizując Plany na przyszłość nagranie longplaya, koncernato dawnych żaglowcach. Pomagała załodze lę jej legendę – Alicję Boncol. na festiwalach tylko będzie I pewnie bym przeszedł obok tegotyzjawiska bez w w Europie złapaniui gdzie właściwego rytmusię przy stawianiu żaTuż iprzed tego wydania emocji,doboakustycznych przecież „folk” to nurtdało! szeroki jak zamknięciem gla, pompowaniu wody, magapodnoszeniu kotwicy. Zamiłowanie Karoliny instru„FOLK24” jury festiwalu „Mikołajki ktoś uważa się za folkowca, to przyklasnąć, Prawie na całym świecie Folko„szanta” to nie ballada mentów strunowych oraz amerykańskiego fol-tylkozynu wyróżnienie gdyby nie dwie sprawy. to niezapieśń kubryku, a już na pewno nie ku było m.in. generatorem pomysłu na ten ze- we” przyznało immorska, niejedno ma współczesna piosenka żeglarska. W Polsce wrzuspół. Stacja Folk nawiązuje do Americany, ale „pokazanie, że folk imię”. Śledźcie bo warto. cono i dawne tradycyjne pieśni morza, i współJeszcze kilka lat temu toczono w środowisku dys- ich, słychać tu też wpływy bluesa, bluegrassu, popu kusje autorskich w obronie piosenek ludowościwyprzed folkowością czesne piosenki (o pływaniu, jeziorach, białych czy jazzu. Większość (i Znakiem odwrotnie), starając się zejakieś rozróżnienie żaglach) do jednego worka pod nazwą „szanty”, konują po polsku. rozpoznawczym Debiutancka EP-ka kompletnie dostępna jest deprecjonując i zamazując rolę i chajednak zaznaczać. W mediach między społu są charakterystyczny, czysty i barwnyta granica w kanałach rakter tradycyjnego morskiego repertuaru. Czy muzyką ludową jej a folkiem też była też raczej wyraź-streamingowych głos Karoliny oraz brzmienie mandoliny. nie określona. stronom – tym, co „in crudo”, nie stanie się tak z folkiem i folklorem? Wzbogacają je pełne ekspresji Obu skrzypce Michatym, co „miastowo” – to chyba pasowało. Ba, liny, melodyjna igitara Rafała oraz trzymający jedni i drudzy reagowali, gdy komuś się nie- Nie należę do tych, którzy upierają się przy szuwszystko w ryzach kontrabas Michała. Energia, opatrznie tych folkowych nazwało ludowymi, fladkowaniu, definiowaniu, choć takie określenie to ich znak rozpoznawczy. a tych ludowych – folkowymi. Też jestem „za”. pewnych ram gatunkowych bardzo ułatwia mi pracę opisywacza świata muzyki. Przed pandemią zdążyli zagrać kilka koncertów Druga sprawa, w Warszawie, inne odwołano, alektóra Stacjakaże Folkmi niesię bardziej temu procesowi przyglądać, to obawa, że znów, tak jak Ale jeśli dziś taniec ludowy w opisach niektórych w przypadku terminu Skład„szanta”, zespołu: niektórzy dzien- „dziennikarzy” jest folkowym, to czy wkrótce, nikarze lub tzw. znawcy tematu, w pośpiechu szybciej niż za dekady, nie spełnią się słowa jedalbo z lenistwa zaczną chodzić na skróty i nazy- nego z liderów sceny disco-polo, że i ta muzyka Karolina Jastrzębska – śpiew, mandolina, wać folkiem wszystko, cogitara ma w sobie choćby będzie folkiem, bo przecież ludowa? szczyptę tradycji. „Folk” to nurt bardzo szeroki Michalina Putek – skrzypce (co staramy się w „Folk24” pokazywać) i różne Ludowe niech będzie ludowe, a folkowe… folkoRafał Wiercioch – gitary zjawiska muzyczne pod tym szyldem miej- we. Moim zdaniem. Michał Zuń –mają kontrabas.
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
52
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
1/2020 (11) Magazyn FOLK24
Tę, oraz wiele innych historii o krowach i wężach, i nie tylko, znajdziecie w trzeciej części „Bestiariusza słowiańskiego” pod tytułem „Bestiariusz zwierzęta”.
1/2020 (11) Magazyn FOLK24
49
str. 48-49
67 XX Plebiscyt Dyliżanse 71 Ku pokrzepieniu
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
POLKY W KANADZIE Tekst: Kamil Piotr Piotrowski | Zdjęcia: Carlos Garate, Polina Teif
str. 43
WYKONAWCY TU
58 Dawne w nowym
WATS’ON
ROZMOWY FOLK24
zwykłego walczyka w wersji grupy Brillig). I niewiele pomaga tu zabieg, który opisuje w książeczce pomysłodawca projektu Jerzy Mercik, podwójnego podziału rytmicznego (na 4 i na 3). No Polky, Toronto (Kanada) i ten Klenczon. Rozumiem uwielbienie dla niego, ale pasuje tu, jak… Przewijam.
str. 38
57 Joszko Broda
55
POŁĄCZYŁY RÓŻNE ŚWIATY
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
PORTRET OBYCZAJE
54-56
Folklorysta nie ograniczał się jedynie do tematyki zawodowej. W jego zbiorze odnaleźć można również pieśni powszechne i obrzędowe. W tych
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
FOLKLOR
pierwszych poruszane były tematy polityczne, lokalno-społeczne, historyczne (np. druga wojna światowa), które odzwierciedlały lokalne problemy, a także rodzinne, miłosne, dziadowskie, pijackie, refleksyjne, z wątkami zabawy i tańca. Obrzędowe wiązały się z wierzeniowością, zarówno tą wypływającą z religii chrześcijańskiej, jak i tą, u której podstaw leżą przekonania o charakterze magicznym. Okazji do ich śpiewania było wiele:
W FOLKOWYM PIEŚNI MORZA TONIE
JOSZKO BRODA
72 Newsy, zapowiedzi narodziny, wesela, pogrzeby, a także – zgodnie z kalendarzem – święta i dni patronów.
muzyk, multiinstrumentalista, producent muzyczny i kompozytor
Więcej informacji na stronie adolfdygacz.pl
Urodził się w 1972 roku, w Istebnej, w Beskidzie Śląskim. Od najmłodszych lat zdobywał niepowtarzalny warsztat gry na wielu instrumentach ludowych (m.in. drumli, okarynie, fujarach, rogach, trąbicie, skrzypcach, gajdach beskidzkich, kozie podhalańskiej, a także na tak niezwykłych instrumentach, jak liść, słomka i trzcina). Już w wieku 4 lat koncertował u boku
XX PLEBISCYT DYLIŻANSE Czyli co w muzyce country w Polsce jest grane
MORZE NA WINYLACH
o szantach i piosenkach żeglarskich wiemy sporo
etnomuzykologa, „mapa stu miejsc”, które odwiedził, oraz odnośniki do materiałów multimedialnych – nagrania pieśni z opisem, tekstem i informacjami o lokalnych „muzykantach”. Kto wie, czy wśród nich nie kryją się ścieżki dźwiękowe pieśni śpiewanych w Państwa rodzinnych miejscowościach, wykonanych przez dziadków i pradziadków? Niewątpliwie czas odkryć pamiątki pozostawione przez Adolfa Dygacza – człowieka, który poświęcił pieśni ludowej całe swoje życie.
COUNTRY
brzmień Lucindy pozostają również nominowa- Drogie panie… ne do Grammy: Sara Jarosz, Sierra Hull Niezwykle interesująco zaprezentowały się też pai Secret Sisters. Nominację w kategorii Najlep- nie. Gretchen Peters, znana przede wszystkim szy Album Americana dostał Marcus King za jako songwriterka, nagrała album „The Night You debiutancki album „El Dorado”. Gitarzysta to Wrote That Song” z piosenkami Mickeya Newbui wokalista na tyle interesujący, że z pewnością ry’ego – wykonania rewelacyjne. Bardzo ciekawe wiele jeszcze przed nim. Warto też zwrócić uwagę płyty wydały Margo Price („That’s How Rumors powstania pierwszych polskich płyt szantowych* Get Started”) – interesująca mieszanka stylów – naHistoria ciekawą kategorię Best Engineered Album, w której nagrody przyznaje się za interesujące oraz Lori McKenna („The Balladeer”), też ceniona głównie jako autorka piosenek, ale w autorskim rozwiązania dźwiękowe. Mamy debiutantkę Tekst:tutaj Kamil Piotr Piotrowski Katie Pruitt z rzeczywiście oryginalnym krąż- wykonaniu okazują się one może jeszcze lepsze, niż kiem „Expectations”. Poza nią z countrowo-fol- kiedy śpiewają je znani wokaliści. Na wokalistkę przekwalifikowała Molly od Tuttle, dotychczas kowej łączki są jeszczebardziej Sierra żeglarska Hull i Brittany Polska, tzw. „scena szantowa”, dziś, niż tradycyjnie morska,się przeżywa kilku lat gitarzystka, zdobywczyni tytułu InHoward.Płyt jak na lekarstwo, nowych zespołów głównie pewną stagnację. jeszcze mniej, a i same konkursym.in. też się strumentalisty Rokugwiazdach IBMA. Wokalnie sobie radzi zwijają. Na festiwalach, których też ubyło, ciszej o premierach, o zagranicznych nie wspomamy coś na kształt aktualnej Rhondy Vincent. minając.Niedawne Od czasu donowości… czasu co prawda flautę silniejszy wiatr iprzegoni, perełka się trafi ale sporadyczi jeszczewieków Jaime Wyatt, na outlaw, Sporo ciekawych artystycznych w no- A, ne to i znać, że „trynd” raczej opadający, dokonań a czasy świetności przełomu na raziestylizowana chyba scenie w życiorysie ma nawet pobytroku... w więzieniu. Jej alminacjach do Grammy mi brakuje, ale być nie grożą. Dlatego zebrałem poniżej parę perełek, kumoże pokrzepieniu serc, bo jaki początek winny jest kalendarz nominowania i głosowania, bum „Neon Cross” wyprodukował Shooter Jenninsyn legendarnego Waylona Jenningsa. w diametralnie różnych okolicznościach. siłą rzeczy wobecsięteraźniejszości. Na fali (a może trochęopóźniony obok) tworzącej w la- kady, alegs, Z niedawnych XX zatem warto zwrócić tach osiemdziesiątych w. nowości sceny folkowej rósł uwagę na utrzymaną w nieco Powstawały westernowym stylu, Wielka Mimo trójkapandemii show must go on i nagraniowo także tzw. polski ruch szantowy. całkiem fajnie. Ostatnio się też spopianinem honky tonk, płytę Skromnejest są osiągnięcia polskiej scenypojawiło folku morwówczasz nie tylko nowe zespoły, nowe Charleya festiwale Crocro zapowiedzi programów i nagrań świątecznych, kettaśrodowiska pod będącym na czasie pieśni tytułem „Welcome skiego, jeśli chodzi o winyle. We wspomnianych czy też nowe miłośników mow tym obowiązkowe już święta z Dolly to the Hard bardzo dynamiczny początkach jej powstawania pojawiły się tylko trzy Parton, rza. Powstawały teżTimes”, nagrania. Wydawano je album która włączyła w walkężagli” z wirusem, Raya Wylliego Hubbardatylko „Co-starring” czy krążki. Były to:się„Więcej Starychprzeznagłównie na kasetach, dziś docenianych przez czarne okrągły milion Shanty” dolarówMechanina badania nad „Long później Violet History” Childersa – czając (1983), „Mechanicy kolekcjonerów, na CD, aleTylera trafiły się też Dzwonów szczepionką. wschodzącej ków Shanty (1989) oraz „Pytania” grupy Tonam & trzy czarne perełki… gwiazdy dużego formatu. Synowie (1991). Wiem też, że były jeszcze pomysły na kilka innych, m.in. trójmiejskiego zespołu Packet czy radomskiej grupy Kliper, ale z różnych przyczyn nie doszły one do skutku.
WIEŚCI
Adolf Dygacz, ambitny, niezwykle zaangażowany badacz, z pewnością zasługuje na to, aby mówiło się o nim i jego zasługach jak najwięcej. Dziś jest to trudne – folklorystyką interesuje się małe grono odbiorców, świat zdominowany jest przez media, a pandemia dla wielu ludowych zespołów oznacza koniec spotkań, wspólnego śpiewania, być może również koniec folkloru (choć miejmy nadzieję, że jedynie chwilowy). Pozostaje nam nadzieja, że po jego archiwa sięgną jednak kolejni twórcy, którzy dziś mogą wzorować się chociażby na aranżacjach Grzegorza Płonki czy zespołu Krzikopa.
str. 53
PORTRET
Kolekcję muzyczną Adolfa Dygacza digitalizują aktualnie pracownicy Muzeum „Górnośląski Park Etnograficzny w Chorzowie”. Ze zbiorów można korzystać na stronie www.zbiory.muzeumgpe-chorzow.pl, a także w cyfrowym Repozytorium Biblioteki Śląskiej. Twórczością folklorysty zajęła się autorka niniejszego tekstu, publikująca wyniki swej pracy naukowej na stronie www.adolfdygacz. pl. To właśnie tam znajdują się obszerna biografia
ojca, Józefa Brody, w Polsce i za granicą. Swój sukces artystyczny zawdzięcza nie tylko talentowi muzycznemu i ogromnej pracy, ale przede wszystkim swojemu pochodzeniu, kulturze, w której się wychował. Muzyka źródłowa, która powstała w kręgu kulturowym Karpat, stanowi naturalne i wciąż bijące źródło inspiracji Joszka Brody.
53
Jakim wysiłkiem dla zespołu, zwłaszcza niezawodowego, jest nagranie i wydanie płyty, tym, którzy przez ten proces przeszli, nie trzeba opowiadać. Dziś to niemałe wyzwanie, a jakim musiało być w końcówce dawnego ustroju, czasu niedoboru niemal wszystkiego? A jednak się udawało, ba, wydawano nawet muzykę na winylach. Oto historia trzech, które powstały na przestrzeni nawet nie de-
Jeszcze nie Starych Dzwonów Palmę pierwszeństwa w tym wyścigu dzierży dumnie płyta wydana w Radomiu w 1983 r. (w tym roku wyszła też płyta „Roots” Osjana) w małym, okolicznościowym nakładzie 4000 egzemplarzy. Ojcem-pomysłodawcą tego wydawnictwa był Roman Dąbrowski, wydawcą – Radomski Okręgowy Związek Żeglarski, a okazją do podjęcia tego heroicznego czynu (o czym dalej) – uczczenie 60-lecia Polskiego Związku Żeglarskiego, przypadającego w 1984 r. Na płycie znalazł się materiał zarejestrowany przez muzyków zespołu, który chwilę później przybrał nazwę Stare Dzwony. Co ciekawe, choć nagrywający płytę muzycy wystąpili już wcześniej pod tą nazwą, w lutym na festiwalu „Shanties”, nie
Tekst: Maciek Świątek | Zdjęcia: Robert Kashmiri Pandemiczny czas nie sprzyja muzyce rozrywkowej i tak dopiero teraz zostały ogłoszone wyniki XX Plebiscytu Dyliżanse, co zwykle miało miejsce na koncercie galowym w kwietniu. Koncert został przeniesiony na jesień, ale sytuacja się nie poprawiła, więc ostatecznie gala trafiła na fale radiowe i odbyła się w tysiąc drugiej audycji Country Clubu Radia Warszawa. Muzyka zatem płynęła z płyt, a organizatorzy i laureaci byli obecni telefonicznie. Plebiscyt, jak co roku, organizowały czasopismo „Dyliżans” i Fundacja Country & Folk.
Droga na Ostrołękę zdj. Robert Causari
56
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
1/2020 (11) Magazyn FOLK24
str. 57
57
66
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
1/2020 (11) Magazyn FOLK24
str. 61-64
61
1/2020 (11) MagazynFOLK24 FOLK24 67 1/2020 (11) Magazyn
str. 67-70
1/2020 (11) Magazyn FOLK24
3
W FOLKOWYM TONIE
ANDYJSKIE VADEMECUM Czyli czego słuchać w Ameryce Południowej Tekst: Witold Vargas
Zostałem poproszony, o krótki instruktaż „co jest czym”, dla miłośników muzyki andyjskiej. Kim jestem, żeby coś o tym wiedzieć? Urodziłem się w Boliwii i spędziłem tam dzieciństwo. W Polsce byłem członkiem zespołu Varsovia Manta. Wychowałem się na tej muzyce i umiem odróżnić ziarna od plewy, choć nie twierdzę, że moje kryteria są jedynymi słusznymi.
Muzyka andyjska to muzyka, w której czuje się jakiś procent domieszki wpływów muzyki tych kultur, które wchodziły w skład dawnego imperium Inków. Wpływ ten może być dziś słyszalny z różnych względów. Pierwszy to instrumentarium, z którego najbardziej charakterystyczne są fletnia oraz flet krawędziowy „quena” (czyta się „kena”). Istnieje też sporo innych instrumentów dętych prekolumbijskich, ale one są mniej rozpoznawalne. Prócz tego istniały też bębny. Drugi element rozpoznawczy to charakterystyka linii melodycznej, która zachowała się i rozwinęła w nowym instrumentarium. Jeśli chodzi o rytm, wprowadzenie instrumentów strunowych sprawiło, że stał się on bardziej złożony, rozdrobniony, z racji specyfiki gry na gitarze i „charango”, małej gitarce pochodzenia śródziemnomorskiego (istnieje niemal identyczny instrument na Wyspach Kanaryjskich i zwie się „timple”). Klasyczny skład instrumentów zespołu andyjskiego do niedawna był taki: fletnie, quena, charango, gitara, bęben i wokal. Ale to względnie młody wynalazek. Nazwę go roboczo „nową falą”. Ma jakieś 100 lat, a jego szczytowy okres popularności przypadał na lata 4
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
70.–90. ub. w. Co nie znaczy, że to cała muzyka andyjska tamtego okresu. Wcześniej, później i równocześnie istniały rozmaite inne składy instrumentalne. W telegraficznym skrócie podrzucam Wam wskazówki do rozpoznawania różnych gatunków muzyki andyjskiej. Podam hasła, które warto wpisać w wyszukiwarkę, by znaleźć odpowiednie przykłady na YouTubie na pierwszej pozycji. I tak: Muzyka wiejska, zawierająca najwięcej elementów muzyki prekolumbijskiej. Można powiedzieć, że jest względnie rdzenna.
W FOLKOWYM TONIE
Wpiszcie: „SICURIS DE ITALAQUE”. Ważne, żeby nie było żadnych strunowców. Na tej samej zasadzie możecie wpisać „PINQUILLADA” – od nazwy andyjskiej. Muzyka kreolska, oparta przede wszystkim na instrumentach strunowych szarpanych. Kreolska oznacza, że wykonywana była przez Kreolów, czyli Hiszpanów urodzonych w koloniach. Wpiszcie: „ZAMBO CAVERO”. To jeden z miliona przykładów. Słychać tu duży wpływ muzyki hiszpańskiej ale też afrykańskiej i w niektórych utworach melodyki andyjskiej, szczególnie w muzyce z Ayacucho w Peru, które ma szczególną historię. Wpiszcie „CONTRAPUNTO AYACUCHANO”. Ekwadorskie nuty: „MI NUEVO REQUINTO”, boliwijskie: „DESDE LA ROTONDA HUGO BARRANCOS”.
FUE”. Dalej możecie wpisać „SAVIA ANDINA” albo „GRUPO WARA”. W Europie w tym czasie olbrzymią robotę wykonała „BOLIVIA MANTA” – z podejściem mniej romantycznym, bardziej tradycyjnym. Jeśli chodzi o Chile koniecznie wpiszcie „ILLAPU” albo „INTI ILLIMANI”. Ta „nowa fala” w muzyce andyjskiej nie ma już bezpośredniego związku ani z tradycyjną wsią, ani z tradycyjnym miastem. Jest, jak pisałem, miksem obu stylów. Rekonstrukcję najstarszych wykonań w instrumentarium mieszanym usłyszycie u „MUSICA DE MAESTROS”. „Nowa fala”. Uczyniła muzykę andyjską znaną na całym globie, a w ślad za tym ruszyli w świat grajkowie, by koncertować w dużych salach oraz przede wszystkim grać na ulicy. Niestety, nastąpiło przesilenie.
Muzyka andyjska. To głównie z tych dwóch oddzielnych kiedyś gatunków powstała muzyka andyjska taka, jaką wykonywaliśmy w Varsovii Mancie. Czerpaliśmy w równej mierze z obu źródeł oraz od innych zespołów, które ten miks wykonywały. A oto top lista zespołów tej „nowej fali” z końca XX wieku. Jeśli chodzi o Boliwię, wpiszcie „LOS KJARKJAS”. Ma sporo kawałków mocno kreolskich ale i też wtręty mocno wiejskie. Ciekawe, czy rozpoznacie ich kompozycję: „LLORANDO SE
Tej muzyki było wszędzie tyle, że „Andy” zniknęły niemal całkowicie z festiwali międzynarodowych na wiele lat. Część muzyków została w Europie i, szukając sposobu na przetrwanie, stworzyła zgodnie z oczekiwaniami ulicy nowy styl. Korzysta się w nim z elektronicznych podkładów, produkowanych w tym środowisku. Bardzo ważna jest prezencja. Świetnie się spisują pióropusze z Ameryki Północnej, pomalowane twarze, fleki i grzechotki na nogach. Dużo ruchu scenicznego i mocna gestykulacja. Repertuar czerpią z „nowej fali”, ale też z ogólnoświatowego repertuaru romantycznego. W tych zespołach gra się na fletni jednorzędowej techniką rumuńską, jak „GEORGHE ZAMFIR”, a wokaliza przypomina śpiewy plemion północnych prerii – „HEAL YOUR SOUL”. Razem daje to jakiś efekt. Niektórym się podoba, ale nie można powiedzieć, żeby w tym było cokolwiek z tradycyjnej muzyki andyjskiej. Esencja tego postandyjskiego stylu – wpiszcie: „INCA GOLD” albo „LEO ROJAS – THE LAST OF THE MOHICANS” albo „HERMANOS SALAZAR”. Uwaga, ci młodsi, z długimi włosami. Czy to jest muzyka ludowa? Tak, bo to muzyka ludu. Jakiego, to już inna sprawa. Disco polo to też „muzyka ludowa”. 1/2020 (11) Magazyn FOLK24
5
WSTĄP do KLUBU FOLK24 WSPIERAJ FUNDACJĘ FOLK24 i NASZE TYTUŁY wykupując reklamy FORMY REKLAMY w „MAGAZYNIE FOLK24” moduły reklamowe inserting artykuł sponsorowany INNE FORMY REKLAMY banery na portalu Folk24.pl baner w serwisie Szanty24.pl polecenie + link w folkleterze polecenie + link w social mediach Dzięki łączeniu kanałów komunikacji (magazyn, portale, facebook, folkletter) docieramy każdorazowo do 7-9 tys. odbiorców. Zapraszamy do współpracy: e-mail: fundacja@folk24.org | tel. 516 067 476
Uwaga ORGANIZATORZY wydarzeń Jeśli ORGANIZUJECIE koncert, festiwal, warsztaty i CHCIELIBYŚCIE to zareklamować w Magazynie FOLK24, na Portalu Folk24.pl, w naszym Facebooku lub Folkletterze prosimy o kontakt z nami
Uwaga WYKONAWCY! WYDAWCY! Jeśli CHCIELIBYŚCIE pojawić się w naszym SPISIE wykonawców lub wydawnictw, które raz w roku publikujemy w Magazynie FOLK24 PISZCIE, DZWOŃCIE redakcja@folk24.pl | tel. +48 516 067 476
REKLAMUJ się z FOLK24
SZANOWNY CZYTELNIKU Jeśli chcesz mieć gwarancję otrzymania każdego kolejnego numeru naszego bezpłatnego Magazynu FOLK24 bezpośrednio do swojej skrzynki lub chciałbyś uzupełnić brakujące numery potwierdź zamówienie i opłać tylko koszt wysyłki.
Szczegóły: fundacja@folk24.org
FELIETON
STREFA PIOSENKI Folk niejedno ma imię Tekst: Teresa Drozda Debiutuję. Na łamach „FOLK24”. Łamach, które piosenkę zauważają, ale nie od razu się z nią kojarzą, choć niemal na całym świecie „piosenka folkowa” to po prostu piosenka autorska, wykonywana przez jej twórcę – śpiewającego autora. Jaromír Nohavica – najbardziej znany w Polsce czeski bard, śpiewający poeta, w swojej ojczyźnie jest folkarzem (folkař), czyli śpiewakiem folkowym. Jak Dylan. Nie wiem, czy z tego zabałaganionego nazewnictwa coś dla polskiej piosenki autorskiej wynika, niemniej otwierające się dla niej łamy „FOLK24” należy uznać za krok w dobrą stronę. Krok porządkujący.
wały osobnych, opatrzonych odpowiednimi etykietami audycji czy koncertów. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych piosenka, która już zyskiwała przymiotnik „poetycka”, całkiem nieźle sobie radziła, żeby przypomnieć sukcesy Grzegorza Turnaua, Jarosława Wasika czy Roberta Kasprzyckiego. Czy wtedy to był pop? Czy wtedy to był folk? Co to było?
Piosenka autorska jest zjawiskiem szerokim, złożonym i bardzo demokratycznym. Coraz częściej granice między gatunkami się zacierają. Utwór z gatunku „poezji śpiewanej” dziś, nawet jeśli spełnia podstawową przesłankę, czyli jest zaśpiewanym wierszem, z racji użycia nowoczesnej techniki looperów czy samplerów, przestaje się z pierwotnym gatunkiem kojarzyć. Tyle że nie wiadomo, jakim gatunkiem się staje. Wszystkie określenia piosenki, która jeszcze nie jest popem, ale już na pewno nie jest gitarowo-swetrowym (celowo używam najbardziej schematycznych skojarzeń) zawodzeniem, wciąż tę piosenkę jakoś stygmatyzują. Spychają w niszę. Z drugiej strony w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych, kiedy na studenckich, niszowych imprezach debiutowali Ewa Demarczyk, Maryla Rodowicz czy Marek Grechuta – takich podziałów nie było. Tekst był równie ważny, co muzyka. Grechuta i Demarczyk śpiewali poetów, Rodowicz – Osiecką (w tamtych latach jeszcze „tylko” tekściarkę). Piosenki Młynarskiego czy Kofty na antenach radiowych albo na festiwalu w Opolu nie potrzebo-
Nie znam odpowiedzi na te pytania, ale ostatnio zadaję je sobie coraz częściej, ponieważ widzę i wiem, jak wiele traci polskie życie muzyczne, nie zauważając, marginalizując artystów takich jak Zuzanna, Nic Wielkiego, Hanka Wójciak, Paweł Ruszkowski, Michał Łanuszka czy Paweł Wójcik. „Specjalnie”, czyli po prostu bez zrozumienia i schematycznie traktowani są tak twórczy i nieschematyczni artyści jak Dorota Osińska czy Marcin Januszkiewicz – oboje w 2020 roku wydali fenomenalne płyty, których z ciekawością i zachwytem słuchać się będzie także za 20 lat. I żeby było jasne, nie upominam się w tym felietonie, otwierającym być może jakąś szerszą dyskusję, o jakiekolwiek specjalne traktowanie TEJ piosenki. Upominam się o uwagę dla niej, o to, żeby słuchacz miał szansę się dowiedzieć (czyli usłyszeć), że obok przysłowiowego Zenka jest coś jeszcze. Upominam się o wyrzucenie do kosza wszechpotężnej zasady inżyniera Mamonia, że nie może mi się podobać coś, czego nie znam. Może. Tylko muszę mieć szansę, żeby to USŁYSZEĆ. 1/2020 (11) Magazyn FOLK24
7
WYWIAD
Piosenek mieliśmy jak zwykle w nadmiarze, ale nagle stało się tak, że dotychczasowy, znany mi świat runął. Kiedy wydostałem się spod zgliszczy, zorientowałem się, że nie bardzo mi go brakuje. Z gruzów wygrzebałem zasady, którymi zwykłem kierować się w życiu, i postanowiłem, że zachowam je na pamiątkę. 8
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
WYWIAD
JESTEM UKŁADACZEM RYMOWANYCH HISTORYJEK Stund-uper, tyle że sit-downer Rozmawiał: Janusz Deblessem Zdjęcia: Przemek Bednarczyk, Anna Goc
Rozmowa z Piotrem Bukartykiem, bardem, autorem tekstów i muzyki, związanym ze sceną poezji śpiewanej, ale i kabareciarzem, rockmanem, członkiem Akademii Fonografii ZPAV. O nowej płycie, o życiu, o muzyce.
Była premiera… Wiesz, miało się zacząć od koncertu radiowego. Mieliśmy też trasę. Do zagrania do końca roku było więcej niż 10 sztuk jeszcze. Obiecywaliśmy sobie bardzo wiele po tym wydarzeniu, no ale odpadło to wszystko. Tylko raz zagraliśmy te piosenki, w Kostrzynie nad Odrą, w bardzo dla mnie specjalnym miejscu, bo tam przecież od lat – już jedena-
stu – jeżdżę na Woodstocki, Pol’and’Rocki i z Jurkiem (Owsiakiem) robimy tam finał. Bukartyk. „Być może to wszystko” to tytuł płyty, a na okładce obraz. To jest obraz mojego serdecznego przyjaciela, malarza, Darka Milińskiego. Byłem u niego w domu, w Pławnej. Usiedliśmy, pobrzdąkałem trochę na gitarze, zagrałem jakieś nowe piosenki 1/2020 (11) Magazyn FOLK24
9
WYWIAD
i nagle Darek mówi – Ty! Taką piosenkę to ja namalowałem! – i wyciągnął ten obraz. Popatrzyłem i wiedziałem, że to będzie okładka. Co to za piosenka, co to za obraz? Obraz nosi tytuł „Na końcu rzeki”. Kojarzy się trochę z Brueglem, z holenderskim malarstwem, ale to jest malarstwo pławieńskie, pochodzi z Gór Izerskich. Ten motyw rzeki Darek wykorzystywał już w wielu obrazach. Tutaj spływa ona ze stołu, a gdzieś tam na horyzoncie widzimy żaglowiec. Ja sobie ułożyłem całą historię do tego, bo ten żaglowiec od razu bardzo pobudził moją wyobraźnię. Widzimy go w zatoce jakiegoś morza, które przechodzi w tę rzekę, która ostatecznie spływa ze stołu. Z tej rzeki prości ludzie mogą zaczerpnąć trochę tych cudzych przygód – wiesz – ludzi z tego żaglowca, na który trudno się im dostać, by popływać, a dzięki rzece mają taką przygodę z drugiej, trzeciej ręki. Tak jak my wszyscy, bo przecież wychowujemy się na opowieściach od czasów Homera, pewnie jeszcze wcześniejszych też. Wszystko jest jedną, wielką niekończącą się opowieścią.
Ta piosenka, z refrenem o dziecku, które słyszy przez ścianę kłótnie rodziców, dotyczy konkretnej historii. Dedykowana jest przyjacielowi, który gra ze mną wiele lat i który na tej płycie też się pojawia – myślę tu o „Doktorze Pszczole” – Marku Błaszczyku. Jaka jest ta płyta? Jak znasz moje płyty, to ta wyróżnia się tym, że tytuły są krótsze, na ogół dwuwyrazowe. Takich
Bardzo mnie wzruszył ten obraz, widzę w nim, jak wpływa na nas nieuchronny upływ czasu. I myślę, że wchodzę w jakąś taką smugę cienia, bo te piosenki są coraz dłuższe i nieśpieszne. Ten tytuł sugeruje, że to być może ostatnia płyta. Tak się przymierzasz pomalutku? Nie, ale tak sobie pomyślałem, że ten tytuł w ogóle dobrze brzmi. To jest tytuł jednej z piosenek, która, wręcz przeciwnie, mówi o tym, że życie jest fajne, a najfajniejsza jest rodzina. To jest płyta, na której jest kilka motywów antyklerykalnych, ale to dlatego, że jest to płyta bardzo chrześcijańska. Tak właśnie da się to dla mnie połączyć. To, co się dzieje, z tym, co się czuje, łączy mi się w taki właśnie obraz. W zasadzie ta piosenka „Być może to wszystko” dotyczy spraw najważniejszych w naszym życiu. Często za późno zdajemy sobie sprawę, co naprawdę było ważne, a ona mówi o tym, że jeśli zdążysz się zatrzymać, to nie będzie „było”, a po prostu będzie „ważne”, nie stanie się jakimś smutnym wspomnieniem, do którego już nie da się wrócić. 10
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
strasznie długich tym razem nie ma, ten najdłuższy to „Być może to wszystko” (śmiech). Ostatnim na liście jest „Ostatni okręt”, nawiązujący właśnie do wspomnianego obrazu Darka. Jest dojrzała… gdzieś tam… Chciałem, żeby ta płyta była też ciepła. Nie sądzę, żebym został królem dyskotek po tej płycie. Nie ma tu ani jednego utworu, poświęconego na przykład wyjątkowemu kolorowi gałki ocznej. No nie udało się – próbowałem napisać przebój, ale jak zwykle się nie udało, co stwierdzam z satysfakcją.
WYWIAD
Ale tu, widzę, pojawia się Zenek. No więc Zenon wrócił, tak (to jest jeden z dłuższych tytułów: „Zlituj się, Zenek”). Zenon musiał się pojawić ze swoją wiekopomną twórczością i w tej piosence trochę błagam go o litość w imieniu swoim i, nie wiem, no i innych… Zahaczam trochę o problemy pedagogiczne, ale myślę, że to jest taki szkic dotyczący tej „bieżączki” naszej polskiej. Bardziej ci polecam lekturę
tej piosenki niż moją o niej opowieść. Tam wszystko jest jasne. Mówisz o historiach opowiadanych od wieków i o potrzebie słuchania takich historii. Słuchając historii innych osób, myślę, że to doświadczenie jakoś się sumuje. Jest też zwykła ciekawość świata, może dlatego chętnie słuchamy opowieści? Pewnie tak, ale myślę, że ja wypełniam po prostu swój obowiązek. Zawsze tak uważałem, że obowiązkiem faceta, który ma czelność wychodzić przed ludzi i zawracać im głowę, jest mieć coś do powiedzenia. I na płycie są różne opowieści, historie. Niektóre są gorzkie, ale inaczej się nie da
w naszym kraju, choć tym razem starałem się stronić od polityki wprost. To nie jest taka płyta jak „Z czwartku na piątek”, która składała się nawet z imiennie dedykowanych historyjek. Wspomniałeś o płycie „Z czwartku na piątek”. To chyba była dosyć ważna decyzja w twoim życiu i też spory wysiłek, narzucenie sobie takiej dyscypliny, żeby co tydzień, z czwartku na piątek, wyprodukować piosenkę, która na dodatek zostanie zaprezentowana rano w radiu. Zakładałem, że wytrzymam w takim kieracie dwa tygodnie. Ale to mijało, mijało, myślę: dobra, do trzech miesięcy dobiję. I chyba 14 lat już minęło, a dalej – teraz na antenie radia Nowy Świat – jestem gościem Wojtka Manna. Halinka (Wachowicz – przyp. red.) miała takie notatki, z których wynika, że pierwszy raz zacząłem się tam pojawiać pod koniec 2006 roku. Stało się, przeżyliśmy to, to radio i swoją z nim przygodę. Ale jak wspominasz ten rytm pracy, jak to na ciebie wpłynęło? Jak ty sobie z tym w ogóle radzisz? Teraz jest troszeczkę inaczej, bo przez ostatnie tygodnie nie możemy grać na żywo, nie możemy usiąść naprzeciw siebie, a to lubimy najbardziej. I nasz ukochany elektorat też ceni sobie te nasze kompletnie nieprzygotowane dyskusje o piosenkach i to, co później Wojtek (Mann) z nimi robi. Ostatnio nawet ze mną śpiewał i współtworzył jedną zwrotkę – do mojego „żywię się mchem” on dodał taki piękny rym „bo huba za gruba”. To piosenka o doli grajków w aktualnej rzeczywistości. Ja mchu jeszcze nie jem, ale jestem już blisko zbratania z przyrodą. W każdym razie teraz jest tak, że musimy to nagrać gdzieś tam, więc nie ma rozmowy, tylko nasza zapowiedź, wiesz, i to po prostu poleci. Ja wrócę jednak do tej dyscypliny. Czy ty się przyzwyczaiłeś do tego, czy ty się tego nauczyłeś? Nauczyłem się przyglądać spokojnie temu, co się ze mną dzieje. Umiem wytworzyć u siebie taki stan gotowości – kiedyś Krysia Sienkiewicz powiedziała, że ma dokładnie tak samo i żebym się 1/2020 (11) Magazyn FOLK24
11
WYWIAD
tym nie przejmował – że gdybym miał miesiąc na napisanie czegokolwiek, to znaczy, że mam 30 dni wolnego i ostatnią noc ciężkiej pracy (śmiech). Jak już jest termin – to moja ulubiona muza, druga ma na imię zaliczka, ale ostatnio się prawie w ogóle nie pojawia – przychodzi i siada, i patrzy na mnie wymownie, to po paru godzinach stawiania pasjansa wiem, że za chwilę muszę się zabrać, bo jak nie, to nic z tego nie będzie. Wtedy coś tam piszę, a rano to znajduję, gram i jak ktoś mówi „fajne!”, to ja mówię, że wiesz, jakbym miał więcej czasu, to by było lepiej, ale cóż, śpieszyłem się (śmiech). Także wiem już, że taki jestem, że na tym to polega. Nie da się po prostu inaczej, bo na dobrą sprawę na cholerę komu nowa piosenka? Napisałem ich kilkaset, po co mi następna? Dlatego muszę stworzyć dla kolejnej jakieś szczególne okoliczności. Jeśli chodzi na przykład o kompozycję, to jest to temat, który mnie kompletnie nie interesuje. Jak piszę tekst, to jakąś melodię już mam. To nie będzie nic wyszukanego, ale, no wła-
12
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
śnie… Sto razy to już mówiłem, ale jak słucham rozmowy na przykład z młodym zespołem, gdzie oni mówią, że nad tą płytą pracowali trzy lata, a ja słyszę: tam dominanta, subdominanta, tu septyma, tam trzy akordy i myślę, kurde i to trzy lata ci zajęło?! Stary, trzeba było skończyć jakiś kurs piekarski albo coś takiego, bo nie wyżyjesz, jeśli do czegoś takiego doszedłeś po trzech latach. Mozart przez te trzy lata miałby już 42 symfonie czy jakieś koncerty klawesynowe… Dlatego ja układam melodie, jestem układaczem melodii po prostu. Nie jestem też żadnym poetą, tylko układaczem historyjek rymowanych, do których naprędce nauczyłem się brzdąkać, i tyle. To nie jest nic szczególnego, taki sobie wynalazłem pomysł komunikacji ze światem. Nowa płyta wygląda inaczej. W zasadzie miała być dwa razy dłuższa, ale okazało się, że się nie mieści. Nie wchodzi tam tyle
WYWIAD
tych bitów czy bajtów, czy jak to się tam nazywa, no nie wiem. Po prostu nie dało się wydać takiej płyty. Podwójnej nie chciało mi się robić, bo chciałem, żeby to była jedna opowieść. No to ustaliłem, że będzie 12 piosenek (po długiej selekcji). Potem okazało się, że pograliśmy dłużej, niż planowaliśmy i znów się nie mieści, a ja wcale nie chcę tego skracać. To nie jest „Radio same przeboje” i nie interesują mnie piosenki, które muszą się zmieścić w trzech minutach, z czego dwie i pół to refren o tych oczach, co mają gałkę oczną w kolorze zielonym. Nie jestem takim komunikatem absolutnie zainteresowany. Jak się chłopakom fajnie gra, to w ogóle mi nie przeszkadza, że piosenka ma sześć minut, chociaż w zasadzie kończy się po czterech i pół. Niech sobie leci. To jest płyta i tak ma być. I wiem, że ci, którzy czekają na nią będą zadowoleni, że tam coś jeszcze brzdąknęło, że ktoś tam puknął, że to sobie płynie, że mają do czynienia z czymś, co nie jest tak do końca takim produktem ogólnospożyw-
czym. Jak będziemy chcieli, to będzie to jedna piosenka, która będzie miała pół godziny, na stronie, a na drugiej druga i tyle. To nas nie ogranicza. To też jest zasługa tego, że jest to któraś płyta u tego samego wydawcy. Mam tam kompletną wolność, a on ma do mnie zaufanie. Nie spodziewa się po mnie przeboju. To jest cudowne, bo ja nie mam pomysłu na przebój. Ale mógłbyś mieć? Mógłbym. Czasem chcę zrobić kawał i wtedy piszę coś głupiego, jak o tym mchu. Piosenka jest fajna, gdy sprawia nam przyjemność jej granie, wiesz, zabawa tym, a nie myślenie w kategoriach sprzedaży. Bardzo dobrze, że jestem lekko już chyba otyłym dziadem, którego grzywka nie zaimponuje nastolatkom, i nie muszę się już wdzięczyć do nich ani próbować zmieścić się w repertuarze ogólnorozrywkowych rozgłośni. Mam swoje miejsce – bardziej kierunki funeralne niż okołodyskotekowe.
1/2020 (11) Magazyn FOLK24
13
WYWIAD
Znamy się od lat i właściwie zawsze byłeś taki… osobny. I w zasadzie jest mi z tym dobrze. Jest grupa ludzi, która zdaje sobie sprawę, że nigdy nie będzie tak liczna jak inne grupy, ale to są ludzie wybrani, którzy są w stanie znieść mój słowotok. Choć na tej płycie jest kilka piosenek, w których poddałem się świadomie dyscyplinie, pisząc pod wymiar. Na przykład piosenka „Droga do Boga” jest napisana co do sylaby w wyznaczonym przez kompozytora, czyli Krzyśka Kawałkę, time’ie. To pierwszy przypadek w naszej – już ze dwadzieścia lat będzie – współpracy, kiedy on przyniósł numer, do którego mi się napisała piosenka. Musiałem się bardzo pilnować, żeby to nie wystawało poza ramy, ale jak usłyszałem ten numer, to wiedziałem od razu, o czym będzie. Myślę, że to jest jedna z fajniejszych piosenek. Ubolewam, że to nie moja melodia, no ale już trudno, stało się. Jeszcze chciałbym wrócić do tej płyty „Z czwartku na piątek”. Mówiliśmy o tej dyscyplinie, że co tydzień trzeba zrobić piosenkę, zaśpiewać ją rano w radiu. Można potem zebrać te nagrania, zrobić z tego płytę. Ale premiera tej płyty to jest zupełnie inne wydarzenie, bo nie powstała z czwartku na piątek, a nawet jeśli…
14
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
Wszystkie te piosenki powstały z czwartku na piątek, ale problem z najnowszą płytą polegał na tym, że kiedy już zamknęliśmy repertuar, to zaczęły się dziać różne rzeczy, tak same z siebie. Na przykład pojawiło się radio Nowy Świat. Dlatego piosenka zatytułowana „Nowy świat” miała premierę w dniu rozpoczęcia nadawania przez nową stację. Nie było jej wcześniej w planie, bo nie było tego radia. Pojawiła się też piosenka „Jedna łza”. Powstała po tym, jak umarł mój ojciec. To próba rozliczenia się z człowiekiem, z którym układało mi się różnie. Napisałem ją w imieniu swoim i brata, i naszej mamy. I oni ją zatwierdzili, inaczej bym jej, wiesz, nie nagrał. Ostatnia z piosenek, która wkradła się tutaj, powstała z okazji urodzin małżonki. Nosi tytuł „Pościelny ślub” i bardzo ją lubię. Napisałem ją i zagrałem 2 sierpnia b.r. Wiesz, już mieliśmy wszystko pozamykane, trzeba było nawet jakąś piosenkę wyrzucić, żeby to mogło wejść, a Krzysiek mówi, że jeszcze tę robimy, że ma pomysł. Prosta balladka, na dwie gitary. W zasadzie przez cały czas gra jeden akustyk, tak to zagrałem w radiu zaraz po napisaniu, Krzysiek dołożył solówkę. Na płycie ta solówka jest zelektryfikowana i jest to coś, słuchaj, między Chrisem Isaakiem a motywem muzycznym z filmu „Rejs”. Bawiliśmy się tą płytą, wyrzucaliśmy to, co zbędne, więc są tam takie numery, w których napraw-
WYWIAD
znoszą zawodowi muzycy mi towarzyszący – strasznie dużo gadam. To jest taka rozmowa, a nie koncert. Ja odkoncertawiam te koncerty (śmiech). Mam pełną świadomość, że odruchowo mieszam wszystkie typy, formy zachowań estradowych, że tam jest jakaś autorska ballada z elementami rocka, reggae, wiesz, bluesa… …i kabaretu. Tak, jest tam też trochę kabaretu. Jestem stand-uperem, tyle że sit-downerem – bo przynoszę własne krzesło i siedzę sobie, coś ględzę i te zapowiedzi często trwają zdecydowanie dłużej niż te piosenki. Są ludzie, którym to odpowiada, z czego się cieszę, bo myślę, że po to właśnie jestem, żeby robić takie nikomu niepotrzebne rzeczy. dę dzieje się bardzo dużo, a osiągnęliśmy to, w zasadzie Krzysiek, bo to on jest producentem tego wszystkiego, minimalnymi środkami. No to już właściwie odpowiedziałeś na niezadane pytanie o różnice między takim graniem a vista piosenek napisanych z dnia na dzień a pracą w studiu. Ale wiesz, staraliśmy się w tych zespołowych piosenkach żeby to nie była taka realizacja studyjna, każdy przychodzi i nagrywa swój ślad, to nie tak. Wchodziliśmy do studia kilka razy, ja nagrywałem tylko piloty, gitary zostawiłem Krzyśkowi i chłopcy grali to razem. Każdy numer został zagrany kilka razy w studiu, tak że to nie było klejenie, uczyliśmy się grać i w tej chwili na koncercie gramy to, co jest na płycie, tak samo. Wiadomo, że najnowsza płyta cieszy najbardziej, ale przecież nie ona jedyna. Co myślisz o ich powstawaniu, czy to jest harówa czy to jest święto? Wiesz co, harówy w tym nie ma, bo ja zgadzam się z taką opinią, że człowiek, który robi to, co kocha, nigdy nie jest w pracy. Ja nie jestem w pracy. Moi nieliczni widzowie, którzy przychodzą po kilkanaście razy na koncerty przestaliby, gdyby wyczuli, że ja robię to tylko dla kasy. To jest moja forma kontaktu ze światem. Ja na tych koncertach – co być może z trudem
Czyli święto? Czyli święto. Poza tym wiesz, okazja do spotkania wspaniałych ludzi przy tym wszystkim. Nagle zdałem sobie sprawę, że jakkolwiek ulegałbym nachodzącym mnie falami przez całe życie frustracjom, to jestem człowiekiem, który swoje szczenięce marzenia jednak spełnił. Dużo później to przyszło, niż myślałem, ale mam zespół! Mam gitarę, taką fajną, amerykańską! Nawet dwie, a jakbym poszperał, tobym znalazł ich i pięć. Mam! I one są fajne, tak jak chciałem, i pewnie jeszcze niejedną kupię. I że nagrywam w studio, że nawet grałem w teatrze. To są jaja! Robiłem różne rzeczy. Audycje prowadziłem, w telewizorze, w radio, wiesz, no, zrobiłem to wszystko! Ja, kmiot z głuchej prowincji, jestem tu, jestem na ty i często nawet się przyjaźnię z ludźmi, którzy byli moimi wychowawcami, np. za pomocą fal radiowych mnie edukowali. Piotrek Kaczkowski – zresztą jemu to akurat powiedziałem, że mi puścił tych Pink Floydów i na swój sposób wpłynął na moje życie. No i że pracuję tyle lat z Wojtkiem Mannem, to jest coś niewyobrażalnego. Dla moich dzieci to już może nie mieć znaczenia, ale dla mnie ma olbrzymie, kolosalne. Być może moje dzieci nie będą rozbijać aż tak drogich samochodów jak dzieci Zenka (ale jak se ukradną jakiś fajny, to niech se rozbiją), ale nie muszą się wstydzić ojca… Mam nadzieję. 1/2020 (11) Magazyn FOLK24
15
FELIETON
Z KTÓREJ SZUFLADY? Wyrosłem z piosenki turystycznej Tekst: Marek Majewski Miałem szczęście. Bo w 1969 roku, jako najmłodszy na Politechnice Warszawskiej student (niecałe 17 lat), trafiłem na Rajd Beanów. Rajd jak rajd – sobotnie przejście na nocleg, potem w niedzielę trasa i zakończenie. Ale dla mnie szokiem i odkryciem nowego świata było wszechobecne śpiewanie. Zaczęło się już w podmiejskim pociągu, towarzyszyło praktycznie każdej sytuacji i kończyło się w pociągu powrotnym, a właściwie na peronie dworca Warszawa-Śródmieście tradycyjnym odśpiewaniem „Szkockiej”. Zachwycony wsiąkłem w piosenkę turystyczną. Zresztą wtedy nikt sobie nie zawracał głowy definiowaniem gatunków. Śpiewało się wszystko – co kto umiał i co komu w duszy grało. Było oczywiście opiewanie butów rajdowych, uroków dźwigania plecaka i przyrodolecznicze pogodynki. Ale wcale nie wyłącznie, a nawet nie przede wszystkim. Bo był też cały wielki rozdział piosenki studenckiej. A jeśli studenckiej, to i z kabaretów studenckich – choćby STS-u pióra Jonasza Kofty czy Agnieszki Osieckiej, albo Salonu Niezależnych. Były piosenki Piwnicy pod Baranami. Były piosenki żeglarskie, jeszcze wtedy nienazywane szantami. Były piosenki wojskowe i legionowe, ale także pacyfistyczne i antywojenne. Było mnóstwo piosenek ludowych, jeszcze wtedy, na szczęście, nienazywanych folkiem, co pozwoliło uniknąć dyskusji, co nim jest, a co nie. Piosenki ludowe mogły być polskie, ale szanujący się gitarzysta rajdowy z reguły znał oprócz tego kilkadziesiąt utworów słowackich, czeskich, jugosłowiańskich (jeszcze wtedy), ukraińskich, białoruskich, a przede wszystkim rosyjskich – od Okudżawy i Wysockiego po piosenki „łagiernyje” i „błatnyje”, czyli pocho16
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
dzące z obozów, kolonii karnych i środowisk chuligańsko-bandyckich. Były piosenki z Ameryki, ale oczywiście po polsku i nie nazywane „country and western”. Były piosenki podwórkowe – najczęściej warszawskie lub lwowskie. Były piosenki cygańskie. Były wreszcie arie operetkowe, na czele z „Hymnem włóczęgów” z operetki „Król włóczęgów” Rudolfa Frimla, a nawet operowe, najczęściej zresztą w przeróbkach. I wiele, wiele innych… Wtedy to wszystko była „piosenka turystyczna”. Miałem szczęście, że to są moje korzenie muzyczne. Bo nic raczkującemu gitarzyście ze znajomością paru akordów na krzyż nie mogło dać szerszego poglądu na muzyczne style i gatunki. Los sprawił, że nie bywałem na imprezach piosenki turystycznej przez prawie czterdzieści lat. Zajmowałem się w tym czasie satyrą polityczną, aż mnie to zbrzydziło, bo ile można się śmiać z czyjegoś kalectwa… Ale kiedy po tej przerwie pojechałem na 50. Giełdę do Szklarskiej Poręby (w tym roku była 53. ale o tym sza, bo nielegalna), poczułem się jak u siebie. Dlatego dzisiaj, kiedy obserwuję zażarte polemiki na temat czystości gatunków w poszczególnych niszach, kiwam ze zrozumieniem dziaderską głową, biorę gitarę i pytam przyjaciół – no to z której szuflady?
PRZEMINĘŁO Z FOLKIEM
FOLK-ROCK I ŚREDNIOWIECZNE MISTERIA Trylogia „The Mysteries” w Royal National Theatre Tekst: Katarzyna Marcinkowska „Misterium” – dziś słowo to kojarzy nam się z czymś poważnym, podniosłym. Czy jednak średniowieczne misteria rzeczywiście takie były? I co stanie się, gdy przeniesiemy je w realia Anglii drugiej połowy XX wieku, a do współpracy zaprosimy gwiazdy brytyjskiego folk-rocka – zespół Home Service (założony przez członków legendarnego Albion Bandu)?
Choć trylogia „The Mysteries”, czyli po prostu „Misteria”, swoją premierę w londyńskim Royal National Theatre miała przeszło czterdzieści lat temu (pierwsza część w 1977 r.), bez wątpienia na stałe zapisała się na kartach historii zarówno angielskiego teatru, jak i folk-rocka. Cykl składa się z trzech sztuk: „Nativity”, „Passion” i „Doomsday” („Boże Narodzenie”, „Pasja” i „Dzień sądu ostatecznego”) i został wyreżyserowany przez Szkota Billa Brydena. Za adaptację tekstów tych kilkusetletnich sztuk pochodzących z hrabstwa Yorkshire odpowiadał zaś Tony Harrison.
komediowe wątki. Znajdziemy tu zatem mnóstwo elementów, które mogą zaskoczyć współczesnego widza: Noe obdarzony został zrzędliwą żoną (uzbrojoną do tego w kij bejsbolowy), z kolei pastuszkowie więcej czasu poświęcają na odzyskanie skradzionej przez cwanego złodziejaszka owcy niż na oddanie hołdu nowonarodzonemu Jezusowi. Elementy komediowe pojawiają się nawet w najbardziej niespodziewanych momentach – na przykład, gdy żołnierze grają o szatę ukrzyżowanego Jezusa, zwycięzca bezczelnie oszukuje, korzystając przy tym z pomocy przypadkowego widza.
Trylogia opiera się na autentycznych przedstawieniach wystawianych w Anglii przed wiekami, dlatego najpierw przyjrzyjmy się pokrótce temu, czym dokładnie były średniowieczne misteria. Bryden nazwał je „brakującym ogniwem pomiędzy Eurypidesem a Szekspirem”. Były to spektakle odgrywane na rynkach średniowiecznych miast, przygotowywane przez zwyczajnych ludzi. Choć punkt wyjścia stanowiła Biblia, prócz celów religijno-dydaktycznych misteria służyły także, a może nawet przede wszystkim… rozrywce. Dlatego też biblijne historie uzupełniano o nowe, sensacyjne lub też
Średniowieczne misteria nie miały zwartej fabuły, a składały się z osobnych scenek, odgrywanych często symultanicznie na tzw. mansjonach – rozstawionych wokół rynku czy innego placu – między którymi krążyli widzowie. By odtworzyć ten układ we współczesnych realiach, z niewielkiej sali teatru Cottesloe (część kompleksu National Theatre) usunięto fotele, rezygnując z tradycyjnego podziału na scenę i widownię. Poszczególne epizody w produkcji Brydena rozgrywają się między widzami, stojącymi lub siedzącymi wprost na podłodze. Aktorzy mieszają się z publiką, nierzadko też kolejna 1/2020 (11) Magazyn FOLK24
17
PRZEMINĘŁO Z FOLKIEM
Misterium (tajemnica, kult religijny) – jeden z podstawowych rodzajów średniowiecznego dramatu liturgicznego oraz opartego na jego podstawie widowiska. Początki misterium w kulturze chrześcijańskiej sięgają X wieku. Wywodzi się ono z tradycji kultury ludowej oraz klasztornej (zwłaszcza benedyktyńskiej). źródło: Wikipedia
scena zaczyna się w zupełnie innej części sali niż poprzednia, zmuszając widownię do szybkiej reorganizacji. Czasem zresztą publiczność bierze czynny udział w spektaklu – dzieci ochoczo pomagają ukarać złodziejaszka czy przyjmują cukierki od właśnie nawróconego policjanta, a najbardziej zachwycone swoją niespodziewaną rolą zdają się być „dusze potępione” atakowane przez diabły w czasie sądu ostatecznego. Cała widownia ma też w wielu scenach inną ważną rolę do odegrania – rolę tłumu. Zniesienie podziału na scenę i publicz-
ność ma również jeszcze jeden istotny cel – buduje poczucie wspólnoty. Tak jak w średniowieczu obie „strony” wydarzenia stają się członkami tej samej społeczności. W dawnych czasach bowiem za realizację poszczególnych scen odpowiadały często cechy rzemieślnicze lub gildie handlowe. Aktorzy misteriów byli więc zwykłymi ludźmi z sąsiedztwa. To także udało się Brydenowi przenieść do czasów mu współczesnych. Miejsce średniowiecznych rzemieślników w jego „Misteriach” zajęła brytyjska klasa pracująca. Aktorzy w produkcji National Theatre nie grają właściwie postaci biblijnych – grają robotników, górników, rybaków itp., którzy to dopiero wcielają się w bohaterów misteriów. Jeden aktor gra zwykle 18
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
kilka ról, często powiązanych (ta sama osoba w roli Lucyfera, Judasza oraz anioła śmierci), lecz nie zawsze. Tutaj nawet Jezus mówi z akcentem Yorkshire (który nie jest w Anglii uważany za zbyt dystyngowany, i to delikatnie mówiąc), kostiumy narzucane są na zwykłą odzież roboczą i same też nieraz składają się z drelichów, fartuchów, kamizelek odblaskowych czy sztormiaków. Kiedy Bóg chce porozmawiać z Noem, zdejmuje szatę, pod którą ma spodnie na szelkach i zwyczajną koszulę, nakłada kaszkiet i wtyka sobie papierosa za ucho. Potem wystarczy, że zdejmie kaszkiet, by Noe padł na ziemię niczym oślepiony boskim blaskiem. Z kolei apostołowie i towarzyszące im kobiety pracują przy pakowaniu śledzi, a gdy zmartwychwstały Chrystus prosi o jedzenie na dowód, że nie jest duchem, ktoś wyciąga z teczki plastikowe pudełko śniadaniowe oraz termos z herbatą. Dzieciątko Jezus dostaje natomiast od pasterzy w darze piłeczkę tenisową. Bo także rekwizyty wykonane są tu z przedmiotów codziennego użytku czy też jakby rodem z miejsca pracy, i to w sposób nieraz niesamowicie zaskakujący i kreatywny. Wśród zawieszonych pod sufitem lamp co najmniej jedna zrobiona jest z żarówki wstawionej w środek kuchennej tarki. Wstępowanie do nieba odbywa się przy pomocy wózka widłowego. Bóg i aniołowie występują w kaskach górniczych z latarką na czole, arkę Noego tworzy kilka ławek oraz parasolek, płachta błękitnego materiału „gra” Jordan, a tarczą Lucyfera jest klapa od włazu do kanałów. Scena zmartwychwstania ukazana jest niczym trick znikającego magika – grób stanowi skrzynia opleciona łańcuchami i zapieczętowana naklejonymi kartkami z imieniem Piłata, a gdy się nagle otwiera, widzimy, że po Jezusie w środku została tylko... marynarka na wieszaku. Dzięki temu wszystkiemu udało się Brydenowi nie tylko zachować związek z misteriami średniowiecznymi, ale też jednocześnie sprawić, że historie biblijne nie są już wcale tak odległe. Kiedy Bóg oraz święci wyglądają i zachowują się jak ludzie z sąsiedztwa, nie tracąc przy tym nic ze swojej świętości, kiedy są na wyciągnięcie ręki widza, tak że ten może dosłownie poczuć na sobie ich oddech (a przy bardziej intensywnych
PRZEMINĘŁO Z FOLKIEM
monologach pewnie nawet i ślinę) – ich historia staje się po prostu historią ludzką. Ten sam cel – nie tyle może nawet uwspółcześnienie, ile przybliżenie „Misteriów” do świata przeciętnego widza z XX w. – przyświecał Brydenowi także przy doborze muzyki towarzyszącej trylogii. Folk-rock wydaje się tu idealny, bo stanowi przecież właśnie połączenie tradycji ze współczesną muzyką rozrywkową. Szkocki reżyser do udziału w spektaklu zaprosił początkowo Albion Band, którego członkowie pracowali także przy jego poprzednich produkcjach. Ashleya Hutchingsa interesowały już jednak inne projekty, więc wkrótce ci z muzyków, którzy woleli pozostać w National Theatre, założyli własną grupę pod nazwą Home Service. I to właśnie ich gra stała się nieodłącznym elementem „Misteriów”. Ze składu znanego z legendarnego już chyba albumu „Rise up Like the Sun” Albion Bandu w Home Service znaleźli się John Tams, Graeme Taylor, Michael Gregory oraz gościnnie – Philip Pickett i Linda Thompson. Szyki nowej formacji uzupełnili Bill Caddick, Jonathan Davie, Howard Evans, Andrew Findon, Stephen King i Roger Williams. John Tams otrzymał też w trylogii dwie role aktorskie – pasterza w „Nativity” (gdzie m.in. z powodzeniem nakłania publiczność do wspólnego śpiewu) oraz apostoła Tomasza w dwóch kolejnych częściach. Inni członkowie zespołu zresztą także kilkakrotnie pojawiali się na dole – głównie w roli… muzyków, np. orkiestry górniczej idącej na czele pochodu podczas wjazdu Jezusa do Jerozolimy czy „pogrzebu” Maryi. Muzyka „Misteriów” jest dość eklektyczna: mamy tu melodie tradycyjne („Lyke Wake Dirge”), pieśni religijne (choćby znany już z „Rise up Like the Sun” hymn „Lay Me Low”) oraz własne kompozycje Caddicka („Don’t Be an Outlaw”) i Tamsa („Lewk Up, Lewk Up”) czy też np. Richarda Thompsona („We Sing Allelujah”). Utwory, które brzmią, jakby mogły towarzyszyć oryginalnym przedstawieniom kilkaset lat temu, są przeplatane rockowymi dźwiękami, z gitarowymi solówkami i perkusją. Graeme Taylor gra zarówno na gitarze elektrycznej, jak
i na banjo, a tak charakterystyczna dla Home Service sekcja dęta bez trudu z marszu pogrzebowego przechodzi w jazz. Zespół pokazuje tu swoją niesamowitą wszechstronność, choć jednocześnie specyfika spektaklu sprawia, że trudno oceniać jego ścieżkę dźwiękową bez kojarzenia jej z konkretnymi scenami (wystarczy porównać album z tym soundtrackiem z wydanym przez Home Service rok później „Alright Jack”, gdzie, swoją drogą, także znajdziemy utwór „Look Up, Look Up” – z inną pisownią tytułu i nieco innym aranżem). Wokaliści także perfekcyjnie się tu uzupełniają. Spokojny, melancholijny głos Tamsa doskonale kontrastuje z ostrzejszym, momentami wręcz złowrogim (np. w songu Heroda) wokalem Caddicka. Szczególnie widać to w utworze „Don’t Be an Outcast”, w którym John i Bill reprezentują odpowiednio Abla oraz Kaina. Linda Thompson również błyszczy, szczególnie w „Passion”, gdzie jej „All in the Morning” oraz „The Moon Shines Bright” wykonywane a capella są niezwykle poruszające. Sceny trylogii są także przeplatane kilkoma tradycyjnymi tańcami. „Nativity” zaczyna się polką, a do udziału w tańcu kończącym „Doomsday” zaproszona zostaje cała publiczność. Znajdziemy tu też mający swoje korzenie w średniowiecznej kulturze taniec śmierci – a dokładniej anioła śmierci, który przychodzi po Heroda i uczestników jego uczty. Najciekawszy jest chyba jednak taniec z mieczami. Już przy poprzedzającej go scenie, kiedy Abraham szykuje się do złożenia ofiary z syna, otaczający ich aktorzy, ubrani w rzeźnickie fartuchy, akompaniują dźwiękiem ostrzonych mieczy. Następnie wykonują z nimi widowiskowy układ, by na koniec złożyć je w gwiazdę Dawida, która w następnych scenach staje się gwiazdą betlejemską. Misteria, zarówno te średniowieczne, jak i te w adaptacji Brydena, nie są zatem sztuką tylko religijną ani przeznaczoną dla elit, lecz przede wszystkim sztuką ludową, tworzoną przez zwykłych ludzi i dla zwykłych ludzi. Celebracją wspólnoty, klasy pracującej oraz, tak po prostu, człowieczeństwa. I dlatego są dla kultury europejskiej tak cenne. 1/2020 (11) Magazyn FOLK24
19
INSTRUMENTY
WIELKI MAŁY INSTRUMENT Mandolina Tekst: Karolina Jastrzębska | Zdjęcia: Michał Bułas
„Miałem dwa lata, kiedy zobaczyłem mandolinę po raz pierwszy i pokochałem ją. To brzmienie, ten kształt i wygląd... I nadal trwam w tym przekonaniu, a to już o czymś świadczy” – Chris Thile.
Mandolina jest instrumentem strunowym szarpanym. Jest strojona w kwintach i posiada osiem strun w czterech parach dźwięków: G, D, A i E. Podobnie jak skrzypce, ma też swoje większe odpowiedniki: altówce odpowiada mandola, wiolonczeli – mandocello, a kontrabasowi – mandobas. Czasy swojej świetności mandolina przechodziła już dawno temu, ale z ogromną radością obserwuję dzisiaj wzrost jej popularności w Polsce. Ten instrument, często niesłusznie niedoceniany, brał udział w nagraniach wielu gwiazd nie tylko muzyki folkowej, bluegrassowej lub 20
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
country, ale także popularnej i rockowej. Możemy go usłyszeć m.in. na płytach Roda Stewarta czy zespołu Led Zeppelin. Ale cofnijmy się do początków. Historia w pigułce Korzeni mandoliny możemy doszukać się już w starożytnym Egipcie, a nawet wcześniej. Miała ona nieco inny kształt, współcześnie nazywany lutnią. W Europie był to także popularny instrument, wykorzystywany przez większość ówczesnych bardów. Lutnia z biegiem czasu ewoluowała do kolejnych instrumentów takich jak gitara czy właśnie mandolina. Krajem, który zmienił wygląd, kształt i zarazem brzmienie mandoliny w największym stopniu, były Włochy, gdzie w okolicach XVIII wieku zaczęły powstawać jej nowe formy. Miała jeszcze płaską przednią i tylną płytę oraz cienkie struny ze ścięgien zwierzęcych. Dopiero w XIX wieku Pasquale Vinaccia usztywnił konstrukcję, pozwalając na wydobycie mocniejszego dźwięku przez zmianę tylnej płyty na półkolistą czaszę oraz wygięcie przedniej. Założył też grubsze struny. Taki instrument, nazywany mandoliną neapolitańską, do dzisiaj wykorzystywany jest głównie w muzyce klasycznej.
INSTRUMENTY
wej – o wysklepionej płycie (F-5). Większość istotnych zmian, które doprowadziły do powstania znanej dziś mandoliny F-5, zawdzięczamy Lloydowi Loarowi, który został zatrudniony w firmie Gibsona na stanowisku projektanta. Aktualnie modele podpisywane przez niego osobiście są traktowane jako wzorzec brzmienia i jakości, a co za tym idzie, cena oryginalnych mandolin z 1924 roku liczona jest w setkach tysięcy złotych.
Mandolina neapolitańska, źródło: www.metmuseum.org Mandolina z płaską płytą oraz neapolitańska były popularne również w Polsce – często wykorzystywano je w orkiestrach mandolinowych (m.in. w znanej Orkiestrze Mandolinistów Edwarda Ciukszy) oraz jako obowiązkowe instrumenty w szkołach. W Warszawie przyjęła się także banjolina – połączenie mandoliny i banjo, a to za sprawą Stanisława Grzesiuka, który opowiadał historie z życia, akompaniując sobie na tym instrumencie, który zresztą sam zbudował. Dzisiaj też możemy usłyszeć banjolinę w muzyce warszawskiej, m.in. w rękach Grzegorza Domańskiego (Trupa Warszawiaki / Nicponie / Syrenka). Tradycyjna mandolina bluegrassowa W 1902 roku Orville Gibson założył firmę pod swoim nazwiskiem, która zajmowała się m.in. budową mandolin, w tym najbardziej znanej w muzyce bluegrassowej mandoliny archtopo-
Lloyd Loar z mandoliną, 1911 r., źródło: www.digital.lib.uiowa.edu Mandolina archtopowa współcześnie jest delikatnie modernizowana przez lutników, którzy, wykorzystując nową wiedzę, starają się ciągle udoskonalać ten instrument, aby brzmienie było jeszcze bardziej wyrafinowane. W Polsce możemy kupić ręcznie robione mandoliny F-5 (i nie tylko) w pracowni lutniczej Bułas Banjos w podwarszawskich Łomiankach, gdzie Michał i Piotr Bułas wykonują świetnie brzmiące i piękne instrumenty. 1/2020 (11) Magazyn FOLK24
21
INSTRUMENTY
która oprócz grania melodii, solówek oraz wypełniania przestrzeni między wersami wokalu pełni również bardzo ważną funkcję rytmiczną. Pionierem bluegrassu był mandolinista Bill Monroe, który spopularyzował tę muzykę, koncertując wraz ze swoim zespołem The Bluegrass Boys. Sławę przyniosły mu piosenki „Blue Moon of Kentucky” oraz „Kentucky Waltz” – pierwsza z nich została nagrana także przez samego Elvisa Presleya. Bill Monroe był znany z surowego podejścia do swoich muzyków. Dużą wagę przykładał także do wyglądu zespołu – wszyscy członkowie musieli grać koncerty ubrani w garnitury!
Mandolina Bułas, model F-5, zdj. Michał Bułas Ale co to jest ten bluegrass? Początki muzyki bluegrass sięgają lat trzydziestych XX wieku. Stolicą tego gatunku był amerykański stan Kentucky, gdzie rosła trawa o błękitno-zielonym kolorze, skąd pochodzi nazwa (z ang. blue grass – niebieska trawa). Bluegrass ma wiele wspólnego z muzyką country – do podobieństw można zaliczyć fundamenty rozwoju obu gatunków oraz wykorzystywane instrumentarium, takie jak: mandolina, banjo pięciostrunowe, gitara akustyczna, kontrabas czy skrzypce. Jednak różnice są znaczące – w bluegrassie kluczowe są wirtuozerskie solówki, często grane w zawrotnych tempach, oraz charakterystyczne śpiewanie na głosy. Śpiewanie w harmonii z głównym wokalistą jest bardzo ważną umiejętnością wśród muzyków bluegrassowych – rzadko zdarza się żeby ktoś z zespołu jej nie posiadał. Rolę perkusji odgrywają kontrabas i mandolina, 22
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
Gramy! Wykorzystywane techniki gry na mandolinie będą zależeć od wykonywanego rodzaju muzyki. W zespołach bluegrassowych mandolina będzie grała akordy zamknięte, tzw. chopy, pełniąc wspomnianą wcześniej funkcję rytmiczną. W muzyce rozrywkowej, rockowej czy country często usłyszymy akordy otwarte (czyli takie, w których przynajmniej jedna ze strun pozostaje pusta) i różne techniki gry m.in. crosspicking. W muzyce klasycznej, ale także w solówkach w wielu stylach pojawiać się będzie bardzo charakterystyczne dla mandoliny tremolo, które może być grane na jednej, dwóch parach (double stops) lub większej liczbie strun. W przeważającej części przypadków na mandolinie gra się kostką, nie palcami. Szybkość gry uzyskujemy poprzez naprzemienne kostkowanie, a czyste brzmienie – przez prawidłowy nacisk palców na progach (palec ustawiamy czubkiem, blisko progu) oraz ujednolicenie brzmienia uderzenia kostką w dół z uderzeniem kostki w górę. Znani mandoliniści Obecnie za najlepszego współczesnego mandolinistę uważany jest Chris Thile – prawdziwy mistrz improwizacji. Wykorzystuje on mandolinę w przeróżnych stylach muzycznych i pojawia się u boku znanych artystów grających nie tylko bluegrass czy country, ale także funk, pop, jazz czy muzykę klasyczną. Jego umiejętność gry,
INSTRUMENTY
a także niezwykła osobowość sceniczna dają nadzieję na spopularyzowanie mandoliny. Inni wybitni mandoliniści na świecie to m.in.: Mike Marshall, Sam Bush, David Grisman, Avi Avital (który jako jeden z nielicznych wybił się na scenie mandoliny klasycznej) oraz część kobiecej reprezentacji gry na tym instrumencie – Sierra Hull. W Polsce wysoki poziom gry na mandolinie reprezentuje od dawna Janusz Tytman, muzyk sesyjny i koncertowy, który przez lata brał udział w nagraniach płyt wielu czołowych polskich artystów, takich jak: Grzegorz Ciechowski, Muniek Staszczyk czy Sidney Polak. Obecnie najczęściej można go usłyszeć na nagraniach i koncertach warszawskiego songwritera Leepecka.
maga opanowania umiejętności z wcześniejszego poziomu. W wyniku tego wielu wstępnie zainteresowanych nauką gry na mandolinie często rezygnuje. Osoby początkujące zapraszam do mnie na indywidualne lekcje gry na mandolinie prowadzone online lub na żywo. Wybrane popularne piosenki z mandoliną! - „The Battle of Evermore” Led Zeppelin - „Ajrisz” T.Love - „Losing My Religion” R.E.M. - „Iris” Goo Goo Dolls - „Ho Hey” The Lumineers
Wzrost popularności mandoliny zawdzięczamy także Jackowi Sienkiewiczowi, który z powodzeniem wykorzystuje ten instrument w zespole Kwiat Jabłoni, gdzie gra wraz ze swoją siostrą Kasią Sienkiewicz. Jacek sięgnął po mandolinę dzięki swojemu wujkowi Jarkowi Grodowskiemu, który przez lata grał wraz z moim tatą Pawłem Jastrzębskim w zespole T.Band (country/ irish/cajun). Jak i gdzie się uczyć? Obecnie w internecie dostępnych jest wiele filmów instruktażowych oraz innych materiałów do nauki gry, jednak najlepsze będą kursy obejmujące systematyczną naukę w formie uporządkowanych lekcji na różnych poziomach zaawansowania, prowadzone przez światowych mistrzów tego instrumentu, m.in. Mike’a Marshalla. Wiele filmów oferowanych na kanałach YouTube często nie spełnia oczekiwań poszukujących wiedzy, zarówno przez niewielką wartość merytoryczną, jak i brak dopasowania do ich potrzeb – znajdujemy filmy w losowej kolejności i zazwyczaj z niepowodzeniem uczymy się czegoś trudniejszego, co wy-
Karolina Jastrzębska – młoda wokalistka, która jako jedna z nielicznych osób w Polsce zgłębia tajniki wiedzy dotyczącej grania na mandolinie. Liderka dwóch zespołów: Stacji Folk oraz Caroline & the Lucky Ones, kompozytorka muzyki i autorka tekstów. Nauczycielka gry na mandolinie na poziomie podstawowym, a także uczennica Autorskiej Szkoły Muzyki Rozrywkowej i Jazzu I i II stopnia im. Krzysztofa Komedy w Warszawie na wydziale wokalnym.
1/2020 (11) Magazyn FOLK24
23
W FOLKOWYM TONIE
FOLKOWY ŚPIEWAKU DAJ GŁOS! O szukaniu folku w tele-szołach Tekst: Rafał „Zielak” Zieliński Siedzenie w domu spowodowane pandemią zawiodło mnie w rejony internetu do tej pory mi obce i przeze mnie pomijane. Mowa o fragmentach programów z serii „The Voice of…” czy innych „X-Factorach”, czyli o tele-szołach. Czy znalazłem tam folk?
Może niektórzy z czytelników tu skończą lekturę, bo przecież „to popelina robiona pod publiczkę, z góry ustawiona”, a poza tym to „woda na młyn koncernów i telewizji”, nie mówiąc o tym, że z folkiem nie ma nic wspólnego. Półprawda. Rzeczywiście głównymi beneficjentami tej rozrywki są zwiększające oglądalność stacje telewizyjne i fonograficzni giganci wyłapujący co ciekawszych, dobrze rokujących wokalistów. Kolejni na liście profitów są i tak znani już jurorzy, a startujący artyści są dopiero następnym ogniwem w tym łańcuchu pokarmowym. Rzeczywiście występy mają raczej klimat karaoke i o ile talentu wielu śpiewającym odmówić nie można, to w pewnym momencie zlewa się nam to w jeden „wykon” przerywany komentarzami osób siedzących w fotelach jurorskich. I rzeczywiście nie ma to nic wspólnego z folkiem... A nie, stop. Tak można pomyśleć, patrząc na tych najbardziej promowanych wykonawców w polskich edycjach podobnych programów. U nas folkowi muzycy po prostu omijają taką okazję do pokazania się szerszemu gronu widzów albo są pomijani przez producentów zapraszających artystyczny narybek na telewizyjne sceny. A tymczasem reszta świata myśli o ludowych dźwiękach zdecydowanie inaczej. Zresztą wy24
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
starczy popatrzeć na różne odsłony programu „The Voice”. We Francji Battista Acquaviva śpiewająca w ascetyczny sposób tradycyjny „Psalm Dawida” odwraca wszystkie cztery jurorskie fotele. Podobnie jak grający na gitarze Gulaan, śpiewający tradycyjną pieśń Kanaków z Nowej Kaledonii, Luc Arbogast, który wysokim głosem wykonuje sefardyjską pieśń z XV wieku akompaniując sobie na bouzouki, czy grająca na harmonium i śpiewająca mongolską pieśń Lily Jung. Sensacją staje się Mennel Ibtissem śpiewająca w wersji angielsko-arabskiej „Hallelujah” Leonarda Cohena. Tradycyjny śpiew z Korsyki obraca dwa fotele. Wyjedźmy z Francji. Edycja niemiecka, na scenie Guido Goh z afgańskim rubabem śpiewa „Crying in the Rain” z repertuaru A-ha i mamy cztery fotele. Ukraiński „The Voice” i „Creep” zespołu Radiohead zaśpiewane wyłącznie z towarzystwem bandury – trzy fotele. Ten sam program i kozacka pieśń śpiewana do harmonium – cztery fotele. Taki sam efekt dało w belgijskim programie egzotyczne „Nour El Ain” z repertuaru egipskiego piosenkarza Amra Diaba czy w australijskiej edycji występ akompaniującego sobie na mongolskim morin khuur i śpiewającego tradycyjną pieśń Bukhu Ganburgeda. W różnych krajach w „The Voice” słyszeliśmy m.in. argentyńskie tango, portugalskie fado, afrykańskie tradycyj-
ne zaśpiewy, tajski ksylofon ranat, ludowe flety, drumle, śpiew gardłowy... Nie można nie wspomnieć o country, rdzennym bluesie i muzyce krajów azjatyckich. Tak, w wielu krajach w „The Voice” folk jest obecny, jest doceniany, jest pokazywany. Oczywiście to nie jest tak, że u nas nie ma go w ogóle. W „tele-szołach” byli: Chłopcy Kontra Basia i Klezmafour w „Must be the Music”, Kapela Karpati czy Duet Gajda w „Mam Talent”, do tego zespoły góralskie... Coś tam się dzieje. Ale jakoś dziwnie te klimaty omijają stricte wokalny „The Voice of Poland”. Co jest nie tak?
Barbara Derlak
śpiewniki, nuty, partytury, podręczniki do nauki gry, gadżety muzyczne, struny, akcesoria muzyczne.
KOMPUTEROWE PRZEPISYWANIE, EDYCJA NUT I PARTYTUR
PROJEKTOWANIE GRAFICZNE WYDAWNICTWO MUZYCZNE SKŁAD DTP redakcja, korekta, skład i łamanie czasopism, książek, katalogów, folderów, ulotek, itp. www.muzo.com.pl • www.sklep.giszowiec.org tel. 32 411 07 85 • 601 44 69 12
(Chłopcy kontra Basia)
KOMENTARZ
Folkowi wokaliści i wokalistki – odwagi! Idźcie na castingi i precastingi, wysyłajcie zgłoszenia. Pokażcie, że taki śpiew istnieje, ma się dobrze, ma potencjał. I że warto go pokazać szerszej publiczności. Po prostu bierzcie przykład z kolegów i koleżanek z innych krajów. Oni naprawdę dobrze kombinują.
KSIĘGARNIA MUZYCZNA
Przykłady, nie tylko mojego zespołu, ale i Bubliczek, Megitzy czy Klezmafouru, pokazały, że wykonawcy folkowi są mile widziani przez jurorów i produkcję, a potem wysoko punktowani przez publiczność. Poza tym każda okazja do pokazania folku czy muzyki tradycyjnej w popularnych programach jest na wagę złota. Chłopcy kontra Basia w 3 edycji programu „Must Be the Music” dotarli do finału.
1/2020 (11) Magazyn FOLK24
25
FOTOGRAFIA
XXX MIKOŁAJKI FOLKOWE Lublin (10-13.12.2020) Wykonawcy XXX Festiwalu Muzyki Folkowej „Mikołajki Folkowe” w obiektywie Adama Wójcika
26
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
FOTOGRAFIA
1/2020 (11) Magazyn FOLK24
27
GŁOS BARDA
BARDOWIE POLSCY Video-scena piosenki poetyckiej Tekst: Piotr Bakal
Dzięki projektowi „Bardowie polscy – video-scena” uwieczniamy i ocalamy od zapomnienia, często niezwykle wartościowe, piosenki polskich pieśniarzy-poetów w ich autorskim wykonaniu. Dziś na pewno nie zrobi tego żadna telewizja. Będziemy się więc starali tę lukę stopniowo wypełniać.
Od momentu, kiedy w studenckim klubie „Hybrydy” w Warszawie zainicjowałem i rozpocząłem przygotowania do zorganizowania festiwalu piosenki autorskiej (1977 r.), równolegle do własnej twórczości zajmuję się propagowaniem poetyckiej piosenki autorskiej, czyli pewnej szczególnej odmiany sztuki literacko-muzycznej, która w wielu krajach nazywana jest twórczością bardów. Jest to taki rodzaj piosenki, gdzie autor, kompozytor oraz wykonawca są jedną i tą samą osobą i jeszcze dodatkowo teksty utworów posiadają walor poezji. Zwrócenie uwagi szerokiej publiczności na takich właśnie twórców legło u podstaw zorganizowania Ogólnopolskiego Przeglądu Piosenki Autorskiej – OPPA, który z czasem przekształcił się w OPPA – Międzynarodowy Festiwal Bardów. Piosenki śpiewających poetów, jak często zamiennie z bardami nazywa się tego typu twórców, bardzo często gościły w moich audycjach w Rozgłośni Harcerskiej, w Trójce, w Radiu Bis i w Jedynce. Dziś rolę stacji radiowych i telewizyjnych przejmuje Internet, dlatego, naturalną koleją rzeczy, aby dotrzeć do szerokiej publiczności, należy wykorzystać możliwości, które daje to właśnie medium. A to pociąga za sobą prezentację nie tylko dźwięku, ale i obrazu. Zamieszczanie w Internecie zarejestrowanych koncertów ma tę wadę, że zazwyczaj jakość 28
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
dźwięku pozostawia wiele do życzenia. Mnie zależało na takiej rejestracji, by dźwięk był dobrej jakości, dlatego większość nagrań tej pierwszej odsłony projektu „Bardowie polscy – video scena” została zorganizowana w studiu muzycznym (Studio 33 w Kadziach), które na ten czas przekształciliśmy w studio telewizyjne. Nie obyło się oczywiście bez pewnych błędów wynikających z naszego braku doświadczenia w dziedzinie rejestracji obrazu oraz z pewnej niedoskonałości sprzętu, jakim dysponowaliśmy. Ale nie myli się tylko ten, który niczego nie robi… Na początek przygotowaliśmy nagrania ośmiorga artystów, a są to: Basia Stępniak-Wilk, Andrzej Garczarek, Stanisław Klawe, Grzegorz Tomczak, Tomasz Szwed, Bogusław Nowicki, Tomasz Kordeusz oraz piszący te słowa. Chcemy stworzyć video-scenę niemal wszystkich współczesnych polskich bardess i bardów. Pozwoli to z jednej strony udokumentować ważną część polskiej kultury, z drugiej – uświadomić sporej części publiczności, zwłaszcza młodej, sam fakt istnienia tego zjawiska w sztuce. Z trzeciej zaś – odpowiedzieć pewnej części odbiorców, wrażliwych na walory poetyckie i intelektualne tekstów, na ich niedostatecznie czy nawet kompletnie niezaspokajaną w mediach potrzebę obcowania z tego rodzaju twórczością. W każdym razie tego właśnie sobie i Państwu życzę i zapraszam na stronę bardowiepolscy.pl.
W FOLKOWYM TONIE
PROSTSZE NIŻ FLET PROSTY O edukacji muzycznej słów parę Tekst: Witek Kulczycki | Zdjęcia: Iweta Kulczycka, Kamil Piotr Piotrowski Z radosnym niedowierzaniem odkryłem toczącą się jakiś czas temu w internecie dyskusję na temat miejsca fletów prostych w systemie edukacji. Moje własne doświadczenia z tymi instrumentami są raczej neutralne – ani wzniosłe, ani też szczególnie traumatyczne – ale pomyślałem, że ku pokrzepieniu serc zaproponuję alternatywę, do której mam pełne przekonanie, zdobyte na przykładzie własnym i nie tylko. Dawno temu, bo w pierwszej klasie szkoły podstawowej, moja córka postanowiła zdobyć dodatkowe punkty z muzyki – trzeba było opowiedzieć o jakimś instrumencie, innym niż szkolny, i zagrać na nim. W domu mamy ich w sumie kilkadziesiąt, różnego typu, w różnych rozmiarach, słowem – duży wybór. Był jednak pewien problem – córka nigdy wcześniej na żadnym z nich nie grała. Dziecięca ciekawość oczywiście dużo wcześniej kazała jej kilka razy sprawdzić, jaki to dźwięk wydobywa się z bębenka, fletu, akordeonu, mandoliny, gitary, buzuki czy pokrywki od garnka (czasem flet posłużył za pa-
łeczkę do perkusji), ale na tym się kończyło. Był jeszcze jeden problem – siedmiolatka miała tydzień, dwa na nauczenie się melodii i zagranie jej przed całą klasą. Niewykonalne? Wybrała flażolet – prosty flecik, wykorzystywany m.in. w muzyce irlandzkiej (którą sam zajmuję się już od prawie trzydziestu lat). Techniki zadęcia i potrzebnych dźwięków nauczyła się pierwszego dnia, potem pograliśmy sobie raz czy dwa wspólnie. Dalej już ćwiczyła sama lub pod okiem żony, która też nigdy nie grała na żadnym instrumencie, jeśli nie liczyć jednego utworu, którego 1/2020 (11) Magazyn FOLK24
29
W FOLKOWYM TONIE
nauczyła się w taki sam sposób… właśnie na flażolecie. Nie było tego ćwiczenia wiele. Brakowało czasu. Tydzień później czerwono-złoty połyskujący flecik z naklejką z myszką bardzo się w szkole spodobał. Córka opowiedziała, zagrała swoje i zainkasowała szóstkę. Potem wszyscy chcieli spróbować. Znam to zainteresowanie Widziałem je wielokrotnie na setkach dziecięcych buzi na koncertach, warsztatach, audycjach i zajęciach, w których często wykorzystywałem te instrumenty. Najpierw uwaga, skupienie, a potem uśmiech, wreszcie śmiech, bo ten duży wygląda jak rura od odkurzacza, ten złoty tak błyszczy, chłopakom podoba się srebrny i czarny, ten mały tak ćwierka, a na gumowym naprawdę można zawiązać supełek. I każdy ma ile dziurek? Szeeeść! W trakcie utworów klaskanie, przytupywanie, a na końcu dzikie harce, „bo pan pozwolił”, i wychowawcy pląsający w najlepsze razem z najmłodszymi. Dzieci są szczere i spontaniczne – jako muzyk i pedagog obserwowałem je i ufałem ich reakcjom. Łatwo jednak ulec dziecięcemu urokowi – przyjrzyjmy się więc flażoletom od praktycznej strony. Dlaczego od lat jestem ich gorącym zwolennikiem? Ponieważ… Są proste w obsłudze prostsze niż flet prosty Mamy tu intuicyjny system sześciu dziurek, angażujący symetrycznie po trzy silne, najbardziej ruchliwe palce każdej ręki, i niewymagające szczególnej siły zadęcie. To wszystko umożliwia
zagranie prostego utworu już podczas pierwszych lekcji i pozwala na szybką, praktyczną naukę muzyki bez uprzedniej podbudowy teoretycznej. Teorię, o której będziemy się uczyć później, stosujemy i widzimy w działaniu od razu – podejście, którego brakowało mi, gdy sam uczyłem się muzyki w szkole podstawowej, i być może brakuje większości dzieci, naturalnie bardziej skłonnych do empirycznych rozwiązań. Są łatwo dostępne i niedrogie Nie musimy daleko szukać, od lat dziewięćdziesiątych w sklepach muzycznych w Polsce dostępne są tanie, szkolne instrumenty, a gamy dopełniają bardziej dopracowane, droższe flażolety producentów zarówno krajowych, jak i zagranicznych Są zróżnicowane Do dyspozycji mamy rozmiary od najmniejszych, liczących zaledwie kilkanaście centymetrów, doskonale pasujących do małych dziecięcych dłoni, po największe, wygodniejsze dla dorosłych, plus wszystkie wersje pośrednie. W ten sposób otrzymujemy dodatkowo zróżnicowaną kolorystykę i skalę pozwalającą na aranżowanie utworów na duety, tercety, zespoły instrumentalne czy nawet całe orkiestry flażoletowe. Flażolety budowane są z wielu różnych materiałów – najczęściej spotkamy metalowe, plastikowe, rzadziej drewniane. W swojej kolekcji mam również pełnoprawny, grający instrument wykonany z gumowego węża. Występują w wielu różnych, atrakcyjnych dla dzieci kolorach i są bardzo proste w utrzymaniu. Dają ogromne możliwości Flażolety są nie tylko instrumentami szkolnymi czy przeznaczonymi do amatorskiego muzykowania. W rękach mistrzów np. z Irlandii stają się
30
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
W FOLKOWYM TONIE
narzędziami wirtuozerskich popisów, wykorzystujących nie tylko podstawową, diatoniczną skalę instrumentu, ale pełną chromatykę muzyki europejskiej. Ten sam prosty system oparty na sześciu dziurkach daje możliwość stosowania technik pochodzących np. z muzyki wschodniej, które wykraczają poza znane nam skale i podziały. Znajdziemy go zarówno w drewnianym flecie poprzecznym, obecnie popularnym w muzyce tzw. celtyckiej, jak i w bambusowym flecie bansuri – jednym z najstarszych instrumentów muzyki indyjskiej. Przy stosowaniu odpowiednich technik oddechowych flażolet pozwala nie tylko na granie melodii, ale również na wprowadzanie bardzo wyraźnych elementów rytmicznych, doskonale odczytywanych przez najmłodszych w zabawach muzyczno-ruchowych. Na prowadzonych przeze mnie zajęciach w żłobku na rytmy te reagowały dzieci już nawet kilkumiesięczne. Są osadzone w rodzimej tradycji Flażolet, choć obecnie najczęściej kojarzony z muzyką Wysp Brytyjskich pod nazwą tin whistle lub penny whistle, ma również bogate tradycje w innych krajach europejskich oraz na naszych ziemiach – w XVIII i XIX w. znany był tu jako flecik polski. O jego znaczeniu świadczą wzmianki zarówno w literaturze pięknej (Juliusz Sło-
wacki), jak i w opracowaniach licznych muzyków, pedagogów i etnografów, takich jak Oskar Kolberg czy Jan Tacina. Doskonale sprawdzają się w edukacji najmłodszych Wiedzą o tym w wielu krajach na świecie, nie tylko w Europie. Działający w Wielkopolsce od połowy lat dziewięćdziesiątych Ogólnopolski Ruch Flażoletowy (p. Fleciki Polskie i Tarabany) zapoczątkowany przez Wojciecha Wietrzyńskiego, pełnego pasji, charyzmatycznego nauczyciela, ogromnie zasłużył się w lokalnym odrodzeniu tego instrumentu. Zaowocował powstaniem wielu zespołów, a nawet całych orkiestr flażoletowych, a także powiązanych wydawnictw i inicjatyw, takich jak konferencje pedagogiczne, międzynarodowe warsztaty flażoletowe czy Stowarzyszenie na Rzecz Efektywnych Metod Umuzykalniania (EMU), skupiających kilkadziesiąt tysięcy uczestników w całym kraju. Przykład wychowanków tego ruchu, wspaniałych muzyków, pokazuje, jak daleko może zaprowadzić kawałek blaszki z gwizdkiem i sześcioma otworami. Dlaczego tak się dzieje? Dlatego, co jest moim zdaniem najbardziej istotne, że to właśnie flażolet często pozwala wykonać pierwszy, najważniejszy krok – pokochać muzykowanie. Później nierzadko stanowi punkt wyjściowy do nauki gry na innych instrumentach, nie tylko dętych. W Irlandii kochają muzykowanie Nieraz spotykałem w Irlandii przedszkolaka grającego na poziomie, którego nie powstydziłby się dorosły muzyk. Nieraz słuchałem dzieci z podstawówki prezentujących poziom absolutnie niewiarygodny, zdobywających laury na corocznych konkursach w różnych kategoriach wiekowych. Widziałem też coś najważniejszego – radość ze wspólnego muzykowania, rówieśników podrywających się do tańca na placu przed szkołą, kiedy flażolet wyciągany był z tornistra. Może Irlandia to kraj geniuszy i melomanów… a może coś jednak jest w tym niepozornym instrumencie, który powoduje, że na całym świecie wspólnie muzykują na nim dziadkowie, wnuki, rodzice, przyjaciele i nieznajomi. 1/2020 (11) Magazyn FOLK24
31
WYDAWNICTWA TAM
Boisson Divine „La Halha” Brennus Music 2020 Cztery długie lata minęły od poprzedniego krążka gaskońsko-oksytańskich mistrzów celtyckiego folk-metalu. Warto jednak było poczekać! „La Halha” to bardzo dobrze przemyślana i zaaranżowana fuzja szeroko rozumianego folku celtyckiego i frankońskiego z metalowym duchem. Zresztą to znak rozpoznawczy Boisson Divine – ich muzyka bazuje na folku, do którego dopasowuje się metalowa stylistyka, a nie odwrotnie. Do tego następuje tu, również bardzo wyróżniające tę formację od wielu innych, swoiste zatarcie granic między folkiem i metalem. Na nowej płycie znalazły się też kawałki stricte folkowe, jak i w pełni metalowe. Dzięki temu np. „Novempopulania” to klimat jakby Iron Maiden zagrali folk-metal. „Suu camin estelat” z kolei to klimaty speedfolkowe, przełamane rockiem (Europe / Helloween / Heroes de Silencio) a „Xivalièr de Sentralha” to bardzo podniosły folk-metalowy hymn z powermetalową manierą wokalną, ale tradycyjnym instrumentarium. Dodatkowym smaczkiem jest to, że w nagraniach gościnnie udzielił się wokalnie Samuel Byström z formacji Midvinterblot i muzycznie Patrice Roques (z legendarnej formacji Stille Volk), grając na nyckelharpie w kawałku „Rei de Suèda (Sveriges Kung)”. I wyszedł z tego utwór bardzo przypominający szwedzkie „Poolska”, przełamane folk-rockiem. Dla odmiany, klimatów elektryczno-dudziarskich dostarczył kawałek „Abelion”, a balladowo-morskich – „Un darrèr còp”. Co więcej, nut sięgających brzmieniowo do tradycji Bałtów dostarczył kawałek „Libertat”, a utwór „Milharis” to już klimat trochę celtycki, ale też bardzo 32
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
karpacko-góralski… W każdym razie nowy album Boisson Divine pokazuje, jak folkowa muzyka europejska jest sobie bliska (zwłaszcza ta z gór) – i ta folk-metalowa. Wisienkami na torcie jest aż pięć (!) bonusów: folkowo-songwriterskie „Lou tard-biengùt” i „Tau salut de la Patrie” (autorstwa Alexis Arette), „Adishatz” (cover l’Ozoum), „Vive Henri IV” (stary francuski hymn królewski w wersji folk-rockowej) i na sam koniec „Gascougne”. WITT
Al-Namrood „Wala’at” Shaytan Productions 2020 Al-Namrood to obecnie jedna z najsolidniejszych brzmieniowo formacji metalowych z Arabii Saudyjskiej, która w swej twórczości sięga po elementy muzyki ludowej. Płyta „Wala’at” to siódmy długograj grupy działającej nieprzerwanie od 2008 r. Na krążku (wydanym w formie cyfrowej, na CD i limitowanym winylu) „Niewierni” występują jako trio: Mephisto (gitary i bas), Ostron (instrumenty folkowe) i Humbaba (wokale). Po krótkim, etnicznym intro („Al Hirah”) muzyka przechodzi w szybki i bezpardonowy folk/blackened death metal ze sporą dawką bliskowschodnich brzmień i rytmów – „Sahra Yaesa”, „Tabqia”, „Kali Be Mekialain”, „Al Shateef Al Muhan” i „Allahalaj”. Od europejskiego czy amerykańskiego grania w tym stylu Al-Namrood odróżnia nie tylko użycie języka arabskiego w tekstach, ale także tembr głosu wokalisty. Bliższy jest charakterystycznym dla świata arabskiego zaśpiewom niż typowo metalowemu growlowi. Choć growlem na swój sposób pozostaje. Cała płyta to majstersztyk, łączący w sobie neo-tradycyjną nutę arabską. „Wala’at” brzmi
WYDAWNICTWA TAM
jak dobrze naoliwiona maszyna, a dzięki wyraźnie słyszalnemu etnicznemu sznytowi odróżnia zespół od innych metalowych załóg z Bliskiego Wschodu. „Wala’at” to 36 minut i 26 sekund porządnej dawki etnicznego grania i metalowego, technicznie dopracowanego „łojenia”, które choć teoretycznie dalekie jest od siebie, to w praktyce znakomicie współbrzmi i się uzupełnia. Od darabuk po perkusyjne bicie na dwie stopy, od quasi ludowego zaśpiewu w krzyku po gniewny growl. I to wszystko spięte dopracowanymi riffami… Jest moc! WITT
Cyaxares „Shahnameh” Cyaxares 2019 A skoro jesteśmy przy tak nietypowym folk-metalu, to warto tu wspomnieć o irackim jednoosobowym folk/deathmetalowym projekcie Cyaxares. Ten nawiązujący w tematyce tekstów do bliskowschodnich mitologii i dawnej historii tych ziem projekt założony w 2009 przez multiinstrumentalistę i wokalistę Mir Shamal Hama-faraj’a ma na koncie trzy longi, z czego wydany w 2019 r. digital-album „Shahnameh” to klejnot w koronie antycznego króla Medów! Ponad 30-minutowy album to muzycznie wypadkowa technicznego death metalu, etno (bardzo udanie wkomponowane w metalowe riffy) i neo-ludowych zaśpiewów (tajemniczy kobiecy głos). Tekstowo to ciekawe skrzyżowanie kulturowe wierzeń babilońskich (m.in. rzecz o mitycznych Annunaki i Świątyni Ognia), tematyki historyczno-batalistycznej (bitwa pod Hettin w 1187 roku) i tradycji wirującej medytacji derwiszy sufickich. WITT
Skipinnish „Steer by the Stars” Skipinnish Record 2019 Album stanowi zwieńczenie 20 lat historii zespołu i znajdziemy na nim wszystko, co w Skipinnish najlepsze. Grupa z powodzeniem łączy tradycję z nowoczesnością, folkowe instrumentarium – jak skrzypce, akordeon i, rzecz jasna, dudy – z instrumentami popularnymi we współczesnej muzyce rozrywkowej (perkusja, gitara elektryczna czy basowa). Język angielski miesza się tu z gaelickim, interesujące teksty przeplatane są utworami instrumentalnymi, a nowoczesne kompozycje – wiązankami melodii tradycyjnych (lub przynajmniej doskonale tradycję udających). To wszystko jest zaś okraszone tak charakterystycznym dla Skipinnish klimatem, łączącym w sobie zarówno nostalgię za przeszłością, jak i optymizm oraz radość życia. Nie wiem, jak wam, ale mnie podczas słuchania ich muzyki wyobraźnia sama podsuwa charakterystyczny szkocki krajobraz i fale uderzające o surowe brzegi zielonych wysp. Tak, właśnie wysp, gdyż zarówno członkowie zespołu, jak i ich twórczość oraz tematyka tekstów związane są ściśle nie tylko ze Szkocją w ogóle, ale też w szczególności z archipelagiem Hebrydów. Nie sposób nie wspomnieć tu o „Last of the Hunters” – swoistym hymnie na cześć rybaków (Angus MacPhail, współzałożyciel i akordeonista zespołu pochodzi z rybackiej rodziny, a w chórkach pojawia się tu 81-letni krewny perkusisty, rybak i skipper Alec Thorburn). Istotny związek z Hebrydami ma też „Wishing Well” – utwór poświęcony 14-letniej Eilidh MacLeod z wyspy Barra, jednej z 22 ofiar zamachu w Manchesterze (2017). Płyta „Steer by the Stars” jest doskonałym podsumowaniem twór1/2020 (11) Magazyn FOLK24
33
WYDAWNICTWA TAM
czości grupy, a jednocześnie pozostawia słuchacza z apetytem na więcej. Choć przyznam, że w mojej prywatnej klasyfikacji odrobinkę ustępuje poprzedniemu albumowi – „The Seventh Wave” – to muzykę Skipinnish wciąż charakteryzuje ten sam nieuchwytny czar. I ma ona to do siebie, że bardzo łatwo wpada w ucho, ale przy tym trafia wprost do serca. KM
nie Cope”. Może tylko bardzo spokojna wersja „Loch Lomond” nie była tu zbytnio potrzebna. Rehabilitują się za to przyjemnym wykonaniem „Ready for the Storm” Dougiego MacLeana (w Polsce, w tłumaczeniu Mariusza Bartosika tę pieśń ma w repertuarze grupa Flash Creep). Osobnym tematem są utwory instrumentalne. Jak na tańce, zagrane są wyjątkowo ciężko. Jakby muzykom trudno było się pozbyć teutońskiego poczucia rytmu, które nad wszystkie inne tempa każe przedkładać marsze. Nie zmienia to jednak faktu, że słucha się tej płyty z dużą przyjemnością, a wspomniana już wokalistka to najjaśniejszy punkt tego albumu. RCh
Kilkenny Band „Colours of Scotland” Timezone Records 2020 Z okładki płyty spogląda na nas niewiasta i trzech facetów – wszyscy mniej lub bardziej folkowo ucharakteryzowani. Na niebieskawym tle jasny krzyż świętego Andrzeja. Znaczy to, że muzycznie jesteśmy w Szkocji. Jednak nagromadzenie tych akcentów sugeruje, że nie mamy do czynienia ze szkockim zespołem, zwłaszcza że nazwa Kilkenny Band jest jakaś taka bardziej irlandzka. Kogóż zatem oglądamy na okładce? To folkowy kwartet z Osnabrück. „Colours of Scotland” to ich piąty album. Poprzednie były bardziej irlandzkie. Tym razem jednak sięgnęli po muzykę szkocką. Być może za sprawą popularności serialu „Outlander”, gdyż jednym z utworów na tej płycie jest główny temat z serialu – „Skye Boat Song”. Obawiałem się tej piosenki, ale okazało się, że dzięki niej Julie Ann Cimino-Boyle, wokalistka zespołu, dostała swoje pięć minut na prawdziwy wokalny popis. Warto było tego posłuchać. Muzycy Kilkenny Band nie rozrywają łańcuchów gatunku, nie wynajdują prochu, ani nawet nie odkrywają Ameryki. Sięgają po znane, choć jeszcze nie całkiem zużyte, folkowe przeboje. Jest więc „Donald MacGillavry”, „Come by the Hills” i „John34
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
Sharon Shannon „The Reckoning” Kata Songs 2020 Irlandzka harmonistka Sharon Shannon to od wielu lat jedna z najpewniejszych „firm” w całym światku muzyki celtyckiej. Każdą jej płytę można polecać właściwie w ciemno. Z najnowszym albumem jest dokładnie tak samo. Różnica jest tylko taka, że tym razem Sharon nie zaprosiła do studia tak wielu gości z irlandzkiej i brytyjskiej sceny folkowej. To jednak bynajmniej nie znaczy, że ich tam zabrakło. Pierwszym zaskoczeniem jest wykonany z Jonem Allenem utwór tytułowy. Chociaż jest sklejony z kilku dość znanych melodii, okazuje się bardzo spójną, właściwie nową piosenką. Nie inaczej jest z melodią „Harmony Hall”, wykonaną wspólnie z duńsko-szwedzkim zespołem Dreamer’s Circus. Są tam nutki o niewątpliwie celtyckim pochodzeniu, ale nie brakuje też skandynawskiego folku. I znów wszystko to pięknie przeplata się i łączy. Kolejny gość, mimo że od
WYDAWNICTWA TAM
lat mieszka w Londynie, również nie kojarzy się z wyspiarskim folkiem. To Linton Kwesi Johnson, urodzony na Jamajce muzyk, nazywany poetą dubu. Zainteresowani historią ruchu reggae zapewne kojarzą, że występował w 1989 roku na koncercie „Solidarność Anti-Apartheid” w hali Stoczni Gdańskiej. Jego wspólne granie z Sharon musiało połączyć irlandzkie nutki z reggae. W „Off to Californee (Mursheen Durkin Revisited)” przerabiają stary szlagier, spopularyzowany przez Dublinersów. Brzmi ciekawie, choć dość przewidywalnie. Nieco inaczej jest z utworem „Refrains d’Irlande”, wykonanym z grupą Le Vent Du Nord, która pochodzi z Quebecu. Tu goście zdecydowanie zdominowali utwór, sprowadzając gospodynię do roli akompaniatorki. Przy osobowości tego formatu co Sharon Shannon to nie lada wyczyn. Wśród utworów, które są sygnowane przez stały irlandzki skład zespołu Sharon, też nie brakuje muzycznych wycieczek. Czarny blues w „Unlocked”, bałkańskie motywy w „The Beast from the East” i saharyjskie brzmienia w „Timbuktu” to tematy, które sprawiają, że „The Reckoning” to album pełen muzycznych poszukiwań. Zamyka go piękny celtycki „Pixie’s Lament”. Ostatecznie wracamy więc jednak na Zieloną Wyspę. RCh
szych folkowców wzorzec skandynawskiego folku. Jako że poprzeczka była zawieszona dość wysoko, mało komu udało się do tej pory do niej doskoczyć. Obie grupy (choć Garmarna bardziej) sięgały po tradycyjny materiał, poddając go nowoczesnej obróbce, bez utraty jego pierwotnej energii. Podobnie wygląda sprawa z najnowszym, siódmym już albumem Szwedów. „Förbundet” to powrót do koncepcji takiego grania. Mamy tu wprawdzie folk-rockowe elementy, ale znów na pierwszy plan trafił głos Emmy Härdelin. Sporo tu też brzmień kanteli, nyckelharpy, liry korbowej i różnego rodzaju skrzypiec. Właściwie nie ma tu utworów, które można by wyróżnić, bo o każdej kompozycji dałoby się powiedzieć coś dobrego. Album jest spójny, ale różnorodny. Klimatyczny, ale nie nudny. No i przede wszystkim nowoczesny, choć przesiąknięty tradycją. Odpowiednie proporcje ludowych instrumentów, z muśnięciem rockowych brzmień i niebanalną elektroniką – wszystko to sprawia, że do płyty chce się wracać raz za razem. „Förbundet” to pierwsza płyta Garmarny dla wytwórni Season of Mist, kojarzonej głównie z metalem. Nie da się ukryć, że Garmarna brzmi tu wyjątkowo mrocznie. Czy takie granie spodoba się folkmetalowcom, słuchającym nagrywających dla tego wydawcy zespołów, takich jak Eluveitie, Finntroll czy Moonsorrow? Powinno, zwłaszcza że pod względem muzycznym grupa ta stoi o kilka poziomów wyżej. RCh
SPIS PŁYT 2020 R. Garmarna „Förbundet” Season of Mist 2020 Był taki czas, kiedy dzięki kasetowej reedycji płyty „Vittrad” szwedzka grupa Garmarna stała się w Polsce zespołem kultowym. Do spółki z fino-szwedzką Hedningarną (której muzyk, Anders Norudde, pojawia się gościnnie na nowej płycie Garmarny) grupy te ukształtowały u wielu na-
UWAGA WYDAWCO, MUZYKU!!! W MAGAZYNIE FOLK24 NR 12 opublikujemy SPIS PŁYT FOLKOWYCH ROKU 2020 JEŚLI CHCESZ mieć pewność, że twoja płyta też się w nim znajdzie wyślij nam jej opis w formacie: nazwa zespołu, tytuł, wydawca, data premiery, gatunek.
Czekamy do 20 lutego 2021
1/2020 (11) Magazyn FOLK24
35
Kiedy po jednym z organizowanych przez nas koncertów, ktoś w komentarzach napisał: „dziękuję, że spełniacie cudze marzenia”, trochę się zdziwiliśmy. Dotąd myśleliśmy, że spełniamy tylko nasze. Okazało się, że można spełniać marzenia innych, wychodząc od własnych. Muzyka folkowa, inspirująca się lokalną tradycją, to dla nas jeden z cudów świata. Jest ciekawa, różnorodna, nie zamyka się w schematach i co najważniejsze, inspiruje od wieków. Chcemy to bogactwo pokazać jak największej liczbie ludzi, sprawić by w świadomości zbiorowej folk zyskał co najmniej taką samą rangę jak blues czy jazz, bo uważamy, że na to zasługuje. Dlatego, mimo wszystko, staramy się tę naszą misję realizować najlepiej, jak potrafimy. Nawet w tak trudnym roku udało nam się utrzymać nasze serwisy internetowe (Folk24.pl i Szanty24.pl), zorganizować choć jeden z planowanych koncertów – „Folk nad Przemszą” – i wydać kolejny numer „Magazynu FOLK24”. Zrealizowaliśmy nawet kilka nowych projektów – reaktywowaliśmy po sporej przerwie nasze dwa tytuły prasowe: Magazyn „Shantyman” oraz „Festiwalową Gazetę”. Światło dzienne ujrzała też pierwsza w historii naszej wydawniczej działalności płyta winylowa.
Magazyn Shantyman i Festiwalowa Gazeta
MAGAZYN FOLK24 nr 1/2020 (11) PŁYTA WINYLOWA „W KIESZENI DOLAR”
MAGAZYN Nr 1/2020 (11) BEZPŁATNY ISSN 2353-1142 www.folk24.org w w w.folk24.pl
ZESPOŁU SĄSIEDZI
JESTEM UKŁADACZEM... Rozmowa z Piotrem Bukartykiem
FOLK-ROCK I ŚREDNIOWIECZNE MISTERIA Trylogia „The Mysteries” w Royal National Theatre
PROSTSZY NIŻ FLET PROSTY O edukacji muzycznej słów parę
POLKY W KANADZIE Folk słowiański za oceanem
WIZJONER FOLKLORU ZAWODOWEGO Adolf Dygacz (1914 – 2004)
FELIETONY
T. Drozda, R. Chojnacki, J. Deblessem, M. Majewski, T. Konador, W. Ossowski, M. Świątek, R. Zieliński 1
DZIĘKUJEMY ZA TEN ROK NASZYM MECENASOM, PARTNEROM, PRZYJACIOŁOM! II Folk Nad Przemszą – Pieśni Wędrowców
Zwłaszcza
Sosnowiec 2020
Grupa na Swoim
Sąsiedzi
a także: organizatorom festiwali „Shanties” w Krakowie, „Szanty we Wrocławiu”, „ Szanty nad Zalewem” w Tolkmicku, „Kubryk” w Łodzi, PolskoKanadyjskiemu Klubowi Żeglarskiemu „Zawisza Czarny”, Wydawnictwu SOL, Kpt. Jackowi Reschke, Gniazdu Piratów, Karrot Kommando, Szkole żeglarskomotorowodnej „Fordek”, Fabryce Rytmu, spółce Cocobit, Klubowi im. Jana Kiepury w Sosnowcu oraz wszystkim tym, którzy wsparli nas wpłatami na konto, zbiórkami urodzinowymi, radą i pomocą wszelką. Bez Was to wszystko by się nie udało. Mam nadzieję, że kolejne projekty sprawią Wam i nam równie wiele satysfakcji.
U Studni
Kamil Piotr Piotrowski Prezes Fundacji Folk24
CZYTELNIA
Co robią menedżerowie, gdy nie można organizować koncertów? Piszą książki, tak jak Bartek Borowicz. To historia jego firmy – agencji „Borówka Music”. Przygody, kłopoty, wpadki, ale i zabawne sytuacje, spotkani ludzie – słowem, życie w trasie. Napisana fajnym, swobodnym językiem. To, co wyróżnia tę „biografię” od innych, to to, że w większości dzieje się w małych miasteczkach, wioskach Polski tzw. lokalnej. Od 15 lat bowiem Borówka Music organizuje koncerty – z niemałymi sukcesami – tam, gdzie inni nie docierają. Czasem wychodzą z tego spektakularne wydarzenia, o których dzięki mediom dowiaduje się cała Polska. Pamiętacie „24 koncerty w 24 godziny w 24 miejscach”? A wiecie, kto zorganizował najdłuższy koncert (pięć godzin!) śp. Jerzego Bożka (barda, legendy sceny piosenki autorskiej)? Domówki, na które nie da
Jest wreszcie drugie wydanie książki, która przez lata była niedostępna, a która jest jedną z obowiązkowych lektur dla wszystkich miłośników folku morskiego (i morza). Marek Szurawski, współtwórca tzw. polskiego ruchu szantowego, żeglarz, szantymen, dziennikarz, prezentuje tu, zebrane i spisane, swoje audycje z cyklu „Razem, bracia, do lin!” (nagrywane w Radiu Lublin w latach 19972009) oraz wspomnienia z rejsów. Jego „opowieści o ludziach, morzu i okrętach” to nie tylko
Duch Wielkiej Przygody Życie na morzach Życie w trasie i oceanach Odkrywanie Polski ogromna dawka wiedzy i rad praktycznych, ale też gromadzone przez „Siurawę” dawne historie, odlokalnej grzebane z archiwów, przybliżające postacie, le-
się wejść, ale ci szczęśliwcy, którym się uda, mają ucztę nie tylko dla duszy, ale i dla ciała – to też sprawka „Borówki”. Te i wiele innych opowieści, niektóre dość niecenzuralne – Bartek nie owija w bawełnę – ale też prześmiesznych czy wzruszających czeka na was w tej książce. Żałuję, że zabrakło przykładowego „dnia pracy”, albo więcej historii z trudnym „klientem” – rozumiem, nie wszystko od razu. Lektura dla tych, którzy marzą o „wielkiej karierze muzyka”. Bartek Borowicz „Borówka Music – 15 lat w trasie koncertowej”, Borówka Music 2020
38
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
gendy, miejsca znane z szant i innych dawnych pieśni morza. Książka składa się z kilkudziesięciu opowieści, które można pochłaniać jedna po drugiej lub wybierać je sobie losowo, w zależności od nastroju. Co ciekawe, autor zmusza też do własnych poszukiwań. W każdej „audycji” czytelnik znajdzie zadania lub zagadki do rozwiązania. To taka morska encyklopedia, ale z akcją. Marek Szurawski „Razem, bracia, do lin!”, MemoMar 2020
WYDAWNICTWA TU
dwójnego podziału rytmicznego (na 4 i na 3). No i ten Klenczon. Rozumiem uwielbienie dla niego, ale pasuje tu, jak… Przewijam.
The Old Paroots „Shanty Reggae Party” Mortiz Records 2020 Zanim dotarł do mnie krążek, obejrzałem kręcony gdzieś na Śląsku (Gliwice?) klip do pieśni „Santy Anno”. Okazał się pomysłowy, zabawny (górnicy walczą z piratami o skarb – no bajka!) i z fantastycznym reggae’owym drive’em. I kupili moje zainteresowanie, bo nikt dotąd jakoś nie wpadł na to, by dawne pieśni morza, w tym kilka szant (dodam, że The Old Paroots wzięli na warsztat oryginalne wersje, z angielskimi tekstami) zaśpiewać i zagrać w reggae’owej stylistyce. A przecież sporo morskiego repertuaru pochodzi właśnie z Karaibów i aż prosiło się, by te szanty i tradycyjne morskie pieśni rozbujać. Wyszło to dość ciekawie. Najlepiej brzmi wspomniana „Santy Anno”, z miłymi dla ucha zaśpiewami na końcach wersów zwrotek. Ale i „The 24th of February” (czyli „Bijatyka”), obśpiewana już we wszystkich tawernach na świecie, we wszystkich językach, buja tu, że ho, ho. Podobnie „Sacramento”. Ta tradycyjna pieśń jak dla mnie od dawna mogłaby być reggae’owym hitem. Broni się też punkowa wersja „Rolling Down to Old Maui”. W tempie o wiele szybszym od oryginału, które, wbrew temu, co piszą muzycy, nie jest czymś zaskakującym. Nawet autor polskiego tłumaczenia – Henryk „Szkot” Czekała – i jego Szkocka Trupa grają w podobnym stylu ten utwór już od wielu lat. Ale wersja Parootsów też mi się podoba. Jest kop. Jak za starych dobrych The Pogues. Nie przekonuje mnie zupełnie „The Old Captain”, który w tej wersji kojarzy mi się jakoś z przesłodzonym Blackmore’s Night (wolę jednak tego zwykłego walczyka w wersji grupy Brillig). I niewiele pomaga tu zabieg, który opisuje w książeczce pomysłodawca projektu Jerzy Mercik, po-
Ale to tylko takie moje subiektywne odczucia. Całość świetnie zagrana, pomysłowo zaaranżowana – ale nic dziwnego, bo zabrali się za to reggae’owcy, rockowcy, punkowcy z bogatym doświadczeniem (to m.in. eksczłonkowie Śmierci Klinicznej, Habakuka czy Bakshishu). Co ciekawe, kilka utworów ma też wersje dubowe. Tu dopiero buja! Mimo iż od akcji Spiętego i Jacka Cygana sceptycznym (delikatnie mówiąc) co do „szantowych projektów” polskich muzyków, to w tym wypadku – z ulgą – przyznaję, że pomysł i wykonanie są na dobrym poziomie. KPP
ROD „Poczuj kaszëbsczégo dëcha” Zoharun 2020 Wejherowski ROD sięgnął po klimaty kaszubskie, nie tylko zadając pytanie o tożsamość, ale przede wszystkim krzyżując świat dawnych Słowian ze światem współczesnych blokowisk. Łącząc zimnofalowo-darkfolkową stylistykę z lat 80. XX wieku z tradycyjną nutką kaszubską, zespół z jednej strony oddaje ducha chłodu i pogłosu klatek schodowych post-robotniczych osiedli, a z drugiej – nawołuje do zwrócenia się ku naturze. Płyta „Poczuj kaszëbsczégo dëcha” jest mroczna niczym serial „Czarnobyl”, ale na koniec jednak pojawia się nadzieja, że jeszcze nie wszystko stracone, że dawna wiedza szeptuch i drzemiący (choć przez wielu duszony) w ludziach miast „zabobonny” pierwiastek spowodują, że to, co dawne, odrodzi się we współczesnych realiach. Witt 1/2020 (11) Magazyn FOLK24
39
WYDAWNICTWA TU
naprawdę dobry. Ale oczywiście brzmienie gitar dominuje.
PotOCK „Z prądem” PotOCK 2020 PotOCK to folk-rockowa (ocierająca się o brzmienia folk-metalowe) formacja z Zawoi, która zadaje kłam stereotypowi, że „nowa muzyka góralska” to lokalna odmiana disco polo. Zespół postawił na brzmienia hardrockowe, progrockowe, stonerowe i numetalowe, w które wplótł klimaty babiogórskich legend, ducha tradycji łemkowskich i szczyptę Węgier. Perełką, z jakiej PotOCK skorzystał w pełni, jest żeński zespół pieśni Juzyna, dodający całości młodzieńczymi głosami folkowego polotu. A wszystko zaczęło się od… teatru. Witt
Płyty dobrze się słucha, utwory – w sumie jedenaście – są różnorodne, choć chciałbym może trochę więcej żywszych rytmów, takich jak np. w moim ulubionym utworze „KFAS”. Tekst, wykonanie – cudo. Podobnie świetnie się słucha „Zapijmy-zatańczmy”. Reszta raczej w balladowym, melancholijnym nastroju. Nic w tym złego oczywiście, ale szaro, buro za oknem, przydałoby się coś… Jak dla mnie cała płyta to takie fajne klubowe, schroniskowe śpiewanie i granie. Jak w krainie łagodności. To też… „moja gra”. A za strofy mądre i zmuszające do zatrzymania, zastanowienia należy się pięć gwiazdek. KPP
Good Staff „Bez kochania trudno” Good Staff 2020
Jarząbek-Jurkiewicz „Rezonując” Bacówka PTTK w „Jaworzec” 2020 To trzecia w historii duetu płyta, ale pierwsza autorska. Na poprzednie złożyły się piosenki m.in. Jaromira Nohavicy. Mnogość inspiracji muzycznych może niejednego folkowca tu zachwycić. Jest tu i piosenka, i blues, jazz, a nawet rock, ale najważniejsze są teksty. To one decydują o sile przekazu. Oprócz duetu jest też paru innych autorów. Zaskoczeniem może być dla niektórych brzmienie. Dwie gitary wsparło dużo instrumentów i parę głosów. Obaj muzycy zaprosili do współpracy sporo gości i efekt jest 40
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
Piękny głos (Ania Winiarska), piękna muzyka (cała kapela), piękna płyta. Dawno nie słyszałem (o ile w ogóle) staropolskich pieśni w takich aranżacjach – dzieło pianisty Jacka Skowrońskiego (i kilka jego autorskich melodii, m.in. „Przedświt”, „Rutka” – bardzo mi się ta wersja podoba!). Piętnaście pieśni pokazano tu w klimatach znanych bardziej z muzyki z kultowego już serialu Robin Hood (przepiękna „Powieczność” czy „Przez praojców sadzony”). Tak, zdecydowanie to clannadowa płyta. Muzycy od lat nie ukrywają swoich fascynacji, ale nie myślcie, że nie ma tu śladu słowiańskiego ducha (posłuchajcie np. „A w niedzielę raniusieńko” czy mojego ulubionego, „Czerwonego jabłuszka” – co oni tu nawyrabiali!). Przyznam, że nie podejrzewałem Good Staff o takie słowiańskie fascynacje, ale przyznać muszę, że w tych nowych dla nich muzycznych
WYDAWNICTWA TU
obszarach odnaleźli się bardzo dobrze. Co ważne, z sukcesem połączyli je z dotychczasowymi inspiracjami, nazwijmy je irlandzko-renesansowymi. Niełatwo się zmierzyć z obśpiewanymi już przez wielu pieśniami, ale np. tytułowa „Pocóżeście przyjechali (Bez kochania trudno)” brzmi tu naprawdę świeżo. A „Lipka”? Niestety jest i gdyby nie mandolina, tobym ją przewijał, bo nie przekonała mnie Staffowa wersja. Na szczęście to tylko jeden słabszy utwór na całej, ponad 40-minutowej cudnej płycie. KPP
Aleksandra Kiełb-Szawuła „Droga do Betlejem – Pastorałki Oli Kiełb” SOL 2015 Aleksandra Kiełb-Szawuła, światu piosenki autorskiej, poetyckiej znana bardziej jako Ola Kiełb, to wokalistka poetka, autorka tekstów, słynąca wśród fanów z pięknego, miękkiego głosu i umiejętności wokalnych. Gra także na gitarze. Wtajemniczonym wyjaśniać nie trzeba, ale dla mniej wtajemniczonych dodam, że w latach 1984-1989 śpiewała w zespole Stare Dobre Małżeństwo (a obecnie z częścią z muzyków tamtego składu występuje w zespole U Studni). Poza współpracą z różnymi zespołami Ola Kiełb występuje też solo i komponuje własne piosenki, a nawet pastorałki, czego dowodem jest niniejsza płyta…, na której znalazło się ich aż dwanaście. Pięknie zaśpiewane, zaaranżowane (dzieło Marka Raczyckiego – instr. klawiszowe) i wykonane (ze wsparciem Michała Kaczmarczyka – gitara, Justyny Wojtkowiak – śpiew i chóru Sotto Voce). Jako miłośnika śpiewu a cappella moją uwagę przykuły tu oczywiście te pieśni, które wsparł swoją mocą chór, ale i pozostałe są bardzo ciepłe, dobrze wprowadzające w klimat świąteczny i poświąteczny. Ciekawostką jest, że okładkę zaprojektował nieodżałowany Robert Leonhard. KPP
Maria Pomianowska Project „Sukotherapy” For Tune 2020 W jakim projekcie Szanowna Pani Profesor Maria Pomianowska by się nie znalazła, zawsze wychodzi coś niebanalnego, odkrywczego, pięknego. Od początku swej działalności muzycznej artystka odkrywa i wyznacza innym nowe muzyczne szlaki. Nie inaczej jest na tej płycie. Płycie, na której główną rolę gra suka biłgorajska – zaginiony i zrekonstruowany współcześnie, staropolski instrument strunowy, a którego niedoścignioną wirtuozerką i mistrzem w skali świata jest Maria Pomianowska. Płyta, zgodnie z tytułem, jest spokojna w nastrojach, rzewna, melancholijna. Melodie – pochodzące z różnych zakątków świata – Azji, Afryki, Europy – które artystka usłyszała w swych licznych podróżach, zapamiętała i zaaranżowała tu na nowo (na instrumenty strunowe właśnie) mają służyć ukojeniu dusz, relaksacji, odpoczynkowi. I tak właśnie jest. Gdy wrzuca się ten dysk w odtwarzacz trafia się do kompletnie innego świata. Niesamowite jest to, jak współgrają ze sobą melodie z Chin, Mongolii, Japonii, Grecji, Polski, Ukrainy, Tuvy, Armenii, Kurdystanu. Jak bliskie są sobie muzyka etniczna i klasyczna (jest utwór inspirowany suitą na wiolonczelę Bacha!). I nie jest to tylko kwestia doboru utworów, instrumentów czy mistrzowskiego wykonania przez muzyków (m.in. Arad Emamgholi, Wojtek Lubertowicz, Shaheen Parvez, Sebastian Wypych Karolina Hulbój). To kwestia tego, co od lat stara się pokazywać Maria Pomianowska, że muzyka nie zna granic, że człowiek na każdej szerokości geograficznej jest tak samo wrażliwy i reaguje na te same dźwięki i wibracje. Odczuwamy podobnie i podobnie te odczucia przekazujemy. Ta płyta jest tego najlepszym przykładem. 1/2020 (11) Magazyn FOLK24
41
PATRONATY FOLK24
Różni wykonawcy Muzyka świata Przegląd polskiej sceny muzyki etno-folkowej i world music.
Rasm Almashan Yemenia W utworach czuć wpływy z orientalnych arabskich, hinduskich i afrykańskich dźwięków.
Balsam DO Poetyckie połączenie tanecznych i muzycznych kultur tradycyjnych Europy.
Ewelina Grygier Szplin Autorskie kompozycje inspirowane nową muzyką celtycką oraz brzmieniami świata. REKLAMA.indd Łysa Góra Oj Dolo Heavy folk powstały z fascynacji muzyką ludową i akustycznym instrumentarium.
Madrugada Sombra Muzyczna fuzja polskiej muzyki ludowej z flamenco, elektroniką i jazzem.
Mariposa Efekt motyla Polska dusza i wrażliwość spotkały się tu z kubańską energią.
Velesar Dziwadła Osadzona w słowiańskiej kulturze, mocno folkowa, ale z metalowym ogniem.
1
18/12/202
20 16:32
FOLK W MEDIACH
Shantyman. Magazyn Miłośników Kultury Morza Nr 1 / 2020 (29) Wydawca: Fundacja Folk24 Na początku roku pojawił się na festiwalach w Krakowie i we Wrocławiu reaktywowany po kilku latach bezpłatny magazyn „Shantyman” (d. „Szantymaniak”). Jak na nazwę przystało na łamach przeczytacie oczywiście wywiad z szantymenem – Markiem Szurawskim. Na kolejnych stronach pirackie opowieści – historia Króla Bukanierów, czyli Henry’ego Morgana. Jest również relacja z pierwszego polskiego „koncertu” piosenek i szant na Bora-Bora. Znajdziecie też recenzje kilku płyt, a także wspomnienie o tych, którzy odeszli do Hilo na wieczną wachtę – kpt. Andrzeju Mendygrale, Jerzym Rogackim i Ryszardzie Wąsowiczu. Posmakujecie rumu (z coca-colą w tle). Nie zabrakło także wieści ze scen i zapowiedzi festiwalowych (niestety większość z nich musiała zostać odwołana). Do magazynu dołączona była – także reaktywowana w tym roku – „Festiwalowa Gazeta” (odpowiednio krakowska i wrocławska).
Gniazdo. Rodzima wiara i kultura nr 2 (21) / 2020 Wydawca: As Pik Patronką najnowszego, drugiego w tym roku (21 w historii) numeru magazynu „Gniazdo. Rodzima wiara i kultura” jest Baba Jędza („Baba Jaga”), o której w obszernym artykule (część 1) opowiada Adrian Rokosz. Poza tym o religii Shinto pisze Paulina Wiśniewska, Jacek Pelczar – o „świętej wojnie” Dziadów z Halloween, a Werner Měškank – o Bożym Kamieniu na Rugii. Stanisław Lipski (redaktor naczelny) przepytał Mikołaja Rybackiego (lider zespołów Percival/Percival Schuttenbach), a Pietja Hudziak wziął na warsztat zespół Pokrzyk. W dziale dziecięcym Małgorzata Lewandewska prezentuje „Zrękowiny”, a Maciej Szymczak – „Przygody małej Nastusi” – obie baśnie okraszone zostały kolorowankami. Jest też wspomnienie o Marii Janion, są doniesienia ze świata nauki, przepisy kuchni serbołużyckiej, poezja rodzimowiercza, dział literacki – fachowo opisany przez Grzegorza Antosika – i muzyczny – przez Witta Wilczyńskiego. A w „Naszej galerii” prace prezentuje Serb – Dušan Božić (Novi Sad).
Pismo Folkowe nr 149 Wydawca: UMCS i Stowarzyszenie Animatorów Ruchu Folkowego W kolejnym, 149 numerze „Pisma Folkowego” dominuje Lubelszczyzna, ta widziana z zewnątrz (sonda), jak i ta „Od Wołynia do Lublina” (Agata Kusto). O festiwalu Gorajec pisze Marcin Piotrowski, o folku, folklorze i folkloryźmie z perspektywy czterech dekad – Damian Gocół. Wśród zaprezentowanych wykonawców i postaci związanych z folkiem znaleźli się m.in. Lydie Kotlinski, Magdalena Wołoszyn, Hanka Podhorska, Włodzimierz Kleszcz i Georges Brassens. O ostatniej dekadzie „30 lat folku” piszą Agata Kusto i Agnieszka Matecka-Skrzypek. W numerze znalazło się też miejsce na podróże (m.in. Tomasza Kozłowskiego do Janowca nad Wisłą), etno-art (Łukasz Ciemiński o Edmundzie Nowakowskim), a także recenzje i szczyptę folkowych kulinariów – w sam raz przed świętami. Są też czytane przez wielu felietony: Marii Baliszewskiej i Tomasza Janasa.
1/2020 (11) Magazyn FOLK24
43
WYKONAWCY TAM
POŁĄCZYŁY RÓŻNE ŚWIATY Polky, Toronto (Kanada) Tekst: Kamil Piotr Piotrowski | Zdjęcie: Polina Teif Tak się ciekawie złożyło, że założycielkę grupy z Toronto grającej muzykę słowiańską, Ewelinę Ferenc, miałem okazję poznać osobiście siedem lat temu na koncercie w Katowicach, gdzie wystąpiła wraz z młodym zespołem Blokowioska.
Na parę lat Ewelina zniknęła mi z horyzontu, by ponownie objawić się w… Kanadzie, gdzie wraz z tancerką Alą Stasiuk założyła zespół muzyki i tańców słowiańskich Polky Village Band. Do składu dokooptowały nietuzinkowych muzyków kanadyjskich i tak rozpoczęła się ich muzyczna przygoda. Zaskakują lokalną kanadyjską publiczność tym, że nie są typowym zespołem tzw. „polka band”, ale autentyczną, energiczną polsko-kanadyjską grupą folkową. W repertuarze mają tradycyjne pieśni i tańce z Europy Wschodniej. Prezentują muzykę i tradycyjne instrumenty odradzające się obecnie na polskiej scenie muzycznej i tworzą własne, niepowtarzalne brzmienie, dodając kanadyjskiego i wielokulturowego smaku! Od razu wzbudzili zainteresowanie na lokalnych showcase’ach, a za ich prezentacjami posypały się zaproszenia na koncerty i festiwale. Wystąpili dotąd m.in. w Danforth Music Hall – otwierając koncert dla Lemon Bucket Orkestry i Boogát, w Muzeum Aga Khan, na festiwalach polsko-ukraińskich, na Summerfolk Festival, Ashkenaz Festival, Folk Ontario Conference, Folk Alliance International i Memoires et Racines w Quebecu.
Skład zespołu: Ewelina Ferenc – główny wokal Georgia Hathaway – skrzypce, chórki Marta Sołek – suka biłgorajska Ala Stasiuk – chórki Peter Klaassen – kontrabas Tangi Ropars – akordeon. 44
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
Atrakcyjność zespołu jeszcze wzrosła, gdy dołączyła do niego trzecia Polka, doskonale znana fanom naszej sceny folkowej. Mowa o Marcie Sołek z zespołów Same Suki, InFidelis, która też kilka lat temu znalazła się w Kanadzie. Marta wzbogaciła Polky o unikatowe brzmienie suki biłgorajskiej, stając się tym samym pierwszym muzykiem w całym Kraju Klonowego Liścia grającym na tym unikatowym instrumencie. Dzięki bogatemu doświadczeniu muzycznemu Polky, stawiając na tradycyjne formy, mogą także tworzyć coś nowego i własnego. Co robią z powodzeniem. Na koncie mają już EP-kę (2018) oraz debiutancką płytę „Songs from Home”, która właśnie się ukazała.
Debiutancka płyta zespołu Polky – „Songs from Home”
ROZMOWY FOLK24
FOLK SŁOWIAŃSKI ZA OCEANEM Rozmowa z Eweliną Ferenc z zespołów BLISK i POLKY Pytał: Kamil Piotr Piotrowski | Zdjęcia: Carlos Garate, Polina Teif
Rozmowa z Eweliną Ferenc, kiedyś założycielką i członkinią górnośląskich Kuczeryków, dziś mieszkanką Toronto, m.in. założycielką zespołów BLISK i Polky – o emigracji, o folku w Kanadzie i o debiutanckiej płycie.
Jak trafiłaś do Kanady i dlaczego zostałaś? To kawał świata z Katowic. Do Kanady trafiłam przez przypadek pięć lat temu. W Katowicach dużo śpiewałam, ale też pracowałam w korpo i nie do końca to było to. Zawsze chciałam coś zmienić w swoim życiu. A że miałam bardzo dobrych znajomych w Kanadzie, którzy organizowali letni obóz folkowy, i trochę odłożonych pieniędzy, postanowiłam ich odwiedzić i na ten obóz pojechać. Przed wylotem do Kanady rzuciłam pracę w korpo. W Toronto poznałam cudownych ludzi, artystów i muzyków z całego świata, których, tak jak mnie, przyciągnęło wielokulturowe i otwar-
te miasto. I ci muzycy byli otwarci na moją kulturę i śpiew i chcieli coś tworzyć ze mną! Postanowiłam, że zostaję. Dodatkowo na horyzoncie pojawił się wysoki blondyn, który od samego początku mi pomagał i z którym się zaprzyjaźniłam, więc tym bardziej idea zostania wydała mi się atrakcyjna. Z tej „przyjaźni” urodziła się cztery miesiące temu nasza córeczka Aurora, ale chyba miało być o muzyce, prawda? Jak postrzegasz ten kraj, jak się w nim odnalazłaś? Na początku byłam w szoku, że każdy tu może być, kim chce, że ja mogę śpiewać w swoim języku 1/2020 (11) Magazyn FOLK24
45
ROZMOWY FOLK24
i grać muzykę z mojego kraju i że, pomimo że jest to dosyć niszowe, co robię, to jest grono ludzi, którym się to podoba. Emigracja to jedno z najtrudniejszych doświadczeń w moim życiu. Bycie na emigracji bez rodziny i przyjaciół oraz brak możliwości ekspresji w swoim własnym języku to są trudne momenty. Poza tym Kanadyjczycy są inni niż Polacy, mają zupełnie inne poczucie humoru. Emigracja mnie zmieniła. I parę lat mi zajęło, aby nową siebie zaakceptować. Jak doszło do powstania zespołu POLKY i czy wcześniej były inne? Polky powstały w 2017 kiedy poznałam Alę Stasiuk. Pamiętam, była zima. A zima kanadyjska to nie przelewki. I się z Alą zaprzyjaźniłyśmy dosyć szybko. Połączyła nas wspólna pasja do polskiej muzyki tradycyjnej. A że naszymi przyjaciółmi byli kanadyjscy muzycy, którym ta muzyka się podobała, postanowiliśmy stworzyć zespół. Niedługo później dołączyła do nas kanadyjska skrzypaczka Georgia Hathaway, która z muzyką polską nie miała nigdy wcześniej do czynienia, a która po roku grania z nami zaczęła komponować swoje własne oberki. Zespół stał się wtedy dosyć dziewczyński. Warto tutaj dodać, że nasz skład co chwilę się zmienia. Obecnie trzon grupy Polky to trzy… Polki – ja, Ala Stasiuk oraz Marta Sołek, która dołączyła do nas dwa lata temu. Marta jest znaną w Polsce multiinstrumentalistką (Same Suki, In Fidelis), a obecnie jedyną w Kanadzie osobą grającą na suce biłgorajskiej i fideli płockiej. Od niedawna występuje z nami też Peter Klaassen, klasycznie wykształcony basista i pogrywa z nami Tangi Ropars, akordeonista, były członek popularnego w Kanadzie Lemon Bucket Orchestra. Jaka jest Twoja rola w tym zespole? Ja to wszystko organizuję, czyli tzw. admin – organizuję próby i załatwiam koncerty oraz piszę granty. Ala z kolei zajmuje się marketingiem, a Marta komponuje. Każda z nas ma wiele różnorodnych talentów i się świetnie uzupełniamy. Kiedy i gdzie Polky koncertowały pierwszy raz i jak udaje Wam się załatwiać koncerty? 46
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
Zagrałyśmy pierwszy koncert w styczniu 2017 r. na łemkowskiej małance, w pewnej sali bankietowej – nawet nie pamiętam nazwy. Dużo koncertów udało nam się zorganizować dzięki występom na tutejszych folkowych konferencjach, takich jak Folk Music Ontario czy Folk Alliance International. Jesteśmy na nich często pierwszym polskim zespołem. Na konferencje przyjeżdżają managerowie muzyczni, dyrektorzy folkowych festiwali, dziennikarze folkowi albo z kręgu tzw. world music. Dzięki temu np. w zeszłym roku udało nam się zagrać w Quebecu na tamtejszym festiwalu. Jaki jest odbiór wschodnioeuropejskiej muzyki przez Kanadyjczyków, a jaki przez Polonię? Muzyka wschodnioeuropejska ma się tu całkiem nieźle. Kanadyjczykom kojarzy się z podróżowaniem do Europy. I choć śpiewamy po polsku, to jednak jest to dosyć taneczna muzyka, która się tu podoba, bo Kanadyjczycy lubią tańczyć. Inspirujemy się też muzyką żydowską, a muzyka klezmerska jest tutaj bardzo popularna. Wydaje mi się, że niestety Polonia nie jest zbytnio otwarta i gotowa na nasze muzyczne eksperymenty. Jest to głównie Polonia, która wyemigrowała w latach 80., a która nie zawsze rozumie nasze potrzeby łączenia polskiej muzyki tradycyjnej z arabskim śpiewem czy żydowskimi melodiami. A ta potrzeba wynika ze środowiska, w którym tutaj żyjemy. Każdy z naszych muzycznych przyjaciół ma inne korzenie. Więc naturalne jest to, że czerpiemy inspiracje z wielu kultur. Oczywiście mamy fanów wśród Polonii, zwłaszcza wśród przedstawicieli młodszego pokolenia, ale słuchają nas głównie Kanadyjczycy. Za Wami premiera pierwszej płyty, jakie utwory się na niej znalazły i jacy goście Was w nich wspierają? Postanowiliśmy na nowej płycie powtórzyć kilka nagrań z naszej EP-ki. Jest więc „Cabbage Leaves”, tym razem w nowej wersji ze wspaniałą wokalizą irakijskiego piosenkarza Ahmeda Salaha Moneki, a także „Wishing Kasia”, również w nowej aranżacji ze znakomitym solo na
ROZMOWY FOLK24
akordeonie Tangiego i Marty Sołek na suce biłgorajskiej. Na płycie zagrali znakomici goście. Wspomniany Ahmed, który śpiewa o miłości i pokoju po arabsku. Jest wspaniały jazzowy trębacz Andrew McAnsh – zagrał nam cudownie na trąbce w „Jewish Dance”, Wojtek Lubertowicz, znany polski multiinstrumentalista (Mosaic, Adam Strug), zagrał na duduku w otwierającym całą płytę utworze „Hej z pola, z pola”, do którego dopisałam
własny tekst o emigracji. Z kolei perkusista Lemon Bucket Orchestry Jaash Singh zagrał na darbuce w „Kopanitsy”, utworze inspirowanym bułgarskim tańcem tradycyjnym oraz naszą rodzimą „Karczmareczką”. Dodatkowo płytę pomógł nam wyprodukować znany kanadyjski muzyk Jaron Freeman-Fox. Jest plan przyjazdu do Polski (oczywiście po pandemii)? Pewnie! Marzy nam się! Jak tylko się wszystko uspokoi. Ale pomimo że sami nie możemy przy-
jechać, mamy dla Was niespodziankę. 6 grudnia oprócz naszej pierwszej płyty premierę miał także nasz pierwszy teledysk, zaangażowany politycznie, wspierający strajk kobiet w Polsce. Chcemy pokazać nasze wsparcie dla Polek walczących o swoje prawa. Mamy nadzieję, że w ten sposób uda nam się nagłośnić problem tutaj w Kanadzie. A powiedz jeszcze na koniec krótko coś o drugim Twoim zespole – BLISK?
Dwa lata temu wraz z innymi wokalistkami założyłyśmy BLISK. Zespół ten powstał ze wspólnej pasji do śpiewania a cappella i do wokalnej muzyki wschodnioeuropejskiej. Tworzą go cztery dziewczyny, różnych narodowości – ja, urodzona w Polsce, Ekaterina urodzona w Kazachstanie, Nastasya urodzona na Ukrainie oraz Stephania urodzona w Kanadzie – ale ukraińskiego pochodzenia. Dziękuję, powodzenia i czekamy w Polsce.
1/2020 (11) Magazyn FOLK24
47
WYKONAWCY TU
POETYCKO I LUDOWO Good Staff, Poznań Tekst: Kamil Piotr Piotrowski | Zdjęcia: Rafał Czekała Niezły miks leżał u podstaw powstania tego zespołu – inspiracje muzyką renesansu, twórczość i brzmienie takich grup jak Blackmore’s Night oraz Clannad czy Loreeny McKennitt i poezja… Leopolda Staffa. A jednak dało się to zgrabnie połączyć i stworzyć coś własnego.
Na Wojtka Winiarskiego trafiłem, gdy Fundacja Folk24 debiutowała jako wydawca, a tą naszą pierwszą była płyta żeglarskiej bardessy Marty Śliwy. Wojtek dogrywał Marcie gitary i zrobił to tak, że zwrócił na siebie uwagę. Dotarcie do zespołu Good Staff było już tylko kwestią czasu. Jak się okazało, Wojtek tworzy i muzykuje już od ponad piętnastu lat. Zaczęło się od muzyki dawnej, ale jego fascynacje to także ballada i piosenka irlandzka i każda inna łącząca Trzecia płyta zespołu, pt. „Bez kochania trudno”, ukazała się w 2020 r.
te nurty. Im bardziej lirycznie, nastrojowo, poetycko, tym lepiej. A że znalazła się bratnia dusza, która te pasje do Blackmore’s Night, Clannad czy Loreeny McKennitt podzielała – a także do poezji Leopolda Staffa – od dziesięciu lat Ania (z małą przerwą) i Wojtek Winiarscy koncertują pod szyldem Good Staff. Jak tłumaczą, ta gra słów oddaje w pełni charakter zespołu i to, co go łączy – dobre ludzkie emocje i relacje… i Staff. Wojtek to doskonały multiinstrumentalista, Ania cudownie śpiewa, reszta muzyków także nie pozostaje w tyle, tworząc na scenie i na płytach niezwykły klimat, rzeczywiście przypominający świat kreowany przez ich idoli. Na koncie zespół ma już trzy płyty: „Marzenie”, „Preludium” i tę ostatnią – „Bez kochania trudno”. Na tej trzeciej sięgnęli po staropolskie pieśni i opracowali je na swój sposób. Przyznać trzeba, że zrobili to wyjątkowo udanie – na folkowo właśnie, bo jak podkreślają, ta nuta folkowa gra w nich od dawna. Skład zespołu to: Anna Winiarska – śpiew Joanna Skowrońska – flety proste, śpiew Wojciech Winiarski – gitary, lutnia Paweł Głowacki – bas Jacek Skowroński – instrumenty klawiszowe Robert Rekiel – instrumenty perkusyjne.
48
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
WYKONAWCY TU
AMERICANA PO POLSKU Stacja Folk z Warszawy Tekst: Kamil Piotr Piotrowski | Zdjęcia: Michał Bułas To nowa formacja na naszej scenie folkowej (powstała w 2019 r.), ale muzycy ją tworzący z niejednego muzycznego tygla już czerpali. Autorką projektu, jego twarzą i kompozytorką większości piosenek jest Karolina Jastrzębska – wokalistka, mandolinistka, gitarzystka.
Fani folku znają już Karolinę ze sceny bluesa & country, z takich formacji jak Cuckoo Child, Kathy Simon Band z Kasią Sienkiewicz i flagowego Caroline & the Lucky Ones. Z tą ostatnią zdobyła w XVIII Plebiscycie „Dyliżanse” tytuł Wokalistki Roku polskiej sceny country, detronizując na chwilę jej legendę – Alicję Boncol. Zamiłowanie Karoliny do akustycznych instrumentów strunowych oraz amerykańskiego folku było m.in. generatorem pomysłu na ten zespół. Stacja Folk nawiązuje do Americany, ale słychać tu też wpływy bluesa, bluegrassu, popu czy jazzu. Większość autorskich piosenek wykonują po polsku. Znakiem rozpoznawczym zespołu są charakterystyczny, czysty i barwny głos Karoliny oraz brzmienie jej mandoliny. Wzbogacają je pełne ekspresji skrzypce Michaliny, melodyjna gitara Rafała oraz trzymający wszystko w ryzach kontrabas Michała. Energia, to ich znak rozpoznawczy.
spoczęła. Zagrali na żywo ze studia Radia Wnet, byli w programach „Qadrans Qltury” w TVP3 Warszawa oraz „Mini Jack” w TVP3 Katowice. Karolina bardzo aktywnie promowała też zespół i ich muzykę w internecie i w radiu, m.in.: w Polskim Radiu, Radiu dla Ciebie oraz Radiu Warszawa. Plany na przyszłość to nagranie longplaya, koncerty na festiwalach w Europie i gdzie tylko będzie się dało! Tuż przed zamknięciem tego wydania magazynu „FOLK24” jury festiwalu „Mikołajki Folkowe” przyznało im wyróżnienie za „pokazanie, że folk niejedno ma imię”. Śledźcie ich, bo warto.
Debiutancka EP-ka dostępna jest też w kanałach streamingowych
Przed pandemią zdążyli zagrać kilka koncertów w Warszawie, inne odwołano, ale Stacja Folk nie Skład zespołu: Karolina Jastrzębska – śpiew, mandolina, gitara Michalina Putek – skrzypce Rafał Wiercioch – gitary Michał Zuń – kontrabas. 1/2020 (11) Magazyn FOLK24
49
W FOLKOWYM TONIE
KTOŚ ŚPIEWA I TAŃCZY Czy disco polo daleko do muzyki ludowej? Tekst: Tadeusz Konador
No i mamy awanturę. Niejaki Sławomir Świerzyński, gwiazda disco polo, śmiał na Twitterze napisać, że: „Disco Polo to współczesna polska muzyka ludowa. Taka muzyka była inspiracją dla Chopina i Moniuszki, być może kompozytorzy polscy w przyszłości będą tworzyć na podstawie DP. Muzyka nie znosi próżni”.
Internet aż zakipiał. Bo to przecież muzyka prostaków, nieuków, ludzi bez gustu. Blamaż totalny, bufonada i jeszcze nie wiadomo co. Jak można porównywać ją do muzyki ludowej? Tomasz Janas w jednym z numerów „Pisma Folkowego” o disco polo pisze wręcz z przerażeniem, podsumowując, że „Szkoda tracić czas na rzeczy marne”. Podobne myśli ten autor wyraża w wielu innych artykułach. Takie samo stanowisko mają też nasze kulturowe elity. Ale niedawno byłem świadkiem, jak jeden z takich oficjeli, gdy uznał chyba, że nikt go nie widzi, z radością wyśpiewywał „Majteczki w kropeczki”, i to bez pomyłki. Żadne porządne wesele w tym kraju nie obejdzie się bez choćby jednej piosenki disco polo, i nie dlatego, że jest ona wciskana ludziom na siłę, ale dlatego, że ludzie ją lubią. Bez względu na to, czy jest to mieszkaniec wsi czy pan profesor z wielkiego miasta – śpiewa i tańczy, gdy zagrają, i już. To jak to jest – obciach, normalka czy coś odmiennego? I skąd to ogólnonarodowe oburzenie? Co o disco polo mówi nauka? Niestety, niewiele mamy poważnych publikacji na ten temat. Wypowiadała się w tej materii m. in. pani dr Kamila Tuszyńska, socjolożka kultury z Uniwersytetu Warszawskiego, mówiąc, że historia zna wiele przypadków, gdy dzieła uważane 50
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
kiedyś za kicz później stawały się doceniane. Więcej miejsca poświęca temu zagadnieniu dr Marta Trębaczewska w książce „Między folklorem a folkiem”, wydanej przez Uniwersytet Warszawski. Autorka szuka w niej pomostu pomiędzy zanikającą już żywą muzyką ludową a współczesnym traktowaniem tradycji, pisze o tworzeniu się wręcz nowej tradycji. W rozdziale „Współczesne ponadregionalne formy muzyczne” dużo miejsca poświęca muzyce lekkiej, łatwej i przyjemnej, gdzie znajduje się też muzyka chodnikowa, czyli disco polo. Czy są zatem wspólne cechy dla muzyki ludowej i disco polo? Muzyka ludowa to przecież prosty rytm, prosta, łatwo wpadająca w ucho melodia, grana na prostym, dostępnym na wsi instrumentarium. Służyła głównie do tańca, ale też towarzyszyła pracy czy różnego rodzaju obrzędom – śpiewano na przykład gromadnie przy darciu pierza, przy spotkaniach rodzinnych, towarzyskich, no i oczywiście na weselach czy zabawach. Disco polo to też przecież muzyka o prostych, nieskomplikowanych rytmach i rymach, wykonywana podczas spotkań rodzinnych czy przyjacielskich, przy wódeczce. Teksty, mówiące głównie o miłości, są proste i łatwe do zapa-
W FOLKOWYM TONIE
miętania, no i disco polo przecież też służy głównie do tańca. Zgadza się? Nie mówiąc już o aranżacjach, gdzie tradycyjny bęben (w disco polo perkusja) wyraźnie wybija rytm, tradycyjny bas (w disco polo gitara basowa) podkreśla ten rytm, grając głównie podstawowy dźwięk akordu (podobnie jak w country, a nawet w rocku, wywodzących się przecież także z muzyki ludowej).
Magazyn FOLK24
To jak, disco polo jest współczesną muzyką ludową czy nie jest? Z powyższego wynika, że obie na pewno mają wiele wspólnego – tak w samej muzyce, tekście, prostych aranżacjach, jaki w sposobie odbioru. Oczywiście sporo je też dzieli, choćby to, że muzyka ludowa niosła ze sobą podania, obrzędowość, tradycję, zapis pewnych czasów. Ale czy za sto lat naukowcy nie będą czerpać o nas, o naszym życiu wiedzy z disco polo? Rzecz jasna każdy ma prawo jedną i drugą muzykę lubić lub nie, ale absolutnie nie można tego potępiać ani się na to obrażać. A tak na marginesie, prędzej oburzenie elit wzbudzać powinno nazwanie muzyką ludową tego, co prezentują zespoły Mazowsze czy Śląsk, gdzie gra orkiestra i śpiewa duży chór z dodatkiem – (pseudo)ludowym tańcem.
Wspieraj Fundację Folk24, pomożesz nam wydać kolejne numery Magazynu Folk24 i innych naszych tytułów, szczegóły: e-mail: fundacja@folk24.org | tel. 516 067 476 |
1/2020 (11) Magazyn FOLK24
51
OKIEM NACZELNEGO
MODA NA FOLK Czy folklor staje się folkowy? Tekst: Kamil Piotr Piotrowski Zauważyliście ostatnio, że w mediach, nawet tych mainstreamowych, coraz częściej można spotkać słowo „folk”? A zauważyliście, w jakim kontekście jest ten „folk” przytaczany? W sieci coraz częściej wpada mi w oko, że „folkowymi” są już zespoły i wydarzenia do tej pory opisywane jako „ludowe” czy „tradycyjne”. Do naszej redakcji trafiają też maile od artystów czy organizatorów ze środowisk dotąd kojarzonych jako ludowe, folklorystyczne, a teraz opisujących się jako folkowe. Moda na folk idzie? I pewnie bym przeszedł obok tego zjawiska bez emocji, bo przecież „folk” to nurt szeroki i jak ktoś uważa się za folkowca, to tylko przyklasnąć, gdyby nie dwie sprawy. Jeszcze kilka lat temu toczono w środowisku dyskusje w obronie ludowości przed folkowością (i odwrotnie), starając się jakieś rozróżnienie jednak zaznaczać. W mediach ta granica między muzyką ludową a folkiem też była raczej wyraźnie określona. Obu stronom – tym, co „in crudo”, i tym, co „miastowo” – to chyba pasowało. Ba, jedni i drudzy reagowali, gdy komuś się nieopatrznie tych folkowych nazwało ludowymi, a tych ludowych – folkowymi. Też jestem „za”. Druga sprawa, która każe mi się bardziej temu procesowi przyglądać, to obawa, że znów, tak jak w przypadku terminu „szanta”, niektórzy dziennikarze lub tzw. znawcy tematu, w pośpiechu albo z lenistwa zaczną chodzić na skróty i nazywać folkiem wszystko, co ma w sobie choćby szczyptę tradycji. „Folk” to nurt bardzo szeroki (co staramy się w „Folk24” pokazywać) i różne zjawiska muzyczne mają pod tym szyldem miej52
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
sce. Niestety, widzę w mediach coraz częściej, że przy opisach tańców przymiotnik „ludowy”, „tradycyjny”, „regionalny” zastępowany jest określeniem „folkowy”. Dlaczego mnie to niepokoi? Wrócę do wspomnianej „szanty”. Szanta to tradycyjna marynarska pieśń pracy, którą śpiewano na dawnych żaglowcach. Pomagała załodze w złapaniu właściwego rytmu przy stawianiu żagla, pompowaniu wody, podnoszeniu kotwicy. Prawie na całym świecie „szanta” to nie ballada morska, to nie pieśń kubryku, a już na pewno nie współczesna piosenka żeglarska. W Polsce wrzucono i dawne tradycyjne pieśni morza, i współczesne piosenki (o pływaniu, jeziorach, białych żaglach) do jednego worka pod nazwą „szanty”, kompletnie deprecjonując i zamazując rolę i charakter tradycyjnego morskiego repertuaru. Czy nie stanie się tak z folkiem i folklorem? Nie należę do tych, którzy upierają się przy szufladkowaniu, definiowaniu, choć takie określenie pewnych ram gatunkowych bardzo ułatwia mi pracę opisywacza świata muzyki. Ale jeśli dziś taniec ludowy w opisach niektórych „dziennikarzy” jest folkowym, to czy wkrótce, szybciej niż za dekady, nie spełnią się słowa jednego z liderów sceny disco-polo, że i ta muzyka będzie folkiem, bo przecież ludowa? Ludowe niech będzie ludowe, a folkowe… folkowe. Moim zdaniem.
GALERIA
O PRZYJAŹNI KRÓW Z WĘŻAMI
Test i rysunek: Witold Vargas
Jedno z najpiękniejszych wierzeń naszego ludu słowiańskiego dotyczy przyjaźni między krowami a wężami. Był taki czas, kiedy węże żyły w oborach całymi rodzinami. Miały swoje legowiska pod podłogą i stamtąd wypełzały, gdy tylko usłyszały charakterystyczny syk dojenia. Gospodyni zwykła każdej gadzinie dać po trochu mleka, aby te raczyły w obejściu pozostać i o zdrowie bydła dbać. Mawiano, że krowa będzie jak wąż okrąglutka, jeśli z wężem tej samej maści co ona się zaprzyjaźni.
Tę, oraz wiele innych historii o krowach i wężach, i nie tylko, znajdziecie w trzeciej części „Bestiariusza słowiańskiego” pod tytułem „Bestiariusz zwierzęta” autorstwa Witolda Vargasa.
1/2020 (11) Magazyn FOLK24
53
FOLKLOR
WIZJONER FOLKLORU ZAWODOWEGO prof. dr hab. Adolf Dygacz (1914 – 2004) Tekst: Agata Krajewska | Zdjęcia: MGPE Chorzów
W folklorystycznych kręgach niewiele dotychczas mówiło się o muzycznych zasługach prof. dr. hab. Adolfa Dygacza (1914 – 2004) – śląskiego zbieracza pieśni, badacza terenowego, etnomuzykologa, krytyka muzycznego, który w poszukiwaniu folkloru zawodowego – i to nie tylko górniczego, powszechnie kojarzonego z przemysłem Górnego Śląska, ale także hutniczego – przemierzył niemal całą Polskę.
Ten „wizjoner folkloru zawodowego” (tak właśnie nazwał Adolfa Dygacza jego doktorant, profesor Dionizjusz Czubala w filmie sporządzonym na potrzeby wystawy „Życie jako pieśń. Z teki profesora Adolfa Dygacza”, przygotowanym w 2020 roku przez pracowników Muzeum „Górnośląski Park Etnograficzny” w Chorzowie) w latach 60. – 70. ubiegłego stulecia odkrył muzyczne tradycje robotników. Było to niewyczerpane i niezbadane wówczas w naszym kraju źródło o bogatej tematyce. A. Dygacz podjął więc próbę szczegółowego opisania i sklasyfikowania folkloru górniczego, a idąc dalej, także hutniczego. Stał się pionierem, odkrywcą folkloru zawodowego. Pozostawił wiele pamiątek, które do dziś nie ujrzały światła dziennego lub nadal ukryte są w digitalizowanym aktualnie, obszernym – bo liczącym na chwilę obecną szesnaście tysięcy dokumentów – zbiorze. Rezultatem rozległych, dociekliwych badań etnomuzykologa jest pokaźnych rozmiarów archiwum, w którym znajdują się rękopisy z melodiami ludowymi, maszynopisy z tekstami pieśni, przysłowia, artykuły dla studentów, scenariusze do audycji radiowych o folklorze oraz – co najistotniejsze – nagrania informatorów, urodzonych na przełomie XIX i XX wieku. To dzięki pieśniom zarejestrowanym na taśmach szpulowych możemy posłuchać tego, co dziś coraz bardziej ska54
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
zane na zapomnienie, a także poznać brzmienie i dawne maniery wykonawcze śpiewaków, najczęściej wykonawców-amatorów, którzy zechcieli podzielić się z Dygaczem swoją muzyką. „Perełką” w tej kolekcji jest przede wszystkim licznie udokumentowany folklor hutników szkła – świadczący o samodzielnym dorobku muzycznym tej grupy zawodowej. Hutnicze pieśni, spisane od muzykujących pracowników, z powodu komplikacji wydawniczych nigdy nie zostały w całości opublikowane i pozostały jedynie w archiwach. W zbiorze znajdziemy zapisany wieloczęściowy hutniczy obrzęd weselny, a także niezwykle oryginalne nagrania Zespołu Hutników Huty Pokój z Rudy Śląskiej-Nowego Bytomia, w których perkusista grał na łyżkach! Adolf Dygacz kolekcjonował także szklane instrumenty. Do najciekawszych (i zachowanych do dziś) zaliczyć można m.in. piszczałki, które z racji dostępu do wspaniałego materiału produkcyjnego – szkła – konstruowali hutnicy. Instrumentarium zgromadzone przez A. Dygacza dostępne jest w Domu Pracy Twórczej Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk” w Koszęcinie. Folklorysta nie ograniczał się jedynie do tematyki zawodowej. W jego zbiorze odnaleźć można również pieśni powszechne i obrzędowe. W tych
FOLKLOR
Szklane instrumenty muzyczne ze zbioru prof. Adolfa Dygacza – własność Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk” im. Stanisława Hadyny w Koszęcinie. 1/2020 (11) Magazyn FOLK24
55
FOLKLOR
pierwszych poruszane były tematy polityczne, lokalno-społeczne, historyczne (np. druga wojna światowa), które odzwierciedlały lokalne problemy, a także rodzinne, miłosne, dziadowskie, pijackie, refleksyjne, z wątkami zabawy i tańca. Obrzędowe wiązały się z wierzeniowością, zarówno tą wypływającą z religii chrześcijańskiej, jak i tą, u której podstaw leżą przekonania o charakterze magicznym. Okazji do ich śpiewania było wiele:
Kolekcję muzyczną Adolfa Dygacza digitalizują aktualnie pracownicy Muzeum „Górnośląski Park Etnograficzny w Chorzowie”. Ze zbiorów można korzystać na stronie www.zbiory.muzeumgpe-chorzow.pl, a także w cyfrowym Repozytorium Biblioteki Śląskiej. Twórczością folklorysty zajęła się autorka niniejszego tekstu, publikująca wyniki swej pracy naukowej na stronie www.adolfdygacz. pl. To właśnie tam znajdują się obszerna biografia
narodziny, wesela, pogrzeby, a także – zgodnie z kalendarzem – święta i dni patronów.
etnomuzykologa, „mapa stu miejsc”, które odwiedził, oraz odnośniki do materiałów multimedialnych – nagrania pieśni z opisem, tekstem i informacjami o lokalnych „muzykantach”. Kto wie, czy wśród nich nie kryją się ścieżki dźwiękowe pieśni śpiewanych w Państwa rodzinnych miejscowościach, wykonanych przez dziadków i pradziadków? Niewątpliwie czas odkryć pamiątki pozostawione przez Adolfa Dygacza – człowieka, który poświęcił pieśni ludowej całe swoje życie.
Adolf Dygacz, ambitny, niezwykle zaangażowany badacz, z pewnością zasługuje na to, aby mówiło się o nim i jego zasługach jak najwięcej. Dziś jest to trudne – folklorystyką interesuje się małe grono odbiorców, świat zdominowany jest przez media, a pandemia dla wielu ludowych zespołów oznacza koniec spotkań, wspólnego śpiewania, być może również koniec folkloru (choć miejmy nadzieję, że jedynie chwilowy). Pozostaje nam nadzieja, że po jego archiwa sięgną jednak kolejni twórcy, którzy dziś mogą wzorować się chociażby na aranżacjach Grzegorza Płonki czy zespołu Krzikopa.
56
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
Więcej informacji na stronie adolfdygacz.pl
PORTRET
JOSZKO BRODA
zdj. Andrzej Koziara
muzyk, multiinstrumentalista, producent muzyczny i kompozytor
Urodził się w 1972 roku, w Istebnej, w Beskidzie Śląskim. Od najmłodszych lat zdobywał niepowtarzalny warsztat gry na wielu instrumentach ludowych (m.in. drumli, okarynie, fujarach, rogach, trąbicie, skrzypcach, gajdach beskidzkich, kozie podhalańskiej, a także na tak niezwykłych instrumentach, jak liść, słomka i trzcina). Już w wieku 4 lat koncertował u boku
ojca, Józefa Brody, w Polsce i za granicą. Swój sukces artystyczny zawdzięcza nie tylko talentowi muzycznemu i ogromnej pracy, ale przede wszystkim swojemu pochodzeniu, kulturze, w której się wychował. Muzyka źródłowa, która powstała w kręgu kulturowym Karpat, stanowi naturalne i wciąż bijące źródło inspiracji Joszka Brody. 1/2020 (11) Magazyn FOLK24
57
OBYCZAJE
DAWNE W NOWYM Skąd się wzięły świąteczne zwyczaje? Tekst: Olga Szelc
Gdy zabłyśnie pierwsza gwiazdka, usiądziemy do stołu z bliskimi. Pod obrusem położymy sianko, podzielimy się opłatkiem, na choince zawiesimy bombki, postawimy jeszcze jedno nakrycie dla gościa… Czy ktoś z nas jednak zadaje sobie pytanie, dlaczego tak robimy?
Zwyczaje bożonarodzeniowe, także te, które dzisiaj kultywujemy, pochodzą z dawnych, jeszcze przedchrześcijańskich czasów. Noc Bożego Narodzenia nazywała się wtedy inaczej. Szczodre Gody (Godowe Święto, Szczodruszka, Gody) były świętem, podczas którego żywi i zmarli zawierali przymierze na cały rok. Słowianie bowiem podczas najdłuższej nocy świętowali przesilenie zimowe, czas, w którym światło zwycięża nad ciemnością i budzi się nadzieja na nowe życie i na nadejście wiosny. Jak każdy czas przejścia była to noc magiczna i niebezpieczna. Na ziemię przybywali życzliwi zmarli, ale także i złe duchy, które mogły zagrozić ludziom. Dlatego też w tę noc rodzina zbierała się w domostwie, przy stole i płonącym palenisku, tam, gdzie ciepło i jasno, dostatnio, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo i ugościć odpowiednio duchy bliskich, które miały chronić ludzi przed złymi mocami. Stąd właśnie wzięło się przy stole dodatkowe nakrycie dla wędrowca. Była nim głodna, błąkająca się dusza, której nie można było zostawić bez opieki i nakarmienia. Zimowe Święta Szczodre Gody to początek roku obrzędowego i solarnego. Dziś świętujemy przejście starego roku w nowy 31 grudnia. W dawnych czasach tych momentów przejścia było więcej, a rok obrzędowy dzielił się na cztery części podzielone przesileniem wiosennym, letnim, jesiennym i zi58
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
mowym. Było to związane z wszelkimi rolniczymi praktykami – siewem, opieką nad gospodarstwem, zbiorami i zadbaniem o spiżarnię tak, aby przetrwać do następnej wiosny. Podziemnym bogiem patronującym zimowym Szczodrym Godom był Wołos (Weles), opiekujący się magią, sztuką i zapewniający dobrobyt gospodarzom. Dzielenie się chlebem Dzisiaj dzielimy się opłatkiem, a podczas Szczodrych Godów łamano się kołaczem/chlebem. Symbolizowało to chęć wspierania się i dzielenia z bliskimi, a także zgodę. Dłoń, która podaje chleb, nie dzierży wszak broni. Warto też dodać, że we wsiach istniał zwyczaj dzielenia się opłatkiem ze zwierzętami gospodarskimi, aby zapewnić im zdrowie i pomyślność, a także podziękować za ich pracę i poświęcenie, okazać szacunek i wdzięczność za mleko, wełnę, skórę i mięso, które dają człowiekowi. Jeszcze do niedawna – jak wspominała moja koleżanka – jej babcia w wieczór wigilijny szła do obory i dzieliła się opłatkiem z krowami. Sianko, ogień i potrawy Sianko, które kładziemy dziś pod obrusem, to zwyczaj, który także wywodzi się z czasów przedchrześcijańskich. Wówczas, w zależności od długości i stanu wyciągniętych słomek, wróżono sobie pomyślność w nadchodzącym roku. Ścielenie sianka pod obrusem i talerzami miało obłaskawiać złe moce. Dzisiaj
OBYCZAJE
kładzie się je na pamiątkę narodzenia się Jezusa, ten zwyczaj zatem został także przejęty przez chrześcijaństwo. Gdy już wszyscy się najedli i napili, dzieci otrzymywały podarki. Były nimi zwykle wystrugane z drewna postacie, zwierzątka, ale także pyszności: słodkie placki, jabłka i orzechy. Ważnym żywiołem tej nocy był ogień, mający właściwości magiczne, a przede wszystkim oczyszczające. Chronił przed dzikimi zwierzętami i złymi duchami, które pod postacią wilków i drapieżnych ptaków mogłyby chcieć zagrozić żywym. Dlatego w każdym domostwie musiał się znaleźć pieniek z korzeniami, zwany badnjakiem czy też badniakiem, który spalano specjalnie dla duchów i który symbolizował umieranie starego i rodzenie się nowego czasu. Rodzina przy stole miała do dyspozycji specjalnie przygotowane potrawy. Co pojawiało się wówczas w menu? Przede wszystkim mięso, w tym dziczyzna, doprawiana ziołami, które zawczasu zbierano i suszono. Ważny był kołacz, pieczywo obrzędowe podawane w czasie świąt, ale także wtedy, gdy wyprawiano wesele. Pito miód sycony, który był uważany za święty. W późniejszych czasach doszły potrawy robione z tego, co można było pozyskać z lasu czy ogrodu: były więc grzyby, fasola, kapusta, groch, mak, dania mączne: pierogi, kluski, a także ryby, które zaliczają się do potraw postnych. Całus pod jemiołą Niegdyś jemioła była rośliną świętą. Miała chronić domostwo przed złymi duchami, sprowadzać szczęście i dobrobyt. Wieszano ją zwykle nad wejściem do chaty lub nad stołem, przy którym biesiadowali domownicy. Zasuszoną gałązkę jemioły należało przechować w domu aż do następnych świąt. Dzisiaj wieszamy ją zwykle u sufitu. Popularny jest przesąd, że pocałowanie ukochanej osoby pod jemiołą przynosi pomyślność w związku. To wyraźne echo dawnych wierzeń. Choinka czy podłaźniczka? Ustawianie w domach choinki to zwyczaj w Polsce stosunkowo młody. Przybył do nas z Niemiec na przełomie XVIII i XIX wieku, dzięki chrześcijanom ze zborów protestanckich. Początkowo choinki stawiano głównie w mieszczańskich,
zasobnych domach i głównie w miastach. Stamtąd choinka powędrowała z czasem na wieś i wyparła poprzednie zwyczaje, między innymi stawianie w kącie izby snopa żyta zwanego diduchem. Diducha, podobnie jak potem choinkę, dekorowano jabłkami i orzechami. Przechowywano go aż do wiosny, bo nasiona z niego pozyskane służyły do pierwszego rytualnego siewu, co miało zabezpieczać obfite plony. Z kolei w południowej Polsce dekorowano domy podłaźniczką (zwaną także jutką, wiechą lub bożym drzewkiem). Były to gałęzie iglaków podwieszane pod sufitem, nad drzwiami lub oknami, czasem przymocowane do ścian. Ozdabiano je podobnie jak diducha – jabłkami, orzechami, ale także… światami. Kuliste światy były wycinane z barwionych opłatków i miały naśladować bombki, na które nie stać było mieszkańców wsi. Podłaźniczki powszechnie spotykano w polskich wsiach jeszcze w latach 20. XX wieku. Ponadczasowa wartość – wspólnota Jedni nazywają ten szczególny czas Bożym Narodzeniem, inni Szczodrymi Godami, a jeszcze inni po prostu Zimowymi Świętami, jednak niezależnie od nazwy jedno jest pewne… Zawsze – gdy przychodziła zima, zatrzymywał się świat i wszystkie niemal czynności w gospodarstwie – najważniejsze były wspólnota, ciepłe schronienie i zasobna spiżarnia. To dawało ludziom poczucie bezpieczeństwa i nadzieję na przetrwanie do kolejnej wiosny. Dziś zbieramy się przy stole 24 grudnia, mając taką samą nadzieję jak ci, którzy żyli niegdyś. Dobrze jest wiedzieć, skąd wzięły się nasze zwyczaje, ale jeszcze ważniejsze jest to, żeby do stołu zasiąść w zgodzie. I życzyć sobie nawzajem zdrowia i wszystkiego najlepszego!
1/2020 (11) Magazyn FOLK24
59
o szantach i piosenkach Ĺźeglarskich wiemy sporo
PIEŚNI MORZA
MORZE NA WINYLACH Historia powstania pierwszych polskich płyt szantowych* Tekst: Kamil Piotr Piotrowski Polska, tzw. „scena szantowa”, bardziej żeglarska dziś, niż tradycyjnie morska, przeżywa od kilku lat pewną stagnację. Płyt jak na lekarstwo, nowych zespołów jeszcze mniej, a i same konkursy też się zwijają. Na festiwalach, których też ubyło, ciszej o premierach, o zagranicznych gwiazdach nie wspominając. Od czasu do czasu co prawda flautę silniejszy wiatr przegoni, perełka się trafi ale sporadyczne to i znać, że „trynd” raczej opadający, a czasy świetności przełomu wieków na razie chyba scenie nie grożą. Dlatego zebrałem poniżej parę perełek, ku pokrzepieniu serc, bo jaki początek roku... Na fali (a może trochę obok) tworzącej się w latach osiemdziesiątych XX w. sceny folkowej rósł także tzw. polski ruch szantowy. Powstawały wówczas nie tylko nowe zespoły, nowe festiwale czy też nowe środowiska miłośników pieśni morza. Powstawały też nagrania. Wydawano je głównie na kasetach, dziś docenianych tylko przez kolekcjonerów, później na CD, ale trafiły się też trzy czarne perełki…
Jakim wysiłkiem dla zespołu, zwłaszcza niezawodowego, jest nagranie i wydanie płyty, tym, którzy przez ten proces przeszli, nie trzeba opowiadać. Dziś to niemałe wyzwanie, a jakim musiało być w końcówce dawnego ustroju, czasu niedoboru niemal wszystkiego? A jednak się udawało, ba, wydawano nawet muzykę na winylach. Oto historia trzech, które powstały na przestrzeni nawet nie de-
kady, ale w diametralnie różnych okolicznościach. Wielka trójka Skromne są osiągnięcia polskiej sceny folku morskiego, jeśli chodzi o winyle. We wspomnianych początkach jej powstawania pojawiły się tylko trzy czarne krążki. Były to: „Więcej żagli” Starych Dzwonów (1983), „Mechanicy Shanty” Mechaników Shanty (1989) oraz „Pytania” grupy Tonam & Synowie (1991). Wiem też, że były jeszcze pomysły na kilka innych, m.in. trójmiejskiego zespołu Packet czy radomskiej grupy Kliper, ale z różnych przyczyn nie doszły one do skutku. Jeszcze nie Starych Dzwonów Palmę pierwszeństwa w tym wyścigu dzierży dumnie płyta wydana w Radomiu w 1983 r. (w tym roku wyszła też płyta „Roots” Osjana) w małym, okolicznościowym nakładzie 4000 egzemplarzy. Ojcem-pomysłodawcą tego wydawnictwa był Roman Dąbrowski, wydawcą – Radomski Okręgowy Związek Żeglarski, a okazją do podjęcia tego heroicznego czynu (o czym dalej) – uczczenie 60-lecia Polskiego Związku Żeglarskiego, przypadającego w 1984 r. Na płycie znalazł się materiał zarejestrowany przez muzyków zespołu, który chwilę później przybrał nazwę Stare Dzwony. Co ciekawe, choć nagrywający płytę muzycy wystąpili już wcześniej pod tą nazwą, w lutym na festiwalu „Shanties”, nie 1/2020 (11) Magazyn FOLK24
61
PIEŚNI MORZA
znalazła się ona na okładce płyty (sic!). Jak tłumaczył mi później Ryszard Muzaj, nie była ona jeszcze nazwą oficjalną, bo nie było jeszcze tak naprawdę zespołu. Wtedy nagrywający tę płytę Mirosław Peszkowski, Jerzy Porębski, Marek Siurawski (dziś Szurawski) i wspomniany Ryszard Muzaj, jako niezależni, ale współpracujący od jakiegoś czasu ze sobą muzycy, dopiero tworzyli jego zręby. Łącznie na płycie nagrano czternaście utworów, po siedem na każdej ze stron. Na pierwszej przeważa repertuar tradycyjny z polskimi tekstami nieżyjących już Jerzego Wadowskiego („Sacramento”, „Rio Grande”, „Rzuć ją, Johnny”, „Sally Brown”), Andrzeja Mendygrała („Shenandoah”) i Jerzego Rogackiego („Pożegnanie Liverpoolu”). Jest też autorska piosenka Mirosława Peszkowskiego („Śnieg i mgła”). Na drugiej stronie dla odmiany znalazły się w większości piosenki autorskie nagrywających – Jerzego Porębskiego („Cztery piwka na stół”, „Piotr”, „Sztorm przy Georgii”), Ryszarda Muzaja („Gdyński Port”), ale i jedna szanta. Tylko jeden dzień, mój brachu Sesja nagraniowa trwała tylko kilkanaście godzin, a odbyła się w Studiu Polskiego Radia Kielce. Było bardzo mało czasu, więc nagrań dokonano na tzw. „setkę” i nie było zbyt wielu możliwości poprawek – nie to co dziś. Muzycy wspominają, że była zabawa, luz, ale i ekscytacja oraz świadomość, że oto robią rzecz niezwykłą – pierwszą w Polsce płytę winylową z pieśniami morza! Podczas tej „szalonej”, improwizowanej sesji zdarzyło się małe nieszczęście. Pod koniec, gdy po raz enty przesłuchiwano nagrania, przez przypadek skasowano część materiału. Nieodwracalnie zniknął początek „Pożegnania Liverpoolu”, piosenkę udało się uratować, przykrywając brakujący fragment szumem morza. Niestety tyle szczęścia nie miał inny utwór, „Klipry”, którego zapis zniknął bezpowrotnie. Mirosław Peszkowski, który nagrywał ją z Muzajem, do dziś nie może tego odżałować. Okładka była skromna. Projektem zajął się radomski żeglarz Czesław Jeżak. Na pierwszej stronie, w biało-niebieskiej kolorystyce, znalazły się 62
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
proste grafiki przedstawiające żaglówkę na morzu i gitarę utrzymującą się na powierzchni oraz niebiesko-żółty napis „Więcej żagli”. Z tym tytułem płyty bywało zabawnie. Oto tuż po jej ukazaniu – wspomina Muzaj – w jakimś czasopiśmie pojawiła się wzmianka, w której tytuł płyty brzmiał „Więcej żali”. Na odwrocie okładki z kolei znalazły się m.in. informacje techniczne, lista utworów, nazwiska i pojedyncze zdjęcia wykonawców. Wszystkie były chyba zdjęciami tzw. legitymacyjnymi poza jednym, które zwraca uwagę – Marka Szurawskiego. Okazało się, że wszystko działo się w takim pośpiechu, że Siurawa swoje zdjęcie robił na Dworcu Centralnym w Warszawie w kabinie do zdjęć natychmiastowych. Efekt? Do dziś budzi uśmiech na twarzy. Płyta ukazała się jesienią 1983 r. Z kolei już w 1984 r. pojawił się suplement – broszura przygotowana przez Komisję Kultury PZŻ, na której stronach Jerzy Wadowski, największy wówczas znawca kultury marynistycznej, w tym szant, ze znawstwem opisał poszczególne utwory i ich historię oraz samych muzyków. Co ciekawe, tu już nazwa „Stare Dzwony” funkcjonuje. Koledzy żeglarze Jak opowiadał mi latem 2020 r., czyli trzydzieści siedem lat po wydaniu tej płyty, jej producent Roman Dąbrowski – dziś mieszkaniec USA – od pomysłu do wydania minęło niewiele ponad miesiąc (sic!). I to zaliczyć należy do niebywałego wyczynu! Dlaczego? Bo dziś samo tłoczenie trwa ok. sześciu tygodni, a wtedy, w czasach komunizmu, gdy nie było praktycznie niczego, wszystko trzeba było załatwiać po znajomości. By np. zdobyć papier (ok. 500 kg) na okładkę, trzeba było mieć specjalne pozwolenie z Wytwórni Papierów Wartościowych. Papier był pod ścisłym nadzorem i nie każdy mógł go zamówić, a gdy już, to trzeba było rozliczyć się z każdej sztuki. Pomógł kolega żeglarz. By z kolei ten papier odebrać, potrzebne było większe auto – pożyczył kolega żeglarz. W tłoczni (Zakłady Tworzyw „Pronit” w Pionkach) była kolejka, nie było szans, by zdążyć przed festiwa-
PIEŚNI MORZA
lem, znów pomógł kolega żeglarz. I tak od przyjaciela do przyjaciela udało się pokonać wszystkie przeszkody i płyta ujrzała światło dzienne w miesiąc od pojawienia się pomysłu. Dziś i wtedy – niewiarygodne! Na warsztatach się poznali, „Mechanicy” ich nazwali Drugą w kolejności płytą winylową z szantami był krążek Mechaników Shanty, pt. „Mechanicy Shanty”. Grupa, która powstała z uczestników Warsztatów Kultury Marynistycznej, podczas kolejnej ich edycji nagrała kilka utworów w Studiu w Gdańsku i ten materiał Jolanta Klupś pokazała w 1988 r. Polskim Nagraniom. Po długim procesie przekonywania, wytwórnia zdecydowała się wydać płytę Mechaników Shanty.
Sesja nagraniowa w studiu Polskiego Radia w Szczecinie trwała kilka dni, a w nagraniach udział wzięli: Sławomir Klupś, Lech Klupś, Jacek Ledworowski, Bartosz Ledworowski, Henryk Czekała „Szkot”, Piotr Ruszkowski i Andrzej Bernat. Zarejestrowano łącznie piętnaście utworów, osiem na pierwszej, siedem na drugiej stronie, i były to tradycyjne melodie, piosenki i szanty, doskonale znane już w światowym ruchu marynistycznym, do których większość polskich tekstów, blisko lub nie związanych z oryginałami, napisali Sławek Klupś i „Szkot” (w dwóch wsparł ich Damian Gaweł, współzałożyciel innej znanej dziś grupy – Ryczących Dwudziestek). Płyta ukazała się w 1989 r., a jej całkowity nakład był oszałamiający jak na tamte czasy, o dzisiejszych nie mówiąc – wyniósł ok. 40000 egzemplarzy (sic!). Do tego drugie tyle wyszło
kaset (dziś muzycy szacują, że łącznie nakład MC i LP był bliski 100000 egzemplarzy!!!). Nic dziwnego, że większość tych piosenek śpiewała nie tylko żeglarska, ale „cała Polska”. Dzięki temu właśnie, że płyta „Mechanicy Shanty” weszła do szerokiej dystrybucji i trafiła pod strzechy, takie szczury lądowe jak ja poznały szanty i to od razu największe „przeboje”. Do dziś przecież „Żegluj”, „Heave Away Santiano”, „Herzogin Cecille”, „Stara latarnia”, „Pacyfik”, „Sześć błota stóp”, „Stare Swansea Town raz jeszcze”, „Lowlands Away” (strona A) oraz „Marco Polo”, „Paddy Works on the Railway”, „Green Horn”, „Maringo”, „Hiszpanka z Callao”, „Płyńmy w dół do starej Maui”, „Dziki włóczęga” (strona B) to sztandarowe hity każdej żeglarskiej imprezy czy festiwalu i obowiązkowe teksty w każdym żeglarskim śpiewniku. Także bez Mechaników Jak opowiadał mi Sławek Klupś – okładkę projektowano poza Polskimi Nagraniami. Na pierwszej stronie znalazło się całookładkowe zdjęcie przedstawiające widok z pokładu okrętu na inne żaglowce, na drugiej – opisano skład nagrywający, podano listę utworów, informacje techniczne i… powtórzono zdjęcie ze strony pierwszej. Ciekawostką, którą zdradził mi Sławek, jest to, że miało się tam znaleźć zdjęcie zespołu, co wydaje się naturalne i czego mi zdecydowanie zabrakło, gdy spojrzałem na okładkę po raz pierwszy. Strata tym większa, że sesję zdjęciową na Darze Pomorza wykonał Zbigniew Trybek – jeden z dwóch fotoreporterów, którzy pracowali w Stoczni Gdańskiej w trakcie strajków. Podczas projektowania coś się pomieszało i nikt tego nie wychwycił, a zespołowi okładki do sprawdzenia nie przedstawiono. I tak płyta „Mechanicy Shanty” jest bez Mechaników Shanty… na szczęście tylko na tylnej okładce. Last but not least Rok po wydaniu kasetowym, w 1991 r., pojawiła się na winylu płyta „Pytania” śląskiego kwintetu Tonam & Synowie. Sesja nagraniowa do tej płyty trwała niemal tydzień i – jak opowiadał mi Michał Czernek – odbywała się przy Myśliwieckiej 3/5/7 (sic!) w grudniu 1989 r. 1/2020 (11) Magazyn FOLK24
63
PIEŚNI MORZA
Z kolei Ewa Barańska (tak, tak, z Katowic, wieloletnia organizatorka i współtwórczyni sukcesu festiwalu „Tratwa”) – matka chrzestna T & S – opowiadała mi, że trafili idealnie w moment, gdy na Myśliwiecką dotarł bardzo nowoczesny sprzęt realizatorski. Jeszcze nietknięty – niektóre podzespoły nie były nawet rozpakowane – i chłopaki byli niejako jego testerami. Farciarze? I tak, i nie. Z jednej strony super technika, niespotykane dotąd możliwości, z drugiej ludzie, którzy dopiero się jej uczyli. Było parę trudnych momentów.
Na płycie znalazło się szesnaście utworów. Muzyczne inspiracje zespołu były dość szerokie, sięgały do Irlandii, Bretanii, Normandii, ale też do Niderlandów czy Afryki. Stylowo były to zarówno tradycyjne szanty, ballady morskie, jak i piosenki. Na pierwszej stronie znalazły się: „Dziewczyna z Normandii”, „Marzenia”, „Generał Taylor”, „Pieski żywot”, „Biały Minch” (na płycie jako „Biały Mnich”!), „Lahoola Tchalez”, „Piękna Sally”, „Brzeg Nowej Szkocji”. Na drugiej „Bo Riley”, „Maastunel”, „Sally Rocket”, „Jasnowłosa”, „La Rochelle”, „Pytania”, „Jeden dzień” i „Wesoła fujarka Wojciecha Z.”. I uwaga – pierwszy i ostatni utwór str. B dostępne są tylko na tym winylu! Z jakiegoś powodu z edycji CD – kompilacji płyt „Pytania” i „The Lion” z 1991 r. i 2004 r. – zniknęły. Polskie teksty do zdecydowanej większości piosenek napisał Bogdan Kuśka (dziś w Ryczących Dwudziestkach). Pozostali muzycy to: Wojciech Plewnia, Michał Czernek, Jarosław Darul, Wojciech Zawadzki. Okładkę zaprojektował Włodzimierz Knap, a zdjęcie wymyślił i wykonał fotograf oraz redaktor magazynu „Żagle” śp. Jerzy Fijka pewnego szarego, dżdżystego grudniowego poranka gdzieś na moście w Warszawie – wspominał Wojtek Plewnia. 64
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
O ile wydawcą kasety był Alma-Art, o tyle winyla Towarzystwo Zachęty Kultury w Katowicach przy wsparciu Urzędu Wojewódzkiego. Nakład, jak pamiętają muzycy, to ok. 1000 egzemplarzy. Mało nas Co spowodowało, że więcej muzyki śpiewających żeglarzy nie ukazało się już na winylach? Po pierwsze, tak jak i dziś, nie było to ani łatwe, ani tanie. Po drugie, świat już coraz bardziej zdobywał inny nośnik – płyta CD – który wraz z nową rzeczywistością polityczno-gospodarczą wszedł także do Polski. Ale cieszmy się, że zanim gramofony trafiły do lamusa, trzem zespołom udało się jeszcze wydać swoją muzykę na płycie winylowej, która znów wraca do łask. Po trzydziestu latach Niemal trzy dekady po wydaniu opisanych płyt fani mokrego folku znów mogą słuchać go na winylu. W maju 2020 r. ukazał się winyl zespołu Sąsiedzi, pt. „W kieszeni dolar”. Gdy trafiłem na scenę „szantową”, najpierw jako jej obserwator, potem czynny uczestnik i wreszcie wykonawca, i poznałem historię tych winyli, zamarzyło mi się, by kiedyś także muzykę mojego zespołu wydać na czarnym krążku. Od pomysłu do finału minęło co prawda kilkanaście lat, ale cieszę się, że w końcu się udało. Gdy dziś spoglądam na półkę, gdzie dumnie stoją moje „szantowe klasyki”, a obok nich nasz Sąsiedzki „Dolar”, czuję, że coś ważnego się udało i że marzenia można i trzeba realizować. *) „szantowych”, bo naprawdę są na nich szanty :)
W FOLKOWYM TONIE
KTO DO GRAMMY? Amerykański pandemiczny rok w muzyce country i Americana Tekst: Maciej Świątek | Zdjęcia: materiały prasowe Odwołane koncerty, ograniczona widownia na rozdaniach nagród, sporo występów internetowych i wiele rysunkowych teledysków, znaczy, show-biznes w USA radzi sobie, jak może. Niestety, tych co odeszli, a jest ich naprawdę wielu, nie da się zastąpić. Amerykański pandemiczny rok w muzyce country i Americana przechodzi do historii głównie pod znakiem odejść wybitnych artystów. Zmarli w tym czasie: Kenny Rogers, Charlie Daniels, John Prine, Jerry Jeff Walker, Billy Joe Shaver, Justin Townes Earle i Joe Diffie – żeby wspomnieć tylko najwybitniejszych – w tym Diffie i Prine z powodu koronawirusa. To osłabienie dało się zauważyć także w ogłoszonych niedawno nominacjach do nagród Grammy.
Sturgill wciąż zaskakuje Bywały kiedyś czasy, że artyści country i folk trafiali do kategorii ogólnych i pokrewnych. W tym roku jedyną niespodzianką jest Sturgill Simpson nominowany z płytą „Sound & Fury” w kategorii Najlepszy Album Rock. Sturgill zaskakuje zresztą, gdzie się da, bo jego piosenka pojawiła
się jako motyw przewodni pastiszowego filmu Jima Jarmuscha „The Dead Don’t Die” (polski tytuł „Truposze nie umierają”), a na zakończenie roku wydał podwójny bluegrassowy album „Cuttin’ Grass – Volume 1”, co chyba sugeruje, że będą następne.
Najbardziej korzenny Dwie nominacje w kategoriach Best American Roots Song i Best American Roots Performance otrzymał John Prine – za wykonanie i autorstwo piosenki „Remember Everything”, nagranej tuż przed śmiercią przejmującej ballady o pamięci miłości, która odeszła. Osoba Johna Prine’a stała się też przyczyną buntu Jasona Isbella i jego żony Amandy Shires, którzy ostentacyjnie oddali karty członkowskie Country Music Association w proteście przeciwko brakowi upamiętnienia Pri1/2020 (11) Magazyn FOLK24
65
W FOLKOWYM TONIE
ne’a w koncercie galowym CMA. CMA zapomniała również o Billym Joe Shaverze i Jerrym Jeffie Walkerze. W sumie nic dziwnego, bo jest to w tej chwili organizacja wybitnie skomercjalizowana i promująca takie ekstrawagancje jak współpraca wokalna duetu Dan + Shay z Justinem Bieberem. I tak o countrowym mainstreamie specjalnie niczego dobrego powiedzieć nie można, może poza dominacją na listach Chrisa Stapletona, aczkolwiek nagród mu CMA też nie dała. Co do Jasona Isbella to wydał naprawdę dobrą płytę „Reunions” i zaczyna być prawdziwym królem Americany. Amanda Shires zaistniała natomiast jako członkini kwartetu Highwomen (obok Maren Morris, Brandi Carlisle i Natalie Hemby). Panie nagrały płytę wzorowaną na legendarnych Highwaymenach (Johnny Cash, Waylon Jennings, Willie Nelson i Kris Kristofferson) i jest to płyta znakomita, aczkolwiek w nominacjach do Grammy dostrzeżono jedynie piosenkę „Crowded Table”. Można się zdziwić.
Ciekawa kategoria Z innych nominowanych przypomniała o sobie Lucinda Williams interesującą płytą „Good Souls Better Angels”. W kontrze do ostrzejszych brzmień Lucindy pozostają również nominowane do Grammy: Sara Jarosz, Sierra Hull i Secret Sisters. Nominację w kategorii Najlepszy Album Americana dostał Marcus King za debiutancki album „El Dorado”. Gitarzysta to i wokalista na tyle interesujący, że z pewnością wiele jeszcze przed nim. Warto też zwrócić uwagę na ciekawą kategorię Best Engineered Album, w której nagro66
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
dy przyznaje się za interesujące rozwiązania dźwiękowe. Mamy tutaj debiutantkę Katie Pruitt z rzeczywiście oryginalnym krążkiem „Expectations”. Poza nią z countrowo-folkowej łączki są jeszcze Sierra Hull i Brittany Howard. Niedawne nowości… Sporo ciekawych artystycznych dokonań w nominacjach do Grammy mi brakuje, ale być może winny jest kalendarz nominowania i głosowania, siłą rzeczy opóźniony wobec teraźniejszości. Z niedawnych zatem nowości warto zwrócić uwagę na utrzymaną w nieco westernowym stylu, z pianinem honky tonk, płytę Charleya Crocketta pod będącym na czasie tytułem „Welcome to the Hard Times”, bardzo dynamiczny album Raya Wylliego Hubbarda „Co-starring” czy „Long Violet History” Tylera Childersa – wschodzącej gwiazdy dużego formatu. Drogie panie… Niezwykle interesująco zaprezentowały się też panie. Gretchen Peters, znana przede wszystkim jako songwriterka, nagrała album „The Night You Wrote That Song” z piosenkami Mickeya Newbury’ego – wykonania rewelacyjne. Bardzo ciekawe płyty wydały Margo Price („That’s How Rumors Get Started”) – interesująca mieszanka stylów – oraz Lori McKenna („The Balladeer”), też ceniona głównie jako autorka piosenek, ale w autorskim wykonaniu okazują się one może jeszcze lepsze, niż kiedy śpiewają je znani wokaliści. Na wokalistkę przekwalifikowała się Molly Tuttle, dotychczas głównie gitarzystka, zdobywczyni m.in. tytułu Instrumentalisty Roku IBMA. Wokalnie sobie radzi i mamy coś na kształt aktualnej Rhondy Vincent. A, i jeszcze Jaime Wyatt, stylizowana na outlaw, w życiorysie ma nawet pobyt w więzieniu. Jej album „Neon Cross” wyprodukował Shooter Jennings, syn legendarnego Waylona Jenningsa. Mimo pandemii show must go on i nagraniowo jest całkiem fajnie. Ostatnio pojawiło się też sporo zapowiedzi programów i nagrań świątecznych, w tym obowiązkowe już święta z Dolly Parton, która włączyła się w walkę z wirusem, przeznaczając okrągły milion dolarów na badania nad szczepionką.
COUNTRY
XX PLEBISCYT DYLIŻANSE Czyli co w muzyce country w Polsce jest grane Tekst: Maciek Świątek | Zdjęcia: Robert Kashmiri Pandemiczny czas nie sprzyja muzyce rozrywkowej i tak dopiero teraz zostały ogłoszone wyniki XX Plebiscytu Dyliżanse, co zwykle miało miejsce na koncercie galowym w kwietniu. Koncert został przeniesiony na jesień, ale sytuacja się nie poprawiła, więc ostatecznie gala trafiła na fale radiowe i odbyła się w tysiąc drugiej audycji Country Clubu Radia Warszawa. Muzyka zatem płynęła z płyt, a organizatorzy i laureaci byli obecni telefonicznie. Plebiscyt, jak co roku, organizowały czasopismo „Dyliżans” i Fundacja Country & Folk.
Droga na Ostrołękę zdj. Robert Causari 1/2020 (11) MagazynFOLK24 FOLK24 67 1/2020 (11) Magazyn
COUNTRY
„Dyliżanse” podsumowują stan muzyki country w Polsce. Głosuje w nich nieformalna akademia muzyki country złożona z ponad stu dziennikarzy, organizatorów imprez, przedstawicieli fanów i artystów – dotychczasowych laureatów plebiscytu. Plebiscyt przebiega w trzech etapach: zgłaszanie kandydatur, głosowania na nominacje (po trzy w każdej z jedenastu kategorii) i osta-
teczne wyłonienie zwycięzców. Najwięcej statuetek przypadło w tym roku Andrzejowi Trojakowi, który wygrał cztery plebiscytowe kategorie: Wokalista Roku, Album Roku („Kamienica cudów”), Piosenka Roku („Mądry”) i Wykonanie Roku (zabawna piosenka „Opał miał”). Andrzej Trojak obecny jest nie tylko na countrowych scenach od ponad dwudziestu lat. Był liderem Grupy Furmana, formacji grającej własne koncepcje bluegrassu czy newgrassu, charakteryzujące się dużą indywidualnością i oryginalnością. Po rozstaniu z Furmanami przez pewien czas tworzył zespół Zgredybillies, a aktualnie występuje i nagrywa z ekipą Trojak Street Combo. Z powodzeniem, jak widać po czterech zdobytych nagrodach. Prestiżowa statuetka dla Artysty Roku przypadła liderowi nieśmiertelnego Babsztyla Zbyszkowi Hofmanowi. Hofman, po wydaniu dwa lata 68
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
temu dwupłytowego albumu „Życie to cud”, zapowiadał powolne kończenie kariery, ale jak to bywa, przekornie zintensyfikował działalność, nagrał kolejne piosenki i zapowiada nowe płyty. Tę aktywność oraz pozycję, jaką Zbigniew Hofman zajmuje od lat w muzyce country, doceniło głosujące w plebiscycie gremium. Na tron powróciła też zdobywczyni szesnastu plebiscytowych tytułów Wokalistki Roku Alicja Boncol. Tym razem nie dała się wyprzedzić, jak w poprzednich dwóch latach, nowej fali wokalistek w osobach Karoliny Jastrzębskiej i Kasi Sienkiewicz. Niewątpliwie Ala to absolutna królowa muzyki country w Polsce na przestrzeni minionych dwudziestu lat. Nowe piosenki pisane specjalnie dla niej w ostatnich latach przez tandem Tomek „Teacher” Jarmołkiewicz i Adam Kłos pokazały w pełni jej możliwości artystyczne i długo jeszcze młode adeptki będą musiały walczyć z Alicją Boncol o wokalny prymat.
COUNTRY
Jedną z takich potencjalnych rywalek jest z pewnością debiutująca w 2019 roku płytą „I’m Not Good at Having Fun” Agata Karczewska. Album był nominowany nie tylko w Dyliżansach, ale również we Fryderykach. W międzyczasie Agata dotarła do finału nashvillskiego konkursu na piosenkę z utworem „Fool”, a w naszym plebiscycie wygrała kategorię Nowy Wykonawca Roku. Na countrowej scenie jest długo oczekiwanym objawieniem. Swoje piosenki pisze sama, wykonuje je też sama z oszczędnym wsparciem dwóch innych muzyków. Poza autorskimi tekstami i kompozycjami jej atutem jest rozpoznawalny głos i ogromna charyzma sceniczna. Wszystko jeszcze przed nią. Koleżanka z ławy szkolnej Kasi Sienkiewicz może nie dorównuje jeszcze popularnością Kwiatowi Jabłoni, ale poziomem artystycznym z pewnością nie ustępuje.
Zespołem Roku została ponownie ekipa Wojtka Dudkowskiego Droga na Ostrołękę. Rywalizuje w tej kategorii głównie z Babsztylem. Ma swoich zdeklarowanych fanów, a oprócz wielu nowych piosenek i pokaźnej jak na nasze warunki liczby koncertów mają też ostrołęczanie talent do umiejętnej promocji swoich poczynań. W nieco przechylonym w stronę folku aktualnym country po naszemu są chyba najbliżej nashvillskich oryginałów, a każda kolejna piosenka wnosi do countrowego zasobu coś interesującego. Nie jest zatem dziwne, że w ubiegłym roku zostali zaproszeni do uroczystego koncertu z okazji święta 4 lipca do ambasady amerykańskiej. I tu docieramy do Wydarzenia Roku, za które uznano obecność ambasador USA, pani Georgette Mosbacher, na koncercie galo-
wym XIX Plebiscytu Dyliżanse. Ambasador amerykański bywał co prawda już kiedyś na Pikniku w Mrągowie, ale w tym przypadku była to obecność tak spektakularna, jak i dowartościowująca nasze countrowe środowisko. Kontakty polskich wykonawców country z Amerykanami są coraz częstsze na wielu płaszczyznach, ale niezwykle cieszy zauważenie istnienia nurtu country w Polsce przez oficjalnych przedstawicieli Stanów Zjednoczonych. Amerykańska obecność to też występy zespołów zza oceanu na koncertach w Polsce. Podsumo1/2020 (11) Magazyn FOLK24
69
COUNTRY
wuje je kategoria Bez Granic, której laureatem zostaje ta ekipa zagraniczna, która zdobyła sobie największe uznanie w naszym kraju. W tym roku laureatem został bluegrassowy zespół Rapidgrass, występujący na mrągowskim Pikniku nie tylko z własnym koncertem, ale też w scenicznym jam session z polskimi wykonawcami. Rapidgrass to doświadczona ekipa, ciesząca się
Wszyscy trzej panowie są, że tak powiem, mocno dorośli, a następców całkowicie brak. Jak powiadają, gitara stalowa to bardzo trudny do opanowania instrument, na którym gra się nie tylko rękami, ale też stopami i kolanami, i jakoś nie ma młodych odważnych, by usiąść za taką metalową ławeczką. Jurek Dudek to też niezwykle sympatyczna, lubiana w środowisku postać, a tytuł Instrumentalisty Roku zdobył już po raz drugi. Dyliżansowy plebiscyt pokazał, że muzyka country w Polsce ma nadal potencjał, choć brakuje jej już takiego zaplecza jak jeszcze kilka lat temu. Poza nestorem country po naszemu, Lonstarem, pozostali wykonawcy to bardziej Americana niż country. Raczej można tu mówić o countrowych inspiracjach niż o trzymaniu się obowiązującego obecnie brzmienia Nashville, mocno w ostatnim czasie zintegrowanego z popem i określanego jako bro country. W pewnym sensie może to i lepiej, ale poza Agatą Karczewską nie ma artystów wpisujących się w tę amerykańską, oryginalną Americanę, której liderują Jason Isbell, Brandi Carlile czy Chris Stapleton.
uznaniem w USA, a dodatkową atrakcją dla polskich fanów jest wokalista i mandolinista grupy Alex Johnstone, z pochodzenia nasz rodak. Alex bywa zresztą w Polsce przy różnych okazjach i zwykle jest też wtedy gościem Country Clubu Radia Warszawa. Ostatnią już kategorią Plebiscytu jest Instrumentalista Roku. Wygrał ją stalowy gitarzysta z zespołu Wheels of Steel Jerzy Dudek. Urok pedal steel guitar jest nieodparty, ale niepokój budzi, że Jurek Dudek to jeden z zaledwie trzech steelowców (obok Leszka Laskowskiego i Artura Konwińskiego) obecnych na naszych countrowych scenach. 70
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
Można też pytać się o przyszłość, bo średnia wieku polskich artystów country niebezpiecznie rośnie. Cieszą działania Fundacji Country & Folk, która pod prezesurą Małgorzaty Woźniak-Kruszyńskiej wykazuje sporą aktywność, ale działacze-organizatorzy zwykle nie grają i nie śpiewają. Przydałby się napływ młodzieży, ale niekomercyjne country nie cieszy się wielkim zainteresowaniem, bo i nie daje dużych możliwości zaistnienia. Zawsze jednak pozostaje mieć nadzieję i wierzyć, że odrodzenie kiedyś nadejdzie.
WATS’ON
KU POKRZEPIENIU Czy jesteśmy muzycznie podzieleni? Tekst: Wojciech Ossowski
Powiedzenie „muzyka łagodzi obyczaje” czy „Gdzie słyszysz śpiew, tam wejdź, tam dobre serca mają” oraz przekonanie, że muzyka jest językiem uniwersalnym, sugerują, że buduje ona wspólnotę, przełamuje podziały… Tymczasem historia tej sztuki daje nam liczne przykłady na to, że muzyka nie tylko nie łagodzi obyczajów, ale co więcej, wyzwala potężne emocje.
Ostatni spór Kazika z jakimś osobnikiem z dyletanckiego zespołu pokazał, że Polska, podzielona pod każdym względem, dzieli się także muzycznie. Z jednej strony disco polo nabiera cech muzyki państwowej, zastępując w tej roli dawną muzykę ludową. Nie tylko na nizinach, ale i w nowych elitach uwielbienie dla Zenka i Sławomira jest oznaką przynależności do kręgu nowej narodowej kultury. Zresztą osobnik ów widzi w swoich utworach potencjał i, jak twierdzi, gdy tylko pokryją się patyną czasu, uszlachetnią, zapewne staną się nową muzyką ludową i źródłem natchnienia dla poważnych kompozytorów. Nowa narodowa kultura, która do tej pory radziła sobie sama, zasilona potężną kasą z budżetu ruszyła na bój z Kazikiem. (Jakim Kazikiem?) Przy okazji, Kaczmarski nie chciał być bardem Solidarności, ale nikt nie dbał o to, co myśli Kaczmarski, i został. Kazik, którego sympatie polityczne idą w poprzek, zapewne nie poczuwa się do roli barda wykształciuchów, ale stał się. Oto jeden z komentarzy z Facebooka do postu z piosenką Dylana: Ostatnie lata myślę o Dylanie w kontekście sytuacji społeczno-politycznej w naszej wesołej krainie. Czas podziału społecznego, jaki nastąpił po upadku Sajgonu w 1975 r. oraz klęsce Nixona i jeszcze paru wydarzeniach spowodo-
wał, że Bob ruszył w trasę „Rolling Thunder Revuee”. Zabrał ze sobą ARTtrupe Ginsberrga, Patti Smith (…), Joan Baez, Jonni Mitchell, Rogera McGuinna. Grali w małych miejscach, scalali ludzi, (…). Dylan pokazał, że w ciężkich czasach można być razem. Chciałbym AŻEBY w Polsce odbyła się taka trasa... (….) Jeśli się nie będziemy próbować porozumieć, to się POZABIJAMY. Czy uważacie państwo, że porozumienie ponad podziałami muzycznymi jest w ogóle możliwe? Czy raczej, jak kiedyś, warto, by disco polo wróciło do swojego matecznika i rozwijało się bez wychodzenia na salony? Wojna z „dp” wydaje mi się nierówna, bo pomijając fakt ogromnego wsparcia, strona przeciwna skupia i melomanów z filharmonii, jazz fanów i miłośników wszelkich gatunków rocka i regałowców, itp. Trudno tu o wspólny mianownik. Komunę w kosmos wykopała nowa fala polskiego rocka. Folk w latach 80. był muzyką tak odjechaną, że nie zauważył komuny. Można powiedzieć, że był ponad to. Dziś się zastanawiam nad charakterem polskiego folku, czy jest zaangażowany czy nie… Ale na marginesie tych rozważań odnotowuję, że w pierwszej wersji Funduszu Wsparcia Kultury prawie dwa miliony złotych mieli otrzymać bracia Golcowie, czyli folk. Wielkiej rzeszy kolegów po fachu fakt ten przywołuję, ku pokrzepieniu. Można? Można. 1/2020 (11) Magazyn FOLK24
71
WIEŚCI
Wernyhora z Grand Prix Podkarpacie zyskało nowe oblicze wokalne w osobie Darii Kosiek, która zainicjowała projekt muzyczny pt. „Bojkowski głos Bieszczadu”, mający na celu odtworzenie dawnych pieśni bojkowskich i pokazanie ich w nowych interpretacjach – stąd akompaniament liry korbowej oraz vielli i violi da gamba. Do współpracy Daria
zaprosiła dwójkę muzyków: Annę Oklejewicz i Maćka Harnę i razem stworzyli Wernyhorę, która na ostatnich XXX „Mikołajkach Folkowych” w Lublinie otrzymała Nagrodę Główną oraz Nagrodę Publiczności! Wśród laureatów tegorocznej 28. Sceny Otwartej (która z konieczności odbywała się online) znaleźli się także: II Nagroda – Zołotar Band, III Nagroda – Amirova Trio. Wyróżnienia honorowe trafiły do zespołów: Sheeban Celtic Band, Traditune, Stacja Folk, Dla Kontrastu, Zakuka, a Nagroda im. Anny Kiełbusiewicz dla najlepszej wokalistki trafiła do Iwony Karcz-Wojnarowskiej z zespołu Amirova Trio. Delira zadebiutował Pod koniec A.D. 2020 Karrot Kommando wypuściło solową produkcję Roberto Deliry, czyli Roberta Jaworskiego, za72
Magazyn FOLK24 1/2020 (11)
tytułowaną „Kontinuum”. Na płycie znalazło się 16 utworów, a osią je spajającą, poza starą arabską lutnią i muzyką baroku jest postać wybitnego polskiego alchemika – Michała Sędziwoja. Płyta to solowy debiut Deliry.
Fryderyk za „1939” Tegoroczne nagrody muzyczne „Fryderyk 2020” jednak zostały przyznane. W naszej kategorii „Muzyka świata” nagrodę za Album Roku otrzymała płyta „1939” grupy Hańba. Gratulujemy! Dodajmy, że w nagraniach wsparły chłopaków z Hańby dziewczyny z Sutari. Kasia, Basia i… Asia W czasie wakacji nastąpiła zmiana w składzie tria Sutari. Zosię zastąpiła Asia Kurzyńska z Wrocławia. Asia z zawodu jest skrzypaczką, ale zajmuje się też aktorstwem, reżyserią i komponowaniem. Śpiewa, a jakże, ale uczy też pracy z głosem. Jest współtwórczynią Młodzieżowej Akademii Musicalowej. Asia pierwszy występ z Sutari zaliczyła podczas wywiadu w ramach „SAMA: Seattle Sacred Music & Art!”.
W trakcie wakacji ukazała się też trzecia płyta Sutari pt. „Siostry rzeki”. Ethniesy wiosną 2021 Z powodu pandemii wiosną 2020 roku nie odbyła się 8. edycja Festiwalu Muzyki Tradycyjnej i Ludowej „Ethniesy”, ale wszystko to, czego nie mogliście usłyszeć wtedy, wybrzmi na scenie już 18-21 marca 2021. Jeśli nie na żywo, to na pewno festiwal odbędzie się online – zapowiadają organizatorzy – Miejskie Centrum Kultury w Bydgoszczy. W „National Geographic” W grudniowym magazynie „National Geographic” można było oglądać zdjęcia Dagi Gregorowicz i Dany Vynnytskiej z zespołu Daga Dana! Zdjęcia ilustrowały artykuł o ukraińskich vinokach (ludowe kwietne wieńce, korony) – dziełach Dominiki Dyki z Ukrainy – które Daga i Dana prezentowały dumnie m.in. na okładce ostatniej płyty zespołu „Meridian 68” wydanej w 2018 r. W numerze jest też krótka rozmowa z Dagą. Kto nie zdobył drukowanego wydania, może poczytać ten artykuł na stronie NG, szukajcie: spectacular-flower-crowns-rule/
Fundacja Folk24 w w w. f ol k 2 4 . org