Styl życia
ten mural. Bo murali z kamienicami w Łodzi jest kilka, nie jest to zupełnie nowy pomysł. Można więc zastanowić się, jak zrobić go na nowo. I to właśnie jest atrakcyjne: znaleźć w ograniczeniu coś świeżego. Przygotowujesz prace, które sam chciałbyś oglądać. Czy mógłbyś w takim razie powiedzieć, co robisz, żeby organicznie wrastały w swoje otoczenie, by mural nie był naroślą na ścianie, tylko czymś, co wygląda, jakby powinno, musiało tam być? Łódź od dawna nazywana jest miastem murali. Powstało tu bardzo dużo takich prac, nawet gdy spojrzeć na to w skali europejskiej. Trzeba myśleć o kontekście tego miejsca. Jeżeli malujemy kamienicę, to niech ona ma proporcje łódzkich kamienic, niech nawiązuje do ornamentów, które można kojarzyć z Łodzią. Choć starałem się zawrzeć w projekcie dużo mojego własnego stylu, to jednak czerpałem też dużo z miasta – spacerowałem, robiłem zdjęcia, zbierałem inspiracje. Myślę, że ważne są tu uwaga i czujność na to, co jest dookoła. Włączanie tego, a nie działanie przeciw temu, czy patrzenie na pracę jak na przedłużenie własnego ego. Bo tu nie jestem ważny tylko ja, lecz także miejsce, w którym praca się znajdzie, oraz ludzie, którzy będą ją oglądali. Jestem ciekawa, jak praca nad muralem kształtuje się od tej ludzkiej perspektywy. Pracowaliście z Maćkiem we dwóch, mieliście nawet trzech i więcej pomocników. Jak wygląda bycie zespołem i zarządzanie zespołem? To przecież coś, czego z reguły nie doświadczają artyści pracujący w mniejszej skali, bo praca zespołowa nie jest tam taka istotna albo w ogóle jej nie ma. Fakt, graficy zwykle pracują jako samotne wilki. Czasem jako stada samotnych wilków. (śmiech) Pracując z Maćkiem nad projektem, mieliśmy dość wyraźny podział tego, jakie są nasze role. Jego były kwiaty i roślinność, moje – kamienica i inne detale architektoniczne. To nie było trudne, bo Maciek zatrudniał swoje osoby, ja swoje i obaj pracowaliśmy obok siebie, starając się wspólnie dogrywać pewne elementy.
Skoro mówimy o interakcjach międzyludzkich, to czy zdarzało się Wam, że ktoś podchodził i jakoś reagował na to, co dzieje się na ścianie? Gdy przychodzili ludzie z budowy, to coś tam krzyknęli – żeby na przykład namalować gołą babę. (śmiech) Większość reakcji była bardzo pozytywna. Ludzie przychodzili, mówili „Szacuneczek!”. Panie z balkonów Diasfery często z nami rozmawiały. Czyli mural nawet jeszcze nie był skończony, a już wywoływał emocje! A gdybyś Ty jako artysta i jako empatyczny człowiek miał zaprojektować swoją wymarzoną reakcję na to dzieło, które przecież kosztowało cię dużo czasu, stresu i wysiłku, to jakby ona wyglądała? To nie jest takie proste. Ta reakcja nie rodzi się w danej chwili, ona dorasta przez wiele lat. Przykładowo dziecko, które będzie dorastać w budynku Diasfery i każdego ranka spoglądać na mural, to jego życie w jakiś sposób stanie się lepsze. Zresztą nie tylko dziecka, tylko wszystkich mieszkańców. To jest piękne! Mówiliśmy zresztą o tym, jak ważne jest, by sztuka uliczna wrastała w tkankę miejską, z perspektywy przestrzennej i estetycznej. Ty mówisz o jej wrastaniu w tkankę czasu i o tym, w jaki sposób funkcjonuje na przestrzeni lat. To coś, co jest dla mnie bardzo osobiste, bo mam wrażenie, że sam jestem pierwszym pokoleniem takich właśnie „postmuralowych” dzieci. Czujesz się pokoleniem, które nie pamięta czasów przed muralami? (śmiech) Czuję się pokoleniem, które pamięta, jak wraz z muralami tworzyła się moja świadomość artystyczna. Czyli to działa! Wiemy, że byt określa świadomość, i wiemy, że nasza przestrzeń nas kształtuje. Tym większą wagę należy przywiązywać do tego, w jaki sposób kształtujemy 81