8 minute read
Niezwykła podróż
Leszek Moszczyński
ZDJĘCIA: ARCHIWUM PRYWATNE AUTORA
Advertisement
Dwie pożółkłe bibułki wielkości kartki z zeszytu, zapisane na starej maszynie. Na nich starannie rozmieszczone zwrotki wierszy. Karteczki przeleżały blisko 50 lat w szufl adzie, do której od dawna nikt nie zaglądał... Co zawierają?
Rzut oka na treść i wszystko staje się jasne. Są to dwa wiersze poświęcone o. Maksymilianowi M. Kolbemu. Pod wierszami zapis: S.M.Ch. Zambrzycka OSU i daty: 2 II 72, oraz 15 III 72.
Nazwisko autorki wierszy nie jest mi obce. Moja mama, Kazimiera z domu Balukiewicz, często wspominała Irenę Zambrzycką – starszą koleżankę z bursy dla dziewcząt, prowadzonej w Warszawie, w latach 20. minionego wieku, przez Helenę Kruszewską. Irena po studiach wstąpiła do urszulanek w Krakowie i przyjęła zakonne imię Maria Chryzostoma. Urodziła się w Mongolii, gimnazjum skończyła w Petersburgu, by w końcu trafi ć do Warszawy. Tak daleko od rodzinnego domu! Co ją do stolicy sprowadziło i jak trafi ła do Krakowa?
Kilka lat temu te właśnie pytania stały się dla mnie punktem wyjścia do biografi cznych poszukiwań. Sądziłem wówczas, że może dowiem się nieco więcej o mało znanej historii przedwojennej bursy pani Kruszewskiej. Ot, może znajdę, jakieś krótkie wspomnienia, jakąś jeszcze nieznaną fotografi ę. Tymczasem trafi łem na ślad samego św. Maksymiliana! Ten nieznany dotąd dowód niezwykłej charyzmy Świętego zapisany został przez bezpośredniego świadka, zakonnicę, urszulankę, która towarzyszyła mu w jego podróży koleją transsyberyjską do Japonii. Zambrzyccy
Rodzina Zambrzyckich miała ziemiańskie, katolickie korzenie. Ich rodową siedzibą był folwark Wiazynka (Wiazyń) w gminie Zasław, w powiecie mińskim. Ojciec Ireny – Władysław – wstąpił do rosyjskiej szkoły ofi cerskiej, by później – jak marzył – służyć Polsce jako dobrze wyszkolony żołnierz. Do rosyjskich akademii wojskowych przyjmowano katolików, ale tylko tych najzdolniejszych i to zaledwie 1–2 osoby na rok. Władysław uczył się doskonale, pomagał innym i szybko zdobył szacunek i zaufanie kolegów. Po ukończeniu szkoły, jako prymus, miał prawo wyboru miejsca służby wojskowej. Wybrał Syberię, bo w stacjonujących tam pułkach było dużo Polaków. Wiedział, że trzeba będzie otoczyć ich opieką. W 1899 r. Władysław ożenił się z Walerią Godebską. Jego pułk stacjonował na dalekiej Syberii, 5600 km na wschód od Moskwy, w mieście Wierchnieudińsku, na trasie kolei transsyberyjskiej. W mieście nie było kościoła ani kapłana, a najbliższy znajdował się w Czycie, w odległości około 500 km na wschód od Wierchnieudińska. Tak o tej sytuacji pisała s. Zambrzycka: Wiedział o tym mój ojciec – Władysław. Załatwił konieczne formalności i w szybkim czasie postawił kościół w Wierchnie-Udzińsku (cytat z zachowaniem oryginalnej pisowni z korespondencji; z materiałów historycznych wynika, że kościół budowała katolicka społeczność polska, a Władysław Zambrzycki prawdopodobnie z racji swojej pozycji w stacjonującym tam pułku i znajomości urzędów kierował pracami).
Carskie pułki każdego roku musiały zmieniać miejsca swego stacjonowania. W Wierchnieudińsku urodziła się Zambrzyckim najstarsza córka Helena, a 2 lata później, w 1902 r. już w Urdze (dzisiejsza stolica Mongolii – Ułan Bator) – Irena. W Trajckosawsku przyszedł na świat syn Jerzy, zaś w Rybińsku najmłodszy – Włodzimierz.
Ojciec Ireny zmarł na serce w 1912 r.: Umarł w rodzinnym domu, opatrzony S. Sakramentami, świadomy, że idzie do Boga… Uprzedził też Matkę, że będzie miała trudne życie, ale Pan Bóg jej nigdy nie opuści. Waleria została sama z czwórką dzieci, kiedy najmłodszy syn miał zaledwie roczek.
Warszawa
W 1916 r. przez Białoruś przetoczyła się I wojna światowa, a po niej rewolucja bolszewicka. Na wcale niemałe wojenne cierpienia nałożył się krwawy chaos pierwszych miesięcy bolszewizmu. Zambrzyckim udało się dotrzeć po wojnie do Mołodeczna, skąd później, w czerwcu 1920 r., sama już Irena przez „zielona granicę” przedostała się do Polski i zatrzymała w Warszawie. Podjęła pracę
jako telefonistka, w centrali francuskiej i zamieszkała w bursie Heleny Kruszewskiej. Od września 1920 r. zapisała się do liceum, a w bursie była „matką opiekunką” dla sióstr Oktawii, Kazimiery i Janiny z rodziny Balukiewczów.
Helena Kruszewska (sama ze zgromadzenia posłanniczek) bardzo dbała o wycowała z młodzieżą, najpierw w Krakowie jako nauczycielka szkoły podstawowej, a później w żeńskiej szkole urszulanek w Kołomyi. Polubiła tę pracę, a i młodzież także ją lubiła. W 1929 r. po zakończeniu roku szkolnego została niespodziewanie wezwana do klasztoru do Krakowa. Matka Generalna zdecydowała, że ma jechać
chowanie religijne i patriotyczne „bursiaczek”. Katolicka formacja sprawiała, że po pobycie w bursie, niektóre wychowanki wybierały drogę życia zakonnego. W dzień św. Augusta, 28 sierpnia 1924 r. Irena Zambrzycka przestąpiła próg zakonnej klauzury sióstr urszulanek w Krakowie, oddając się Bogu na zawsze. Prado pracy jako katechetka na Syberię do dalekiego Charbina (obecnie Chiny).
Niezwykły towarzysz podróży
Zaczęły się przygotowania do dalekiej podróży. Siostry gromadziły zapasy: konserwy i mleko w puszkach, cukier, kawę, herbatę, sucharki itd. Kucharka wyliczała dzienne racje, by starczyło żywności na podróż i ewentualną sytuację awaryjną, a takie w owych czasach zdarzały się na trasie transsyberyjskiej.
Przełożona urszulanek otrzymała w międzyczasie informację, że tym samym pociągiem w podróż do Japonii wybiera się o. Maksymilian Kolbe. Siostry złożyły wizytę u franciszkanów w Niepokalanowie, prosząc o. Kolbego o opiekę w czasie podróży (o. Maksymilian znał już trasę podróży, 12 czerwca 1930 r., niecałe 2 miesiące po przybyciu statkiem do Japonii, wracał do Polski, by wziąć udział w kapitule prowincjalnej).
Wyruszyli pociągiem z Warszawy o godzinie 7.30, w niedzielę 10 sierpnia 1930 r. – najpierw do Moskwy. Na Daleki Wschód jechało nas cztery. Ja (s. M.Ch. Zabrzycka) byłam odpowiedzialna za grupę. Dobrze znałam trasę podróży, bo kiedyś, co roku, Ojciec odwoził do Europy setki zwolnionych z wojska żołnierzy i przy okazji zabierał na Kresy swoją rodzinę. Nie chciał, by dzieci przebywając wciąż na obczyźnie zatraciły swoja polskość. W innym wagonie mieli miejsca o. Kolbe z klerykami: br. Damianem Eberlem i br. Mieczysławem (Antonim) Mirochną. Czwartym pasażerem
w przedziale był Japończyk, który wracał ze studiów w Berlinie.
Na granicy rosyjski celnik chciał zarekwirować ornaty i dewocjonalia. Nie pozwoliłam. Wiedziałam, że nie wolno konfi skować „tranzytu”. Wszystko zostało u nas, tylko opieczętowano paczki. Zaniosłyśmy nasze rzeczy do wagonu dla podróżnych „nie Rosjan”. Wszystko dało się dobrze ułożyć. Dalszapodróż do Moskwy przebiegała już bez przeszkód. W Moskwie franciszkanie wykorzystali postój pociągu i poszli zwiedzać miasto. Wrócili na czas. Ojciec stanął przy oknie i powiedział: „Przyjdzie czas, gdy na Kremlu zakróluje Niepokalana…”.
Ojciec Kolbe wywiązywał się z obietnicy opieki nad urszulankami: Przychodził codziennie do nas. My zaś wzięłyśmy na siebie troskę o dożywianie Ojca i Braci w Chrystusie. […] Wybrał się Biedaczyna w tę daleką podróż z wielką ufnością w opiekę Niepokalanej, ale bez odpowiednich prowiantów. Był jak ptaki, co wiedzą, że Bóg je pożywi... I rzeczywiście Bóg żywił. Patrzył Ojciec Kolbe dobrymi oczyma na rękę, co żywność podawała, uśmiechał się serdecznie, brał z prostotą, wiedząc, że nikomu nie dzieje się krzywda!
Gdy myślę o Nim, staje mi w oczach Jego postać szczupła, lekko pochylona. Stoi w otwartych drzwiach przedziału… Oczy patrzą życzliwie. Twarz rozjaśniona serdecznym uśmiechem. Niech Niepokalana ma was w Swojej opiece… Co słychać u sióstr? Czy zdrowe?
W podróży o. Maksymilian sam jednak potrzebował opieki: Gorączkował, ale nie przejmował się tym zbytnio. Gdy gorączka się wzmogła, siedział cicho w kąciku przedziału z przymkniętymi oczyma. Zapewne tulił się całą duszą pod płaszcz Niepokalanej i był pewny, że Ona jakoś wszystko ułoży… Po paru dniach było Mu już lepiej.
O. Maksymilian zabrał ze sobą z Niepokalanowa Cudowne Medaliki. W czasie podróży Ojciec rzucał przez okno medaliki ze słowami: Maryjo, Matko Najświętsza weź tę ziemię w swoje posiadanie… Dużo modlił się stojąc przy oknie, patrząc na krajobraz. Musiał widzieć pozabijane deskami drzwi i okna kościołów i cerkwi, a smutne obrazy dopełniał widok na peronach wygłodniałych bezpańskich psów, a nawet trzody chlewnej. Przyrodą można było się za to zachwycać się. Br. Mirochna w liście do braci napisał: Jechaliśmy także przez piękny Ural a potem tuż obok jeziora Bajkał. Jezioro Bajkał ślicznie przedstawia się. Tuż nad samym jeziorem wznoszą się potężne góry, u stóp których jechaliśmy coś 3 godziny. Gdybym chciał Wam opisywać te piękne widoki, jakie widzieliśmy, dużo trzebaby pisać. […] Po 8 dniach t.j. 21 w czwartek byliśmy w Manżurji. Tutaj była rewizja chińsko-sowiecka, albowiem w całej Manżurii mają jeszcze sowiety koncesję kolejową (z listu do braci z Nie-
pokalanowa wysłanego już po przybyciu do Nagasaki 29 sierpnia 1930 r.).
U celu podróży
Urszulanki mogły po kontroli bez obaw przebrać się w stroje zakonne, nie narażając się na szykany sowietów. Następnego dnia pociąg dojechał do Charbina, gdzie miał krótki postój. Siostry pożegnały się z franciszkanami i udały się do klasztoru. Zakonnicy natomiast pośpiesznie pojechali taksówką do polskiego kościoła św. Stanisława, aby o. Maksymilian mógł odprawić tak upragnioną Mszę Świętą. S. Zambrzycka napisała: Miał potem wstąpić do piekarza Polaka – p. Pułkownika, bardzo miłosiernego człowieka, który hojnie zaopatrywał Go w chleb w czasie przejazdów przez Charbin, zawsze na rachunek Niepokalanej. Ojciec chciał płacić, ale p. Pułkownik nie chciał ludzkiego wynagrodzenia od Ojca Kolbe. Miał rację!
Pociąg podążał teraz w kierunku południowym. Podróżnych w drodze do Japonii czekały jeszcze tego samego dnia przesiadki w Czangchunie, a potem na pociąg kolei koreańskiej w Mukdenie. Po kilkunastu godzinach franciszkanie dotarli do przejścia granicznego z Koreą w Antung/Shinghisu. Br. Mirochna napisał: Przez całą sobotę, dzień Niepokalanej, jechaliśmy przez półwysep Korea. Przepiękny to kraj… Jest to kraj zupełnie górzysty. W dolinach mieszkają ludzie zajmujący się uprawą roli. Jest to naród bardzo pracowity… Patrząc na ich pole zdawało się nam, że jedziemy ciągle przez jakiś przepiękny sad. Jest to kraj jakby wiecznie zielony.
W niedzielę pociąg dotarł do końcowej stacji w portowym mieście Fusan. Z portu odchodziły promy linii żeglugowej Kampu do Japonii. W Fusan zostawiliśmy parę medalików cudownych, by i tutaj Niepokalana zakrólowała – relacjonował br. Mirochna. Na okręcie zrobiliśmy sobie obiad z herbaty i czarnego chleba. Japończycy obstąpili nas i przypatrywali się jak jemy. Trzeba wiedzieć, że w Japonii chleb czarny jest droższy od bułek.
Wieczorem prom dobił do japońskiego portu Shimonoseki. Franciszkanie musieli poddać się szczegółowej kontroli. Po spisaniu dokumentów, w końcu pozwolono zakonnikom przesiąść się na mniejszy statek udający się do portu Moji. Stąd pociągiem dotarli do Nagasaki. Był poniedziałek, 25 sierpnia 1930 r. O. Kolbe napisał do prowincjała: Niepokalana szczęśliwie doprowadziła nas do celu, chociaż w pewnej chwili w drodze zdawało się, że będzie inaczej (szczegóły obszerniej przy sposobności ustnie). Zaraz też wysłałem telegram: „Przyjechaliśmy”.
Do dziś nie wiemy jakie trudności miały miejsce w czasie podróży. Być może było to zatrzymanie w porcie Shimonoseki. Trzeba także wiedzieć, że w owym czasie podróż koleją transsyberyjską nie należała do bezpiecznych. Pociągami jeździli sowieccy agenci, zachęcając cudzoziemców do pracy w Moskwie, ale też porywając dezerterów i zidentyfikowanych przeciwników czerwonej władzy. Długotrwała podróż, z racji warunków bytowych, była bardzo trudna i wyczerpująca.
O. Kolbe rok po przybyciu do Nagasaki zbudował tam „japoński Niepokalanów”, a powstały klasztor został nazwany Mugenzai no Sono, czyli „Ogród Niepokalanej”. Urszulanki natomiast zorganizowały w Charbinie nową szkołę dla dzieci polskich emigrantów. S. Zambrzycka zapisała lakonicznie: W Charbinie, w kaplicznej ciszy, Pan przemówił do mnie Z Tabernakulum… Co powiedział? To tajemnica… „Secretum meum mihi…”
W roku 1949 s. Zambrzycka wróciła do Polski. W maju 1983 r. śmiertelnie chora na białaczkę wiedziała już, że zbliża się koniec jej ziemskiej podróży. W jednym z listów do franciszkanów napisała: Ojciec Kolbe na pewno czuwa nad nami w tej najważniejszej podróży!... Pamiętając o drobnych przysługach oddaje w i e l k i e… Zmarła 3 września 1983 r. we Wrocławiu i spoczęła w kwaterze urszulanek na Cmentarzu Osobowickim.
*Autor dziękuje pani Dominice Leszczyńskiej i panu Jerzemu Czajewskiemu, a także rodzinie s. M.Ch. Zambrzyckiej za pomoc w gromadzeniu dokumentów.