14 minute read

Sentymentalna podróż w przeszłość

C Ą FOT. A. ZAJ Rafał M. Antoszczuk OFMConv

Grób o. Wenantego w Kalwarii Pacławskiej (w latach 1950-2018).

Advertisement

Czy zastanawiamy się czasem co czytali nasi ulubieni święci? Co kształtowało ich światopogląd poza Pismem Świętym? A może czytali o… swoich ulubionych świętych? Nie da się zaprzeczyć, że to właśnie hagiografi e kształtowały i propagowały wzory postępowania, które należało naśladować. Spróbujmy więc i dziś uczyć się z biografi i świętych ludzi jak dobrze żyć. 100-lecie śmierci o. Wenantego Katarzyńca to idealna okazja, by poznać go lepiej!

Nie ma lepszego sposobu poznania człowieka niż przez wsłuchanie się w to, co mówi. A ojciec Wenanty mówi do nas przez pisma, które po sobie zostawił. Równie ważne są jego postawy i zachowania, o których świadczą ci, którzy poznali go osobiście. Na tych źródłach opiera się biografi a Wenantego Katarzyńca.

Bez wątpienia po lekturze biografii o. Wenantego Katarzyńca, każdy powie za św. Maksymilianem, przyjacielem o. Wenantego: „Jakoś mi Ojciec przypadł do serca i zdawało mi się, że obaj mamy jednakowe dążenia i porywy”. Tymi dążeniami i porywami było dobre życie – świętość.

Niezwykła opowieść

Wydana w 1980 r. książka o. Alberta Wojtczaka pt. „O. Wenanty Katarzyniec. Franciszkanin” przez długie lata była obowiązkową lekturą we franciszkańskim nowicjacie w Kalwarii Pacławskiej. O jej ważności przemawiał fakt, iż lektura ta czytana nam była przez mistrza nowicjatu wieczorami, podczas wspólnotowego czytania duchownego. Za każdym razem, kiedy nasz wychowawca brał do ręki niewielką żółtą książkę, by przeczytać wszystkim kolejny fragment spisanej niezwykłej historii życia pokornego franciszkanina, w sali wykładowej spontanicznie zapadała cisza, a zebrani w niej nowicjusze słuchali niezwykłej opowieści wytrzeszczając oczy. Trzeba też dodać, że niekiedy nie mogliśmy doczekać się kolejnego wieczoru, by wysłuchać dalszego ciągu opowieści, i gdzieś ukradkiem, pomiędzy wykonywanymi obowiązkami, zakradaliśmy się do sali wykładowej, aby samemu przeczytać co i jak działo się dalej.

Zawarte w książce opisy kalwaryjskiego klasztoru powodowały, że wraz z braćmi mieliśmy głęboki szacunek do miejsc, w których przebywał i modlił się o. Wenanty, wielokrotnie podczas rozmów prowadzonych między sobą mówiliśmy do siebie: On tu był…, tu się

modlił…, tu spowiadał…, tu mieszkał…, tu umierał… Świadomość ta pogłębiała w nas przekonanie, że ten gorliwy zakonnik jest dla nas wszystkich wzorem dobrego zakonnego życia, które rozpoczynaliśmy w kalwaryjskim klasztorze, i że on jest nam w tym patronem, dlatego często modliliśmy się przy jego grobie w podcieniach kalwaryjskiej świątyni.

Źródło wiedzy

Jako współbrat o. Wenantego z wielką radością przyjąłem wiadomość, że opracowanie autorstwa o. Alberta Wojtczaka, jakie powstało w Radomsku w roku 1952, zostało opublikowane w całości przez Wydawnictwo Franciszkanów Bratni Zew. Uważam bowiem, że jest to najlepsza biografi a o. Wenantego Katarzyńca, jaka ukazała się na rynku wydawniczym. Myślę, że szczerze i z serca trzeba podziękować redaktorowi wydania, o. dr. Piotrowi Paradowskiemu OFMConv za pracę, jaką włożył wraz z redaktorami wydawnictwa, w przygotowanie maszynopisu do publikacji. Skrót, jaki został wydany w 1980 r. jedynie w jakiejś części pozwalał poznać postać o. Wenantego Katarzyńca. Dzięki tej całościowej publikacji będziemy mogli nie tylko poznać go pełniej i głębiej, ale pozwoli nam jeszcze śmielej i pokorniej prosić o jego beatyfi kację.

Warto nadmienić, że o. Wojtczak do napisania niniejszej publikacji nie tylko korzystał z dostępnych mu pism o. Wenantego czy opublikowanej drukiem w 1931 r. w Niepokalanowie książki pt. „Zebrane ułomki z życia o. Wenantego Katarzyńca”, ale korzystał także z informacji czy wspomnień zebranych od żyjących jeszcze wówczas kolegów, wychowanków czy innych osób znających sługę Bożego. Książka ta jest także źródłem wiedzy o ówczesnym franciszkańskim życiu zakonnym. Zatem całościowe wydanie zebranego i opracowanego przez o. Wojtczaka materiału stanowi niepowtarzalne i niezwykle cenne źródło wiedzy o pokornym kalwaryjskim franciszkaninie i sposobie jego życia. Pochodnia

O. Albert Wojtczak we wstępie opracowania przyznaje, że pragnie, aby napisana przez niego biografi a o. Wenantego rozjaśniła wiele umysłów i rozbudziła uśpione powołania. Zapewne lektura tej niezwykłej opowieści o życiu przepełnionym wiarą, nadzieją i miłością stanie się dla wielu czytelników pochodnią serafi cką, która rozjaśni niełatwe czasy, w jakich przyszło nam żyć.

Osobiście dla mnie niniejsza monografia jest nie tylko sentymentalnym powrotem do przeszłości związanej

C Ą FOT. A. ZAJ z poznawaniem o. Wenantego i przeżywanym nowicjatem w Kalwarii Pacławskiej, ale przede wszystkim cenną pomocą w odświeżaniu ideałów i odpowiedzą z nieba na wiele problemów i pytań. Z kart tej książki uczy bowiem o. Wenanty, mówiąc: „W Bogu znajdzie człowiek prawdziwego przyjaciela, który go nigdy nie opuści, nigdy nie zawiedzie, wszystkie jego pragnienia zaspokoi, jeżeli będzie o Nim często myślał i serce do Niego wznosił, czyli będzie Boga szukał całym sercem, w każdej pracy i w każdej okoliczności życia”.

Pierwszą godzinę wykładów w tym dniu miał sławny i poważany ogólnie ojciec Sobolewski, profesor teologii moralnej. Ponieważ tenże profesor bardzo lubił młodzież i jej wesołe krotochwile, przeto klerycy jemu właśnie postanowili spłatać w tym dniu fi gla. Uradzili więc jednocześnie schować się pod stołami w Sali wykładowej i w ten sposób wprowadzić w błąd profesora, który sądzić będzie, że na tak ważny dzień nie przyszli na wykłady.

Ponieważ u młodych nieraz łatwiej o czyn niż o zastanowienie, więc też „błyskawicznie” – jak opowiada jeden z nich – klerycy znaleźli się pod ławkami. Na swoim miejscu spokojnie siedział tylko Katarzyniec i pod ławkę nie wszedł. Co go do tego skłoniło – nie wiadomo. Zdaje się jednak, że jego zdaniem ojciec Marian był zbyt poważny, aby mu tego rodzaju fi gle płatać.

Tymczasem wszedł profesor teologii moralnej i, zastawszy w sali tylko brata Wenantego, stanął zdziwiony i nie wiedział, co począć z wykładem. Dopiero po dłuższej chwili rozległ się najpierw ogólny pomruk pod stołami, a następnie wychyliły się zaczerwienione „twarze i rozczochrane głowy” pobożnych i statecznych kleryków, należących do kilku najpoważniejszych zakonów krakowskich. „Zdawać by się mogło – opowiada jeden z nich – że ogół kolegów weźmie za złe Katarzyńcowi to wyróżnienie się i niedostosowanie się do innych. Jednak nie tak się stało, przeciwnie, każdy z nas byłby się zdziwił, gdyby brat Wenanty dostosował się do wszystkich. Nawet ojciec profesor, choć fi giel mu się podobał, nie brał za złe Wenantemu, że nie wziął w nim udziału”.

Wyróżniał się on naprawdę nie tylko tym, iż nie zawsze brał udział w głupstwach swych kolegów, ale przez to szczególnie, że był od nich lepszy, wierniejszy w obowiązkach, gorliwszy w służbie Bożej, a przede wszystkim ciągle z Bogiem zjednoczony i dążący zdecydowanie do świętości. Pomimo iż Katarzyniec wiele czynił, a jeszcze bardziej się starał, aby nie odbijać zbytnio od swego otoczenia, przecież był on wśród tych młodych zakonników jakby promieniem z innego świata, który jasną swoją obecnością podnosił i uszlachetniał tych, co się z nim stykali. Sami też klerycy przyznawali mu najchętniej to wyjątkowe stanowisko i gdzie tylko mogli, wysuwali go zawsze na pierwsze miejsce. Powierzali najbardziej trudne i odpowiedzialne zadania, okazując mu z jednej strony najzupełniejsze zaufanie, a z drugiej – kryjąc za jego wyjątkowymi wartościami własne niedoskonałości.

Najbardziej może okazywała się ta przodująca rola Wenantego w pracach, jakie podejmował w życiu towarzystwa naukowego, które otrzymało w międzyczasie nazwę Zelus Seraphicus. Nazwa ta – ‘Gorliwość Serafi cka’ – była symbolem, który wyrażał pobożne życzenie kleryków franciszkańskich, ale w istocie oddawała w całej pełni to, co przepełniało duszę Katarzyńca. Wszyscy koledzy byli pod tym względem jednomyślni. Z powodu zdolności do pióra, którą Wenanty na każdym niemal kroku okazywał, wybrali go koledzy najpierw na sekretarza stowarzyszenia. Spełniał on ten obowiązek bardzo gorliwie przez dwa lata szkolne, gdy był na pierwszym i drugim roku teologii – w 1911/1912 i 1912/1913 roku akademickim. „Pracę sekretarza – mówi magister pobożnego kleryka – wykonywał z największą dokładnością. Jego protokóły posiedzeń są pierwszorzędnie opracowane”. „Nic nie uszło uwagi – stwierdza o tej samej pracy Katarzyńca jego kolega – o czym była mowa, jaki był referat, jak dyskutowano, kto zabierał głos i o czym mówił. Wszystko tak barwnie opracowywał, że przy następnym posiedzeniu słuchało się go z wielką przyjemnością, a referat był tak streszczony, że bardzo często nawet jaśniej wychodził aniżeli w oryginale. Nadzwyczaj barwnie podawał przebieg dyskusji, notując wiernie jej szczegóły”. Wszystko to możemy dziś jeszcze sprawdzić, czytając owe sprawozdania, które obejmują sto dziewięćdziesiąt cztery strony maszynopisu.

Obok „pilności i sumienności” w opracowaniu i wyrażaniu cudzych myśli należałoby jeszcze podkreślić bardzo wierną dokładność, z jaką Katarzyniec notował przebieg każdego zebrania. Ta właśnie dokładność zmuszała kolegów do wielkiej ostrożności w zabieraniu głosu na posiedzeniach. Początkowo nierozważni młodzi ludzie – chociaż w poważnych strojach – bywali nieopanowani, zbyt kategoryczni, a czasem nawet i niegrzeczni względem siebie. Skoro jednak spostrzegli, że sekretarz wszystko zapamięta oraz wszystko – choć bardzo delikatnie – zapisze i na przyszłym posiedzeniu najwierniej odczyta, musieli siłą rzeczy uważać, aby ich nierozwaga lub nieopanowanie nie zostały przekazane potomnym. Obawa, aby się nie przedstawić w sprawozdaniu w ujemnym świetle, potęgowała się u kleryków i przez to także, że brat Wenanty bardzo często opisywał przebieg dyskusji bardzo dowcipnie, wychwytując słabe strony zabierających głos członków. Nie możemy tego na przykładzie wykazać, ponieważ w chwili tworzenia tej książki żyją jeszcze ludzie, o których wtedy bardzo dowcipnie pisał nasz bohater, ale gdy się czyta te opisy – trudno powstrzymać się od śmiechu, tak żywo, realnie i prawie z fotografi czną dokładnością maluje on postacie ówczesnych kleryków, którzy teraz są poważnymi i siwymi już kapłanami. 

Fragment książki A. Wojtczak, Wenanty Katarzyniec. Franciszkanin, Bratni Zew, Kraków 2021.

Dla współczesnych sobie wyglądał zwyczajnie: człowiek, kapłan, franciszkanin. Chodził w czarnym habicie, na który – kiedy pracował w ogrodzie czy w polu – przywdziewał fartuch. Był wychowawcą kleryków, ale przede wszystkim przez całe życie wychowywał siebie. Dowiedz się, kim był, co robił i jak do dziś pomaga tym, którzy proszą go o pomoc. Daj się pociągnąć tej pokornej postaci franciszkańskiego zakonnika. Naucz się od niego, jak dobrze wypełniać swoje powołanie.

Wenanty Katarzyniec

Na chwałę Boga red. Zdzisław J. Kijas, Edward Staniukiewicz

Wenanty Katarzyniec

Listy oprac. Edward Staniukiewicz

Oprawa miękka Format 130x210 mm Ilość stron 260 cena 34,90 zł

Prezentowana korespondencja o. Wenantego to bezcenny skarb, który po raz pierwszy po ponad stu latach ujrzał światło dzienne.

Oprawa miękka Format 130x210 mm Ilość stron 144

cena 24,90 zł 18,67 zł

Wenanty Katarzyniec

Biografi a oprac. Edward Staniukiewicz

Prezentowana korespondencja o. Wenantego to bezcenny skarb, który po raz pierwszy po ponad stu latach ujrzał światło dzienne.

Wenanty Katarzyniec

Świadectwa oprac. Edward Staniukiewicz

Oprawa miękka Format 130x210 mm Ilość stron 232

cena 24,90 zł 18,67 zł

Chcesz poznać Wenantego Katarzyńca takim, jakim znali go jego krewni, sąsiedzi, zakonnicy, żyjący z nim na co dzień? Ta książka daje taką możliwość.

Oprawa miękka Format 130x210 mm Ilość stron 184

Kup teraz!

cena 24,90 zł 18,67 zł Zamówienia tel. 12 428 32 40, 725 505 610, www.bratnizew.pl

Dotyk Jezusa

Pierwsze spotkanie Piotra z Jezusem kończy dziwna, ale bardzo szczera prośba. Gdy apostoł pojmuje, kim jest Syn Boży, mówi: Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny. Zamiast powiedzieć Panie, ratuj mnie!, jak uczyni później, podczas burzy na jeziorze, na samym początku św. Piotr pozwala obiektywnej świadomości swojej własnej słabości wziąć górę nad zaufaniem i dlatego prosi: Odejdź ode mnie. Jezus natomiast sprzeciwia się zdecydowanie pojęciu nieruchomej granicy między czystością i nieczystością albo grzechem i łaską – granicy uniemożliwiającej dokonanie się jakiejkolwiek przemiany. Wbrew tradycji faryzeuszowskiej, nakładającej obowiązek całkowitej czystości, Jezus dotyka niedotykalnego. Wyciąga dłoń ku tym, których dotykać nie wolno.

Zaraz po scenie, w której św. Piotr prosi Jezusa, aby się odsunął, następuje uzdrowienie trędowatego. Poprzez odmienny ruch w przestrzeni (będący z pewnością również ruchem egzystencjalnym) człowiek cierpiący na trąd przełamuje zabezpieczenia uniemożliwiające rozprzestrzenianie się choroby, podchodzi do Jezusa i mówi: Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. W tamtych czasach trędowaci zmuszeni byli żyć na uboczu, poza granicami osad, z dala od rodziny,

w odosobnieniu chroniącym innych przed zarażeniem. Mieli również obowiązek krzykiem ostrzegać zdrowych, żeby się nie zbliżali. Ten człowiek natomiast podchodzi do Jezusa. Robi to z pewnością dlatego, że przeczuwa w Nazarejczyku otwartość na spotkanie. Jezus nie ogranicza się jednak wyłącznie do odpowiedzi „chcę”, lecz wyciąga rękę i dotyka chorego. Mógł, jak starotestamentalny prorok, po prostu kazać mu obmyć się siedmiokrotnie w wodach Jordanu – ale woli wystawić się na groźbę zarażenia. Dotyka ran drugiego człowieka, ponieważ pragnie drugiego człowieka, ponieważ pragnie dzielić zdzielić z nim cierpienie tak, jak umożli-nim cierpienie tak, jak umożliwia to jedynie dotyk, oraz pomóc mu wia to jedynie dotyk, oraz pomóc mu przezwyci przezwycięż ęży yć ć wykluczenie, którego wykluczenie, którego ten do ten doś świadcza za spraw wiadcza za sprawą ą narzuco narzuconego mu odosobnienia. Co uzdrawia nego mu odosobnienia. Co uzdrawia trędowatego? Co leczy kobietę cierpi pią ąc cą ą na up na upł ływ krwi, która w yw krwi, która w innym innym fragmencie w fragmencie w Ewangelii podchodzi od Ewangelii podchodzi od tyłu ityłu i dotyka Jezusa? Zdrowie przywradotyka Jezusa? Zdrowie przywraca im z ca im z pewnością moc Boga wyraża-pewnością moc Boga wyrażająca sięjąca się poprzez Jezusa, ale w poprzez Jezusa, ale w sposób, sposób, który nie jest w który nie jest w najmniejszym stopniu najmniejszym stopniu obojętny. Doznająobojętny. Doznają uleczenia, gdy czuuleczenia, gdy czują dotyk, oznaczający tutaj spotkanie, ją dotyk, oznaczający tutaj spotkanie, uznanie, przyjęcie, dostrzeżenie, ratu-uznanie, przyjęcie, dostrzeżenie, ratunek, objęcie. Gdy nie ma już oddalenia, nek, objęcie. Gdy nie ma już oddalenia, dotyk Jezusa odbudowuje nasze czło-dotyk Jezusa odbudowuje nasze człowieczeństwo.wieczeństwo.

Nauka słuchania własnych próśb

Jestem gotów przyznać, że niewiele rzeczy daje podróżnikowi taką przyjemność jak powrót do doskonale znanych miejsc i odkrycie, że pozostały one mniej lub bardziej nietknięte: spotkanie tam kogoś, kto nas rozpoznaje, pogawędka z osobami, które z upływem czasu stają się zasadniczo naszymi przyjaciółmi. Gdy przebywa się w jakimś mieście, znana twarz, choćby i należąca do nieznajomego człowieka, stanowi swego rodzaju kotwicę. Odczuwamy swego rodzaju kotwicę. Odczuwamy wówczas pewną kojącą swojskość. Mar-wówczas pewną kojącą swojskość. Marguerite Yourcenar zastanawiała się cał-guerite Yourcenar zastanawiała się całkiem słusznie: „Jak żyć, nie mając przed kiem słusznie: „Jak żyć, nie mając przed sobą nieznanego?”. Odwrotne pytanie sobą nieznanego?”. Odwrotne pytanie również jest prawdziwe.również jest prawdziwe.

Jednym z punktów odniesienia odpunktów odniesienia odnajdywanych przeze mnie zawsze najdywanych przeze mnie zawsze w Rzymie, Rzymie, świadczących oświadczących o tym poczutym poczuciu, ciu, że mimo wszelkich zmian miasto że mimo wszelkich zmian miasto pozostaje takie samo, jest pewien żebrak. Pamiętam go sprzed tylu lat! Nie brak. Pamiętam go sprzed tylu lat! Nie dało się (idało się (i nadal się nie da) na niego nie nadal się nie da) na niego nie natknąć przy wyjściu znatknąć przy wyjściu z uczelni, biblioteuczelni, biblioteki, kina, na placu Campo de’ Fiori, placu Świętego Piotra tego Piotra – gdziekolwiek, dnia– gdziekolwiek, dniami i mi i nocami. Mężczyzna ma dziś około nocami. Mężczyzna ma dziś około siedemdziesięciu lat isiedemdziesięciu lat i jest dyskretnie, jest dyskretnie, wręcz subtelnie obecny. Podchodzi do cz subtelnie obecny. Podchodzi do przechodniów i przechodniów i zadaje im dwa pytazadaje im dwa pytania. „Mówicie po włosku?”nia. „Mówicie po włosku?” – rzuca na – rzuca na początek. Niezależnie od odpowiedzi początek. Niezależnie od odpowiedzi przechodzi do kolejnego kroku. Uważnie chwyta dwoma palcami monetę, podnosi ją na wysokość naszego wzroku i pyta: „Macie sto lirów?”. Robił tak, gdy go poznałem. Gdy kraj przyjął później nową walutę, zaczął prosić o dziesięć eurocentów. Gdy zwraca się do nas po raz pierwszy, sądzimy, że to ktoś, komu brakuje na bilet metra lub na kawałek pizzy. Gdy napotykamy go kilkaset razy, nie wiemy już tak naprawdę, co o nim myśleć. Byłem jednak świadkiem sceny, która być może wyjaśni nam nieco tę zagadkę. Na jednej z ulic w ulic w okolicach Panteonu siedzia okolicach Panteonu siedział ł inny inny żebrak. Wżebrak. W gruncie rzeczy można gruncie rzeczy można powiedzieć, powiedzieć, że leżał. Miał poszarpane że leżał. Miał poszarpane ubranie i ramię zdeformowane przez ę zdeformowane przez wrzodziejące rany. Wwrzodziejące rany. W jego wyglądzie jego wyglądzie miesza mieszał ło si o się ę wszystko: ból i wszystko: ból i wykluwykluczenie. Z czenie. Z oddali widziałem, jak znany oddali widziałem, jak znany mi nędzarz podchodzi do niego i, ku mi nędzarz podchodzi do niego i, ku mojemu zdziwieniu, powtarza mu tęmojemu zdziwieniu, powtarza mu tę samą prośbę, kierowaną do wszystkich prośbę, kierowaną do wszystkich innych ludzi, niewzruszenie trzymając innych ludzi, niewzruszenie trzymając przed nim monetę. Zdecydowany, aby przed nim monetę. Zdecydowany, aby się go pozbyć, asię go pozbyć, a może ogarnięty współ-może ogarnięty współczuciem, drugi czuciem, drugi ż żebrak wzi ebrak wziął ął monet monetę ę z leżącego przed nim talerzyka i wręczył ł mu ją. Wówczas miała miejsce niezapo-mu ją. Wówczas miała miejsce niezapomniana scena: na oczach wszystkich mniana scena: na oczach wszystkich nędzarz uklęknął, złapał ręce drugiego ędzarz uklęknął, złapał ręce drugiego i ze wzruszeniem wielokrotnie je ucało-ze wzruszeniem wielokrotnie je ucałował. Chyba w . Chyba w końcu zrozumiałem. Nie końcu zrozumiałem. Nie prosił oprosił o monety. Błagał omonety. Błagał o skarb rzadszy skarb rzadszy i cenniejszy: o cenniejszy: o dar. dar.

Fragmenty książki „Mistyka chwili. Czas i obietnica”, José Tolentino Mendonça (Bratni Zew, Kraków 2021)

This article is from: