18 minute read
Operacja Góra Lodowa, Część 2
Operacja Góra Lodowa
c zęść 2
Andy Torbet
Tłumaczenie: Tomasz Andrukajtis
W drugiej fazie naszej wyprawy przenieśliśmy się z wycielającego się lodowca na pojedynczą górę lodową. Plan zakładał opuszczenie naszej lodowcowej bazy na Grenlandii i popłynięcie na zachód przez Ocean Arktyczny, aby spotkać się z górą lodową, a dokładniej lodową wyspą, ponieważ rzeczona góra miała powierzchnię pięć kilometrów na trzy kilometry.
Przez jednego z naukowców została ochrzczona imieniem PII-2B i nie da się ukryć, że nie jest to najbardziej kreatywna ani romantyczna nazwa.
Naszym środkiem transportu w trwającej 36 godzin podróży na spotkanie z „Górą” został arktyczny statek badawczy Neptune. Trzeba przyznać, że był znacznie bardziej luksusowy niż obóz pod namiotem na bagnach opanowanych przez komary, w którym spędziliśmy ostatni miesiąc. Niemniej ja już nie mogłem się doczekać, kiedy w końcu będę częścią zespołu pracującego poza statkiem i biwakującego na górze lodowej. Plan był taki, że większość grupy pozostanie na statku, wyprawiając się tylko na górę lodową z mniejszą jednostką zacumowaną obok. Z kolei ja i kilka innych szczęśliwych dusz pozostaniemy na górze lodowej tak długo, jak tylko będziemy mogli… pomimo jej rozpadania się.
Zbliżaliśmy się, gdy na horyzoncie pojawił się w końcu ten lodowy Behemot. Wtedy nasza rozmowa zeszła na temat szans na spotkanie i zobaczenie niedźwiedzi polarnych. Wszyscy byli podekscytowani, ja również, ponieważ jeszcze nigdy wcześniej nie miałem okazji zobaczyć tych stworzeń w ich naturalnym środowisku. Kontynuowaliśmy podejście do góry, systematycznie wytracając prędkość. W momencie, w którym zbliżyliśmy się na odległość zaledwie kilkuset metrów, rozległ się krzyk: „Niedźwiedź!”
Wszyscy wyszli na pokład, aby z podziwem patrzeć na w pełni dorosłą samicę, która płynęła zaledwie dwadzieścia metrów od burty naszego statku. Właśnie napotkaliśmy największego na świecie lądowego drapieżnika, a nawet jeszcze nie dotarliśmy na miejsce. Na twarzach wszystkich zagościł uśmiech. Był to moment, w którym nie rozważaliśmy jeszcze potencjalnych konsekwencji tego spotkania. Zbliżając się do naszej lodowej wyspy, zauważyliśmy na krawędzi lodu innego niedźwiedzia, który przyglądał się nam na równi
z podejrzliwością i powściągliwością. I znowu wszyscy podbiegli do nadburcia, żeby móc popatrzeć. W ciągu zaledwie pięciu minut zauważyliśmy parę niedźwiedzi, a potem jeszcze jednego… i jeszcze jednego. Podczas naszego pierwszego powolnego, 6-godzinnego opłynięcia góry lodowej zauważyliśmy w sumie osiem różnych osobników. Nagle radość z widoku tych imponujących stworzeń została stłumiona, gdy w naszych głowach zaświtała pewna myśl. Uświadomiliśmy sobie, że ów stadko niedźwiedzi polarnych zamieszkujących na naszej górze, nieco wpłynie na realizację naszego planu. Obozowanie, spanie i gotowanie na górze lodowej z tyloma niedźwiedziami byłoby nierozsądne i lekkomyślne. Stanowiłoby również gwarancję spotkania, które naraziłoby załogę i, co ważne, niedźwiedzia na potencjalne zagrożenie. Takiej sytuacji musieliśmy unikać za wszelką cenę. Zrozumiałem to i zgodziłem się z decyzją o zmianie planów, choć byłem tym bardzo rozczarowany. Cóż, wprawdzie musieliśmy sobie darować biwakowanie i zadowolić się codziennymi wycieczkami z pokładu Neptuna, alt przynajmniej oznaczało to, że mam ciepłą kabinę i gorący prysznic, aby mi to zrekompensować.
Pogoda była względnie dobra i chociaż sporadycznie borykaliśmy się ze słabą widocznością, gdy nadciągała mgła morska, warunki wydawały się świetne do nurkowania. Zaczęliśmy więc od razu! Mieliśmy wiele zadań i celów do zrealizowania. Jednak wymóg, aby statek kontynuował skanowanie wokół góry lodowej i codzienne poszukiwanie odpowiednich punktów zrzutu dla naukowców
i załogi, oznaczał, że wszelkie operacje nurkowe mogły odbywać się tylko przed śniadaniem. Plan zakładał więc nurkowanie raz dziennie, od około 6.00 aż do wykonania postawionych przed nami zadań. Zaletą dnia polarnego jest to, że czas nie ma większego znaczenia dla panujących pod wodą warunków w kwestii ilości światła.
Do naszej dyspozycji mieliśmy dwa małe RIB-y. Jeden dla ekipy filmowej na powierzchni, a drugi dla zespołu dwóch nurków, czyli dla mnie i niesamowitego podwodnego fotografa i filmowca Douga Allana. Nasza dwójka miała pod wodą do wykonania wiele zadań. Już przy pierwszym z nich, czyli pobraniu próbek planktonu, jeszcze przed nurkowaniem ujawnił się pewien problemem, którego normalnie nie spotyka się w miejscach nurkowych w Europie. Kiedy zbliżyliśmy się do dziesięciometrowego lodowego klifu i zaczęliśmy się przygotowywać do nurkowania, do krawędzi podszedł niedźwiedź polarny i spojrzał w dół wprost na nas, kłapiąc przy tym szczękami w sposób oznaczający – o czym zapewniał mnie Doug, że jest nami zainteresowany… Mogę się tylko domyślać, że jego zainteresowanie miało charakter kulinarny. Nauka odnotowała przypadki niedźwiedzi polarnych nurkujących na głębokość 24 metrów podczas polowania na foki, jednak nasz niedźwiedź ostatecznie zdecydował, że dziesięć metrów to zbyt wysoki skok i odszedł. Mimo wszystko zdecydowaliśmy się nurkować gdzie indziej.
Muszę przyznać, że zbieranie planktonu, to nie jest zadanie, które wywoływałoby we mnie przesadny entuzjazm. W swoim życiu widziałem już plankton i to w dużych ilościach. Co więcej, jest on zauważalny tylko pod mikroskopem, a w każdych innych okolicznościach głównym efektem, jaki wywołuje, jest psucie wizury. Kiedy wskoczyłem
z RIB-a do wody, ekipa filmowa pracująca na pokładzie drugiej jednostki została uraczona wiązanką niekończących się przekleństw, które docierały do ich uszu przez mikrofon zamontowany w mojej masce pełnotwarzowej. Wszystko z powodu tego, czego byłem świadkiem. Po zanurzeniu okazało się bowiem, że woda w tym miejscu, to po prostu gigantyczna zupa planktonu. Agrest morski, zwykle wielkości paznokcia, tutaj miał rozmiary piłek tenisowych, a wewnątrz kulek śluzowych larwy ryb były wielkości piłeczki golfowej! Z kolei uwielbiane przeze mnie anioły morskie, czyli popularne skrzydlate ślimaki, były wielkości mojej dłoni! Można było zobaczyć rzęski unoszące się i mieniące w pełnym spektrum kolorów oraz wewnętrzną morfologię tych półprzezroczystych stworzeń. Nidy wcześniej nie widziałem niczego podobnego, z wyjątkiem podręczników, w których zamieszczono zdjęcia wykonane w dużym powiększeniu. Niespodziewane pojawienie się tego kolosalne zooplanktonu oraz jego ogromna ilość całkowicie mnie zaskoczyły, a cały efekt spotęgowały jeszcze moje niskie oczekiwania. Zebrałem kilka różnych okazów do plastikowych butelek i skierowałem się w stronę łodzi. Kiedy wynurzałem się na powierzchnię, w pewniej chwili minąłem wielką bełtwę festonową. Zimne wody Oceanu Arktycznego pozwalają tym stworzeniom na powolny wzrost przez dłuższy okres życia i dostarczają więcej rozpuszczonego tlenu i, co zaskakujące, więcej składników odżywczych niż cieplejsze wody – stąd ich kolosalne rozmiary. To było dla mnie największe objawienie podczas tej podróży i jeden z najbardziej pamiętnych momentów.
Drugim zadaniem do wykonania było przeniesienie czujnika CTD (badającego przewodnictwo, temperaturę i głębokość), który mierzy zmiany temperatury i zasolenia (poprzez zmiany przewodnictwa) wraz z rosnącą głębokością. Czujniki te są zwykle rozmieszczane ze statków badawczych, więc nigdy wcześniej nikt nie przeprowadził pomiarów i nie zebrał odczytów na styku góry lodowej i morza, ponieważ żaden statek nie mógł podpłynąć na tyle blisko. Jednak naukowcy zdali sobie sprawę, że my, nurkowie, mamy nieco większe możliwości w tym zakresie, i zapytali, czy moglibyśmy pomóc. Zamontowaliśmy więc pływak i trochę ciężarków, aby wyregulować pływalność czujnika do poziomu ujemnego lub neutralnego i podpłynęliśmy do góry lodowej. Tutaj trzymałem go pod sobą na dwumetrowej linie, aby mógł przejść przez niezmąconą wodę. Opierając pięść o lodową ścianę, zanurzyłem się na głębokość 32 metrów. Łagodne zejście dało mi szansę na przyjrzenie się również samemu lodowi, tworzącym go formacjom i powstałym wzorom. Jego powierzchnia była jednolita i przypominała powierzchnię piłeczki golfowej. Pionowe plamy doskonale przezroczystego lodu mieszały się pośród nieprzezroczystej bieli niczym kryształowe wodospady. Czasami były tak przejrzyste, że dopiero po ich dotknięciu można było mieć pewność, że istnieją naprawdę. W pewnym momencie, na głębokości 14 metrów, trafiliśmy na dywan zieleni rozciągający się dookoła nas w jednolitym poziomym pasie. Na głębokości około trzydziestu metrów góra lodowa zaczyna się cofać pod kątem około czterdziestu pięciu stopni i kontynuuje opadanie o kolejne setki metrów w głąb. Zanim rozpoczęliśmy wynurzenie, przez chwilę wpatrywaliśmy się w górę lodową. Spojrzałem na swój komputer
nurkowy, który na powierzchni wskazywał 0°C, a teraz błysnął, wyświetlając -2°C! Niewiele osób może powiedzieć, że nurkowało w takich warunkach. Było to również przypomnienie, jak zimno jest naprawdę. Pomimo entuzjazmu i podniecenia rozgrzewającego nasze umysły, i zapewne ciała, zasygnalizowałem Dougowi, aby rozpoczął wynurzenie.
Naszym trzecim i zarazem ostatnim zadaniem była próba zmapowania wszelkich termo, lub haloklin znajdujących się w pobliżu góry lodowej i pokazanie, czy nastąpił jakikolwiek znaczący ruch topnienia słodkiej wody. Dokonaliśmy tego za pomocą sprzętu naukowego, który znajdował się na przeciwległym końcu skali technologicznej niż CDT – dwulitrowej plastikowej butelki z czerwonym barwnikiem spożywczym. Po raz kolejny ja i Doug ubraliśmy nasz sprzęt do nurkowania i wskoczyliśmy do lodowatej wody. Tym razem zeszliśmy na około szesnaście metrów i kiedy Doug cofnął się, aby uzyskać wystarczająco szeroki kąt, chcąc uchwycić w pełni to, co się działo, otworzyłem butelkę i wypuściłem dżina. Odsunąłem się do tyłu od szybko rozszerzającej się aksamitnej chmury głębokiego szkarłatu. Doug zmuszony był cofnąć się jeszcze bardziej, zaskoczony rozmiarem i skalą miękkiego, potarganego stworzenia rozrastającego się w jego kierunku. Wzór chmury pokazywał, że ruch był niewielki lub nie było go wcale, a naukowcy wciąż rozważają te informacje i ich implikacje. Jednak z całkowicie nienaukowego, su-
biektywnego punktu widzenia zarówno ja, Doug, jak i inni, którzy oglądali materiał filmowy z Neptuna, zgodziliśmy się, że była to jedna z najpiękniejszych i najbardziej niezwykłych rzeczy, których byliśmy świadkami podczas tej wyprawy.
W tej części naszej wyprawy miałem szczęście być zaangażowanym również w bardziej wspinaczkowe zajęcia, jednak na koniec czekała na mnie do wykonania jeszcze ostatnia mokra robota. Lekarz z naszego zespołu, dr Chris Van Tulleken, opracował eksperyment, aby sprawdzić, czy przygotowanie psychologiczne może wpłynąć na reakcję organizmu na szok wywołany przez zimną wodę. Wierzył, że ja, mając doświadczenie jako freediver i nurek z doświadczeniem w bardzo zimnych wodach, będę wiedział znacznie lepiej niż on, jak przygotować się do zanurzenia w lodowatej wodzie. Zaplanował więc eksperyment, aby się o tym przekonać w klasycznym stylu Van Tullekena – wyposażył nas zarówno w monitory oddechu, jak i tętna, a potem wskoczyliśmy do Oceanu Arktycznego… w kąpielówkach. Podczas ekspedycji dokonano nowych odkryć naukowych i zebrano informacje, które pogłębią naszą wiedzę na temat ruchu, degradacji i dezintegracji gór lodowych, co jest ważne nie tylko w monitorowaniu zmian klimatu, ale także w tworzeniu modeli predykcyjnych dla ogromnej ilości jednostek żeglugi handlowej, przepływających przez strefy występowanie gór lodowych, głównie w regionie Kanady. Z kolei dla mnie szansa na nurkowanie w miejscach, które były całkowicie dziewicze, nieodkryte i niepoznane, była główną atrakcją. Byłem pierwszą osobą, która zobaczyła te podwodne krajobrazy i, ze względu na wrodzoną, tymczasową naturę lodu, prawdopodobnie ostatnią.
Inspired by Exploration
W fotografii mniej znaczy więcej
H istoria jed N ego roku N a wyspie k o t ao
Tony Myshlyaev
Tłumaczenie: Tomasz Andrukajtis
Wyspa Ko Tao jest moim domem już od sześciu lat. W oczach każdego nurka (i pewnie nie tylko nurka) posiadanie tak łatwego dostępu do oceanu, to olbrzymia zaleta.
Zacząłem pracę jako fotograf nurkowy i spędziłem długie pięć lat, dosłownie skacząc z łodzi na łódź, odwiedzając wszystkie lokalne miejsca nurkowe.
Zperspektywy czasu mogę śmiało stwierdzić, że było to jednocześnie błogosławieństwo i przekleństwo. Ponieważ nawet jeśli jest to wygodny i łatwy sposób poznania okolicy, to z czasem, po latach eksplorowania, miejsca nurkowe mogą zwyczajnie spowszednieć i zacząć sprawiać wrażenie mniej interesujących niż są w rzeczywistości. W pewnym momencie okazało się, że nie mam już tego samego poziomu inspiracji, co w pierwszych latach mojego pobytu na wyspie. Dlatego wyszedłem poza nurkowanie i zająłem się freedivingiem. Oczywiście nadal jeździłem na wyprawy nurkowe, aby poznawać i fotografować inne miejsca i nawet się nie spodziewałem, że moje najlepsze zdjęcia zrobię na tej samej wyspie, na której mieszkałem przez tyle lat. Freediving otworzył mi drzwi do nowego wspaniałego świata pełnego możliwości, których wcześniej nie dostrzegałem.
W momencie, kiedy świat opanowała pandemia koronawirusa, wszelkie działalności i wypłynięcia nurkowe na wyspie zostały całkowicie zamknięte. Następstwa tej sytuacji były z pewnością dość odczuwalne dla płetwonurków, ale nie dla freediverów. Pamiętam, że w tych dniach ocean był bar-
dzo cichy i spokojny. Ruch łodzi ustał, a pomysł wypłynięcia na ocean zaczął brzmieć coraz bardziej zachęcająco. Tak więc my – freediverzy, aby zapewnić sobie rozrywkę na opustoszałej wyspie, zbieraliśmy się razem na codzienne poszukiwanie oceanicznych przygód. Właśnie te wyjątkowe okoliczności stały się kluczowymi składnikami ewolucji w mojej fotografii.
Trochę o Ko Tao...
Warunki oceaniczne wokół wyspy są łagodne, co czyni ją świetnym miejscem nurkowym przez cały rok. Choć należy zaznaczyć, że czasami ograniczają się tylko do jednej lub drugiej strony wyspy. Ko Tao ma około 3 km szerokości i 7,5 km długości. Tak więc w ciągu kwadransa można dojechać motocyklem w niemal każde miejsce lub na każdą plażę. Jeśli więc chodzi o logistykę, to nie jestem w stanie porównać tego z żadnym innym miejscem, które jest równie wygodne pod względem organizacji nurkowań.
Średnia widoczność pod wodą to skromne 8–15 m, raz mniej, raz więcej. Jeśli chodzi o prądy, to albo ich brak, albo są bardzo łagodne (wyjątek stanowią przylądki i kanały). Z kolei kwestia pływów, to jeden przypływ i jeden odpływ raz na dobę. Jeżeli dodamy do tego temperaturę wody na poziomie 28–30°C, to rysuje nam się obraz przedstawiający całkiem przyjemne miejsce do prowadzenia nurkowań. Z pewnością jednak nie wpisuje się w wysokie standardy nurkowania w ciepłych wodach, które zazwyczaj widujemy na zdjęciach zamieszczanych w mediach społecznościowych. Do tego w pobliżu znajduje się Trójkąt Koralowy, a i miejsc z czystszą wodą, większą ilością koralowców i ryb również nie brakuje.
Będąc ograniczonym do tej małej przestrzeni, zostałem zmuszony do tego, aby porzucić wymówkę, iż znajduję się w gorszej lokalizacji. Zamiast tego zacząłem dostrzegać to, co było wokół mnie wyjątkowe. Ko Tao, jak wszystko na świecie, posiada pełne spektrum gorszych i lepszych rzeczy, a wszystko to zgromadzone na jednej wyspie. Pandemiczny lockdown sprawił, że wyspa wydawała się teraz małym wszechświatem. Dla większości ludzi i w większości przypadków jest to powód, dla którego Ko Tao może wydawać się nieciekawa i mało inspirująca, ale druga strona tej samej monety, to fakt, że można zacząć doceniać każde miejsce ze względu na jego unikalne cechy, bez względu na to, jak małe są różnice.
Jako płetwonurka nauczono mnie doceniać „punkty szczególnego zainteresowania”, takie jak np. spotkanie z rzadką rybą lub być może pływanie w kultowym miejscu, o którym do tej pory wiedziałem tylko ze zdjęć i filmów. Niestety ten stan umysłu był dla mnie przeszkodą. Chciałem stworzyć własne „ciekawe miejsca”, a z powodu braku możliwości podróżowania i dochodów z turystyki, nie miałem innego wyjścia.
Bez skomplikowanej logistyki i ciężkiego sprzętu do nurkowania, wszystkie zakątki Ko Tao są dostępne. Przez cały czas od wprowadzenia lockdownu odczuwałem obowiązek zbadania każdego zakątka wyspy. A gdy narzucone obostrzenia
z dni przeszły w tygodnie, moją obsesją stało się poszukiwanie wszystkich istniejących rodzajów podwodnego krajobrazu, jakie tylko można napotkać w okolicy. Było to trochę jak dopasowywanie ostatnich elementów układanki. Gdy zagłębiałem się coraz bardziej w króliczą norę, to zacząłem zdawać sobie sprawę, że żadne dwa miejsca w okolicy nie były nawet w najmniejszym stopniu takie same.
Bardzo wcześnie dowiedziałem się, że różne pory dnia otwierały i zamykały rozmaite możliwości względem krajobrazu wyspy. Nie wystarczyło znaleźć piękne miejsce do sfotografowania i powiedzieć „byłem tam”. Powrót w różnych momentach i porach roku odsłoniłby zupełnie nowe możliwości. Nie tylko ze względu na światło, ale także z uwagi na warunki pogodowe, łodzie, sezonowe przyrosty i tak dalej… Z tego powodu zdałem sobie sprawę, że bardzo trudno będzie odtworzyć zdjęcie, nawet jeśli starasz się ustawić je identycznie. To otworzyło świat pełen możliwości nie tylko na jednej wyspie, ale wręcz w jej jednym zakątku.
Zdałem sobie sprawę, że Ko Tao jest bardzo dynamicznym miejscem do fotografii podwodnej. Doszło już nawet do tego, że możliwości zaczęło pojawiać się tak wiele, iż wystarczyło tylko być uważnym i spostrzegawczym, aby zacząć je wszystkie dostrzegać. Doceniałem piękno każdego miejsca i pory dnia, bez osądzania i szukania odniesień. Nieważne, czy było to najlepsze miejsce z idealnymi warunkami, czy przypadkowy i mroczny zakątek wyspy, w końcu to tylko kolejna okazja z innym rodzajem światła. Nic więcej. Często zastanawiałem się, co to właściwie znaczy nurkować w danym miejscu? Wiele razy w przeszłości był w określonej lokacji raz, o wyznaczonej porze dnia, w konkretnym sezonie. Czy to oznacza, że już znam to miejsce? Być może zostało mi ono przedstawione, ale to jeszcze nie oznacza, że znam tę okolicę bardzo dobrze.
Ta podróż jest niezwykle interesująca i jeszcze się nie zakończyła. Wkraczamy w drugi rok trwania pandemii, a ja wciąż tu jestem – na wyspie. Wydaje mi się, że tuż pod samym nosem wciąż odnajduję nowe miejsca i perspektywy. Powoli zaczynam się zastanawiać, dokąd chcę się teraz udać. Jeśli użyć geografii Ko Tao jako odniesienia do idealnej wyspy, nie będzie innego miejsca, do którego można by się udać. Przynajmniej nie z różnorodnością krajobrazu, jaką ma ona tutaj do zaoferowania. Plaże z białym piaskiem, klify, jaskinie, mola, wzniesienia, posągi, sztuczne rafy, porty, wraki statków, olbrzymie ławice ryb, żółwie i, jeśli szczęście dopisze, rekiny wielorybie – wszystko w zasięgu nurkowania z brzegu.
W tym miejscu muszę zaznaczyć, że kiedy mówię, iż zobaczyłem wszystko w odległości dostępnej podczas nurkowania z brzegu, to nie mam na myśli tego samego, co np. na Wyspie Bonaire, gdzie można podjechać półciężarówką z butlami i całym sprzętem do nurkowania i zjechać bezpośrednio z plaży na miejsce nurkowe. Czasami trzeba płynąć dosyć długo, a ten styl nurkowania wymaga pewnego poziomu sprawności. Może się to wydawać kompromisem, ale dodatkową zaletą jest to, że wszystko można zrobić zgodnie z własnym har-
monogramem i o każdej porze dnia. Ten styl nurkowania sprawił, że zdałem sobie sprawę z jednej z największych wad nurkowania z łodzi na Ko Tao – nie masz wyboru co do miejsca i czasu. Wszystko jest już z góry zaplanowane. Moja ewolucja do fotografowania w ten sposób sprawiła, że łodzie nurkowe są nie tylko niepotrzebne, ale często stanowią poważne ograniczenie. Jedynym wyjątkiem od tej reguły jest sytuacja, gdy to ja mam pełną kontrolę nad małym statkiem, takim jak tradycyjna tajska łódź Rua Hang Yao lub motorówka i mogę skierować je w dowolnie wybrane miejsce.
W 2020 roku odbyłem kilka krótkich wycieczek do innych części Tajlandii. Muszę jednak przyznać, że nie mogłem zwiedzić zachodniego wybrzeża w taki sam sposób, jak Ko Tao. Wszystko z uwagi na fakt, że mój czas i ilość dni spędzonych poza wyspą były bardzo ograniczone. Celem moich wypraw było zawsze zbadanie możliwości słodkowodnych źródeł w Tajlandii, a inspirację stanowiły oczywiście meksykańskie cenoty. I chociaż na razie nie odnaleziono żadnych głębokich jaskiń ukrytych w dżungli, to istnieją pewne lokalizacje, które mają duży potencjał fotograficzny i zostały zwyczajnie przeoczone przez innych, dopóki nie natrafiliśmy na nie w minionym roku. Choć nie wyjawię ich lokalizacji, to zdradzę wam, że kiedy do nich dotarłem, byłem całkowicie zaskoczony, widząc, jak niewielkich są rozmiarów – co jednak nie było dla mnie specjalną nowością. Mając na uwadze stan umysłu, jaki przyjąłem na Ko Tao, wiedziałem, że w miarę upływu dnia źródło zmieni swoje oblicze, a możliwości fotograficzne pojawią się i znikną wraz z ruchem słońca, które tańczyło pomiędzy drzewami. W minionym roku podczas trzech podróży spędziłem łącznie sześć dni, fotografując w źródłach słodkowodnych i miałem szczęście zobaczyć, jak zmieniają się podczas każdej mojej wizyty.
Być może powodem, dla którego wszystko to było pomijane przez tak wiele lat, podobnie jak w przypadku wielu innych miejsc, które znalazłem na Ko Tao, jest fakt, że dominującym stylem fotografii podwodnej zawsze była fotografia oparta na nurkowaniu? Tradycyjnie fotografia nurkowa wymagała od ludzi przebywania na dużym, przestronnym obszarze, który oferuje odpowiednią głębokość. Stąd preferowane są różne ściany, głębokie jaskinie i etc. Płytkie baseny nie interesują fotografa-nurka. Ponieważ nurkowanie stanowiło podstawę fotografii podwodnej, to na tę chwilę nie odkryto jeszcze pełnego zakresu możliwości i odmian fotografii freedivingowej. Nagle wszystkie fajne miejsca, w których ktoś może snorkelować lub po prostu wybrać się na płytkie nurkowanie, otwierają się na zupełnie nowy świat pełen możliwości. Logiczne jest więc, aby umieścić kogoś w KAŻDEJ naturalnej lokalizacji pod wodą, gdy nie ma na sobie sprzętu do nurkowania. To wydaje się naturalne i zawsze będzie miało sens, ponieważ jest to coś, co byśmy zrobili.
Największą przewagą, jaką miałem podczas tej realizacji, było moje wykształcenie fotograficzne. Wywodząc się ze studyjnej fotografii portretowej i portretowej fotografii środowiskowej, znacznie łatwiej jest zrozumieć naturę naturalnego światła. Największym wyzwaniem jest to,
że istnieje nieskończona liczba kreatywnych wyborów i nieskończone możliwości ich wyrażania. W międzyczasie słońce przesuwa się po niebie i w miarę upływu dnia nieznacznie zmienia możliwości twórcze – musisz więc szybko myśleć i działać. Rozumiejąc „język światła”, że tak powiem, znacznie łatwiej jest dostosować się do twórczych kompozycji.
Wraz z każdym nadchodzącym dniem otaczająca nas przyroda będzie się stopniowo zmieniać. Jednym z największych darów, jakie dała mi fotografia w ciągu ostatniego roku, jest nauczenie się doceniania tych drobnych zmian i bycia ich świadomym. Czy to inny kolor zachodu słońca, widoczność pod i nad wodą, faktura chmur czy błękit nieba za nimi, kąt padania słońca, siła wiatru i w efekcie wysokość fal… Z kolei to, czy mogę zrobić obraz ze wszystkich tych małych obserwacji, czy nie, jest całkowicie nieistotne. Nie o to chodzi. Celem jest, aby docenić proces dostrzegania niepowtarzalnego piękna w każdej drobnostce i w każdej chwili. Bo tylko wtedy, gdy zobaczysz, dlaczego coś jest wyjątkowe, zrozumiesz, jak to sfotografować we właściwy sposób.