6 minute read
SKANDAL
by Grafika WIT
Gdy Miusow i Iwan Fiodorowicz wchodzili do ojca ihumena, w Piotrze Aleksandrowiczu — jako że był naprawdę przyzwoitym i delikatnym człowiekiem — dokonał się swego rodzaju delikatny proces: zawstydził się własnego gniewu. Uprzytomnił sobie, że tak podłego człowieka jak Fiodor Pawłowicz nie należało traktować na serio, a w każdym razie nie trzeba było tracić z powodu niego zimnej krwi i zapomnieć się do takiego stopnia. „Trzeba przyznać, że mnisi nic tu nie zawinili —zakonkludował nagle, wchodząc na ganek — a jeżeli to są przyzwoici ludzie (ten ojciec Mikołaj, humen, także jest, zdaje się, szlachcicem), czemużże nie być dla nich miłym, uprzejmym i grzecznym?...” „Nie będę dysku- tował, będę nawet potakiwał, oczaruję ich uprzejmością i... i... wreszcie dowiodę im, że nic mnie nie łączy z tym Ezopem, tym błaznem, tym pierrotem, że sam wpadłem niewinnie, tak samo jak oni...” Postanowił w końcu wielkodusznie raz na zawsze ustąpić im sporne prawo do wyrębu i rybołówstwa (nie wiedział nawet gdzie) właśnie dzisiaj, zwłaszcza iż gest ten niewiele go w istocie kosztował.
Utwierdził się jeszcze bardziej w tych szlachetnych zamiarach, skoro weszli do jadalni ojca ihumena. Nie była to jadalnia we właściwym tego słowa znaczeniu, gdyż ojciec ihumen miał tylko dwa pokoje, znacznie jednak większe i owiele wygodniejsze od celi starca nazywanego Zosimy.
Advertisement
Nieobecność starca w celi trwała jakie dwadzieścia pięć minut. Było już po wpół do pierwszej, kiedy wrócił, lecz Dymitra Fiodorowicza, w którego sprawie wszyscy się tu zebrali, wciąż jeszcze nie było. Zdawało się jednak, że zupełnie o nim zapomniano, i gdy starzec wszedł do celi, zastał swoich gości zajętych ożywioną rozmową. Prowadzili ją przede wszystkim Iwan Fiodorowicz i obydwaj ojcowie.
Wtrącał się czasem, i na pewno bardzo zapalczywie, Piotr Aleksandrowicz Miusow, ale jakoś mu się tego dnia nie szczęściło, był w sposób widoczny zepchnięty na drugi plan, nie zawsze nawet mógł się doczekać odpowiedzi, co, ma się rozumieć, ogromnie potęgowało jego wciąż wzbierającą irytację. Trzeba wiedzieć, że już od dłuższego czasu rywalizował do pewnego stopnia z Iwanem Fiodorowiczem pod względem wykształcenia i nie mógł obojętnie znieść pewnego lekceważenia, jakie ten mu okazywał.
„Dotychczas przynajmniej stałem na poziomie wszystkiego, co postępowe w Europie, a to nowe pokolenie stanowczo nas ignoruje” — myślał w duchu. Fiodor Pawłowicz, który przyrzekł był usiąść na krześle i milczeć, istotnie jakiś czas nie odzywał się wcale, tylko szyderczym uśmieszkiem sekundował niepowodzeniom najbliższego swego sąsiada, Piotra Aleksandrowicza, i jawnie cieszył się z jego rozdrażnienia. Dawno już zamierzał uregulować z nim jakieś tam porachunki i nie chciał teraz stracić stosownej okazji.
Przeczytawszy „dokument”, Iwan wstał, najzupełniej przekonany. A więc zabił brat, nie Smierdiakow. Nie Smierdiakow, a więc i nie on, Iwan. List ten nabrał w jego oczach niezwykłej wagi. Nie było żadnych wątpliwości co do winy Miti. Nawiasem mówiąc, o tym, że Mitia mógł zabić do spółki ze Smierdiakowem, Iwan nigdy nawet nie pomyślał, bo i zresztą fakty temu przeczyły. Był więc zupełnie uspokojony. Nazajutrz z pogardą wspominał Smierdiakowa i jego szyderstwa. Po kilku dniach dziwił się nawet, jak mógł się tak przejąć jego podejrzeniami. Postanowił zlekceważyć go i zapomnieć. Tak minął miesiąc. Z nikim już o nim nie mówił, ale słyszał przelotnie ze dwa razy, że Smierdiakow jest bardzo chory i nienormalny. „Skończy obłędem” —orzekł młody lekarz, doktor Warwiński, i Iwan zakarbowałto sobie w pamięci. W ostatnim tygodniu tego miesiąca Iwan sam poczuł się bardzo źle. Był nawet u znakomitego lekarza z Moskwy, którego sprowadziła Katarzyna Iwanowna. I właśnie wtedy jego stosunki z Katarzyną Iwanownązaostrzyły się ostatecznie. Byli jakby dwaj zakochani w sobie wrogowie. Nawroty uczucia Katarzyny Iwanowny do Miti, bardzo krótkie, ale gwałtowne, doprowadzały Iwana do wściekłości. Rzecz dziwna, aż do tej ostatniej, opisanej już sceny, która odbyła się w obecności Aloszy, Iwan przez cały miesiąc nie słyszał, aby Katarzyna Iwanowna wyraziła jakąś wątpliwość co do winy Dymitra.
Nie zdarzyło się to nawet w momentach jej „nawrotów”, których Iwan tak nienawidził. Godne uwagi jest jeszcze to, że Iwan, z każdym dniem coraz mocniej nienawidząc Miti, zdawał sobie jednocześnie sprawę, że nienawidzi go nie za owe „nawroty” Katarzyny Iwanowny, ale właśnie zato, że on zabił ojca! Czuł i uświadamiał to sobie dokładnie. Mimo to na dziesięć dni przed rozprawą odwiedził Mitię i zaproponował mu ucieczkę,podał nawet plan, widocznie od dawna już obmyślony. Oprócz głównej przyczyny pobudziło go do tego draśnięcie, zadane mu przez
PAULINA SZAFKA, MYŚLI, 2022, LINORYT 17,5 X 35 CM WARSZAWA
Smierdiakowa, że niby jemu, Iwanowi, wygodniej, że oskarżono brata, bo przez to on i Alosza odziedziczą zamiast po czterdzieści tysięcy, po sześćdziesiąt. Zdecydował się zaofiarować ze swojej części trzydzieści tysięcy, aby umożliwić ucieczkę Miti. Wracając wtedy z więzienia był smutny i niepewny: poczuł nagle, że życzy sobie ucieczki nie dlatego, że chce ofiarować trzydzieści tysięcy i zaleczyć owo draśnięcie, ale z jakiegoś innego powodu.
Iwan Fiodorowicz zaś, rozstawszy się z Aloszą, poszedł do domu, to znaczy do domu Fiodora Pawłowicza. Rzecz jednak dziwna: nagle zaczęła go nękać nieznośna tęsknota, i to coraz dotkliwiej w miarę zbliżania się do domu. Nie ów stan był dziwny, ale to, że Iwan Fiodorowicz nie mógł żadną miarą ustalić, na czym on polega. Zdarzało mu się nieraz doświadczać podobnego uczucia, i zresztą nie byłoby w tym nic dziwnego, że doświadcza go teraz, w takiej chwili, gdy, zerwawszy naraz ze wszystkim, co go tu sprowadziło, sposobił się do ostrego zakrętu, by wstąpić na nową, całkowicie nieznaną drogę, po której znowu będzie kroczył samotnie, żywiąc nadzieję, ale nie wiedząc na co,spodziewając się od życia wielu, wielu rzeczy, ale nie umiejąc określić ani tego oczekiwania, ani swych pragnień. Lecz nie to go nękało owej chwili. „Czy to aby nie obrzydzenie do ojcowskiego domu? —pomyślał —może tak mi obrzydł, że choć dzisiaj przekraczam po raz ostatni ten plugawy próg, przejmuje mnie on wstrętem... Ale to nie to, nie to. Więc czyżby pożegnanie z Aloszą, rozmowa z nim? Tyle lat milczałem, nie raczyłem z nikim mówić, i naraz naplotłem tyle bredni.” Tak, istotnie, mogło to być „młode niezadowolenie młodego niedoświadczenia i młodej pychy”.
Niezadowolenie z tego, że nie potrafił się wypowiedzieć, i to wobec kogo! Wobec Aloszy, na którego w głębi duszy tak bardzo liczył. Rzecz jasna, że i to również, i to niezadowolenie jest jednym ze składników złego humoru, powinno być, ale i to nie to, to wszystko nie to. „Ckni się, aż mnie mdli, a nie potrafię określić, czego chcę. Lepiej nie myśleć...”Iwan Fiodorowicz spróbował „nie myśleć”, ale i to nic nie pomogło. Najbardziej dolegała mu okoliczność, że owodziwne uczucie miało jakiś przypadkowy, zupełnie zewnętrzny wygląd; czuł to wyraźnie. Stała i sterczała gdzieś jakaś drażniąca istota czy przedmiot, tak jak nieraz sterczy człowiekowi przed oczyma, lecz zajęty pracą czy też ożywioną rozmową człowiek nie spostrzega go długo, irytuje się i męczy nieledwie, i dopiero po dłuższym czasie domyśla się, że trzeba usunąć przedmiot irytacji, czasem bardzo śmieszny i nikły, na przykład jakąś rzecz położoną na nie-wła- ściwym miejscu, chustkę, która spadła na podłogę, książkę, której nie schował do szafy, itd. w najgorszym i rozdrażnionym nastroju doszedł do ojcowskiego domu i naraz, może piętnaście kroków przed furtką, spojrzawszy na nią, od razu ustalił, co było powodem jego irytacji i niepokoju.Na ławce przed furtką, szukając zapewne ochłody na wieczornym powietrzu, siedział lokaj Smierdiakow. Iwan Fiodorowicz z pierwszego wejrzenia zrozumiał, że to lokaj Smierdiakow siedział w jego duszy i że nie mogła ona znieść tego właśnie fagasa. Wszystko się naraz wyklarowało. Poprzednio jeszcze, słuchając opowiadania Aloszy o spotkaniu ze Smierdiakowem, czuł, że coś mrocznego i obmierzłego wpija mu się w serce i budzi w nim odzew gniewu i złości. I choć potem w toku rozmowy zapomniał o Smierdiakowie, ale ów tkwił nadal w jego duszy; skoro zaś Iwan Fiodorowicz pożegnał Aloszę i wrócił do domu, zapomniane uczucie natychmiast zaczęło wychodzić na jaw. „Czyżby ten nędzny łajdak mógł mnie tak niepokoić?” —pomyślał Iwan z rozjątrzoną złością.
Chodzi o to, że Iwan Fiodorowicz ostatnimi czasy, a zwłaszcza w ostatnich dniach nie cierpiał tego człowieka. Co więcej, zdawał sobie sprawę z rosnącej prawie nienawiści do tej kreatury. Może ów proces nienawiści tak się zaostrzył dlatego właśnie, że na początku, zaraz po przyjeździe Iwana Fiodorowicza, rzecz miała się zgoła inaczej. Wówczas bowiem Iwan Fiodorowicz zainteresował się jakoś szczególnie Smierdiakowem, miał go nawet za bardzo oryginalnego człowieka. Ośmielił go do pogawędek i zawsze podziwiał niejaką chaotyczność czy też, mówiąc dokładniej, niespokojność jego umysłu, nie mogąc zrozumieć, co „tego zapatrzeńca” może tak nieustannie i nieodparcie niepokoić. Rozprawiali i o kwestiach filozoficznych, i nawet o tym, dlaczego pierwszego dnia stworzenia świataświeciło światło, skoro słońce, księżyc i gwiazdy były stworzone dnia czwartego, i jak należy to pojmować; wszakże Iwan Fiodorowicz przekonał się rychło, że nie chodzi tu wcale o słońce, gwiazdy i księżyc, chociaż słońce, księżyc i gwiazdy to temat nader ciekawy, ale dla Smierdiakowa trzeciorzędny, i że chodzi mu o całkiem co innego. Tak czy owakpręd-
Folia
Dom Fiodora Pawłowicza Karamazowa stał dość daleko od centrum miasta, ale też niezupełnie na krańcu. Był dosyć stary, lecz na zewnątrz wyglądał wcale przyjemnie: parterowy z facjatą, powleczony szarawą farbą i kryty czerwoną blachą. Zresztą mimo starości miał jeszcze przed sobą długie lata życia. Wewnątrz był przestronny i wygodny, obfitował w mnóstwo schowków, zakamarków i ukrytych schodów. Po pokojach i spiżarniach harcowały szczury, lecz Fiodor Pawłowicz nic sobie z tego nie robił: „Zawszeć to człekowi weselej, kiedy wieczorem zostaje sam w domu.” Miał bowiem zwyczaj odsyłać służbę na odwieczerz do oficyny i zamykać się na całą noc w domu. Oficyna ta stała na podwórzu i była rów- nież obszerna i mocna. Z rozkazu Fiodora Pawłowicza mieściła się w niej kuchnia, chociaż w i w domu była odpowiednio do tych celów urządzona izba; Fiodor Pawłowicz nie znosił bowiem zapachów kuchennych, toteż obiad noszono mu zimą.
Właściwie oba budynki były przeznaczone dla dużej rodziny i mogły pomieścić pięć razy tyle osób co obecnie. W czasie naszego opowiadania w domu mieszkał tylko Fiodor Pawłowicz z Iwanem Fiodorowiczem, w czeladnej zaś, woficynie, troje służby: stary Grzegorz, stara Marfa, jego żona, i młody służący Smierdiakow. Wypada teraz zająć się trochę tą nieliczną służbą. Miał bowiem zwyczaj odsyłać służbę na odwieczerz do oficyny i zamykać się na całą noc w domu.