7 minute read
Marta Michalska Wszystko, tylko nie cisza. O słuchaniu codziennym
Wszystko, tylko nie cisza. O słuchaniu codziennym
Przed dźwiękiem nie można uciec. Natura nie wyposażyła nas w dodatkową fałdę, która zatykałaby nam uszy. Jeśli widzę coś okropnego, mogę zamknąć oczy; kiedy coś mi nie smakuje, to tego nie jem. Zatkanie uszu dłońmi nie wystarczy, dźwięki odbieramy całym ciałem.
Advertisement
Marta Michalska Paula Kaniewska
Zacznijmy od eksperymentu: wyobraźmy sobie, że jedziemy porannym autobusem do pracy. Niezrozumiały początkowo ambient rozpada się na poszczególne głosy codzienności: praca silnika szum klimatyzacji ostrzegawczy sygnał zamykanych drzwi suche „krst” kasowanego biletu psyk wyrównywanego ciśnienia po każdym przystanku wznoszący się i opadający szum innych pojazdów na jezdni jednostajny komunikat o kolejnych przystankach jęk i pisk przegubu przy każdym zakręcie (pamiętacie „Petycję, by przegubowe autobusy na zakrętach grały jak akordeon”?) radio, którego słucha kierowczyni (a radio to piosenki, które wszyscy znamy, radosny głos spikera lub spikerki, dżingle i reklamy) stłumiony dźwięk muzyki w czyichś słuchawkach denerwujące dudnienie basu w czyichś słuchawkach dźwięczny sygnał przychodzącej wiadomości jeden z trzech znanych dzwonków w telefonie, „halo? jestem wautobusie, jadę, co? nie mogę teraz rozmawiać” sapanie, kasłanie, chrząkanie. Być może usłyszymy też jakieś rozmowy, choć wporannych, zatłoczonych autobusach szczególnie uderza mnie cisza braku rozmów, zwłaszcza w pochmurne, deszczowe dni, kiedy wszyscy nieco zaspani, może już zdenerwowani, obojętni albo czymś zatroskani jedziemy do pracy, na uczelnię czy do szkoły. Otaczają nas odgłosy ciała, technologii, maszyn oraz muzyka – a mimo to ktoś mógłby powiedzieć, że w porannym autobusie zazwyczaj jest cicho.
Nasz eksperyment pokazuje dwie rzeczy – to, że otaczająca nas tkanka dźwiękowa jest bardzo gęsta, oraz to, że zazwyczaj nie jesteśmy świadomi różnorodnych warstw, z których się składa. Dźwięk, a konkretniej – fala dźwiękowa, porusza się w przestrzeni, ale też w czasie. Dlatego mówimy, że dźwięk jest efemeryczny, pojawia się i znika. Jeśli huknę otwartą dłonią w blat stołu, to w tym samym momencie huk już stanie się przeszłością, to nie fotografia, która łapie moment i utrwala go na kliszy. Oczywiście, mogę dźwięk nagrać, ale technologia przetwarzania i utrwalania dźwięku jest bardzo młoda w porównaniu z technikami utrwalania obrazu i pisma. Znamy pismo starożytnych kultur, ale nie znamy brzmienia ich głosu. Przeszłość gra melodię, której fizycznie nigdy nie usłyszymy, ale która wraca echem odbitym wtekstach kultury czy architekturze.
Jak często zwracamy uwagę na otaczające nas dźwięki, czyli innymi słowy – na pejzaż dźwięko wy, w którym jesteśmy zanurzeni? Przypuszczam,
że dopiero wówczas, gdy ktoś nas o to zapyta – jak w klasycznej pułapce psychologicznej, kiedy mamy nie myśleć o różowym słoniu. Nasza nieświadomość dźwiękowa nie jest jednak wynikiem złej woli lub upośledzenia – tak właśnie działa zmysł słuchu. To radar, który jest nastawiony bez przerwy – do pewnego stopnia nawet gdy śpimy. Monitoruje otoczenie i analizuje bodźce dźwiękowe, dopuszczając do naszej świadomości tylko te, które w danym momencie będą dla nas istotne, oraz ignorując te, które istotne nie są. W mieszkaniu ignorujemy cały szereg dźwięków (buczenie lodówki, stłumiony szum samochodów zza okna, tupanie w mieszkaniu na górze), ale natychmiast sztywniejemy i nastrajamy uszy, gdy z pokoju dziecięcego dochodzi dźwięk, co do którego mamy absolutną pewność, że nie powinien był się pojawić. Kiedy w bezpiecznym szumie codzienności pojawi się choć jeden dysonans, nasz słuch zareaguje od razu.
Historia to niemy film Ktoś mógłby powiedzieć, że słuch jest przez nas zmysłem zaniedbanym, ponieważ żyjemy w kulturze zdominowanej przez zjawiska wizualne. W szczególności środowisko miejskie przytłacza nas liczbą bodźców wzrokowych. Codzienna ekspozycja na ekrany smartfonów i innych urządzeń jedynie pogłębia związane z tym zmęczenie i stres. Ale dominacja wizualna to także pełne zawierzenie wzrokowi
na poziomie poznawczym – w nauce interesują nas słowo pisane i obraz, spoglądamy na problemy z różnych perspektyw, zjawiska skupiają się jak w soczewce, patrzymy na nie przez pryzmat czegoś lub analizujemy z różnych punktów widzenia, nasze badania rzucają nowe światło albo my doznajemy oświecenia w czasie lektury, niesiemy oświaty kaganek –oświetlamy, wydobywamy coś z mroku dziejów, nadajemy kształt, wizualizujemy. Skrupulatnie odtwarzamy wydarzenia z historii lub opisujemy procesy społeczne, ale nie uświadamiamy sobie, że nasz film jest niemy. A przecież każda epoka i każda zbiorowość będą ogłuszać nas konstelacją dźwięków! Uprzywilejowanie wzroku względem innych zmysłów w zachodniej kulturze ma poważne kon sekwencje filozoficzne. Jak podkreślają redaktorki i redaktorzy tomu „Remapping Sound Studies” (2019), którego ideą jest przyłożenie studiów nad dźwiękiem do studiów postkolonialnych, od czasów Jana Jakuba Rousseau wzrok – oświecenie – rozum utożsamiano z postępem, rozwojem, indywidualizmem, kulturą wysoką i zachodnią, zaś słuch, dźwięki i mowę z emocjonalnością, instynktem, zbiorowością, kulturą ludyczną. Pismo to rozumowa Północ, dźwięk to nierozumowe Południe. Ponieważ dźwięk jest tak efemeryczny, wymyka się racjonalnej, naukowej analizie, a jako taki staje się nieopisywalnym Innym, przynależnym raczej do sfery religii, kultu i magii niż do sfery nauki. →
Pojmowanie hałasu jest obarczone klasowo, genderowo i rasowo, jest uwikłane w relacje władzy.
Kto decyduje o hałasie? W rozmowie o słuchaniu nie chodzi więc, jak pisał Wolfgang Welsch w eseju „Na drodze do kultury słyszenia?”, o zastąpienie jednej dominacji drugą, ale o rewizję sposobu, w jaki definiujemy naszą kulturę, oraz o zadbanie o nasze otoczenie dźwiękowe. Problem polega jednak na tym, że przed dźwiękiem nie można uciec. Natura nie wyposażyła nas w dodatkową fałdę, która zatykałaby nam uszy. Jeśli poparzę skórę gorącą wodą, mogę jej po prostu nie dotykać; jeśli widzę coś okropnego, mogę zamknąć oczy; kiedy coś mi nie smakuje, to tego nie jem; kiedy coś brzydko pachnie, to zatykam nos, czyli odcinam dopływ powietrza, które jest niezbędne, aby zaszła reakcja chemiczna wywołująca wrażenie zapachu. Zatkanie uszu dłońmi nie wystarczy, dźwięki odbieramy tak naprawdę całym ciałem. Dźwięk to wibracja, fala, która przenika przez każdą materię i tylko w próżni nie ma się jak rozejść. Dźwięk angażuje nas, czy tego chcemy, czy nie; wywołuje reakcję emocjonalną i każe nam się określić – czy tym, co słyszę, jest, czy nie jest hałas? Hałas nie ma swojej jednoznacznej, kulturowej definicji (bo w fizyce to fala dźwiękowa jak każda inna); mówiąc, że to dźwięk niechciany lub dźwięk nie-na- -miejscu, nie jesteśmy wstanie pominąć komponentu subiektywności. Demonstracje i protesty są uciążliwe dla mieszkańców i mieszkanek miasta, są ostrzeżeniem dla władzy, ale jednocześnie są karnawałem dla jej uczestniczek i uczestników. Pojmowanie hałasu jest obarczone klasowo, genderowo i rasowo, jest uwikłane w relacje władzy: to ktoś decyduje o tym, że dany dźwięk jest hałasem. To rodzic, który karze dziecko za bekanie przy stole, to klasy średnie, które w XIX wieku przez odpowiednią legislację eliminują uliczne rozrywki klas robotniczych (historia powtórzyła się ostatnio na warszawskim Ursynowie, kiedy mieszkanki i mieszkańcy jednego z osiedli zażądali usunięcia placu zabaw ze względu na dźwięki bawiących się tam dzieci). Fonosfera władzy to konkretny porządek, który organizuje przestrzeń – syrena fabryki, która wzywa mnie do pracy, bicie kościelnych dzwonów, które przypomina mi o dominującej religii, głos rządu, który przerywa mój program, aby nadać ważny komunikat. Ale władza będzie też odbierać głos mniejszościom czy określonym grupom społecznym. Ci, którzy mówią nie-naszym językiem, to barbaros, a ich język to szwargot. Dzieląc przestrzeń na sferę sacrum i profanum, określamy: w tej pierwszej tylko wybrani dostępują udźwiękowienia – reszta pokornie milczy; wtej drugiej
panuje karnawał. Jednak jak ze wszystkim, co kulturowe, można to odwrócić na nice – milczenie może mieć potencjał wywrotowy, kiedy odmawiam wyartykułowania wyznania, wktóre nie wierzę, kiedy upieram się w proteście i milcząc, patrzę hydrze w oczy.
Piekło decybeli Kto w Warszawie stał kiedyś na przystankach autobusowych w tunelu Wisłostrady przy Centrum Nauki Kopernik, ten na własnym ciele doświadczył tego, czym jest przestrzeń skonstruowana wadliwie pod względem głośności. Więcej niż określenie „natężenie hałasu wynosi tam 90 decybeli” powie nam własne ciało – hałas jest nie do zniesienia, czujemy ucisk w klatce piersiowej, nasze nogi same wyprowadzają nas z tego piekła. Choć to przypadek ekstremalny, prowokuje nas do zastanowienia się nad podobnymi miejscami. O zanieczyszczeniu hałasem mówimy wtedy, gdy technologie, środki transportu lub źle zaprojektowana przestrzeń generują hałas, który na dłuższą metę staje się szkodliwy dla ludzi, ale także dla zwierząt i roślin. Ekologia akustyczna jako nauka ukonstytuowała się w latach 70. XX wieku, jednak sama troska o otaczającą nas fonosferę jest zdecydowanie starsza – na przykład wXIX wieku towarzyszyła budowaniu kolei żelaznych.
Zanieczyszczenie hałasem to jednak nie tylko normy i zakazy, do których muszą stosować się architekci i architektki, urbaniści i urbanistki, ale problem, który wymaga innego myślenia o otaczającej nas przestrzeni. To sytuacja, wktórej muzyka wrestauracji lub kawiarni jest tak głośna, że nie można spokojnie porozmawiać. To nowe apartamentowce zbyt blisko dróg lub torów kolejowych, o ścianach tak cienkich, że dochodzą do nas absolutnie wszystkie odgłosy zupełnie niegroźnych sąsiadów.
Choć audiosfera codzienności obejmuje także dźwięki przyjemne, nie powinniśmy pozostawać obojętni na jakość naszego pejzażu dźwiękowego, nawet jeśli wydaje nam się, że „do wszystkiego można się przyzwyczaić”.
* Nasza wrażliwość na dźwięki jest niezależna od wrażliwości na muzykę. Nie trzeba mieć muzycznego słuchu, żeby dać się ogłuszyć codziennej fonosferze. Wsłuchując się wnasze otoczenie, możemy zastanowić się nad tym, jak ono wpływa na nas, a my – na nie. Możemy zachwycić się ciszą domu, gdy wszyscy już śpią, albo kibicowską przyśpiewką, która ogłusza nas z trzydziestu tysięcy dumnych gardeł. Bogactwo fonosfery wydaje się nieskończone.
Marta Michalska jest doktorantką na Wydziale Historii Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie pracuje nad zagadnieniem pejzażu dźwiękowego Warszawy na przełomie XIX i XX wieku. Uczy angielskiego, redaguje, śpiewa w chórze.
Paula Kaniewska instagram.com/paula.kaniewska