9 minute read

Ks. Prof. Tomáš Halík: Pandemia kończy rozdział historii chrześcijaństwa

Pandemia kończy rozdział historii chrześcijaństwa

Nasz świat jest chory. Nie chodzi tylko o pandemię koronawirusa, ale o stan naszej cywilizacji, który ujawnia się poprzez ten globalny fenomen, biblijnie mówiąc: znak czasów.

Advertisement

ks. prof. Tomáš Halík Zofia Różycka

Jeszcze na początku tego dziwnego postnego czasu wielu z nas myślało, że pandemia spowoduje jakiś chwilowy blackout, zaburzenie zwykłego biegu życia społeczeństwa, które jakoś przeczekamy, a potem wszystko wróci do normy. Nie wróci. A gdybyśmy się o to postarali, wyszłoby źle. Po tym globalnym doświadczeniu świat nie będzie – i najwyraźniej nie ma być – dokładnie taki sam jak przedtem.

Naturalnym jest, że w czasach klęsk najpierw interesują nas materialne środki do przeżycia, jednak „nie samym chlebem żyje człowiek”. Zbliża się czas, by zauważyć w naszym świecie także głębszy kontekst tego szoku. Nieunikniony proces globalizacji najwyraźniej osiągnął swój szczyt: teraz ujawnia się globalna wrażliwość globalnego świata.

Kościół jako szpital polowy Jakie wyzwanie stanowi ta sytuacja dla chrześcijaństwa, Kościoła – jednego z pierwszych „globalnych graczy” – i teologii?

Papież Franciszek chciałby, żeby Kościół był „szpitalem polowym”, i nim być powinien. Przez tę metaforę papież rozumie, że Kościół nie powinien się zatrzymać w splendid isolation od świata, ale wychodzić poza swoje granice i pomagać tam, gdzie ludzie są ranieni fizycznie, psychicznie, społecznie i duchowo. Owszem, może przy tym także żałować, że jego przywódcy jeszcze niedawno ranili ludzi, w tym osoby najbardziej bezbronne. Spróbujmy jednak przemyśleć tę metaforę – i wprowadzić ją w życie – jeszcze głębiej.

Jeżeli Kościół ma być „szpitalem”, z pewnością musi oferować usługi zdrowotne, społeczne i charytatywne, tak jak to robił od zarania dziejów. Ale Kościół jako dobry szpital musi spełniać jeszcze inne funkcje: diagnostyczną (rozpoznawanie „znaków czasów”), prewencyjną (wytwarzanie „systemu immunologicznego” w społeczeństwie, w którym szerzą się zgubne wirusy strachu, nienawiści, populizmu i nacjonalizmu) i rekonwalescencyjną (topienie traum przeszłości poprzez przebaczenie).

Puste kościoły to wyzwanie W zeszłym roku przed Wielkanocą spłonęła katedra Notre-Dame w Paryżu, w tym roku w czasie Postu nie

odprawia się mszy świętych w setkach tysięcy kościołów na kilku kontynentach, a także nabożeństw w synagogach i meczetach. Jako ksiądz i teolog myślę o pustych i zamkniętych kościołach jako o Bożym znaku i wyzwaniu.

Rozumienie Słowa Bożego w wydarzeniach naszego świata wymaga jednak sztuki duchowego rozeznania, a ona zakłada kontemplacyjny dystans do naszych wyostrzonych emocji i uprzedzeń, do projekcji naszych lęków i pragnień. W czasach katastrof „śpiący agenci złego, mściwego Boga” budzą się do życia, szerząc strach i gromadząc dla siebie kapitał religijny. Ich wizja Boga już od stuleci jest wodą na młyn dla ateizmu.

W czasach klęsk nie postrzegam Boga jako rozgniewanego reżysera wygodnie usadzonego za sceną naszego świata. Postrzegam Go raczej jako źródło siły wpływające na tych, którzy w takich sytuacjach wykazują się solidarną i ofiarną miłością – tak, także na tych, którzy nie mają ku temu żadnej „motywacji religijnej”. Bóg jest miłością pokorną i dyskretną.

Nie mogę się jednak wyzbyć pytania, czy czas pustych i zamkniętych kościołów nie jest dla Kościoła rodzajem ostrzegawczego wglądu w relatywnie bliską przyszłość: tak może wyglądać większa część naszego świata za parę lat. Czyż nie byliśmy wystarczająco ostrzegani przez rozwój wielu krajów, w których coraz więcej kościołów, klasztorów i seminariów duchownych pustoszało i było zamykanych? Dlaczego tak długo przypisywaliśmy ten trend wpływom zewnętrznym („tsunami sekularyzmu”) i odsuwaliśmy od siebie myśl, że kolejny rozdział dziejów chrześcijaństwa na naszych oczach się kończy i należy się przygotować na nowy?

Możliwe, że ten czas pustych kościołów w sposób symboliczny ukazuje ich skrywaną pustkę i możliwą przyszłość, która nadejdzie, jeśli Kościół nie spróbuje na poważnie pokazać światu zupełnie innego kształtu chrześcijaństwa. Za bardzo skupialiśmy się na nawracaniu „świata” („tych drugich”), a za mało na nawracaniu nas samych – nie tylko na „ulepszaniu”, ale na przejściu od statycznego „bycia chrześcijanami” do dynamicznego „stawania się chrześcijanami”.

Gdy w średniowieczu Kościół nadużywał kary interdyktu, a w wyniku tego „strajku generalnego” całego aparatu kościelnego nie odprawiano mszy świętych i nie udzielano sakramentów, ludzie zaczęli jeszcze bardziej poszukiwać osobistej więzi z Bogiem, „nagiej wiary” – rozprzestrzenili się świeccy bracia i mistycy. Ten wzrost mistycyzmu z →pewnością →

W czasach katastrof „śpiący agenci złego, mściwego Boga” budzą się do życia. To woda na młyn dla ateizmu.

przyczynił się do powstania reformacji – Lutra czy Kalwina, a także katolickiej kontrreformacji, związanej z jezuitami i mistycyzmem hiszpańskim. Być może nawet dzisiaj odkrycie kontemplacji może uzupełnić „ścieżki synodalne”.

Wezwanie do reformy Być może obecny post od mszy świętych i nabożeństw powinniśmy przyjąć za kairos, czas sposobności, aby zatrzymać się i głęboko zastanowić przed Bogiem i z Bogiem. Jestem przekonany, że nastał czas, żeby przemyśleć, jak podążać dalej ścieżką reformy, o potrzebie której mówi papież Franciszek: nie próbuje wrócić do świata, który już nie istnieje, ani polegać na zwykłych zewnętrznych reformach struktur, ale zwraca się do rdzenia Ewangelii, „drogi w głąb”.

Nie widzę szczęśliwego rozwiązania w tym, że w czasie zakazu sprawowania publicznych mszy świętych szybko pomożemy sobie sztucznymi substytutami, takimi jak msze w telewizji. Zwrócenie się ku „wirtualnej pobożności”, „uczcie na odległość” i klękanie przed ekranem są w sumie naprawdę dziwne. Być może powinniśmy raczej doświadczać prawdy w słowach Jezusa: „Gdzie dwóch lub trzech gromadzi się w Moje imię, tam jestem pośród nich”.

Czy naprawdę myśleliśmy, że niedobór księży w Europie rozwiążemy importem „części zamiennych” do maszyn kościelnych z pozornie bezdennych magazynów w Polsce, Azji i Afryce? Na pewno powinniśmy poważnie potraktować impulsy Synodu Amazońskiego, ale równocześnie tworzyć więcej miejsca na służbę świeckich, szczególnie kobiet, w Kościele; nie zapominajmy, że na wielu terenach Kościół wytrzymał bez księży całe stulecia.

Być może ten „stan wyjątkowy” kieruje nas ku nowej formie Kościoła, która przecież ma w historii precedens. Jestem przekonany, że nasze wspólnoty chrześcijańskie, parafie, chóry, ruchy kościelne i wspólnoty zakonne powinny przybliżyć się do ideału, z którego powstały uniwersytety europejskie: powinny być społecznością uczniów i nauczycieli, szkołą mądrości, w której prawdy poszukuje się poprzez swobodną dyskusję, a także głęboką kontemplację. Z takich wysp duchowości i dialogu może wznieść się uzdrawiająca siła dla chorego świata.

Kardynał Bergoglio dzień przed wyborem na papieża cytował fragment z Apokalipsy, w którym Chrystus stoi przy drzwiach i puka. Dodał: „Dzisiaj jednak Chrystus puka ze środka kościoła i chce wyjść na zewnątrz”. Może właśnie tak uczynił.

Gdzie jest Galilea? Długie lata myślę o znanym tekście Friedricha Nietzschego o „szaleńcu” (błaźnie, któremu jako jedynemu wolno mówić prawdę) ogłaszającym „śmierć Boga”. Rozdział kończy się tym, że ów szaleniec przyszedł do świątyni zaśpiewać „Requiem Aeternam Deo” i zapytał: „Czym są jeszcze te kościoły, jeśli nie grobowcami i nagrobkami Boga?”. Przyznam, że już od dłuższego czasu różne formy Kościoła przypominały mi zimne i wystawne nagrobki martwego Boga.

W tym roku na Wielkanoc znów z pewnością wiele naszych kościołów będzie pustych. Gdzieś indziej będziemy czytać Ewangelię o pustym grobie. Jeżeli pustka kościołów będzie nam przypominać pusty grób, nie pomińmy głosu z góry: „Nie ma Go tu. Wstał. Będzie szedł przed wami do Galilei”.

Impuls do tej dziwnej medytacji na tę Wielkanoc brzmi: „Gdzie jest ta dzisiejsza Galilea, gdzie możemy się spotkać z żywym Chrystusem?”.

Badania socjologiczne pokazują, że w naszym świecie ubywa ludzi „zamieszkałych” (i to zarówno ludzi w pełni identyfikujących się z tradycyjną formą religii, jak i wyznawców dogmatycznego ateizmu), a przybywa „poszukujących”. Ponadto rośnie jednak liczba „apateistów” – ludzi, dla których pytania o religię i tradycyjne odpowiedzi są obojętne.

Szukanie między szukającymi Teologia wyzwolenia nauczyła nas poszukiwać Chrystusa na marginesie społeczeństwa; trzeba Go też jednak szukać wśród ludzi marginalizowanych w Kościele; wśród tych, „którzy nie chodzą z nami”. Jeśli chcemy to zrobić jako uczniowie Jezusa, musimy najpierw wiele odłożyć na bok.

Musimy odłożyć wiele naszych dotychczasowych wyobrażeń na temat Chrystusa. Zmartwychwstanie radykalnie zmienia doświadczenie śmierci. Jak czytamy w Ewangeliach, także Jego najbliżsi i →Mu

Trzeba szukać Chrystusa wśród ludzi marginalizowanych w Kościele.

najdrożsi nie umieli Go poznać. Możemy nalegać, żeby dotknąć Jego ran. Bo w końcu gdzie Go możemy pewniej spotkać niż właśnie w ranach świata i ranach Kościoła, w ranach tego ciała, które na Siebie przyjął?

Musimy odłożyć nasze prozelityczne zamiary. Nie wchodźmy w świat poszukiwaczy, żeby jak najszybciej ich „nawrócić” i wcisnąć w istniejące instytucjonalne i mentalne granice naszych Kościołów. Nawet Jezus, który szukał „zagubionych owiec domu izraelskiego”, nie przywrócił ich do istniejących struktur ówczesnej izraelskiej religii. Wiedział, że młode wino trzeba wlewać do nowych bukłaków.

Chcemy czerpać stare i nowe rzeczy ze skarbca Tradycji, która została nam powierzona, żeby uczynić je częścią dialogu z poszukującymi; dialogu, w którym możemy i powinniśmy się uczyć jedni od drugich. Powinniśmy uczyć się radykalnie poszerzać granice naszego rozumienia Kościoła. Nie wystarczy już hojnie otwierać „dziedzińca dla pogan” w świątyni Kościoła. Pan już pukał z „wewnątrz” i już wyszedł na dwór – naszym zadaniem jest szukanie Go i naśladowanie. Chrystus przeszedł przez drzwi, które mieliśmy zamknięte na klucz przed owymi innymi, przeszedł przez mury, którymi się ogrodziliśmy, otwiera nam przestrzeń, której szerokość i głębokość przyprawiają nas o zawrót głowy.

U progu swojej historii młody Kościół Żydów i pogan doświadczył zniszczenia świątyni, w której Jezus modlił się i nauczał. Ówcześni Żydzi znaleźli odważną i twórczą odpowiedź: ołtarz zburzonej świątyni zastąpiony został przez stół żydowskiej rodziny, zwyczaj ofiar ustąpił zwyczajowi modlitw indywidualnych i wspólnotowych, całopalne i krwawe ofiary zastąpione zostały przez ofiary mowy, myśli i serca, modlitwę i studiowanie Pisma. Mniej więcej w tym samym czasie młode chrześcijaństwo wygonione z synagog szukało nowej tożsamości. Żydzi i chrześcijanie na ruinach tradycji nauczyli się na nowo czytać i interpretować Prawo i proroków. Czyż nie jesteśmy w podobnej sytuacji?

Poszukiwanie Boga we wszystkim Gdy u progu V wieku upadł Rzym, wielu spieszyło z szybkim wyjaśnieniem: poganie widzieli w tym karę bogów za przyjęcie chrześcijaństwa, a chrześcijanie karę Boską dla Rzymu, który nie przestał być babilońską ladacznicą. Święty Augustyn odrzucił obie te interpretacje: w przełomowych czasach rozwinął teologię odwiecznej walki dwóch „wspólnot”: nie chrześcijan i pogan, ale dwóch „miłości” przebywających w ludzkim sercu – miłości własnej, zamkniętej na transcendencję (amor sui usque ad contemptum Dei) oraz miłości, którą się oddaje i znajduje Boga (amor Dei usque ad contemptum sui). Czy ten okres zmian cywilizacyjnych nie wymaga nowej teologii współczesnej historii i nowego rozumienia Kościoła? „Wiemy, gdzie jest Kościół, ale nie wiemy, gdzie go nie ma” – uczył prawosławny teolog Paweł

Jewdokimow. Może słowa o katolicyzmie i ekumenizmie, które zostały wypowiedziane na ostatnim soborze, mają dostać nową i głębszą treść: nadszedł czas na szerszy i głębszy ekumenizm, odważniejsze „poszukiwanie Boga we wszystkim”.

Ten postny czas pustych i milczących kościołów możemy oczywiście przyjąć jako krótki i prowizoryczny, taki, o którym szybko zapomnimy. Jednak możemy go też przyjąć za kairos – czas możliwości „zagłębienia się”, poszukiwania nowej tożsamości chrześcijaństwa w świecie, który na naszych oczach przechodzi radykalną zmianę. Obecna pandemia nie jest przecież jedynym zagrożeniem, z którym nasz świat będzie się musiał zmierzyć.

Przyjmijmy nadchodzący wielkanocny czas jako wyzwanie dla nowego poszukiwania Chrystusa. Nie szukajmy Żywego między martwymi. Szukajmy Go odważnie i wytrwale i nie dajmy się zwieść tym, że może nam się objawić jako cudzoziemiec. Poznamy Go po ranach, po brzmieniu intymnych słów, po Duchu, który przynosi pokój i odpędza strach.

Tłumaczenie: Julia Radziwiłł Tekst pierwotnie ukazał się 5 kwietnia 2020 roku na portalu „Deník N” (www.denikn.cz). Śródtytuły od redakcji. ks. prof. Tomáš Halík jest profesorem socjologii Uniwersytetu Karola w Pradze, teologiem i filozofem, prezesem Czeskiej Akademii Chrześcijańskiej i proboszczem parafii akademickiej. Autor licznych książek i laureat wielu nagród.

Zofia Różycka facebook.com/zofiarozycka

This article is from: