5 minute read

Tomek Kaczor: Popiół i lament

Popiół i lament

W kwietniu tego roku, zamiast podwijać spodnie i brodzić boso po lodowatych mokradłach na Białym Grądzie lub Czerwonym Bagnie, otrzepywałem buty z gorącego jeszcze popiołu na łąkach koło Wrocenia i Goniądza. Zamiast wilgocią i świeżą trawą – pachniało ogniskiem.

Advertisement

Tomek Kaczor

WGoniądzu, tuż za mostem, zostawiliśmy samochód. Łyżwy założyliśmy jeszcze w aucie, bo lód zaczynał się dziesięć metrów od drogi, zaraz za linią drzew. Kilka dni wcześniej chwycił ostry mróz i zapowiadało się, że chwilę tak potrzyma. W sklepach sportowych powoli wchodził już wiosenny asortyment, więc znalezienie ostatniej pary łyżew w numerze 46 było nie lada wyzwaniem. Udało się i po wczesnej pobudce byliśmy już na miejscu. Do plecaków zapakowaliśmy termosy z kawą i – obowiązkowe na naszych krajoznawczych wyprawach – jajka na twardo.

Po wieczornym opadzie lód przykryty był cieniutką warstwą śniegu. Tu i ówdzie wystawały z niego kępki traw, czasem krzaki lub pojedyncze drzewa, ale w ogóle nie przeszkadzało to w jeździe i z łatwością mijaliśmy te niewielkie przeszkody. W zamian aż po horyzont rozpościerało się dzikie lodowisko, które zdawało się nie mieć końca. Dawało obietnicę całodziennego sunięcia przez zamarzniętą pustynię. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz założyłem łyżwy nad pokrytymi lodem rozlewiskami Biebrzy, obiecałem sobie, że będę tu wracał każdej zimy. Był luty 2018 roku. Nie przyszło mi do głowy, jak szybko będę zmuszony złamać tę obietnicę.

* Oprócz zimowych wypadów łyżwiarskich odwiedzaliśmy też regularnie biebrzańskie rozlewiska wczesną →

wiosną. To właśnie tu jej nadejście odczuwało się w zwielokrotniony sposób. Wiosenna Biebrza to jedna wielka, tętniąca życiem kałuża. Kilometry podmokłych łąk, które zimą przemierzaliśmy na łyżwach, po roztopach zwykle zamieniają się w niedostępne suchą stopą terytorium czapli, łabędzi, rybitw i innych gatunków ptaków. Jaskrawożółte grążele kontrastują z błękitem nieba, odbijającym się w wodzie. Nigdzie tak bardzo jak nad wiosenną Biebrzą nie czułem, że woda to życie.

Pod koniec 2019 roku z niecierpliwością wyczekiwałem mrozu. Nie przyszedł, o łyżwach na biebrzańskich rozlewiskach mogłem zapomnieć. Ale upalne lato i rekordowo sucha, niemal bezśnieżna zima przyniosły w tym sezonie coś jeszcze. W kwietniu tego roku, zamiast podwijać spodnie i brodzić boso po lodowatych mokradłach na Białym Grądzie lub Czerwonym Bagnie, otrzepywałem buty z gorącego jeszcze popiołu na łąkach koło Wrocenia i Goniądza. Zamiast wilgocią i świeżą trawą – pachniało ogniskiem.

Pożary nadbiebrzańskich łąk to nie precedens. Wystarczy ludzka nieostrożność – niedopałek, by suche zeszłoroczne rośliny momentalnie zajęły się ogniem. Zwykle płomienie hamują przy pierwszych napotkanych mokradłach, lecz w tym roku próżno było ich szukać. W miejscach, w których wcześniej jeździłem na łyżwach, przekonany, że tylko w ten sposób mogę dotrzeć tam suchą stopą, tej wiosny można było dojść pieszo bez najmniejszego ryzyka przemoczenia butów. Biebrzańskie łąki, zwykle o tej porze pokryte wodą, wyglądały jak po suchym i upalnym lecie. Dlatego →

ogień rozprzestrzeniał się po tym stepie błyskawicznie i bez najmniejszych przeszkód. Podlaskie rzeki zasila głównie woda z roztopów, a tych dramatycznie w tym roku zabrakło. Zresztą brak śniegu to nie jedyny winowajca. Działania melioracyjne, które od lat odwadniają i osuszają bagna, wypalanie łąk, szkodliwa, coraz głośniej piętnowana praktyka, która od lat powoduje wycie syren straży pożarnej, trwająca kolejny rok susza, symptom katastrofy klimatycznej – za każdą z tych rzeczy odpowiada człowiek.

* Bilans pożaru nad Biebrzą to pięć i pół tysiąca hektarów spalonych terenów, w tym ponad cztery i pół tysiąca hektarów w granicach Biebrzańskiego Parku Narodowego i niemal tysiąc hektarów otuliny.

Katastrofa nie skończyła się natychmiast po ugaszeniu płomieni. Swój dom ma tu parę setek gatunków ptaków, kilkadziesiąt – ssaków i ryb, setki gatunków motyli, chrząszczy, pająków. Niemal zawsze spotykam tu łosia, trafiam na ślady wilków, nie tracę nadziei, że wypatrzę tu kiedyś rysia. Tak rozległy pożar może poważnie zaburzyć równowagę biologiczną: małe zwierzęta giną, większe, które zdołały uciec, nie mają co jeść. Ogień płonął w okresie lęgowym wielu gatunków ptaków. Dorosłe osobniki mogły uciec. Ich gniazda, jajka i młode nie miały szans. Biebrzański Park Narodowy to ważna ostoja ostatnich cietrzewi, którym w Polsce grozi wymarcie. Pożar mógł przypieczętować ich los – miejsca, w których występowały, uległy wypaleniu. Na szczęście nie zajął się torf. Gdyby tak się stało – a ryzyko było bardzo duże, bo torf na tych terenach

jest mocno odwodniony – katastrofa byłaby nieporównywalnie większa. Pożar torfu trwać może nawet kilka miesięcy, a ekosystem potrzebuje lat, by odbudować się po takiej degradacji. W Biebrzańskim Parku Narodowym pożar – choć największy od lat – był tylko pożarem powierzchniowym.

* Wracam na chwilę pamięcią do minionej zimy. Czekając na mróz i zerkając tęsknie w stronę kurzących się łyżew, śledziłem doniesienia z płonącej Australii. Wydawało się, że ogień nigdy się nie podda. Sezonowe pożary wybuchają tam od lat, ale od jakiegoś czasu pojawiają się wcześniej, coraz trudniej je gasić, zbierają coraz większe żniwo. Tej wiosny nad Biebrzą ciężko było odegnać te skojarzenia. Choć skala pożaru i jego skutków była nieporównywalnie mniejsza, tak w Australii, jak i u nas przyroda płaci najwyższą cenę za niepohamowany apetyt człowieka na władzę nad naturą. Gdy po dwóch tygodniach od ugaszenia ognia wróciłem nad Biebrzę, ze zwęglonych kęp wyrastały już świeże, zielone trawy, na wysepce koło przeprawy promowej we Wroceniu urządzała się para łabędzi, a nad pogorzeliskiem żerowały drapieżniki (to znak, że miały na co polować). Przed nami kolejne miesiące zapowiadanej suszy i upałów. Biebrzańskie pożary były sygnałem ostrzegawczym, niewielką próbką tego, co nas czeka, jeśli nie przywrócimy równowagi w gospodarce wodnej i nie wpłyniemy na rządzących, by pomagali minimalizować negatywne skutki naszej ekspansywnej obecności na planecie. Patrząc na świeżą trawę wybijającą spod pogorzeliska, mam okruchy nadziei, że przyroda wygra. Nawet z nami.

Tomek Kaczor jest fotografem i animatorem kultury. Członek redakcji Magazynu Kontakt i Towarzystwa Krajoznawczego Krajobraz. Laureat konkursów World Press Photo i Grand Press Photo 2020.

This article is from: