132
Popiół i lament W kwietniu tego roku, zamiast podwijać spodnie i brodzić boso po lodowatych mokradłach na Białym Grądzie lub Czerwonym Bagnie, otrzepywałem buty z gorącego jeszcze popiołu na łąkach koło Wrocenia i Goniądza. Zamiast wilgocią i świeżą trawą – pachniało ogniskiem.
Tomek Kaczor
W
Goniądzu, tuż za mostem, zostawiliśmy samochód. Łyżwy założyliśmy jeszcze w aucie, bo lód zaczynał się dziesięć metrów od drogi, zaraz za linią drzew. Kilka dni wcześniej chwycił ostry mróz i zapowiadało się, że chwilę tak potrzyma. W sklepach sportowych powoli wchodził już wiosenny asortyment, więc znalezienie ostatniej pary łyżew w numerze 46 było nie lada wyzwaniem. Udało się i po wczesnej pobudce byliśmy już na miejscu. Do plecaków zapakowaliśmy termosy z kawą i – obowiązkowe na naszych krajoznawczych wyprawach – jajka na twardo. Po wieczornym opadzie lód przykryty był cieniutką warstwą śniegu. Tu i ówdzie wystawały z niego kępki traw, czasem krzaki lub pojedyncze drzewa, ale w ogóle nie przeszkadzało to w jeździe i z łatwością mijaliśmy te niewielkie przeszkody. W zamian aż po horyzont rozpościerało się dzikie lodowisko, które zdawało się nie mieć końca. Dawało obietnicę całodziennego sunięcia przez zamarzniętą pustynię. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz założyłem łyżwy nad pokrytymi lodem rozlewiskami Biebrzy, obiecałem sobie, że będę tu wracał każdej zimy. Był luty 2018 roku. Nie przyszło mi do głowy, jak szybko będę zmuszony złamać tę obietnicę.
* Oprócz zimowych wypadów łyżwiarskich odwiedzaliśmy też regularnie biebrzańskie rozlewiska wczesną →