17 minute read

Wielogłos: „Wszyscy braćmi”. Co powinien usłyszeć polski Kościół?

„Wszyscy braćmi”. Co powinien usłyszeć polski Kościół?

We „Fratelli tutti” dostaje się niemalże wszystkim: liberałom, populistom, utylitarystom, nacjonalistom, kosmopolitom. Są jednak i takie sprawy, o których nowa encyklika z niejasnych przyczyn milczy.

Advertisement

Wielogłos Zofia Różycka

Wezwanie do społecznej pokuty

Piotr Wilkin Kiedy papież Franciszek zapowiedział ogłoszenie encykliki „Fratelli tutti”, wielu zastanawiało się nad tym, jakie może być jej główne przesłanie. W przypadku poprzedniej encykliki wyciek nastąpił kilka dni przed ostateczną premierą; tym razem udało się dochować tajemnicy do końca. Wiadomo było, jaki będzie temat encykliki „Laudato si’”; zapowiedzi „Fratelli tutti” pozwalały jedynie na bardzo mgliste domysły oparte na tytule.

Tymczasem encyklika okazała się wielopłaszczyznowym i niezwykle wszechstronnym dokumentem uderzającym we współczesny ład światowy. Nie ma tutaj znanej z wielu dokumentów kościelnych próby stawiania uproszczonej diagnozy problemów świata poprzez redukowanie ich do pojedynczych kwestii (zwłaszcza bioetycznych). Aborcja i eutanazja są wprawdzie w tekście wspomniane, ale nie dominują jej przesłania – zostają przywołane w szerszym kontekście ogólniejszych problemów dzisiejszego świata.

Papież nie ulega pokusie, aby wskazywać na pojedynczy problem czy też pojedynczą groźną ideologię. Wręcz przeciwnie, cechą charakterystyczną encykliki jest to, że dostaje się w niej niemalże wszystkim. Ekonomicznym liberałom papież przypomina (bo przecież wbrew temu, co twierdzi wielu krytyków Franciszka, robiących z niego lewicowego sabotażystę na tronie Piotra, nie jest to jego wymysł, ale trwały – nawet jeśli przykryty warstwą kurzu – element nauczania Kościoła), że własność prywatna nie jest wartością absolutną. Wręcz przeciwnie: podstawową wartością jest powszechne przeznaczenie dóbr, a własność prywatna jest jedynie narzędziem, którego nie wolno fetyszyzować. Populistom Franciszek zarzuca wykorzystywanie instytucji państwowych i „woli ludu” do własnych, egoistycznych, politycznych potrzeb, wyłącznie w celu zagarniania większej władzy, a nie w imię dobra wspólnego. Utylitarystom papież wytyka, że redukują relacje międzyludzkie do wzajemnej wymiany usług, robiąc z ludzi nie braci, lecz wyłącznie obcych sobie i wykorzystywanych – nomen omen, utylitarnie – „współpracowników”. Mnóstwo uwag krytycznych ma papież do nacjonalistów, którzy próbują żerować na lękach przed „obcym”, aby tworzyć fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Krytykuje jednak także kosmopolitów, którzy w imię niekontrolowanej globalizacji, zazwyczaj w imię zysków międzynarodowych koncernów, niszczą lokalną tożsamość i pozbawiają miejscowe ludy poczucia własnej odrębności, narzucając im zamiast niej swoje zwyczaje i kulturę.

Nie byłoby dobrze, gdyby encyklika będąca, bądź co bądź, dokumentem nauczania Kościoła (a nie organizacji społecznej) oprócz krytyki nie zawierała części pozytywnej, i to odwołującej się do Ewangelii. Papież

taką odpowiedź wszakże proponuje. Przypomina – to niby truizm, który w dzisiejszej rzeczywistości bywa jednak zażarcie kontestowany – że najważniejszym przykazaniem wiary katolickiej jest przykazanie miłości bliźniego. Że wszyscy jesteśmy zobowiązani do rzeczywistego kontaktu z drugim człowiekiem – nie kontaktu interesownego, ale dialogu, zobaczenia w nim pełni jego człowieczeństwa. Największej siły tej encykliki upatrywałbym właśnie w pokazaniu pełnej przestrzeni zagrożeń, jakie patologie współczesnego świata stanowią dla przykazania miłości. Nie obyło się nawet bez wskazania na niebezpieczeństwo, jakie niosą ze sobą social media tworzące bańki światopoglądowe i fałszywe więzi będące ersatzem autentycznych więzi międzyludzkich. Wydaje się, że wiele więcej, niż pokazać katolikom, co im przeszkadza we wdrażaniu w życie nauczania Ewangelii, papież zrobić nie mógł.

Encyklika ma jednak nie tylko zalety. Jak na dokument powszechny zbyt wyraźnie widać, że jest skierowana do określonego odbiorcy – i jest to odbiorca ze świata Zachodu, ze szczególnym uwzględnieniem Stanów Zjednoczonych. Trudno odebrać ustęp o „budowaniu murów” jako coś innego niż słabo zawoalowaną krytykę polityki prowadzonej przez Donalda Trumpa. W ten sposób należy czytać także fragmenty o populizmie czy napięciach rasowych. Brakuje natomiast odniesienia chociażby do kwestii „słonia w salonie”, jakim są Chiny, z ich cynicznym, wyrafinowanym, antyludzkim kolektywizmem. Trudno tutaj przesadnie winić Franciszka, skoro – jak wspomniałem – tekst jest skierowany głównie do katolików, których w Chinach jest niewielu i którzy mają minimalny wpływ na tamtejszą politykę. Niemniej tak wyraźne wymierzenie ostrza krytyki w stronę Zachodu odbiera tekstowi nieco z jego uniwersalności. Widać to zwłaszcza we fragmentach, w których papież uderza w doktrynę odstraszania nuklearnego – odejście od niej byłoby możliwe tylko w wypadku powszechnego rozbrojenia, co wymagałoby przecież współpracy nie tylko przywódców z kręgu kultury chrześcijańskiej. Na pewno tam, gdzie tekst wkracza w sferę realpolitik, można kwestionować jego realność. Warto zatem odczytać go jako to, czym jest w istocie – jako wielki podręcznik zbiorowej pokuty dla katolików z krajów rozwiniętego Zachodu.

Piotr Wilkin jest doktorem filozofii i magistrem informatyki, obecnie pracuje w branży IT. W wolnych chwilach zajmuje się stykiem kognitywistyki, filozofii języka i umysłu.

Nieobecne

Zuzanna Flisowska-Caridi Duża to radość czytać papieski dokument opowiadający się jasno za budowaniem pokoju i potępiający formy przemocy, które w historii były usprawiedliwiane pod różnymi doniosłymi pretekstami: karę śmierci i wojnę. Bardzo się cieszę, że papież, być może jedna z ostat→nich osób na świecie, na które ludzie wciąż jeszcze →

Największą siłą tej encykliki jest ukazanie zagrożeń, jakie patologie współczesnego świata stanowią dla przykazania miłości.

patrzą, szukając duchowego lub moralnego autorytetu, konsekwentnie i wyraźnie upomina się o osoby ubogie i wykluczane przez układy ekonomiczne i polityczne. Słucham go uważnie, gdy mówi, że wszyscy mamy swoje niezbywalne zadanie w budowaniu pokoju, bo wszyscy „jesteśmy odpowiedzialni za słabość innych”. Doceniam, że przypomina, iż nasze zaangażowanie składa się z hojności, codziennej pracy i głębi duchowej. Gdy tak wielu z nas przekonało się, że globalny styl życia i sposób zarządzania dobrami prowadzą nas ku przepaści, encyklika „Fratelli tutti” – nazywając wiele spośród naszych lęków – pokazuje również nadzieję na wspólne wyjście z patowej, zdawałoby się, sytuacji. Głos papieża w tej sytuacji jest jasny i bardzo ewangeliczny.

Liczne kwestie, które poruszane są w trzeciej encyklice Franciszka, powinny być pouczeniem dla ludzi kreujących politykę w wielu krajach, w tym także w Polsce. Znajomo brzmi sytuacja opisywana w punkcie 15: „Najlepszym sposobem, by panować i posuwać się naprzód bez ograniczeń, jest sianie rozpaczy i budzenie ciągłej nieufności, nawet jeśli jest to zakamuflowane pod maską bronienia pewnych wartości”. Złowrogie ostrzeżenie stanowią zaś dla nas słowa: „Ignorowanie istnienia i praw innych osób prędzej czy później prowadzi do jakiejś formy przemocy, często niespodziewanej”. Dobrze by było, żebyśmy jako społeczność, ale i jako pojedyncze osoby, wsłuchali się w ten przekaz.

Ważne, żebyśmy zauważyli – obok trafnych i cennych spostrzeżeń – także to, co się w tej encyklice nie pojawiło. Jeszcze przed jej publikacją padały ze strony komentatorów i katolickich aktywistek uwagi, że tytuł „Fratelli tutti” kontynuuje kościelną tradycję zwracania się do wszystkich ludzi jako do mężczyzn i pomija kobiety w powszechnym wezwaniu do solidarności. Niestety, ostrzeżenia te po części się potwierdziły: choć pierwszy werset tekstu precyzuje, że jest to wezwanie skierowane i do mężczyzn, i do kobiet, to w treści encykliki wyraźnie brakuje perspektywy połowy Kościoła.

Oprócz punktu 23 nie znajdziemy tu analizy problemów wynikających specyficznie z nierówności między kobietami i mężczyznami. A przecież jest jasne, że ucisk i przemoc wobec kobiet, niejednokrotnie usprawiedliwiane religijnym światopoglądem, godzą w sprawiedliwość i pokój na całym świecie. Jak silnym orężem przeciw temu byłby wspólny głos przywódców religijnych odcinający się od tego typu argumentacji! Ostatni rozdział encykliki „Religie w służbie braterstwa” jest bez niego boleśnie niemy.

Gdy papież pisze, że „Kościół potrzebował tak wiele czasu, by potępić z mocą niewolnictwo i różne formy przemocy”, nie sposób nie zapytać, dlaczego Kościół wciąż potrzebuje kolejnych lat na otwarte podjęcie problemu wykluczenia kobiet. Dlaczego papież zauważający, że „niedopuszczalne jest, aby jakaś osoba miała mniej praw, ponieważ jest kobietą” i że „nasze społeczeństwo

zyskuje na tym, kiedy […] każda grupa społeczna czuje się naprawdę jak u siebie w domu”, nie dostrzega, że w samym Kościele wiele kobiet, w tym zakonnych, nie może się taką równością i swobodą cieszyć?

I rzeczywiście, jeśli kobiety w Kościele byłyby traktowane jak równoprawni członkowie rodziny, nasza społeczność by na tym zyskała. Wówczas moglibyśmy na przykład przeczytać we fragmentach encykliki poświęconych walce z handlem ludźmi o doświadczeniach sióstr zakonnych, które na co dzień pracują z ofiarami tego handlu. Moglibyśmy zainspirować się przykładami aktywistek pokojowych, społeczniczek, świętych kobiet. Tymczasem osoby, na które powołuje się w swojej encyklice papież, to wyłącznie mężczyźni.

Bez kreowania prawdziwej wspólnoty kobiet i mężczyzn poważnie ryzykujemy, że światowy pokój i globalna solidarność rzeczywiście pozostaną tylko idealistycznym snem.

Zuzanna Flisowska-Caridi jest teolożką i historyczką sztuki. Pracuje w międzynarodowej inicjatywie Voices of Faith, która działa na rzecz udziału kobiet w kierowaniu Kościołem.

Papież chłoszcze neoliberalizm

Ignacy Dudkiewicz „Sam rynek nie rozwiązuje wszystkiego, chociaż czasami chcą, abyśmy uwierzyli w ten dogmat wiary neoliberalnej. To kiepski, powracający sposób myślenia, który zawsze proponuje te same recepty w obliczu wszelkich wyzwań. Neoliberalizm sam się powiela, uciekając się do magicznej teorii […] «skapywania» […]. Koniec historii był inny, a dogmatyczne receptury panującej teorii ekonomii nie okazały się nieomylne”. Te słowa napisał nie Slavoj Žižek, Janis Warufakis czy Adrian Zandberg, ale papież Franciszek. Jego nowa encyklika to akt oskarżenia wobec neoliberalizmu, populizmu, nacjonalizmu oraz możnych tego świata. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jego głos lepiej współbrzmi z diagnozami i receptami lewicy niż liberałów czy prawicy.

Antykapitalistyczne treści w nauczaniu Franciszka nie są niczym nowym. We „Fratelli tutti” jego krytyka rynków finansowych, spekulacji, podporządkowania polityki dyktatowi ekonomii znajduje jednak całościowy wyraz. Papież krytykuje – odnosząc się do klasycznej triady – indywidualizm, który „nie czyni nas bardziej wolnymi, bardziej równymi, bardziej braćmi”. Zżyma się na dyktat wydajności, „obsesję obniżania kosztów pracy” i „zmniejszania kosztów ludzkich”. Pisze: „Jeśli społeczeństwo kieruje się przede wszystkim kryteriami wolnego rynku i skuteczności, […] braterstwo będzie tylko kolejnym romantycznym wyrażeniem”. Opisuje, jak obecny kształt gospodarki wypycha osoby „nieużyteczne” na „peryferie znajdujące się blisko nas, w centrum miasta, lub we własnej rodzinie”, czyniąc z tych osób „ukrytych uchodźców” traktowanych w społeczeństwie jak ciała obce.

Jednoznacznie stwierdza, że dobroczynność i wielkoduszność nie wystarczą. Poparcie dla aktywnego w gospodarce i rozwiązywaniu problemów społecznych państwa opisuje jako zależne od statusu ekonomicznego, oskarżając bogatych, że nie potrafią spojrzeć dalej niż na czubek własnego nosa. Sam wzywa do „walki ze strukturalnymi przyczynami ubóstwa, nierównością, brakiem zatrudnienia, ziemi i mieszkań, negowaniem praw społecznych i pracowniczych”. Jak pisze, jest to „stawianie czoła niszczącym efektom imperium pieniądza”.

Domaga się, by uznać pożywienie, wodę, dach nad głową oraz dostęp do opieki zdrowotnej za niezbywalne prawa człowieka. Krytykuje sytuację, w której są one dostępne wyłącznie dla wybranych, a bez reakcji pozostaje niezapewnianie ich olbrzymim grupom ludności. Nie ma wątpliwości, skąd się to bierze. Ponownie uderza w możnych i silnych: „Wojny, zamachy, prześladowania z powodów rasowych lub religijnych, a także liczne wykroczenia przeciw ludzkiej godności są oceniane na różne sposoby w zależności od tego, czy są one zgodne z określonymi interesami, głównie gospodarczymi, czy też nie. To, co jest prawdą, gdy jest wygodne dla możnego, przestaje nią być, gdy mu się to nie opłaca”.

Swoją krytykę kapitalizmu i neoliberalizmu odnosi również do zagadnień globalnych. Jego sposób mówienia o relacjach międzynarodowych – ekonomicznych i politycznych – zdaje się korzystać z perspektywy neokolonialnej, co w przypadku papieża wywodzącego się z kraju globalnego Południa nieszczególnie dziwi. Według Franciszka pokój światowy nie będzie możli→wy bez oddania sprawiedliwości wielowiekowemu →

Osoby, na które powołuje się w swojej encyklice papież, to niestety wyłącznie mężczyźni.

cierpieniu i wyzyskowi ubogich – zarówno osób, jak i całych społeczeństw. Po raz kolejny wiele uwagi poświęca papież sytuacji i prawom migrantów i migrantek. Postuluje całkowitą rezygnację z broni jądrowej i przekazanie znaczącej części środków dotąd wydawanych na zbrojenia na światowy fundusz, który wyeliminowałby głód i wsparł rozwój krajów najuboższych.

Wiele z tego, co pisze, można uznać za naiwniactwo. Tak zresztą reagują na encyklikę konserwatyści i liberałowie w wielu krajach, zarzucając papieżowi pięknoduchostwo i oderwanie od rzeczywistości. Nie sądzę jednak, by Franciszek coś sobie z tego robił. Pisze on: „Na fałszywe «wszystko jest złe» odpowiada się «nikt nie może tego naprawić», «cóż ja mogę zrobić?». W ten sposób podsyca się rozczarowanie i beznadzieję, a to nie sprzyja duchowi solidarności i hojności. Pogrążanie ludu w zniechęceniu to zamknięcie doskonałego błędnego koła: tak działa niewidzialna dyktatura skrytych interesów, które zawładnęły zasobami i zdolnościami do wyrażania opinii i myślenia”. Namawia także do „marzenia i myślenia o innej ludzkości. Można tęsknić za planetą, która zapewni ziemię, dom i pracę dla wszystkich. To jest prawdziwa droga do pokoju, a nie głupia i krótkowzroczna strategia siania strachu i nieufności w obliczu zagrożeń zewnętrznych”.

Być może więc przypisywane różnym autorom stwierdzenie, że łatwiej wyobrazić sobie dziś koniec świata niż koniec kapitalizmu, nie dotyczy Franciszka, który zdaje się widzieć realne zagrożenie pierwszym, ale jest także w stanie wyobrazić sobie drugi. Może to nieżyciowe. Może to naiwne. Ale jednak przede wszystkim budujące i inspirujące.

Tekst jest skrótem z artykułu opublikowanego w tygodniku „Przegląd”.

Ignacy Dudkiewicz jest redaktorem naczelnym Magazynu Kontakt.

Ofiary na ołtarzu zysku

Tymoteusz Pyda Gdy pierwszy raz usłyszałem o tytule nowej encykliki papieża Franciszka, od razu przyszły mi na myśl słowa świętego Pawła. Pisząc do Galatów: „Nie ma już Żyda ani Greka, nie ma niewolnika ani wolnego, nie ma mężczyzny ani kobiety…”, wyraził on myśl bardzo podobną do najnowszego przesłania biskupa Rzymu. Wszyscy są braćmi! Jak często i jak łatwo przychodzi mi oddzielać i osądzać drugiego tylko dlatego, że w jakiś sposób różni się ode mnie: przez język, kulturę, religię, orientację seksualną… Już na początku dokumentu papież przypomina, „że Bóg «stworzył wszystkich ludzi równymi w prawach, obowiązkach i godności, i powołał ich, aby żyli razem jako bracia i siostry»”. Chrystus przecież umarł za wszystkich, a nie tylko za wybranych, najmoralniejszych.

Dlaczego ta encyklika jest istotna? Bez wątpienia odpowiada na wyzwania czasu pandemii i kryzysu, którego doświadczamy i z którym nie wiadomo jak długo jeszcze będziemy się zmagać. Franciszek zauważa wiele odcieni zapaści – na polu ekonomicznym, ale także ekologicznym, moralnym czy humanistycznym. W obliczu wyzwania możemy stać się bardziej lub mniej ludzcy. Papież zdaje się mówić, że zamknięcie i poszukiwanie rozwiązań w nacjonalizmie oraz całkowite odgrodzenie się od tradycji i własnej – państwowej, rodzinnej – tożsamości to recepty równie złe. W kolejnych punktach pierwszego rozdziału nadzwyczaj trafnie opisuje elementy obecnej rzeczywistości: odejście od akceptacji powszechnego obowiązywania praw człowieka, niemal bezustanne konflikty i wojny, które dzieją się na uboczu życia możnych i wielkich tego świata, zagrożenia związane ze złudzeniem komunikacji, jakie oferują media cyfrowe, i coraz powszechniejszym wykorzystywaniem informacji nie ku dobru, ale raczej dla zaspokojenia potrzeby bycia zawsze na czasie, zawsze online.

We „Fratelli tutti” szczególnie przemawiają do mnie rozważania na temat przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, a zwłaszcza zdanie z punktu 74: „W tych, którzy mijają z oddali, jest pewien szczegół, którego nie możemy lekceważyć: byli to ludzie religijni”. Nadal zbyt często pozwalam sobie na widzenie rzeczywistości jako podzielonej na sfery sacrum i profanum, które oddziela niewidoczna, ale bardzo mocna granica. Zbyt często po pobożnej modlitwie i uczestnictwie w liturgii zdarza mi się odwrócić wzrok od bliźniego w potrzebie czy zła, którego nie chcę zobaczyć. To, że tak czynimy, nie zawsze jest naszą winą. Papież zwraca uwagę, że niewłaściwy system ekonomiczno-społeczny może oddalać nas od drugiego człowieka – promując „najlepszych” i „zaradnych” oraz nieustannie zwiększając zakres ich wolności, sprawia, że wszyscy słabsi, mniej wydajni i mniej skuteczni stają się ofiarami składanymi na ołtarzu zysku i rozwoju. Powrót do tradycyjnie chrześcijańskiego przekonania o powszechnym przeznaczeniu dóbr stworzonych, o którym Franciszek przypomina, może być skutecznym remedium na obecne problemy wynikające z dramatu ubóstwa, bezrobocia i ogromnych nierówności majątkowych wśród społeczeństw na całym świecie.

Chciałbym, aby Kościół w Polsce, obecnie tak mocno przejęty dyskusjami o tym, kto mniej, a kto bardziej czci Boga przez taką lub inną postawę, dołączył do modlitwy papieża: „Jednocześnie prosimy Boga o umocnienie jedności w Kościele, jedności ubogaconej różnorodnościami, które jednają się dzięki działaniu Ducha Świętego” oraz usłyszał, że „Jezus Chrystus nigdy nie zachęcał do podsycania przemocy i nietolerancji”. Chciałbym bowiem, aby chrześcijanie w naszym kraju znów byli „gwiazdami pośród ciemności”.

Tymoteusz Pyda jest filozofem i współpracownikiem miesięcznika „Adeste”. Na co dzień zaangażowany w duszpasterstwie przy dominikanach w Katowicach, koordynator inicjatywy Deptak.

Głos zranionego w Kościele

Robert Fidura W punkcie 60. nowej encykliki Franciszek pisze: „W Nowym Testamencie nakaz Hillela został wyrażony w sposób pozytywny: «Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie. Albowiem to jest [istota] Prawa i Proroków» (Mt 7,12). Wezwanie to jest powszechne, zmierza do ogarnięcia wszystkich jedynie ze względu na ich człowieczeństwo, ponieważ Najwyższy Ojciec Niebieski «sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi» (Mt 5, 45). Dlatego też pojawia się żądanie: «Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny» (Łk 6, 36)”.

To wezwanie do każdego. Wyjątków nie ma. Dotyczy to wszystkich, którzy mienią się chrześcijanami. Także mnie, choć z łatwością mógłbym pewnie się z tego wyłączyć: przecież też jestem poszkodowanym, przecież mnie również dotknęło zło. Zmieniło moje życie na zawsze. Jestem połamany i pokręcony, nie ufam, zdarza mi się nadużyć alkoholu, boję się ludzi, mam niską samoocenę, w mojej głowie siedzi demon pamięci tamtych wydarzeń, reaguję niewspółmiernie, kiedy ktoś nieznajomy próbuje mnie dotknąć – tak zareagowałem kilka dni temu na weselu siostrzeńca, odepchnąłem rękę człowieka. Wspomnienia eksplodują we mnie pod wpływem zapachu jego perfum i charakterystycznego dla niego gestu, na widok fotela z charakterystyczną tapicerką. Myślę, że znalazłoby to zrozumienie u innych, przyjęliby moje tłumaczenie. Nic trudnego. →

Liberałom papież przypomina, że własność prywatna nie jest wartością absolutną. Podstawową wartością jest powszechne przeznaczenie dóbr.

Choć nietrudne, to pod każdym względem z gruntu złe. „Wezwanie jest powszechne”. Jasne, nie wszystko mogę. Nie do wszystkiego się nadaję. Ale są takie rzeczy, które mogę robić: mówić o tym, co mnie spotkało, jak to się odbiło na moim życiu, co jest mi potrzebne, gdzie boli i na którą ranę potrzebuję opatrunku w pierwszej kolejności. Czy zastosowane leczenie przynosi dobre skutki, czy nie. Wielu nieprzytomnych – jak ten z przypowieści o miłosiernym Samarytaninie – leży jeszcze przy drodze. Ja, choć obolały i z ranami, wyszedłem już z gospody. Ci, którzy nie doświadczyli wykorzystania, nie zrozumieją tych, którzy przez to przeszli. Tak jak my, nieumarli, nie rozumiemy tych bez naszych doświadczeń. Ja odzyskałem głos. Niezdarnie mogę opowiadać o moich przejściach i prosić o pomoc dla każdego, kogo spotkał ten horror. Tylko czy ktoś zechce słuchać?

Robert Fidura (Wiktor Porycki) jest członkiem Rady Fundacji Świętego Józefa powołanej przez Konferencję Episkopatu Polski. Ofiara dwóch duchownych. Z zawodu heraldyk.

Czułość lub przynajmniej uprzejmość

Jan P. Gałkowski W swojej mowie noblowskiej Olga Tokarczuk nazwała czułość „najskromniejszą odmianą miłości”. Według noblistki czułość jest „głębokim przejęciem się drugim bytem, jego kruchością, niepowtarzalnością, jego nieodpornością na cierpienie i działanie czasu”. Dodała też, że jest to ten rodzaj miłości, który „nie pojawia się w pismach ani w ewangeliach, nikt na nią nie przysięga, nikt się nie powołuje”. Pamiętam, że słuchając tej pięknej mowy, zdziwiłem się uwagą, że nie można czułości znaleźć w Ewangeliach. Gdy byłem małym chłopcem, mój ojciec niepokoił się faktem, że wśród opowieści biblijnych najbardziej interesują mnie wojny, oblężenia miast czy krwawe bitwy. Czytał mi wtedy na głos wybrane przez siebie krótkie fragmenty Ewangelii o Jezusie, który „knota tlejącego nie dogasi” – pełne czułości właśnie. Czyż Jezus nie mówił z czułością o ptakach, o które troszczy się Ojciec niebieski, lub o ziarnku gorczycy, które wyrasta na piękne drzewo? Czyż nie przytulał czule dzieci, czyż nie był czuły wobec przyjaciół? To jedne z najpiękniejszych wspomnień mojego dzieciństwa.

Czytając „Fratelli tutti”, przypomniałem sobie ponownie o czułości, gdyż mówi o niej Franciszek. Temat ten musi być dla niego w jakiś sposób ważny, bo papież pisze o czułości nie pierwszy raz. Uwagi o niej w kontekście troski o stworzenie znajdziemy w „Laudato si’”, jeszcze więcej o czułości pisze Franciszek w „Amoris laetitia”, a w „Evangelii gaudium” mówi nawet o rewolucji czułości! „Czym jest czułość?” – pyta Franciszek także w najnowszej encyklice i od razu odpowiada: „To miłość, która staje się bliska i konkretna. Jest to ruch, który pochodzi z serca i dociera do oczu, uszu, rąk”.

Dlaczego piszę o sprawie tak drobnej, skoro encyklika porusza liczne (aż zbyt liczne…) tematy tak ważkie jak prawo własności, wojna, pamięć o Shoah, kara śmierci, dialog międzyreligijny, internetowy

hejt, populizm, reforma ONZ czy przemoc wobec kobiet? Te sprawy drobne, cnoty dziś często zapominane – jak czułość właśnie, ale także łagodność, którą mamy okazywać każdemu człowiekowi, troska o to, by nie zranić słowem lub gestem, zrozumienie tworzące jedność – wydają mi się delikatnie, lecz konsekwentnie wpisane między wiersze tej encykliki oraz innych wypowiedzi Franciszka.

We „Fratelli tutti” przeczytamy także o uprzejmości, która według autora nie jest tylko kwestią dobrych manier, grzeczności bądź „postawą powierzchowną czy burżuazyjną”. Ludzie pielęgnujący uprzejmość „stają się gwiazdami pośród ciemności”. Czyż nie znamy ludzi, którzy swoją uważnością, podarowanym dobrym słowem czy uśmiechem lub niespodziewanym telefonem rozświetlają naszą codzienność?

Może właśnie czułość, albo jeszcze zwyczajniejsza uprzejmość, pozwolą na to, aby w Polsce byli dostrzeżeni ci, których Franciszek nazywa „uchodźcami ukrytymi” – traktowani jako ciała obce, zepchnięci na peryferie, choć są „blisko nas, w centrum miasta lub we własnej rodzinie”. Franciszek pisze, że „każdy brat cierpiący, opuszczony lub lekceważony przez moje społeczeństwo, jest egzystencjalnym cudzoziemcem, nawet jeśli urodził się w tym samym kraju. Może i jest obywatelem posiadającym wszystkie potrzebne dokumenty, ale ludzie sprawiają, iż czuje się jak cudzoziemiec we własnym kraju”. Przykładami – niewątpliwie trafnymi – takich ukrytych uchodźców są dla Franciszka osoby z niepełnosprawnościami czy osoby stare. Można jednak niestety z łatwością wskazać także inne kategorie osób odrzucanych czy nawet publicznie dehumanizowanych.

Franciszek pisze, że są „wierzący, którzy uważają, że ich wielkość polega na narzucaniu swoich ideologii innym lub na obronie prawdy z użyciem przemocy, albo na potężnych manifestacjach siły”. Jeśli będą oni czytali tę encyklikę, to mam nadzieję, że natchną ich słowa o czułości lub przynajmniej te o uprzejmości.

Jan P. Gałkowski jest socjologiem i etykiem, adiunktem w Instytucie Nauk Socjologicznych Uniwersytetu Rzeszowskiego. Ostatnio wydał książkę „Jedność świata. Ulricha Becka socjologia kosmopolityzmu”.

Zofia Różycka facebook.com/zofiarozycka

This article is from: