9 minute read

Reni Eddo-Lodge: Kwestia feminizmu

Kwestia feminizmu

Skoro feminizm rozumie patriarchat, ważne, aby zadać sobie pytanie, dlaczego tak wiele feministek ma trudność z rozumieniem białości jako struktury politycznej w dokładnie taki sam sposób. Nasze najważniejsze struktury polityczne są pełne mężczyzn i na podobnej zasadzie opanowane przez białych.

Advertisement

Reni Eddo-Lodge Helena Leszczyńska

Publikujemy fragment książki „Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry?”. Przedruk rozdziału w tłumaczeniu Anny Sak dzięki uprzejmości Wydawnictwa Karakter, Kraków 2018.

Wpaździerniku 2012 roku siedziałam w zimnej bibliotece uniwersyteckiej i z furią wystukiwałam na klawiaturze blogowy post na temat rasizmu i feminizmu. Powinnam powtarzać materiał do egzaminów, ale byłam tak poirytowana, że ledwo mogłam usiedzieć. W tamtym roku premierę miał przyjęty z uznaniem przez krytyków serial telewizyjny Leny Dunham „Dziewczyny”. Doceniono go za trafne portretowanie życiowych perypetii młodych kobiet. Jego bohaterki imały się niskopłatnych prac i czekały na właściwy początek swojego życia. Kłóciły się między sobą i borykały z zazdrością, małostkowością oraz problemami z akceptacją swojego ciała. Wszystko to znałam z własnego doświadczenia i doświadczenia moich koleżanek. Większość z nas brnęła mozolnie naprzód, balansując między bezpłatnymi stażami a pracą w barach albo w handlu detalicznym, w nadziei, że zgarniemy takie same nagrody za pracowitość jak pokolenie przed nami. Liczyłyśmy na pracę od dziewiątej do piątej i na porządne mieszkanie. Myślałyśmy, że jeśli tylko wystarczająco się przyłożymy do pracy, pozbędziemy się tej paniki, która ogarnia cię, gdy zdajesz sobie sprawę, że nie masz skąd wziąć na czynsz w następnym miesiącu. Scenariusze kolejnych odcinków „Dziewczyn” były nam szalenie bliskie. Ale serial, z akcją rozgrywającą się w Nowym Jorku, epatował białością. Z tego powodu trudno było podzielać zdanie komentatorów, którzy okrzyknęli go najbardziej feministycznym programem telewizyjnym od wielu dekad. Serial dał pretekst do jednej z najgłośniejszych w ostatnich latach debat o problemie, jaki ma z rasą feminizm. Niektórzy utrzymywali, że gdyby Dunham na siłę wpisała do scenariusza czarne bohaterki, byłoby to zwykłym tokenizmem. Inni zwracali uwagę, że osadzenie akcji serialu z wyłącznie białą obsadą w jednym z najbardziej rasowo zróżnicowanych miast w Ameryce trąci absurdem. Dla mnie rzecz była oczywista. Tak naprawdę nie chodziło o serial telewizyjny, choć ten był symptomem szeroko rozpowszechnionego problemu. W zakończeniu blogowego posta napisałam: „Kiedy feministki widzą problem w panelach dyskusyjnych z udziałem samych mężczyzn, ale nie dostrzegają go w programach telewizyjnych z udziałem samych białych, warto zastanowić się nad tym, w czyim imieniu tak naprawdę walczą”.

Teraz, gdy o tym myślę, wydaje mi się, że mojej pasji nie obudziła kwestia reprezentatywności i uwzględniania czarnych twarzy. Problem nie polegał na tym,

aby nas dostrzegano albo uwzględniano. Przywykłam do tego, że nie widziałam pozytywnych odwzorowań czarnych w kulturze popularnej. Stuprocentowo biały serial telewizyjny nie był dla mnie niczym nowym. Tak naprawdę wytrącała mnie z równowagi łatwość, z jaką biali bronili swoich arcybiałych przestrzeni i stref. Siedzieli w nieprzenikalnej bańce, razem ze swoim feminizmem. Więcej: feministki, które rzekomo agitowały za lepszym światem dla wszystkich kobiet, miały w nosie czarnych, a co za tym idzie – kobiety o innym kolorze skóry niż biały. Równość płci domaga się interwencji, a rasa może siedzieć w kącie, zapomniana. […]

W brytyjskim feminizmie pytanie, czy kobieta może mieć feministyczne poglądy i robić rzeczy tradycyjnie kojarzone z kobiecością, emocjonowało kobiece czasopisma w latach 90. i na początku dwutysięcznych. Czy można być feministką i nosić szpilki? Czy można być feministką i się malować? Czy można być feministką i robić sobie manikiur? Trudno wyobrazić sobie bardziej powierzchowne pytania – a dały one początek najbardziej powierzchownym artykułom w prasie kobiecej. Wszystkie pytania w stylu „Czy można być feministką i…?” były oparte na wyświechtanych stereotypach na temat feministycznego aktywizmu z patriarchalnej prasy lat 70., opisującej feministki jako ubrane w spodnie ogrodniczki rozgniewane baby, które chcą zgnieść mężczyzn obutymi w martensy stopami. W tym stereotypie przerażającej wyimaginowanej feministki, którą nigdy nie chciałaby być żadna kobieta, wygląd zewnętrzny był zaprzeczeniem wszelkich kanonów urody.

Była to oczywiście kompletna bzdura. Jeśli ostatnie pięć lat nauczyło nas czegoś, to tego, że feminizm jest ruchem o szerokim przekroju społecznym, który ma mniej wspólnego z pielęgnowaniem własnego wyglądu, a więcej z pielęgnowaniem swoich poglądów. Zamiast o wysokie obcasy i szminkę, powinnyśmy pytać o kwestie pilniejsze: czy można być feministką i sprzeciwiać się prawu do aborcji? Czy można być feministką i osobą świadomie niedouczoną w kwestiach rasizmu? […] →→

Wytrącała mnie z równowagi łatwość, z jaką biali bronili swoich arcybiałych przestrzeni i stref.

Kiedy wyrażenie „biały feminizm”, używane w znaczeniu pogardliwym, zwiększyło obieg w słowniku feministycznym, jego popularność zbulwersowała niektóre białe feministki. Ta odruchowa awersja do tego wyrażenia – często będąca reakcją na wnikliwą krytykę konsekwencji rasizmu strukturalnego – wynikała jednak bezsprzecznie z potrzeby bronienia białości jako pewnego uprawnienia, nie z pragnienia refleksji nad sensem zbitki słownej „biały feminizm”. Co dla twoich feministycznych poglądów znaczy to, że ktoś jest tłamszony, stopowany i upośledzany przez białość?

Skoro feminizm rozumie patriarchat, ważne, aby zadać sobie pytanie, dlaczego tak wiele feministek ma trudność z rozumieniem białości jako struktury politycznej w dokładnie taki sam sposób. Nasze najważniejsze struktury polityczne są pełne mężczyzn i na podobnej zasadzie opanowane przez białych. W tej przestrzeni przytłaczającej białości zawsze można odnaleźć szerokie spektrum opinii. Politykę w dużej mierze tworzą biali mężczyźni w średnim wieku przekazujący sobie pałeczkę. Co jakiś czas, w ukłonie wobec różnorodności, do gry wprowadzana jest biała kobieta w średnim wieku. Tym, co jednoczy różniące się perspektywy polityczne, jest kategoryczna odmowa podważania białego konsensu.

Biały feminizm to polityka, która flirtuje z mitami takimi jak „nie zauważam rasy”. Polityka, która upiera się, że mówienie o kolorze skóry podsyca rasizm – odbierając ludziom kolorowym możliwość wyrażania swojego ja. Polityka, która nakazuje kolorowym ciche i potulne asymilowanie się w rasistowskich strukturach instytucjonalnych. Polityka, w której kolorowi nigdy nie ustalają priorytetów. Spychani są za to na pozycje, z których mogą jedynie reagować na to, co się dzieje, i gorączkowo gonić resztę świata. Zdominowany przez białe kobiety feministyczny jednomyślny dyskurs polityczny dopuszcza kolorowych do miejsca przy stole, jeśli są gotowi zgodzić się na tokenizm, ale mówi „nie”, jeśli spróbują pociągnąć wspomnianą jednomyślność do odpowiedzialności – by nie wspomnieć o wprowadzaniu jakichkolwiek zmian strukturalnych. Biel ustawia się na pozycji normy. Nie daje się poznać jako to, czym jest naprawdę. Tak zwany „obiektywizm” i „rozsądek” są jej najskuteczniejszymi i najbardziej podstępnymi narzędziami podtrzymywania władzy. Biały feminizm można skonceptualizować jako feministyczne skrzydło wspomnianego konsensu politycznego. To zbiór białocentrycznych feministycznych wartości i przekonań, które przypadają do gustu

niektórym kobietom. Ogromną rolę grają w nim inne czynniki, jak choćby wyznaczniki klasy społecznej.

Biały feminizm nie jest szczególnie groźny sam w sobie. Staje się problemem, gdy jego ideały zaczynają dominować – są przedstawiane jako uniwersalne, dotyczące wszystkich kobiet. To problem, ponieważ postrzegamy ludzkość przez pryzmat białości. Dotyka on także feminizmu, to nieuniknione. W rezultacie biały feminizm umacnia swoją pozycję, podczas gdy te, które rzucają mu wyzwanie, zyskują miano awanturnic. Gdy piszę o białym feminizmie, nie sprowadzam białej kobiecości do kwestii koloru skóry. Białość to stanowisko polityczne, a rzucanie jej wyzwania w przestrzeniach feministycznych nie prowadzi do sporu typu „wet za wet”, ponieważ uprzedzenia, żeby odniosły odpowiedni skutek, muszą być poparte władzą.

Polityka białości wykracza poza czyjkolwiek kolor skóry. Pełni w umyśle funkcję okupanta. To ideologia polityczna, której zamysłem jest utrzymanie władzy poprzez panowanie i wykluczenie. Każdy może ją przyjąć za swoją, tak jak każdy może się jej przeciwstawić. Białe kobiety biorą wyrażenie „biały feminizm” bardzo do siebie, choć zarazem dotyczy ich i nie dotyczy. Nie chodzi w nim o kobiety, które są feministkami i są białe. Chodzi o kobiety łączące poglądy feministyczne z polityką białości, która jest w swej istocie wykluczająca, dyskryminująca i strukturalnie rasistowska. Określenie „biały feminizm” z dużym prawdopodobieństwem pasuje do tych osób, które utożsamiają się z feminizmem, lecz nigdy nie zastanawiały się, co znaczy być białą. Te z nas, które każdą krytykę polityki zdominowanej przez białych odczytują jako atak na siebie samą jako osobę białą, przypuszczalnie są częścią problemu. Kiedy białe feministki nie orientują się w kwestiach rasowych, najczęściej nie dzieje się tak dlatego, że mają złe zamiary – choć ich sprzeciw może bardzo szybko przerodzić się w toczącą pianę z ust zjadliwość, gdy ktoś rzuci wyzwanie ich poglądom. Przekonałam się, że one i ja miałyśmy bardzo podobny punkt wyjścia. Wszystkie dorastałyśmy w świecie opanowanym przez białych. Taki jest kontekst, w którym działają białe feministki – system, którego prawie nie zauważają, przynosi im korzyści i jest przez nie powielany. Jednakże ich zmysł krytycznej analizy jest wyczulony na te systemy wykluczenia, takie jak na przykład gender, z których n i e czerpią →korzyści. Bez trudu formułują żarliwe deklamacje

Powinnyśmy pytać o kwestie pilniejsze: Czy można być feministką i osobą świadomie niedouczoną w kwestiach rasizmu?

przeciw patriarchatowi, czując trącające je w żebra ostrze niesprawiedliwości – w pracy w formie nierównej płacy, na ulicy w formie przeciągłych gwizdów pod ich adresem. Zupełnie słusznie mówią: „Dość mam życia w tym świecie zbudowanym na męskie potrzeby! Czuję, że w najlepszym razie mogę z nim walczyć, w najgorszym – muszę nauczyć się sobie w nim radzić”. A jednocześnie tak łatwo je urazić, kiedy podobną analizą obejmuje się ich białość. Byłoby to może śmieszne, gdyby nie było tak karygodne. […]

Obawiam się, że choć biały feminizm jest strawny dla tych, co u władzy, to kiedy zwycięży, sytuacja się zbytnio nie zmieni. Niesprawiedliwość będzie kwitła nadal, tyle że będzie nią zawiadywać więcej kobiet. W feminizmie nie chodzi o równość, a już na pewno nie o wślizgnięcie się ukradkiem do środowiska pracy tworzonego przez mężczyzn i dla nich. Feminizm w swoim najlepszym wydaniu jest ruchem, który działa na rzecz wyzwolenia wszystkich marginalizowanych ekonomicznie, społecznie i kulturalnie przez system ideologiczny obliczony na ich porażkę. To znaczy niepełnosprawnych, czarnych, transseksualistów, kobiet i osób niebinarnych płciowo, osób LGB, ludzi z klasy robotniczej. Idea kampanii na rzecz równości musi być skomplikowana, jeśli chcemy rozwikłać pogmatwaną sytuację, w której się znajdujemy. Feminizm zwycięży, kiedy położymy kres ubóstwu i gdy nie będzie się już wymagało od kobiet pracy na dwa etaty (zarówno zarobkowej, jak i opieki i pracy emocjonalnej na rzecz swojej rodziny) jako czegoś oczywistego.

Chaos, w którym żyjemy, nie jest dziełem przypadku. Skoro stworzyli go ludzie, to również oni mogą zaprowadzić porządek, przebudować struktury w taki sposób, aby służyły wszystkim, nie tylko garstce samolubnych wybrańców. Poza oczywistymi postulatami – wykorzenieniem przemocy na tle seksualnym, likwidacją różnic w zarobkach – feminizm powinien być świadomy klasowości i ograniczeń kultury binarnego podziału płciowego. Musi uznać, że niepełnosprawni nie są „wadliwymi egzemplarzami”, ale raczej to pełnosprawni zawiedli w tym sensie, iż świat przez nich tworzony nie służy wszystkim. Feminizm musi się domagać niedrogich, przyzwoitych, bezpiecznych mieszkań i jednakowego wszędzie dochodu podstawowego. Powinien upominać się o zapłatę dla pełnoetatowych matek i darmowe przedszkola dla dzieci

matek pracujących. Powinien dostrzegać to, że żyjemy w świecie, który kładzie kobietom do głowy, że mają wzbudzać pożądanie, ale karze pracownice seksualne za wykorzystywanie tej sytuacji do zarabiania na życie. Feminizm potrzebuje gruntownego rozpoznania, że seksualność jest płynna, a my powinniśmy marzyć o świecie, w którym ludzi nie spotyka przemoc za przekraczanie sztywnych ról płciowych. Feminizm musi dopominać się o świat, który przyzna się do odpowiedzialności za historię rasizmu i podejmie się stosownego zadośćuczynienia, a także zadania gruntownej dekonstrukcji rasy.

Reni Eddo-Lodge jest brytyjską dziennikarką, pisarką i blogerką pochodzenia nigeryjskiego. Tematyka jej prac obejmuje przede wszystkim feminizm oraz demaskowanie zachowań rasistowskich i przeciwdziałanie im.

Helena Leszczyńska instagram.com/helenayagami

This article is from: