9 minute read
dr AGATA WITTCHEN-BAREŁKOWSKA MIKOŁAJ MACIEJEWSKI Najbliżej teatru
38 Kultura 360°
NAJBLIŻEJ TEATRU O teatralnych czasoprzestrzeniach, spektaklach w Internecie i sile międzyludzkich relacji z Ewą Kaczmarek i Marcinem Głowińskim (Republika Sztuki Tłusta Langusta)
Advertisement
rozmawiają: dr Agata Wittchen-Barełkowska i Mikołaj Maciejewski z NU Foundation zdjęcia: Jakub Wittchen
KUL TU RA 360°
Czym jest i gdzie znajduje się Republika Sztuki Tłusta Langusta? EWA KACZMAREK: Zaczniemy baśniowo: za siedmioma bramami, za wieloma podwórkami, w ostatniej pierzei centrum słonecznego miasta Poznania mieści się Republika Sztuki Tłusta Langusta. Nasza nazwa jest rebusem, zabawą słowną. Ma w sobie zakodowaną nazwę Teatru Usta Usta, który jest gospodarzem tego miejsca. Kiedy istnieliśmy bez siedziby, korzystaliśmy z magazynów na peryferiach miasta, które zrodziły w nas apetyt na centrum. Marzyliśmy, by być w sercu Poznania, mieć po drodze z różnymi ludźmi.
Od 2013 roku można nas znaleźć przy ul. Gwarnej. Na 300 metrach kwadratowych stworzyliśmy dzięki wsparciu Miasta Poznania miejsce, które jest nie tylko teatrem, ale służy też spotkaniom, dyskusjom, panelom, pracy twórczej wielu osób. Gościmy tu różne wydarzenia i spektakle. Odbywają się u nas warsztaty, zajęcia dla dzieci, koncerty, wystawy i wernisaże. MARCIN GŁOWIŃSKI: Ośrodek teatralny to jest może sformułowanie trochę na wyrost, ale nasza działalność zakłada współpracę czy też udostępnianie przestrzeni innym artystom i zespołom. Wspólnie tworzymy środowisko twórcze Poznania, skupiające się wokół teatru, które do dyspozycji ma kilka miejsc w tym mieście.
My jesteśmy jednym z nich i bardzo to sobie cenimy. Lubimy myśleć o sobie jak o społecznej instytucji kultury.
Dziś możemy usiąść w Waszym teatralnym domu i wypić razem kawę, ale przez wiele lat Teatr Usta Usta był teatrem bez siedziby. Można Was było spotkać w najbardziej zaskakujących, wydawałoby się nieteatralnych, przestrzeniach Poznania. Jak wspominacie ten czas? EK: Przez długie lata jako teatr byliśmy bezdomni. Popychało nas to w stronę przekraczania ograniczeń, szukania wyzwań. Wykształciliśmy język teatralny, który oswajał miejsca nieteatralne. Graliśmy na parkingu podziemnym pod Placem Wolności, w CK Zamek, na strychu Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, w Starej Drukarni zanim stała się Concordią Design, w Inner Spaces, w fortach. Krążyliśmy po mieście, graliśmy pomiędzy miejscami – w samochodach i taksówkach, a nawet przez telefon! Próby do spektakli robiliśmy w prywatnych mieszkaniach, w zaprzyjaźnionych kawiarniach i pubach. Dopiero Tłusta Langusta dała nam szansę, żeby zyskać swój dom, co trochę zmieniło nasz sposób pracy i charakter powstających spektakli. MG: To był czas wielkiej przygody, ale spektakle istniejące w formie kolejnych projektów nie sprzyjały ciągłości naszego działania. Pojawiały się na jakiś czas, były trudne do wznowienia i kolejnego pokazania. Teraz, po latach eksperymentów, produkujemy bardziej dramatyczne przedstawienia, tworzone z myślą o naszej scenie. Pojawiło się więcej tekstu, umocniły się relacje zespołowe.
W tym roku Teatr Usta Usta obchodzi dwudziestolecie swojego istnienia. Co się zmieniło w Waszej pracy na przestrzeni lat? MG: Kiedy startowaliśmy 20 lat temu, teatr offowy, z którego się wywodzimy, istniał w kontrze do teatru instytucjonalnego. To mocno określało środowisko i dobór środków. Będąc w offie wypadało robić coś, co będzie bardziej efektowne w myśleniu o przestrzeni czy scenografii. Z czasem te światy zaczęły się przenikać. Wydaje mi się, że teatr instytucjonalny zaczął korzystać z tych środków, które kiedyś były zarezerwowane dla offu. Obecnie podział nie jest już tak wyraźny, środowiska się wymieszały. EK: Nasze spektakle zawsze były i są autorskie – poruszają tematy, które nas interesują, stanowią rodzaj osobistej opowieści o świecie. Nie robimy przedstawień na podstawie gotowych dramatów czy tekstów, tylko takie, które sami wymyślamy i układamy. Jeśli chodzi o tematykę spektakli, to można powiedzieć, że czujemy się bardzo poznańskim teatrem. Do tego stopnia, że w pewnym momencie, krążąc po Poznaniu w poszukiwaniu różnych lokalizacji na spektakle, zaczęliśmy się martwić, że to miasto nie ma już przed nami tajemnic. Że wszystko już widzieliśmy – ten pustostan, tę miejscówkę, ten zabytek, tę budowlę. Byliśmy już w tramwaju, byliśmy pod rondem, siedzieliśmy w taksówce, gościliśmy w eterze, Internecie, telefonie – gdzie jeszcze możemy zagrać? Spektakle, które robimy aktualnie, wykazują inny rodzaj znajomości miasta, a w zasadzie jego historii. Można powiedzieć, że z przestrzeni przerzuciliśmy się ostatnio w czasoprzestrzeń.
Jaka to czasoprzestrzeń? Co Was aktualnie inspiruje? EK: Ostatnie premiery czyli: „Zryw”, „Tymczasem pa, Kochany Skarbunieczku” i „Kamienne sny” są hołdem złożonym historii tego miasta, która nie jest do końca znana. Ostatnie 100 lat w Poznaniu to bogaty czas, materiał, którym warto się interesować i budować pewien rodzaj pomostu pamięci. Te czasy są niezwykle interesujące, jeśli sprowadzimy je do poziomu szczegółów, biografii, losu, charakterów. Chodzi o to, żeby z tej dużej historii, prześwietlonej przez małe ludzkie historie, wynikała dla nas jakaś mądrość. MG: W naszych spektaklach mamy bohaterów z krwi i kości, nie muzealne mumie. Zajmując się historią, dokonujemy zaskakujących odkryć. Ostatnim z nich jest „Skarbunieczek”, którego teraz gramy. Zainteresowaliśmy się albumem prof. Korduby, w którym są rysunki ojca do syna z czasów wojny. To była trampolina, która przeniosła nas w piękną teatralną pracę. Powstał spektakl o dziecku w czasie wojny, który został uznany za jeden z najlepszych w sezonie przez miesięcznik „Teatr”, i który teraz gramy w ramach finału Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Jesteśmy grupą pasjonatów i nagle okazuje się, że ta jakość teatralna, którą tutaj dostarczamy, stworzona w oparciu o lokalny potencjał miejsca czyli sali, ludzi czyli środowiska i tematu czyli historii Poznania interesuje ludzi w Polsce i jest na tyle ważna, że Instytut Teatralny wybiera tę sztukę do finału ważnego konkursu.
Mówimy o lokalnych historiach, o tym, że zmieniliście czasoprzestrzeń, ale wciąż trzymają się Was eksperymenty. EK: W tym trudnym roku obchodzimy dwudziestolecie. Oczywiście zupełnie inaczej wyobrażaliśmy sobie obchody tego jubileuszu i scenariusz urodzinowej imprezy. Ale o ile igrzyska można przełożyć, o tyle urodzin nie, więc postanowiliśmy działać mimo pandemii. Popchnęło nas to w stronę różnych poszukiwań i okazało się, że w ramach programu „Kultura w sieci” zaczęliśmy grać nasze najstarsze spektakle: „Ambasadę” czy „777” przez Internet. Wojciech Wiński,
39 Kultura 360°
KUL TU RA 360°
40 Kultura 360°
KUL TU RA 360°
nasz reżyser i dyrektor, który jest również informatykiem i „mózgiem elektronowym” powiedział, że jeżeli mamy robić coś w Internecie, to tylko na własnych zasadach. Wymyślił, że zrobimy spektakl przez Zooma, którego przez miesiąc eksplorował i testował pod kątem naszych teatralnych potrzeb.
Powodem do zrobienia „Ambasady” [2.0] była sytuacja, która działa się wokół – moment zamknięcia, wejścia maksymalnych obostrzeń, kiedy ludzie nie mogli nawet wyjść do parku. Nagle wszyscy znaleźli się w mieszkaniach. To się nam skojarzyło z tym, o czym opowiadamy w „Ambasadzie”. W spektaklu zapraszamy ludzi do tajemniczej placówki dyplomatycznej oferując możliwość ubiegania się o azyl, czyli pokój i rodzaj spokoju, samotności. W trakcie pandemii przekonaliśmy się, jakie są oblicza tej samotności. Jak trudno istocie społecznej, jaką jest człowiek wytrzymać w czterech ścianach, które czasami okazują się więzieniem. Rzeczywistość spowodowała, że zmienił się kontekst spektaklu. MG: Bardzo zależało nam na podkreśleniu kontaktu z widzami, żeby dla wszystkich było jasne, że my tego nie nagraliśmy, że wszystko dzieje się w sieci, ale na żywo. Zabawne było obserwowanie naszych widzów w domowych sytuacjach: ktoś popijał piwko, ktoś zapalał papierosa, ktoś inny wołał kogoś na chwilę, by zobaczył, co się dzieje. Te prywatne przestrzenie były dla nas często pretekstem do interakcji. To było fascynujące doświadczenie.
Interakcja z widzem jest Waszym znakiem rozpoznawczym. Jak reaguje na nią publiczność – na żywo i w Internecie? MG: Raczej pozytywnie. Myślę, że w ludziach jest wiele ciekawości. To nie dotyczy tylko tych widzów, którzy są przyzwyczajeni do naszych spektakli – wiadomo, że w poznańskim środowisku tacy są. U tych, których widzę pierwszy raz, obserwuję jakiś rodzaj zaintrygowania. Nie tylko podczas spektakli, ale także po przedstawieniach. Widzowie nie wychodzą od razu, tylko lubią się pokręcić po garderobie, zaglądają w teatralne zakamarki. Chcą jeszcze chwilę zostać, może blisko nas, może blisko tego nastroju. EK: Nigdy nie przekraczamy pewnej granicy – nie prosimy widza żeby dla nas grał, żeby się uzewnętrzniał. Najczęściej scenariusz zakłada delikatny wpływ, możliwość podjęcia decyzji. Widz jest uczestnikiem spektaklu, komunikując opcję „A” albo „B”, wskazując na coś, dokonując wyborów, dostarcza informacji, dzięki której wierzy, że ma wpływ na przebieg wydarzeń – trochę, jak w grze komputerowej.
Gdybym miała napisać hasło reklamowe dla Teatru Usta Usta, albo w zasadzie dla Republiki Sztuki Tłusta Langusta, to powinno ono brzmieć „Najbliżej teatru, jak się da”. Kameralne warunki, w których funkcjonujemy dają inny rodzaj odbioru – możliwość bycia częścią
41 Kultura 360°
zdarzeń. Wejście w teatralny świat jest u nas mocniejsze niż bywa gdzie indziej. Mamy taką okazję, by przyjrzeć się człowiekowi, po prostu za nim podążyć.
Porozmawiajmy teraz o relacjach między Wami. Jak udało Wam się wytrzymać ze sobą 20 lat? MG: Receptą jest przyjaźń, koleżeństwo. My się po prostu lubimy i lubimy ze sobą spędzać czas, nie tylko w teatrze. Wiadomo, że przy pracy twórczej napięcia się zdarzają, ale udaje nam się je łagodzić i idziemy do przodu. Ludzie się sobą interesują, budują dobre relacje. Jesteśmy na tyle otwartym zespołem, że większość z nas bierze też udział w innych projektach. W ten sposób się rozwijamy, zdobywamy umiejętności i kompetencje, które później przydają się w naszym zespole. Osobą, która ma duży wpływ na trwałość teatru jest też Wojtek Wiński, reżyser i dyrektor – choć nie jest teraz obecny na co dzień w Poznaniu, ma autorytet, który ukierunkowuje nas na dalsze, wspólne działania. EK: Wciąż wierzymy w ideę zespołowości, która wywodzi się z teatru offowego. Coraz mniej jest takich grup artystycznych, które utrzymują ciągłość współpracy na przestrzeni lat i definiują się jako zespół, kolektyw. U nas to jest cały czas ważne i szanowane. Mamy też określony sposób myślenia o sferze potrzeb czy ambicji artystycznych. Skupiamy się na zauważeniu czyjegoś potencjału, wydobyciu i wyeksponowaniu go. Opowiedzcie jeszcze o Waszych relacjach z partnerami. Jesteście zespołem, który chętnie wspiera przedsięwzięcia biznesowe. EK: Mieliśmy doświadczenia z zakresu współpracy biznesowej. Organizowaliśmy oprawę artystyczną otwarcia Hotelu Andersia, Mostu Jordana na Ostrowie Tumskim czy jubileusz Wydawnictwa Media Rodzina. Cieszymy się, że trafiliśmy na partnerów, którzy nam zaufali. Pozostawili wolność twórczą, która jest niezbędna żeby powstało coś kreatywnego i ciekawego. Kiedy interesujemy się jakąś historią, przetwarzamy ją, robimy z niej artystyczny temat, budujemy opowieść, która mocno rezonuje i daje się zapamiętać odbiorcom. Opowiadaliśmy historie firm, miejsc czy rodzinnych biznesów w sposób, który przywołuje wspomnienia, wzrusza, pokazuje naszych klientów jako bohaterów na scenie ich życia. MG: Współpraca z takimi teatrami, jak nasz uwiarygadnia firmy, zwłaszcza lokalne. Jest ewidentnym dowodem wsparcia, świadczonego na rzecz miasta, przestrzeni w której wszyscy żyjemy. Znakiem, który mówi: jestem tutaj, więc czuję się społecznie odpowiedzialny. Poznański biznes odkrywa, jak wielkie znaczenie wizerunkowe mają takie działania i jak przekładają się na funkcjonowanie w danym środowisku. Mam nadzieję, że takie miejsca jak nasze będą miały coraz więcej przyjaciół i partnerów.