P ł o c k i e
•
S i e r p e c k i e
•
P ł o ń s k i e
•
G o s t y n i ń s k i e ISSN 2084-2600
numer
16 czerwiec 2019
Półrocznik popularnonaukowy Muzeum Mazowieckiego w Płocku poświęcony przyrodzie, historii i kulturze północno-zachodniego Mazowsza
W numerze między innymi
Badania archeologiczne przy dawnej kolegiacie Świętego Michała w Płocku Małgorzata Mazowiecka, obrończyni brata i matka krzyżowca Sekrety dobrzyńskiego cmentarza Krótka historia płockiej rodziny Wywiad z Arie Akstem, część pierwsza Gmury znane i nieznane
2
Od redakcji Drodzy Czytelnicy!
Po raz szesnasty spotykamy się na łamach półrocznika „Nasze Korzenie”. Pismo to, zawdzięczające Muzeum Mazowieckiemu w Płocku finansowanie i obsługę redakcyjną, ukazuje się dzięki pasji i zaangażowaniu miłośników przyrody i historii naszego regionu. To oni, dostarczając nam swoje opracowania, ciągle pozytywnie nas zaskakują operatywnością i konsekwencją w docieraniu do interesujących, a przy tym mało znanych lub całkiem zapomnianych, tematów. Jesteśmy im za to ogromnie wdzięczni. „Nasze Korzenie” będą się ukazywać dopóty, dopóki nie zabraknie owych pełnych poświęcenia i bezinteresownych lokalnych patriotów, szukających ciekawych wątków przyrodniczych i historycznych i gotowych do ich opisania na naszych łamach. Niniejszy numer zawiera 14 artykułów problemowych oraz stałe rubryki: przegląd dawnej prasy płockiej, dokument, zabawy przyjemne i pożyteczne, fotozagadka, kącik poezji. Sprawom przyrody, a ściślej jej ochrony, jest poświęcony artykuł Sławomira Gajewskiego poświęcony dwóm dębom – z Płocka i Tallina. Do niedawna były one do siebie niezwykle podobne. Niestety, przebudowa płockiego Ronda Nafciarzy doprowadziła do oszpecenia rosnącego opodal drzewa, notabene pomnika przyrody, które obecnie nie przypomina już swego estońskiego bliźniaka. Przyroda po raz kolejny uległa zachłannej ekspansji „nowoczesności”… Kolejne trzy artykuły dotyczą głównie czasów średniowiecza. Tomasz Kordala omawia wyniki badań wykopaliskowych zrealizowanych w 2019 r. przy ul. 1 Maja 3/5 w Płocku, gdzie kilka lat wcześniej doszło do odkrycia cmentarzyska wczesnośredniowiecznego. Eksploracja stanowiska ujawniła warstwowy układ grobów, co jest cechą typową dawnych cmentarzy przykościelnych. Podobna tematyka przewija się w opracowaniu Marty Zochniak, która podsumowała prace archeologiczne przy dawnej kolegiacie św. Michała w latach 2012-2014, podczas których na zewnątrz i wewnątrz kolegiaty zadokumentowano groby 682 zmarłych, od XIII-XVIII w. Z kolei ceniona badaczka mazowieckiego średniowiecza, Agnieszka Teterycz-Puzio z Akademii Pomorskiej w Słupsku, przedstawiła barwne losy księżnej Małgorzaty, córki Siemowita III. Kolejne teksty dotyczą wydarzeń z dwóch ostatnich stuleci. Zbigniew Grabowski w czwartej części swego cyklu prezentującego dawne ziemiańskie siedziby z okolic Płocka przedstawia dwory w Rembielinie, Rokiciu, Unierzyżu i Cieślach. Janusz Bielicki dostarczył dwa teksty. W pierwszym, na kanwie odkrycia na cmentarzu w Dobrzyniu nad Wisłą mogiły Tadeusza Nowcy (1885-1915), omawia on losy tego zapomnianego obywatela ziemskiego, zwracając przy tym uwagę na koligacje jego rodziny ze znanymi polskimi familiami. W swym drugim artykule autor ten przedstawia drogę życiową Emila Romana Sikorskiego (1915-1942), oficera rodem z Dobrzynia nad Wisłą, poległego podczas walk o Ghazalę w północnej Afryce. Dwa artykuły dotyczą zabytków budownictwa i architektury. Tomasz Kowalski prezentuje historię budowy nie istniejącej już szkoły ewangelickiej w Sierpcu, natomiast Mariusz Pendraszewski omawia walory architektoniczne i niektóre elementy wyposażenia kościoła parafialnego w Gozdowie. Polecamy Państwa uwadze dwa teksty wspomnieniowe, a mianowicie pierwszą część wywiadu z Arie Akstem (1915-2006) z Bodzanowa (oryginał wywiadu w zbiorach Instytutu Yad Vashem w Jerozolimie) oraz relację Krzysztofa Kowalskiego z okresu kampanii wrześniowej 1939 i okupacji hitlerowskiej. Czasów całkiem niedawnych dotyczy szkic Jolanty Michalskiej o przeszłości i dniu dzisiejszym jej rodzinnych Gmur. Wspomnieniowy charakter ma również tekst Sławomira Gajewskiego poświęcony zmarłemu w 2018 r. wielkiemu przyjacielowi „Naszych Korzeni” – Andrzejowi „Boboli” Muszalskiemu. Ostatni artykuł problemowy, pióra Zdzisława Leszczyńskiego, omawia ciekawy zabytek, który niedawno trafił do zbiorów muzeum w Wyszogrodzie, będący niemym świadkiem walk polskich żołnierzy w obronie ojczyzny we wrześniu 1939 r. Życzę samych miłych chwil spędzonych podczas lektury „Naszych Korzeni”. Tomasz Kordala redaktor naczelny
„Nasze Korzenie” Półrocznik popularnonaukowy Muzeum Mazowieckiego w Płocku poświęcony przyrodzie, historii i kulturze północno-zachodniego Mazowsza (Płockie, Sierpeckie, Płońskie, Gostynińskie) Redakcja Tomasz Kordala – redaktor naczelny Sławomir Gajewski – zastępca redaktora naczelnego Krzysztof Matusiak, Zbigniew Miecznikowski, Grzegorz Piaskowski, Barbara Rydzewska, Krystyna Suchanecka, Krzysztof Zadrożny, Leonard Sobieraj Zbigniew Chlewiński – sekretarz redakcji Sylwia Pogodzińska – skład, opracowanie graficzne
Leonard Sobieraj – dyrektor Muzeum Mazowieckiego w Płocku Wydawca Muzeum Mazowieckie w Płocku 09-402 Płock, ul. Tumska 8 tel. 660 509 233, fax 24 262 44 93 e-mail: korzenie@muzeumplock.eu Magdalena Gałat – layout i winieta
Nakład 600 egz. Współpracują Jolanta Borowska, Stanisław Czachorowski, Anna Górczyńska, Piotr Jarzyński, Ewa Jaszczak, Andrzej Jeznach, Adam Dariusz Kotkiewicz, Radosław Rękawiecki, Andrzej Rogoziński, Andrzej Tucholski
Na okładce: Chałupa w okolicach Wiączemina Polskiego, stan z 2012 r. Fot. S. Gajewski.
3
przy ul. 1 Maja w Płocku w 2019 roku – Tomasz Kordala
14 Badania archeologiczne przy dawnej kolegiacie Świętego Michała w Płocku w latach 2012-2014 – Marta Zochniak
27 36 42 47 57 65 75 80 88 92 95 95 96 98 99 101
Burzliwe losy mazowieckiej księżniczki – Agnieszka Teterycz-Puzio Dawne siedziby ziemiańskie w okolicach Płocka. Część czwarta – Zbigniew Grabowski Sekrety dobrzyńskiego cmentarza. Mogiła Tadeusza Nowcy, czyli zaskakujące świadectwo koligacji legendarnych polskich rodów, a także zbrodni z czasów pierwszej wojny światowej – Janusz Bielicki Szkoła ewangelicka w Sierpcu – krótki rys historii budowlanej – Tomasz Kowalski Kościół parafialny pod wezwaniem Wszystkich Świętych w Gozdowie. Historia, architektura, wyposażenie – Mariusz Pendraszewski Wywiad z Arie Akstem. Część pierwsza Krótka historia płockiej rodziny – Krzysztof Kowalski Tobruk. Afrikakorps. Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich i jej dzielny oficer rodem z Dobrzynia nad Wisłą – Janusz Bielicki Gmury znane i nieznane – Jolanta Michalska Z żałobnej karty. Andrzej „Bobola” Muszalski 1942-2018 – Sławomir Gajewski Ciekawy nabytek muzeum w Wyszogrodzie – Zdzisław Leszczyński Dokument. A. N., Kronika. Płock, 31 grudnia 1875 r. Fotozagadka Przegląd dawnej prasy płockiej – Katarzyna Stołoska-Fuz Krzyżówka – Robert Romanowski Kącik poezji – Wanda Gołębiewska Radziwie 1939-2019
treści
21 Małgorzata Mazowiecka, obrończyni brata i matka krzyżowca.
Spis
4 Odmieńcy. O dwóch dębach – z Płocka i Tallina – Sławomir Gajewski 7 Badania wykopaliskowe na cmentarzysku wczesnośredniowiecznym
4
Sławomir Gajewski Odmieńcy. O dwóch dębach – z Płocka i Tallina Starzeję się jak płocki dąb, silny podobnie, z czasem i z losem ząb za ząb, i nie podchodźcie wy do mnie! Władysław Broniewski, fragment poematu Mazowsze
Podczas spaceru albo jazdy rowerem po mieście często nasze drogi prowadzą do miejsc nam bliskich. To może być coś zupełnie mało istotnego, jakiś szczegół budynku, ławka nad rzeką lub wspomnienie z randki. Dotyczyć może naszych emocji, niekiedy jakichś osobistych zdarzeń. Smutek może przerodzić się w zachwyt albo piękno otaczającego krajobrazu w brzydotę. Współczesne aglomeracje miejskie, gdzie dzielnice przemysłowe wżynają się głębokimi klinami do centrów, pełne są zaskakujących kontrastów. W mieście drzewa należą do naszych najwierniejszych towarzyszy. Tworzą zielone oazy w postaci parków czy przydrożnych alei, gdzie można wypocząć, pójść na przechadzkę czy poszukać cienia w upalne dni. Rosną w niewielkich grupach albo samotnie. Często nie zwracamy już na nie uwagi, bo spowszechniały. W Płocku, jadąc przez most im. Płockiego Czerwca 1976 roku na rzece Brzeźnicy w kierunku pobliskiej rafinerii, można zawiesić wzrok na wyjątkowym dębie szypułkowym, pomniku przyrody, rosnącym u zbiegu ulic Łukasiewicza i Długiej. Nie należy on do gigantów, daleko mu do puszczańskich władców lasu. Mimo to, wyróżnia się przepiękną koroną
Lokalizacja dębu przy Rondzie Nafciarzy w Płocku.
sięgającą aż do ziemi. Jeszcze niedawno lubiły go obsiadać sroki z sójkami, a to z uwagi na fakt, że rósł w bezpiecznej odległości od szosy. Ten samotny odmieniec o charakterystycznym pokroju wzbudzał moje zaciekawienie. Trzeba było się mocno schylić, by znaleźć się pod bezpiecznym okapem drzewa, które muskało po twarzy kłębem gęstego listowia. Czasem trzeba uważać na to, co pod nogami, żeby się nie pośliznąć na opadłych żołędziach. Aby zbratać się z dębem na metafizycznej ścieżce wystarczyło pójść do niego nocą i podumać. Wtedy ruch na drodze był znikomy, a mój pies szczęśliwy, bo miał swój nieoczekiwany spacer. Dojrzały dąb w ciągu doby wydala 4,5 tony tlenu. Jest domem dla wielu gatunków ptaków, np. unikający ludzkich siedzib bocian czarny zakłada na nim wieloletnie gniazdo, w dziuplastych dębinach zaś wścibskie puszczyki bronią swoich lęgowych rewirów. Oczywiście nigdy nie usłyszałem tam pohukiwania sów, ale gdy bogata wyobraźnia zadziała, mogłem przenieść się w czasie i przestrzeni i ujrzeć Święty Gaj z obliczem Światowida. Wszak pisał o nim nasz płocki wieszcz... Pomnikowy dąb przy Rondzie Nafciarzy jest już okaleczony. Nadal wzbudza mój podziw, lecz wiem, że kwestią czasu jest, kiedy uschnie albo uderzy w niego auto. Z obciętych ośmiu konarów aż trzy to potężne ramiona, na których opierały się sploty bujnych gałęzi. Sięgały prawie do ziemi, w łagodnej niecce wypełnionej miękką ściółką traw. Po oddaniu do użytku ronda drzewo znalazło się półtora metra od krawężnika i pasa asfaltu. Z tego powodu dokonano amputacji konarów. Otacza go również półkolem nowo wybudowana ścieżka rowerowa, tworząc niejako duszącą pętlę. Doświadczony dendrolog, znający wymagania glebowe i zakłócony cykl gospodarki wodnej drzewa, stwierdzi, że to powolna śmierć. Zapewne skutki uboczne w postaci różnych infekcji chorobowych dębu przyśpieszą fazę agonii. Rozwój komunikacyjny miast zawsze zwycięża. Jest priorytetem władz lokalnych, stawianym nad wartościami przyrodniczymi, tym bardziej, jeśli chodzi o jedno drzewo kolidujące z planami inwestorów.
Dąb – pomnik przyrody przy Rondzie Nafciarzy.
W każdym drzewie zaklęty jest czas. Wiele ludzkich pokoleń przemija, drzewo zaś takie jak dąb, odwieczny symbol siły, może wciąż rosnąć. Wielu współczesnym ludziom trudno to pojąć. W umysłowym antropocenie1 nie ma miejsca na romantyczne mrzonki. Kilkanaście miesięcy temu podczas pobytu w estońskim Tallinie pierwsze kroki zaprowadziły mnie do parku nad Zatoką Tallińską. W odległości około pięciu kilometrów na północny wschód od tamtejszej starówki rośnie dąb bardzo podobny do tego z Płocka. Estoński cudak nosi słowiańsko brzmiące imię „Russalka”. W roku 2017 owa Russalka zajęła 11. miejsce w konkursie na Europejskie Drzewo Roku, otrzymując ponad 5000 głosów.2 Jest rzeczywiście urokliwa, jej konary zwisają prawie do ziemi jak dziewczęce warkocze. Szczególnie widowiskowo prezentuje się podczas świtu, kiedy słoneczny róż zmienia barwy liści w seledynowe odcienie. Dla mieszkańców Tallina Russalka jest ważnym miejscem spotkań. Obok dębu znajduje się mały plac zabaw, są więc z nim zżyci. Nikomu nie przyszło tam nawet do głowy, aby podcinać jakiekolwiek konary z uwagi na wydumane zagrożenie dla życia ludzi. W Płocku i innych polskich miastach to plaga... Piszę o tym z przykrością. Kiedy wpatrywałem się na odpływający prom w kierunku Helsinek, mój dąb spowijała jeszcze cienka zasłonka mgieł. Spędziłem pod nim noc w śpiworze, pomimo bałtyckiego chłodu i dziwnego rodzaju osamotnienia. Podobne odczucia odbieram podczas odwiedzin naszego płockiego pomnikowego drzewa i gdy na Brzeźnicy bobry próbują ratować swoje tamy. Człowiek po prostu zauważa, jak otaczający świat ucie1. Termin określający wpływ człowieka na funkcjonowanie procesów przyrodniczych zachodzących w skali planety. Przejawy tego wpływu to gwałtowna urbanizacja, zanieczyszczenie środowiska, emisja gazów cieplarnianych, niszczenie przyrody. 2. Konkurs zorganizowany został przez Environmental Portnership Association (EPA) z siedzibą w Brukseli. Stowarzyszenie to skupia 6 fundacji: z Bułgarii, Czech, Węgier, Słowacji, Rumunii i Polski. Wspierają one projekty mające na celu ochronę środowiska i wsparcie lokalnych społeczności.
ka mu spod nóg, a to, co chciałby zachować, bezpowrotnie traci. Drzewa jakby też to czują. W estońskiej mitologii jest taki motyw, który opowiada o „wędrującym lesie”. Otóż gdy ludzie stają się źli, nikczemni, nie szanują tradycji i są okrutni wobec przyrody, wówczas obrażony las ich karze i opuszcza dotychczasowe miejsce. Przenosi się w dalsze okolice. Wtedy ludzie tracą możliwość wyżywienia i ochrony.3 Takie przekonanie spotykane jest na morskim wybrzeżu Estonii. Piękne i jednocześnie smutne. 3. T. Zubiński, Mitologia estońska i liwska, Sandomierz 2014, s. 109.
Pomnik przyrody po amputacji.
6
Sławomir Gajewski
Dąb Russalka w Tallinie, przed wschodem i po wschodzie słońca.
Moje ukochane miasto wraz z ościennymi powiatami należy do grona najmniej zadrzewionych miejsc w Polsce. Krzyk rozpaczy poety nadal niesie się echem na resztkach polnych dróg, gdzie wierzby rosochate i diabeł Boruta. Lecz coraz mniej staje się słyszalny. To dębowe wspomnienie w „Naszych Korzeniach” jest moim osobistym wołaniem o pamięć i szacunek. Dąb, drzewo długowieczne, uświęcone gromem pioruna, był dla nas Słowian czymś więcej aniżeli symbolem. Wspierał na swoich konarach nieboskłon świata. Chciałbym, abyśmy w końcu z podziwem spojrzeli na swoje drzewo w ogrodzie, na miedzy, gdzieś nad jeziorem i pozostawili je w spokoju z oczywistego powodu – bo po prostu rośnie. Wystarczy zgrzytów spalinowych pił i ostrza siekier!
Konary dębu Russalka.
Brzeg Morza Bałtyckiego w okolicach Tallina.
Tomasz Kordala Badania wykopaliskowe na cmentarzysku wczesnośredniowiecznym przy ul. 1 Maja w Płocku w 2019 roku W okresie od 22 lipca do 23 września 2019 roku przeprowadzono na zlecenie Miejskiego Konserwatora Zabytków w Płocku archeologiczne prace wykopaliskowe przy ul. 1 Maja 3/5 (ryc. 1, 2a-b), na terenie zajmowanym do niedawna przez policję (wcześniej MO, UB, NKWD, Gestapo). Przedmiotem badań, kierowanych przez Tomasza Kordalę i Zbigniewa Miecznikowskiego z Muzeum Mazowieckiego w Płocku, było wczesnośredniowieczne cmentarzysko szkieletowe. Na jego ślad natrafili przed kilkoma laty badacze z wrocławskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, poszukujący w tym miejscu pochówków ofiar terroru stalinowskiego.1 W 2019 roku zbadano dwa wykopy archeologiczne, sąsiadujące z obszarem eksplorowanym przez IPN (ryc. 3). Wykop I, o powierzchni 46 m2 (4 x 11,5 m), przylegał od południa do sondażu nr 8 IPN-u. Wykop II, o powierzchni 87 m2 (6 x 14,5 m), był przedłużeniem sondażu nr 8 w kierunku północno-zachodnim. Łącznie w roku 2019 przebadano obszar o powierzchni 133 m2. W pracach, poza wyżej wymienionymi, uczestniczyli archeolodzy Zofia Zawadzka i Dariusz Kołodziejski oraz Sławomir Gajewski, Igor Kemicer, Mikołaj Dobek, Wiktor Górecki. Swej pomocy udzielił też obsługujący wykrywacz metali Marek Siwanowicz. Niniejsze opracowanie ma charakter wstępnego sprawozdania z tegorocznych prac badawczych. Pełna monografia nekropoli będzie mogła powstać po definitywnym zakończeniu prac wykopaliskowych na stanowisku, które potrwają jeszcze kilka lat. Celem naszych badań jest spenetrowanie jak największej powierzchni cmentarzyska, tak jak na to pozwala rozmieszczenie okolicznej zabudowy, uchwycenie jego granic, określenie chronologii cmentarza oraz weryfikacja hipotezy o istnieniu w jego sąsiedztwie kościoła.
Wykop I
Wierzchnią, przemieszaną, warstwę tworzyła tu zwarta, prawie czarna, zgliniona ziemia o miąższości przekraczającej pół metra. Stanowi ona pozostałość po inwestycjach zrealizowanych w okolicy w XX wieku, o czym świadczy obecność gruzu budowlanego w postaci fragmentów cegieł, dachówek, grudek zaprawy, kamieni etc. W trakcie jej eksploracji pozyskano zróżnicowany chronologicznie materiał zabytkowy, głównie nowożytny i współczesny. Były to: liczne ułamki glinianych i szklanych naczyń (w tym 1. T. Borkowski, T. Kordala, Odkrycie wczesnośredniowiecznego cmentarzyska przy ul. 1 Maja 3/5 w Płocku, „Nasze Korzenie”, nr 14, czerwiec 2018, s. 18-25.
1. Lokalizacja cmentarzyska przy ul. 1 Maja 3/5 i innych płockich cmentarzysk z grobami wczesnośredniowiecznymi; opracował Z. Miecznikowski.
zachowane w całości szklane naczyńko z napisem „Laboratoire chimique de Varsovie”), kilka monet (w tym 1 grosz polski z 1830 r.), hitlerowską odznakę ze skrzyżowanymi mieczami, guzik z orzełkiem, fragmenty ceramicznego świecznika (?) z wielobarwną polewą, skorodowane przedmioty żelazne, bryłki ołowiu, kości zwierzęce. Mniej liczne były starsze artefakty, z których warto wymienić zwłaszcza plomby ołowiane i pierścionek o przekroju płaskokulistym. Pierścionek prawdopodobnie pochodzi z wyposażenia zniszczonego grobu wczesnośredniowiecznego, plomby natomiast, stosowane w wiekach średnich do znakowania towarów, świadczą o dokonywaniu tu niegdyś transakcji handlowych. Warto dodać, że na ołowiane plomby natrafiali też badacze z IPN. Na terenie całego stanowiska, poniżej warstw użytkowych, zalegała calcowa glina zwałowa o intensywnie rdzawym zabarwieniu. W tę naturalną warstwę geologiczną w przeszłości wkopane zostały pochówki i inne (niegrodowe) obiekty „nieruchome”. Obecność tych ostatnich zanotowano we wschodniej i środkowej części wykopu I. Znaczną część wschodniej połowy wykopu zajmowała obszerna, głęboka jama zasobowa (obiekt nr 1) o nierównym dnie (najniższy punkt na głębokości ponad 2 m od obecnej powierzchni gruntu). Od wschodu i północy wykraczała ona poza granice wykopu. Wypełnisko jamy tworzyła ciemnobrunatna zhumusowana ziemia, przewarstwiona jaśniejszymi warstwami ciemnobeżowego i żółtego piasku oraz wtrętami rdzawej gliny. Pojawiły się tu również węgle drzewne i grudki popiołu. Z jamy pozyskano obfity materiał zabytkowy:
8
Tomasz Kordala
2 a-b. Teren wykopalisk widziany z drona; fot. B. Wasiak.
kilkaset fragmentów ceramiki naczyniowej z różnych faz średniowiecza i nowożytności, kości zwierzęce, szklany paciorek barwy zielonej, żelazny nożyk z trzpieniem i prostym tylcem, żelazny grot bełtu do kuszy, plomby ołowiane, przęślik z piaskowca. Wśród ułamków naczyń glinianych uwagę zwracają fragmenty naczyń z młodszych faz okresu wczesnośredniowiecznego, o zaawansowanej technologii wykonania. Pierwotnie były to garnki w całości obtaczane na kole garncarskim, ich wylewy były zaopatrzone we wręby na pokrywki, brzuśce były zdobione standardowymi motywami rytymi, przeważnie żłobkami dookolnymi i linią falistą, a na niektórych dnach obecne były znaki garncarskie. Ten dość jednorodny pod względem technologicznym i stylistycznym zbiór ceramiki generalnie nie jest starszy od XI wieku. Obecność tej ceramiki, ołowianych plomb, ale również przęślika, paciorka i nożyka, sugeruje, że obiekt nr 1 może być współczesny pobliskiemu cmentarzowi. Nieco na zachód od obiektu 1 natrafiono na kolisty w planie obiekt nr 2, o średnicy 2,6 m. W granicach wykopu I odsłonięto tylko jego południową część. Miał on postać głębo-
kiej na 1,8 m od obecnej powierzchni gruntu, nieckowatej jamy, wypełnionej w górnej części czarną ziemią z intensywną domieszką gruzu budowlanego, a poniżej – szarobeżowym i żółtym piaskiem. Materiał zabytkowy, w porównaniu z ob. 1, był tu znacznie mniej obfity. Stanowiły go ułamki zróżnicowanych chronologicznie naczyń glinianych i szklanych oraz kości zwierzęce. Najciekawszym zabytkiem tu znalezionym była pruska moneta z końca XVIII wieku. Obiekt ten zinterpretowano jako dół powstały w bliżej nieokreślonej przeszłości w wyniku eksploatacji gliny, surowca poszukiwanego przez garncarzy. Zachodnią część wykopu zajmowały obiekty grobowe, położone na osi północny zachód – południowy wschód, tworzące rzędy pochówków (ryc. 4). Stanowiły one kontynuację, w kierunku północnym, rzędów grobów odkopanych przez ekspedycję IPN w sondażu nr 8. Podczas naszych badań odsłonięto fragmenty dwóch rzędów oraz jeden pochówek (obiekt nr 5), który znajdował się nieco na wschód od pozostałych i wyróżniał się inną orientacją wobec stron świata. Ogółem w wykopie I odkryto 6 całych szkieletów, 3 zachowane częściowo (w porządku anatomicznym lub zbliżonym do anatomicznego) oraz 5 skupisk kości, stanowiących rezultat przeprowadzonych w XX wieku prac budowlanych niszczących groby wczesnośredniowieczne. Zasypiska, przeważnie słabo czytelnych jam grobowych, tworzył szarobrunatny piasek przemieszany z brązową gliną. Zmarłych składano do grobu głowami na północny zachód (w ob. 5 – prawie na północ). Kości zmarłych charakteryzowały się dobrym stanem zachowania, co stwarza interesujące perspektywy badawcze dla antropologa. W trzech grobach natrafiono na elementy wyposażenia pośmiertnego. W obiekcie nr 18, w którym spoczywał doskonale zachowany szkielet z czaszką przechyloną na lewy bok i kośćmi rąk wyciągniętymi wzdłuż tułowia (ryc. 5), pod paliczkami prawej dłoni znaleziono fragment monety, pierwotnie zawiniętej w tkaninę (ryc. 6). Jej resztki przywarły z obu stron do metalu, zasłaniając stempel monety. W obiekcie nr 15, w którym głowa nieboszczyka była przechylona nieco na lewy bok, znaleziono żelazny nóż leżący na miednicy, po lewej stronie osobnika, oraz – poniżej kości miednicy – fragmentarycznie zachowany pierścionek ze szklanym (?) oczkiem, przyklejonym pierwotnie do poszerzonej części ozdoby. W obiekcie nr 14 odkryto skorodowany przedmiot żelazny (nóż?). Ponadto w obrębie skupiska kości z czaszką (ob. 12) znaleziono pojedynczy kabłączek skroniowy. W większości grobów odsłoniętych w wykopie I spoczywali
9 dorośli. Pochówek z całą pewnością młodocianego osobnika, określony jako obiekt 13, jest tu prawdopodobnie jedynym wyjątkiem. W południowo-zachodnim narożniku wykopu stwierdzono warstwowy układ pochówków. Mianowicie pod grobem dziecka bez wyposażenia (ob. 13) spoczywał zmarły dorosły (ob. 18), obdarowany na drogę w zaświaty w monetę owiniętą w tkaninę. Prawdopodobnie badana nekropola, tak jak współczesne jej cmentarze przykościelne, była wielowarstwowa. Na groby wczesnośredniowieczne natrafiono tylko w zachodniej części wykopu I, część wschodnia była ich pozbawiona. Analogiczna struktura rozmieszczenia pochówków wystąpiła w sondażu nr 8 IPN-u. Wydaje się zatem, że groby odsłonięte w zachodnich partiach sondażu nr 8 i wykopu I stanowią wschodni skraj cmentarza.
Wykop II
Wykop ten obejmował teren zajęty do niedawna przez garaże MO i policji. Materialnym śladem ich istnienia były odsłonięte w trakcie badań cztery fundamenty o szerokości ok. 40 cm każdy, oddalone od siebie o 2,5 m. Podzieliły one wykop archeologiczny na pięć odcinków, w ramach których odbywała się eksploracja wykopu II. Określono je roboczo literami A (pierwszy od wschodu), B, C, D, E (ryc. 8). W omawianym wykopie, oprócz licznych grobów wczesnośredniowiecznych, odsłonięto dwa niegrobowe obiekty „nieruchome”. W odcinku D był to regularny wkop z XX wieku (?), ukośnie przecinający ten odcinek na osi północ – południe, niszczący pochówki. Jego wypełnisko tworzyła ciemnobrunatna ziemia. W obrębie wkopu znaleziono ręczny granat z 1. poł. XX wieku (zabezpieczony przez saperów) oraz – na wtórnym złożu – kabłączek skroniowy (ryc. 11) i fragment czaszki. Poziom calca uchwycono tu na głębokości ok. 1,4 m od dzisiejszej powierzchni gruntu. Drugim obiektem niegrodowym (ob. 21), w odcinku E, było kwadratowe w rzucie poziomym zagłębienie (dołek posłupowy?) o długości boku 60 cm. Największe nagromadzenie grobów wystąpiło w odcinkach A, B i C (ryc. 7, 8). Zmarli spoczywali w rzędach, na wznak, głowami na północny zachód. Położenie rąk było zróżnicowane, z przewagą pozycji wyprostowanej wzdłuż tułowia. Eksploracja odcinka A potwierdziła warstwowy układ pochówków. Wyróżniono co najmniej dwa poziomy. W górnym, bardziej zniszczonym przez prace budowlane, odsłonięto 3 niekompletne szkielety i 3 luźno leżące czaszki. Nie odnotowano przedmiotów wyposażenia pośmiertnego. Na niższym poziomie wystąpiło 6 grobów zachowanych w całości oraz 2 zachowane częściowo (jeden z nich, ob. 31, zagłębiał się w profil północny wykopu, jego eksplorację odłożono do następnego sezonu badawczego). W trzech grobach natrafiono na wyposażenie zmarłych. W obiekcie nr 25, na
wysokości lewej, niezachowanej, dłoni leżały dwa kabłączki skroniowe (ryc. 9). W obiekcie 26 natrafiono na kabłączek skroniowy (z oderwanym uszkiem) leżący na miednicy i na nożyk (ryc. 13), na wysokości łokcia lewej ręki zmarłego. Z obiektu nr 27 wydobyto trzy kabłączki skroniowe, leżące przy czaszce, i pierścionek taśmowaty znajdujący się na palcu lewej ręki. Trudno było jednoznacznie określić pozycję stratygraficzną obiektu nr 77, wciśniętego między obiektami nr 25 i 26. Zarys spągowej części ob. 77 był czytelny, a jej dno znajdowało się 10-15 cm poniżej dna sąsiednich grobów. Ciekawostką tego pochówka był fakt, że dobrze zachowany szkielet był pozbawiony czaszki. Wydaje się, że grób ten należy zaliczyć, wraz z sąsiednimi pochówkami, do tego samego, drugiego poziomu cmentarza. Usunięcie czaszki mogło nastąpić podczas kopania którejś z sąsiednich, wytyczonych tuż obok, jam grobowych. Eksploracja odcinka B potwierdziła istnienie dwóch poziomów grobów. W górnym poziomie znajdowało się 7 zachowanych w całości grobów, osobników dorosłych i dzieci, tworzących jeden rząd, 6 grobów zachowanych częściowo, stanowiących fragmenty dwóch innych rzędów, oraz 3 skupiska kości, z których każde zawierało czaszkę. Powodem
3. Plan sytuacyjny wykopów archeologicznych; opracował P. Jarzyński.
10
Tomasz Kordala
4. Pochówki odsłonięte w zachodniej części wykopu I; fot. Z. Miecznikowski.
5. Obiekt nr 18, w którym znaleziono monetę; fot. Z. Miecznikowski.
zniszczeń pochówków były prace związane z budową garaży milicyjnych. Elementy wyposażenia pośmiertnego wystąpiły tylko w obiekcie nr 45, gdzie w sąsiedztwie czaszki leżało 5 kabłączków skroniowych większych rozmiarów (średnica od 5 do 7 cm) (ryc. 10). Na dwóch kabłączkach widoczne są ślady tkaniny. Czaszka leżała tu na lewym boku, prawa ręka spoczywała wzdłuż tułowia, lewa natomiast była zgięta w łokciu,
dłoń leżała na miednicy. W warstwie dolnej natrafiono na 5 w całości zachowanych grobów, 3 groby zachowane częściowo, jedną czaszkę ze śladami trepanacji, leżącą tuż przy fundamencie garażu od strony odcinka A. W czterech grobach wystąpiły przedmioty wyposażenia pośmiertnego. W obiekcie nr 82, przy czaszce, znajdował się fragmentarycznie zachowany kabłączek skroniowy wykonany z cyny (?). W obiekcie tym znaleziono też fragmenty innej czaszki. W obiekcie 83, na palcu lewej dłoni złożonej na łonie, znajdował się druciany pierścionek ze zgrubieniami na obwodzie (ryc. 12). Forma tej ozdoby, bardzo rzadka na ziemiach polskich, znajduje bliską analogię w kształcie srebrnego pierścionka z grobu 14 cmentarzyska w Płocku-Podolszycach.2 W tym samym grobie znaleziono też kabłączek skroniowy. W obiekcie 59 znaleziono nożyk leżący poniżej miednicy, po wewnętrznej stronie lewej kości udowej, oraz przedmiot metalowy (okucie?) na wysokości nie zachowanej lewej dłoni. Były to dwie cienkie blaszki, o długości ok. 2 cm, połączone nitami. 2. T. Kordala, Cmentarzysko z XI-XII wieku w Płocku-Podolszycach, „Rocznik Muzeum Mazowieckiego w Płocku”, nr 15, 1992, s. 25, ryc. 10, tabl. XIII: 7.
11 W obiekcie nr 58, w którym szkielet został częściowo zniszczony przez fundament garażu oddzielającego odcinki A i B, a czaszka była przemieszczona w okolice miednicy, znaleziono dwa kabłączki skroniowe leżące na wysokości głowy nieboszczyka. Dwa częściowo zachowane groby zlokalizowane w warstwie dolnej odcinka B, określone jako obiekty nr 56 i 80 i obejmujące tylko kości nóg, zostały przecięte przez fundament na granicy odcinków B i C, a ich górne części udało się odsłonić po drugiej strony fundamentu, w odcinku C. Północno-zachodnia część odcinka C była pozbawiona pochówków. W pozostałej jego części zanotowano dwuwarstwowy układ grobów. W warstwie górnej odsłonięto fragmenty trzech rzędów grobów: wschodniego (przy fundamencie na granicy odcinków B i C), środkowego, zachodniego (przy fundamencie na granicy odcinków C i D). W rzędzie wschodnim, utworzonym przez 4 groby i dwie luźno leżące czaszki, tylko jeden pochówek (ob. 34) wyeksplorowano w całości, w pozostałych obiektach szkielety były mniej lub bardziej uszkodzone przez fundament. W obiektach tych nie natrafiono na wyposażenie pośmiertne, co – biorąc pod uwagę stan zachowania – nie wyklucza ich pierwotnej tam obecności. Świadczyć o tym może obecność dwóch kabłączków skroniowych (jeden bez esowatego uszka) wydobytych z profilu przy fundamencie garażu na granicy odcinków B i C. Godna uwagi jest obecność skupiska kamieni, w tym kilku wapieni, między obiektami nr 38 i 47, jak również kilku niedużych otoczaków otaczających czaszkę w obiekcie 42. Trudno jednoznacznie rozstrzygnąć, czy te ostatnie to ślad wczesnośredniowiecznej obudowy kamiennej, czy też „konstrukcja” powstała w XX wieku. Uwzględniając niewielkie rozmiary tych kamieni, sposób ustawienia oraz ich pozycję stratygraficzną w stosunku do czaszki, wydaje się, że to drugie rozwiązanie jest bardziej prawdopodobne. Obok obiektu 42, bliżej północnej granicy wykopu, w profilu fundamentu na granicy odcinków B i C, tkwiła czaszka (obiekt nr 44), pod którą znaleziono zdeformowanym kabłączek skroniowy. Pozycja stratygraficzna tego obiektu przemawia za zaliczeniem go do warstwy górnej. W środkowym rzędzie wystąpiły trzy pochówki dziecięce, pozbawione wyposażenia. Znamienna jest obecność tylko pochówków dziecięcych w tej partii cmentarza. Może to świadczyć o zarezerwowaniu pewnej strefy nekropoli dla najmłodszych zmarłych. W rzędzie zachodnim odsłonięto 3 niekompletne pochówki, w których nie natrafiono na wyposażenie pośmiertne. Jeden z nich (ob. 39) został przecięty przez fundament, dwa pozostałe (ob. 40 i 41) prawdopodobnie częściowo przykryła podstawa drewnianego stempla podtrzymującego metalowy parkan stanowiący południową granicę wykopu II. W dolnej warstwie grobów wszystkie pochówki znajdowały się w jednym rzędzie – przy fundamencie oddzielającym odcinki B i C. Trzy z nich (ob. 70, 71, 79) odsłonięto prawie w całości. Kości leżące
6. Moneta z obiektu 18; fot. Z. Miecznikowski.
w układzie anatomicznym w obiektach nr 56 i 80 stanowiły górne części grobów z odcinka B. W obiekcie nr 69, w południowo-wschodnim narożniku, zachowały się tylko kości nóg, lewej ręki i części miednicy. W żadnym z obiektów dolnego poziomu nie znaleziono elementów wyposażenia pośmiertnego. W odcinku D obecność grobów stwierdzono tylko w jego południowej połowie. W części północnej pod warstwą przemieszanej ciemnej ziemi zalegał calec. Wkop przecinający na ukos odcinek D uszkodził większość grobów w tej części cmentarza. Pozycja stratygraficzna grobów była tu dość skomplikowana. Można mówić o trzech poziomach pochówków. Na poziomie pierwszym (górnym) zlokalizowano jeden, zachowany prawie w całości, grób bez wyposażenia (obiekt 19). Bezpośrednio pod nim, na drugim (środkowym) poziomie, wystąpił zniszczony pochówek, z którego ocalała tylko czaszka i jedna kość długa (ob. 68). Grób ten znajdował się w jednym rzędzie z odsłoniętymi na południe od niego obiektami grobowymi nr 62, 66 i 63. Dolne części szkieletów w tych grobach zostały ucięte przez ukośnie biegnący wkop. Fragment innego rzędu grobów tego poziomu stanowiła dolna część szkieletu (ob. 64), odsłonięta po drugiej stronie wspomnianego wkopu. Ponadto natrafiono na dwa skupiska kości z czaszkami (ob. 65 i 67). W żadnym z grobów drugiego poziomu nie było przedmiotów wyposażenia pośmiertnego. Na poziomie trzecim (dolnym) odsłonięto tylko dwa fragmentarycznie zachowane groby: obiekt nr 75 (górna część szkieletu bez czaszki), po zachodniej stronie wkopu, oraz obiekt nr 76 (fragmenty kości długich nóg), po wschodniej stronie wkopu. Nie stwierdzono wyposażenia pośmiertnego. Prawdopodobnie kabłączek skroniowy, znaleziony na wtórnym złożu w wypełnisku ukośnego wkopu, pochodził z wyposażenia któregoś ze zmarłych pochowanych w obrębie odcinka D. W odcinku E groby były najmniej liczne w porównaniu z pozostałą częścią wykopu II. Ich obecność zanotowano tylko w południowej części odcinka (do 2 m od południowej granicy wykopu). One również wystąpiły w dwóch war-
12
Tomasz Kordala z uwagi na fakt uszkodzenia wielu grobów podczas prac budowlanych w XX wieku oraz – natrafienia poza obiektami grobowymi na zabytki (np. paciorek, nożyk, przęślik czy pierścionek z wykopu I), które często stanowią składniki wyposażenia pośmiertnego zmarłych w tym okresie. W żadnym obiekcie grobowym nie natrafiono na ślady trumien. Biorąc pod uwagę dobry stan zachowania kości w grobach należy raczej wykluczyć możliwość całkowitego rozkładu drewnianych elementów trumien. ●●●
7. Prace eksploracyjne i dokumentacyjne w wykopie II; fot. Z. Miecznikowski.
stwach. W górnej natrafiono na jeden grób zachowany w całości (obiekt 20) i dwa nieduże skupiska kości z czaszkami (warstwa 33). Poniżej znajdowały się dwa groby, których górne części zagłębiały się w zachodni profil wykopu II (obiekty 73 i 74). W żadnym z grobów w odcinku E nie zanotowano obecności wyposażenia pośmiertnego zmarłych. W pozostałej części odcinka zalegała glina calcowa, naruszona jedynie przez wspomniany obiekt nr 21 (dołek posłupowy?), którego chronologia nie jest obecnie możliwa do określenia. W rozmieszczeniu grobów w wykopie II widoczna jest dość wyraźna prawidłowość. Mianowicie począwszy od odcinka C, posuwając się na zachód, zasięg grobów zmniejsza się od północy. O ile w odcinku C brak grobów notujemy w tylko w partii północno-zachodniej, to w odcinku D nie ma ich już w całej północnej połowie, natomiast w odcinku E strefa bezpochówkowa obejmuje aż 2/3 jego powierzchni. To może oznaczać, że – przynajmniej na pewnym odcinku – udało nam się zlokalizować północną granicę badanego cmentarza. Obiektów grobowych, niezależnie od stanu ich zachowania, wyodrębniono w 2019 roku 78 (licząc z obiektem nr 31 z odcinka A wykopu II, którego eksplorację odłożono do roku 2020). Z grobów pozyskano: 1 monetę, 20 kabłączków skroniowych (łącznie z pojedynczym kabłączkiem z ukośnego wkopu w odcinku D wykopu II), 3 pierścionki (po jednym egzemplarzu typu drucianego, taśmowatego i z oczkiem), 1 okucie wykonane z metalu kolorowego, 4 noże, drobne fragmenty wczesnośredniowiecznej ceramiki naczyniowej. Na przedmioty wyposażenia pośmiertnego zmarłych, nie licząc ułamków naczyń, natrafiono w 13 obiektach grobowych, co stanowi niespełna 17% wszystkich pochówków. Pierwotnie odsetek grobów wyposażonych mógł być wyższy,
Chronologia cmentarza obecnie opiera się jeszcze na skromnych podstawach. Obecność posrebrzanych kabłączków skroniowych z esowatym uszkiem o średnich (średnica 2-5 cm) i dużych (powyżej 5 cm) rozmiarach, przy jednoczesnym braku małych kabłączków wykonanych z grubego drutu srebrnego, to argumenty pozwalające domniemywać, że zbadana część nekropoli nie jest starsza od XII wieku. Analiza kabłączków skroniowych będzie pełniejsza po dokonaniu zabiegów konserwacyjnych. Dużą rolę w uściśleniu datowania stanowiska powinna odegrać moneta z obiektu nr 18, lecz do chwili przeprowadzenia konserwacji, jej chronologia pozostaje niewiadomą. Pozostałe ozdoby, tj. pierścionki różnych typów, a także jednolite ułożenie zmarłych głowami za zachód zdają się przemawiać za datowaniem cmentarzyska nie wcześniej niż na XII-XIII wiek. Wydzielenie dwóch poziomów grobów opiera się przede wszystkim na kryterium stratygraficznym. Ale na ich zróżnicowanie chronologiczne mogą też wskazywać takie przesłanki jak: częstsza obecność pochówków z wyposażeniem pośmiertnym w dolnym poziomie (starszym) czy obecność kabłączków skroniowych większych rozmiarów w poziomie górnym. Generalnie jednak sprawa doprecyzowania chronologii względnej oraz datowania cmentarzyska w ogóle wymaga przebadania jak największej jego powierzchni. W chwili obecnej można sformułować ostrożne przypuszczenie, że warstwowy układ grobów na naszej nekropoli upodabnia ją do typu cmentarza przykościelnego. Weryfikacja tego przypuszczenia będzie pilnym postulatem badawczym w latach następnych. Po zakończeniu badań terenowych materiał kostny zostanie poddany specjalistycznym badaniom antropologicznym na Uniwersytecie Łódzkim. Dzięki nim poznamy wiele szczegółów dotyczących długości życia, struktury wymieralności według płci i wieku, kondycji fizycznej i zdrowotnej płocczan sprzed dziewięciu wieków. Być może uda się także przypisać – przynajmniej niektóre – luźno leżące czaszki tym obiektom grobowym, w których brakowało właśnie tych części szkieletów.
A
B
C
D
E
8. Widok ogólny odsłoniętych pochówków w wykopie II; fot. z drona B. Wasiak.
9. Obiekt 25 z dwoma kabłączkami skroniowymi na wysokości lewej dłoni zmarłego; fot. Z. Miecznikowski.
11. Kabłączek skroniowy znaleziony na wtórnym złożu w wypełnisku wkopu przecinającego odcinek D wykopu II; fot. Z. Miecznikowski.
10. Kabłączki skroniowe z obiektu 45; fot. Z. Miecznikowski.
12. Pierścionek z obiektu 83; fot. Z. Miecznikowski.
13. Nożyk z obiektu 26; fot. Z. Miecznikowski.
14
Marta Zochniak
Badania archeologiczne przy dawnej kolegiacie Świętego Michała w Płocku w latach 2012-2014
O
d 15 listopada 2012 do 3 października 2014 roku w Płocku przy ulicy Małachowskiego 1 na działce o numerze geodezyjnym 681/2, leżącej na obszarze zabytkowego układu urbanistycznego miasta Płock, przeprowadzono kilkuetapowe badania archeologiczne wyprzedzające realizację inwestycji o nazwie „Rewitalizacja zabytkowych budynków dawnego Kolegium i dawnej Kolegiaty Św. Michała w Płocku”, podjętą przez Urząd Miasta Płocka (ryc. 1). Prace archeologiczne w terenie wykonała i koordynowała archeolog Marta Zochniak wraz z zespołem archeologów: Zofią Zawadzką, Dariuszem Kołodziejskim, Magdaleną Borkowską i Mariuszem Samborskim, na zlecenie Marka Barańskiego i firmy Ciałbud Wiesław Ciałkowski.
letowych 554 osób, w tym 47 pojedynczych pochówków we wnętrzu budynku dawnej kolegiaty (ryc. 3). Dodatkowo w toku eksploracji odsłonięto relikty 128 wkopów, zidentyfikowanych jako grobowe i zachowanych najczęściej we fragmentach. W trakcie eksploracji warstw niwelujących teren wokół budynku dawnego kościoła i zabytkowych nawarstwień w jego wnętrzu, natrafiono, poza luźno zalegającymi kośćmi ludzkimi (pochodzącymi ze zniszczonych grobów w trakcie wkopywania kolejnych pochówków), na kilka skupisk kości ludzkich (ryc. 2). Z ostrożnych szacunków wynika, że tylko w ciągu samych terenowych prac archeologicznych zadokumentowano groby 682 zmarłych.
Ryc. 1. Lokalizacja wyprzedzających badań archeologicznych i nadzoru archeologicznego przy obecnej ul. Małachowskiego 1 w Płocku (www.geoportal.pl).
Założono 49 wykopów badawczych, po północnej i południowej stronie budynku dawnej kolegiaty św. Michała, w jego wnętrzu oraz wokół ścian zewnętrznych i wieży budynku, a także wokół ścian zewnętrznych budynku dawnego kolegium1 (w sumie ok. 3400 m2). Równolegle do prac archeologicznych, interdyscyplinarnie przeprowadzono badania architektoniczne2. Łącznie na całym stanowisku, od listopada 2012 do października 2014 roku, zarejestrowano 528 pochówków szkie1. Dokładna lokalizacja wykopów badawczych patrz: Zochniak 2017, s. 4, 5, 6. Na temat wcześniejszych badań archeologicznych i architektonicznych przy dawnej kolegiacie św. Michała w Płocku: Tomaszewski 1968; Sulimierska-Laube 1971, cz. 1, s. 15; Makowski 1985 a, b; Tomaszewski 1998, s. 75-77; Gołembnik, Kołodziejski, Trzeciecki 2000; Gołembnik 2008, s. 3, 4; Gołembnik, Trzeciecki 2011, s. 27-36. 2. O odkryciach architektonicznych szerzej: Barański 2016; Kunkel 2016; Zochniak 2017.
Ryc. 2. Luźne kości ludzkie ze zniszczonych pochówków, zdeponowane w postaci zasypiska krypty w południowej nawie budynku dawnej kolegiaty św. Michała przy ul. Małachowskiego 1 w Płocku; fot. M. Zochniak.
Ryc. 3. XIII-wieczne pochówki (I faza) młodych osób, usytuowane po południowej stronie fundamentowej, ceglanej, stabilizacji jednego z XIII-wiecznych filarów dawnej kolegiaty św. Michała, widok od wschodu; fot. M. Zochniak.
Wszystkie szczątki ludzkie przekazano do analizy antropologicznej, której celem było ustalenie minimalnej liczby pochowanych przy kolegiacie osób, ich płci, wieku w chwili zgonu, zmian chorobowych i średniego wzrostu populacji (patrz Kwiatkowska, Kuźniarska, Szymczak 2013 a, b; Drozd-Lipińska 2014 a, b, c). Dołączenie do liczby 682 zmarłych osób liczby 349 osób, wyodrębnionej w wyniku analizy antropologicznej ludzkiego materiału kostnego z wypełnisk jam grobowych oraz z warstw zasypiskowych i niwelacyjnych we wnętrzu oraz na zewnątrz dawnej kolegiaty (Drozd-Lipińska 2014 a, s. 171; 2014 b, s. 92; 2014 c, s. 115; Kwiatkowska, Kuźniarska, Szymczak 2013 b, s. 3), daje niebagatelną sumę 1031 zmarłych osób. Liczba ta potwierdza znaczny rozmiar cmentarza funkcjonującego przy dawnej kolegiacie św. Michała i jego szerokie ramy chronologiczne od XIII po XVIII wiek. W trakcie badań archeologicznych we wnętrzu kościoła odsłonięto między innymi relikty XIII-wiecznych fundamentów filarów i murów pełniących funkcję filarów (nr 1, 2, 3, 4, 5, ryc. 4) podtrzymujących pierwotnie sklepienie naw budynku oraz fundamenty murów północnej (nr 6, 7, ryc. 4) i południowej wieży kolegiaty (nr 8, 9, ryc. 4; Zochniak 2017, s. 15). Funkcjonujący od XIII do XVIII wieku cmentarz we wnętrzu kolegiaty św. Michała i na zewnątrz budynku tej świątyni, na podstawie wyników badań archeologicznych podzielono na trzy chronologiczne fazy. Obrano trzy główne kryteria, dzięki którym wychwycono etapy egzystencji cmentarza: a) trzy najważniejsze etapy w dziejach świątyni – począwszy od jej budowy w XIII wieku, przez okres przebudowy w XIV i XV (por. Sulimierska-Laube 1971, cz. 1, s. 8, cz. 2, s. 2; red. Gołembnik 2000, s. 76; Szyma 2011, s. 279), przede wszystkim powiększenia apsydy, w której mieściło się prezbiterium, i dostawienia wieży do jej zachodniej fasady (por. Sulimierska-Laube 1971, cz. 2, s. 4), przez XVII-XVIII wiek, gdy bryła świątyni, już pod kontrolą jezuitów (por. Kolińska, Brzezicki 1965, s. 10; Sulimierska-Laube 1971, cz. 2, s. 5), uległa największym przeobrażeniom architektonicznym, a do jej wschodniego krańca od strony wydłużonego nieco w planie w kierunku wschodnim prezbiterium dostawiono łącznik i prostokątny budynek jezuickiego kolegium, aż do lat 50. XVIII wieku (por. Sulimierska-Laube 1971, cz. 2, s. 6; Żebrowski 1995, s. 23), kiedy to ogłoszono kasatę jezuitów, i kościół, tracąc status sacrum, przekształcony został w szkołę, b) głębokość zalegania pochówków n.p.m., c) chronologię zabytków towarzyszących pochówkom i zabytków zarejestrowanych w warstwach, w które wkopywano pochówki. Dodatkowo szczątki kostne 16 osób pochowanych na dawnym cmentarzu przy kolegiacie św. Michała w Płocku wytypowano do badań laboratoryjnych metodą węgla radioaktywnego C14. Biorąc pod uwagę, że metoda ustalania
Ryc. 4. Relikty XIII-wiecznych fundamentów filarów i murów pełniących funkcję filarów (1, 2, 3, 4, 5) oraz fundamenty murów północnej (6, 7) i południowej (8, 9) wieży kolegiaty [na tle rzutu murów kolegiaty wg rysunku z publikacji A. Tomaszewskiego 1998, s. 78], odkryte w trakcie badań archeologicznych we wnętrzu budynku dawnej kolegiaty św. Michała; rys. Ł. Tkacz, Z. Zawadzka, M. Zochniak, oprac. M. Zochniak.
Ryc. 5. Zasięg pochówków I fazy cmentarza [na tle rzutu murów kolegiaty wg rysunku z publikacji A. Tomaszewskiego 1998, s. 78] zarejestrowany w trakcie prac archeologicznych w l. 2012-2014 wewnątrz i przy budynku dawnej kolegiaty św. Michała; oprac. M. Zochniak.
chronologii szczątków organicznych za pomocą połowicznego rozpadu izotopu C14 jest najbardziej miarodajna (choć także obarczona możliwością błędu) w przypadku badań prób pobranych z materiału organicznego mającego kilka– kilkadziesiąt tysięcy lat, to mimo wszystko wyniki analiz szczątków ludzkich z Płocka pokrywają się z wstępną chronologią pochówków, ustaloną w trakcie prac archeologicznych (Krąpiec 2015). FAZA I. Chronologia: od 1. poł. XIII do 2. poł. XV wieku (por. Gołembnik 2008, s. 3). Do I fazy funkcjonowania cmentarza przy dawnej kolegiacie św. Michała w Płocku (ryc. 5) zaliczono 310 regularnych pochówków 327 osób.
16
Marta Zochniak
Ryc. 6. Zasięg pochówków II fazy cmentarza [na tle rzutu murów kolegiaty wg rysunku z publikacji A. Tomaszewskiego 1998, s. 78] zarejestrowany w trakcie prac archeologicznych w l. 2012-2014 wewnątrz i przy budynku dawnej kolegiaty św. Michała; oprac. M. Zochniak.
Ryc. 7. Zasięg pochówków III fazy cmentarza (na tle geodezyjnego obrysu murów dawnej świątyni jezuickiej i kolegium jezuickiego) zarejestrowany w trakcie prac archeologicznych w l. 2012-2014 wewnątrz i przy budynku dawnej kolegiaty św. Michała; oprac. M. Zochniak.
FAZA II. Chronologia: od 2. poł. XV do 2. poł. XVII wieku. Do II fazy funkcjonowania cmentarza (ryc. 6) zaliczono 65 regularnych pochówków 70 osób. FAZA III. Chronologia: od 2. poł. XVII do 1. poł. XVIII wieku (por. Żebrowski 1995, s. 23). Do III fazy funkcjonowania cmentarza (ryc. 7) zaliczono 153 regularne pochówki 157 osób. Na najniższym poziomie eksploracji, po zadokumentowaniu i wyciągnięciu pochówków szkieletowych, natrafiono na, starsze niż cmentarz, ślady osadnictwa w postaci trzech
obiektów, zinterpretowanych jako półziemianka i jamy gospodarcze. W wypełnisku półziemianki znaleziono znaczną liczbę fragmentów naczyń ceramicznych, szklaną obrączkę, metalową ostrogę i fragment noża. W wypełniskach jam gospodarczych odkryto szklaną obrączkę, fragmenty naczyń ceramicznych i polepy (Borkowska 2017, s. 30, 37; Zochniak 2017, s. 22-27). W wielu przypadkach zmarli grzebani byli bardzo płytko, już 50-60 cm od współczesnego poziomu gruntu, w słabej jakościowo ziemi, niejednorodnej, w skład której wchodził piasek przemieszany z dużą ilością zaprawy wapiennej i gruzu ceglanego. Najstarsze pochówki odnaleziono na głębokości od 2 do 2,4 m. Zarejestrowane w trakcie badań archeologicznych pochówki szkieletowe z trójfazowego, wielopoziomowego3 cmentarzyska (por. cmentarzysko z pl. Dominikańskiego w Gdańsku, Krzywdziński 2010, s. 9-56) wokół budynku dawnej kolegiaty św. Michała w Płocku (por. Komorowski 2011, s. 37), przeważnie zorientowane były na osi wschód-zachód (93,5% ogólnej liczby szkieletów odkrytych w trakcie badań archeologicznych). Wśród pochówków o orientacji na linii wschód-zachód (por. Pytlak 2011, s. 44) większość zmarłych osób złożono w grobach, kierując ich głowy na zachód, w 5 przypadkach – na wschód, natomiast w 2 grobach – nie określono kierunku ułożenia głowy z powodu mocno posuniętego procesu rozkładu i przemieszczenia kości zmarłych. Przy pochówkach 36 zmarłych zarejestrowano orientację szkieletów na osi północ-południe (co stanowiło 6,5% ogólnej liczby szkieletów odkrytych w trakcie badań archeologicznych), w tym 32 groby, w których zmarłych położono głową na północ i 4 – z głową na południe. W toku badań zarejestrowano relikty trumien w 39% pochówków (ryc. 9, 10, 15). Trudno dokładnie i jednoznacznie ustalić, czy szczątki wszystkich zmarłych osób, odnalezione w trakcie prac archeologicznych na cmentarzysku przy i wewnątrz budynku dawnej kolegiaty św. Michała w Płocku, pierwotnie złożone były w trumnach (por. ryc. 8). Najmniejszą liczbę grobów z reliktami trumien odkryto wśród pochówków z najmłodszej, III fazy cmentarza. Ślady po drewnianych trumnach rysowały się głównie jako negatywy po wieku, dnie i bokach trumien (ryc. 9), a czasem nawet w postaci włókien mocno zmurszałego drewna. W dwóch przypadkach natrafiono na dobrze zachowane, większe fragmenty desek (ryc. 10). Znaleziono również kilka gwoździ od 3. Na temat metod eksploracji materiałów kostnych cmentarzysk wielopoziomowych oraz eksploracji i dokumentacji grobu szkieletowego: Piontek 1999, s. 37-46.
trumien, trumiennych okuć, zawiasów i ćwieków (ryc. 11). Z pewną dozą ostrożności możliwe jest ustalenie kształtu trumien – od prostokątnego, regularnego, po trapezowaty (z wariantem ściętych skośnie górnych narożników – patrz ryc. 9). W trakcie eksploracji jam grobowych i warstw niwelacyjnych dawnego cmentarza natrafiono także na kilka fragmentów tkanin (ryc. 18), które pierwotnie mogły wyściełać wnętrza drewnianych trumien bądź stanowić elementy ubrań zmarłych. Wszystkie pochówki odkryte we wnętrzu dawnej kolegiaty św. Michała były grobami pojedynczymi. Groby pojedyncze stanowiły też zdecydowaną większość wszystkich pochówków trzech faz cmentarza funkcjonującego na terenie wokół świątyni na przestrzeni XIII-XVIII wieku (ryc. 13). W 18 grobach złożono jednocześnie szczątki dwóch (por. Bojarski 2003, s. 23) lub więcej osób (ryc. 12, 14, 15). Dodatkowo, odnaleziono jeden pochówek kobiety w ciąży, będącej w chwili zgonu na początku drugiego trymestru ciąży (Drozd-Lipińska 2014 a, s. 171; patrz Zochniak 2017, s. 114). Większość zmarłych pogrzebanych wewnątrz kolegiaty i na terenie do niej przyległym umieszczono w grobach na plecach, na wznak, w pozycji wyprostowanej (por. Sulkowska-Tuszyńska, Cicha 2013, s. 239; Cymek, Rożnowski, Żurawski 2016, s. 48). W pięciu przypadkach zmarli ułożeni byli w grobach lekko na boku, w tym czterech zmarłych na prawym boku i jeden na lewym. W dwóch grobach zmarłych pochowano w pozycji odbiegającej znacznie od typowej dla cmentarza przy płockiej kolegiacie – tułowiem do góry, przodem klatki piersiowej do wnętrza jamy grobowej (ryc. 16). Literatura przedmiotu opisuje stosowanie tego typu praktyk grzebalnych jako „pochówki antywampiryczne” (Zoll-Adamikowa 1971, s. 21; Stanaszek 1998, s. 18). W trakcie analizy antropologicznej szczątków kostnych jednego z dorosłych mężczyzn, pochowanego w ten sposób (patrz szkielet nr 175, Zochniak 2017, s. 272, 273) ustalono, że doznał on za życia urazu lewego oczodołu (Drozd-Lipińska 2014 a, s. 87), co w konsekwencji, według antropolog A. Drozd-Lipińskiej, spowodować mogło zapadnięcie gałki ocznej, ograniczenie jej ruchomości, a nawet uszkodzenie i podwójne widzenie, przypuszczalnie także wylew krwi i uszkodzenie nerwu wzrokowego. Antropolog wskazała również, że domniemane cierpienia neurologiczne i uszkodzony narząd wzroku być może powodowały, że osobnika tego postrzegano jako „innego”, dlatego też pochowano go po śmierci zgodnie z praktyką zwaną „antywampiryczną” (Drozd-Lipińska 2014 a, s. 172). Analiza antropologiczna ludzkich szczątków kostnych z badań z wnętrza dawnej kolegiaty ujawniła ponadto dwa przypadki występowania u zmarłych za życia tzw. kolana zakonnicy (Kwiatkowska, Kuźniarska, Szymczak 2013 a, s. 12) – zwyrodnienia powstałego na skutek długotrwałego klęczenia przy modlitwie – i jeden przypadek syfilisu
Ryc. 8. Rycina przedstawiająca pochówek bpa Piotra Dunina Wolskiego z 1590 r. w krypcie katedralnej bazyliki płockiej: Grób biskupa Wolskiego, odkryty w r. 1902, według rysunku arch. Szyllera (Nowowiejski 1930, s. 288, 306).
Ryc. 9. Kształty trumien z pochówków cmentarza odkrytego w trakcie badań archeologicznych wewnątrz i przy budynku dawnej kolegiaty św. Michała; fot. a, b – M. Zochniak, c – M. Borkowska, oprac. M. Zochniak.
Ryc. 10. Fragmenty desek trumien z XVIII-wiecznych pochówków, odnalezione w trakcie prac archeologicznych wewnątrz (a) i przy budynku (b) dawnej kolegiaty; fot. i obróbka graficzna M. Borkowska, M. Zochniak, oprac. M. Zochniak.
Ryc. 11. Gwoździe od trumien (a, b), ćwieki od trumny (c), okucia trumny (d), uchwyt od trumny (e) z wypełnisk jam grobowych XVIII-wiecznych pochówków odnalezionych w trakcie prac archeologicznych wewnątrz i przy budynku dawnej kolegiaty; fot. M. Borkowska, obróbka graficzna M. Borkowska, M. Zochniak, oprac. M. Zochniak.
18
Marta Zochniak
Ryc. 13. XIV-XV-wieczny pochówek (I faza) dorosłego mężczyzny (Drozd-Lipińska 2014 b, s. 38) odkryty w wykopie wzdłuż południowej ściany budynku dawnej kolegiaty, widok od południa; fot. M. Zochniak.
Ryc. 12. XVIII-wieczny pochówek dorosłej kobiety z niemowlęciem (Drozd-Lipińska 2014 a, s. 78) – pochówek matki z dzieckiem (?) (III faza), widok od wschodu; fot. D. Kołodziejski.
Ryc. 15. XIII-wieczny (I faza) pochówek dorosłej kobiety (od północy) z dorosłym mężczyzną (Drozd-Lipińska 2014 c, s. 83, 84), odkryty w wykopie po południowej stronie budynku dawnej kolegiaty św. Michała, widok od południa; fot. M. Zochniak.
Ryc. 16. XIII-wieczny (I faza) pochówek dorosłego mężczyzny (Drozd-Lipińska 2014 a, s. 87), ułożonego klatką piersiową do wnętrza jamy grobowej, odsłonięty w wykopie wzdłuż południowej ściany budynku dawnej kolegiaty św. Michała przy ul. Małachowskiego 1 w Płocku, widok od południa; fot. D. Kołodziejski.
Ryc. 14. Pochówek dorosłej kobiety z młodym osobnikiem w wieku ok. 15 lat (Drozd-Lipińska 2014 a, s. 72, 73) – pochówek matki z dzieckiem (?) odsłonięty we wschodniej części wykopu wzdłuż południowej ściany budynku dawnego kościoła jezuickiego (wcześniejszej kolegiaty św. Michała), k. XIII – pocz. XIV w., I faza, widok od wschodu; fot. D. Kołodziejski.
Ryc. 17. XIII-wieczny pochówek (I faza) dorosłego mężczyzny (Drozd-Lipińska 2014 a, s. 110) odsłonięty w wykopie po południowej stronie budynku dawnej kolegiaty św. Michała, widok od południa; fot. M. Borkowska.
(Drozd 2014 c, s. 103, 116-117; por. Gładykowska-Rzeczycka 1982, s. 39-55; taż 1994, s. 116-118; Gładykowska-Rzeczycka, Kwiatkowska, Nowakowski, Trnka 2003, s. 187-193). Kończyny górne zmarłych z każdej z trzech faz cmentarza najczęściej zgięte były pod mniejszym lub większym kątem w łokciach, z różnymi wariantami miejsca ułożenia dłoni, np. dłonie mogły być splecione ze sobą jak do modlitwy i ułożone wysoko na klatce piersiowej, w okolicy mostka lub nisko pod żebrami, złożone pomiędzy talerzami miednicy (ryc. 14, 15). Mniej powszechnym było układanie kończyn górnych zmarłych wzdłuż ciała, z dłońmi na miednicy bądź też obok niej. Najrzadziej zaś stosowano układ kończyn, w którym jedną pozostawiano wzdłuż ciała, wyprostowaną lub lekko zgiętą w łokciu, a drugą mocno zgiętą w łokciu. Kończyny dolne zmarłych zazwyczaj pozostawiano w trumnie w pozycji wyprostowanej (ryc. 12, 13, 14, 15, 17). W pochówkach 40 zmarłych zaobserwowano, że jedna lub obie kończyny dolne zgięte były w stawach kolanowych. Ułożenie kończyn dolnych pochówków niemowląt wskazywało na anatomiczną pozycję kończyn. W kilku przypadkach kończyny zmarłych skrzyżowane były w kostkach lub kolanach. Warto zaznaczyć, że odkryto jeden pochówek, w którym kończyny dolne zmarłego ustawiono ze złożonymi kolanami na płaskich stopach. Choć w wypełnisku jamy grobowej tego pochówku nie zachowały się relikty drewnianej trumny, to trudno jednoznacznie wnioskować, czy zmarłego pochowano w tak odmiennej pozycji bezpośrednio w ciasnej, krótkiej jamie grobowej czy w drewnianej skrzyni nietypowego formatu. Wyposażenie grobowe zarejestrowano przy nielicznych pochówkach, a były to m.in. elementy ubioru zmarłego, np. metalowe sprzączki od pasków (ryc. 20), guzik, przęślik (ryc. 17), szpilka, haczyk czy haftka (ryc. 19 a-h), gliniany siwy garnek. W kilku przypadkach w wypełniskach jam grobowych odnaleziono monety (ryc. 21). Dodatkowo, w warstwie zasypiskowej krypty jezuickiej z południowej nawy kościoła, natrafiono na cynowo-ołowiany medalik (ryc. 19 a), który pierwotnie stanowić mógł element wyposażenia jednego ze zmarłych pochowanych we wnętrzu dawnego kościoła.4 Zapewne we wnętrzu kolegiaty św. Michała w Płocku, tak jak i w wielu innych świątyniach, grzebane były osoby duchowne o wysokiej randze społecznej za życia, fundatorzy itd. Księża bardzo często za miejsce pochówku wybierali sobie własne kościoły, a w testamentach wskazywali dokładnie miejsce złożenia ich ciał po śmierci, np. pod głównym ołtarzem. Tak wybrana lokalizacja grobu podkreślała prestiż zmarłego i uznawana była za najbardziej godną dla pasterza danej parafii (Główka 2012, s. 252). Pod wielkim ołtarzem gdziem najświętszy sakrament 4. Szerzej na temat zabytków ruchomych odnalezionych w trakcie badań archeologicznych przeprowadzonych w budynku i na zewnątrz dawnej kolegiaty św. Michała w Płocku: Borkowska 2017.
Ryc. 18. Fragmenty tkanin odnalezione w trakcie prac archeologicznych wewnątrz i przy budynku dawnej kolegiaty (a i c – w XVIII-wiecznej warstwie zasypiskowej krypty jezuickiej w południowej nawie dawnego kościoła; b – w XIV-wiecznej warstwie niwelacyjnej w wykopie po południowej stronie dawnego kościoła); fot. i obróbka graficzna M. Borkowska, oprac. M. Zochniak.
Ryc. 19. Zabytki odnalezione przy pochówkach i w warstwach niwelacyjnych XIII-XVIII-wiecznego cmentarza przy i we wnętrzu dawnej kolegiaty św. Michała w Płocku; fot. M. Borkowska, obróbka graficzna M. Borkowska, M. Zochniak, oprac. M. Zochniak.
używał i parafianom udzielał – pisał w swoim testamencie w 1749 roku Jakub Czacharowski, duchowny z Szyszek (Główka 2012, s. 252). Warto jednak zaznaczyć, że czasem duchowni w swoich testamentach, dla uwydatnienia skromności ich własnych pogrzebów, wskazywali miejsce inne niż główna część świątyni (Główka 2012, s. 253). Przykładem takiego stosunku do własnego pogrzebu była postawa duchownego z Grochowolska, Marcina Kaniowskiego, którego ostatnią wolą w 1732 roku było, ażeby pogrzebać jego doczesne szczątki w kościele przy zakrystii w samym progu jak największego grzesznika a jak najgłębiej w ziemi (Główka 2012, s. 253).
20
Marta Zochniak
Ryc. 20. Sprzączka od pasa odnaleziona przy pochówku dorosłego mężczyzny (I faza), odkrytym w trakcie prac archeologicznych po południowej stronie budynku dawnej kolegiaty św. Michała w Płocku; fot. M. Borkowska, obróbka graficzna M. Zochniak.
Ryc. 21. Monety odnalezione przy pochówkach i w warstwach niwelacyjnych XIII-XVIII-wiecznego cmentarza, przy i we wnętrzu dawnej kolegiaty św. Michała w Płocku; fot. i obróbka graficzna: M. Borkowska, oprac. M. Zochniak.
Po zakończeniu badań archeologicznych zbiór zabytków archeologicznych udostępniono zwiedzającym w gablotach muzeum we wnętrzu budynku dawnej kolegiaty. Wszystkie szczątki ludzkie, odkryte na terenie wokół kolegiaty i w jej wnętrzu, pochodzące z funkcjonującego od XIII do XVIII wieku cmentarza, po wykonaniu analizy antropologicznej i innych niezbędnych badań i opracowań, złożono w przygotowanym uprzednio do tego celu ossuarium po północnej stronie budynku dawnego kościoła.
Bibliografia Barański M. 2016, Nowe odkrycia w zabytkowej kolegiacie pw. św. Michała Archanioła w Płocku [w:] Architektura sakralna w początkach państwa polskiego (X-XIII w.), pod red. T. Janiaka, D. Stryniaka, Gniezno, s. 373-399. Bojarski J. 2003, Cmentarzysko szkieletowe w Kałdusie na ziemi chełmińskiej (stanowisko 4), wstępne wyniki badań, [w:] XIII Sesja Pomorzoznawcza, vol. 2, pod red. H. Panera, M. Fudzińskiego, Gdańsk, s. 19-32. Borkowska M. 2017, Analiza materiału zabytkowego pozyskanego w trakcie badań archeologicznych w obrębie Kolegiaty św. Michała przy ul. Małachowskiego 1 w Płocku w latach 2012-2014, maszynopis, archiwum Miejskiego Konserwatora Zabytków w Płocku. Cymek L., Rożnowski F., Żurawski Z. 2016, Wstępne wyniki badań archeologiczno-antropologicznych przeprowadzonych na cmentarzysku przy katedrze w Gdańsku-Oliwie, [w:] I Pomorska Sesja Sprawozdawcza, pod red. M. Fudzińskiego,
Gdańsk, s. 47-55. Drozd-Lipińska A. 2014 a, Opracowanie antropologiczne ludzkich szczątków kostnych odkrytych w Płocku przy ul. Małachowskiego 1, w kolegiacie św. Michała, cz. 1, Toruń. Drozd-Lipińska A. 2014 b, Opracowanie antropologiczne ludzkich szczątków kostnych odkrytych w Płocku przy ul. Małachowskiego 1, w kolegiacie św. Michała, cz. 2, Toruń. Drozd-Lipińska A. 2014 c, Opracowanie antropologiczne ludzkich szczątków kostnych odkrytych w Płocku przy ul. Małachowskiego 1, w kolegiacie św. Michała, cz. 3, Toruń. Gładykowska-Rzeczycka J. 1982, Schorzenia swoiste ludności z dawnych cmentarzysk Polski, „Przegląd Antropologiczny”, t. 48, z. 1-2, s. 39-55. Gładykowska-Rzeczycka J. 1994, Syphilis in ancient and medieval Poland?, [w:] The Origin of Syphilis in Europe. Before or After 1493?, pod red. Dutour O., Pálfi G., Bérato J., Brun J. P., Paryż, s. 116-118. Gładykowska-Rzeczycka J., Kwiatkowska B., Nowakowski D., Trnka J. 2003, Treponematosis in a 14th century skeleton from Wrocław, Poland, „Journal of Paleopathology”, 15 (3), s. 187-193. Główka D. 2012, Dyspozycje pogrzebowe duchowieństwa płockiego w XVII-XVIII wieku, „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej”, nr 2, pod red. A. Klondera, Warszawa, s. 249-245. Gołembnik A. (red.) 2000, Historia Płocka w ziemi zapisana, Płock. Gołembnik A. 2008, Wyniki ekspertyzy opartej na podstawie analizy dotychczasowych prac archeologicznych i wyników uzyskanych w trakcie badań przeprowadzonych w trzech sondażach weryfikacyjnych, usytuowanych w rejonie Kolegiaty Św. Michała w Płocku, czerwiec-lipiec 2008, Warszawa, maszynopis. Gołembnik A., Kołodziejski D., Trzeciecki D. 2000, PSM 88. Płock, Liceum im. Stanisława Małachowskiego. Sprawozdanie z nadzoru archeologicznego nad pracami ziemnymi przy budowie łącznika między budynkiem szkoły i salą gimnastyczną, Płock – Warszawa, sygn. P-111, Urząd Ochrony Zabytków w Warszawie, Delegatura w Płocku; maszynopis. Gołembnik A., Trzeciecki D. 2011, Stan badań nad aglomeracją płocką w okresie od XI w. do czasu powstania miasta samorządowego, [w:] Płock wczesnośredniowieczny, pod red. A. Gołembnika, Warszawa, s. 27-36. Komorowski W. 2011, Ulica, plac i cmentarz w publicznej przestrzeni miasta na przykładzie Krakowa Staropolskiego, Wratislavia Antiqua 13, pod red. S. Krabath, J. Piekalskiego, K. Wachowskiego, Wrocław, s. 31-41. Krąpiec M. 2015, Zestawienie wyników datowań radiowęglowych, Kraków. Krzywdziński R. 2010, Cmentarzysko na Placu Dominikańskim w Gdańsku (badania z 2002 i 2003 r.), Archeologia Gdańska, t. 4, Gdańsk, s. 9-56. Kunkel R. 2016, Leo vigilans – lew czuwający w portalu kolegiaty pw. św. Michała Archanioła w Płocku [w:] Architektura sakralna w początkach państwa polskiego (X-XIII w.), pod red. T. Janiaka, D. Stryniaka, Gniezno, s. 401-409. Kwiatkowska B., Kuźniarska K., Szymczak N. 2013 a, Analiza antropologiczna szczątków ludzkich wydobytych podczas prac archeologicznych z wnętrza Kolegiaty Św. Michała Archanioła przy ul. Małachowskiego 1 w Płocku, Wrocław. Kwiatkowska B., Kuźniarska K., Szymczak N. 2013 b, Analiza antropologiczna kości luźnych wydobytych podczas prac archeologicznych z wnętrza Kolegiaty Św. Michała Archanioła przy ul. Małachowskiego 1 w Płocku, Wrocław. Makowski D. 1985 a, Sprawozdanie wstępne z badań Starego Miasta w Płocku w 1984 r., Warszawa, sygn. P-29, Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków w Warszawie, Delegatura w Płocku; maszynopis. Makowski D. 1985 b, Sprawozdanie z badań archeologicznych Starego Miasta Płocka prowadzonych w latach 1983 i 1984, Warszawa, sygn. P-30, Urząd Ochrony Zabytków w Warszawie, Delegatura w Płocku; maszynopis. Nowowiejski A. J. 1930, Płock. Monografia historyczna, napisana podczas wojny wszechświatowej, poprawiona i uzupełniona w roku 1930, Płock. Piontek J. 1999, Biologia populacji pradziejowych, Poznań. Pytlak M. 2011, Cmentarze średniowiecznego Gorzowa Wielkopolskiego, Wratislavia Antiqua 13, pod red. S. Krabath, J. Piekalskiego, K. Wachowskiego, Wrocław, s. 43-49. Stanaszek Ł. M. 1998, Praktyki antywampiryczne w XI wieku stosowane na terenie cmentarzyska szkieletowego na Wzgórzu Świętojakubskim w Sandomierzu, „Biuletyn Antropologiczny”, t. 2, Warszawa, s. 18-31. Sulimierska-Laube M. 1971, D. Kolegiata Św. Michała, dokumentacja konserwatorska z prac budowlanych za rok 1971, Warszawa, maszynopis. Sulkowska-Tuszyńska K., Cicha A. 2013, Badania archeologiczno-architektoniczne przy Kościele Św. Jakuba Apostoła w Toruniu (sezon 10), [w:] XVIII Sesja Pomorzoznawcza, vol. 2, Malbork, s. 235-242. Szyma M. 2011, Architektura sakralna Płocka w XIII w. – kolegiata Św. Michała i kościół Św. Dominika, [w:] Płock wczesnośredniowieczny, pod red. A. Gołembnika, Warszawa, s. 279-298. Tomaszewski A. 1968, Dawna Kolegiata Św. Michała w Płocku, studium konserwatorskie, t. 5/9, Archiwum Małachowianki, Warszawa; maszynopis. Tomaszewski A. 1998, Pradzieje architektoniczne płockiej „Małachowianki”, „Mazowsze”, t. 11-12 (1-2/98), Warszawa, s. 75-88. Trzeciecki M. 2011, Przestrzeń publiczna średniowiecznego Płocka jako przedmiot badań archeologa, Wratislavia Antiqua 13, pod red. S. Krabath, J. Piekalskiego, K. Wachowskiego, Wrocław, s. 63-75. Zochniak M. 2017, Autorskie opracowanie wyników badań archeologicznych przeprowadzonych wewnątrz i przy budynku dawnej Kolegiaty Św. Michała przy ul. Małachowskiego 1 w Płocku w latach 2012-2014, maszynopis, archiwum Miejskiego Konserwatora Zabytków w Płocku. Zoll-Adamikowa H. 1971, Wczesnośredniowieczne cmentarzyska szkieletowe Małopolski, cz. 2, Analiza, Wrocław – Warszawa – Kraków – Gdańsk. Żebrowski T. 1995, Kolegiata Św. Michała w Płocku i szkoła kolegiacka (około 1150-1612), [w:] Małachowianka, pod red. W. Końskiego, Płock, s. 11-161. Strony internetowe: www.geoportal.pl.
Agnieszka Teterycz-Puzio Akademia Pomorska w Słupsku
Małgorzata Mazowiecka, obrończyni brata i matka krzyżowca. Burzliwe losy mazowieckiej księżniczki Małgorzata (ur. ok. 1355) była córką księcia mazowieckiego Siemowita III i Eufemii (jej ojciec to książę opawski Mikołaj II). Pomorski kronikarz Tomasz Kantzow nazywał Małgorzatę „Salomeą”.1 Urodziła się około 1355 roku i została wydana za Kazimierza IV zwanego „Kaźkiem” (ur. ok. 13512) z inicjatywy króla Kazimierza Wielkiego. Do uroczystości doszło w święta wielkanocne (1-2 IV) 1369 roku. Książę mazowiecki Siemowit III po złożeniu hołdu lennego Kazimierzowi Wielkiemu w 1355 roku ściśle współpracował z królem polskim.3 Przejawem dobrze układającej się współpracy było właśnie wydanie za mąż w roku 1369 córki Siemowita, Małgorzaty, za wnuka Kazimierza Wielkiego, co stało się w rok po śmierci pierwszej żony pomorskiego księcia – Kenny Joanny, córki księcia litewskiego Olgierda i starszej siostry Władysława Jagiełły.4 Uroczystości weselne, prawdopodobnie w Płocku, stały się pretekstem do zjazdu, na którym obok Kazimierza Wielkiego, Siemowita III i licznych dostojników polskich z arcybiskupem gnieźnieńskim na czele obecni byli też książęta śląscy.5 Zapewne na zjeździe była mowa m.in. o sukcesji tronu i obronności Mazowsza. Być może w tym czasie Kaźko został adoptowany przez Kazimierza Wielkiego, który w sytuacji nieposiadania legalnego syna miał do swojego wnuka (syna swojej córki Elżbiety) szczególny stosunek, niewykluczone, że określanie księcia jako „Kaźka”, a nie „Kazimierza”, wzięło się właśnie od pieszczotliwego nazywania go tak przez dziadka. Doprowadzając do tego małżeństwa, Kazimierz Wielki dążył do ścisłego związania zarówno Pomorza, jak i Mazowsza z Polską. Ten związek małżeński miał charakter antykrzyżacki, jego celem było też zwiększenie integracji Pomorza z Koroną. Jednak, nawet jeśli w momencie zawierania porozumienia król polski formalnie zaakceptował Kaźka jako następcę, była to adopcja nie gwarantująca praw do korony.6 Małgorzata została zatem drugą żoną księcia Kazimierza IV. Wychodząc za mąż za Kaźka, Małgorzata wchodziła do kręgu 1. T. Kantzow, Pomerania: kronika pomorska z XVI wieku, tłum. K. Gołda, wyd. T. Białecki, E. Rymar, t. 1, Szczecin 2005, s. 453. 2. E. Rymar, Rodowód książąt pomorskich, t. 2, Szczecin 1995, s. 34-37. 3. J. Grabowski, Dynastia Piastów mazowieckich. Studia nad dziejami politycznymi Mazowsza, intytulacją i genealogią książąt, Kraków 2013, s. 75, 87. 4. J. Tęgowski, Małżeństwo Kaźka Bogusławica z Kenną Olgierdówną i jego rola w politycznych planach Kazimierza Wielkiego, [w:] Homines et societas. Czasy Piastów i Jagiellonów, red. J. Bieniak i in., Poznań 1997, s. 125-133. 5. K. Jasiński, Zjazd na Mazowszu w kwietniu 1369 r. i jego geneza. Ze studiów nad itinerarium Kazimierza Wielkiego, „Acta Universitatis Nicolai Copernici. Nauki Humanistyczno-Społeczne”, „Historia”, t. 9, Toruń 1973, s. 59-69. 6. D. Karczewski, Książę słupski Kazimierz IV (Kaźko) jako luksemburski kandydat do tronu polskiego, „Przegląd Zachodniopomorski”, t. 32, 2017, s. 115.
Domniemana podobizna Siemowita III, ojca Małgorzaty, z XV-wiecznego rękopisu, źródło: <http://www.poczet.com/siemowit.htm>.
rodziny cesarskiej, zostawała bowiem szwagierką cesarzowej – siostra Kazimierza, Elżbieta, 21 maja 1363 roku w Krakowie poślubiła cesarza Karola IV Luksemburskiego.7 Zapewne Małgorzata miała okazję poznać cesarza, który – zdaniem historyków – czujnie obserwował wszystkie plany czynione przez króla polskiego i jego posunięcia wobec Kaźka słupskiego.8 Niewątpliwie istotną kwestią była sprawa potomstwa. Jak wspominał współczesny wydarzeniom kronikarz, Jan z Czarnkowa, Kaźko nie miał z Małgorzatą potomstwa9, podobnie jak z pierwszą żoną. Z jakim człowiekiem przyszło żyć mazowieckiej księżniczce? Według relacji Jana z Czarnkowa, książę Kazimierz był tak hojny, że porozdawał nieopatrznie swym sługom i innym ludziom wszystkie swoje wsie stołowe, a sam prawie nie miał z czego opędzać podatków na swe książęce utrzymanie, póki po śmierci ojca, księcia Bogusława, ziem jego nie odziedziczył. Przyrodnia siostra jego Elżbieta, cesarzowa rzymska 7. J. Zdrenka, Elżbieta, córka Bogusława V księcia pomorskiego żoną cesarza Karola IV, „Śląski Kwartalnik Historyczny Sobótka” 1977, nr 1, s. 6-8. 8. D. Karczewski, Książę słupski Kazimierz IV…, dz. cyt., s. 114. 9. Kronika Jana z Czarnkowa, tłum. J. Żerbiłło, Kraków 1996, r. 35, s. 69.
22
Agnieszka Teterycz-Puzio
i królowa czeska, niejednokrotnie zaspokajała jego potrzeby, przesyłając mu większą ilość upominków w srebrnych naczyniach i gotówce, książę wszakże niedługo te podarunki u siebie zachowywał, lecz, nie zważając na zakaz siostry, rychło je rozszafowywał, hojnie wszystkim rozdając [...]. Od dzieciństwa wychowywał go dziad jego Kazimierz, król polski, przebywał również kilka lat na dworach Karola, cesarza rzymskiego swego szwagra, i Ludwika, króla węgierskiego, swojego wuja. Był ciała wątłego, a chociaż gwałtowny i niestały, mimo to pełen życia i łatwo dający się do działania porywać.10 Zatem książę miał okazję przebywać poza granicami, co niewątpliwie rozszerzyło jego horyzonty. Był zapewne osobą lubianą, skoro nie należał do ludzi skąpych i był pełen życia. Trudno stwierdzić, na ile uciążliwa dla samej Małgorzaty była hojność, a właściwie przypisywana jej mężowi rozrzutność, i czy martwiła ją ta cecha jego charakteru. Wydaje się, że pożycie młodej księżnej z pełnym życia mężem mogło układać się dość harmonijnie. Pośrednio potwierdzają to informacje dotyczące interwencji Małgorzaty w sytuację rodzinną na Mazowszu, na którą musiała mieć zgodę męża. Jan z Czarnkowa przytoczył opowieść o tym, jak księżna Małgorzata zaopiekowała się swym przyrodnim bratem Henrykiem, synem drugiej żony Siemowita III, a córki Mikołaja Małego, księcia ziębickiego (ur. 1322/1327, zm. 1358)11, o niepewnym imieniu (Ludmiła, Anna bądź Elżbieta). Siemowit III, uważany za najwybitniejszego władcę mazowieckiego w XIV wieku12, miał też swoje wady, np. był chorobliwie zazdrosny o młodą żonę. Na mazowieckim dworze pojawiły się plotki, że księżna miała spotykać się z kochankiem. Według relacji współczesnego wydarzeniom kronikarza Jana z Czarnkowa, o romansie książę Siemowit III miał dowiedzieć się od swej siostry, księżnej cieszyńskiej Eufemii, i po powrocie z Cieszyna kazał przeprowadzić śledztwo. Żonę osadził w zamku rawskim. Panny dworskie, choć nękane torturami, nic obciążającego księżnę nie powiedziały. Po urodzeniu przez księżną w więzieniu syna (ok. 1368/1370) Siemowit III zwiedziony radą nikczemnych ludzi kazał udusić matkę swojego domniemanego syna, niewiastę nader pięknego oblicza i powabnego ciała, mimo że kochał ją bardzo gorąco i spełniał wszystkie jej zachcianki. Chłopca Siemowit nie uznał, zaś o cudzołóstwo oskarżonego, a w ziemi pruskiej schwytanego kazał końmi włóczyć, a potem 10. Tamże, r. 35, s. 69. 11. L. Korczak, Mikołaj Mały, [w:] Piastowie. Leksykon biograficzny, red. S. Szczur, K. Ożóg, Kraków 1999, s. 597-598. 12. J. Grabowski, Dynastia…, dz. cyt., s. 94.
Wizerunek Siemowita III według Szymona Kobylińskiego, źródło: <http://najlepszahistoria.blogspot.com/2014/11/jak-mazowiecki-ksiaze-trafi-na-amy.html>.
powiesić.13 Według niepotwierdzonych przez źródła opowieści, w okresie, kiedy księżna padła ofiarą prześladowań męża, jej domniemany kochanek Dobek wyruszył na wyprawę do Ziemi Świętej. Po powrocie miał zostać pochwycony z polecenia księcia i zabity osobiście przez niego poprzez uderzenie czekanem w głowę. Zdziwienie wszystkich miało wywołać odkrycie, że Dobek był kobietą ukrywającą się pod przebraniem chłopca.14 Siemowit nie cieszył się zbyt dobrą opinią Jana z Czarnkowa, bo – według tego kronikarza – choć z Litwinami stale zgodę zachowywał, tak iż za jego rządów zdaje się, żadnych szkód w granicach ziem jego nie czynili. Ale względem swych poddanych był wielce okrutny i często tak od szlachty, jak i od ludu wymagał niesłychanie wysokich, prawie niemożliwych podatków. Był bardzo rozrzutny i szczodry i rozdawał hojnie podarunki cudzoziemcom.15 Chłopcem o imieniu „Henryk” zajęła się uboga kobieta mieszkająca w pobliżu Rawy. Zapewne imię księcia, jedyny raz występujące u Piastów mazowieckich, było nadane mu przez matkę wywodzącą się ze Śląska, gdzie to imię występowało często.16 Córka Siemowita, Małgorzata, będąc już żoną Kaźka księcia dobrzyńskiego, rozkazała trzyletniego brata Henryka zabrać nocą z kolebki pomimo oporu mamki i wychowała go jak na księcia przystało […] ostatecznie oj13. Kronika Jana z Czarnkowa, dz. cyt., r. 49, s. 83-84. 14. A. Pobóg-Lenartowicz, Energiczne, władcze, pobożne. Księżniczek i księżnych opolskich portret (prawie) własny, Opole 2016, s. 21. 15. Kronika Jana z Czarnkowa…, dz. cyt., r. 49, s. 85. 16. Zob. K. Jasiński, Henryk Siemowitowic i jego żona Ryngałła. Studium historyczno-genealogiczne, [w:] tegoż, Prace wybrane z nauk pomocniczych historii, Toruń 1996, s. 117-124.
ciec, do którego chłopiec był bardzo podobny, pokochał go gorącą miłością i przykładał do nauk, a potem wyniósł go na prepozyturę płocką17. Zatem, jak podaje kronikarz, na dworze Kaźka i jego żony od około 1370 roku przebywał przyrodni brat Małgorzaty18, księżniczka zaś, nie bacząc na ewentualny gniew porywczego ojca, zabrała domniemanego brata na swój zamek. Jak z tego wynika, książę słupski Kaźko akceptował poczynania żony, bo to ludzie z otoczenia książęcej pary przywieźli małego księcia z Mazowsza na Pomorze. Zatem relacje między małżonkami były zapewne dobre. Henryk otrzymał później od ojca dobra prepozytury płockiej, biskupstwo płockie miał dostać w 1490 roku, jednak zwlekał z jego objęciem. Ostatecznie Henryk, już jako wybrany i konfirmowany biskup, nie przyjął sakry biskupiej. W czasie poselstwa odbytego z ramienia króla do stryjecznego brata Władysława Jagiełły – Witolda, w celu ich pogodzenia, Henryk poznał w jednym z krzyżackich zamków w pobliżu granicy litewskiej córkę księcia litewskiego Kiejstuta, a siostrę Witolda – Ryngałłę. Miał zakochać się w niej od pierwszego wejrzenia, choć niektórzy historycy widzieli w tym związku małżeństwo dynastyczne, zawarte dla scementowania ugody Jagiełły i Witolda.19 W pierwszej połowie 1492 roku Henryk porzucił biskupstwo płockie w związku ze ślubem z Ryngałłą (o chrzestnym imieniu „Anna”), jednak wkrótce zmarł w Łucku na Rusi zimą 1392/1393, otruty, możliwe że przez własną żonę, która przeżyła męża o około 30 lat.20 O śmierć Henryka oskarżano też Krzyżaków.21 Umarł zatem przedwcześnie, zaś śmierć księcia – podobnie jak urodziny – miała miejsce w dramatycznych okolicznościach. Jego losy, szczególnie w kontekście sprawy jego matki i burzliwego dzieciństwa, były opowiadane na dworach europejskich, np. na angielskim dworze córki Elżbiety pomorskiej, siostry Kaźka, a żony cesarza Karola IV – Anny, która poślubiła króla angielskiego Ryszarda II Plantageneta. Zapewne ta historia stała się kanwą Opowieści zimowej Williama Szekspira. Jak potoczyły się dalsze losy Małgorzaty mazowieckiej? W planach Kazimierza Wielkiego jego następcą miał być ukochany wnuk Kazimierz. Wprawdzie zgodnie z zawartymi wcześniej umowami polsko-węgierskimi oficjalnie następcą Kazimierza Wielkiego w przypadku jego bezdzietności miał zostać Ludwik Węgierski22, ale testament Kazimierza, zmarłego 5 listopada 1370, przyznawał Kaźkowi znaczne ziemie 17. Kronika Jana z Czarnkowa…, dz. cyt., r. 49, s. 83-84. Na przekazie Jana oparł się Jan Długosz, Roczniki, ks. 12, s. 102-104, pod rokiem 1381. 18. K. Jasiński, Małgorzata, Polski Słownik Biograficzny (dalej: PSB), t. 19, 1974, s. 442. 19. M. Wilamowski, Henryk, [w:] Piastowie. Leksykon…, dz. cyt., s. 306. 20. K. Jasiński, Henryk Siemowitowic i jego żona Ryngałła. Studium historyczno-genealogiczne, [w:] Słowianie w dziejach Europy, red. J. Ochmański, Poznań 1974, s. 164. 21. J. Grabowski, Dynastia…, dz. cyt., s. 297-298. 22. Zob. J. Wyrozumski, Geneza sukcesji andegaweńskiej w Polsce, „Studia Historyczne”, t. 25, 1982, s. 185-197; S. Szczur, W sprawie sukcesji andegaweńskiej w Polsce, „Roczniki Historyczne”, t. 75, 2009, s. 61-104.
Bogusław V i Elżbieta Piastówna – rodzice Kazimierza IV, źródło: <https:// histmag.org/Kazko-slupski-ksiaze-pomorski-ktory-mogl-zostac-krolemPolski-17525>.
Pieczęć piesza Kaźka słupskiego, źródło: <https://histmag.org/Kazkoslupski-ksiaze-pomorski-ktory-mogl-zostac-krolem-Polski-17525>.
w Królestwie Polskim: księstwo dobrzyńskie i kujawskie z zamkami w Kruszwicy i Bydgoszczy, księstwo łęczyckie i sieradzkie oraz Wałcz i Złotów. Realizację testamentu wstrzymał człowiek zaufany króla węgierskiego, książę Władysław Opolczyk, który przybył do Krakowa przed Ludwikiem. Wielkopolanie bronili testamentu licząc na to, że przy pomocy Karola IV Luksemburskiego i księcia pomorskiego Bogusława V Kaźko sięgnie po tron jeszcze za życia Ludwika Węgierskiego.23 Podkanclerzy koronny Jan z Czarnkowa, choć jak wspomniano wyżej, zauważał przywary pomorskiego księcia, widział w Kazimierzu IV, wnuku po kądzieli Kazimierza Wielkiego, prawowitego dziedzica i następcę tronu polskiego. Traktował go z sympatią i wyrozumiałością dla jego wad. Dla niego być może próbował wykraść grobowe insygnia króla, a następnie – skazany na banicję – udał się na teren Czech.24 23. J. Śliwiński, Władysław Biały, (1327/1333 – 20 luty 1388). Ostatni książę kujawski. Największy podróżnik spośród Piastów, Kraków 2011, s. 41, 59. 24. D. Karczewski, Książę słupski Kazimierz IV…, dz. cyt., s. 113-114.
24
Agnieszka Teterycz-Puzio
Kazimierz IV słupski, źródło: <https://pl.wikipedia.org/wiki/Kazimierz_IV_słupski>.
Insygnia „Rudenbandu”, rycerskiego stowarzyszenia założonego przez syna Małgorzaty mazowieckiej, księcia Ludwika II brzeskiego, źródło: <https://pl.wikipedia.org/wiki/Ludwik_II_brzeski#/ media/File:Rudenband.jpg>.
W momencie śmierci Kazimierza Wielkiego młoda para książęca przebywała na Pomorzu, Kazimierz IV został wspomniany w dokumencie Bogusława V z 28 października 1370 roku.25 Król Kazimierz Wielki został pośpiesznie pochowany już 7 listopada, przed przybyciem Ludwika Węgierskiego26, zatem książę pomorski nie był na pogrzebie dziadka. Wbrew testamentowi króla Kazimierza, nie oddano Kaźkowi księstwa łęczycko-sieradzkiego, być może bojąc się oderwania Wielkopolski od Korony, w zamian za to zaproponowano mu księstwo gniewkowskie. Z przekazanych mu ziem Kaźko złożył hołd Ludwikowi Węgierskiemu.27 W kwietniu 1371 roku Kazimierz IV wystawił już dokument jako książę dobrzyński.28 Kazimierz Bogusławic starał się przebywać w obu 25. Tamże, s. 113, 119. 26. J. Wyrozumski, Kazimierz Wielki, Wrocław 1982, s. 218. 27. J. Śliwiński, Władysław Biały…, dz. cyt., s. 63-64. 28. Kodeks Dyplomatyczny Polski, t. 2, cz. 2, wyd. L. Rzyszczewski, A. Muczkowski, J. Bartoszewicz, Warszawa 1852, nr 524.
częściach swego władztwa, choć większą władzę miał na terytorium dobrzyńsko-bydgoskim, gdzie był mniejszy wpływ rodów na władcę.29 Po śmierci ojca Bogusława w 1374 roku, przejął pełnię władzy w księstwie słupskim.30 Książę pomorski miał nie przyjąć z rąk Ludwika Węgierskiego księstwa głogowskiego, oddanego między 1363 a 1365 roku za 1000 florenów przez księcia Władysława Białego Kazimierzowi Wielkiemu. Jednak Kazimierz IV wmieszał się w spór między Władysławem Białym a Ludwikiem Węgierskim. We wrześniu 1373 roku Władysław Biały po podróży po Ziemi Świętej i Europie powrócił na ziemie polskie i zajął część Kujaw, ale starosta Sędziwoj z Szubina zmusił go do opuszczenia tych ziem. Książę schronił się w Drezdenku, należącym do Ulryka von Osten. W 1375 roku książę, który wcześniej zdążył wstąpić do zakonu, podstępem zdobył zamek w Złotoryi (podstawieni ludzie upili obrońcę Złotoryi Krystyna). W obronie zamku przed oddziałami Ludwika Węgierskiego wsparcia udzieliły Władysławowi wojska wysłane przez Filipa, księcia Burgundii. Możliwe, że księcia finansowo wspomagali też Krzyżacy. Władysław Biały miał poparcie niewielkiej grupy możnych, którzy widzieli w nim, jako blisko spokrewnionym z Kazimierzem Wielkim, jego następcę. W rozprawie z Władysławem Białym, jak wspomniano, brał udział Kazimierz słupski jako lennik Ludwika Węgierskiego. Obaj książęta zostali pod Złotoryją ranni: Władysław Biały w prawe ramię w czasie pojedynku rozegranego z Bartoszem z Wezemborga31, Kaźko zaś w głowę. Jednak rana Władysława była dużo mniej groźna niż rana Kaźka słupskiego, ugodzonego kamieniem, która stała się przyczyną jego śmierci. Kazimierz zmarł 2 styczna 1277 roku na zamku w Bydgoszczy, a pochowano go w klasztorze cystersów w Koronowie. W opinii Dariusza Karczewskiego: Być może, gdyby nie jego młodzieńcza brawura i jej tragiczny epilog, to po śmierci Ludwika Węgierskiego(w 1382 r.) ewentualna kandydatura Kaźka do tronu Królestwa Polskiego miałaby znacznie zwiększyć szanse powodzenia.32 Jakie były losy Małgorzaty po śmierci męża? Małgorzata opuściła księstwo słupskie i osiadła w ziemi dobrzyńskiej, ty29. S. Szybkowski, Rządy Kazimierza (Kaźka) Bogusławica w ziemi bydgoskiej. Jeszcze o otoczeniu księcia słupsko-bydgosko-dobrzyńskiego, „Gdańskie Studia z Dziejów Średniowiecza”, nr 6, Książęta, urzędnicy, złoczyńcy, red. B. Śliwiński, Gdańsk 1999, s. 257, 259. 30. D. Karczewski, Książę słupski Kazimierz IV…, dz. cyt., s. 120. Zob. J. Zdrenka, Dokumenty Kazimierza IV księcia słupskiego pana Dobrzynia i Bydgoszczy (1351–1377); D. Karczewski, Kujawskie dokumenty księcia słupskiego Kazimierza IV (Kaźka) z lat 1371-1375, cz. I, „Zapiski Historyczne”, t. 67, 2002, z. 1, s. 111-116. 31. J. Śliwiński, Władysław Biały…, dz. cyt., s. 95. 32. D. Karczewski, Książę słupski Kazimierz IV…, dz. cyt., s. 122.
25 tułując się księżną dobrzyńską. Ziemią dobrzyńską miała zarządzać ponad rok, bo do lipca 1379, czyli do czasu kolejnego zamążpójścia. Księżna zgodziła się ustąpić z ziemi dobrzyńskiej pod warunkiem, że najpierw wyjdzie za mąż i otrzyma 8000 grzywien zapisanych jej na Dobrzyniu.33 Wspomnianą ziemię Ludwik Węgierski przekazał szwagrowi księżnej, Władysławowi Opolczykowi (oprócz części Kujaw). Być może Władysław Opolczyk, zainteresowany jak najszybszym objęciem Dobrzynia, zaproponował jej kandydata na męża. Zapewne 28 lipca 1379 roku Małgorzata w Lipnie, w obecności ojca i obu braci, wyszła za mąż za księcia lubińskiego i brzeskiego Henryka VII z Blizną. Jako wiano otrzymała Lubiń z okolicą. Księżna urodziła Henrykowi dwoje dzieci34 – syna Ludwika i córkę Małgorzatę (1380/1384 – ok. 1408), przeznaczoną na żonę króla Węgier Zygmunta Luksemburskiego. Do zawarcia małżeństwa Małgorzaty mazowieckiej z Henrykiem VII mogły przyczynić się dobre kontakty Siemowita III z książętami śląskimi.35 Małgorzata zapewne wiedziała o zabiegach swojego męża, czynionych po śmierci w 1395 roku Marii Andegaweńskiej, żony Zygmunta węgierskiego, a dotyczących wydania córki Małgorzaty za mąż za Zygmunta. Nie dożyła jednak zaręczyn, do których doszło 11 września 139636, zmarła bowiem prawdopodobnie przed 4 kwietnia 1396 roku (wtedy jej teść Ludwik I brzeski zabezpieczył w testamencie aniwersarz księżnej w kościele św. Jadwigi w Brzegu). Małgorzata została pochowana w kolegiacie św. Jadwigi w Brzegu, gdzie jej syn Ludwik II kazał odmawiać za nią nabożeństwo coroczne37, zatem być może był blisko związany ze swoją matką, która umarła w czasie, gdy dochodził lat sprawnych (mógł mieć w chwili jej śmierci 11-16 lat). Ludwik II, syn Małgorzaty, książę brzesko-legnicki (1380/1385-1436), był barwną postacią. Był to zamiłowany podróżnik38, wiodący dość rozrzutny tryb życia (podobnie jak Kazimierz IV, pierwszy mąż Małgorzaty). W czasie swojego życia Ludwik zwiedził Budę, Pragę, Norymbergę, Konstancję, Wiedeń, Holandię, Paryż i Londyn. Pierwszą podróż, po podziale ojcowizny przeprowadzonym w 1400 roku między nim a jego przyrodnim bratem Henrykiem IX, odbył do Pragi w roku 1401. Następnie, w 1404 roku, podjął się podróży do Ziemi Świętej. Jej przebieg był dramatyczny. Ludwik II razem z towarzyszami, Mikołajem Stewiczem i Piotrem Jankiewiczem, został bowiem porwany przez muzułmanów i osadzony w więzieniu. Zażądano za nich okupu. Informacje o okupie 33. K. Jasiński, Małgorzata…, dz. cyt., s. 442. 34. M. Wilamowski, Małgorzata, [w:] Piastowie. Leksykon…, dz. cyt., s. 303-304. 35. J. Grabowski, Dynastia…, dz. cyt., s. 91. 36. P. Ksyk-Gąsiorowska, Małgorzata, [w:] Piastowie. Leksykon…, dz. cyt., s. 474-475. 37. K. Jasiński, Małgorzata…, dz. cyt., s. 442. 38. J. Jasiński, Rodowód Piastów śląskich, t. 1, Piastowie wrocławscy i legnicko-brzescy, Wrocław 1973, s. 204.
zachowały się w śląskich księgach miejskich. Mieszczanie miast książęcych zatroszczyli się o losy księcia i wykupili go, zadłużając się nawet u Żydów praskich. Mieszczanie Chojnowa przekazali 403 grzywny, mieszczanie z Brzegu z dwóch srebrnych naczyń o wadze 6 grzywien srebra wybili monety przeznaczone na okup. Na wschód powieziono zatem 4 tysiące grzywien, czyli 6 tysięcy guldenów. W czasie niewoli Ludwika, w księstwie brzeskim rządy sprawował jego przyrodni brat Henryk IX, który także wsparł finansowo dążenia do uwolnienia brata. Ten szczęśliwie powrócił z początkiem 1405 roku. Po powrocie hojnie wynagrodził towarzyszy niedoli – Piotra Jankiewicza i Mikołaja Stewicza.39 Książę na początku 1407 roku udał się w następną podróż, do Holandii, na dwór krewnego, hrabiego Wilhelma VI. Zapewne z inspiracji Zygmunta Luksemburskiego w 1409 roku ożenił się z Jadwigą Zapolyą, córką żupana trenczyńskiego Jana, która jednak wkrótce zmarła. W tym czasie Zygmunt porzucił plany ożenku z siostrą Ludwika, Małgorzatą, ze względu na skomplikowaną sytuację w swoim władztwie. Nie wiadomo, czy Zygmunt zrekompensował niedoszłej żonie (ślub per procura miał miejsce w 1401 r.) i jej bratu niespełnione obietnice i poniesione już wydatki. Nic nie wiemy o losach córki Małgorzaty mazowieckiej, poza tym, że 14 sierpnia 1409 roku przebywała jeszcze na dworze brata. Może wstąpiła do klasztoru, choć bardziej prawdopodobne jest to, że wkrótce umarła, zapewne w związku z wiadomością o zawarciu małżeństwa przez Zygmunta z inną kobietą.40 Książę Ludwik pozostał jednak w dobrych relacjach z Zygmuntem Luksemburskim, dalej dużo czasu spędzał np. w Budzie, biorąc udział w wystawnych ucztach i turniejach. Nie oszczędzał finansowo swoich poddanych, po raz kolejny bowiem został uwięziony, tym razem w Lewinie Kłodzkim przez ród Panwitzów, słynący z grabieży. Stało się to w 1410 roku. Wykupiła go rada miejska Brzegu. Ten epizod miał uniemożliwić mu wzięcie udziału w wojnie polsko-krzyżackiej.41 Wkrótce doszło do sporu między Ludwikiem a jego bratem w związku z kwestią dziedziczenia po stryju Wacławie, biskupie wrocławskim. Spór zakończył się otwartą wojną, toczoną w latach 1411-1414, którą przerwał król Czech Wacław IV Luksemburski, mieszkańcy księstwa legnicko-złotoryjskiego złożyli zaś hołd obydwu książętom. W czasie trwającego konfliktu z bratem, w 1413 roku, Ludwik wyprawił się w orszaku Zygmunta Luksemburskiego i miał okazję zobaczyć Meran, Szwajcarię i Lodi. Był zafascynowany obyczajami rycerskimi, przynale39. F. Szafrański, Ludwik II brzesko-legnicki. Feudał śląski z doby późnego średniowiecza, Wrocław 1972, s. 31, 48-49. Zob. A. Teterycz-Puzio, Polscy krzyżowcy. Fascynująca historia wędrówek Polaków do Ziemi Świętej, Poznań 2017, s. 243 i n. 40. P. Ksyk-Gąsiorowska, Małgorzata, [w:] Piastowie. Leksykon…, dz. cyt., s. 475. 41. F. Szafrański, Ludwik II brzesko-legnicki…, dz. cyt., s. 51.
26
Agnieszka Teterycz-Puzio
Nagrobek prawdopodobnie Ludwika II brzesko-legnickiego, syna Małgorzaty mazowieckiej, źródło: <https://pl.wikipedia.org/wiki/Ludwik_II_brzeski#/media/File:Wenceslaus_I._of_Liegnitz_-_Louis_II._of_Liegnitz.jpg>.
żał zatem do różnych rycerskich stowarzyszeń, np. Zakonu Smoka, utworzonego przez króla Węgier Zygmunta Luksemburskiego. Założył też w 1413 roku własne rycerskie stowarzyszenie Rudenband (Związek Psów Gończych, Obroża Psa Gończego, od odznaki noszonej przez jego członków). Do tego stowarzyszenia należeli książęta: Wacław II legnicki, Jan żagański, Konrad Starszy oleśnicki, Konrad Młodszy oleśnicki i Przemysł opawski. Ludwik nie był zbyt gospodarnym księciem, zastawiał bowiem swoje ziemie, np. księciu oleśnickiemu Konradowi VII Białemu i książętom opolskim. W 1414 roku pojawił się na zwołanym przez Zygmunta zjeździe elektorów w Norymberdze, gdzie wyprawił wystawną ucztę wbrew woli króla Zygmunta, który – starając się ograniczyć rozrzutność księcia – zakazał sprzedaży mu drewna. Ludwik ominął zakaz sprowadzając kilka wozów włoskich orzechów, zużytych następnie na opał przy przygotowaniu biesiady. Zatem książę niewątpliwie odznaczał się fantazją, niestety – jak już wspomniano – niespecjalnie był zapobiegliwy pod względem finansowym. Książę podróżował też do Akwizgranu w orszaku Zyg-
munta Luksemburskiego i był gościem soboru w Konstancji w 1415 roku, przyglądając się być może egzekucji Jana Husa. Odwiedził to miasto także dwa lata później, zastępując nieobecnego księcia saskiego i otrzymując zaszczyt niesienia w czasie procesji przed Zygmuntem Luksemburskim miecza. Podróżował też z królem Zygmuntem do Londynu. Książę Ludwik postanowił się wkrótce ustatkować i ponownie ożenił się – z Elżbietą, córką Fryderyka I Hohenzollerna. Rzeczywiście, po tym wydarzeniu częściej przebywał na Śląsku i zainteresował się sprawami wewnętrznymi księstwa, do czego zmusiło go powstanie husyckie w Czechach i sytuacja na Śląsku. Choć nadal zdarzały mu się wyjazdy, jak do Wiednia w 1426 roku i Norymbergii w 1430, to były one już rzadsze. Ludwik czynił też dość liczne nadania dla Kościoła, zajął się także przebudową legnickiego zamku. Ciekawym jest, że na jego dworze przeważali Polacy, mimo proniemieckiej polityki prowadzonej przez księcia. Podobnie jego żona otaczała się dworzanami słowiańskiego pochodzenia.42 Mimo że książę był wiernym stronnikiem Zygmunta Luksemburskiego, doszło między nimi do spięcia w 1430 roku, którego przyczyną stał się zarzut postawiony przez księcia królowi, nie interesującemu się losami poddanych na Śląsku i zniszczeniami dokonanymi tam przez husytów. W ciągu 37 lat panowania książę doprowadził do licznych sprzedaży, zastawów, zaciągał długi, co prowadziło do systematycznego trwonienia majątku. Było to wynikiem zamiłowania do podróży oraz lubowania się w zabawach i turniejach. W pierwszych dwunastu latach rządów niemal cały czas przebywał za granicą, pojawiając się w Brzegu, gdy potrzebował środków do finansowania swoich wypraw.43 Zatem księżniczka mazowiecka Małgorzata miała wpływ na kilka osób z jej otoczenia. Z nielicznych przekazów źródłowych wynika, że była kobietą aktywną, zdecydowaną, umiejącą podejmować decyzję i próbującą kształtować swój los. Zadbała o wychowanie brata, w jej odczuciu niesprawiedliwie potraktowanego, zapewne wspierała swego męża, Kazimierza IV, po jego śmierci przez ponad rok sprawowała rządy w ziemi dobrzyńskiej. Niewiele wiemy o jej relacjach z drugim mężem, Henrykiem VII z Blizną, zapewne jednak miała wpływ na ukształtowanie charakteru syna, człowieka otwartego na świat, zamiłowanego w rycerskiej tradycji.
42. P. Ksyk-Gąsiorowska, Ludwik II, [w:] Piastowie. Leksykon…, dz. cyt., s. 470-474; F. Szafrański, Ludwik II brzesko-legnicki…, dz. cyt., s. 55, 63, 81, 100-101. 43. Tamże, s. 31, 34, 107-109.
Zbigniew Grabowski
Dawne siedziby ziemiańskie w okolicach Płocka
fotografie autora
Część czwarta
Rembielin, gm. Brudzeń Duży, pow. płocki
Rembielin, dwór – stan z 2015 r.
N
ajwcześniejsze informacje na temat Rembielina, do jakich udało mi się dotrzeć, sięgają XVI wieku. Słownik Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich podaje, że Według regestru poborowego ziemi dobrzyńskiej z roku 1564 we wsi Rembielino, w parafii Rokicze, było 4 poddanych Alberta Rembielińskiego i Zofii Borzewskiej, 2 zagrody, 1 łan. Mateusz Niewiczo, Andrzej Bank, poddani Mateusza Żernickiego; Gorzechowscy mieli
Rembielin, dwór – stan z 2019 r.
1 ½ łana i 3 zagrody. Sześciu poddanych Mateusza Mazowieckiego siedziało na 1 łanie. Płacono poboru 6 florenów 7 groszy. Kolejna, skromna, wzmianka słownika dotyczy roku 1789, niestety, poza informacją o istnieniu w Rembielinie czterech części szlacheckich, źródło nie wymienia żadnych nazwisk. Dopiero wiek XIX przynosi nieco więcej danych. W tym okresie, w kontekście własności miejscowych dóbr, pojawiają się Strubczewscy lub Strupczewscy (Jan Szymon i jego córka Emilia, a następnie Hortensja z Jezierskich, żona Jana, i jej syn Jan Antoni) i Romuald Paprocki. Wówczas poza folwarkiem istniała już prawdopodobnie część parkowa z dworem, być może drewnianym. Wiadomo też, że majątek był zadłużony, czego wynikiem była decyzja o jego sprzedaży. Od 1877 roku do końca istnienia majątku, z Rembielinem wiąże się ściśle nazwisko Goćkowskich. Dobra zostały zakupione przez Stanisława Goćkowskiego i jego żonę Józefę za kwotę niespełna 20 tys. rubli. W 1882 roku pojawia się na kartach historii Rembielina ich syn, Wojciech Ludwik Goćkowski, który miał największy wpływ na wygląd tego miejsca. Dzięki jego inicjatywie powstał murowany dwór. Przypuszcza się, że stało się to w 1895 roku, jako że ta właśnie
28
Zbigniew Grabowski
data widnieje na murowanej kapliczce Matki Boskiej, stojącej nieopodal głównego wjazdu do majątku, przy drodze prowadzącej do Gorzechowa i dalej do Siecienia względnie Rokicia. Dwór zlokalizowany w centralnej części parku został zbudowany na planie prostokąta. Jest to budynek podpiwniczony (wejście do piwnic znajduje się od strony północnej), przykryty dwuspadowym dachem, parterowy, z częścią piętrową na osi. Elewacja frontowa ozdobiona była fryzem nadokiennym. Pośrodku elewacji znajduje się ganek z dwiema parami filarów o przekroju kwadratowym, podtrzymującymi balkon z żeliwną balustradą. Ów ganek jest murowany, lecz pierwotnie był prawdopodobnie drewniany, a przebudowa mogła nastąpić na przełomie wieków XIX i XX. Przeciwna elewacja nie miała reprezentacyjnego charakteru, dwór nie posiadał ogrodowego wyjścia. Zdobione elewacje północna i południowa były funkcjonalnie powiązane z folwarkiem, który znajdował się na północ i zachód od dworu. Libiccy określili ten dwór jako typ siedziby wiejskiej charakterystyczny dla obywatela średniej zamożności. Na tyłach dworu znajdował się kurnik z chlewikiem. Inne obiekty zlokalizowane w okolicach dworu to wozownia z garażem na maszyny, spichlerz, kamienna kuźnia i dwa budynki z glinianej cegły kryte słomą, czyli obora ze stajnią i stodoła. Całe założenie ogrodzone było drewnianym płotem. Zabudowę dopełniały czworaki, zlokalizowane za drogą do Głowiny, na południe od założenia dworskiego. Były to dwa budynki: jeden duży, murowany, na osiem rodzin, drugi mały, drewniany, na jedną rodzinę. Park rozciągał się przed frontową i południową elewacją dworu. Znajdowały się w nim liczne nasadzenia świerków i ozdobnych krzewów. Nie było klombów i kwiatów. Jedy-
nie na owalnym podjeździe, znajdującym się przed dworem, sadzono kwiaty. Duży sad zajmował południową część założenia. Od zachodu jego granicę wyznaczała grupa dębów, za którą znajdował się staw. Od południa, zachodu i wschodu założenie zamykały nasadzenia kasztanowców. Jak już wspomniałem, Goćkowscy władali majątkiem do końca jego istnienia. Kolejnym właścicielem Rembielina został Tadeusz Roman Goćkowski, który w 1918 roku nabył dobra od Wojciecha Goćkowskiego za cenę przekraczającą 50 tys. marek. Początkowo rządcą w majątku był brat stryjeczny nowego właściciela, a następnie Tadeusz Dobrzeniecki. Sam Tadeusz Goćkowski zaginął podczas działań wojennych w 1939 roku, a że był kawalerem, nie zostawił spadkobierców. Rembieliński majątek został skonfiskowany 8 października 1940 roku przez niemieckiego komisarza na rzecz Rzeszy Niemieckiej, a pół roku później utworzono z majątku wschodnioniemieckie gospodarstwo rolne. Założenie przetrwało wojnę w dość dobrym stanie. Zachował się nie tylko dwór, stojący po dziś dzień, ale również stodoła, obora za stajnią, wozownia, spichlerz i kuźnia – te zostały rozebrane w latach późniejszych. Po wojnie na mocy reformy rolnej majątek został rozparcelowany. Dwór stał się siedzibą gminnej rady narodowej, ponadto mieściła się w nim świetlica i część mieszkalna. Na początku lat 50. południowy, narożny, pokój został przeznaczony na sklep. W latach 60. w dużym narożnym, wschodnim, pokoju umieszczono pocztę. Po jej likwidacji w latach 70. pomieszczenie to przeznaczono na cele mieszkalne. Od strony północnej jest wejście do piwnic, a od zachodniej jeszcze do lat 70. istniała dobudówka z wejściem gospodarczym. Znajdujący się niegdyś w północnej części założenia folwark rozebrano, gdy odkryto tu pokłady żwiru. Pod koniec lat 60.
Rembielin, brama wjazdowa do dworu.
Rembielin, dworski ganek.
29 nad stawem, w rejonie dawnych kurników, zbudowano toalety, które zostały rozebrane w 1996 roku. W roku 1997 dwór wraz z otaczającym go terenem o powierzchni 0,64 ha został zakupiony przez prywatnego właściciela. Taki stan własnościowy trwa do dnia dzisiejszego. Niestety, w chwili obecnej założenie parkowe znajduje się w opłakanym stanie, a i dwór chyli się ku upadkowi. W zdziczałym parku daje się jeszcze zauważyć kilka okazów starodrzewu (jesion, jodła, świerk, kasztanowiec), jednakże całość zarośnięta jest drzewkami i chwastami wrastającymi już w budynek. W południowej części istnieją jeszcze relikty dawnego sadu. Linia brzegowa stawu, zlokalizowanego w południowo-zachodniej części założenia, jest ledwie widoczna ze względu na gęstą ścianę zarośli i samosiejek. Dwór z roku na rok sprawia coraz bardziej przygnębiające wrażenie. Obecnie budynek jest pozbawiony tynków. Jednak – co najistotniejsze – stan konstrukcji sprawia, że wejście do środka może być obarczone zbyt dużym ryzykiem utraty zdrowia. Poprzez nieszczelne poszycie dachowe z dużymi ubytkami daje się zauważyć postępującą degradację dachu, częściowo pozbawionego więźby. Silnie spękane ceglane nadproże trzyma się na niewzbudzającej zaufania drewnianej belce, we wnętrzach widoczne są popękane stropowe elementy belkowania, które zamiast pozycji poziomej przyjęły pozycję skośną, opierając się jednym końcem o przykrytą warstwą ceglanego gruzu posadzkę. W niektórych pomieszczeniach po powałach stropu ze szczap drewnianych nic już nie pozostało. W najlepszej kondycji wydaje się być kuta, delikatnie zdobiona brama wjazdowa, aczkolwiek widać, że i ona najlepsze lata ma już dawno za sobą. Ogólnie przygnębiającego charakteru dopełnia głęboki rów, jaki został wykopany wzdłuż frontu ogrodzenia. Pozostaje więc tylko uruchomić skrzydła fantazji, by wyobrazić sobie słońce leniwie przesuwające się po bezchmurnym niebie i jego promienie odbijające się w dworskich oknach, budynek znakomicie kontrastujący jasnymi kolorami na tle nabierającego coraz bardziej intensywnej zieleni parku, gdzie spośród wysokich, doskonale pielęgnowanych drzew dobiega radosny hałas bawiącej się gromadki dzieci, obserwowanych z ganku przez właścicieli majątku...
stępców w roli właścicieli Rokicia, opisał w trzecim numerze „Naszych Korzeni” Paweł Bogdan Gąsiorowski. Z tego względu swe rozważania historyczne ograniczę do ostatnich właścicieli ziemskich – Rościszewskich. Z nimi bowiem wiąże się powstanie do chwili obecnej istniejącego dworu, który został zbudowany na przełomie XIX i XX wieku. Norbert Michał Rościszewski zakupił miejscowe dobra o powierzchni 415 ha już w 1852 roku, po czym sukcesywnie je powiększał. W 1899 roku Norbert zmarł, a że nie miał potomka, zapisał Rokicie swemu bratankowi Edwardowi. Ten, poprzez ślub ze swoją stryjeczną siostrą Klementyną, córką Tadeusza Rościszewskiego, wszedł również w posiadanie majątku Radomin. Od 1901 roku Edward był aktywnym działaczem Gubernialnego Płockiego Towarzystwa Rolniczego. W 1907 roku objął funkcję wiceprezesa Okręgowego Towarzystwa Rolniczego Ziemi Dobrzyńskiej. Edward i Klementyna Rościszewscy doczekali się kilkoro dzieci. W 1910 roku Edward Rościszewski zapisał dobra Rokicie córce Bronisławie, która wniosła ten majątek jako wiano do Zgromadzenia Sióstr Służek NMP Niepokalanej. Do dnia dzisiejszego dwór jest jednym z domów prowincji płockiej tegoż zgromadzenia.
Rokicie, dwór – elewacja frontowa.
Rokicie, gm. Brudzeń Duży, pow. płocki
Rokicie jest jedną z najstarszych miejscowości Mazowsza Płockiego. Jej nazwa pochodzi od gwarowego określenia pewnej odmiany wierzby zwanej „rokitą” lub „rokiciną”. Wieś kojarzy się jednoznacznie z niewielkim kościołem, zbudowanym w XIII wieku w całości z cegły. I to właśnie ta romańska świątynia stanowi cel wycieczek turystów odwiedzających południowe rubieże historycznej ziemi dobrzyńskiej. Niewielu z nich jednak dociera do innego ciekawego obiektu, jakim jest dawny dwór ziemiański. Rokicie to gniazdo rodowe Rokickich herbu Lubicz. Wielowiekowe dzieje tej rodziny, jak i ich XIX-wiecznych na-
Rokicie, dwór – elewacja tylna.
30
Zbigniew Grabowski
Rokicie, dwór.
Rokicie, park podworski.
Budynek usytuowany jest przy drodze Dobrzyń – Płock, na północny zachód od rokickiego kościoła. Libiccy określają go mianem „niepiękny”. Elewacja główna tego dwukondygnacyjnego dworu skierowana jest na północ. Elewacje oparte są o niewysoki cokolik. Kondygnacje, dzielone opaską, zwieńczone są gzymsem. Budynek założony na planie prostokąta nakryty jest dwuspadowym dachem, krytym blachą. Fundamenty i mury piwnicy zbudowano z kamienia, mury naziemia są ceglane, otynkowane. Piwnica jest sklepiona kolebką, we wszystkich pozostałych pomieszczeniach występują stropy belkowe z podsufitką. Wejście poprzedza ganek z dwiema kolumnami (kolumny w porządku doryckim) i dwoma filarami podtrzymującymi balkon z balustradą tralkową. W ryzalicie nad balkonem dwa okna przedzielone ceglaną ścianką, na której umieszczono krzyż. Dwór jest dwutraktowy. Na osi sień (pierwotnie z klatką schodową), za nią pokój, po zachodniej stronie ciąg pomieszczeń, od wschodu kolejne pomieszczenia skomunikowane korytarzykiem między traktami. W późniejszych latach dobudowany został ganek od strony południowej. Od wschodu dostawiono wydłużoną, węższą, również piętrową, oficynę nakrytą dwuspadowym dachem, z tym, że jej kondygnacje są nieco niższe od zasadniczej części budynku. Oficyna jest jednotraktowa, z korytarzem przy ścianie północnej. Liczy trzy pomieszczenia. Przed dworem zachował się fragment parku z klombem. Z kolei na tyłach dworu dominuje przestrzeń otwarta, łagodnie opadająca w kierunku płynącej w dole, szerokiej w tym miejscu na ponad półtora kilometra, Wisły. Dominuje tu uprawa warzyw i owoców, a pośród niewielu w tej części wyższych drzew, dokładnie na osi dworu, ukryta jest grota, w której bieli się niewielka figurka Matki Boskiej. I jeszcze kilka słów o obecnych gospodyniach tego miejsca. Zgromadzenie Sióstr Służek NMP Niepokalanej zosta-
ło założone w 1878 roku przez błogosławionego Honorata Koźmińskiego jako jedno z wielu zgromadzeń działających w ukrytej formie, powołanych w celu wzmocnienia świadomości narodowej Polaków i duchowego odrodzenia w trudnych popowstaniowych latach. Na początku XX wieku zgromadzenie ukonstytuowało się jako niehabitowa kongregacja zakonna zachowująca życie wspólnotowe. Jak wyżej wspomniałem, obecność służek w Rokiciu związana jest ściśle z osobą siostry Bronisławy Jadwigi Rościszewskiej. Kroniki domu określają ją jako sympatyczną. Administrację nad majątkiem Rokicie – jako własnością zgromadzenia – siostry objęły 1 lipca 1919 roku. Od samego początku dom przeznaczony został na schronienie emerytalne dla sióstr. Początkowo był to dom pw. Wspomożenia Najświętszej Maryi Panny, od roku 1948 zaś ma on wezwanie Najświętszego Serca Jezusowego. Przez lata siostry prowadziły kursy wieczorowe, katechizowały młodzież, zorganizowały w domu przedszkole dla 20 dzieci, opiekowały się chorymi i ubogimi z Rokicia i sąsiednich wsi. Siostry pracowały w kościele parafialnym jako zakrystianki, organistki i jako pomoc na plebanii. Ponadto zajmowały się gospodarstwem rolnym i domowym. Okres drugiej wojny światowej to lata prześladowań i cierpienia członkiń zgromadzenia. W 1941 roku służki zostały wywiezione na około miesiąc do tzw. obozu przejściowego w Działdowie. Po wojnie dwór stanowił część miejscowego PGR-u, a oddany został siostrom dopiero w latach 90., po tym, jak przeszedł kapitalny remont. Na pięknie położonym na skarpie wiślanej cmentarzu w Rokiciu wiele sióstr zgromadzenia znalazło miejsce wiecznego spoczynku. Pochowana tu została m.in. druga z kolei, a pierwsza potwierdzona przez kapitułę generalną, przełożona generalna zgromadzenia, matka Paulina Lisiecka. Innym śladem pobytu sióstr w Rokiciu jest umieszczona w kruchcie
31
Wybór Unierzyża do naszego cyklu może być nieco zaskakujący ze względu na jego położenie. Wszak tytuł serii sugeruje opis siedzib ziemiańskich położonych w okolicach Płocka. A tu nagle powiat mławski, który nawet nie graniczy z powiatem płockim. Pozwolę sobie jednak uzasadnić ów wybór. Nigdzie wcześniej nie zdefiniowałem, jakie ograniczenia terytorialne będę stosował, choć faktem jest, że do tej pory koncentrowałem swoją uwagę na miejscowościach należących administracyjnie do powiatu płockiego. Z drugiej strony uznałem, że odległość dzieląca Płock od Unierzyża jest stosunkowo niewielka, około 60 km, ponadto nie opuszczamy Mazowsza Północnego. Ale najważniejszy argument jest taki, że po prostu warto odwiedzić to miejsce. Mimo że dwór jest już znacznie zdegradowany i każdy kolejny rok będzie prawdopodobnie pogłębiał ten stan, to jednak jego położenie i otoczenie jest na tyle urokliwe, że podczas jednego z zimowych spacerów spędziłem tam zaskakująco dużo czasu, to szalejąc z aparatem fotograficznym, to oddając się kontemplacji, porzucając wszystkie myśli, zauroczony okolicą, zatapiając się w szumie płynącej Wkry. Unierzyż to miejscowość, która tym mieszkańcom Płocka i okolic, którzy odwiedzają rejon Trójmiasta, względnie
Warmię i Mazury, powinna być znana. Przez nią bowiem przechodzi popularna droga krajowa, oznaczona numerem 7, doprowadzająca na wschodnie Pomorze. Aby jednak zobaczyć teren unierzyskiego majątku, należy nieco zjechać z arterii – chyba na całe szczęście – dzięki temu jest tam cicho, spokojnie, sielsko. Unierzyż ma średniowieczny rodowód, a pierwszą wzmiankę odnajdujemy w 1233 roku, gdy mowa jest o budowanym tu za czasów księcia kujawskiego Kazimierza I zamku Unezir. Ale już wcześniej istniało tu osadnictwo o potwierdzonej ciągłości zamieszkania (od IX do XII w.). Pozostałość po wczesnośredniowiecznych czasach odnajdujemy w dzisiejszym krajobrazie Unierzyża w postaci grodziska zachowanego w szczątkowej formie, zlokalizowanego na niewielkiej wyspie położonej w rozlewisku Wkry, naprzeciw dworu. Tu warto zwrócić uwagę na wyjątkową nazwę, pochodzącą od staropolskiego imienia „Unierzyr”. Przez kolejne stulecia nazwa ewoluowała, przyjmując kolejno formy „Unezir”, „Vneszirsz”, „Vneszirz”, „Unesirz”, „Unezirz”, „Unerzisz”, „Hunyers”, „Vneszirsz”, „Wnyerzs”, „Hvnyerzs”, „Vnyerzysch”, „Minor Wnyerzysch”, „Vnyerzich”, „Vnyerzysch Ecclesie”, „Unierzys Ecclesiastica”, „Unierzyrz”. Od najdawniejszych czasów Unierzyż był wsią szlachecką. Wśród właścicieli wsi odnotowuje się m.in. Jakusza zwanego Kuszanem (w l. 1400-1414), Mikołaja (1413-1429), jego brata Dziersława (1429), Otę (1449), Jakuba (1452), Otę h. Lis, podsędka płockiego (1470), Mikołaja (1477-1484). W 1497 roku król Jan Olbracht darował ją Stanisławowi synowi Piotra z Gizina, Janowi Unierzyskiemu (to pierwszy dowód na przyjęcie przez część rycerzy tego nazwiska) i Zygmuntowi z Łaszewa. W XVI wieku jako właścicieli osady, folwarku bądź ich części wymienia się m.in. Stanisława, Józefa Grada, Mikołaja Boskowicza, Macieja Wardeksa, Feliksa Piardałkowicza. Z czasem Unierzyż stał się własnością rodu Szymanowskich (w 1751 r. K. Szymanowski, stolnik
Unierzyż, dwór – część drewniana.
Unierzyż, dwór – część murowana.
miejscowego kościoła tablica poświęcona Siostrom Służkom Najświętszej Maryi Panny Niepokalanej, umieszczona tu w listopadzie 2018 roku, ufundowana przez proboszcza i parafian w podzięce za 100-letnią posługę ku chwale Boga i ofiarną służbę dla dobra mieszkańców parafii św. Małgorzaty w Rokiciu. Muszę przyznać, że ilekroć tu przebywam, zawsze spotykam się z miłym przyjęciem ze strony sióstr, które znajdują chwilę na krótką rozmowę. Staram się przy tym zachowywać stosownie do miejsca i roli gościa, nie akcentując nadmiernie swojej obecności.
Unierzyż, gm. Strzegowo, pow. mławski
32
Zbigniew Grabowski
Unierzyż, rzeka Wkra.
Unierzyż, Wkra w sąsiedztwie młyna.
ciechanowski, wybudował kościół, który spłonął w 1915 r.). Pod koniec XVIII wieku dziedziczyli tu Chudzyńska i Szymanowski. Historia do dnia dzisiejszego istniejącego budynku dworskiego związana jest z osobą Franciszka Ranieckiego. Ten pochodzący z Kujaw ziemianin, przybywszy wraz z rodziną na Mazowsze Północne, osiedlił się początkowo w Strzegowie, a około 1860 roku nabył folwark w Unierzyżu, stając się właścicielem części wsi. Niestety, w 1861 roku w wieku 41 lat zmarła żona Franciszka, Konstancja, a wkrótce po niej najmłodsza córka, czteroletnia Józefa. Franciszek Raniecki ożenił się ponownie w 1866 roku, a wybranką jego była Helena Grodzka primo voto Trespe. Wówczas prawdopodobnie istniał już dwór w Unierzyżu, wybudowany – jak podają źródła – około 1865 roku. Po śmierci Franciszka Ranieckiego w 1873 roku dwór przeszedł na własność Franciszka Krolla, mistrza ciesielskiego, przybyłego na te ziemie z Pomorza, budowniczego kilku okolicznych młynów i tartaku, którego żoną była córka Ranieckiego, Julianna. Tej również zmarło się przedwcześnie, bo w wieku 22 lat (jeszcze przed śmiercią ojca, w 1869). Franciszek Kroll mieszkał we dworze do swojej śmierci w 1930 roku. Wówczas dwór przejął jego zięć, warszawski rzeźnik Teodor Kabatnik, a ponieważ majątku nie objęła reforma rolna, Teodor gospodarzył tu do końca swoich dni, zmarł w 1953 roku. Wtedy posiadłość nabył Józef Sikorski, w 1971 roku stała się ona własnością Antoniego Piętki, a w latach 90. Romana Sobańskiego. Obecnie również stanowi własność prywatną. Po kwestiach historycznych przejdźmy do opisu samego założenia dworskiego i tego, co po nim dziś pozostało. Dwór wybudowany na skarpie nad Wkrą, wsparty jest na ka-
miennym murze oporowym. Ma dość oryginalną konstrukcję: w części jest bowiem murowany z cegły, otynkowany i boniowany, w części zaś drewniany, konstrukcji zrębowej i oszalowany. Libiccy zakładają, iż część drewniana jest starsza, pochodząca z lat 60. XIX wieku, wybudowana dla Franciszka Ranieckiego, natomiast część murowana została dostawiona na początku wieku XX przez następnego właściciela, Franciszka Krolla. Budynek wzniesiony na planie prostokąta jest obiektem parterowym, podpiwniczonym, z mieszkalnym poddaszem i dwutraktowym układem pomieszczeń, pozbawionym stylowych akcentów. Dach czterospadowy, naczółkowy, kryty blachą. We wnętrzach zachowała się podobno część starego wyposażenia (m.in. kaflowe piece z ozdobnymi zwieńczeniami). Nie dane mi było jednak zweryfikować tej informacji, gdyż nie dostałem się do środka. Oglądając jednak dwór z zewnątrz, zwracając uwagę na stan drewnianej podwaliny czy ceglanego nadproża nad głównym wejściem, trzeba stwierdzić, że pobyt w środku nie należałby do bezpiecznych. Obok dworu stoi obora z 1955 roku, która również łączy ze sobą dwa materiały: drewno i cegłę. Jeszcze do niedawna w sąsiedztwie dworu stał kolejny drewniano-murowany obiekt – młyn wzniesiony po 1863 roku. Obecnie możemy mówić o młynie jako o pozostałości. Także po dawnym parku pozostały nieliczne drzewa, głównie na jego obrzeżach. Na tyłach dworu, z jego lewej strony, znajdują się drzwi, od których kamienne schodki – dziś już mocno porośnięte dziką roślinnością – prowadzą w dół niewysokiej skarpy w stronę rzeki i wspomnianego młyna. I to jest właśnie miejsce, które emanuje spokojem, które daje wytchnienie i pełen relaks, które powoduje, że czas nienaturalnie spo-
33 walnia. Nawet ruina młyna i surrealistycznie wystające jego metalowe elementy zyskują tu na atrakcyjności. Zimą dominującym dźwiękiem był szum rzeki, opływającej doskonale stąd widoczną wyspę z pozostałościami średniowiecznego grodziska. W pobliżu młyna niewielki próg tworzy częściowo zamarzniętą o tej porze niewielką kaskadę, co dodatkowo wpływa na malowniczość tego miejsca. Podczas mojej wizyty jedynym dowodem obecności jakichkolwiek zwierząt, nie licząc wszechobecnych wron i kawek, były poprzewracane drzewa ze świeżymi śladami zębów bobrów. Zima wydaje się najodpowiedniejszą porą roku na spacer wzdłuż rzeki. Wówczas gęsta dzika roślinność daje się jeszcze opanować, a zamarznięta ziemia umożliwia przejście kilkudziesięciu metrów suchą stopą wzdłuż rzeki. Można by długo jeszcze pisać o doznaniach, jakie niesie pobyt w tym malowniczym miejscu. Najlepiej jednak samemu przekonać się, czy to, o czym piszę, nie jest przesadą. Radzę jednak wziąć ze sobą aparat fotograficzny, a osoby obdarzone szczególnym talentem niech zabiorą paletę, farby i płótno...
Cieśle, gm. Bodzanów, pow. płocki
Wieś Cieśle położona jest na obszarze historycznej ziemi wyszogrodzkiej. Nazwa wsi (dawniej „Cessel”, „Czesle”,
„Czeszle”) jest nazwą służebną lub rodową od formy osobowej „Cieśla”. Cieśle od co najmniej XIII wieku znajdowały się w rękach prywatnych. Pierwsza wzmianka pochodzi z roku 1259, kiedy właścicielem miejscowości był komes Cieszym, syn zmarłego komesa Zbyluta, i jego żona Cecylia. Darowali oni wówczas część wsi Cieśle (źreb) kościołowi Najświętszej Maryi Panny w Płocku. Następnym znanym właścicielem Cieśli, na przełomie XIV i XV wieku, był Zdziszek z Cieśli h. Boża Wola, podsędek wyszogrodzki, a później chorąży wyszogrodzki. W 1425 roku dziedzicami wsi byli bracia Bienik i Jan, którzy podzielili dobra. W wyniku podziału Cieśle wraz z Kiełtykami stały się własnością Jana, którego potomkowie pojawiają się na kartach lokalnej historii w kolejnych wiekach. Przechodzimy szybko do wieku XIX. W 1817 roku jako dziedzic wsi występuje Jan Paweł Nakwaski, pełniący godność stolnika ziemi wyszogrodzkiej. Piękne położenie wsi w tamtym czasie zauważył Wincenty Hipolit Gawarecki, dając temu wyraz w Opisie Topograficzno-Historycznym Ziemi Wyszogrodzkiey z 1825 roku, zwracając przy tym szczególną uwagę na dębowy bór. W roku 1880 Cieśle to wieś i folwark, liczące łącznie 197 mieszkańców i 20 dymów. Folwark z dwoma budynkami murowanymi i czterema drewnianymi był rozległy na 908 mórg.
Cieśle, dwór – elewacja frontowa.
34
Zbigniew Grabowski
Cieśle, dwór – sionka.
Cieśle, dwór – elewacja tylna.
Spośród kolejnych dziedziców Cieśli należy wymienić Bolesława Zdziarskiego, który otrzymał majątek od swojego ojca w 1889 roku. Zajął się tu prowadzeniem gospodarstwa rolnego, początkowo z powodzeniem. Założył nawet niewielką fabryczkę nawozów sztucznych. Jednocześnie zajął się działalnością społeczną, m.in. z jego inicjatywy i głównie dzięki jego staraniom powstało pierwsze w Kongresówce prowincjonalne Towarzystwo Wzajemnego Kredytu w Płocku. Ponadto inicjował działania zmierzające do zakładania spółdzielczych mleczarni, do organizowania ochotniczych straży pożarnych, do urządzania prowincjonalnych wystaw rolniczych. Zajął się także tworzeniem tajnych szkółek polskich dla okolicznej ludności wiejskiej. Swą aktywnością, interpretowaną przez władze carskie jako wrogą caratowi, zwracał na siebie uwagę i narażał się na represje, kończąc nawet pobytem w X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej. Problemy te wpłynęły negatywnie na gospodarkę w Cieślach, a popadłszy w długi, Bolesław Zdziarski zmuszony był sprzedać Cieśle w 1902 roku. Następnym właścicielem majątku był Zdzisław Jaroszewski, który w roku jego nabycia uruchomił tu niewielką tkalnię, dając w ten sposób możliwość zarobku najuboższym mieszkańcom wsi. W wykazie największych właścicieli ziemskich okolic Bodzanowa z 1911 roku wymieniany jest już Kazimierz Jaroszewski, którego dobra ziemskie liczyły 192 ha powierzchni. Około 1930 roku wzmiankowany jest Władysław Wawrzynowicz, wykaz właścicieli ziemskich z 1937 roku zaś zawiera już nazwisko J. Wawrzynowicza z 250-hektarowym majątkiem. Podczas drugiej wojny światowej, w czasie której Cieśle otrzymały niemiecką nazwę „Zimmern”, władze okupacyjne wysiedlały ziemian, przejmując majątki ziemskie i obsadzając
je niemieckimi zarządcami. Tak stało się również z dworem w Cieślach. Po zakończeniu działań wojennych, na skutek przeprowadzonej reformy rolnej, przystąpiono do parcelacji dawnego majątku. Najważniejszym obiektem założenia był oczywiście dwór, który powstał prawdopodobnie pod koniec XIX wieku. Został wpisany w skarpę opadającą w kierunku malowniczego stawu, za którym płynie niewielka rzeczka Mołtawa. Charakteryzuje się oryginalną architekturą w stylu określanym jako szwajcarski. Jest to dom murowany z cegły, zbudowany na planie prostokąta, otynkowany, od frontu parterowy, od strony stawu piętrowy – w ten sposób wykorzystany został naturalny spadek terenu. Pośrodku pięcioosiowej elewacji frontowej znajduje się wieloboczna sionka zwieńczona trzema trójkątnymi, drewnianymi szczytami. Dwór przekryty jest dwuspadowym dachem z szerokimi okapami. Układ wnętrz dwutraktowy. Z boku elewacji frontowej została dostawiona piętrowa przybudówka. Budynek otoczony jest zielenią, która dawniej stanowiła rozległy park krajobrazowy, założony w 1. poł. XIX wieku na terenie wcześniej istniejącego folwarku, prawdopodobnie jeszcze dla Nakwaskich. Od zachodu ogranicza go wspomniana wyżej Mołtawa, od wschodu zaś asfaltowa droga prowadząca z Bodzanowa do drogi Płock – Wyszogród. Park został przekomponowany na początku wieku XX, dzięki czemu przypomina swym wyglądem ogród angielski. Park zyskuje na atrakcyjności dzięki wykorzystaniu nierówności terenu, zadrzewiono bowiem zbocza stanowiące naturalną, północną granicę założenia. Najbliższe otoczenie dworu stanowiły liczne kwietniki oraz pojedyncze egzemplarze drzew liściastych i iglastych (jesiony, lipy, dęby, żywotniki). Teren znajdujący się za parkiem w kierunku północnym zajęty był przez ogród warzywny.
Wjazd do parku wiódł przez murowaną bramę umiejscowioną od strony szosy z Bodzanowa. Od bramy tej droga prowadziła wzdłuż granicy z podwórzem gospodarczym, zlokalizowanym na południe od dworu, przed południową elewację dworu, gdzie znajdował się owalny gazon z figurą Matki Boskiej ustawioną na betonowym postumencie. Droga dojazdowa była obsadzona jednostronnie kasztanowcami stanowiącymi granicę między parkiem a podwórzem gospodarczym. Druga aleja, biegnąca od szosy w kierunku dworu, obsadzona była świerkami. Prowadziła ona przez sady w kierunku północno-zachodnim, gdzie skręcała u podnóża przeciwległej skarpy w kierunku Mołtawy, a następnie łączyła się z drogą biegnącą pod górę do podwórza gospodarczego. Z kolei tę drogę obsadzono kasztanowcami, jesionami i wierzbami. Po parcelacji majątku w 1945 roku resztówkę przekazano Gminnej Radzie Narodowej w Miszewie Murowanym jako uposażenie sierocińca ulokowanego w budynku przedwojennego dworu. Dom dla sierot funkcjonował tu do roku 1948. Wówczas obiekt przeszedł w zarząd spółdzielni produkcyjnej. W 1950 roku spółdzielnia przekazała część terenu z dworem i fragmentem parku na potrzeby czteroklasowej szkoły podstawowej, natomiast w 1956 roku tereny pozostające w gestii spółdzielni przejął Państwowy Fundusz Ziemi, a w 1960 roku Państwowe Gospodarstwo Rolne. W roku 1983 przeprowadzono drugą parcelację: 20 ha ziemi ornej i podwórze gospodarcze rozprzedano prywatnym użytkownikom, natomiast teren parku położony na zachód od dworu przydzielono szkole. Aktualnie dawny dwór znajduje się w rękach lokalnego samorządu i stanowi siedzibę szkoły podstawowej. Do dnia dzisiejszego zachowały się liczne okazy dębów, jesionów i kasztanowców, kilka z nich ma status pomnika przyrody. Na osi dworu u podnóża skarpy założono staw, który jest połączony z Mołtawą. Brzegi stawu porośnięte są jesionami, brzozami, klonami, kasztanowcami, modrzewiem. Całkowitemu zatarciu uległo bezpośrednie otoczenie dworu przez wprowadzenie rozbudowy i adaptacji budynku na potrzeby szkoły. W miejscu dawnych kwietników założono boisko i zamontowano urządzenia sportowo-rekreacyjne. Owalny gazon przed dworem zmniejszono, a figurę Matki Boskiej zastąpiła betonowa figura Orła Białego – godła państwowego. Brama wjazdowa została rozebrana. Sad został zlikwidowany, a w jego miejscu postawiono dwa budynki mieszkalne i komórki gospodarcze dla nauczycieli. Część powierzchni sadu została splantowana i przeznaczona na uprawy polowe. W pobliżu dworu, po jego południowej stronie, zachowały się jeszcze nieliczne budynki gospodarcze, stanowiące część dawnego podwórza gospodarczego, jednak ich dawne przeznaczenie było dla mnie trudne do ustalenia. Cieśle położone są nieopodal niebieskiego szlaku turystycznego, biegnącego z Płocka do Wyszogrodu. Myślę, że warto nadłożyć trochę drogi, zbaczając w kierunku dawne-
Cieśle, staw w parku podworskim.
go założenia dworskiego. Polecam odwiedzić to miejsce ze względu na jego położenie (urozmaicenie terenu), warte uwagi walory przyrodnicze i możliwość łatwego doń dostępu. Dodatkową atrakcją turystyczną jest ścieżka przyrodniczo-sportowa urządzona na terenie podworskiego parku (drogowskaz na prawo od dworu), przebiegająca pośród starodrzewu, nad stawem i obok głazów narzutowych.
Źródła i opracowania Archiwum Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Warszawie, Delegatura w Płocku. M. Barbasiewicz, Tradycja Mazowsza. Powiat płocki. Przewodnik subiektywny, Mazowieckie Centrum Kultury i Sztuki, Warszawa 2009. G. Czerwińska, Znani i nieznani – o rodzinie Ranieckich, „Klucz do miasta”, nr 1/2018. J. Dębski, Warto zobaczyć: dworek w Unierzyżu, „Nowy Kurier Mławski”, lipiec 2010. P. Gałkowski, Genealogia ziemiaństwa ziemi dobrzyńskiej XIX-XX wieku, Wydawnictwo Muzeum Ziemi Dobrzyńskiej, Rypin 1997. P. B. Gąsiorowski, Rokicie i Rokiccy, „Nasze Korzenie” 2012, nr 3, s. 17-19. J. Grabowski, J. Szczepański, Z. Leszczyński, Dzieje Bodzanowa i okolic, Oficyna Wydawnicza Aspra JR, Bodzanów – Warszawa 2019. S. Kostanecki, Mirosław Zdziarski (1892-1939), „Rocznik Mazowiecki”, t. 2, 1969. P. Libicki, M. Libicki, Dwory i pałace wiejskie na Mazowszu, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2013. P. Michalik, Do Turzy Małej, Rembielina i Rokicia, „Tygodnik Płocki” 30 XI 2011. Słownik historyczno-geograficzny ziem polskich w średniowieczu, <http://www.slownik.ihpan.edu.pl/> [dostęp lipiec 2019]. Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, <http://dir. icm.edu.pl/pl/Slownik_geograficzny/> [dostęp lipiec 2019]. <http://forum.tradytor.pl/viewtopic.php?t=1417> [dostęp maj 2019]. <http://thefallenangel2016.blogspot.com/2017/08/dwor-w-rembielinie.html> [dostęp maj 2019]. <http://www.infopolska.com.pl/polska/wojewodztwo_mazowieckie_7,powiat_ plocki_160,miejscowosc_rembielin_19967> [dostęp maj 2019]. <https://sluzki.pl/index.php?lang=pl> [dostęp lipiec 2019]. <https://strzegowo.pl/cms/1128/unierzyz_> [dostęp lipiec 2019]. <http://www.polskiezabytki.pl/m/obiekt/3840/Unierzyz/> [dostęp lipiec 2019].
36
Janusz Bielicki
Sekrety dobrzyńskiego cmentarza. Mogiła Tadeusza Nowcy, czyli zaskakujące świadectwo koligacji legendarnych polskich rodów, a także zbrodni z czasów pierwszej wojny światowej Cmentarze wiejskie i te w małych miasteczkach zazwyczaj nie są uważane za szczególnie interesujące. Dominuje przekonanie, że są to miejsca wiecznego spoczynku okolicznych włościan, a w przypadku miasteczek – głównie miejscowych, najczęściej niebogatych, mieszczan. Z rzadka tylko można na nich znaleźć okazalsze nagrobki tamtejszej szlachty i ziemian oraz proboszczów sąsiednich parafii. Zwykle są to osoby miejscowe, których nazwiska i losy związane są od lat, a nawet od wieków, z konkretną wsią lub miasteczkiem. Rzadko zdarza się, by było inaczej. Pewnym wyjątkiem są miejscowości związane z ważnymi wydarzeniami historycznymi, takimi jak znane bitwy, potyczki, zjazdy etc., które spowodowały napływ do tych miejsc szlachetnie urodzonych uczestników owych wydarzeń, choć i w takich wypadkach, aż do początków XIX wieku, osoby takie grzebano zwykle w kościelnych kryptach, opatrując je okolicznościowymi tablicami inskrypcyjnymi. Wiek XIX przyniósł istotną zmianę w tym zakresie, polegającą na upowszechnieniu grzebania wszystkich zmarłych, bez względu na status społeczny, wyłącznie na cmentarzach poza kościołem. Dobrzyń nad Wisłą jest przykładem miasteczka, w którym procesy te przebiegały w taki właśnie sposób. Miejscowy cmentarz parafialny od pierwszej połowy XIX wieku zaczął zatem zapełniać się nagrobkami miejscowych mieszczan, szlachty, ziemian i okolicznych włościan. Znajdują się tu jednak także groby osób obecnie mniej rozpoznawalnych przez miejscową społeczność. Niektóre wydają się bardzo tajemnicze, przez nikogo nie odwiedzane, a jeśli nawet – to niezwykle rzadko i niepostrzeżenie. Oto opowieść o jednym z nich. Na dobrzyńskim cmentarzu znajduje się zabytkowa mogiła Tadeusza Nowcy. Był on członkiem rodziny, która na przełomie XIX i XX wieku posiadała w okolicach Dobrzynia nad Wisłą kilka majątków ziemskich, m.in. Kisielewo, Zakrzewo i część Chalina. Utrzymywała ona kontakty towarzyskie z wieloma miejscowymi familiami o podobnym statusie majątkowym i towarzyskim, choć jej majątek nie był specjalnie okazały, a ona sama uważana tu była za rodzinę tzw. nowobogacką. Na pomniku nagrobnym wspomnianego T. Nowcy znajduje się również biała marmurowa tabliczka poświęcona jego teściowej, Marii Dunin-Karwickiej z Bielickich. Ta niepozorna już dziś tabliczka nagrobna z lakoniczną inskrypcją przywołuje refleksję o smutnych losach polskiego ziemiaństwa angażującego się w działalność patriotyczną w okresie zaborów. Rody uczestniczące w powstaniach narodowych
utraciły na skutek carskich represji swe majątki, a ich członkowie byli zsyłani w głąb Rosji. Ci, którzy jeszcze niedawno byli właścicielami starych rodowych posiadłości, stawali się mieszczanami, urzędnikami, administratorami w obcych majątkach. Świadkami takich procesów i wydarzeń mogą okazać się całkiem drobne świadectwa, na które po dziś dzień można natknąć się w różnych miejscach, jak choćby na cmentarzu w Dobrzyniu nad Wisłą. Tadeusz Henryk Nowca urodził się 4/16 października 1885 roku we Włocławku. Akt jego urodzin został spisany w Warszawie w parafii pw. św. Barbary dopiero w pół roku później, 15/27 kwietnia 1886 roku, z wyraźnym zaznaczeniem, że narodziny nastąpiły we Włocławku. Jego rodzina wywodziła się z ówczesnych Prus, z miejscowości Nowca i Oliwa (obecnie dzielnica Gdańska). Był synem Władysława Nowcy i Marii Zofii Wilhelminy Chlebowskiej z Zielonków h. Jastrzębiec, rozwódką ze związku z Bronisławem Chlebowskim, którą 37-letni Władysław pojął za żonę w Warszawie w 1884 roku. Tadeusz swe dzieciństwo spędził we Włocławku, gdzie urodził się także jego ojciec, oraz w Inowrocławiu, skąd pochodziła jego babka, Teofila Emilia Nowca z domu Paszkiewicz, żona Stanisława Nowcy, który w latach trzydziestych XIX wieku był komornikiem Trybunału Cywilnego Województwa Mazowieckiego w Warszawie. To właśnie jego syn, a zarazem ojciec Tadeusza Henryka, Władysław Nowca, był twórcą rodzinnej fortuny. Władysław ukończył prawo na Cesarskim Uniwersytecie Warszawskim, po czym praktykował jako adwokat w Warszawie. Od roku 1882 był notariuszem w Dobrzyniu, a od następnego roku – także we Włocławku. Był cenionym działaczem społecznym i patriotą, prezesem Włocławskiego Towarzystwa Wioślarskiego i Towarzystwa Ochotniczej Straży Pożarnej we Włocławku, a później także pierwszym prezesem dobrzyńskiej Straży Ochotniczo-Ogniowej, powstałej w 1910 roku. W roku 1905 został pierwszym dyrektorem polskiej szkoły we Włocławku, a w dwa lata później uzyskał mandat posła do rosyjskiej Dumy Państwowej. W 1917 roku objął funkcję przewodniczącego Rady Miejskiej we Włocławku. Syn Władysława Nowcy, Tadeusz Henryk, jeszcze jako student agronomii na Uniwersytecie Jagiellońskim, dokąd notabene pokierował go ojciec, 22 kwietnia 1908 roku ożenił się z 21-letnią Zofią Józefą Dunin-Karwicką. Ich ślub odbył się w kościele w Karnkowie. Zofia Józefa była córką Jana Feliksa Dunin-Karwickiego h. Łabędź i Marii z Bielickich h. Pobóg. Jan Feliks Dunin-Karwicki, mimo że pochodził ze
starego rodu, którego korzenie wywodziły się z ziemi piotrkowskiej i radomskiej, był w tamtym czasie tylko skromnym administratorem majątku w Karnkowie. Wydawać by się mogło, że znane pochodzenie tego rodu, a przede wszystkim jego koligacje, skłoniły Tadeusza Nowcę do tego ożenku, jego zaś nowobogacką rodzinę do zaakceptowania związku z córką „zaledwie” administratora Karnkowa. Ale koligacje rodzinne sięgały tu – jak się zaraz okaże – znacznie głębiej. Ciekawy jest sam tekst aktu zawarcia małżeństwa Tadeusza Henryka i Zofii Józefy. Wspomniano w nim bowiem o wydaniu specjalnego zezwolenia (nr 2218) przez płocką kurię biskupią na to małżeństwo. Dlaczego musiało być ono wydane? Ojciec Zofii Józefy, Jan Feliks Dunin-Karwicki, syn Józefa i Tekli z Piotrowskich, pojął w 1882 roku w Warszawie za żonę wspomnianą już Marię Bielicką. Ich wystawny ślub miał miejsce w kościele pw. Wszystkich Świętych. Wesele odbyło się również w Warszawie. Nie ma niczego nadzwyczajnego w tej wystawności, albowiem Maria była córką Ludwika Filipa Mikołaja Henryka Bielickiego h. Pobóg (z tych Bielickich, jak byśmy to dziś powiedzieli) i Józefy Marielli z domu Walewskiej h. Kolumna (z tych Walewskich, jak byśmy również to dziś powiedzieli), z ich małżeństwa zawartego w 1845 roku. Oba te rody (Bieliccy i Walewscy) wywodziły się z pogranicza ziemi łęczyckiej i Kujaw. Najdawniejszymi ich siedzibami w XIV wieku były odpowiednio – Bielice i pobliski Walew. W okresie minionych 400 lat ich przedstawiciele wielokrotnie wchodzili między sobą w rozmaite koligacje. W czasach nowożytnych członkowie tych licznie rozrodzonych rodów, jak by to ujęli heraldycy, w poszukiwaniu nowych przestrzeni życiowych przenosili się w różne strony, a mianowicie do Wielkopolski, na Kujawy i dalej za Wisłę na tereny ziemi płockiej i dobrzyńskiej1, do Małopolski, na wschód w kierunku ziemi rawskiej, Mazowsza i Warszawy, wreszcie na kresy Rzeczypospolitej w rejon Żytomierza, Baru, Trembowli, Halicza, Kamieńca Podolskiego, Lwowa. Migrując wstępowali w związki i koligacje z rodzinami szlacheckimi na nowych terenach i obejmowali tam majątki. Niektórzy zostawali żołnierzami zaciężnymi (potem pancernymi i husarzami) na służbie 1. Wydaje się, że pierwsi członkowie jednej z gałęzi rodu Bielickich dotarli na wyniszczoną i wyludnioną ziemię płocką i dobrzyńską w 2. poł. XVII w. po potopie szwedzkim, z równie zniszczonych, choć nie aż tak wyludnionych, Kujaw. Objęli wtedy, np. wokół Dobrzynia, kilka łanów ziemi i wybudowali tu w wypalonym miasteczku swoje domy (przy ul. Zduńskiej i Franciszkańskiej na wprost kościoła i klasztoru). Z tej gałęzi familii pochodził m.in. Franciszek Bielicki – dobrzyński cechmistrz piekarski z przeł. XVIII i XIX w., potem zakonnik w miejscowym klasztorze franciszkanów, jego syn Franciszek i wnuk Józef – obaj mistrzowie dobrzyńskiego cechu szewskiego, jego prawnuk Marceli Bielicki – płocki i dobrzyński nauczyciel z przeł. XIX i XX w., oraz praprawnuk Wacław Ignacy – właściciel ok. 60-hektarowego majątku w Kamiennych Brodach k. Dobrzynia i kilku parcel w samym Dobrzyniu. W aktach wizytacyjnych klasztoru franciszkanów w Dobrzyniu z k. XVIII i pocz. XIX w. odnotowywano, że Bieliccy posiadali tu wtedy pola ciągnące się od Dobrzynia aż pod wsie Lenie, pod Płomiany i pod Bachorzewo. Kolejna gałąź Bielickich dotarła tu zza Wisły w 2. poł. XIX w. Z niej pochodził Franciszek Bielicki, późniejszy szewc, strażak dobrzyńskiej Straży Ochotniczo-Ogniowej od 1910 r., a w końcu prezes dobrzyńskiej Ochotniczej Straży Pożarnej.
Grób Władysława Nowcy, ojca Tadeusza, na cmentarzu komunalnym we Włocławku; źródło: Wikimedia.
Grób Ludwika Bielickiego, ojca Marii Bielickiej, na warszawskich Powązkach; fot. J. Bielicki.
królewskiej lub magnackiej, by w nagrodę otrzymać nadania ziemi oraz urzędy ziemskie, grodzkie i sądownicze. Inni wreszcie osiadali w miastach, gdzie utrzymywali się z kupiectwa lub rzemiosła, gospodarowali w pobliskich majątkach, zostawali duchownymi. Kierując wzrok choćby tylko na ziemię rawską
38
Nekrolog Józefy Bielickiej z Walewskich, matki Marii Bielickiej, w „Kurierze Warszawskim” 1895, nr 60.
Nekrolog Tadeusza Nowcy w „Kurierze Warszawskim” 1915, nr 35.
i Mazowsze warto wskazać okazały pałac jednej z gałęzi rodu Walewskich w Walewicach czy nieco mniej okazałe dwory Bielickich w nieodległych Kaskach, Domaradzynie, Mętlewie, Drybusie, Dmosinie i Bielicach koło Sochaczewa. Oba rody posiadały lub wynajmowały także apartamenty w kamienicach w Warszawie przy Krakowskim Przedmieściu, na Starym i Nowym Rynku, przy Nowym Świecie. Nawet i w stolicy posiadały pałace, jak choćby ten przy Nowym Świecie 18/20, należący od końca XVIII do połowy XIX wieku najpierw do generała Leona Tyburcego Bielickiego, potem do jego małżonki Wiktorii Bielickiej z Malczewskich, a następnie do ich córki Klementyny Bielickiej, by w drugiej połowie XIX stulecia przejść we władanie Branickich, od nazwiska których pałac nosi swą nazwę do dziś. Powróćmy jednak do owych koligacji. Maria Bielicka urodziła się w 1857 roku we wspomnianym Domaradzynie.
Janusz Bielicki Ludwik Bielicki (1821-1879), ojciec Marii, już nie żył, gdy ona wychodziła za mąż, ale w warszawskich uroczystościach weselnych brała udział jej matka – Józefa Mariella Bielicka (1827-1895). Ta ostatnia była córką Kajetana i Marianny, także z domu Walewskiej h. Kolumna. Co ciekawe, Maria Zofia Wilhelmina z domu Zielonka (matka Tadeusza Nowcy) była córką Henryka Gracjana Zielonki h. Jastrzębiec i Heleny Walewskiej h. Kolumna, wnuczką zaś tegoż Kajetana i Marianny Walewskich h. Kolumna, co oznacza, że matka Tadeusza Nowcy i matka Zofii Józefy Dunin-Karwickiej (czyli Maria z Bielickich) były bardzo blisko spokrewnione, miały bowiem wspólnych dziadków. Zofia Józefa była w prostej linii ich prawnuczką, a Tadeusz Henryk Nowca – ich prawnukiem. Było to na tyle bliskie pokrewieństwo (w trzecim pokoleniu), że w przypadku małżeństwa wymagało zezwolenia kurii biskupiej. To jednak jeszcze nie koniec niespodzianek wiążących się z koligacjami tych rodów i osób pochowanych we wspomnianej mogile w Dobrzyniu. Kontynuując wątek związku rodzin Nowców i Dunin-Karwickich, możemy – cofając się jeszcze o kilkadziesiąt lat – dotrzeć aż do ostatnich lat Rzeczypospolitej Obojga Narodów, czasów napoleońskich i tych, które nastąpiły po upadku Księstwa Warszawskiego. Przedstawiciele wspomnianych wyżej rodów, tj. Dunin-Karwickich, Bielickich i Walewskich, zapisali piękne karty jako uczestnicy walk o sprawę polską u boku Napoleona, a potem biorąc udział w powstaniach narodowych. To także cementowało związki rodzinne. Dunin-Karwiccy mogli wśród swoich przodków poszczycić się takimi postaciami, jak Jan Nepomucen i Krzysztof Dunin-Karwiccy, generałowie wojsk polskich, potem francuskich, a wcześniej posłowie na Sejm Wielki, Jarosław Piotr Dunin-Karwicki, pułkownik wojsk koronnych i kasztelan zawichojski, Wincenty, kapitan w armii Księstwa Warszawskiego, Teodor, podporucznik jazdy Gwardii Ruchomej w Powstaniu Listopadowym, czy Stanisław, po 1825 roku porucznik wojsk cesarsko-rosyjskich, który w 1831 roku przeszedł na stronę powstańców, został schwytany przez Rosjan i zmarł młodo w Woroneżu na zesłaniu. Jeśli chodzi o Bielickich, to warto przywołać choćby takie postacie, jak wspomniany już Leon Tyburcy Bielicki (stryjeczny pradziadek Marii), generał-major straży obywatelskiej ziemi sochaczewskiej w czasach Insurekcji Kościuszkowskiej, mianowany na to stanowisko osobiście przez Tadeusza Kościuszkę 11 września 1794 roku, Jan Kanty Bielicki (dziadek Marii), uczestnik Powstania Listopadowego, któremu w 1831 roku carskie władze zajęły sekwestrem rodowy majątek w Domaradzynie, Ludwik Henryk Bielicki (ojciec
Tablica nagrobna Tadeusza Nowcy; fot. J. Bielicki.
Grób Tadeusza Nowcy i Marii Dunin-Karwickiej na cmentarzu w Dobrzyniu nad Wisłą; fot. J. Bielicki.
Marii), członek Towarzystwa Rolniczego Królestwa Polskiego, grupującego w latach 1858-1861 zamożną szlachtę i pełniącego przez ten krótki okres, do czasu rozwiązania przez władze carskie, rolę nieformalnego polskiego parlamentu, Ignacy Bielicki (pradziadek stryjeczny) oraz Ludwik i Rudolf Bieliccy (jego synowie), oficerowie artylerii wojsk polskich i napoleońskich. Ignacy Bielicki jako kapitan artylerii koronnej walczył z wojskami carskimi w wojnie 1792 roku, a potem w czasie Insurekcji Kościuszkowskiej w obronie Warszawy. Ludwik został odznaczony krzyżem Legii Honorowej za męstwo okazane podczas obrony Torunia przed Rosjanami w 1813 roku. Rudolf był uczestnikiem wojny polsko-austriackiej w 1809 roku i wyprawy Napoleona na Moskwę w trzy lata później, pułkownikiem i kawalerem orderu Virtuti Militari przyznanego mu za udział w bitwach Powstania Listopadowego (Olszynka Grochowska, Wawer, Ostrołęka, obrona Warszawy u boku Józefa Bema). To jednak ciągle niepełna lista patriotów z rodu Bielickich. Józef Bielicki był kapitanem w sztabie księcia Józefa Poniatowskiego, potem urzędnikiem w Komissyi Woyny, której książę Józef był ministrem, wreszcie uczestnikiem wyprawy na Moskwę w 1812 roku, gdzie za swoje męstwo otrzymał krzyż Legii Honorowej. Marcin Szymon Bielicki to także odznaczony Legią Honorową szwoleżer legendarnego 1. Polskiego Pułku Szwoleżerów Gwardii Napoleona, wachmistrz, a potem kapitan, który służył u boku cesarza od roku 1807, uczestnicząc we wszystkich bitwach tego pułku, od Somosierry w 1808 roku począwszy, przez zdobycie Moskwy w 1812, bitwę narodów pod Lipskiem
Nagrobne zdjęcie portretowe Tadeusza Nowcy; fot. J. Bielicki.
Tablica nagrobna Marii Dunin-Karwickiej z Bielickich; fot. J. Bielicki.
w 1813, kampanię roku 1814 w tzw. szwadronie Elby, aż po Waterloo i ostatnie dni cesarza w Europie, będąc jednym z jego najwierniejszych z wiernych. Wszyscy wyżej wymienieni to krewni i bliscy stryjeczni kuzyni Marii. Z dalszych kuzynów warto wymienić Ryszarda Bielickiego, absolwenta wydziału lekarskiego Uniwersytetu w Dorpacie z 1853 roku, a w latach 1854-1855 tajnego emisariusza polskiej opozycji patriotycznej do Napoleona III, księcia Adama Czartoryskiego i Adama Mickiewicza, z którymi kilkakrotnie się w Paryżu
40
Janusz Bielicki
Pałac w Walewicach; źródło: Wikimedia.
Pałac Badenich, Bielickich, Branickich przy ul. Nowy Świat 18-20 w Warszawie; źródło: Wikimedia.
spotykał i debatował, a także Kacpra Bielickiego, porucznika artylerii wojsk Księstwa Warszawskiego, uczestnika wyprawy na Moskwę, urzędnika Komissyi Woyny Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego. Jeśli zaś chodzi o bardzo rozległy ród Walewskich, to należałoby wymienić choćby tylko Romualda Walewskiego, generała Wojsk Koronnych, Aleksandra, Ignacego, Józefa i Konstantego Walewskich, oficerów 1. Pułku Strzelców i 14. Pułku Piechoty Liniowej z czasów Powstania Listopadowego, odznaczonych orderami Virtuti Militari, Aleksandra Colonna-Walewskiego, senatora i prezesa Urzędu Heroldii Królestwa Polskiego, Wincentego Colonna-Walewskiego, hrabiego, weterana Powstania Styczniowego, Jana Colonna-Walewskiego, posła do Rady Państwa IX i X kadencji Cesarstwa Austro-Węgierskiego, Marię Walewską, choć z domu Łączyńską, małżonkę wiekowego już wtedy szambelana królewskiego Atanazego Walewskiego (fundatora słynnego pałacu w Walewicach) i kochankę Napoleona, wreszcie o urodzonym z jej związku z cesarzem Aleksandrze Colonna-Walewskim, późniejszym ministrze spraw zagranicznych Francji. Nie zagłębiając się zbytnio w historię tych rodów pozostańmy na poziomie ich związków po mieczu, pomijając rów-
nie interesujące związki po kądzieli (obejmujące m.in. Szembeków, Malczewskich i Małachowskich). Tadeusz Henryk Nowca zmarł tragicznie w Kisielewie 29 stycznia 1915 roku w wieku zaledwie 29 lat. Jego tragiczna śmierć zdaje się dopełniać listę tajemnic i sekretów związanych z dobrzyńskim grobowcem. Jak głosi nekrolog zamieszczony w „Kurierze Warszawskim” z lutego 1915 roku, Nowca zginął tragiczną śmiercią na posterunku. Ten lakoniczny zapis nie wyjaśnia jednak, co naprawdę się stało i co oznacza ów posterunek. Warto w tym miejscu przypomnieć, że trwała wtedy pierwsza wojna światowa, a okolice Dobrzynia znajdowały się na linii frontu w ogniu walk rosyjsko-pruskich. 24 stycznia tego roku w wyniku niemieckiego ostrzału artyleryjskiego zniszczeniu uległ Dyblin, 26 stycznia został spalony Krojczyn, a 27 stycznia zniszczono Gójsk. Wokół trwał nieopisany zamęt, dochodziło do licznych potyczek, ale również napadów i rabunków. Żołnierze rosyjscy, wypierani przez wojska pruskie, często głodni i zdemoralizowani, dopuszczali się nierzadko gwałtów i kradzieży w okolicznych wsiach, majątkach i miasteczkach. T. Nowca nie był jednak wtedy żołnierzem, cóż więc mogło oznaczać określenie, że zginął na posterunku? Szczęśliwie udało mi się natrafić na relację, która zdaje się wyjaśniać i tę tajemnicę.2 Otóż według niej, w czwartek 28 stycznia 1915 ok. godziny 23. dwór w Kisielewie miał zostać otoczony przez grupę żołnierzy rosyjskich, którzy zaczęli dobijać się do drzwi. Obudzony T. Nowca wstał z łóżka, narzucił na piżamę płaszcz, podszedł do drzwi i otworzył je. Za progiem stała grupa rosyjskich żołnierzy. Zażądali pieniędzy. Gdy Nowca zaczął ponoć tłumaczyć, że majątek został już i tak rozgrabiony przez przeciągające wojska, a on żadnych pieniędzy nie da, bo ich nie ma, strzelono do niego. Ranny, będąc w szoku, odwrócił się i zdołał jeszcze dotrzeć do sypialni. Tam upadając, został podtrzymany przez żonę, która jednak widząc broczącego krwią męża natychmiast zemdlała. Gdy oprzytomniała, zobaczyła, że leży w kałuży krwi męża, a on martwy leży obok z rozbitą głową oraz rozciętą twarzą i szyją, zapewne od bagnetu lub szabli. Był już piątek 29 stycznia, godzina 2. Gdy doszła nieco do siebie, udała się do miejscowego dowództwa rosyjskiego z żądaniem wydania i ukarania sprawców napadu. W atmosferze nasilających się walk dowództwo rosyjskie nie zamierzało jednak wcale zająć się tą pojedynczą zbrodnią. Po jakimś czasie wydano jej jedynie zaświadczenie, że był to bandycki napad ludzi... przebranych za rosyjskich żołnierzy. 2. T. Świecki, F. Wybult, Mazowsze Płockie w czasach wojny światowej i powstania państwa polskiego, Toruń 1932, s. 25.
Zdarzenie to spowodowało, że okoliczni ziemianie postanowili opuścić swe siedziby, pozostawiając je pod opieką służby i pracowników, i przenieść się, do czasu ustania walk, do Płocka. Nieco późniejsza notatka prasowa3, nadesłana zapewne przez Zofię Nowcową, doprecyzowała informację podaną przez nią w nekrologu męża w następujący, nadal jednak eufemistyczny, sposób: śp. Tadeusz Nowca padł na posterunku, którego nie opuścił ani na chwilę, ceniąc wysoko posłannictwo polskiego ziemianina. Ta powściągliwość w opisie zdarzenia wynikała stąd, że ciągle trwały tu walki, ich wynik był niepewny, więc nie można było wprost wskazać sprawców zbrodni na mężu. Z tego źródła dowiadujemy się również i tego, że Tadeusz Nowca – pomimo młodego wieku – był jednym z organizatorów miejscowej spółki fabrykacji cykorii i założycielem krochmalni w Olesznie, miarą zaś szacunku dlań ze strony miejscowego społeczeństwa było powierzenie mu godności sędziego gminnego w Dobrzyniu. Odbyło się kilka nabożeństw żałobnych w intencji zmarłego, najpierw w Dobrzyniu nad Wisłą, potem, 11 lutego 1915, w kościele pw. św. Antoniego przy ul. Senatorskiej w Warszawie, i następnego dnia w Ostrowiu Łomżyńskim. Po tej tragedii zrozpaczona Zofia Józefa sprowadziła do Kisielewa swoją matkę, Marię z Bielickich, która też była już wtedy wdową, by pomogła jej w zajmowaniu się trójką małych dzieci i w zarządzaniu majątkiem. Matka przyjechała do niej i pozostała tu na następne 22 lata, do swojej śmierci. Zofia Józefa Nowcowa po ustaniu walk bardzo udzielała się we wszelkich akcjach charytatywnych na rzecz pomocy dzieciom w Dobrzyniu nad Wisłą i w jego okolicy. Grób Tadeusza Henryka Nowcy i Marii z Bielickich na dobrzyńskim cmentarzu wygląda od lat – trudno nawet powiedzieć od jak dawna – na nieco zapomniany. Przyczyna tego wydaje się prozaiczna. W latach trzydziestych XX wieku dorośli już synowie Tadeusza i Zofii Nowców, Stanisław i Kazimierz, a także ich siostra Maria, wstąpili w związki małżeńskie i wyprowadzili się stąd. Wiadomo, że Kazimierz Nowca ożenił się w 1935 roku aż w Krzemieńcu (obecnie Ukraina) z Kazimierą z Winiarskich i tam zapewne pozostał. Córka Maria wyszła za Jerzego Umińskiego h. Cholewa i także stąd wyjechała. Podobnie stało się ze Stanisławem. Ich matka mieszkała tu do jesieni 1939 roku, gdy – po zajęciu majątku przez Niemców – i ona opuściła te strony, przenosząc się zapewne do któregoś z dzieci. Kisielewo po przejęciu przez okupantów zostało nazwane „Kiselhof”, a na 257 ha gospodarował Herbert Schmidt. Po zakończeniu drugiej wojny światowej i nastaniu nowych, „ludowych” władz, Kisielewo rozparcelowano na rzecz miejscowych biednych i bezrolnych chłopów, przydzielając im po ok. 7 ha gruntu. Obrabowany dwór popadł w kompletną ruinę i obecnie już 3. „Kurier Warszawski” 1915, nr 35, dodatek poranny z 4 II 1915; nr 41 z 10 II 1915.
Pałac Dunin-Karwickich w Mizoczu; źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie.
nie istnieje. Pozostał jedynie ów grobowiec na dobrzyńskim cmentarzu... I tak oto kończy się opowieść, do napisania której skłoniła mnie niepozorna marmurowa tabliczka z nagrobka na cmentarzu w małym miasteczku, opowieść przywołująca dzieje znamienitych przodków Marii Dunin-Karwickiej z Bielickich i rodziny Nowców. Zapewne mało kto mógłby się spodziewać, że potomek tych familii trafi do Dobrzynia, a następnie podejmie trud odtworzenia ich losów. Pamiętajmy, że na skutek polityki zaborców najświetniejsi przedstawiciele dawnych rodów Rzeczypospolitej, pozbawieni swoich majątków i przodującej roli, jaką odgrywali dawniej w społeczeństwie, z wolna staczali się w trudną rzeczywistość podzielonego i bezwzględnie eksploatowanego przez 123 lata kraju. Tadeuszowi Nowcy nie dane było doczekać niepodległości, ale spoczywająca obok niego Maria Dunin-Karwicka z Bielickich cieszyła się nią bez mała 20 lat. Niech to wspomnienie o jej rodowych korzeniach pozostanie pamiątką po jej życiu, jej obecności w Dobrzyniu i okolicach oraz po cieniach jej sławnych i niemal legendarnych już przodkach.
Źródła i literatura Archiwum Diecezjalne w Płocku, Akta wizytacyjne klasztoru franciszkanów w Dobrzyniu nad Wisłą z 1714, 1774 i 1817 r. Archiwum Państwowe w Łodzi, Akta stanu cywilnego dotyczące rodzin Bielickich i Walewskich. Archiwum Państwowe w Toruniu Oddział we Włocławku, Akta stanu cywilnego dotyczące rodzin Nowców, Dunin-Karwickich i Bielickich. Archiwum Państwowe w Warszawie, Akta stanu cywilnego dotyczące rodzin Bielickich, Walewskich i Dunin-Karwickich. Archiwum własne autora. Service Historique de l’Armeé de Terre – SHAT: SHD/GR 20YC 157. Roczniki Woyskowe Królestwa Polskiego z lat 1817-1830, wyd. Drukarnia przy Nowolipiu nr 646 (l. 1817-1819) i Drukarnia Woyskowa (l. 1822-1830). „Kurier Warszawski” 1895, nr 60; 1915, nr 35 + dodatek poranny; 1915, nr 41. R. Bielecki, Szwoleżerowie Gwardii, Warszawa 1996. A. Boniecki, Herbarz Polski, Warszawa 1899-1938. P. Gałkowski, Ziemianie i ich własność w ziemi dobrzyńskiej w latach 1918-1947, Rypin 1999. B. Gembarzewski, Wojsko Polskie. Królestwo Polskie 1815-1830, Warszawa 1903. B. Gembarzewski, Wojsko Polskie. Księstwo Warszawskie 1807-1814, Kraków 1912. K. Niesiecki, Herbarz Polski, Lipsk 1841-1845. T. Świecki, F. Wybult, Mazowsze Płockie w czasach wojny światowej i powstania państwa polskiego, Toruń 1932. S. Uruski, Rodzina. Herbarz szlachty polskiej, Warszawa 1904-1938.
42
Tomasz Kowalski
Szkoła ewangelicka w Sierpcu – krótki rys historii budowlanej Sierpecka parafia ewangelicka, powołana do istnienia w 1837 roku, na początku lat siedemdziesiątych XIX wieku była w posiadaniu działki dawnego cmentarza grzebalnego przy ul. Szpitalnej (dziś Benedyktyńskiej), nieczynnego od roku 1840. Jako że był to teren niewielki, a i dostęp do posesji był utrudniony ze względu na zbyt wąskie przejście pomiędzy sąsiednimi parcelami, postanowiono sprzedać plac z dawnym cmentarzem i poszukać innej działki w mieście, na której można byłoby wznieść w przyszłości nową świątynię i budynki parafialne. Warto dodać, że w tym czasie nabożeństwa odprawiane były w wynajmowanych w mieście prywatnych lokalach. Nie ma jednoznacznych przesłanek, gdzie taki lokal (lokale?) mógł się znajdować. Możemy przypuszczać, że budynek, w którym gromadzili się na modlitwę sierpeccy ewangelicy, wizualnie wyróżniał się spośród sąsiednich domostw, skoro na jego dachu umiejscowiono wieżyczkę z dzwonem (odnotowany w 1850 r.). Wiemy też, że dwa lata wcześniej do lokalu, w którym odprawiano nabożeństwa, zakupiono organy: zwiększenie [pensji] zaproponowane dla zakrystiana, a zarazem kantora utrzymać wypada, gdyż tenże obowiązanym jest zarazem grać przy nabożeństwach, czegóż wcześniej nie czynił z powodu, że obecnie organek sprawionym został. Organy w inwentarzu z 1850 roku określono jako pozytyw z czterema cugami i jednym miechem (obydwa cytaty zaczerpnięte z dokumentów Centralnych Władz Wyznaniowych KP, ze zbiorów AGAD w Warszawie).
Fragment planu Sierpca z ok. 1894 r.; Zbiory Kartograficzne Politechniki Warszawskiej, skan udostępniony z zasobów Pracowni Dokumentacji Dziejów Miasta Sierpca.
Parafia sierpecka w 1874 roku znalazła odpowiednią dla siebie nieruchomość przy ulicy Bielskiej, oznaczoną numerem hipotecznym 49, należącą do małżonków Franciszka i Franciszki Zdradzińskich. Po wyrażeniu zgody przez warszawski konsystorz, parafia kupiła za 1950 rubli działkę z istniejącym tam drewnianym domem. Położona w reprezentacyjnym miejscu nieruchomość, tuż przy trakcie do Płocka, miała w zamyśle pomieścić wybudowany w przyszłości kościół parafialny. Dawny dom Zdradzińskich, usytuowany kalenicowo przy szosie, stał się domem modlitwy dla parafian sierpeckich. Budynek ten powszechnym zwyczajem pełnił również funkcję kantoralnej szkoły wyznaniowej dla ewangelickich dzieci (według opracowania E. Buscha z 1867 r. w ewangelickiej szkole w Sierpcu uczyło się 32 dzieci: 21 chłopców i 11 dziewczynek). Ten sam budynek w różnych dniach i o różnych porach pełnił dwie funkcje, kiedy bowiem salę opuszczały dzieci, wypełniali ją dorośli gromadzący się na nabożeństwa. Jak nie trudno sobie wyobrazić, należyte funkcjonowanie pomieszczeń jako domu modlitwy (weźmy pod uwagę choćby sprawowanie nabożeństw pogrzebowych) kolidowało z istnieniem w tym miejscu szkoły. W „Zwiastunie Ewangelicznym” czytamy: Niskie, szczupłe pomieszczenie szkolne służyło co niedziela i święto za miejsce nabożeństwa. Ciasno i duszno bywało w onej salce szkolnej, zwłaszcza w dni, kiedy nabożeństwo odprawiał pastor przyjezdny. Parafii wówczas nie stać było na wzniesienie kościoła, w związku z czym kolegium kościelne podjęło decyzję o rozbudowie budynku szkolnego. Projekt, przygotowany w czerwcu 1885 roku przez mławskiego architekta powiatowego Zygmunta Kmitę, został zaakceptowany przez władze gubernialne, tj. gubernatora Leonida Czerkasowa i architekta gubernialnego Józefa Górskiego. Na marginesie można dodać, że kilka tygodni wcześniej zmarł sierpecki powiatowy inżynier architekt Józef Cyriak Gosławski, stąd nie powinien dziwić udział w wykonaniu projektu rozbudowy szkoły architekta Kmity z Mławy. W 1886 roku dobudowano od południa pomieszczenie z osobnym wejściem od wschodu (od szosy), z przeznaczeniem na salę modlitwy, całkowicie pozostawiając szkole dawne pomieszczenia parafialne (na parterze i poddaszu mieściły się pomieszczenia mieszkalne). Trójnawowa sala modlitw wzniesiona została na planie kwadratu o wymiarach ok. 4 na 4 sążnie (ok. 8,5 × 8,5 m). Pułap nawy głównej osiągał wysokość 2,15 sążnia (ok. 4,5 m), a naw bocznych 1,5 sążnia (3,2 m). Wysokość całego budynku wynosiła 3,3 sążnia (7 m). Na kalenicy dachu umieszczono sygnaturkę z dzwonem o wysokości (łącznie z krzyżem)
Projekt dobudowy sali modlitw do szkoły ewangelickiej w Sierpcu, 1885 r.; zb. Archiwum Państwowego w Płocku.
1,5 sążnia (3,2 m). Elewacjom budynku nadano cechy klasycystyczne. W 1888 roku do szkoły ewangelickiej w Sierpcu miało uczęszczać 16 dzieci (chłopców i dziewcząt). W roku 1894 parafianie sierpeccy z dobrowolnych ofiar zamówili w fabryce Antoniego Zwolińskiego spiżowy dzwon o wadze 486 funtów w tonie „C”. Dla jego pomieszczenia wzniesiono obok szkoły drewnianą, wolnostojącą dzwonnicę. W „Zwiastunie Ewangelicznym” z 1898 roku znajdujemy informację, że: [parafialny budynek] w którym mieszka kantor, zakrystian i w którym się mieści maleńki pokoik na poddaszu dla ks. administratora, a także i szkoła elementarna, znajduje się w opłakanym stanie. Kolegium kościelne podjęło wówczas decyzję o zbudowaniu piętrowego domu, w którym na pierwszym piętrze znalazłoby się odpowiednie mieszkanie dla pastora, a na parterze mieszkanie dla kantora, zakrystiana i pomieszczenie na szkołę. Ponieważ plac należący do parafii przy ul. Bielskiej okazał się za mały na nową inwestycję, postanowiono dokupić sąsiadującą od zachodu posesję. Środki na ten cel miały po-
Przerys planu sytuacyjnego rozbudowywanej szkoły ewangelickiej w Sierpcu, 1885 r.; zb. Archiwum Państwowego w Płocku.
44
Tomasz Kowalski ***
Szkoła ewangelicka przy ul. Płockiej w Sierpcu wraz z salą modlitw i wolnostojącą dzwonnicą; fot. 1913, autor nieznany.
chodzić z nowej, obowiązkowej składki parafialnej. Niestety, w 1901 roku dom parafialny nadal nie powstał. O sprawie tak napisał „Zwiastun Ewangeliczny”: Sprawa zamierzonej budowy plebanji, o której już pisaliśmy, o tyle posunęła się naprzód, że plany zostały przez budowniczego powiatowego sporządzone, kosztorys których wynosi 12,278 rub. 49 kop., i przesłane przez Konsystorz do Rządu Gubernialnego. Jednak Kolegium Kościelne zapewne nie prędko będzie mogło przystąpić do budowy domu. A szkoda wielka, gdyż dom, w którym obecnie mieszka służba kościelna, jest już bardzo lichy. Superintendent generalny ks. Juliusz Bursche nawiedził sierpecką parafię 1 czerwca 1905 roku. Wtedy to z jego inicjatywy w starym domu modlitwy podjęta została przez 250 członków zboru jednogłośna decyzja o budowie kościoła w Sierpcu. Administratorem parafii był wówczas proboszcz z Rypina ks. Robert Gundlach. Po wzniesieniu kościoła planowano starą salę modlitw przebudować i zaadaptować na dom dla służby kościelnej. Prace jednak nie ruszyły. W 1906 roku kolegium kościelne na jednym z zebrań zgodnie stwierdziło, że koniecznym jest rychłe wybudowanie mieszkania dla kantora, ponieważ obecne jest w niemożliwym stanie, i uchwalili przystąpić w jak najkrótszym czasie do budowy domu parafialnego, w którym mieściłoby się nowe mieszkanie kantora, kancelaria parafialna i mieszkanie dla zakrystiana. Zbiórki funduszy i pozwoleń oraz wykonanie projektów nowego kościoła trwały sześć lat.
Kantor pełniący funkcję nauczyciela w szkole był pierwszą po proboszczu-administratorze osobą w parafii. Warto mieć tego świadomość, gdy zauważymy, że od czasu pastora Gottlieba (Bogumiła) Rosenthala (1837-1863) do objęcia urzędu przez pastora Aleksandra Paschke (1925-1938) parafia ewangelicka w Sierpcu nie miała własnego proboszcza, a administrowana była przez pastorów z ościennych parafii. Administratorzy odwiedzali Sierpc jedynie przy ważniejszych okazjach, sprawy parafialne poświęcali właśnie kantorowi, który był na miejscu. Ważną więc wydaje się rola jaką kolegium kościelne przywiązywało do budowy godnego mieszkania dla kantora, będącego dla całej parafii namiastką nieobecnego na miejscu duchownego. Jeśli kantorowi dodamy jeszcze rolę nauczyciela, którą z urzędu pełnił, jawi nam się on jako wyjątkowa osoba w życiu całej społeczności parafialnej. Wyjątkowo chlubnie zapisał się w dziejach parafii nauczyciel i kantor sierpecki Adolf Reinhold Poltzoch. Urodził się w Płocku 7 stycznia 1872 roku. Był synem Daniela i Huldy z Seiboldtów. Ożenił się z Martą Laurą z Gleiserów. Kantorem w Sierpcu został w 1892 roku, gdy parafią administrował ks. Johann Buse z Lipna. Jego zasługą na polu zarządzania parafią sierpecką było uporządkowanie cmentarza grzebalnego zlokalizowanego przy szosie prowadzącej do Lipna i wzniesienie nowego parkanu. Pastor Buse dał mu pełnomocnictwo na zorganizowanie zbiórki funduszy, którą ten z zapałem rozpoczął. Jak informował „Zwiastun Ewangeliczny”, po przedstawieniu
Sierpc, brama dawnego cmentarza ewangelickiego, wybudowana krótko przed 1900 r. staraniem kantora Adolfa Poltzocha; fot. T. Kowalski.
sprawy zborownikom zaczęto zbierać ofiary, które, aczkolwiek chętnie składane, nie wystarczyły jednakowoż, ażeby wykonać cały projekt; wystawiono przeto na początek bramę. Dopiero w roku bieżącym [1900] można było przystąpić do wybudowania parkanu. I tym razem ofiary, na ręce kantora składane, wpływały dość obficie, a od niektórych nadspodziewanie wielkie. Tak na przykład od pewnej biednej kobiety z Ameryki otrzymaliśmy 25 rubli, która to ofiara nas wszystkich zawstydziła. Dziś parkan cmentarzowy, 80 łokci długości, jest już ukończony i w wysokim stopniu, zdobi nasz przybytek umarłych... Widząc postępy działań kantora Poltzocha, nowy administrator sierpeckiej parafii ks. Gustav Tochterman (będący wikariuszem w parafii Osówka k. Lipna, delegowanym na administrację do Sierpca w l. 1897-1904) zarządził, że Poltzoch będzie cztery razy w roku odczytywał w Sierpcu kazania po polsku, a pastor będzie przyjeżdżał do Sierpca jedynie raz do roku, by odprawić nabożeństwo w języku polskim wraz z Komunią Świętą. Rzadkie pojawianie się pastora Tochtermana w Sierpcu było wynikiem nieporozumień i zatargów pomiędzy nim a kolegium kościelnym. Poltzoch należycie spełniał swoje nauczycielskie i duszpasterskie obowiązki. Zmarł nagle 11 grudnia 1907 roku w wieku 35 lat. Pochowany został na miejscowym cmentarzu ewangelickim, o estetykę którego bardzo zabiegał (w 1901 r. jego staraniem posadzono na cmentarzu 116 drzewek przy głównych alejkach, sadzonki ofiarował Edward Preuss z Kwaśna). Paweł B. Gąsiorowski odnotował w Nekropoliach ziemi sierpeckiej (wyd. Sierpc 2005), że na istniejącym do 1989 roku nagrobku Poltzocha (wykonanym przez firmę kamieniarską W. Szyllinga z Płocka) znajdował się zaczerpnięty z incipitu utworu Juliusza Słowackiego Testament mój, polskojęzyczny cytat: Żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami. Niestety, niefrasobliwość zarządcy cmentarza sprawiła, że pomnik zniszczono w końcu lat osiemdziesiątych XX wieku, a w miejscu zlikwidowanego grobu zasłużonego dla parafii sierpeckiej nauczyciela i kantora, wzniesiono nowy rodzinny grobowiec. Po śmierci Adolfa Poltzocha kantorem i nauczycielem w ewangelickiej szkole w Sierpcu został Teodor Bachman, pełniący w nowym kościele funkcję organisty.
Sierpc, dawny cmentarz ewangelicki. Nieistniejący nagrobek Adolfa Poltzocha (1872-1907) – nauczyciela i kantora parafii ewangelickiej w Sierpcu, i jego syna Brunona (zm. 1895); fot. 1984, zb. Mazowieckiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Warszawie Delegatura w Płocku.
*** Uroczyste poświęcenie kamienia węgielnego pod budowę nowej świątyni odbyło się 16 maja 1911 roku. Nowy kościół zaprojektowano w głębi parafialnej posesji, na zachód od budynku szkolnego i sali modlitw. Wraz z kościołem wzniesiono dom parafialny (pastorówkę) i budynki gospodarcze (stara plebania istnieje do dnia dzisiejszego pod adresem Piastowska 9, a w miejscu stajenek częściowo stoi dziś nowa plebania parafii rzymskokatolickiej św. Maksymiliana Kolbego pod adresem ul. Płocka 26).
Posesja parafii ewangelickiej w Sierpcu po 1913 r. Na podkładzie mapy z 1938 r. wrysowano położenie drewnianej szkoły ewangelickiej (czerwony budynek); rys. T. Kowalski.
W dokumentach parafialnych z 1912 roku znajdujemy wzmiankę, że dawna sala modlitw służy jako sala konfirmacyjna, a w planach jest również budowa nowej szkoły. W liście członka kolegium kościelnego Gustawa Adolfa Pehlke,
Tomasz Kowalski
46
Sierpc, posesja kościoła parafialnego pw. św. Stanisława Kostki, miejsce, w którym wznosiła się drewniana szkoła i sala modlitw parafii ewangelickiej; fot. T. Kowalski.
skierowanym 11 marca 1912 do ks. Adolfa Rondthalera, czytamy m.in.: Był tu w Sierpcu dyrektor szkół z Płocka, byliśmy z p. Diesingiem u niego na audjencyi względem nowej szkoły. Stanęło na tem, iż w przyszłą niedzielę ma być uchwała sierpeckich ewangelików co do budowy szkoły. Rząd da zapomogi 50% w stosunku kosztorysu nie przewyższającego 4000 rubli, resztę muszą dać sierpczanie jako też i plac który co prawda wskazaliśmy – ten na którym obecnie stoją stare stajenki. Nowego gmachu szkolnego jednak nie wzniesiono. Budowa kościoła prowadzona przez wspomnianego Emila Diesinga znacznie nadwyrężyła fundusze parafian sierpeckich. Kościół uroczyście poświęcono 15 maja 1913 roku. Zajęcia szkolne przeniesione zostały (prawdopodobnie według wcześniejszych planów) do nowych budynków parafialnych. Po pierwszej wojnie światowej i odzyskaniu przez Polskę niepodległości wyznaniowe szkoły ewangelickie w większości przypadków przekształcano w państwowe szkoły powszechne. Tak działo się m.in. w okolicznych wioskach. W Sierpcu nie uruchomiono powszechnej szkoły ewangelickiej. Dzieci z luterańskich rodzin zapisywano do państwowych szkół powszechnych i sierpeckiego gimnazjum. *** Dawny budynek szkolny przy Bielskiej, stojący tuż przed nowym kościołem, przestał pełnić z czasem swoje funkcje. Choć był wyjątkową pamiątką historyczną – pamiętał bowiem ciężkie dla sierpeckiej parafii ewangelickiej czasy,
kiedy był jednocześnie domem parafialnym, szkołą i kaplicą – chylił się ku upadkowi. Fatalny stan techniczny dawnego domu Zdradzińskich, rozbudowanego przez parafię w latach osiemdziesiątych XIX wieku, spowodował, że z czasem rozebrano go do fundamentów i nie pozostał po nim żaden ślad. Dziś w jego miejscu stoi wzniesiony w 2010 roku pomnik papieża Jana Pawła II. Panta rhei... PS Niniejszy tekst został częściowo opublikowany w lutym 2017 w internetowym serwisie Stary Sierpc.
Wybrana literatura i źródła E. H. Busch, Beiträge zur Geschichte und Statistik des Kirchen und Schulwesens der Ev.-Augsburg. Gemeinden im Konigreich Polen, Leipzig 1867. P. B. Gąsiorowski, Nekropolie ziemi sierpeckiej – przewodnik, Sierpc 2005. K. Kłodawski, Z dziejów parafii ewangelicko-augsburskiego wyznania w Sierpcu (1837-1914), „Notatki Płockie” 2009, nr 4, s. 8-15. A. Plitt, Die Kirchengemeinde Sierpc / Sichelberg und ihre Kantorate, [Lemgo 2010]. M. Przedpełski, Oświata w powiecie sierpeckim w XV do XX wieku, „Rocznik Mazowiecki”, t. 4, 1972, s. 293-363. M. Staniszewska, Sierpeckie szkolnictwo i oświata od XIV wieku do pierwszej połowy XX wieku, Sierpc 2014. Czasopismo „Zwiastun Ewangeliczny”, wybrane numery z roczników 1885-1913. Archiwum Główne Akt Dawnych, Centralne Władze Wyznaniowe Królestwa Polskiego, sygn. 1214, 1215. Archiwum Państwowe w Płocku, zesp. 24, sygn. 50. Archiwum Państwowe w Płocku, zesp. 317, sygn. 1.
Mariusz Pendraszewski
Kościół parafialny pod wezwaniem Wszystkich Świętych w Gozdowie. Historia, architektura, wyposażenie Wstęp
Każdą osadę sielską w kraju, w której wznosi się kościół parafialny, za znaczniejszą uważać się przystoi, i takiego odznaczenia się nie jest pozbawione Gozdowo...1 Tymi słowami w 1852 roku Wincenty Hipolit Gawarecki zwrócił uwagę na Gozdowo i na ogromne znaczenie, jakie dla tej miejscowości miał kościół pod wezwaniem Wszystkich Świętych. Nie sposób nie zgodzić się z autorem opisu i odmówić historycznej roli, jaką w historii wsi odegrał akt erekcyjny świątyni z 1305 roku.2 Nie tylko zaspokoił on potrzeby lokalnej ludności, zapewniając im duchowe przewodnictwo, własny dom modlitwy i uniezależniając ich od odległego o dziesięć kilometrów Bielska (tereny te bowiem początkowo należały do parafii bielskiej), ale również stał się impulsem do zaistnienia Gozdowa jako osobnej jednostki administracyjnej będącej siedzibą parafii. Przez wieki było to niezwykle istotne, szczególnie w obliczu różnych zawirowań dziejowych, wojen i zmian granic, kiedy to administracja kościelna i wytworzone przez nią więzi należały do najtrwalszych. Kościół był przez wieki naturalną przestrzenią powszechnej integracji i miejscem konsolidacji więzi społecznych. To tu spotykali się krewni, przyjaciele, sąsiedzi, by celebrować coroczne uroczystości, dzielić się radością z przyjścia na świat dziecka, świętować zaślubiny czy wspólnie opłakiwać odejście bliskich osób. Świątynia była też przez wieki repozytorium żywej historii – miejscem przechowywania istotnych dokumentów i ksiąg, dzięki którym głos naszych przodków sprzed wieków jest nadal słyszalny, mimo nieubłaganie biegnącego czasu. Ślady materialnego i duchowego dziedzictwa, pieczołowicie gromadzonego i przechowywanego przez kolejnych duszpasterzy i opiekunów kościoła, czynią z niego prawdziwą skarbnicę historii. Przez ponad 700 lat potrzebom parafii służyły trzy kościoły. Ostatni z nich – ponad stuletnia ceglana budowla – po dziś dzień góruje nad krajobrazem Gozdowa i okolicy (ryc. 1-2). Wyniosła, widoczna ze znacznej odległości sylwetka świątyni z charakterystycznymi trzema wieżami, stanowi kompozycyjną dominantę w dość zwartej przestrzeni zabudowy centrum miejscowości. Jest jednocześnie dla gozdowian pewnym symbolem oraz wizualnym i przestrzennym wyrazem tożsamości lokalnej. Kościół jest wreszcie dziełem sztuki architektonicznej i dekoratorskiej, które – choć nie awangardowe czy
Ryc. 2. Widok kościoła w Gozdowie od południa; fot. M. Pendraszewski.
1. W. H. Gawarecki, Wieś Gozdowo w powiecie płockim, guberni płockiej położona, opisana topograficzno-historycznie, „Biblioteka Warszawska”, t. 4, Warszawa 1852, s. 370. 2. Tamże, s. 371.
pionierskie – wciąż pozostaje świadectwem epoki, jej gustu, estetycznych preferencji, wreszcie odbiciem obecnych w całym kraju i na świecie nurtów i stylów.
Ryc. 1. Fasada kościoła pw. Wszystkich Świętych w Gozdowie; fot. M. Pendraszewski.
48
Mariusz Pendraszewski Rys historyczny
Ryc. 3. Panorama kościoła i placu przed kościołem, 1953; źródło: B. Wróblewska, W. Wróblewski, Gozdowo. 700-lecie Parafii Wszystkich Świętych, Włocławek 2005.
Ryc. 4. Kościół w Gozdowie, l. 70. XX w.; źródło: www.forum.tradytor.pl.
To właśnie perspektywa historyczno-artystyczna będzie głównym przedmiotem rozważań niniejszego artykułu, który mieć będzie charakter przyczynkarski i z pewnością nie rozwinie wszystkich wątków związanych z niezwykle długą i bogatą historią gozdowskiego kościoła.
Dzieje parafii Wszystkich Świętych w Gozdowie sięgają początku XIV wieku i są nieodłącznie związane z rycerskim rodem Gozdawów, o którym w swoich kronikach wspominał Jan Długosz.3 To właśnie jeden z przedstawicieli tej znamienitej familii, ówczesny wojewoda czerski Krystyn Gozdawa, wydał 15 sierpnia 1305 roku dokument erekcyjny powołujący do życia parafię.4 Wydarzyło się to krótko po faktycznym ukończeniu budowy kościoła. Erygował go 18 lipca tego samego roku biskup płocki Jan Wysocki.5 Pierwsza świątynia, wzniesiona nakładem finansowym Stanisława Niszczyckiego, kasztelana raciąskiego, właściciela dóbr Gozdowo, oraz Antoniego Karskiego, dziedzica Rempina, zbudowana została z drewna. Nie zachowały się niestety źródła opisujące jej wygląd. Nie jest znana jej dokładna lokalizacja, jak również okoliczności czy też czas pożaru, który strawił budowlę. W 1735 roku wzniesiono nowy kościół, lecz inicjator fundacji pozostaje nieznany. Znacznie więcej wiadomo na temat wyglądu samego budynku. Pozwala go odtworzyć między innymi protokół wizytacyjny z 1817 roku i opis Wincentego Hipolita Gawareckiego, który około 1850 roku gościł w posiadłości dziedzica Gozdowa Feliksa Tuchołki. Drewniany gmach z więźbą dachową przekrytą ceramiczną dachówką znajdował się prawdopodobnie w tym samym miejscu co obecny kościół lub w nieznacznym oddaleniu, tworząc wraz z dworem dziedzica oraz dwoma rzędami chłopskich chałup, rozmieszczonych w rzędach od północy i południa rodzaj prostokątnego placu przypominającego rynek. Na placu tym od 1773 roku, aż po okres Królestwa Kongresowego, odbywały się jarmarki.6 W protokole wizytacyjnym spisanym w 1817 roku przez proboszcza parafii ks. Sebastiana Kowalewskiego obraz budynku jawił się w złym stanie technicznym, wymagającym wielu znaczących napraw, uzupełnień wyposażenia i konserwacji.7 Dzięki datkom składanym przez parafian udało się przeprowadzić gruntowną renowację w latach 1846-1847.8 Kościół liczył wówczas cztery opracowane snycersko ołtarze: główny z wyobrażeniem Wszystkich Świętych, dwa boczne i czwarty umieszczony przy ambonie.9 Wyposażenie kościoła świadczyło o hojności kolatorów i darczyńców. 3. B. Wróblewska, W. Wróblewski, Gozdowo. 700-lecie Parafii Wszystkich Świętych, Włocławek 2005, s. 14. 4. W. H. Gawarecki, Wieś Gozdowo…, dz. cyt., s. 371. 5. B. Wróblewska, W. Wróblewski, Gozdowo…, dz. cyt., s. 15. 6. W. H. Gawarecki, Wieś Gozdowo…, dz. cyt., s. 370. 7. M. M. Grzybowski, Z archiwaliów diecezjalnych płockich XIX wieku. Teksty źródłowe do dziejów województwa płockiego, t. 1, z. 2, Dekanat sierpecki, Płock 1989, passim. 8. W. H. Gawarecki, Wieś Gozdowo…, dz. cyt., s. 370. 9. B. Wróblewska, W. Wróblewski, Gozdowo…, dz. cyt., s. 29.
Składały się na nie liczne naczynia, szaty liturgiczne, chorągwie, obrazy, feretrony i księgi. Obok budowli znajdował się krzyż, kostnica i wyodrębniona z bryły kościoła, wolnostojąca, drewniana dzwonnica. Dom Boży otoczony był przez cmentarz i ogrodzony kamiennym parkanem.10 Na mocy carskiego ukazu z 1846 roku, dotyczącego grzebania zmarłych, zaprzestano pochówków na cmentarzu przykościelnym i wyznaczono nowe miejsce przy drodze prowadzącej do Sierpca, jadąc ku wsi Kurowu. Miejsce jego jest oznaczone wizerunkiem Zbawiciela na krzyżu: znamieniem zbyt drogiem dla chrześcijanina.11 W tym samym miejscu cmentarz parafialny funkcjonuje po dziś dzień. Historia obecnego budynku kościelnego sięga ostatniej ćwierci XIX stulecia. Na istniejącym dotychczas drewnianym kościele odciskał swoje piętno nieubłagany upływ czasu. Budynek był użytkowany przez ponad 150 lat, co z pewnością – pomimo remontów – pozostawiało ślad na jego stanie technicznym. Istnienie drewnianego kościoła w 1880 roku potwierdza opis Gozdowa zawarty w Słowniku geograficznym Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich.12 Sytuacja ta miała jednak ulec zmianie w roku 1883 za sprawą donacji hojnych darczyńców. Urodzony w pobliskim Kowalewie Podbornym, a ochrzczony w Gozdowie, Marian Leon Kuskowski h. Junosza (1812-1889) i jego żona Florentyna Antonina Ludwika Aleksandra z domu Sikorska (1814-1892)13 dokonali w Płocku zapisu notarialnego na kwotę 28 tysięcy rubli z przeznaczeniem na budowę kościoła murowanego w Gozdowie.14 Oboje małżonkowie Kuskowscy byli ludźmi szlachetnie urodzonymi i majętnymi. Ich własnością były między innymi dobra Mokra Wieś w powiecie wołomińskim. Choć Marian Kuskowski nie osiadł na stałe ani w rodzinnym Kowalewie, ani w Gozdowie, dokonanie tej fundacji świadczyło o głębokim przywiązaniu do rodzinnych stron. Było to formą dziękczynienia za dostatnie życie i oznaką troski o rodzinną parafię, w której przyjął sakrament chrztu. Niestety, państwo Kuskowscy nie doczekali nawet rozpoczęcia budowy kościoła – zmarli kolejno w 1889 i 1892 roku. Zostali pochowani na cmentarzu w swoich dobrach w Mokrej Wsi.15 Nie zapomnieli o nich wdzięczni parafianie, którzy w 1935 roku upamiętnili zmarłych fundatorów marmurową tablicą (ryc. 7), umieszczoną na filarze wewnątrz kościoła. Znajdujące się na niej złote litery głoszą: D.O.M. Ś.P. Marjanowi i Florentynie małż. Kuskowskim fundatorom kościoła w Gozdowie 1901. Wdzięczni parafjanie tę tablicę poświęcają w roku 1935-ym prosząc o Zdrowaś Marja. Nie do końca jasny 10. M. M. Grzybowski, Z archiwaliów diecezjalnych…, dz. cyt., s. 39-40. 11. W. H. Gawarecki, Wieś Gozdowo…, dz. cyt., s. 371. 12. F. Sulimierski, B. Chlebowski, W. Walewski, Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, t. 2, Warszawa 1881, s. 760. 13. Marian Leon Koskowski vel Kuskowski, <http://ww.kielakowie.pl/ getperson.php?personID=I68883&tree=tree381>. 14. B. Wróblewska, W. Wróblewski, Gozdowo…, dz. cyt., s. 30. 15. Marian Leon Koskowski vel Kuskowski, <http://ww.kielakowie.pl/ getperson.php?personID=I68883&tree=tree381>.
Ryc. 5. Fragmenty portretów małżonków Kuskowskich, autor nieznany, olej na płótnie, ok. 1863; fot. M. Pendraszewski.
Ryc. 6. Fotografia nagrobna Mariana i Florentyny Kuskowskich na nagrobku w Mokrej Wsi, l. 80. XIX w.; fot. M. Pendraszewski.
jest kontekst użycia tu daty 1901, która przez niektórych interpretowana była jako data śmierci obojga małżonków, co jednak nie jest zgodne z datami śmierci umieszczonymi na ich nagrobku. O czcigodnych fundatorach świątyni przypominają również dwa portrety wiszące w zakrystii (ryc. 5). Zostały namalowane w technice olejnej na płótnie przez nieznanego artystę około 1863 roku.16 Autorki Katalogu zabytków sztuki w Polsce podają w wątpliwość, że owe portrety przedstawiają Kuskowskich. Jednak przyglądając się dokładnie ich fizjonomii na portrecie i na wspólnej fotografii nagrobnej (ryc. 6), wykonanej prawdopodobnie w latach 80. XIX wieku, dostrzegamy wyraźne podo16. I. Galicka, H. Sygietyńska, Katalog zabytków sztuki w Polsce, t. 10, Województwo warszawskie, z. 23, Powiat sierpecki, Warszawa 1971, s. 5.
50
Mariusz Pendraszewski
Ryc. 7. Marmurowa tablica upamiętniająca małżonków Kuskowskich, 1935; fot. M. Pendraszewski.
bieństwo rysów twarzy, mimo że na fotografii małżonkowie są o dwadzieścia lat starsi niż na portretach – ich twarze poorane są zmarszczkami, a włosy pokryła siwizna. Dużą przezornością gospodarczą i obrotnością finansową wykazali się ówcześni duszpasterze – biskup płocki Kasper Borowski i proboszcz parafii ks. Andrzej Lewandowski. Zdecydowali się oni zdeponować darowiznę Kuskowskich w banku i przesunąć rozpoczęcie budowy kościoła na rok 1898.17 Dzięki tej decyzji przez piętnaście lat odsetki przerosły kwotę złożonego w banku kapitału. Pomnożenie tej sumy i zebranie jak największych zasobów finansowych było niezwykle istotne, gdyż nie tylko pozwoliło na wzniesienie budowli z trwalszego materiału, ale i w większej skali. Nowa świątynia wielkością przerosła poprzednią budowlę niemal dwa razy.18 Ówczesnym duszpasterzom zależało także na wysokim masywie wieżowym, co miało zapobiec ewentualnemu przekształceniu przez władze carskie kościoła na cerkiew. Zebrane środki pozwoliły na stworzenie obiektu o wyższej klasie artystycznej i zlecenie jej znanym warszawskim architektom. Projekt opracowali Edward Cichocki (1833-1899) i Jan Hinz (1842-1902) – artyści, którzy już wcześniej współpracowali przy realizacji neogotyckich kościołów w Rozniszewie (Narodzenia Najświętszej Marii Panny) i Ciechocinku (Świętych Piotra i Pawła). Cichocki praktykował pod kierunkiem Henryka Marconiego, jednego z czołowych przedstawicieli historyzmu w Królestwie Polskim. Jego dzieła można spotkać również w Płocku (brama Hotelu Angielskiego, więzienie). Dorobek architektoniczny artysty obejmował liczne kościoły neogotyckie (np. Matki Boskiej Częstochowskiej w Soczewce), neoromańskie (św. św. Piotra i Pawła na Koszykach w Warszawie) oraz łączące cechy obydwu tych stylów (św. Benedykta w podpłockim Radziwiu czy św. Augu17. B. Wróblewska, W. Wróblewski, Gozdowo…, dz. cyt., s. 30. 18. Tamże, s. 30.
styna w Warszawie). Wśród jego dzieł znaleźć można także liczne drewniane obiekty w tzw. stylu szwajcarskim (kościół św. Wincentego à Paulo w Warszawie, budynek galerii spacerowej i Pijalnia Wód Mineralnych w Parku Zdrojowym w Ciechocinku).19 Jan Hinz miał natomiast na swoim koncie takie realizacje, jak neogotyckie kościoły pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego w Kuczynie pod Ciechanowem i Świętego Izydora w Markach pod Warszawą. Był także budowniczym kolei warszawsko-wiedeńskiej oraz autorem projektu przebudowy kościoła Świętego Aleksandra w Warszawie.20 Architekci z tak dużym dorobkiem byli z pewnością postrzegani przez władze kościelne jako odpowiedni kandydaci na projektantów nowego domu Bożego. Prace budowlane ruszyły późną wiosną 1898 roku. Proboszcz ksiądz Andrzej Lewandowski 22 maja dokonał uroczystego poświęcenia i wmurowania kamienia węgielnego.21 Przez dziesięć lat budowniczowie pracowali w pocie czoła nad wzniesieniem nowej świątyni. Końca budowy nie doczekali ani fundatorzy, ani architekci, ani proboszcz Lewandowski, który zmarł w 1901 roku. Drewno czerpano z okolicznych lasów, natomiast zapotrzebowanie na cegły wymusiło na mieszkańcach założenie cegielni. Lokalny wyrób tego typu materiałów możliwy był dzięki istniejącym w Gozdowie, Antoniewie i Kolonii Przybyszewo złożom gliny. W tej ostatniej miejscowości znajdowało się miejsce, gdzie trudniono się polowym wypałem cegły. Niewielkie złoża gliny uległy jednak całkowitemu wyczerpaniu, a drewniane zabudowania cegielni rozebrano w latach 50. XX wieku.22 Budowę ukończono w 1908 roku, gdy proboszczem był ksiądz Józef Piekut. Rok później, 21 października 1909, uroczystej konsekracji dokonał Antoni Julian Nowowiejski, który wówczas właśnie rozpoczął pracę duszpasterską jako biskup płocki.23 Budowla z pewnością robiła ogromne wrażenie nie tylko swoim rozmachem i rozmiarami, ale również trwałością surowca, gdyż – obok dworu Tuchołków – była to jedna z nielicznych budowli murowanych w Gozdowie na początku XX wieku. Kościół wyposażony został także w chór muzyczny i szesnastogłosowe miechowe organy.24 W roku 1909 nie zakończono prac związanych z odpowiednim wyposażeniem wnętrza kościelnego. Kontynuował je w latach 1909-1914 proboszcz Ro19. S. Łoza, Cichocki Edward, [w:] Polski słownik biograficzny, t. 4, Kraków 1938, s. 19-20. 20. R. Jodłowska, Hinz Jan, [w:] Polski słownik biograficzny, t. 9, Wrocław – Warszawa – Kraków 1960-1961, s. 524. 21. B. Wróblewska, W. Wróblewski, Gozdowo…, dz. cyt., s. 30. 22. Tamże, s. 25. 23. Tamże, s. 30. 24. Tamże, s. 32.
muald Konopka. Początkowo parafia bazowała w dużej mierze na paramentach będących reliktami dawnego kościoła, nie do końca stylistycznie pasującymi do neogotyckiego wnętrza. W czasach księdza Konopki wyposażono kościół w trzy ołtarze – główny i dwa boczne. Wykonane były one z malowanego gipsu i utrzymane w stylistyce neogotyckiej. Cechowały się bogactwem ornamentalnych zdobień, jak również dużą liczbą nisz z posągami świętych i aniołów.25 Pojawiła się także neogotycka ambona i płaskorzeźbione stacje drogi krzyżowej, które fundowane były przez poszczególne wioski parafii Gozdowo, a także prywatnych darczyńców. Jedną z nich, Jezus na śmierć osądzony, sfinansował sam proboszcz. Z tego okresu pochodzi również chrzcielnica i figura Najświętszej Marii Panny umieszczona przed kościołem (ryc. 10). Kościół przetrwał bez uszczerbku burzliwy okres pierwszej wojny światowej i wojny polsko-bolszewickiej. W okresie międzywojennym, oprócz zamontowania kolejnych tablic epitafijnych rodu Rościszewskich, nie nastąpiły większe zmiany w jego wyposażeniu i wystroju. Swoje piętno na gozdowskim kościele odcisnęły lata krwawej okupacji hitlerowskiej. Gozdowo znalazło się na terytoriach przyłączonych do Rzeszy, stając się częścią Rejencji Ciechanowskiej w prowincji Prusy Wschodnie. Ówczesny proboszcz ksiądz Kazimierz Zagroba (1884-1959), piastujący urząd od 1924 roku, przez pierwsze trzy lata wojny pełnił swoje obowiązki bez przeszkód. Niestety, w czerwcu 1942 roku pod groźbą aresztowania został zmuszony do ucieczki na tereny Generalnego Gubernatorstwa.26 Po odejściu duchownego Niemcy urządzili w kościele spichlerz. Składowane w wysokich pryzmach zboże zajmowało przestrzeń do wysokości ambony. Stało się to przyczyną znacznego zawilgocenia budynku, zabrudzenia i zakurzenia sklepień, ścian i ołtarzy. Nabożeństwa w tym okresie odprawiane były na plebanii w pokoju stołowym przekształconym na kaplicę. Dopiero po ucieczce Niemców przed Armią Czerwoną na początku 1945 roku budynek odzyskał swą pierwotną funkcję.27 Lata powojenne upłynęły pod znakiem porządkowania kościoła i naprawiania szkód wyrządzonych przez okupantów. Kolejnym proboszczem, który włożył ogromny wkład pracy w rozwój kościoła i jako duszpasterz przeprowadził parafię przez trudny okres PRL, był ksiądz Marian Obojski. To on był pomysłodawcą odmalowania wnętrza i udekorowania go malowidłami. Projekt polichromii zlecił Władysławowi Drapiewskiemu (1876-1961).28 Artysta, który kształcił się między innymi w Monachium, Berlinie i Paryżu, znany był ze swoich realizacji w zakresie ściennego malarstwa sakralnego, głównie na terenie diecezji płockiej i chełmińskiej. 25. Tamże, s. 31. 26. M. M. Grzybowski, Duchowieństwo diecezji płockiej. Wiek XX, t. 1, cz. 2, Płock 2008, s. 417-419. 27. B. Wróblewska, W. Wróblewski, Gozdowo…, dz. cyt., s. 32. 28. Tamże, s. 32.
Ryc. 8. Kościół od północy, obok dzwonnica; fot. M. Pendraszewski.
Ryc. 9. Prezbiterium, widok z zewnątrz; fot. M. Pendraszewski.
52
Mariusz Pendraszewski
Ryc. 10. Figura Najświętszej Marii Panny upamiętniająca 25-lecia kapłaństwa proboszcza Romualda Konopki, 1912; fot. M. Pendraszewski.
Tworzył dzieła w stylistyce neorenesansowej, neogotyckiej i secesyjnej, inspirując się silnie malarstwem nazareńczyków. Do jego najbardziej znanych dzieł należą polichromie w katedrze płockiej, namalowane w latach 1904-1914 i po 1920, malowidła w klasztorze w Czerwińsku nad Wisłą z 1913 roku, a także dekoracja kaplicy w Gimnazjum Męskim w Płocku (obecnie LO im. Marszałka Stanisława Małachowskiego).29 Projekt polichromii w Gozdowie powstał w 1956 roku30, ale prezentował on cechy stylu charakterystycznego dla wcześniejszych projektów artysty – z przełomu wieków i okresu międzywojennego. Między malowidłami w gozdowskim kościele a wcześniejszymi wytworami Drapiewskiego zachodzą liczne podobieństwa stylistyczne. Artysta zmarł w 1961 roku, ale prace malarskie kontynuowali jego uczniowie. Ukończone zostały pod koniec lat sześćdziesiątych. Możliwe, że brali w nich udział bracia Drapiewskiego, Leon (1885-1970) i Kazimierz (1889-1978). Proboszcz Obojski zadbał również o odpowiednie oświetlenie kościoła. W rok po elektryfikacji 29. Polichromie Drapiewskiego odsłonięte w płockiej „Małachowiance”, Dzieje – portal historyczny, <https://dzieje.pl/kultura-i-sztuka/polichromiedrapiewskiego-odsloniete-w-plockiej-malachowiance>. 30. B. Wróblewska, W. Wróblewski, Gozdowo…, dz. cyt., s. 32.
gminy, w 1957 roku świątynię po raz pierwszy rozjaśnił blask elektrycznych lamp. Zawieszono pod sklepieniem trzy żyrandole w stylu neobarokowym i przyścienne kinkiety. Woskowe świece przy ołtarzach zostały zastąpione imitacjami z żarówkami. Podświetlono również wszystkie nisze ołtarzowe z figurami świętych.31 W roku 1978 kościół wpisano do rejestru zabytków ówczesnego województwa płockiego.32 Schyłek XX wieku i okres transformacji ustrojowej postawił przed gozdowską parafią wiele trudnych zadań. Pogarszający się stan niemal stuletniej budowli był impulsem do podjęcia licznych działań mających na celu jej odpowiednie zakonserwowanie i poprawę ogólnej estetyki. Do skrupulatnej realizacji tych zadań z ogromną operatywnością przystąpił ksiądz Stanisław Opolski, proboszcz parafii od 1998 roku. Z ważniejszych działań podjętych w ostatnich dwudziestu latach należy wymienić budowę kaplicy w Kolczynie, zdemontowanie przechylonego przez wichurę krzyża na wieży kościelnej czy położenie chodników wokół kościoła. Niezwykle istotne dla zahamowania procesów pogarszających stan budynku było zdjęcie z dachu ciężkiej dachówki ceramicznej, której ogromny nacisk powodował rozstępowanie się i spękanie ścian. Zastąpiono ją lżejszą blachą miedzianą, a ponadto dokonano wymiany spróchniałych elementów więźby dachowej. Wymieniono krzyże na wieżach i wzmocniono fundamenty. Zawilgocony teren, na którym znajduje się budowla, osuszono i odprowadzono wody do kanalizacji komunalnej. Przeprowadzono również remont dzwonnicy i organów, które utraciły zdolność do odpowiedniego brzmienia. Na części ścian zdjęto tynk i osuszono je, aby zatrzymać proces zagrzybienia murów.33 Dokonano wymiany elementów stolarki we wnętrzu kościoła, ławek i konfesjonałów, a także żyrandoli. Nowe obiekty utrzymane są w stylu neogotyckim, dzięki czemu znacznie lepiej korespondują z autentyczną tkanką zabytkową świątyni. Licznymi remontami objęta została również plebania i cmentarz parafialny. Ogrom prac dokonanych w ostatnich latach niezwykle korzystnie wpłynął na ogólną kondycję kościoła i z pewnością pozwoli wielu przyszłym pokoleniom gozdowian cieszyć się pięknem swego domu modlitwy.
Architektura i otoczenie kościoła
Ekspansja budownictwa mieszkaniowego w Gozdowie sprawiła, że świątynia nie mieści się obecnie w geograficznym centrum miejscowości, a raczej w jej zachodniej części. 31. Tamże, s. 32. 32. Tamże. 33. Tamże, s. 33.
53 Budowla umiejscowiona jest na osi wschód-zachód, z prezbiterium po stronie zachodniej i wejściem po stronie wschodniej. Najbliższe otoczenie kościoła stanowią: od północy ulica Krystyna Gozdawy, z zabudowaniami mieszkalnymi z lat 60. i 70. XX wieku, i od zachodu ulica Łąkowa. Od południa z kościołem sąsiaduje plebania z zadbanym ogrodem. Po dawnym placu, na którym według Gawareckiego odbywały się na przełomie XVIII i XIX wieku jarmarki, pozostało niewiele. Część tego obszaru zajęła szosa. Pozostał jednak niewielki, pokryty asfaltem placyk, który od ulicy oddzielają wąskie pasy zieleni z chodnikiem. Służy on obecnie jako parking i podjazd dla zatrzymujących się przy pobliskim przystanku autobusowym. W dni odpustów, na przykład w dzień Wszystkich Świętych, sprzedawcy rozstawiają w tym miejscu swoje stoiska, co jest ostatnim świadectwem ciągłości tradycji targowych Gozdowa (ryc. 3-4). Na rogu wspomnianego placu, od strony południowo-wschodniej, znajduje się niewielki domek z otynkowanej pobielonej cegły. Jest on jednym z najstarszych zachowanych przykładów zabudowy mieszkalnej miejscowości, powstał bowiem w roku 1936. Najbliższe otoczenie kościoła stanowi obszar wydzielony prostym parkanem wykonanym ze spojonych cementem głazów. Wejściem na ten teren jest obszerna brama, znajdująca się vis-à-vis frontowych drzwi budynku. Umieszczono ją pomiędzy dwoma ceglanymi przęsłami o wielobocznych zwieńczeniach zakończonych metalowymi krzyżami. Flankują ją dwie mniejsze furty z podobnymi, lecz niższymi i pozbawionymi metalowych krzyży, przęsłami. Zarówno główna brama, jak i towarzyszące jej pomniejsze elementy są przykładami metaloplastyki z przełomu wieków. Umieszczone na nich napisy świadczą, że powstały w 1904 roku. Noszą one cechy stylu neogotyckiego. Ogrodzony obszar wokół kościoła jest obecnie trawnikiem, który przecinają linie chodników, ale przed rokiem 1846 rokiem był on miejscem grzebania zmarłych. Na cmentarzach przykościelnych rzadko umieszczano trwałe groby, bo na to mogli sobie pozwolić tylko bardzo majętni parafianie. Taką właśnie osobą była Anna z Tuchołków Jackowska (1798-1828), żona dziedzica Gozdowa Ksawerego Jackowskiego.34 Jej nagrobek, podobnie jak skromne drewniane krzyże uboższych zmarłych, nie zachowały się do dnia dzisiejszego, jednak w miejscu jej pochówku umieszczono na ziemi prostą tablicę z piaskowca z kopią tekstu znajdującego się na nieistniejącym nagrobku (ryc. 12). Po lewej stronie od wejścia znajduje się drewniany krzyż i pomnik papieża Jana Pawła II. Po stronie prawej umieszczona jest pochodząca z początku XX wieku figura Najświętszej Marii Panny (ryc. 10) w typie Immaculaty (przedstawienie Maryi niepokalanie poczętej). Wyobraża ona Maryję o subtelnej dziewczęcej urodzie, z długimi falującymi 34. I. Galicka, H. Sygietyńska, Katalog zabytków…, dz. cyt., s. 5.
włosami. Postać odziana jest w białą, obficie drapowaną szatę i błękitny maforion. Niewiasta ukazana jest w kontrapoście, z dłońmi skrzyżowanymi na piersiach i spojrzeniem skierowanym ku niebu. Depcze ona półksiężyc umieszczony pośród kłębiących się chmur, z których wyłaniają się trzy uskrzydlone putta. Umieszczono ją na wysokim cokole zbudowanym z nieregularnych, połączonych zaprawą, głazów. Figurka ta jest pamiątką dwudziestopięciolecia kapłaństwa księdza Romualda Konopki, o czym informuje metalowa tablica umieszczona na froncie cokołu (ryc. 11). Duchowny obchodził jubileusz w 1912 roku, a był wówczas proboszczem gozdowskiej parafii. Ostatnim obiektem w otoczeniu kościoła, na który warto zwrócić uwagę, jest wolnostojąca dzwonnica mieszcząca się w obrębie wydzielonego ogrodzeniem placyku, od strony północnej (ryc. 8). Jest to zasadniczo osobna mikrobudowla, choć stylistycznie stanowiąca całość z głównym gmachem świątyni. Pomysł wyodrębnienia dzwonnicy z korpusu budowli wywodzi się z Włoch. Tam wolnostojące dzwonnice, przyjmujące
Ryc. 11. Tablica pamiątkowa na cokole figury NMP, 1912; fot. M. Pendraszewski.
Ryc. 12. Tablica upamiętniająca miejsce pochówku Anny z Tuchołków Jackowskiej (zm. 1928); fot. M. Pendraszewski.
54
Mariusz Pendraszewski
Ryc. 13. Portal główny ze sceną z Ewangelii wg św. Mateusza; fot. M. Pendraszewski.
często formę wieży, nazywano „campanille”. Wzniesiona została w tym samym czasie i z tego samego materiału co kościół. Jej dość masywna bryła składa się z podwójnego łuku z przyłączonymi doń z czterech stron przyporami. Wieńczą ją liczne, niewielkie, masywne formy przypominające wieżyczki lub sterczyny. Zawieszono w niej parę dzwonów odlanych w 1908 roku. Budynek gozdowskiego kościoła utrzymany jest w stylu neogotyckim. Jest to reprezentant tak zwanego stylu bałtycko-wiślańskiego, będącego polską odmianą neogotyku. Powstał on na fali poszukiwań polskiego stylu narodowego, który pod koniec XIX wieku w trudnym okresie zaborów miał być nośnikiem treści narodowowyzwoleńczych i wizualnym podkreśleniem tożsamości Polaków. Dom Boży wzniesiony został z palonej czerwonej cegły. Mur charakteryzują różne wątki, ze zdecydowaną przewagą wątku krzyżowego. Budowla jest trójnawowa, o nawach bocznych sięgających do połowy wysokości nawy głównej. Na ścianach północnej i południowej artykulację podkreśla zastosowanie czterech prostych przysadzistych szkarp z łukami przyporowymi.
Każdy segment wydzielony przez szkarpy ma w partii nawy głównej dwa duże okna o ostrołukowym wykroju, wypełnione witrażem. Ściany, zarówno w partii naw bocznych, jak i głównej, wieńczą gzymsy. Prezbiterium (ryc. 9) jest nieco niższe od nawy głównej. Jest ono prostokątne w rzucie. Jego tylna ściana przepruta jest trzema wysokimi podłużnymi oknami o ostrołukowym wykroju – jednym większym i dwoma mniejszymi. Wszystkie wypełnione zostały witrażami. Zwieńczenie tylnej ściany prezbiterium stanowi trójkątny naczółek obwiedziony profilowanym gzymsem. Jego wypełnienie stanowi centralnie umieszczone ostrołukowe okno i dwie flankujące go blendy. Do prezbiterium przyłączono z dwóch stron analogicznie skonstruowane dwukondygnacyjne ryzality, w których mieszczą się zakrystie. Prezbiterium, nawa główna i zakrystie przekryte są dachem dwuspadowym, natomiast nawy boczne i części zakrystii – jednospadowym. Najbardziej rozbudowaną i okazałą częścią budowli jest znajdujący się od zachodu masyw wieżowy (ryc. 1). Składa się on z trzech wież scalonych w jedną całość. Wieża środkowa, najwyższa, wysunięta jest nieznacznie w stosunku do dwóch flankujących ją. W jej dolnej części znajduje się wejście do kościoła, w formie profilowanego ostrołukowego portalu (ryc. 13). W jego archiwolcie umieszczona została płaskorzeźba ze sceną z Ewangelii według Świętego Mateusza, przedstawiającą Chrystusa nauczającego dzieci. Po bokach portalu i ponad nim znajdują się bryły przypominające spłaszczone pinakle. Przestrzenie między nimi pokryte są białym tynkiem. Powyżej, w profilowanej wnęce, znajduje się rozetowe okno zwieńczone sterczyną w kształcie krzyża. Spoglądając wyżej dostrzegamy okno w formie biforium o ostrołukowym wykroju, również umieszczone w profilowanej wnęce. Najwyższa część wieży, wznosząca się ponad dachem nawy głównej, przepruta została dwunastoma otworami okiennymi, po trzy na każdą stronę świata. Wypełnione one zostały poziomo ułożonymi deskami układającymi się na każdym z okien w znak krzyża. Powyżej umieszczono ostrołukowe blendy wypełnione białym tynkiem i ozdobione wizerunkiem kotwicy – chrześcijańskiego symbolu nadziei. Szczyty muru wieży zwieńczone zostały z każdej strony trzema sterczynami, z których dwie skrajne są proste, a środowa jest bardziej rozbudowana i udekorowana symbolem krzyża. Więźba dachowa wieży przyjmuje kształt ściętego ostrosłupa zwieńczonego gzymsem i metalową kulą z ażurowym krzyżem. Wieże boczne zostały rozwiązane w sposób analogiczny, jednak w znacznym uproszczeniu w stosunku do wieży środ-
55 kowej. Na wysokości portalu pozbawione są jakichkolwiek ozdób, z wyjątkiem małych, wąskich, prostokątnych okienek. Powyżej pierwszego gzymsu znajdują się większe ostrołukowe okna w profilowanych zagłębieniach. Na wyższej kondygnacji dostrzec można podobne okna, choć większe i o silniej profilowanych wnękach, flankowane dodatkowo parami pilastrów. Wznoszące się ponad nawę główną części bocznych wież udekorowane są ze wszystkich stron trzema ostrołukowymi blendami wypełnionymi tynkiem i znajdującymi się poniżej blend czwórliśćmi. Murowaną część wież wieńczą sterczyny, podobne jak w wieży głównej, ale pozbawione krzyży. Dachy również są powieleniem rozwiązania środkowej iglicy, choć w mniejszej skali.
Skarby kościoła
Wnętrze gozdowskiego kościoła skrywa liczne artefakty świadczące o jego długiej i bogatej historii. Niektóre obiekty swoim wiekiem przewyższają obecny budynek kościoła i pochodzą z XIX stulecia, a nawet z epoki nowożytnej. Nie sposób w krótkim, przyczynkarskim, artykule wymienić wszystkie obiekty, które skrywa gozdowska zakrystia, a które nierzadko charakteryzują się wysoką klasą artystyczną. Rozważaniom poddam jednak wybrane z nich. Pierwszymi z opisywanych zabytków są wspomniane już portrety przedstawiające najprawdopodobniej fundatorów kościoła, Mariana i Florentynę Kuskowskich (ryc. 5). Oprawione są w identyczne, drewniane, profilowane ramy. Namalował je nieznany artysta około 1863 roku.35 Na dość precyzyjne wydatowanie obrazów pozwala analiza kostiumologiczna dzieł. Postaci na obu portretach odziane są w stroje charakterystyczne dla okresu żałoby narodowej (1861-1866), ogłoszonej po serii krwawo stłumionych przez władze carskie manifestacji, a odwołanej dwa lata po upadku Powstania Styczniowego. Florentyna Kuskowska ukazana została jako stateczna dama w sile wieku. Przez szczupłą twarz o jasnej karnacji, kontrastującej z ciemnym tłem i odzieniem postaci, oraz brązowymi oczami, przemyka subtelny uśmiech. Upozowanie postaci z twarzą lekko z profilu, w wyprostowanej pozie, siedzącej, z jedną ręką opartą o podłokietnik fotela, nadaje jej wręcz monarszego dostojeństwa. Odziana jest w typową dla przełomu lat 50. i 60. XIX wieku suknię z obszerną spódnicą na krynolinie i obcisłym stanikiem. Charakter żałobny nadaje odzieży nie tylko wszechobecna czerń, przełamana jedynie bielą koronkowych mankietów i kołnierzyka, ale również widoczny z przodu sukni szamerunek – rodzaj pasmanteryjnej dekoracji ze sznurków, pętli i galonów, charakterystyczny między innymi dla dekoracji ferezji i kontuszy w XVI i XVII wieku. Takie nawiązanie do tradycyjnego ubioru narodowego było również formą hołdu składanego bojownikom o wolność narodu i spotykane było 35. I. Galicka, H. Sygietyńska, Katalog zabytków…, dz. cyt., s. 5.
często w modzie żałobnej z tego czasu.36 Kolejnym ważnym elementem jest biżuteria żałobna, najczęściej czarna, wykonana z żeliwa bądź innego nieszlachetnego metalu. Kobiety rezygnując z własnej drogocennej i ozdobnej biżuterii, którą często oddawały na potrzeby finansowania Tymczasowego Rządu Narodowego, zamieniały ją właśnie na biżuterię żałobną. Na portrecie Florentyna nosi na szyi łańcuch z czarnym krzyżem, bransolety z czarnych, grubych łańcuchów, przypominające kajdany – symbol zniewolenia Polski i Litwy, oraz broszę przy kołnierzu z wizerunkiem orła białego i napisem „Boże zbaw Polskę”. W czerni utrzymany jest również nasunięty na tył głowy czepiec ozdobiony czarną, koronkową woalką. Stanowi on ozdobę brązowych włosów uczesanych gładko, z przedziałkiem pośrodku i zebranych w luźny węzeł na karku. Marian Kuskowski ukazany został podobnie jak żona, od pasa w górę. Stoi on wyprostowany z jedną ręką opartą o blat stolika, z głową skierowaną delikatnie w prawą stronę. Ukazana w półprofilu twarz o karnacji o ton ciemniejszej niż karnacja żony kontrastuje z ciemnym tłem obrazu. Oblicze znaczą nieliczne linie mimiczne, widoczne najbardziej pod oczami i na czole. Uwagę przyciągają skierowane na widza brązowe, migdałowate oczy i duży nos z szeroko rozstawionymi nozdrzami. Krótkie włosy zaczesane są gładko. Na obfity zarost składają się sumiaste, podkręcone do góry, wąsy i krótka podstrzyżona bródka. Portretowany odziany jest w surdut i kamizelkę ze srebrnymi guzikami, utrzymane w żałobnej czerni. Na jej tle rzuca się w oczy biel kołnierzyka mankietów i frontu koszuli, widocznej spod częściowo rozpiętej kamizelki. Pod szyją mężczyzna zawiązany ma czarny fular ze srebrną spinką. Na widocznej dłoni, opartej na stoliku, widnieje obrączka. Mężczyzna trzyma w niej ponadto egzemplarz książki z widocznym tytułem „Roczniki”. Umieszczenie portretów w kościelnej zakrystii, ponadto dotyczący tych obrazów przekaz ustny oraz podobieństwo portretowanych do ich fotografii nagrobnej z końca XIX wieku, to argumenty pozwalające stwierdzić z dużą dozą pewności, że przedstawiają one właśnie małżonków Kuskowskich. Wśród najstarszych paramentów znajdujących się w kościele Wszystkich Świętych uwagę zwraca barokowa monstrancja (ryc. 14), obecnie nieużywana. Wykonana została z metalowej, pozłacanej i posrebrzanej blachy. Jej autorem jest toruński złotnik Paweł Detloff, urodzony około 1635 roku, zmarły w 1691.37 Wykonanie obiektu przez tego artystę potwierdzają punce z cechą miejską Torunia (T) oraz inicjałami Detloffa (PD).38 Autorki Katalogu zabytków sztuki w Polsce datują dzieło na drugą połowę XVII wieku.39 Bardziej 36. M. Możdżyńska-Nawotka, O modach i strojach, Wrocław 2002, s. 234. 37. M. Woźniak, Detloff Paweł (ok. 1635/40-1691), [w:] Słownik biograficzny Pomorza Nadwiślańskiego, t. 1, pod red. S. Gierszewskiego, Gdańsk 1992, s. 324-325. 38. I. Galicka, H. Sygietyńska, Katalog zabytków…, dz. cyt., s. 5. 39. Tamże.
56
Mariusz Pendraszewski
Ryc. 14. Monstrancja promienista, blacha, złocenia, srebrzenie, dzieło złotnika Pawła Detloffa, Toruń 1680-1690; fot. M. Pendraszewski.
precyzyjnie wiek zabytku określił znawca złotnictwa, profesor Michał Woźniak, wyznaczając datę jego powstania na lata 1680-1690.40 Nie są znane okoliczności, w jakich monstrancja trafiła do Gozdowa. Choć mogła ona zostać zakupiona nieco później, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że Detloff wykonał ją na bezpośrednie zamówienie gozdowskiej parafii, dla pierwszego – istniejącego przed 1735 rokiem – drewnianego kościoła. Świadczą o tym inne, podobnie datowane, monstrancje tego typu, dostarczane przez toruńskie warsztaty złotnicze do świątyń w tym regionie, np. w Rościszewie (autorstwa Zachariasa Langego) czy Uniecku (Stefana Petersena).41 Był to też czas, kiedy lokalne elity składały liczne zamówienia do najbliżej położonego ośrodka sztuki złotniczej, jakim był Toruń, w celu uzupełnienia strat, które w wyposażeniu domów Bożych poczynił potop szwedzki. Fundator omawianego obiektu nie został jednak rozpoznany. Jak wynika z protokołów wizytacyjnych, w 1817 roku w spisie dóbr kościelnych znajdowała się tylko jedna monstrancja – srebrna pozłacana.42 Mowa zatem zapewne o rzeczonej monstrancji Detloffowskiej. Obiekt opracowany został w sposób niezwykle dekoracyjny. Reprezentuje on typ monstrancji promienistej, która wyparła wcześniejsze monstrancje wieżyczkowe, charakterystyczne dla okresów gotyku i renesansu. Jego stopa 40. M. Woźniak, Rozwój formy monstrancji promienistych z warsztatów złotniczych Torunia, „Acta Universitatis Nicolai Copernici”, Zabytkoznawstwo i konserwatorstwo, Nauki humanistyczno-społeczne, z. 176, Toruń 1989, s. 134. 41. I. Galicka, H. Sygietyńska, Katalog zabytków…, dz. cyt., s. 28-29. 42. M. M. Grzybowski, Z archiwaliów diecezjalnych…, dz. cyt., s. 40.
przyjmuje kształt rozety udekorowanej ornamentami tworzącymi regularny, centralny układ. Wyobrażenia kwiatowe cechuje niezbyt głęboki relief, miękki kontur i złota barwa, wyróżniająca się na srebrnym tle. Przechodzi ona płynnie w stożkowaty trzon. Charakterystyczny dla sztuki baroku gruszkowaty nodus udekorowany został analogicznie jak stopa i trzon. Glorię reservaculum podtrzymuje rozbudowana ozdobna podstawa, złożona z korpusu głównego w formie sześcioboku, udekorowanego reliefowymi wyobrażeniami rozet i liści, oraz flankującymi go ażurowymi elementami wici akantowej, zwieńczonymi srebrnymi płaskorzeźbionymi figurkami aniołów w pozach orantów. Jedna z owych figurek oderwała się, co stanowi dość widoczny ubytek. Repozytorium na hostię przyjmuje kształt glorii promienistej, z naprzemiennie rozmieszczonymi prostymi i falistymi promieniami o ostrych zakończeniach. Melchizedek składa się z dwóch szybek oprawionych okrągłą ramką udekorowaną ciągłym ornamentem roślinnym w formie winnej latorośli – popularnego motywu eucharystycznego. Zwieńczenie monstrancji stanowi umieszczone na niewielkiej kulce wyobrażenie Matki Boskiej z Dzieciątkiem Jezus, depczącej księżyc. Posiada ona insygnia władzy królewskiej i obleczona jest w złotą, promienistą glorię. Ponad jej wizerunkiem umieszczony jest krucyfiks.
Bibliografia
Bojanowska A., Poznajmy genezę Gozdowa…, „Słowo Gozdowa”, nr 4, Gozdowo 2007. Galicka I., Sygietyńska H., Katalog zabytków sztuki w Polsce, t. 10, Województwo warszawskie, z. 23, Powiat sierpecki, Warszawa 1971. Gawarecki W. H., Wieś Gozdowo w powiecie płockim, guberni płockiej położona, opisana topograficzno-historycznie, „Biblioteka Warszawska”, t. 4, Warszawa 1852. Grzybowski M. M., Duchowieństwo diecezji płockiej. Wiek XX, t. 1, cz. 2, Płock 2008. Grzybowski M. M., Z archiwaliów diecezjalnych płockich XIX wieku. Teksty źródłowe do dziejów województwa płockiego, t. 1, z. 2, Dekanat sierpecki, Płock 1989. Jodłowska R., Hinz Jan, [w:] Polski słownik biograficzny, t. 9, Wrocław – Warszawa – Kraków 1960-1961. Kubalska-Sulkiewicz K., Słownik terminologiczny sztuk pięknych, Warszawa 2005. Łoza S., Cichocki Edward, [w:] Polski słownik biograficzny, t. 4, Kraków 1938. Majdowski A., O poglądach na styl wiślano-bałtycki w polskiej architekturze sakralnej XIX wieku, „Nasza Przeszłość”. Studia z dziejów Kościoła i kultury katolickiej w Polsce, t. 78, Kraków 1992. Marian Leon Koskowski vel Kuskowski, <http://ww.kielakowie.pl/getperson. php?personID=I68883&tree=tree381>. Możdżyńska-Nawotka M., O modach i strojach, Wrocław 2002. Obojski M., Kronika parafii Gozdowo 1952-1978 (niepublikowana). Polichromie Drapiewskiego odsłonięte w płockiej „Małachowiance”, Dzieje – portal historyczny, <https://dzieje.pl/kultura-i-sztuka/polichromiedrapiewskiego-odsloniete-w-plockiej-malachowiance>. Sulimierski F., Chlebowski B., Walewski W., Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, Warszawa 1881. Wierzbicki S., Byli naszymi pasterzami, „Niedziela”, nr 44, Płock 2002 [dostępny w Internecie] <https://www.niedziela.pl/numer/2002/44>. Woźniak M., Detloff Paweł (ok. 1635/40-1691), [w:] Słownik biograficzny Pomorza Nadwiślańskiego, t. 1, pod red. S. Gierszewskiego, Gdańsk 1992. Woźniak M., Rozwój formy monstrancji promienistych z warsztatów złotniczych Torunia, „Acta Universitatis Nicolai Copernici”, Zabytkoznawstwo i konserwatorstwo, Nauki humanistyczno-społeczne, z. 176, Toruń 1989. Wróblewska B., Wróblewski W., Gozdowo. 700-lecie parafii Wszystkich Świętych, Włocławek 2005.
Wywiad z Arie Akstem
1
wywiad
Tłumaczenie z języka hebrajskiego Sara Arm.
Część pierwsza 1 Ruti Gil. Dzień dobry, dziś jest niedziela, 27 lipca 2003 roku (data w kalendarzu hebrajskim: 27 dzień miesiąca Tamuz 5763 r.). Nazywam się Ruti Gil, przeprowadzam wywiad z panem Arie Akstem, urodzonym w 1915 roku w Polsce w miasteczku Bodzanów. Wywiad jest przeprowadzany w studio w KirjatMockin2 w języku hebrajskim. RG. Dzień dobry Panu, Arie. Urodził się pan w Bodzanowie, co mógłby pan opowiedzieć nam o mieście swojego urodzenia. Arie Akst. Bodzanów znajduje się niedaleko Płocka, Płońska i Wyszogrodu, obok tych trzech miast. To jest w kierunku wschodnich Niemiec (Prus), w kierunku na Królewiec. Aż do wojny niewiele wiedzieliśmy, wiedzieliśmy jedynie, że jesteśmy Żydami. W 1939 roku pierwszego września… RG. Czy w Bodzanowie było wtedy dużo Żydów? AA. Tysiąc dwieście, może tysiąc trzysta. RG. Czy w Bodzanowie była specjalna dzielnica, w której mieszkali wyłącznie Żydzi? AA. Tak. Była specjalna dzielnica, w której mieszkali prawie wyłącznie Żydzi, ale pośród nich byli też nie-Żydzi, miejscowi rolnicy. RG. Jak wyglądały tam stosunki między Żydami i Polakami? AA. Nie były tak bardzo dobre. Relacje między Polakami i Żydami w całej Polsce były wtedy bardzo napięte. Na pewno słyszała pani o pogromie w Przytyku3 w województwie mazowieckim, także u nas w Bodzanowie nie było za dobrze. Miałem wtedy 15 lat, wszystkie żydowskie partie zjednoczyły się i biliśmy tych, co nam dokuczali, wtedy oni przestali.4 RG. W pana mieście Bodzanowie mieszkali Polacy? AA. Tak, mieszkali, ale nie było ich wielu. Byli to przeważnie gospodarze. RG. Czy byli tam również folksdojcze? AA. Byli, oni mieszkali nieco dalej, jakieś siedem kilome1. Oryginał wywiadu znajduje się w zbiorach Instytutu Yad Vashem w Jerozolimie (przypis redakcji, autorem pozostałych przypisów jest Zdzisław Leszczyński). 2. KiryatMotzkin – miasto w Izraelu w dystrykcie Hajfa, 8 km na północ od miasta Hajfy. W 2017 r. liczba ludności wynosiła 41 440. Miasto nosi imię Leo Motzkina, jednego z organizatorów Pierwszego Kongresu Syjonistycznego w 1897 r. Powierzchnia 3,1 km². 3. 9 III 1936 wczesnym rankiem w Przytyku niedaleko Radomia w czasie jarmarku doszło do zatargów między kupcami żydowskimi i okolicznymi wieśniakami. W ich wyniku rozpoczęły się walki, w czasie których zginęły 3 osoby (żydowskie małżeństwo i Polak), a ponad 20 zostało rannych, w większości Żydów. Według oceny władz rannych Polaków było znacznie więcej, ale część z nich nie zgłosiła się do szpitala ani na policję z obawy przed aresztowaniem. 4. Arie wspomina zajścia w Bodzanowie pomiędzy młodzieżą żydowskiego Bundu i polską skupioną w organizacji Sokół, które miały miejsce w roku 1933.
Arie Akst (1915-2006) podczas udzielania wywiadu.
Arie Akst z żoną Pesą po ślubie w 1935 r.
trów. Wśród Polaków i Żydów byli też folksdojcze. Mieszkali w dwóch koloniach. W stosunku do nas zachowywali się w porządku. Żyliśmy z nimi w zgodzie.5 RG. Wspomniał pan, że z Polakami relacje nie układały się dobrze. AA. Tak, zgadza się, z Polakami stosunki nie były dobre, chociaż z dorosłymi nie mieliśmy konfliktów, oni byli w porządku. Jedynie z polską młodzieżą były zatargi. RG. A czy także z dorosłymi Polakami były konflikty? AA. Konflikty były głównie między młodzieżą i dziećmi. Później też dorośli zaczęli występować przeciwko Żydom. RG. Niech mi pan powie Arie, jak miał na imię pański ojciec. 5. Zapewne chodzi o wieś Wiciejewo zamieszkaną przez kolonistów niemieckich i być może o Zakrzewo lub Rakowo.
58
wywiad
Arie Akst z żoną Pesą i córką w Płocku, ok. 1939 r.
AA. Było nas pięcioro dzieci w rodzinie, ja byłem najmłodszym dzieckiem, niewiele pamiętam. Mój ojciec zmarł w roku 1915. RG. W roku pańskiego urodzenia? AA. Tak. RG. Nie znał pan swojego ojca? AA. Nie, nie znałem, byłem najmłodszym dzieckiem w rodzinie. RG. Z czego utrzymywaliście się? AA. Matka wyszła za mąż powtórnie, zmarła potem w Częstochowie z głodu. RG. Tak, ale kiedy byliście dziećmi, było was pięcioro w rodzinie, z czego rodzina się utrzymywała? AA. Mieliśmy sklep z towarami. RG. Z odzieżą? AA. Nie, nie z odzieżą, z towarami, przychodzili do niego nie-Żydzi i kupowali. RG. Tak, rozumiem, sprzedawaliście tkaniny. A pańska matka pracowała w sklepie.6 AA. Tak, moja mama, drugi ojciec i starsza siostra pracowali w sklepie. Siostra była starsza ode mnie o dziesięć lat. Oni razem pracowali w sklepie. RG. Czy byli tam jeszcze zatrudnieni inni pracownicy? 6. Takie sklepy nazywano „bławatnymi”.
AA. W sklepie? Tak, poza mamą i siostrą byli jeszcze inni pracownicy. Mój starszy brat zmarł w Rosji. Był komunistą, komuniści wysłali go do pracy w lasach za to, że on wrócił do Polski, bo chciał zabrać do siebie żonę i dwójkę dzieci. Komuniści pomyśleli, że mój brat jest szpiegiem, więc wysłali go do pracy w lesie i tam zmarł.7 RG. Tak, rozumiem, pana matka pracowała w sklepie. Czy był ktoś, kto zajmował się domem?, gotował, sprzątał, na przykład pomoc domowa? AA. Domem zajmowała się najstarsza siostra. Kiedy mama wyszła ponownie za mąż, jej drugi mąż pomagał we wszystkim. RG. Mąż? To znaczy pański drugi ojciec? AA. Tak, drugi ojciec. RG. A czy oni mieli jeszcze dzieci? AA. Nie, nie, z drugim mężem mama nie miała już dzieci. RG. Była Was piątka? AA. Tak, trzy siostry i dwóch braci. Ja byłem najmłodszy z nich. RG. Był pan najmłodszym dzieckiem. Jak opisałby pan swoją rodzinę? Jak Wam się żyło? AA. Wtedy było całkiem dobrze, było już po pierwszej wojnie światowej, było dobrze. Był towar, tkaniny, byli klienci. RG. Czy jako dziecko odczuwał pan, że czegoś Wam brakuje? Czy wszystko mieliście w domu? Jedzenie, odzież. AA. Tak, było jedzenie. RG. Czy miał pan książki w domu? AA. Co? RG. Książki. AA. Nie, książek nie było. Była w mieście partia Bund. RG. Nie, nie o to pytam. Pytam, czy kiedy był pan dzieckiem, miał pan książki, zabawki? AA. Tak, oczywiście, pamiętam, mieliśmy książki. RG. W jakim języku pan czytał? AA. Czytałem w języku jidysz. Wszystkie książki były w jidysz.8 RG. A po polsku nie? AA. Nie, ja nie czytałem po polsku. Uczyłem się po polsku, ale nawet nie potrafię już mówić. RG. Dobrze, w takim razie proszę powiedzieć nam, gdzie pan się uczył? Gdzie rozpoczął pan naukę? 7. Został zesłany do pracy w GUŁAGU na Syberii. 8. Jidysz (z niem. Jüdisch – żydowski) to język Żydów aszkenazyjskich powstały w X-XII w. jako mowa potoczna z połączenia języków germańskich i słowiańskich, z dodatkiem słownictwa hebrajskiego, zapisywany literami alfabetu hebrajskiego.
Wjazd na teren Yad Vashem w Jerozolimie.
AA. Chcę dodać coś, zanim opowiem o szkole. RG. Proszę. AA. W 1915 roku ojciec zachorował na tyfus.9 Bardzo zakaźna choroba, zawieźli wszystkich do Płocka, dwadzieścia pięć kilometrów. Była bardzo śnieżna zima. W tym czasie Niemcy walczyli z Rosjanami, to była pierwsza wojna światowa. Niemcy stali niedaleko od okolic Płocka. Wszyscy Żydzi z okolicy zostali wysiedleni do Warszawy.10 Mama była w ciąży ze mną, kiedy wróciła po kilku miesiącach, wtedy właśnie dostała bóli porodowych. Kiedy wrócili do Bodzanowa, wynajęli wóz i przywieźli od nie-Żyda trochę słomy – w takich warunkach przyszedłem na świat. RG. A gdzie rozpoczął pan naukę? AA. Na początku uczyłem się w chederze.11 RG. W jakim wieku? Ile miał pan wtedy lat? AA. Nie pamiętam, może trzy lub cztery. Tak, około trzech lub czterech lat. Byłem w kilku chederach. RG. A pamięta pan, czego się wtedy uczył? Modlitw z modlitewnika? AA. Uczyłem się modlitw, oczywiście, że tak. Także parsz, tak jak dziś.12 RG. Uczył się pan też hebrajskiego? AA. Wszystko było w jidysz, ale potrafiliśmy też czytać 9. W Bodzanowie epidemia tyfusu plamistego wybuchła na przełomie 1914 i 1915 r. Rozprzestrzeniała się głównie wśród ludności żydowskiej. W Bodzanowie utworzono specjalny podkomitet sanitarny i szpital na kilkadziesiąt łóżek w stojącym do dnia dzisiejszego domu przy ul. Głowackiego 7. Była to kropla w morzu potrzeb, dlatego chorych przewożono do Płocka. 10. Ewakuację Żydów z terenów przyfrontowych władze rosyjskie rozpoczęły na początku marca 1915 r., obawiając się ich współpracy z Niemcami. Żydzi z Bodzanowa i Wyszogrodu musieli na własny koszt wyjechać do Warszawy. 11. Cheder (hebr. – רדחsala, pokój) – była to pierwsza w życiu żydowskich chłopców szkoła religijna. Posyłano do nich wyłącznie chłopców w wieku trzech lub pięciu lat. W szkole uczniowie przygotowywali się do bar micwy, ucząc się pisać i czytać po hebrajsku. Nauka trwała cały dzień, dzieci siedziały razem, najczęściej w małym pomieszczeniu, w którym nierzadko mieściło się również mieszkanie mełameda, czyli nauczyciela. W Bodzanowie cheder był niewielkim budynkiem z czerwonej cegły i stał w miejscu, w którym obecnie znajduje się parking za sklepem Lewiatan przy ul. Mickiewicza. 12. Żydzi podzielili Torę na 54 odcinki i każdego tygodnia odczytują kolejny odcinek, zwany parszą. Na początku żydowskiego roku kalendarzowego kończy się jedno czytanie, a zaczyna nowe. Jest nawet specjalne święto zwane „Simchat Tora”. To dzień powszechnej radości z powodu zakończenia rocznego studium Tory. Każde z tygodniowych czytań podzielone jest na siedem części, które w kolejnych dniach tygodnia należy przestudiować samodzielnie, najlepiej z komentarzami, a w szabat cała parsza jest odczytywana publicznie przez siedmiu Żydów wezwanych do tego zaszczytu.
Przed muzeum w Yad Vashem.
po hebrajsku. Potrafiliśmy przeczytać całe parsze. Na przykład parsza Korach13 i Pinchas14, takich rzeczy uczyłem się w chederze. RG. A jakie wspomnienia ma pan z tego okresu? Czy szkoła to było miejsce, do którego lubił pan chodzić? AA. Nie, nie lubiłem, bo to był prywatny nauczyciel, wówczas na niego mówiło się rebe.15 W następnym chederze było mniej więcej tak samo. Dwudziestu uczniów, czasami też dostawaliśmy lanie. RG. A kto bił? Rebe? Czy dzieci się biły? AA. Dzieci się biły, ale też rebe trochę nas bił, kiedy nie chcieliśmy słuchać. RG. Ile lat uczył się pan w chederze? AA. Aż poszedłem do szkoły. RG. A kiedy to było? AA. Pamiętam, jak wzięli mnie po raz pierwszy do szkoły. Musieliśmy iść. Musieliśmy uczyć się polskiego. I tak zacząłem. RG. Ile miał pan wtedy lat? AA. Siedem. RG. Siedem lat i to była polska szkoła? AA. Tak, polska. RG. Czy uczyli się tam razem Polacy i Żydzi? AA. Tak, ale przychodziła też do nas córka rabina i ona uczyła nas Tory, jedną godzinę. RG. W szkole? 13. Parsza Korach lub też Korah – חַרֹק. Jest to 38. rozdział w rocznym cyklu czytania Tory. Korach, przy wsparciu dawnych wrogów Mojżesza, wszczyna bunt. Nie chce pogodzić się z tym, że Mojżesz jest przywódcą, a Aaaron – arcykapłanem, podburza cały naród. Nakłania 250 liderów zboru, którzy wprowadzają święte kadzidło, aby potwierdzić ich zdolność do kapłaństwa. Spotyka ich Boska kara. Ziemia się rozstępuje i pochłania buntowników, ich kadzidła zostają spalone przez ogień z niebios. Cały naród żydowski ogarnia epidemia śmiercionośnej choroby. Aaaron przynosi święte kadzidła, dzięki czemu udaje się powstrzymać szerzenie się epidemii. 14. Parsza Pinchas nosi nazwę od imienia wnuka arcykapłana Aarona, Pinchasa. Przed zbrojnym ukaraniem Madjanitów i przekroczeniem granic Kanaanu, Mojżesz z Eleazarem przeprowadzają spis potencjalnych wojowników. Ziemia w Kanaanie będzie podzielona według liczebności szczepów Izraela. Córki Celofchada, który nie doczekał się syna, upominają się o działkę ziemi dla siebie jako schedę po zmarłym ojcu. Jozue przejmuje dowodzenie od starego Mojżesza. Pod koniec czytania dowiadujemy się, jakie ofiary winny być składane w Świątyni w imieniu całej wspólnoty dzieci Izraela. 15. Rebe (z hebr. – mój mistrz) – zwrot grzecznościowy, za pomocą którego uczniowie zwracają się do nauczyciela w chederze lub jesziwie. Używany także przez chasydów w stosunku do cadyka.
60
wywiad
Wejście do muzeum.
W muzeum.
AA. Tak, w szkole. RG. Uczyła w języku jidysz czy po polsku? AA. W jidysz. RG. A jak wspomina pan nauczycieli Polaków? Jak się zachowywali w stosunku do żydowskich uczniów? AA. W porządku. Byli w porządku wobec całej żydowskiej społeczności. Wobec dzieci i także dorosłych. Był jeden nauczyciel, który spotykał się z uczniami, rozmawiał z nimi, uczył ich nawet na ulicy. Takie mam wspomnienia z czasów, kiedy byłem nieco starszy. Pamiętam też dziewczyny ze szkoły BejtJaakow, były bardzo religijne. Także dziś są szkoły BejtJaakow.16 RG. Czy to znaczy, że dziewczęta nie uczyły się w polskiej szkole? 16. Szkoły BeitJaakow – ich celem było szerzenie oświaty religijnej wśród kobiet, pozbawionych dotychczas zorganizowanej edukacji. W niektórych szkołach uczono przedmiotów świeckich: języka polskiego, historii i geografii. Szkoły zyskały poparcie partii Agudat Israel i rodu cadyków Alterów z Góry Kalwarii, których wyznawcami byli prawie wszyscy chasydzi z Bodzanowa.
AA. Nie, dziewczęta też uczyły się w polskiej szkole polskiego. RG. A poza tym pobierały naukę w BejtJaakow. AA. Oczywiście, w BejtJaakow uczyły się Tory i innych przedmiotów religijnych. My byliśmy nieco starsi, więc też uczyliśmy się, była partia Bund.17 Pani wie co to jest Bund? To socjaliści, spotykaliśmy się razem w różnych miejscach, były też wykłady i tak poszerzaliśmy swoją wiedzę na różne tematy. RG. Był pan członkiem Bundu? AA. Tak. RG. W jakim wieku wstąpił pan do tej partii? AA. Tego nie pamiętam. RG. Miał pan dziesięć, dwanaście lat? AA. Mniej więcej dziesięć. RG. I chodził pan na organizowane przez Bund wykłady? AA. Tak, chodziłem na wykłady. Były tam też książki w jidysz. Większość książek w jidysz pochodziła z Rosji. Przeważnie to była literatura rosyjska: Tołstoj, Lermontow, Gorki, Woroszyłow. To wszystko było z Rosji. RG. Lubił pan czytać? AA. Tak, bardzo. RG. W przekładzie jidysz? AA. Tak, w przekładzie jidysz z rosyjskiego. Czytaliśmy wtedy mnóstwo książek. RG. Co jeszcze lubił pan robić jako dziecko? Co jeszcze poza czytaniem? Czy uprawiał pan jakiś sport? AA. Oczywiście, graliśmy w szkole w piłkę nożną, a także w ramach Bundu. RG. Czy te dwie drużyny były żydowskie? Czy może Żydzi grali przeciwko Polakom? AA. Żydzi z Polakami? Prawie nie. Oni w szabat pracowali, poza tym mieszkali w swoich dzielnicach. Tylko niewielu Polaków mieszkało między nami. W naszej okolicy mieszkali głównie Żydzi. Tak to pamiętam. Było dwa tysiące nie-Żydów i tysiąc trzystu Żydów. Nie-Żydzi mieszkali w okolicy w rozproszeniu. RG. Nie-Żydzi byli rozproszeni, a Żydzi mieszkali razem? AA. Tak. RG. Ile synagog było w Bodzanowie? Jedna czy więcej? AA. Tak, Hitler, niech jego imię zostanie wymazane, zburzył synagogę. RG. Była tylko jedna synagoga w mieście? 17. Bund – lewicowa, antysyjonistyczna, partia żydowska istniejąca od 1897 r.
Wejście do sali z wiecznym ogniem.
Wieczny ogień.
AA. Była jedna duża dla wszystkich i były sztible.18 Czy pani wie, co to są sztible? RG. Tak, to rodzaj domu nauki i modlitwy. AA. Jako dziecko chodziłem tam z ojcem i też tam się modliłem. RG. Niech mi pan powie proszę, lubił pan czytać książki, literaturę piękną, grał pan w piłkę nożną i uczęszczał na wykłady organizowane przez Bund. Co jeszcze lubił pan robić w dzieciństwie? AA. Mieliśmy kółko teatralne. Grałem w sztukach. RG. Grał pan w sztukach teatralnych? Czy pamięta pan, jakie to były sztuki? AA. Pamiętam tylko jedno przedstawienie. RG. Kiedy ukończył pan naukę w szkole? Ile miał pan wtedy lat? AA. Szkołę ukończyłem w wieku czternastu lat. RG. Szkołę powszechną? AA. Tak. RG. Skończył pan szkołę powszechną w wieku czternastu lat. A czym zajmował się pan potem? AA. Pomagałem ojczymowi. Dzierżawił od nie-Żydów sad.19 W lecie było tam dużo roboty, ale zimą też nie brakowało. Wysyłaliśmy owoce do Warszawy, to były jabłka. RG. Czyli oprócz sklepu bławatnego dzierżawiliście ziemię? AA. Tak. RG. Zajmowaliście się zbieraniem owoców, które potem wysyłaliście do Warszawy? AA. Tak, przez całą zimę wysyłaliśmy je do Warszawy.
RG. Czyli pomagał pan ojczymowi w prowadzeniu interesu? AA. Tak, zgadza się. RG. Jak długo pracował pan w ten sposób? AA. Do momentu, kiedy poznałem dziewczynę, oni chcieli, żebym się ożenił, więc się ożeniłem. RG. Kiedy pan się ożenił? AA. To było w 1935 roku. RG. W 1935 roku, a jak miała na imię pańska żona? AA. Miała na imię Pesa. RG. Mieliście własne mieszkanie czy mieszkaliście z rodzicami? AA. Na początku mieszkaliśmy oddzielnie, ale potem zamieszkaliśmy z rodzicami. Kiedy wszystkie dzieci opuściły dom rodzinny i założyły rodziny, tylko rodzice zostali. RG. Proszę niech mi pan powie, gdzie pan pracował po ślubie? AA. Rodzice mojej żony mieli, kiedyś kupili, zaraz, zaraz, jak to się nazywa… RG. Targ? AA. Tak, targ. To był targ w każdą środę, my pomagaliśmy kupować jajka od rolników.20 RG. Kupowaliście jajka od gospodarzy? AA. Tak, a potem wysyłaliśmy je do Warszawy. Układaliśmy towar w skrzynkach, w ten sposób pracowaliśmy.21 RG. Czyli w ten sposób zarabiał pan na życie? AA. Tak, zgadza się. Na początku była nas trójka, potem urodziła się nam córka. Po roku, może dwóch latach, zorientowałem się, że to już koniec, że interes nie idzie już tak dobrze jak kiedyś. RG. Dlaczego? AA. Starsza siostra namawiała mnie, żebym wyuczył się zawodu szklarza. Ona mieszkała w Drobinie, niedaleko Mła-
18. Sztybel, sztibl (od jid. בוטש – sztuba, pokój, izba) – budynek (lub jego część) będący małym domem modlitewnym chasydów, czasami tylko wynajęta izba. Sztyble miały bardzo skromny, surowy wystrój, znajdowały się tam w zasadzie wyłącznie stoły i ławy, niekiedy także półki, ale przede wszystkim wiele ksiąg religijnych. Służyły do modlitwy i studiów, ale także do spotkań i posiłków. Nazwa ta używana była na ziemiach polskich pod zaborem rosyjskim, z czasem jednak zaczęła się również pojawiać w Galicji. 19. Było to powszechne zajęcie biedniejszych Żydów. Dzierżawili sady od zamożniejszych gospodarzy, a także sady dworskie. Całe rodziny żydowskie przenosiły się w lecie na wieś i pracowały w sadzie, niektórzy uprawiali drobny handel wśród okolicznych chłopów.
20. Zapewne chodzi o wykupione miejsce do handlu na bodzanowskim rynku, na którym stał stragan rodziców Pesy. 21. Były to specjalne skrzynki wykonane według obowiązujących wtedy norm.
62
wywiad
wy, na pewno słyszała pani o Mławie, Opatoszu22 stamtąd pochodził. Więc wyuczyłem się na szklarza. RG. Czyli został pan szklarzem?
AA. Tak, w ten sposób utrzymywałem się. RG. Został pan rzemieślnikiem? AA. Tak, zgadza się, doskonale zarabiałem, pracowałem ze szwagrem. Jeden z krewnych, syn szwagra, przywoził mi za darmo z Warszawy skrzynie z… jak to się mówi… RG. Ze szkłem. AA. Tak, tym się zajmowałem, miałem niezłe zarobki, pomagałem też innym ludziom. Ale wybuchła druga wojna światowa, do naszego miasteczka przyjechało mnóstwo uciekinierów z innych miast: Gdańska, Płocka, Włocławka, Sierpca. RG. Gdy wybuchła wojna, był pan już żonaty? AA. Tak. RG. Był pan młodym ojcem, miał pan wtedy może dwadzieścia lat, kiedy się pan ożenił. AA. Tak, dokładnie dwadzieścia dwa. RG. Dwadzieścia dwa lata, bardzo młody ojciec, miał pan dobrą pracę, utrzymanie i wtedy wybuchła wojna. AA. Tak, wcześniej z naszego miasteczka powołali do wojska dwudziestoletnich chłopców, nie osiemnastolatków jak tutaj23, ale mnie nie wzięli, bo miałem już żonę. Pozostałem w rezerwie. RG. Dokąd zabrano tych młodych ludzi? AA. Zabrano ich na dwa lata i zaczęto szkolić na żołnierzy. RG. To było polskie wojsko, tak? I wtedy wybuchła wojna z Niemcami? AA. Tak, i zginął w okolicy Działdowa pierwszy polski żołnierz tej wojny, pochodził z Bodzanowa. To było niedaleko miejsca, gdzie byłem potem wywieziony w czasie wojny, pod Mławą. Tam była granica z Niemcami, wschodnia granica Niemiec z Polską.24 RG. Jak zachowali się wtedy Niemcy, którzy mieszkali w okolicznych wsiach, folksdojcze? AA. Folksdojcze? Przyszli z muzyką i zorganizowali pogrzeb, to było dwa dni przed wybuchem wojny. To był pierwszy polski żołnierz, który został zabity w tym czasie na granicy polsko-niemieckiej. RG. Po wybuchu wojny we wrześniu 1939 roku zmieniło się coś w pańskim życiu? AA. Oczywiście. Niemcy zabrali nam wszystko, towar i… RG. To znaczy, że kiedy weszli Niemcy do waszego miasta, zabrali wszystko ze sklepów?
22. Josef (Józef) Opatoszu, właśc. Josef Meir Opatowski (jid.: ;ושאטאפאףסויur. 1886, zm. 1954), żydowsko-amerykański powieściopisarz polskiego pochodzenia publikujący w języku jidysz. Pochodził z okolic Mławy, od 1907 mieszkał w Nowym Jorku. Był członkiem grupy literackiej Jung Idysz, składającej się głównie z pisarzy pochodzenia żydowskiego, wywodzących się z ziem polskich. Opatoszu pisywał realistyczne i naturalistyczne powieści o życiu Żydów w Polsce, także o ich udziale w walkach o niepodległość Polski.
23. W Izraelu powszechna służba wojskowa jest obowiązkiem wszystkich obywateli powyżej 18. roku życia. 24. Feliks Ignacy Grabowski z Bodzanowa zginął 26 VIII 1939 pod wsią Bonisław w pow. mławskim w czasie patrolowania granicy polsko-niemieckiej. Był pierwszą ofiarą drugiej wojny światowej. Pogrzeb odbył się 28 VIII 1939 w Bodzanowie. Uczestniczyła w nim także niemiecka orkiestra dęta z pobliskiego Wiciejewa.
Sale wykładowe.
AA. Tak, a kto chciał wejść do swojego domu, tego wyrzucano. Żydom zabrano ich domy. RG. A co się stało z pana rodziną i z panem? AA. Z moją rodziną? Żydom zabroniono w ogóle handlu, ale jedzenia na razie wystarczało. Był jeden Niemiec z kolonii niedaleko Wyszogrodu.25 On zaczął zbierać jajka i wysyłać do Niemiec. Ja przecież byłem w tym specjalistą, więc z moją żoną pracowaliśmy u niego. Rozbite jajka zostawialiśmy dla siebie. Tak, pamiętam to. Kiedy nas wypędzano w marcu 1941 roku, miałem trzydzieści kilogramów jajek z… RG. Rozbitych jajek? AA. Nie, ułożonych w skrzynkach. Z rozbitych robiliśmy kluski. RG. Aha, kluski. AA. Robiliśmy kluski i wysyłaliśmy je do Berlina. Tak było od 1939 roku. Skupowaliśmy też zboże od Polaków, bo oni nie mieli go gdzie sprzedać. Więc ten Niemiec, u którego pracowaliśmy, kupował od nich zboże i wysyłał je do Niemiec. Pracował u niego też mój szwagier. RG. To znaczy, że pan i pański szwagier po wybuchu wojny pracowaliście dwa lata, od 1939 roku do 1941 roku, u Niemca wysyłając jaja i zboże do Niemiec – czy tak? A zimą? Chwileczkę. Czyli według tego, co pan mówi, wasza sytuacja nie była najgorsza. AA. Tak, dla żydowskich mieszkańców naszego miasteczka sytuacja była całkiem dobra. RG. Czy to znaczy, że wszyscy ludzie w Bodzanowie mieli wystarczająco dużo jedzenia? AA. Tak, nawet wysyłaliśmy jedzenie do Warszawy zimą… RG. Chwileczkę, według tego, co pan opowiada, przez dwa lata wasza sytuacja pod wieloma względami była znośna. AA. Tak, w całym miasteczku było znośnie, mieliśmy też jeszcze polskie pieniądze. RG. Czyli to znaczy, że wszyscy w Bodzanowie mieli jedzenia pod dostatkiem? AA. Tak, nawet wysyłaliśmy je do Warszawy. Ale chciałem powiedzieć, że byli też ludzie, którzy mówili, że Niemcy niedługo uciekną i przyjmowali polskie pieniądze.26 A my za te polskie pieniądze kupowaliśmy chleb dla ubogich. Dostawaliśmy ile tylko chcieliśmy na potrzeby ubogich. Wtedy zaczęli przybywać z wiosek i miasteczek z okolic Włocławka, Sierpca, Kalisza, Sosnowca – z tych miejsc przyjechali do nas uciekinierzy, a my im pomagaliśmy. Było wystarczająco chleba dla wszystkich. 25. We wspomnieniach spisanych w języku jidysz Arie Akst podaje, że ów Niemiec, u którego pracował wraz z żoną i Lejbem Rozenbergiem, nazywał się „Milke” i był nauczycielem w Wiciejewie: Bodzanów – moje rodzinne miasteczko, Bodzanów – Płock, 2010, s. 55. 26. Złoty na terenach wcielonych do Rzeszy został wycofany z obiegu 27 X 1939, a wymiana banknotów złotowych na marki była prowadzona do 9 XII 1939. Natomiast bilon złotowy, w relacji 2 zł = 1 RM, pozostał w obiegu do 1 XI 1940.
W czytelni.
Wejście do Doliny Gmin w Yad Vashem.
RG. Gdzie ci wszyscy uciekinierzy mieszkali? AA. Były puste sklepy, z których zabrano wcześniej cały towar, więc mieszkali w sklepach, a w zimie coś jeszcze się wydarzyło. Niemcy zaczęli przywozić węgiel w 1940 roku, wielkie bryły. A my dzieliliśmy ten węgiel. RG. Kiedy mówi pan „my”, to kogo ma pan na myśli? AA. Komisję. RG. Czyli założyliście specjalną komisję, coś na kształt judenratu? AA. Judenrat to było coś zupełnie innego. RG. Czyli byliście komisją miasta Bodzanów? I zajmowaliście się dzieleniem jedzenia oraz węgla dla wszystkich Żydów, tak, aby nikomu nie zabrakło? AA. Węglem ja się zajmowałem. Są na ten temat dwie książki. Był rozkaz, aby dać biednemu Żydowi dziesięć metrów węgla. Dziesięć metrów węgla, czyli sto kilogramów, to dawaliśmy tysiąc kilogramów dla biednych. To była moja praca. RG. Ile osób było w tej waszej komisji? AA. Były w niej trzy, może cztery osoby. Ta komisja była oczywiście nielegalna. RG. Więc w tej komisji był pan i jeszcze dwie, trzy osoby. Pana szwagier też w niej był?
64
wywiad
Jedna z grot w Dolinie Gmin.
AA. Nie. On nie. RG. Pan był jedyny z rodziny? AA. Tak, byłem jedyny z całej rodziny. Ale w rodzinie był jeszcze jeden krewny, już nie żyje. Był ze mną w obozie w Buchenwaldzie aż do ostatniej chwili. Nazywał się Abracham Zemel. RG. Proszę, niech pan powie, czy pańska żona też pracowała? AA. Tak, oczywiście, pracowała przy wysyłce jajek. Przygotowywała jajka, aby włożyć je… RG. Do kartonów? Czy do specjalnych skrzynek? AA. Nie, nie, do specjalnej wody, nie wiem, jak to się nazywa po hebrajsku, wiem tylko w jidysz. W tej wodzie można było trzymać jajka cały rok. Wiem, jak to się nazywa w jidysz.27 Czy pani rozumie w jidysz? RG. Tak, nieważne. Czyli w ciągu dwu lat, od 1939 do 1941 roku, był pan członkiem komisji i pomagał pan ubogim mieszkańcom Bodzanowa. Utrzymywał się pan z pracy u folksdojcza. Co się stało w 1941 roku? 27. Do najbardziej znanych dawniej metod długotrwałego przechowywania jaj należała metoda na mokro: jaja zanurzano w wodzie wapiennej lub roztworach szkła wodnego, kwasu borowego, salicylowego albo mieszaniny gliceryny i wody. (J. Andermann, Phyziologie des Eies, Berlin; Konserwowanie jaj, z niemieckiego przełożył J. Victorini, Lwów 1920).
AA. Jeszcze zanim opowiem o tym, chcę dodać, że ten Niemiec pytał mnie, czy pomagam biednym Żydom, wtedy zaprzeczyłem, ale nadal pomagałem. Gdyby wiedział, zabiłby mnie z powodu tego, co robiłem. Tak było do 3 marca 1941 roku. Żyło nam się znośnie, mieliśmy jedzenie i było trochę pieniędzy. cdn. Dolina Gmin.
Krzysztof Kowalski
Krótka historia płockiej rodziny
Na podstawie przekazów rodzinnych zebrał i opracował Krzysztof Kowalski, Warszawa 2007.1 Wojna
1
Zwiastuny wojny zaczęły być dla mnie widoczne w marcu 1939 roku. W połowie marca Niemcy zajęły Czechosłowację, a zaraz potem postawiły wobec Polski żądanie przyłączenia do Niemiec Gdańska oraz żądanie zgody na eksterytorialną autostradę z Niemiec do Prus Wschodnich. Polacy kategorycznie odrzucili te żądania. Chodziłem wtedy do 2 klasy i miałem niecałe 8 lat. Nastrój był bardzo napięty i bardzo patriotyczny. Pamiętam rozmowy, jakie toczyły się w szkole po zajęciu Czechosłowacji. Dołączałem wtedy do rozmów uczniów 5 klasy, do której chodził mój cioteczny brat Zdzisiek. Pamiętam z tych rozmów zgodne opinie: dlaczego Czesi się poddali, na pewno by wygrali. Również my, uczniowie 2 klasy byliśmy bardzo przejęci. Z tego okresu pamiętam także sytuację, która zdarzyła się na lekcji religii. W pewnym momencie obok szkoły maszerował oddział wojskowy. Usłyszałem głosy: Wojsko, wojsko idzie i wszyscy rzuciliśmy się do okien. Po chwili poczułem uderzenie gumową pałką w głowę i usłyszałem krzyk księdza prowadzącego lekcję: na miejsca, na miejsca. A pałkę gumową ksiądz katecheta zawsze nosił ze sobą i często się nią posługiwał jako pomocą dydaktyczną. Od tego czasu odnoszę się z pewną rezerwą do przedstawicieli stanu duchownego. Przy końcu kwietnia Niemcy wypowiedziały pakt o nieagresji z Polską. Na początku maja ojciec razem z 4 pułkiem strzelców konnych po raz pierwszy ruszył na pozycje frontowe, które jego pułk zajął w pobliżu Prus Wschodnich. Pamiętam jak przed wyruszeniem na front, Ojciec przyjechał do domu, żeby się pożegnać – był w pełnym rynsztunku – w hełmie, w pełnym uzbrojeniu, z lornetką i maską przeciwgazową. Oddziały po kilku tygodniach wróciły do Płocka, ale dalej wszystko zmierzało do wojny. 25 sierpnia 1939 roku 4 pułk strzelców konnych – a wraz z nim mój Ojciec Franciszek, wujek Jakub i wujek Czesiek – po raz drugi ruszył na pozycje frontowe w pobliżu Prus Wschodnich. Warto tu wspomnieć, że Ojciec przeszedł w końcu lipca operację ortopedyczną obu stóp i w związku z tym miał kilkutygodniowe zwolnienie lekarskie – ale bez wahania, z bandażami na nogach, ruszył z pułkiem na front. 4 pułk strzelców konnych był w składzie Nowogrodzkiej Bry1. W zbiorach Działu Historii Muzeum Mazowieckiego w Płocku znajduje się bogato ilustrowany maszynopis, sporządzony i przekazany do naszego muzeum przez Krzysztofa Kowalskiego, zatytułowany „Krótka historia płockiej rodziny Jeznachów – Mańkowskich – Kowalskich”. Niniejszy tekst jest dokonanym przez redakcję skrótem tej zapisanej historii, opowiadającym o losach rodziny w czasie drugiej wojny światowej. Wybór fotografii do artykułu został dokonany również przez redakcję.
Moja Mama Leokadia z domu Jeznach (w środku) w wieku 18 lat, 1922 r.
gady Kawalerii (dowódcą brygady był gen. bryg. Władysław Anders), która wchodziła w skład Armii „Modlin”. Ojciec i wujkowie przeszli cały szlak bojowy swojego pułku i Armii „Modlin” w kampanii wrześniowej. Szlak bojowy 4 pułku strzelców konnych w kampanii wrześniowej 1939 roku jest opisany w opracowaniu „4 Pułk Strzelców Konnych Ziemi Łęczyckiej”, które znajduje się w mojej bibliotece. Za udział w kampanii wrześniowej 1939 roku mój Ojciec Franciszek, wujek Jakub i wujek Czesiek otrzymali bojowe odznaczenia – m.in. mój Ojciec został odznaczony Krzyżem Walecznych.
66
Krzysztof Kowalski
Moja Mama Leokadia Kowalska, ok. 1930 r.
Wrzesień 1939 roku
Był piątek i Mama, jak zwykle w piątek, wybierała się na targ, aby zrobić zakupy. Około siódmej rano rozległy się syreny alarmowe, następnie słychać było lecące samoloty i rozległo się kilka głośnych wybuchów. Ponieważ w ostatnich dniach często powtarzały się próbne alarmy – doszliśmy do wniosku, że to jeszcze jeden próbny alarm i około ósmej Mama poszła na targ. Wróciła po godzinie i powiedziała: to nie próbny alarm, to wojna. Następne godziny i dni pamiętam jako kolejne alarmy i lecące samoloty – wtedy kryliśmy się pod dużą wiśnią koło domu. Pamiętam żołnierzy na dachu pobliskiego budynku, którzy z karabinu maszynowego strzelali do niemieckich samolotów. Tak było do 3 września, kiedy w godzinach popołudniowych pojawił się w mundurze jeden z naszych sąsiadów – Popielski, który wcześniej został zmobilizowany i powinien być na froncie. Sądzę, że był po prostu dezerterem. Powtarzał wszystkim wokół: Niemcy rżną do kolebki – uciekać, uciekać za Wisłę. Powstała ogólna panika. Nie znałem jeszcze wtedy zasady, której uczono mnie na zajęciach wojskowych na Politechnice – panika to śmierć. Niestety – zasada ta sprawdziła się w naszym przypadku. Sąsiedzi i razem z nimi moja Mama, myśleli tylko o tym, jak i gdzie uciekać. Mama wspomniała wtedy o Gąbinie, w którym mieszkała rodzina wujka Czesława Rogozińskiego. Sąsiedzi z końca ulicy (Sątowscy) zorganizowali jakąś platformę ciągnioną przez konie. Platforma ta załadowana w sposób nieprawdopodobny – ludźmi i to-
Mama w okresie powojennym.
bołkami, w późnych godzinach wieczornych, kiedy było już zupełnie ciemno, wyruszyła za Wisłę, przejeżdżając koło naszego domu. Widząc to Mama zawołała: weźcie i nas. Odpowiedziano: nie zmieścicie się, co było chyba zgodne z prawdą. Na to Mama: to weźcie chociaż dzieci. No i wzięto nas, usadawiając na wierzchołku jakichś tobołków. Przejechaliśmy przez most na Wiśle i już w nocy dojechaliśmy do wsi (może Soczewki?), gdzie zatrzymaliśmy się u jakiegoś gospodarza. Następnego dnia rano, tj. 4 września, nasi sąsiedzi Sątowscy i ich znajomi postanowili uciekać dalej. Pamiętając o tym, co Mama mówiła o rodzinie w Gąbinie, skierowali się do Gąbina – tym razem już pieszo – a my, tzn. ja i moje siostry, razem z nimi. Łącznie było nas około 10 osób. Szliśmy drogą całkowicie zatłoczoną uciekinierami. Tą drogą usiłowały się również przedostać oddziały wojskowe, ale były całkowicie blokowane przez tłumy uciekinierów. Z perspektywy lat sądzę, że panika i tłumy uciekinierów były największym sojusznikiem Niemców, uniemożliwiając Wojsku Polskiemu jakiekolwiek ruchy manewrowe. Pamiętam niemieckie samoloty latające nad nami – staraliśmy się wtedy kryć wokół drogi – i żołnierzy, którzy usiłowali z karabinów strzelać do tych samolotów. Do Gąbina doszliśmy wieczorem, serdecznie i gościnnie przyjęci przez rodzinę Rogozińskich. W ten sposób ja i moje siostry dotarliśmy do Gąbina. Natomiast Mama została w Płocku i rankiem 4 września, po naszym nocnym wyjeździe, była kompletnie zrozpaczona – nie wiedziała gdzie są dzieci i co ma robić. Postanowiła nas
szukać na drodze do Gąbina i poszła pieszo tą samą drogą co my – mając nadzieję, że może nas gdzieś znajdzie. Idąc drogą rozpaczliwie pytała napotkanych ludzi, czy nie widzieli kilku osób z trójką dzieci, ale nikt nie widział. W ten sposób dotarła do Gąbina i rodziny Rogozińskich, gdzie nas znalazła. Ponurym paradoksem jest, że tego samego dnia – 4 września wieczorem – 4 pułk strzelców konnych (i razem z nim mój Ojciec) cofając się dotarł do Płocka. Ojciec zastał dom zamknięty i od sąsiadów dowiedział się o ucieczce rodziny, być może do Gąbina. Gdybyśmy zostali w domu choćby jeden dzień dłużej, to sądzę, że Ojciec potrafiłby podziałać uspokajająco – i tak jak inni sąsiedzi pozostalibyśmy w domu i uniknęli tego, co się stało. Tymczasem 4 pułk strzelców konnych od 5 do 8 września przygotowywał obronę Płocka. 8 września 4 psk otrzymał rozkaz opuszczenia Płocka i przez Gąbin przesunięcia się w kierunku Puszczy Kampinoskiej. 9 września 4 pułk strzelców konnych dotarł do Gąbina i Ojciec spotkał nas u rodziny Rogozińskich. Rodzice zastanawiali się co robić dalej. Opinia Ojca była taka, że działania wojskowe w rejonie Płocka zakończyły się i można wracać do domu. Tak też rodzice postanowili. Niestety – Ojciec nie mógł przewidzieć, że w tym czasie Armia „Poznań” będzie się przesuwała wzdłuż Wisły w kierunku Warszawy i będzie atakowana przez Niemców z drugiego brzegu Wisły. Nie mógł przewidzieć, ale do śmierci obwiniał się o to, co się stało. I tak 10 września rano, wraz z całą naszą grupą (Sątowscy i sąsiedzi), opuściliśmy gościnny i serdeczny dom Rogozińskich i tą samą drogą co poprzednio poszliśmy z Gąbina w kierunku Płocka. Pod wieczór dotarliśmy do wsi Góra, leżącej w pobliżu Płocka, po drugiej stronie Wisły. Wieś była prawie pusta – mieszkańcy uciekli. Zatrzymaliśmy się w jednym z opuszczonych domów. Było bardzo spokojnie i mieliśmy nadzieję, że rano będziemy mogli przeprawić się do Płocka (most został wysadzony). Następnego dnia rano – a był to poniedziałek 11 września – nagle znaleźliśmy się w samym środku niemieckiego ognia artyleryjskiego. Niemcy z drugiego brzegu Wisły ostrzeliwali oddziały polskie, które przemieszczały się wzdłuż rzeki w kierunku Warszawy. Wybuchały koło nas kolejne pociski. Na odgłos kolejnych wybuchów odruchowo wbiegliśmy do sieni domu. Ja, jako najmłodszy, wbiegłem pierwszy. W pewnym momencie odszedłem od domu w kierunku stogu słomy, żeby się wysikać. To spowodowało, że przy kolejnym wybuchu wbiegłem do sieni jako ostatni. Tym razem jako pierwsze wbiegły moje siostry – Stasia i Basia. Kiedy już znalazłem się w sieni, odczułem ogromny huk i ciemność. Okazało się, że tym razem pocisk artyleryjski trafił dokładnie w sień. Trzy osoby zostały zabite – w tym moje dwie siostry. Mama była ciężko ranna. Mnie odłamek drasnął w lewą skroń. Gdyby moja głowa znalazła
Mój Tata, ok. 1930 r.
Mój Tata Franciszek Kowalski w wieku 21 lat, 1922 r.
68
Krzysztof Kowalski
Ciechanów, ćwiczenia strzeleckie w maskach przeciwgazowych, 1925 r.
formujący o śmierci dwu córek, o ich pochowaniu z udziałem kapelana we wsi Góra oraz o pomocy udzielonej Mamie i mnie. Został wydzielony wóz taborowy z woźnicą, na którym nas umieszczono i ruszyliśmy do szpitala polowego w Gąbinie. I znów przebyliśmy tę samą drogę do Gąbina – tym razem pustą, ale pod gradem pocisków artyleryjskich. Zostaliśmy przywiezieni do szpitala polowego, który znajdował się w piwnicach szkoły w Gąbinie. Warunki były rzeczywiście polowe, ale opieka na miarę możliwości. Z Gąbina, już po wkroczeniu Niemców, zostaliśmy przewiezieni do szpitala w Gostyninie, a stamtąd w październiku wróciliśmy do domu. Ojciec wrócił do domu w ostatnich dniach października – po ucieczce z niewoli, do której dostał się po kilkukrotnym rozbiciu pułku i oddziałów, w których walczył.
Okupacja
Ciechanów, ćwiczenia z bronią białą, 1925 r.; Tata w pierwszym szeregu, drugi od lewej.
Ciechanów, zbiórka na trening przed biegiem na 20 km, 1925 r.; Tata drugi od lewej.
się o centymetr w lewo – też bym nie żył. Gdybym wbiegł do sieni jako pierwszy – też bym zginął. Pomocy udzielili nam polscy żołnierze, którzy znajdowali się w pobliżu. W dokumentach rodzinnych znajduje się list do mojego Ojca od jego nieznanego wojskowego kolegi, in-
W listopadzie 1939 roku zwłoki moich sióstr zostały przeniesione z miejsca pochowania we wsi Góra do grobu na Cmentarzu Garnizonowym w Płocku, w którym wcześniej był pochowany mój brat Stefanek. Grób znajduje się kilka metrów od bramy wejściowej, po lewej stronie. W tym miejscu z wdzięcznością wspominam wujka Czesława Rogozińskiego, który we wsi Góra odkopywał grób – a potem z płaczem – już rozkładające się zwłoki moich sióstr wkładał do trumien. A potem było życie w okupacji niemieckiej, co dla naszej rodziny oznaczało wywózki, więzienie i tortury, obozy koncentracyjne i śmierć lub życie w warunkach okrutnej niewoli – ale także walkę z okupantem. W październiku 1939 roku bardzo krótko chodziłem do 3 klasy swojej szkoły. Po kilku dniach szkoły zostały zamknięte przez niemieckich okupantów. Pamiętam ostatnią lekcję, kiedy nasza wychowawczyni p. Osmólska powiedziała: od jutra lekcji nie będzie i nie wiadomo kiedy się rozpoczną. Rozpoczęły się znowu dopiero w lutym 1945 roku i wtedy ta sama p. Osmólska powiedziała do nas: przerwa w lekcjach trwała bardzo długo, ale najważniejsze, że znowu będziecie się uczyć. W 1940 roku należałem do Koła Ministrantów przy kościele św. Stanisława Kostki. Była to w pewnej mierze namiastka szkoły. Spotykałem się z rówieśnikami na zebraniach Koła Ministrantów, na których były także elementy zastępujące naukę w szkole. Pamiętam, że na każdym zebraniu były głośno czytane książki. Ostatnia książka, która była czytana to O dwóch takich, co ukradli księżyc Kornela Makuszyń-
skiego. Książka ta ogromnie mnie pasjonowała – niestety, nie zdążyliśmy jej przeczytać do końca. W drugiej połowie 1940 roku wszyscy księża z kościoła św. Stanisława Kostki zostali aresztowani i wywiezieni do obozów koncentracyjnych – gdzie prawie wszyscy zginęli. Pamiętam, że przez całą noc poprzedzającą aresztowanie i wywózkę księży wyły psy znajdujące się na terenie parafii (potwierdza to, że psy rzeczywiście przeczuwają nieszczęście). Rano podjechały samochody Gestapo i wszyscy księża zostali aresztowani. Ten sam los spotkał prawie wszystkich księży w Płocku. Moi rodzice, a także moi wojskowi wujkowie Jakub i Czesiek, brali udział w konspiracji już od grudnia 1939 roku – najpierw w Służbie Zwycięstwu Polski, która później przekształciła się w Związek Walki Zbrojnej, a następnie w Armię Krajową. Pamiętam pierwszą prasę podziemną, która dotarła do naszego domu w Boże Narodzenie 1939 roku – była to gazeta o małym formacie i co szczególnie zapamiętałem – na pierwszej stronie było zdjęcie przedstawiające gen. Władysława Sikorskiego dokonującego przeglądu oddziałów polskich we Francji. Do obozu koncentracyjnego pierwszy z naszej rodziny został wywieziony wujek Szymek Wyrzykowski – mąż ciotki Jadwigi i ojciec Gabryśki. Był to wujek, którego najbardziej lubiłem spośród moich wujków – wspaniały człowiek, nauczyciel, harcmistrz, członek Głównej Kwatery ZHP. Brał udział w obronie Warszawy. Po kapitulacji, w drodze do swojej rodziny, wstąpił do nas. Bardzo przeżywał śmierć moich sióstr. I wtedy widziałem go po raz ostatni. W listopadzie 1939 roku wyszło zarządzenie niemieckie, że wszyscy nauczyciele – oficerowie rezerwy mają się zgłosić do komend policji. Aby nie narażać żony z małym dzieckiem – zgłosił się. Został wywieziony do obozu koncentracyjnego Mauthausen-Gusen i tam rok później został zamordowany. Mój Ojciec pierwszy raz został wywieziony do pracy przymusowej w Niemczech w 1940 roku. Wrócił do Płocka po kilku miesiącach i wtedy organizacja podziemna skierowała go do pracy w niemieckich koszarach w celu prowadzenia pracy wywiadowczej. Pracował jako cieśla i robotnik „do wszystkiego” i okresowo przekazywał organizacji pisemne raporty. W 1940 roku zostaliśmy przez Niemców wypędzeni z naszego domu – podobnie jak wiele rodzin w Płocku i w Polsce. Działo się to w ten sposób, że przyjeżdżali Niemcy z tzw. Reichu lub Prus i oglądali domy, które im się podobały. Nasz dom im się spodobał i dostaliśmy nakaz opuszczenia domu. Przydzielono nam do zamieszkania piwnicę, gdzie stała woda po kostki. I wtedy ciotka Marysia Dziewirzowa oddała nam połowę swojego domu przy ulicy Zdziarskiego i tam spędziliśmy okupację od 1940 do 1945 roku. Kiedy słyszę żale Niemców, którzy uciekali przed frontem, że zostali wypędzeni – coś się we mnie przewraca. To ja i moi rodzice zostaliśmy wypędzeni z naszego domu.
Na odwrocie tego zdjęcia znajduje się własnoręczny wpis Taty: Płock 1928 mój koń służbowy nazywał się „Och”.
Pamiętam zebrania konspiracyjne, które odbywały się w naszym mieszkaniu przy ulicy Zdziarskiego. Zwykle przychodziło kilku kolegów Ojca, witali się (również ze mną, co mi bardzo imponowało), a potem mówiono do mnie: A teraz wiesz co masz robić. Usiąść na ławce przed domem i patrzeć. Gdyby działo się coś podejrzanego – dać znać. Zawsze byłem bardzo przejęty swoim zadaniem i bardzo skrupulatnie go wykonywałem. W konspiracji w Armii Krajowej byli obydwoje moi rodzice. Ojciec, który zajmował się głównie wywiadem wojskowym, miał pseudonim „Kolec”. Mama miała pseudonim „Barbara” i była dowódcą sekcji sanitarnej oddziału (do sekcji należały m.in. niektóre nasze sąsiadki). Może powstać pytanie – po co sekcja sanitarna? Otóż Armia Krajowa przez cały okres swej działalności przygotowywała się do zbrojnego powstania – i stąd praca wywiadowcza w niemieckich koszarach i sekcje sanitarne w oddziałach. Pamiętam zbiorowe czytanie tajnej prasy, która regularnie do nas docierała. Zbierała się cała rodzina (również ja) i prasę głośno czytała moja Mama, która miała bardzo dobrą dykcję. Następny w rodzinie, który został aresztowany i wywieziony do obozu koncentracyjnego był wujek Czesiek Rogoziński. W 1942 roku został aresztowany przez Gestapo i wywieziony do obozu koncentracyjnego, najpierw w Majdanku, potem w Gross Rosen (obecnie Rogoźnica). Wujek Rogoziński miał bardzo twardy charakter, był bardzo niezależny, czasem wręcz hardy i stąd nie zawsze był lubiany w rodzinie. Ja go bardzo lubiłem. Zanim został aresztowany, chodził ze mną nad Wisłę i uczył mnie pływać. Wujek Rogoziński miał bardzo ciężkie przejścia w obozie koncentracyjnym i cudem uniknął śmierci. Przy pracy w obozie, gdzie pracował jako murarz, został przez SS-mana zrzucony z rusztowania na II piętrze, co spowodowało złamanie kręgosłupa. W tej sytuacji prawdziwym cudem było, że przeżył do wyzwolenia obozu, kiedy to Szwedzka Akcja Humanitarna przewiozła go do Szwecji, razem z grupą więźniów znajdujących się na skraju
70
Krzysztof Kowalski
Karta pocztowa upamiętniająca udział 4 Pułku Strzelców Konnych Ziemi Łęczyckiej w defiladzie krakowskiej w 1933 r.
Tata na Wawelu, 1933 r.
śmierci. Po długim leczeniu w Szwecji wrócił do Polski, ale kaleką był do śmierci. Mój Ojciec został aresztowany w grudniu 1943 roku i po kilkumiesięcznym pobycie w płockim więzieniu i torturach w Gestapo, został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Stutthofie (obecnie Sztutowo). Wywózkę pamiętam bardzo dobrze. Był 22 maja 1944 roku. Poprzedniego dnia dotarły do nas informacje, że jutro będzie wywózka i że w wywózce będzie również mój Ojciec. (Zdumiewające jest, w jaki sposób Polacy potrafili zdobyć nawet bardzo tajne informacje niemieckie). Od rana rodziny wywożonych były w okolicach więzienia. W pewnym momencie przez bramę więzienia wyprowadzono grupę kilkudziesięciu więźniów otoczonych SS-manami i popędzono ich w kierunku stacji kolejowej. Obok szli członkowie rodzin, odpychani kolbami karabinów przez SS-manów. Od razu poznaliśmy Ojca i on nas też. Na stacji kolejowej załadowano więźniów do wagonu towarowego. Mama i ja wykupiliśmy bilety do następnej stacji i razem z innymi członkami rodzin weszliśmy do pociągu. Za chwilę pojawili się SS-mani, którzy biciem usiłowali usunąć członków rodzin z pociągu. Ostatecznie udało nam się dojechać do następnej stacji. Bilet kolejowy, który wtedy wykupiłem zostawiłem jako pamiątkę i znajduje się on razem ze zdjęciami rodzinnymi. Po kilku miesiącach Ojciec został przewieziony z obozu koncentracyjnego Stutthof do jego filii w miejscowości Pölitz koło Szczecina (obecnie Police). W kwietniu 1945 roku, kiedy front zbliżał się do Szczecina, więźniowe z Pölitz byli pędzeni na zachód pod eskortą SS-manów. W czasie tej „ewakuacji” nie otrzymywali w ogóle jedzenia. Pamiętam jak Ojciec opowiadał, że byli strasznie głodni. W drodze przyplątał się do nich pies (też głodny). Na jednym z krótkich postojów zabili psa i zaczęli go piec na ognisku. Zanim pies się upiekł, zostali znowu popędzeni. Podzielili więc półsurowego psa i zjedli. Według relacji Ojca, w smaku przypominał cielęcinę. W miarę zbliżania się Rosjan, SS-mani z eskorty zaczęli znikać. Słusznie zdawali sobie sprawę, że nie mogą oczekiwać niczego dobrego od Rosjan. Kiedy zostało już niewielu SS-manów, więźniowie rozbiegli się i dwa dni później, koło Rostoku dotarli do nich Rosjanie. Było to 1 maja 1945 roku. Ojciec wraz z innymi więźniami wracał do domu, głównie piechotą, i po trzech tygodniach, około 20 maja dotarł do Płocka. Wujek Jakub uniknął obozu koncentracyjnego – paradoksalnie – tylko dlatego, że wcześniej został wywieziony do obozu pracy przymusowej w Niemczech.
71
Tata wśród żołnierzy, Płock, 1934 r.
Tata w obozie pracy przymusowej, 1940 r.
Życie w czasie okupacji to oddzielny temat. Jak wspomniałem, do szkoły mogliśmy chodzić tylko przez kilka dni w październiku 1939 roku. Płock, podobnie jak pół Polski, został włączony do tzw. Reichu (dokładnie Süd-OstPreussen, czyli Prusy Południowo-Wschodnie) i Polacy pozbawieni zostali wszelkich praw – w tym zostały zamknięte wszystkie polskie szkoły. Nauczanie polskich dzieci mogło się odbywać tylko na tzw. tajnych kompletach, gdzie nauczyciele uczyli polskie dzieci, mimo grożącego za to wywiezienia do obozu koncentracyjnego. Ja i moja cioteczna siostra Elżbieta, od 1941 do 1943 roku chodziliśmy na tajne komplety prowadzone przez mieszkającą w pobliżu Panią Czesławę Zaborowską (matkę Macieja – późniejszego męża Elżbiety). Ciotka Jadwiga, która w czasie wojny mieszkała we wsi Budy Milewskie, w której przed wojną była nauczycielką, także prowadziła tajne nauczanie. W okresie powojennym została za to odznaczona Medalem Komisji Edukacji Narodowej. Ciotka Jadwiga, po śmierci pierwszego męża Symeona Wyrzykowskiego, po wojnie wyszła powtórnie za mąż za Mieczysława Jakubiaka. W 1951 roku urodziła syna Andrzeja – naszego najmłodszego brata w ciotecznym rodzeństwie. Polskie dzieci w części Polski włączonej do Niemiec nie tylko nie mogły chodzić do szkół, ale po ukończeniu 12 lat podlegały obowiązkowi przymusowej pracy. Także Elżbieta i ja zostaliśmy skierowani do przymusowej pracy i musieliśmy przerwać udział w tajnym nauczaniu. Ja, kiedy skończyłem 12 lat, zostałem skierowany przez niemiecki urząd pracy (tzw. Arbeitsamt) do przymusowej pracy w niemieckim folwarku Kunzmanów w Płocku. Praca zaczynała się o 6.30 rano a kończyła o 19.30 wieczorem i odbywała się w warunkach niewolniczych. Ja i moi rówieśnicy pracowaliśmy w zakładzie ogrodniczym – np. przy noszeniu skrzynek z ziemią. Praca ta była ponad siły 12-letnich dzieci. Najgorszy był polski nadzorca (nazywał się Jankowski), który bił za każde uchybienie. Pamiętam jak kiedyś nosiłem
w szklarni skrzynki z sadzonkami. Skrzynki były ciężkie, ważyły około 10 kilogramów. Odruchowo, żeby nie upuścić skrzynki, włożyłem kciuk do ziemi. Poczułem uderzenie w głowę i usłyszałem krzyk Jankowskiego: Niszczysz sadzonki. Odwróciłem się i powiedziałem: Pan mnie bije, bo
Ja (Krzysztof Kowalski) w wieku 2 lat oraz moje siostry: Stasia (3 lata) i Basia (6 lat), 1933 r.
72
Krzysztof Kowalski
Pierwsza Komunia Święta Basi, 1935 r.; Basia w pierwszym rzędzie, druga od lewej.
Pierwsza Komunia Święta Stasi, 1938 r.; Stasia w drugim rzędzie, czwarta od lewej.
mój Ojciec jest w obozie. Ale on wróci. Od tego czasu już mnie nie uderzył. Warunki życia w czasie okupacji były głodowe. Polacy mieli kartkowe przydziały żywności – na jedną osobę było to około 2 kg chleba na tydzień i pół kostki margaryny oraz trochę marmolady. Mięsa Polacy w ogóle nie otrzymywali. Można je było czasem kupić z tzw. nielegalnego uboju. Oznaczało to, że chłop mimo grożących kar zabijał czasem świnię i nielegalnie sprzedawał mięso. I tu rzecz z perspektywy lat wręcz nieprawdopodobna, Polakowi za zabicie świni (własnej!) groziła kara śmierci. Tak więc mięso mogliśmy jeść bardzo rzadko. Ale czasem zdarzało się, że mogłem się najeść mięsa do syta. Kiedyś mój cioteczny brat Zdzisiek znalazł do-
tarcie do rakarza pod Płockiem. Otóż u tego rakarza można było kupić mięso padłych zwierząt, które do niego trafiały. Pamiętam, że mięso pochodzące od niego było zawsze obgotowane – rakarz najwyraźniej dbał o higienę i zdrowie swoich klientów. No i wtedy mogłem się najeść mięsa do syta. Skąd mieliśmy środki do życia, kiedy ojciec był w więzieniu i obozie koncentracyjnym? Głównie stąd, że po kolei wyprzedawaliśmy rzeczy, które mieliśmy z okresu przedwojennego. Początkowo otrzymywaliśmy też niewielką pomoc ze środków Armii Krajowej. No i oczywiście pomoc rodziny. Pamiętam, jak kiedyś Zdzisiek wygrał w karty 100 marek. Przyszedł do nas i powiedział: Ciotko, wygrałem 100 marek, 50 marek dla Ciotki. Wtedy były to dla nas bardzo duże pieniądze. Czasem z Elżbietą chodziliśmy do naszych znajomych Krakowskich mieszkających w Imielnicy koło Płocka. Byliśmy wtedy częstowani chlebem i mlekiem, a prócz tego dostawaliśmy czasem coś z żywności w prezencie. Jeden z powrotów z takich odwiedzin dobrze pamiętam. Wracaliśmy z Elżbietą z Imielnicy, niosąc pół bochenka wiejskiego chleba. Już przed Płockiem natknęliśmy się na dwu niemieckich policjantów, stojących przy drodze z dwoma psami. Odruchowo poszliśmy na drugą stronę i skręciliśmy w boczną uliczkę. Kiedy byliśmy na tej uliczce, policjanci poszczuli na nas psy. Psy biegły do nas, a my byliśmy śmiertelnie przerażeni – oczekując, że psy nas rozszarpią. Psy przybiegły do nas i – o dziwo – stanęły, popatrzyły na nas i wróciły. Widać psy, które na nas poszczuto miały więcej ludzkiego uczucia niż niemieccy policjanci. Niemieccy policjanci byli panami życia i śmierci Polaków. Bicie i maltretowanie było na porządku dziennym przy każdej okazji. Taką okazją mogło być choćby niezdjęcie czapki przez Polaka przed niemieckim policjantem. Nasz stosunek do Niemców w czasie okupacji to była ogromna nienawiść. Pamiętam, szedłem kiedyś ulicą za niemieckim policjantem, który szczególnie wyróżniał się biciem i maltretowaniem Polaków. Był nazywany przez Polaków „Kraczaty”, bo miał pałąkowate nogi. Otóż szedłem za tym „Kraczatym” jakieś 100, może 200 metrów i bez przerwy myślałem – gdybym miał siekierę to bym go rąbnął w łeb, a potem niech się dzieje co chce. No ale nie miałem siekiery. Było to najsilniejsze uczucie, które pamiętam z okresu okupacji. Miałem wtedy 12 lat. Tak było do wyzwolenia Płocka w styczniu 1945 roku. W lutym 1945 roku wznowiły działalność polskie szkoły w Płocku. W maju 1945 wrócił z obozu mój Ojciec. A potem już wszystko było prawie normalnie – szkoły, studia, praca, rodzina.
Moja siostra Basia (w środku), 1939 r.
Ja i Elżbieta, 1941 r.
Posłowie
Tak się złożyło, że wielu naszych przodków walczyło o Polskę i Europę. Jeden z naszych przodków – Dramiński – walczył w bitwie pod Wiedniem w 1683 roku, która zatrzymała nawałę turecką idącą na Europę. Nasz pradziadek Mańkowski walczył w Powstaniu Styczniowym, a nieco później jego krewny Mieczysław Mańkowski wspólnie z Ludwikiem Waryńskim tworzył „Wielki Proletariat”, a potem wraz z Józefem Piłsudskim tworzył Organizację Bojową PPS. Nasz dziadek Jeznach i jego brat walczyli w rewolucji 1905 roku. Mój Ojciec Franciszek Kowalski i wujek Jakub Dziewirz walczyli w wojnie 1920 roku, która zatrzymała nawałę bolszewicką idącą na Polskę i Europę. Mój Ojciec oraz wujkowie walczyli z nawałą hitlerowską w Kampanii Wrześniowej 1939 roku, a później w Armii Krajowej i byli więzieni, torturowani i mordowani. Nie wiem jak następne pokolenia ocenią te sprawy. Dla mnie jest to przedmiot dumy i zadumy.
PS Informacja o autorze wspomnień
Krzysztof Kowalski urodził się 10 lipca 1931 roku w Płocku. Do wybuchu wojny ukończył dwie klasy szkoły podstawowej w Płocku. W latach 1940-1942 uczył się na tajnych kompletach. Od roku 1943 do 1945, w ramach pracy przymusowej polskich dzieci, pracował w niemieckim folwarku w Płocku. W 1945 roku ukończył szkołę podstawową w Płocku i rozpoczął naukę w Gimnazjum i Liceum im. Władysława Jagiełły, które ukończył w 1951 roku. W tym samym roku rozpoczął studia na Wydziale Łączno-
Wujek Czesiek Rogoziński i ciocia Ania, ok. 1935 r.
ści Politechniki Warszawskiej, gdzie w 1955 roku ukończył studia inżynierskie, a w roku 1957 – studia magisterskie. W czasie studiów magisterskich, w 1955 roku rozpoczął pracę w Katedrze Urządzeń Radiotechnicznych PW w zespole doc. R. Litwina, kolejno na stanowisku asystenta i starszego asystenta. W roku 1966 uzyskał stopień doktora nauk technicznych na Wydziale Łączności PW i rozpoczął pracę na stanowisku adiunkta w Zakładzie Techniki Mikrofalowej Katedry Urządzeń Radiotechnicznych i Telewizyjnych, kierowanym przez doc. R. Litwina. W latach 1966-1970 brał udział w pracach naukowo-badawczych prowadzonych pod kierunkiem doc. R. Litwina i prof. S. Ryżki oraz zajmował się organizacją procesu dydaktycznego w Katedrze Urządzeń Radiowych i Telewizyjnych. W roku 1961 rozpoczął prowadzenie wykładów z dziedziny techniki mikrofalowej i teorii pola elektromagnetycznego. Po śmierci doc. R. Litwina w 1970 roku kierował procesem dydaktycznym w Zakładzie Techniki Mikrofalowej Instytutu Radioelektroniki. W latach 1975-1981 pełnił obowiązki kierownika Zakładu Techniki Mikrofalowej. W latach 1980. był członkiem Wydziałowej Komisji Programowej Wydziału Elektroniki PW. Począwszy od 1970 roku do 2001 kierował pracami naukowo-badawczymi dla potrzeb przemysłu elektronicznego i obronności kraju. Od 1983 roku był organizatorem i kierownikiem dziesięciu edycji Studiów Podyplomowych Radioelektroniki, prowadzonych przez Instytut Radioelektroniki dla potrzeb przemysłu elektronicznego, Telekomunikacji Polskiej i obronności kraju, które ukończyło ponad 200 uczestników. Od 1995 do 2006 roku był organizatorem i kierownikiem Wieczorowych
74
Krzysztof Kowalski
Ja i mój kolega Stanisław w pierwszej klasie Gimnazjum im. Władysława Jagiełły w Płocku, maj 1946.
Wujek Janek Jeznach z ciocią Marysią, ok. 1935 r.
Studiów Zawodowych – Radiokomunikacja oraz Wieczorowych Studiów Magisterskich – Radiokomunikacja, prowadzonych przez Instytut Radioelektroniki PW we współpracy z Telekomunikacją Polską SA. W trakcie pracy na Politechnice Warszawskiej został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, medalami Za zasługi dla obronności kraju i Zasłużony dla łączności. Był wielokrotnie nagradzany przez Ministerstwa Edukacji Narodowej i Rektora Politechniki Warszawskiej za osiągnięcia w pracy dydaktycznej i naukowo-badawczej.
Na obozie harcerskim, lipiec 1947; ja – szósty od prawej.
Janusz Bielicki Tobruk. Afrikakorps. Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich i jej dzielny oficer rodem z Dobrzynia nad Wisłą Przypadająca w bieżącym roku 80. rocznica wybuchu drugiej wojny światowej, a w kwietniu 2020 roku 80. rocznica utworzenia Brygady Strzelców Karpackich, jednej z najsławniejszych jednostek Wojska Polskiego walczących od roku 1940 w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie, to znakomite okazje do przywołania zupełnie zapomnianej postaci dzielnego dobrzyńskiego oficera Emila Romana Sikorskiego, uczestnika kampanii wrześniowej 1939, a następnie żołnierza Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich. Po rozbiciu jego dywizji we wrześniu 1939 roku, E. R. Sikorski przedostał się do Rumunii, gdzie ani na moment nie porzucił myśli o dalszej walce o wolność ojczyzny. Ta idea zawiodła go na front aż w północnej Afryce. A tam obraz wojny znacznie różnił się od znanych mu wcześniej walk prowadzonych w Polsce. W Afryce boje toczyły się jedynie w wąskim pasie wzdłuż wybrzeża morskiego, gdzie znajdowały się drogi, składy i oazy. Trudne warunki naturalne i kłopoty zaopatrzeniowe utrudniały sprawne prowadzenie kampanii na pustynnym pograniczu Libii i Egiptu. Trudności walk potęgował dokuczliwy klimat, w tym zwłaszcza burze piaskowe. Nie bez znaczenia było także poczucie całkowitej izolacji od reszty świata, podkreślane później przez wszystkich żołnierzy wtedy tam walczących. Po brytyjskiej ofensywie z grudnia 1940 roku (operacja Compass), która rozbiła armię włoską, Niemcy postanowili ratować zagrożonego sojusznika. Hitler wysłał do Afryki utworzony 12 lutego 1941 roku korpus ekspedycyjny Afrikakorps (Deutsches Afrikakorps – DAK) pod dowództwem gen. Erwina Rommla. Jego zadaniem było wyparcie Brytyjczyków z tego obszaru. Kluczowe walki toczyły się o port i twierdzę w Tobruku, który stanowił klucz do zaopatrzenia morskiego na tym odcinku wybrzeża. To tu właśnie przechodziła swój chrzest bojowy Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich, utworzona w kwietniu 1940 roku w Syrii, jako Brygada Strzelców Karpackich, na mocy umowy gen. Władysława Sikorskiego z rządem francuskim. Jednym z bohaterów tych pustynnych walk był wspomniany już oficer z Dobrzynia nad Wisłą – Emil Roman Sikorski. Emil Roman Sikorski urodził się 5 lutego 1905 roku w Dobrzyniu nad Wisłą, w licznej rodzinie dobrzyńskiego piekarza Juliana Wojciecha Sikorskiego i Cecylii Elżbiety z domu Mościckiej. Zubożała szlachecka rodzina Juliana Sikorskiego przybyła do Dobrzynia w końcu XIX wieku. Jego ojciec Julian, urodzony w Płocku w 1861 roku, był synem Erazma Emiliana Sikorskiego i Leokadii z Miszewskich. O dziadku Erazmie Sikorskim wiadomo, że w 1861 roku był urzędni-
Emil Roman Sikorski; fot. ze zbiorów CAW, sygn. I.340.1.96.
kiem Biura Wojennego Naczelnika Rządu Gubernialnego w Płocku, a rodzina mieszkała przy ul. Kolegialnej. Pradziadek Emila, Łukasz Sikorski, był natomiast oficerem Korpusu Żandarmerii Wojsk Polskich w czasach Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego, a w roku 1819 został wspomniany jako komendant żandarmerii obwodu sochaczewskiego. Mieszkał w tamtym czasie wraz z żoną w Łowiczu. Rodziców Łukasza Sikorskiego, Wojciecha i Urszulę z domu Jordańską, dokumenty z końca XVIII wieku odnotowują jako generosi, co oznacza ich przynależność do zamożnej szlachty. Matka Emila Romana Sikorskiego, Cecylia Mościcka, była córką Jana Mościckiego i Marianny z Rokickich. Pochodziła z Osieka pod Ligowem, a jej korzenie także sięgają znanych w tamtych stronach starych szlacheckich familii. Nasz bohater miał liczne rodzeństwo, trzech braci i trzy siostry. Jak wynika z zapisów w aktach metrykalnych, jego rodzice obracali się w Dobrzyniu, głównie wśród takich rodzin jak Tyburscy, Góreccy, Kłosińscy, Tarniccy, Turantowie, Wachlewiczowie, Bieliccy, Konderscy i Ziomkowscy. Ojciec Emila, był w czasach odzyskiwania naszej niepodległości, w latach 1917-1919, bardzo aktywnym członkiem dobrzyńskiej POW i brał udział w wielu akcjach przeciwko wojskom pruskim. Emil uczył się najpierw w Szkole Powszechnej w Dobrzyniu, a po ukończeniu gimnazjum i zdaniu matury zdecydował się, idąc zapewne śladem swoich przodków, zrobić karierę w wojsku. Postanowił zdawać egzaminy do Oficerskiej Szkoły Artylerii w Toruniu. Złożył je pomyślnie i w roku 1924 został słuchaczem tej szkoły. W latach 1924-1926 odbywał tam naukę i służbę. Krótkie urlopy szkolne spędzał w Dobrzyniu, wśród
76
Janusz Bielicki
Polskie dowództwo w drodze do Syrii, na pierwszym planie w mundurze kapitana prawdopodobnie E. Sikorski; źródło: Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich w 10-lecie jej powstania, Londyn 1951.
Dywizjon artylerii konnej BSK, ćwiczenia w Syrii w 1940 r., na czele prawdopodobnie kpt. E. Sikorski; źródło: W. Choma, Tobruk-Ghazala, Jerozolima 1944, s. 73.
rodziny, kolegów i znajomych, gdzie jego szkolny mundur wzbudzał podziw i respekt. Promocję i awans na stopień podporucznika uzyskał 15 sierpnia 1926 roku. Szkołę ukończył z ósmą lokatą na 104 promowanych, co oznacza, że był bardzo zdolnym i pilnym podchorążym. Po promocji otrzymał przydział do 12 Dywizjonu Artylerii Konnej im. Józefa Bema w Ostrołęce. Tam odbywał służbę liniową i tam, w jej trakcie, 15 sierpnia 1928 roku awansował do stopnia porucznika. W związku ze swoją nienaganną służbą, w roku 1935 został stamtąd skierowany na egzaminy do Wyższej Szkoły Wojennej w Warszawie. Jako kandydat do nauki w tej uczelni musiał spełnić bardzo surowe warunki wstępne, a mianowicie: kategoria zdrowia A bez żadnych zastrzeżeń, wybitna lub co najmniej bardzo dobra opinia za cały okres swojej dotychczasowej służby, nieposzlakowana opinia dotycząca moralności i lojalności oraz matura. Musiał też zdać egzaminy konkursowe. Szkoła mieściła się przy ul. Koszykowej 79. Z rocznika 1935-1937 ukończyło ją 29 absolwentów. Był to w jej historii pierwszy typowo „powojenny” rocznik, którego słuchacze urodzili się już w XX wieku i nie uczestniczyli w walkach o niepodległość w latach 1918-1920. Według zachowanych opinii, wszystkich absolwentów cechowała wielka pracowitość i ideowość. Do szkoły trafili oni wprost ze służby liniowej i nie mieli żadnego doświadczenia w pracy sztabowej. 19 marca 1937 roku Emil Sikorski uzyskał promocję na stopień kapitana i dyplom ukończenia szkoły, a przed jego stopniem pojawiło się już na zawsze – rzadkie wtedy – określenie „dyplomowany”. Po promocji dostał przydział do 12 Dywizji Piechoty stacjonującej aż w Tarnopolu. Został tam oficerem sztabu. W skład tej dywizji wchodziły 51., 52. i 54. pułki piechoty, 12 pułk artylerii lekkiej, 12 dywizjon artylerii ciężkiej, 12 batalion saperów, bateria artylerii przeciwlotniczej, kompania karabinów maszynowych, kompania przeciwpancerna, kompania kolarzy, szwadron kawalerii dywizyjnej i oddziały łączności. Tam, w trakcie swej służby, został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi.
W kampanii wrześniowej 1939 roku, po przetransportowaniu do centralnej Polski, jego dywizja walczyła w rejonie Kielc, na linii Końskie – Skarżysko Kamienna – Kielce. 7 września dywizja została skierowana w kierunku Iłży i tam, w bitwach 8 i 9 września, została okrążona i rozbita przez niemiecki 67 batalion czołgów i 9 pułk kawalerii zmotoryzowanej. W boju okazało się, że żołnierze z tego odległego garnizonu w Tarnopolu nie byli odpowiednio przygotowani mentalnie do walki z pancernymi jednostkami niemieckimi. Dywizja została rozproszona, a wśród szeregowych żołnierzy pojawiły objawy paniki na widok nacierających czołgów. Po klęsce dowództwo dywizji podjęło decyzję o rozwiązaniu oddziałów. Natomiast kpt. Emil Sikorski, wraz z żołnierzami, którym udało się wydostać z okrążenia i przeprawić przez Wisłę, i nad którymi objął dowództwo, podążył w kierunku Tomaszowa Lubelskiego, aby tam, już w ramach Armii Kraków, wziąć udział w dwóch bitwach pod tym miastem. Obie zakończyły się porażkami i ciężkimi stratami polskich oddziałów, które zostały ponownie rozproszone. Część z nich, w związku z podpisaną 26 września kapitulacją Armii Kraków, dostała się do niewoli (ok. 500 oficerów i 6000 żołnierzy), część jednak zdołała się przegrupować i podążyć w kierunku Lwowa. Kpt. Emil Sikorski znalazł się w tej drugiej grupie. Po wkroczeniu w granice Polski wojsk sowieckich, zdołał przedostać się do Rumunii, gdzie został internowany. Z obozu jednak uciekł i przez Węgry, Jugosławię i Morze Śródziemne przedostał się do Francji. Tam spotkał płk. Stanisława Kopańskiego, swego dawnego wykładowcę z Oficerskiej Szkoły Artylerii w Toruniu, który od razu powołał go na swego oficera operacyjnego. Gdy Kopański, już jako generał, został mianowany dowódcą Brygady Strzelców Karpackich, tworzonej w Syrii przy wojskach francuskich, zabrał tam ze sobą Emila. Ponieważ w brygadzie był tworzony dywizjon artylerii – to tam właśnie trafił kpt. E. Sikorski.
77 Po kapitulacji Francji w czerwcu 1940 roku polskie jednostki stacjonujące w Syrii przemieściły się do Palestyny, a później do Egiptu, do Latrun i Aleksandrii, pod komendę dowództwa wojsk brytyjskich. Tam do nazwy brygady dodano przymiotnik „Samodzielna”, dywizjon zaś artylerii przeszedł reorganizację i przemianowany został na trzydywizjonowy pułk artylerii. Już jako major, Emil Sikorski został w nim dowódcą dywizjonu artylerii konnej. Wszyscy przeszli tam intensywne szkolenie i zostali przygotowani do przerzucenia w górzyste tereny Grecji, gdzie Brytyjczycy i Grecy walczyli z Niemcami. Ponieważ jednak walki te skończyły się wiosną 1941 roku kapitulacją Grecji, przerzucenie to, dosłownie w ostatniej chwili, zostało odwołane. Major Sikorski ze swoim dywizjonem stał już w porcie gotowy do transportu morskiego do Grecji. W tym samym czasie walki toczyły się także w Afryce Północnej, gdzie niemiecki Afrikakorps, wspierany przez jednostki włoskie, wypierał wojska brytyjskie z kolejnych terytoriów. Dowództwo brytyjskie zwróciło się więc do dowództwa Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich o wsparcie przy utrzymaniu bardzo ważnego dla nich portu w Tobruku. W końcu sierpnia 1941 roku brygada została tam przetransportowana drogą morską z Aleksandrii. Jako pierwszy, 20 sierpnia, dotarł tam właśnie pułk artylerii brygady i ponownie został przeorganizowany w celu przystosowania do nowej sytuacji. Major Sikorski otrzymał dowództwo 3 Dywizjonu Karpackiego Pułku Artylerii Lekkiej. Dowodzić miał ośmioma angielskimi działami 25 funtowymi, rozdzielonymi na 2 baterie, oraz zdobycznymi ośmioma działami 18 funtowymi i haubicami włoskimi (149 mm), obsługiwanymi przez czeskich i słowackich żołnierzy z przerzuconego tam także batalionu czechosłowackiego. Polacy zluzowali w Tobruku australijskie oddziały 9 i 18 dywizji piechoty oraz 51 pułku artylerii polowej i otrzymali do obrony najtrudniejszy i najważniejszy, zachodni, odcinek obrony portu i miasta. Warto zauważyć, że Australijczycy utracili na tym odcinku prawie 50% swojego stanu osobowego. Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich i jej artyleria przeszły do żmudnych pozycyjnych walk obronnych, odpierając ustawiczne ataki trzech dywizji włoskich i dwóch zmotoryzowanych pułków piechoty niemieckiej, z rzadka tylko organizując „kawaleryjskie” wypady na pozycje wroga. Po ponad dwóch miesiącach wyczerpujących walk, 12 listopada 1941 roku polskich żołnierzy w Tobruku odwiedził niespodziewanie naczelny wódz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie – gen. Władysław Sikorski. Przybył drogą morską na pokładzie brytyjskiego niszczyciela. Był tam niespełna 36 godzin, ale w tym czasie wizytował m.in. najbardziej wysunięte pozycje 3. dywizjonu artylerii dowodzonego przez mjr Emila Sikorskiego. Generał W. Sikorski był jedynym z wysokich dowódców alianckich, który odwiedził tak daleko wysunięte pozycje. Zrobiło to wtedy ogromne wrażenie na żołnierzach Brygady.
Brygada zmagała się z wrogiem od sierpnia do 10 grudnia 1941 roku, kiedy to Włosi i Niemcy zdecydowali się na wycofanie swych wojsk w obliczu niemożności zdobycia przez nich Tobruku. Po tych walkach mjr Sikorski uczestniczył jeszcze wraz z pułkiem Ułanów Karpackich, dwoma bateriami ppanc. i plutonem ckm w pościgu za wycofującym się nieprzyjacielem. Po tym zwycięstwie brygada została skierowana do pobliskiego Aju-el-Ghazala, a następnie – już w styczniu 1942 roku – pod Bardiji i potem (w lutym) znów pod Ghazalę. Wszędzie zmuszała oddziały włoskie i niemieckie do odwrotu. Warto zauważyć, że bitwy pod Ghazalą były pierwszymi samodzielnymi polskimi bitwami od września 1939 roku i zakończyły się polskim zwycięstwem i wzięciem do niewoli 59 oficerów i 1634 żołnierzy włoskich i niemieckich oraz zdobyciem olbrzymiej ilości broni i sprzętu. Charakterystyczne są opisy tych walk zachowane w spisywanych na gorąco wspomnieniach polskich żołnierzy, w tym na przykład opisujące działania artylerii: Otuchą dla każdego natarcia jest siła ognia artylerii własnej. Przyjemnie jest piechurowi gdy za chwilę ma ruszyć z bagnetem na przeciwnika, gdy własna
Port w Aleksandrii, transport SBSK do Tobruku; źródło: W. Choma, Tobruk-Ghazala, Jerozolima 1944, s. 79.
Tobruk, polskie działo na pozycji; źródło: T. Krząstek, Tobruk. Pamiątki chwały Karpatczyków. The souvenirs of the Carpathians’ glory, Warszawa 2010, s. 113.
78
Janusz Bielicki
Tobruk, polskie działo na pozycji; źródło: T. Krząstek, Tobruk. Pamiątki chwały Karpatczyków. The souvenirs of the Carpathians’ glory, Warszawa 2010, s. 112.
Tobruk, wizyta gen. W. Sikorskiego; źródło: S. Ozimek, W pustyni i w Tobruku, Warszawa 1982.
artyleria przewraca do góry nogami stanowiska wroga. Dobrze się idzie do natarcia gdy słyszy się poza sobą bas własnych armat, gwizdy ich pocisków i widzi się fontanny ziemi tryskające z atakowanych celów. Charakterystyczne są także opinie o dzielności polskich żołnierzy zawarte w opiniach Brytyjczyków oraz wziętych do niewoli Włochów. Schwytany włoski pułkownik Emilio Barbatti tak opisywał atak żołnierzy brygady: w ogniu naszych dział i ckm, pod którym załamywały się całe pułki, Polacy szli jak straceńcy, których nic nie było w stanie powstrzymać. Sprawiali wrażenie jakby nasze kule i ogień w ogóle się ich nie imały. Robiło to na nas przerażające wrażenie a moi żołnierze byli wprost sparaliżowani takim widokiem, bo w tym piachu i kurzu wyglądało to tak, jakby atakowały nas jakieś demony. Istotnie, gdy Polacy wyłaniali się nagle z tumanów piasku i kurzu tuż przed włoskimi okopami, to część Włochów natychmiast rzucała się do ucieczki, a pozostali, jak na komendę, wyciągali białe chustki i machali nimi na znak kapitulacji, mimo że mieli znaczną przewagę liczebną i sprzętową. Polacy żartowali sobie nieco z tego po każdej walce, dziwiąc się, skąd oni mają tyle śnieżnobiałych chust. Włosi nigdy nie odważyli się na podjęcie z Polakami walki na bagnety. Gdy zaś chodzi o Niemców, to ci, gdy tylko dostali się do polskiej niewoli, natychmiast
porzucali arogancję i butę okazywaną Brytyjczykom i Australijczykom, i szybko pokornieli. Świadczą o tym utrwalone przez polskich żołnierzy opisy zachowania zestrzelonych tam i schwytanych niemieckich lotników. W jednym z nich czytamy: Najparadniejsza była mina niemieckiego lotnika [...]. Początkowo miał minę bardzo butną, gdy jednak zorientował się, że znalazł się wśród Polaków, zachowanie jego zmieniło się nie do poznania. Tak zmiękł, że zdawało się, iż nawet fizycznie zmalał. A przecież nikt go nawet palcem nie tknął. W innej relacji natrafiamy na następujący fragment: […] nasi ujęli lotników, ci początkowo z powodu ciemności nie spostrzegli w czyjej znaleźli się niewoli. Wprowadzono ich do oświetlonego namiotu gdzie rozpoczęło się przesłuchanie. Lotnik był zdenerwowany ale odpowiadał dość przytomnie, gdy jednak spojrzał na eskortującego go żołnierza i zobaczył orzełka, w połowie zdania urwał, zbladł jeszcze bardziej i zdawało się, że upadnie. Trzeba było poczekać aż ten przerażony Niemiec przyjdzie do siebie […]. Powody takiego zachowania niemieckich jeńców są nietrudne do rozszyfrowania. Doskonale wiedzieli oni co ich wojska robiły w okupowanej Polsce i jakich bestialstw tam się dopuszczały, więc obawiali się podobnego potraktowania w polskiej niewoli. Na ich szczęście żołnierze Brygady nie byli jeszcze wtedy świadomi niemieckich zbrodni w kraju i jeńców traktowali „po rycersku”, zgodnie z wszelkimi konwencjami. Natomiast angielski korespondent wojenny i pisarz Alexander Clifford w swojej książce Three against Rommel (Trzech przeciw Rommlowi) tak opisał obserwowanych przez siebie polskich żołnierzy Brygady: Było zawsze coś szczególnie ekscytującego w tych Polakach, ten pewien ton rycerskości i fanatyzmu, i ten ich zapał do zabijania Niemców wprost niepohamowany. Podobne oceny znajdziemy w angielskich relacjach dotyczących postaw polskich lotników w czasie bitwy o Anglię. Gdy w obliczu przeważającej liczby niemieckich maszyn angielscy dowódcy polskich lotników zarządzali odwrót, ci skrzykiwali się przez radio po polsku i bez względu na liczbę Niemców rzucali się na nich w brawurowych podniebnych szarżach, siejąc popłoch, śmierć i zniszczenie. Po bitwie na lotnisku wszyscy polscy lotnicy nieodmiennie najpierw otrzymywali od angielskich dowódców nagany za niesubordynację, po czym ci sami dowódcy, z wielkim ociąganiem, z drugiej kieszeni wyciągali listę nazwisk tych samych lotników z rozkazami odznaczenia ich za śmiałość, odwagę i największą liczbę zestrzeleń wroga. I jak tu było nie podziwiać i nie kochać tych wspaniałych żołnierzy za ten ich niepohamowany zapał oraz te wszystkie lądowe i podniebne kawaleryjskie szarże?
Generał Godwin-Austen, dowódca 13 Korpusu Brytyjskiego, w którego skład wchodziła Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich, tak ocenił polskich żołnierzy w słowach skierowanych do jej dowódcy, gen. S. Kopańskiego: Osiągnięcia Pańskiej Brygady w ciężkim zadaniu utrzymania najbardziej odpowiedzialnego odcinka Tobruku, należały do najpiękniejszych […] w działaniach, które prowadzone były przez Pana i wszystkich żołnierzy pod Pańskim dowództwem z całą umiejętnością, energią i wielką odwagą, Brygada wyróżniła się świetnie. Było to dla mnie prawdziwym przywilejem mieć Brygadę Polską pod swoimi rozkazami. 11 lutego 1942 roku, w trakcie ponownych walk o Ghazalę, dywizjon mjr. Sikorskiego otrzymał zadanie wystrzelenia tzw. celów pomocniczych dla artylerii, przed planowanym atakiem. Gdy mjr Sikorski wracał po wykonaniu tego zadania, jego pojazd najechał na minę, a on został ciężko ranny. Tak to opisuje jego dowódca gen. Kopański w swoich wspomnieniach: Natychmiast pojechałem na miejsce. Po drodze spotkałem sanitarkę wiozącą mjr. Sikorskiego i wskoCmentarz wojenny w Tobruku, na pierwczyłem do niej. Major był przytomny, o twarzy bladej jak paszym planie grób ppłk. Emila R. Sikorskiego; źródło: www.oczamiduszy.pl. pier a stopa jednej z nóg była nienaturalnie wykręcona. Gdy mnie zobaczył, jego reakcją była prośba aby w przyszłości, mimo prawdopodobnego inwalidztwa, pozostawić go w dywizji. Przyrzekłem mu to a znając jego egzaltowany romanCmentarz wojenny w Tobruku, grób tyzm wojskowy, przypomniałem mu o gen. Sowińskim. Gdyppłk. Emila R. Sikorskiego; źródło: T. Krząstek, Tobruk. Pamiątki śmy przejeżdżali obok sztabu Brygady, jadąc do francuskiego chwały Karpatczyków. The souveszpitala chirurgicznego w kierunku na Akromę, pożegnałem nirs of the Carpathians’ glory, Warszawa 2010, s. 225. majora i serdecznie ucałowałem. Prosił aby go jeszcze raz ucałować. Uściskałem go znowu, jak rodzonego syna. WieDobrzynianin, ppłk Emil Roman Sikorski był najwyższy czorem lekarz sztabu Brygady poszedł dowiedzieć się o stanie rannego. Wrócił mówiąc, że czeka na operację. Gdy nazajutrz stopniem polskim oficerem poległym w walkach pod Tobrurano zapytałem mjr. Maleszewskiego, jakie są wiadomości kiem. Cześć Jego pamięci, głęboki pokłon Jego wojennym ze szpitala, ten z żalem oświadczył mi, że mjr Sikorski zmarł czynom i wieczna chwała Jego bohaterskim cieniom. z upływu krwi wczoraj wieczorem. Znając moje do niego przywiązanie, oficerowie sztabu nie chcieli mi wczoraj o tym powiedzieć. Brygada straciła jednego ze swych najlepszych ofiŹródła i literatura cerów, żołnierza odważnego, ofiarnego i oddanego bez reszty Centralne Archiwum Wojskowe (CAW), Wyższa Szkoła Wojenna 1935-1937, sygn. I.340.1/96. swemu zawodowi. Do gen. Kopańskiego zadepeszował wtedy Archiwum Państwowe w Łodzi, Akta metrykalne rodziny Sikorskich w pow. łowickim. naczelny wódz gen. Władysław Sikorski i tak napisał: Jestem Archiwum Państwowe w Płocku, Akta metrykalne rodziny Sikorskich w Płocku. Archiwum Państwowe w Toruniu, Akta metrykalne rodziny Sikorskich w Dobrzygłęboko poruszony ostatnimi stratami Brygady Karpackiej, niu nad Wisłą. Choma W., Tobruk-Ghazala, wyd. W drodze, Jerozolima 1944, s. 10-49. a zwłaszcza śmiercią na polu walki majora Sikorskiego. Clifford A., Three against Rommel, GG Harrap, London 1943. Major Emil Sikorski został pochowany wśród swoich Faszcza D., 12 Dywizja Piechoty 1919-1939. Zarys problematyki, „Przegląd Historyczno-Wojskowy”, nr 4/2009. żołnierzy i kolegów na polskim cmentarzu w Tobruku (kwaS. Kopański, Wspomnienia wojenne 1939-1946, wyd. Veritas, Londyn 1972, s. 119-120, 258. tera I, grób 33 C). W czasie walk poległo tam 7 polskich Krótki zarys historii Brygady Strzelców Karpackich 1940-1942, wyd. Zarząd Główny Związku Tobrukczyków, Londyn 1985, s. 32-85. oficerów i 132 żołnierzy. Za swoje męstwo okazane w czaKrząstek T., Tobruk. Pamiątki chwały Karpatczyków. The souvenirs of the Carpathians’ sie pustynnych bojów, mjr Emil Sikorski został odznaczony glory, Warszawa 2010. Oficerska Szkoła Artylerii w Toruniu 1923-1939. Zarys dziejów, Toruń 1992, s. 94, 441. Krzyżem Walecznych. Został też awansowany do stopnia Ozimek S., W pustyni i w Tobruku, Warszawa 1982. Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich 1940-1942, wyd. Sekcja Wydawnicza Jedpodpułkownika, lecz wniosek ten utknął niestety w szuflanostek Wojska na Środkowym Wschodzie, Jerozolima 1946, s. 18-97. Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich w 10-lecie jej powstania, wyd. Związek Bydach administracji brytyjskiego dowództwa i został odnalełych Żołnierzy SBSK, Londyn 1951. ziony dopiero kilka lat po wojnie, i wówczas dopiero – ofiWawer Z., Tobruk 1941, Warszawa 2011. cjalnie potwierdzony.
80
Jolanta Michalska
Gmury znane i nieznane
Tekst zawiera fragmenty książki J. Michalskiej Opowieści mojej mamy – czasy PRL-u, Płock 2017.
Gmury z lotu ptaka; fot. z archiwum domowego Zofii Kwiatkowskiej.
Gmury to niewielka osada rybacka należąca administracyjnie do Ośnicy, położona na prawym brzegu Wisły, na zachód od Borowiczek i południe od Grabówki. Z Borowiczek na Gmury prowadziły dwie drogi, jedna dla pieszych, druga dla pojazdów. Droga dla pieszych to wąska piaszczysta ścieżka biegnąca z górki, tuż koło domu Zofii Białeckiej, i prowadząca przez mały drewniany mostek na rzeczce zwanej przez miejscową ludność „strugą”. Wzdłuż tej wąskiej strugi rosły wierzby, a tuż przy samym wejściu na mostek – dwa wyjątkowo okazałe drzewa, z jednej i z drugiej jego strony. Mostek w całości zrobiono z drewna. Na dwóch drewnianych balach, dobrze zamocowanych i położonych w poprzek rzeczki, przybite zostały grube deski tworząc kładkę. Dla bezpieczeństwa
przechodniów z jednej strony zamocowano drewnianą poręcz. Mostek dość długo służył Gmurzanom, lecz z czasem drewno zaczęło próchnieć, został rozebrany i zrobiono nowy, betonowy z metalowymi poręczami po obu stronach. Główna droga dojazdowa na Gmury, przeznaczona dla pojazdów, prowadziła z wysokiej górki, koło domu Kazimierza Motyki, znacznie szersza i trochę utwardzona. Na dole górki znajdował się szeroki betonowy most na strudze, w niewielkiej odległości od mostku dla pieszych i solidniejszy od niego. Dawniej rzekę nazywano „strugą”, obecnie nosi nazwę „Rosica”. W pobliskich Borowiczkach ludzie powiadali, iż na Gmurach mieszka sama biedota żyjąca z połowu ryb na Wiśle, a ich
domy to takie chatki na kurzej łapce. Smutne to, ale prawdziwe. W nadwiślańskiej osadzie żyli ludzie biedni, utrzymujący się z pracy rąk, mieszkający przeważnie w starych, drewnianych domach pokrytych słomianą strzechą. Licha chałupka Adamka Zycha dosłownie wrastała w ziemię i sprawiała wrażenie, że okna wyrastają z ziemi, a dach na niej siada. Stary dom Jana Kolczyńskiego świecił dziurami między próchniejącymi balami, które stale trzeba było zatykać szmatami. W starej chatce u Mazurów bale przegniły, przechyliła się na stronę północną i trzeba było ją rozebrać, bo rozlatywała się i groziła zawaleniem. Andrzej i Marianna Zalewscy mieszkali w glinianej lepiance z drewnianym gankiem. Tylko dwóch sąsiadów, Józef i Katarzyna Zawadzcy oraz Józef i Czesia Matlęga, miało solidne, bliźniaczo podobne do siebie domy, murowane z czerwonej cegły i pokryte eternitem, nowe, wybudowane tuż przed II wojną światową. Każdy z osadników miał uregulowaną sytuację prawną, ponieważ w maju 1933 roku przeprowadzona została komasacja gruntów połączona z wytyczeniem dróg. Uregulowała ona wzajemne stosunki prawne między sąsiadami. Jeśli zaistniały jakieś problemy to ludzie zgłaszali się do sołtysa, a jeśli on nie pomógł, wtedy wszelkie sprawy sporne rozstrzygał Sąd Grodzki w Płocku. Ziemia, którą uprawiali nie należała do najlepszych, same piaski niskiej klasy, na których nic nie chciało rosnąć. Jak okiem sięgnął dookoła rozciągały się piaski, za domami, nad Wisłą, nawet droga biegnąca przez środek osady była piaszczysta i wyboista, jak to Gmurzanie powiadali żywy piach. Droga, jak to zwykła wiejska droga, o znikomym ruchu kołowym, gdzieniegdzie porośnięta kępkami trawy lub jakiegoś zielska, z koleinami i kałużami. Po ulewnych jesiennych deszczach, koło Andrzeja Wierzbickiego i Geni Motykowej, nie dało się przejść, cała droga zmieniała się wtedy w jedno wielkie bajoro. Na Gmurach nie było żadnego sklepu. Idąc na zakupy do Borowiczek, Gmurzanie zakładali gumowe kalosze, które za mostkiem zmieniali na trzewiki, zostawiali je u Zofii Białeckiej i szli na zakupy. Obejścia w tej nadwiślańskiej wiosce otaczały pionowe płoty z wikliny, przez długie lata nieodzowny element miejscowego krajobrazu. Plecione ręcznie, oddzielały dom gospodarza od zabudowań sąsiada i od wiejskiej drogi. Takie płoty można było zrobić samemu i nie wymagały dużego nakładu pieniężnego, a do tego były tak szczelne, że i mysz się nie prześliznęła. Nowo zrobiony płot miał żywy zielony kolor, lecz z czasem – pod wpływem deszczu i promieni słonecznych – zmieniał swoją barwę, powszedniał i szarzał. Z czasem plecione wiklinowe płoty wyparte zostały przez sztachety z drewna olchowego. Nikt nie budował dzieciakom piaskownicy, tak jak to dziś robią. Gdzie dzieciak usiadł tam był piach, wkoło rozciągały się tylko piaski, z drogą i zagrodami osadników włącznie.
Dom Celiny i Kazimierza Motyków; fot. z archiwum domowego Marioli Kubiak.
Dom Natalii i Jana Kolczyńskich, na zdjęciu Natalia, żona Jana; fot. z archiwum domowego Barbary Moschetta.
Na piaskach, za domami mieszkańców osady, w stronę Kępin, rozpościerała się niewielka górka nazywana przez miejscowych „sadykierz”. Rosło na niej dosłownie wszystko: trawy, krzaki, jeżyny i jałowce. Górka ta swoim wyglądem kontrastowała z resztą piasków, które rozciągały się jak okiem sięgnął, a oprócz kępek trawy nic na nich nie rosło. Jeżyny porastały też zbocze całej piaszczystej góry ciągnącej się pod lasem, od Zycha aż do Tomczaka. Rodziły obficie i smakowały wyśmienicie. Nad brzegiem Wisły, porośniętym różnego gatunku krzakami, wiodła wąska ścieżka wydeptana przez mieszkańców osady. Obok niej rosła gęsto wiklina, a skarpę porastały wysokie topole białe, chroniące brzeg przed rwącym prądem rzeki. Wisła ostrym łukiem zakręcała w Borowiczkach i rwała nadlądki, kawałek po kawałku. Droga w nadwiślańskiej osadzie wysadzona została wierzbami od samego początku do końca.
82
Jolanta Michalska
Glinianka Marianny i Andrzeja Zalewskich; fot. z archiwum domowego Mariana Bangrowskiego.
Istniejący do dnia dzisiejszego dom Stanisławy i Wacława Adamskich; fot. z archiwum domowego autorki.
Wisła była żywicielką i warsztatem pracy Gmurzan, którzy trudnili się połowem ryb i wydobywaniem żwiru. Cedzili wodę sieciami jak gospodyni zupę sitkiem. Każdy miał swoją łódkę, którą wykorzystywał na swój sposób. Jedni wypływali nią na połowy ryb, drudzy przewozili pasażerów zarobkowo na drugi brzeg rzeki. Odbudowany po zniszczeniach wojennych drewniany most w Wyszogrodzie, liczący 60 drewnianych przęseł, w marcu 1947 roku uległ zniszczeniu przez napierające zwały kry i lodu. Nie zdołał oprzeć się niszczycielskiej sile żywiołu, drewniane podpory i całe przęsła mostu, razem z lodem, popłynęły z prądem rzeki. Do mieszkańców nadwiślańskich wiosek położonych poniżej Wyszogrodu los uśmiechnął się, dając biednym ludziom drewno w prezencie, jednym na budowę, a drugim na opał. Mieszkańcy Gmur wyłapywali płynące bale, kto tylko mógł i ile zdołał wyłowić. Jan Kolczyński nałapał masę drewna płynącego rzeką, tyle, że wystarczyło go na cały nowy dom.
Kto miał swój bat, to ciągnął żwir z dna Wisły. Batem nazywano długą i głęboką łódź z czubem, rozchyloną po bokach. Z drugiej strony łodzi znajdowała się budka i ławka z otworem na żagiel. Łodzią tą Gmurzanie ciągnęli żwir z Wisły, wynajmowali ludzi i płacili im z metra. Można było nieźle zarobić, ale praca była bardzo ciężka. Piasek należało wydobyć z dna rzeki, zaciągnąć go do „główki” w porcie w Borowiczkach i tam wyładować na brzeg. Przy sprzyjającym wietrze wstawiało się żagiel i bat płynął lekko, ale przy bezwietrznej pogodzie należało się natrudzić, by kilka kilometrów pociągnąć bat załadowany mokrym piachem do portu i dodatkowo jeszcze ciągnąć go pod prąd. Do wyławiania żwiru potrzebowano tzw. kacerzy. Na długim drewnianym drągu zawieszone były blaszane kubły z metalową obręczą u góry. W zależności od zlecenia stosowano kubły z dziurami lub plecione z drutu. Na grubszy żwir używano plecionki, na drobniejszy dziurawek. Na środku Wisły stał bat zakotwiczony na dużej kotwicy. Pracownicy poruszali kacerzami, płukali żwir i ładowali go do łodzi. Znali się na tym, pukali wiosłem po dnie, by zorientować się czy jest piasek czy żwir, i jakiej grubości. Piasek dosłownie szumiał, a kamyczki żwirku pukały. Zanurzali kacerze w wodzie, nogami opierali się o burtę, ciągnęli je do góry i wysypywali żwir do środka łodzi, która zawsze była załadowana pod samą burtę. Dopływali do brzegu i szli kamienistym brzegiem porośniętym krzakami, przepasani szelkami przez plecy. Ciągnęli tę łódź z mokrym żwirem aż do portu w Borowiczkach. W czasach powojennych trzeba było się natrudzić, aby zarobić jakiś grosz i utrzymać swoje rodziny. Większość mieszkańców wioski byli to ludzie prości i niewykształceni, utrzymujący się przeważnie z rybołówstwa. Wisła stanowiła warsztat ich pracy, a sieci i drewniane łodzie stały się narzędziami. Wystarczyło wyjść na brzeg rzeki, a oczom ukazywał się szereg łodzi zacumowanych do korzeni lub gałęzi drzew wzdłuż brzegu. Każdy miał swoją łódkę i o nią dbał. Z czasem drewno odeszło w zapomnienie i zastąpił je plastyk. Łodzie z plastyku okazały się lżejsze i łatwiejsze w utrzymaniu, niepodatne na butwienie, tak jak drewno, odporne na szkodniki i grzyby, nie rozszczelniały się pod wpływem niesprzyjających warunków atmosferycznych. Późną jesienią mieszkańcy nadwiślańskiej wioski wyciągali łodzie z wody, podciągali wyżej na brzeg i odwracali do góry dnem w obawie przed nadciągającą zimą i lodem, który niosła Wisła. W razie potrzeby przesuszali, uszczelniali dziury pakułami i do tego jeszcze smołowali na gorąco. W powojennej Polsce nawet
Istniejący po dziś dzień dom Petroneli i Andrzeja Wierzbickich; fot. z archiwum domowego autorki.
Istniejący po dziś dzień dom Wiktorii i Jana Sikorów; fot. z archiwum domowego autorki.
nie śniło się rybakom o impregnatach chroniących drewno, takich jakie obecnie oferowane są na rynku. Rybacy dbali nie tylko o łodzie, ale i o swoje sieci. Nie było wówczas siatek z żyłki, tak jak dziś, tylko z nici. Rozwieszano je na tyczkach i drągach, aby przeschły, rzucone na kupę po prostu zgniłyby. Po każdym połowie i wybraniu ryb, siatki przebierano, tzn. usuwano wszystkie brudy jakie podczas połowu w nie wpadły, liście i patyki, a gdy rybak znalazł jakąś dziurę, to od razu brał iglicę i reperował. Biedni Gmurzanie chodzili pieszo, bogatsi gospodarze jeździli konno. Rower mieli tylko niektórzy, czterech gospodarzy posiadało wozy i konia: Stasiek Borowski, Stefan Motyka, Stasiek Siwanowicz i Geniek Grabowski. Gdy Kolczyński złapał sporo ryb, wtedy żona Natalia pakowała je w koszyki i z sąsiadką Ludwiką Zych szły pieszo na targ do miasta, dźwigając ciężkie kosze. Żony rybaków dwoiły się i troiły, by sprzedać ryby złowione przez mężów, a potem kupić dzieciom chleb i coś do chleba. Nieraz ktoś je podwiózł wozem konnym lub Jan podpływał łodzią do parowy, tam kobiety wysiadały, a dalszą część drogi, pod dość stromą górę na Cholerce, pokonywały pieszo, a do rynku pozostawał jeszcze kawał drogi. Autobusy z Borowiczek do Płocka już kursowały, ale rzadko, tylko dwa lub trzy w ciągu dnia. Bieda i praca to kłopoty i problemy ludzi starszych mających rodziny. Natomiast w młodym pokoleniu, które w czasie okupacji bezpowrotnie straciło pięć lat swojej młodości, wzrastało poczucie niespełnienia i straconego czasu. Chcąc go nadrobić, nie bacząc na nic, nastolatki dopiero teraz zaczynały żyć pełną piersią i brać życie na gorąco, urządzać zabawy i potańcówki u siebie w domach. Na Gmurach prywatki odbywały się u Adamskich, Zawadzkich, Sikorów i Wierzbickich. W poście nie bawiono się, ale w czasie karnawału imprezy urządzane w domach cieszyły się dużą popularnością. Młodzi bawili się całe noce, aż do białego rana. Potańcówki odbywały się też na Kępie Ośnickiej, ale przeważnie zimą, ponieważ latem gospodarze mieli w bród roboty w polu i w obejściu. Gdy nadchodziła zima i rzeka zamarzała, wówczas tworzył
się biały most łączący osadę z wyspą. Wówczas mieszkańcy Gmur i osadnicy z wyspy robili drogę przez rzekę, czyścili ją z wystających brył lodu i chodzili na zabawy urządzane w domu u Stanisława Zycha. Od kiedy tylko sięgam pamięcią Gmurzanie albo jeździli łodzią na wyspę, albo chodzili po lodzie. Na Gmurach pozostało już niewiele z tych przedwojennych budynków, starych i drewnianych, które oparły się próbie czasu. Z wiekiem zacierają się ślady pamięci, ale wystarczy odrobina wyobraźni, by patrząc na te stare budynki zobaczyć jakie życie wiedli dawniej mieszkańcy nadwiślańskiej osady. Zachowało się jeszcze pięć przedwojennych drewnianych perełek, są to następujące domy: Wacława i Stanisławy Adamskich z 1920 roku, Franciszka Zalewskiego, syna Marianny i Andrzeja, zbudowany tuż przed wojną, Franciszka i Rozalii Motyków z 1931 roku, Wiktorii i Jana Sikorów z 1917 roku, Petroneli i Andrzeja Wierzbickich, zbudowany około roku 1900, obecnie najstarszy na Gmurach. Domy te są jeszcze w dobrym stanie i zamieszkane. Zuchwała i kapryśna Wisła to wielki i nieobliczalny żywioł. Zawsze taka była i dyktowała swoje prawa, z którymi Gmurzanie musieli się zmierzyć. Od czasu powstania zapory wodnej we Włocławku, rzeka spowolniła swój nurt, wypłyciło się jej dno tworząc liczne wysepki i mielizny. Po ulewnych deszczach lub wiosennych roztopach, rzeka nie mieściła się w swoim płytkim korycie, rozlewała się na boki zalewając nadwiślańską osadę. Jak gdyby mało trosk i kłopotów mieli Gmurzanie, to stale nękały ich powodzie. Nie wspominam o drobnych podtopieniach, lecz o dużych powodziach, kiedy to woda wdzierała się na posesje i do budynków mieszkalnych: w sierpniu 1960, czerwcu 1962, styczniu 1982, grudniu 1997, wiosną 1998, w 2006 z zatoru na Wiśle, zimą w sylwestra 2009, też z zatoru na Wiśle, wreszcie trzykrotna powódź w roku 2010. Praktycznie co roku rzeka wzbierała i widmo powodzi wisiało nad osadą. Rzeka stale dokuczała Gmurzanom, a najbardziej dawały się we znaki powodzie zimowe, te z zatorów na Wiśle.
84
Jolanta Michalska
Dzieci mieszkańców Gmur w piaskownicy, od lewej: Andrzej – syn Stanisławy Sobocińskiej, Ewa – córka Barbary Chrobocińskiej, Wojtek – syn Edwarda Adamskiego; fot. z archiwum domowego Bogusławy Szuniewicz.
W sierpniu 1960 roku, po obfitych opadach, Wisła wezbrała i zalała nie tylko Gmury, lecz także część Borowiczek położonych najniżej, nad samą rzeką, a także wagę cukrowni przy ujściu Słupianki do Wisły oraz budynki przy ulicy Pocztowej. W czerwcu 1962 roku Wisła wezbrała po obfitych opadach, zalała drogę na Gmurach i wdarła się do czterech najniżej położonych budynków mieszkalnych: Sikorów, Adamskich, Zalewskich i Matlęgów, a także do wszystkich obejść gospodarczych, zniszczyła posiane warzywa i posadzone na ogródku kartofle. Ziemniaki zgniły, rozchodziły się w ręku, cuchnęły i nie nadawany się nawet dla świniaków. Nocą 9-ego stycznia 1982 roku fala powodziowa z zatoru na Wiśle zalała całe Gmury. W niżej położonych domach woda sięgała dachów. Wówczas mieszkańcom z pomocą w ewakuacji pospieszyło wojsko. Inwentarz żywy, ten który jeszcze ocalał, umieszczono u pobliskich gospodarzy. Gmurzanie zostali przetransportowani amfibiami do szkoły w Borowiczkach. Przedwojenną, starą i lichą, glinianą lepiankę Andrzeja i Marianny Zalewskich powódź rozmyła, a rodzina przeprowadziła się do nowego, murowanego domu, jeszcze całkowicie niewyszykowanego. Tam też znaleźli schronienie inni mieszkańcy do czasu ewakuacji. Po powodzi z 1982 roku Gmurzanie na szesnaście lat odpoczęli od Wisły i jej kaprysów. Zdarzały się mniejsze lub większe podtopienia, ale dopiero w grudniu 1997 roku Wisła ponownie dała o sobie znać. Woda wdarła się do domów
najniżej położonych, w końcowym odcinku osady, tj. Sobocińskich, Adamskich i Matlęgów, a obejścia Kępczyńskich, Bangrowskich, Blochów, Rażewskiej i Stańczaka zostały zalane. Tylko centymetrów brakowały, by woda przelała się do ich domów. Woda niedługo opadła, ale za cztery miesiące, wiosną następnego roku (1998) rzeka znowu nas postraszyła. W czerwcu 2006 roku, po ulewnych deszczach, woda w Wiśle wezbrała, tzw. janówka wdarła się na posesje i do budynków mieszkalnych, w niżej położonym, końcowym odcinku Gmur. Woda z rzeki cofnęła się do rzeczki Rosicy, zalewając początek osady, dawną posesję Józefa i Stanisławy Kolczyńskich (obecnie Jana Politowskiego) oraz jedyną drogę dojazdową do osady. Jak zwykle samochody wyprowadzone zostały do centrum Borowiczek i zamienione na łodzie, które stanowiły wówczas jedyny środek transportu. Rzeka jest kapryśna i często wylewa na chwilę, po czym szybko cofa się, ale cały bałagan sprząta się długo, a domy i piwnice osusza się jeszcze dłużej. Tak też było i tym razem, woda weszła, narobiła szkody i zaraz wyszła. Z zatoru na Wiśle w sylwestra 2009 roku woda zalała całą ulicę Gmury i podeszła pod budynki mieszkalne, a przyzwyczajeni już do wybryków rzeki mieszkańcy z zapartym tchem śledzili jej poczynania i zadawali sobie pytanie, zaleje domy czy nie zaleje? Przecież jest zima i mróz na dworze, jak to osuszyć? Zamiast iść na bal sylwestrowy Gmurzanie chodzili i sprawdzali poziom wody. Dobrze, że tylko na tym się skończyło, rzeka jak gwałtownie wezbrała, tak też jej woda zaczęła szybko opadać, wtedy wszyscy odetchnęli z ulgą. Wówczas woda podeszła pod budynki mieszkalne, zalała drogę dojazdową od strony Rosicy i łąkę na Polożycach, gdzie znajduje się tablica wskazująca 628 kilometr Wisły. Ale dopiero w roku 2010 królowa naszych rzek pokazała na co ją stać. Domy mieszkalne położone poniżej koryta rzeki, w końcowym odcinku Gmur, zostały zalane aż trzykrotnie w ciągu jednego roku. Powódź przyszła najpierw na przełomie lutego i marca, z zatoru na Wiśle, a następnie, z powodu obfitych opadów, przy końcu maja i w końcu czerwca. Nie pamiętam, aby coś podobnego wcześniej miało miejsce. Woda zalewała budynki często, ale nie trzy razy, raz po raz w odstępach miesiąca. Tego nigdy przedtem tu nie było. Gdy tylko ludzie posprzątali i osuszyli domy, woda wchodziła ponownie i niszczyła ich dobytek. Wisła była, płynęła obok, lecz nie była obok. Ludzie osiedlali się, budowali nowe domy. Zabezpieczali się, badali teren, wypytywali gdzie lepiej, a Wisła postępowała i tak jak chciała, według własnej woli wylewała, wdzierała się do do-
Andrzej Wierzbicki na łódce; fot. z archiwum domowego Henryki Malinowskiej.
Naprawa sieci rybackiej; fot. z archiwum domowego Henryki Malinowskiej.
mów, nawet tam, gdzie nie miała prawa. Żywioł życia splatał się z żywiołem wielkiej rzeki, bardzo niezależnej, ale i ludzie na Gmurach byli niezależni, twardzi i zdecydowani. Ciągle przyglądali się Wiśle, ciągle ją obserwowali i nie uciekali od niej. Przyjmowali koleje losu, podejmując walkę z żywiołem silniejszym od nich samych. To Wisła im wszystko ustalała, dyktowała. To był główny zasadniczy nurt życia, zdobywania energii i siły na pokonywanie trudów, na kształtowanie charakterów, ludzkiej indywidualnej osobowości. Osadę Gmury zamieszkiwały następujące rodziny: Stanisława i Piotr Sikora, Stanisława i Władysław Sobocińscy, Stanisława i Wacław Adamscy, Jadwiga i Edward Adamscy, Marianna i Andrzej Zalewscy, Franciszek i Józefa Zalewscy, Helena i Marian Bangrowscy, Józef i Katarzyna Zawadzcy, Stanisława Rażewska, Józef i Czesława Matlęga, Jadwiga i Kazimierz Matlęga, Jan i Natalia Kolczyńscy, Kamila i Wacław Bloch, Wincenty i Leokadia Michalscy, Halina i Leszek Szymkowiak, Józef i Jadwiga Kozakiewicz, bezdzietne małżeństwo Jana i Wiktorii Sikorów, Lucyna i Henryk Stańczak, Ludwika i Adam Zych, Józefa i Wital Zych,
Marianna i Stanisław Zych, Petronela i Andrzej Wierzbiccy, Kazimierz i Barbara Wierzbiccy, Franciszek i Rozalia Motyka, Jan i Bożena Motyka, Honorata i Wacław Dąbkowscy, Genowefa i Stanisław Motyka, Mieczysław i Balbina Motyka, Zofia i Stefan Mioduscy, Anna i Stanisław Siwanowicz, Zofia Siwanowicz, Kazimierz i Genowefa Siwanowicz, Henryka i Henryk Kalinowscy, Janina i Antoni Paradowscy, Bronisława i Józef Chrobot, Halina i Marian Krych, Genowefa i Piotr Gomułka, Jan i Zofia Gomułka, Rozalia i Gerard Niedzielak, Wanda i Stanisław Sikora, Waldek Sikora, Barbara i Ryszard Schneider, Franciszka i Stanisław Motyka, Henryka i Stefan Motyka, Stefan i Irena Siwanowicz, Zofia i Stanisław Siwanowicz, Władysław i Konstancja Mioduscy, Irena i Władysław Mioduscy, Natalia i Bronisław Markiewicz, Elżbieta i Władysław Reczulscy, Henryka i Stanisław Borowscy, Stanisława i Józef Kolczyńscy, Stefania i Eugeniusz Grabowscy, Tadeusz i Rozalia Grabowscy, Wiesław i Ewa Grabowscy, Celina i Kazimierz Motyka, Henryk i Mieczysława Motyka. Niewielka nadwiślańska osada rybacka Gmury w 1982 roku została przekształcona w ulicę o tej samej nazwie i przy-
86
Jolanta Michalska
Zdjęcie bata, w środku Wacław Adamski z synem Edwardem; fot. z archiwum domowego Bogusławy Szuniewicz.
Cmentarz ewangelicki na Kępie Ośnickiej; fot. Michał Umiński, <uboot.bloog.pl>.
łączona administracyjnie do terenów miasta Płocka, stając się częścią dzielnicy Borowiczki. Reforma terytorialna i zmiany statusu nie wpłynęły zasadniczo na jej wygląd. Gmury ciągle bardziej przypominały i przypominają wieś niż miasto. Czas w miejscu nie stoi, zmienia się nasze życie, zmienia się świat, wszystko poszło w kierunku zmian. Na co dzień trudno jest nam dostrzec te zmiany, lecz patrząc na nie z perspektywy lat uświadamiamy sobie, jak bardzo wszystko się zmieniło, a przede wszystkim nasze życie.
Dziś Gmury w niczym nie przypominają dawnej nadwiślańskiej osady z małymi drewnianymi domkami, stale przybywają nowe, duże i murowane budynki, niepodobne do tych „na kurzej łapce”. Nie ma też śladu po wiklinowych płotach – nieodłącznym elemencie gmurzańskiego krajobrazu. Posesje mieszkańców otaczają metalowe ogrodzenia, w przydomowych ogródkach rosną przeróżne krzewy i kwitną kwiaty. Budynki w końcowym, najniżej położonym odcinku osady, zostały wzniesione na wysokich fundamentach, ze względu na wybryki naszej pięknej i kapryśnej Wisły, która dość często pokazuje mieszkańcom, na co ją stać. Droga przez Gmury, biegnąca wzdłuż Wisły, nie jest już taka wyboista i piaszczysta, została podwyższona o metr i równo wyłożona betonowymi płytami. Doprowadzono wszystkie media: prąd, gaz, wodę, kanalizację, internet. Zmienił się też charakter miejscowego środowiska naturalnego, tj. lasu, Kępy Ośnickiej i Wisły. Piaski za domem Kolczyńskich, rozciągające się od „osiedla pod olszynką”, aż do końca Grabówki, obecnie porasta las iglasty, z domieszką brzóz i wikliny. Las zasadzony po wojnie przez mieszkańców nadwiślańskiej osady, urósł i ma już około siedemdziesięciu lat, jest piękny, zielony i grzybny. Zuchwała i kapryśna Wisła od czasu powstania zapory wodnej we Włocławku spowolniła swój nurt, a rzeka rozlewa się na boki niczym Amazonka, zalewając nadwiślańską osadę i Kępę Ośnicką. Nawet ciekawa i malownicza wyspa, leżąca w jej zakolu, o długiej i bogatej historii, po wysiedleniu z niej ostatnich osadników, opustoszała całkowicie. Tylko mały cmentarz ewangelicki, pozostałości podmurówek z domów mieszkalnych, stare piwnice i studnie oraz wierzby posadzone równo w rzędzie przy drodze biegnącej przez środek Kępy Ośnickiej świadczą o tym, iż kiedyś wyspa miała swoich mieszkańców i tętniła życiem. Obecnie jej część użytkowana jest przez jednego gospodarza, który hoduje tam zwierzęta. Wyspa stała się rezerwatem dzikiej przyrody i ostoją dla wielu gatunków ptaków i zwierząt. Ostatnio na wyspie pojawiły się czaple białe i orły bieliki. Gmury to wyjątkowe miejsce na Mazowszu, wyjątkowe poprzez piękno przyrody, piękno i grozę Wisły, piękno i siłę ludzkich charakterów. Osada przeszła niesamowitą metamorfozę. Całkowicie zmieniła swój wygląd. O dawnych czasach świadczy tylko kilka ocalałych starych budynków mieszkalnych, których nie pokonał czas i ciągłe powodzie nękające nadwiślańską osadę. Gmury należą do obszaru objętego programem Natura 2000.
Powódź na Gmurach w 2010 r.; fot. z archiwum domowego autorki.
Widok zamarzniętej Wisły od strony Gmur; fot. z archiwum domowego autorki.
Widok Kępy Ośnickiej od strony Gmur; fot. z archiwum domowego autorki.
Współczesne Gmury; fot. z archiwum domowego Zofii Kwiatkowskiej.
88
Sławomir Gajewski
Z żałobnej karty. Andrzej „Bobola” Muszalski 1942-2018 Gdy myślę o Andrzeju, pojawia się kilka kadrów dojrzałego już wiekiem człowieka z króciutką siwizną włosów i z okularami na nosie. Zawsze patrzył Ci prosto w oczy, mówił i jednocześnie słuchał. Był wciąż młody, pełen marzeń i wielorakich pasji. W przeciwieństwie do wielu dzisiejszych młodych ludzi, nie był zmęczony życiem… Widzę oczami wyobraźni człowieka kroczącego różnymi ścieżkami, uczącego się, a kiedy trzeba przyjmującego z godnością kuksańce losu. Oczywiście wiedział, że można iść tylko jedną z nich, ale był zbyt ciekawski, by nie spróbować patrzeć ciut dalej, za horyzont. Dlatego obcy był Mu pesymizm, wierzył, że znajdzie swój szlak, którego nigdy już nie zdradzi. Andrzeja poznałem na jednym z licznych spotkań członków i sympatyków Stowarzyszenia Tradytor. Zapewne było to gdzieś w terenie, na wycieczce krajoznawczej pośród zabytkowych kościółków, militarnych ciekawostek albo w lesie. Jak to u niespokojnych duchów, łaknących przygód i wiedzy. Należał do osób nader komunikatywnych, wręcz lgnął do ludzi, do rozmów, z których wywiązywała się z czasem koleżeńska zażyłość. Ta jego miła cecha sprawiała, że był lubiany. Niekiedy podczas zażartych dyskusji i sporów intelektualnych, jego śmiech z nutką ironii rozładowywały atmosferę, tym bardziej, że Andrzej nie obstawał uparcie przy swoich, jak mniemam, słusznych racjach. W październiku 2012 roku jechaliśmy autem „Boboli” na uroczystości poświęcenia figurki świętego Wawrzyńca w Starym Piastowie w powiecie sierpeckim. Nasz kolega „Thomas” Tomek Kowalski mocno się zaangażował w odrestaurowanie owej figurki, więc chcieliśmy sprawić mu przyjemność i być na miejscu wydarzenia. Pamiętam ten dzień dobrze, był ciepły i słoneczny, więc korzystaliśmy z okazji i dużo fotografowaliśmy. Wtenczas, na drodze, groźny nawis cienia dał Andrzejowi o sobie znać. Jakiś rodzaj przestrachu, chwilka nieuwagi spowodowały, że kierujący nagle zahamował, by uniknąć zjechania do przydrożnego rowu. Musieliśmy podjechać na plac przed kościołem w Gozdowie, ponieważ Andrzej chciał odpocząć i ukoić nerwy. Wtedy mi wyznał, że coś niedobrego się dzieje. Kiedy człowiek zdaje sobie sprawę z ograniczeń własnego ciała, zaczyna za czymś gonić. Pragnie przeskoczyć coś co jest ponad jego możliwości i żyć ułudą. Andrzej wzniósł się ponad to, i zaakceptował, że tak nie wolno. Z pewnością było Mu z tym źle. Do dziś podziwiam ten heroiczny akt odwagi. Można rzec, że Andrzej „Bobola” Muszalski należał do osób nietuzinkowych. Wciąż nas zaskakiwał. Jego wszech-
Ojciec z dziećmi; zbiory rodzinne.
stronne zainteresowania wzajemnie się uzupełniały, tworząc interesującą całość. Poszukiwania genealogiczne zawiodły Go do zacnej heraldyki, której poddał się całkowicie, angażując warsztat badawczy i wiele lat życia. Dzięki żyłce regionalisty stworzył Herbarz biskupów płockich. Autor opisał w nim, skatalogował i obfotografował biskupie herbarze znajdujące się w płockiej bazylice katedralnej. Uważny obserwator z pewnością wie, gdzie w świątyni można je podziwiać. Wielka szkoda, że do dnia dzisiejszego nikt nie pokusił się o wydanie tej pracy w formie publikacji książkowej. Andrzej bardzo tego pragnął. Kolejnym talentem naszego Kolegi było literackie pióro. Pokłosiem tego samospełnienia było uczestnictwo Andrzeja w ogólnopolskim konkursie na utwór lite-
89 racki o Płocku, ogłoszony przed laty przez Płocką Galerię Sztuki. Opowiadanie pt. Zapomniany hejnał dopuszczono do druku i wydano w książce zatytułowanej Gwiazdy w Wiśle, zawierającej baśnie i legendy o Płocku. Z tego, co wiem cieszyła się ona popularnością wśród czytelników. Jestem szczęśliwym posiadaczem tego wydawnictwa, otrzymanego wraz z odręczną dedykacją Kolegi. Kto znał „Bobolę” ten wie, że nasz Przyjaciel lubił dzielić się z innymi swoimi radościami. Może było w tym coś z próżności, ale któż z nas jej w sobie nie nosi? Na swój sympatyczny sposób było to urocze. On sam cenił tę naszą wyrozumiałość. Zapewne tylko wąskie grono znajomych wiedziało, że Andrzej należy do wybitnych znawców grafiki niemieckiego ekspresjonizmu z lat 1905-1923. Ten awangardowy nurt sztuki święcił w Niemczech triumfy do czasu przejęcia władzy przez hitlerowców. Twórców z tego kręgu wpisano potem na listę tzw. artystów zdegenerowanych. W lipcu 2012 roku na wernisażu w Płockiej Galerii Sztuki otwarto w „Galerii kreska” ekspozycję kilkunastu oryginalnych prac awangardzistów. Andrzej w mistrzowski wręcz sposób przybliżył mi historię i tragizm wielu twórców, czego wysłuchałem z otwartą buzią. Przyznam, że tamtego dnia ujrzałem zupełnie innego Przyjaciela, uwrażliwionego na piękno sztuki, zadumanego w ciszy przed każdą pracą wiszącą na ścianach galerii… Andrzej „Bobola” Muszalski jest ważną postacią dla „Naszych Korzeni”. Jako autor wielu tekstów do naszego periodyku wyróżniał się sumiennością, i – co raczej należy do rzadkości – miał zawsze kilka artykułów w zapasie. Wiem doskonale, że przeżywał każdą publikację. Podczas opracowywania artykułu o pani Marii Biernat, pierwszej dyrektorce „płockich Igiełek” zamartwiał się o treść merytoryczną oraz jakość zdjęć. Wciąż pytał, czy Naczelny będzie zadowolony, czy podoła jego oczekiwaniom. A nade wszystko, czy tekst zaciekawi naszych Czytelników. Taka postawa zasługiwała na uznanie. Podczas uroczystej promocji 8. numeru „Naszych Korzeni” Andrzej został uhonorowany medalem Muzeum Mazowieckiego w Płocku. Jest on przyznawany osobom zasłużonym w sferze badań regionalnych, szczególnie zaś za poświęcenie na rzecz muzeum oraz nauki. W jednym z ostatnich e-maili do mnie napisał: Informacja o „korzonkach” pokrzepiła mnie, bo nie mogę doczekać się NK i spotkania znajomych. Wzruszyłem się, czytając deklarację wsparcia mnie, za co serdecznie dziękuję. Przyjaciół poznaje się w biedzie! Szczęśliwie moje choróbska potrzebują lekarzy i leków, których mam za wiele. Pomyśl, czy są możliwe nasze spotkania na pogaduchy u mnie, i u ciebie w domu?. Podczas jednej z wizyt u Andrzeja byłem świadkiem wzruszającej sceny. Małżonkowie Muszalscy lubili się mię-
dzy sobą niekiedy przekomarzać. Pani Sylwia, jak zawsze cichutka i w cieniu męża, nagle się wzburzyła, strofując go za to, że znowu zapomniał wziąć leki i „miga się” od leczenia.
Andrzej z córką Kamilą na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, lata 1979-1980; zbiory Kamili Muszalskiej.
Andrzej z synem Sergiuszem; zbiory Kamili Muszalskiej.
90
Sławomir Gajewski
Słynny „maluch” Andrzeja podczas podróży z rodziną; zbiory Kamili Muszalskiej.
Brał na grzbiet plecak i z rodziną odwiedzał polskie góry, jak i nasz Bałtyk. Wędrowano przed siebie, poznając lokalną historię i piękno ojczystej przyrody. Wspaniały przykład wychowywania dzieci. Za każdym razem, kiedy ja pakuję swój plecak i wyjeżdżam rowerem na wyprawy przyrodnicze zabieram ze sobą radziecki monokular otrzymany od Andrzeja w prezencie. Jest wciąż ze mną. Służy mi do dziś, jest bardzo poręcznym przyrządem optycznym do obserwacji ptaków i zwierząt. Andrzej ulitował się nade mną kiedy dowiedział się, że zgubiłem swoją lornetkę, a na nową wtedy nie było mnie stać. Cały Andrzej. Nasz Kolega wiedział, że odchodzi. Znosił to jakoś godnie i bez skarg. W dniu, kiedy otrzymał wspomniany medal, przyszedł na galę ponad godzinę wcześniej. Siedział w pustej auli, wpatrzony w wyświetloną na ekranie okładkę 8. numeru naszego czasopisma. Nikt z pracowników muzeum nawet nie ośmielił się Andrzeja wyprosić, bo dobrze Go znano. Gdy zadzwoniłem z pytaniem gdzie jest, odpowiedział, że czeka na promocję „korzonków”. Chciał zobaczyć przyjaciół i w końcu pogadać. O medalu nic nie wiedział. Nasz Kolega odszedł 15 maja 2018 roku, w wigilię swojego patrona, polskiego świętego Andrzeja Boboli, którego tak podziwiał. Zdaję sobie sprawę, że to moje subiektywne wspomnienie o Andrzeju „Boboli” Muszalskim może zawierać pewne nieścisłości, a nawet przeinaczenia. Z góry za ten fakt przepraszam, ale zapamiętałem je tak, jak opisałem. Andrzej na pewno mi wybaczy. PS Wykaz publikacji Andrzeja „Boboli” Muszalskiego w „Naszych Korzeniach”:
Andrzej zapewne nie był tego pewny. Już miał luki w pamięci. Wówczas mąż podszedł do żony i objął, delikatnie całując. Pomyślałem: tak postępuje prawdziwy facet. To było absolutnie spontaniczne. W rodzinie Muszalskich często bywało wesoło. Jak wspomina córka Kamila: Tato uczył mnie zbierać grzyby naprowadzając mnie tak, że to ja odnajdywałam i zrywałam podgrzybka, czy prawdziwka. Pamiętam też, jak jadąc autem przez pola kazał nam z bratem wdychać smrodek naturalny dobiegający z pól i wyjaśniając przy tym „bo w domu tego nie macie!”. W turystyce Andrzej miał duszę obieżyświata. Spanie na dziko pod namiotem nie było dlań czymś nadzwyczajnym.
1. Relikwiarz świętego Andrzeja Boboli, nr 2, czerwiec 2012, s. 16-17. 2. Józef Oksiński – powstaniec styczniowy, nr 3, grudzień 2012, s. 36-37. 3. Pułkownik Gugenmus i jego herb. Heraldyczne odkrycie na płockiej nekropolii, nr 4, czerwiec 2013, s. 22-24. 4. Gotyckie korzenie podpłockiej świątyni, nr 6, czerwiec 2014, s. 25-28. 5. Płockie witraże księdza Kiliana, nr 7, grudzień 2014, s. 78-82. 6. Maria Biernat – założycielka płockich Igiełek, nr 8, czerwiec 2015, s. 67-69. 7. W poszukiwaniu ujścia rzeki Brzeźnicy, nr 10, czerwiec 2016, s. 80.
Andrzej z żoną Sylwią; zbiory rodzinne.
Andrzej podczas gali „Naszych Korzeni” z przyjaciółmi z Tradytora; fot. S. Gajewski.
Podczas wystawy prac Feliksa Tuszyńskiego; zbiory Kamili Muszalskiej.
Andrzej z książką, w której zamieszczono Jego tekst o Płocku; zbiory Kamili Muszalskiej.
92
Zdzisław Leszczyński Ciekawy nabytek muzeum w Wyszogrodzie
Do Muzeum Wisły Środkowej i Ziemi Wyszogrodzkiej w Wyszogrodzie, oddziału MMP, trafił niezwykły zabytek związany z działaniami podejmowanymi w II Rzeczypospolitej, mającymi przygotować młodzież do służby wojskowej i obrony kraju, oraz z walkami prowadzonymi w ostatniej fazie bitwy nad Bzurą. Jest nim puchar będący doroczną nagrodą przechodnią starosty szubińskiego dla triumfatorów w zawodach sportowych organizowanych z okazji Powiatowego Święta Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego (WFiPW). Na trofeum znajdują się wygrawerowane nazwy zwycięskich zespołów zawodów z lat 1929-1934. Od 1919 roku, po usunięciu przez powstańców wielkopolskich władz pruskich z ziemi szubińskiej, Szubin był miastem powiatowym należącym do województwa poznańskiego, a od roku 1938 – pomorskiego. Raz w roku, w lecie, organizowano tam pod patronatem starosty, Powiatowe Święto WFiWO. Zdobyte dyplomy i puchary przechowywano zapewne w świetlicach kompani Przysposobienia Wojskowego w szkołach, albo w jednostkach wojskowych, którym organizacyjnie podlegały bataliony Obrony Narodowej (ON). Gdy wybuchła II wojna światowa, wyruszający na front żołnierze jednej z kompanii Obrony Narodowej z powiatu szubińskiego zabrali z sobą cenne pamiątki, wśród nich omawiany puchar. A oto jego historia. W wydanej z okazji dziesięciolecia odzyskania niepodległości publikacji pt. „Dziesięciolecie Polski Odrodzonej. Księga pamiątkowa 1918-1928”, dr Eugeniusz Piasecki we wstępie do działu „Kultura Fizyczna” napisał: Jesteśmy narodem, który pierwszy w Europie, wiekopomnymi ustawami Komisji Edukacji Narodowej, wskrzesił starogrecką zasadę obowiązkowych ćwiczeń ciała dla ogółu dziatwy i młodzieży. Rozbiory brutalnie przerwały ciągłość tej chlubnej tradycji. Lecz korzenie jej przetrwały pod ziemią i wypuściły nowe pędy, gdy tylko ucisk zelżał w jednym z zaborów. Sześćdziesiąt lat temu z górą, we Lwowie powstaje pierwszy „Sokół” – jedyna na długie lata ostoja idei odrodzenia Narodu przez pielęgnowanie tężyzny fizycznej i moralnej1. Zakończenie działań wojennych i przejście na pokojową organizację wojska tworzyło potrzebę uregulowania spraw związanych z prowadzeniem przysposobienia wojskowego. Początkowo władze traktowały harcerstwo jako jedyną bazę prowadzenia tego rodzaju działań. W latach następnych pracę w tym kierunku prowadziły Związki Sokole i reaktywowany Związek Strzelecki. Rozwój stowarzyszeń podejmujących 1. Dziesięciolecie Polski Odrodzonej. Księga pamiątkowa 1918-1928, Kraków-Warszawa 1928, s. 841.
działalność w zakresie przygotowania do służby wojskowej spowodował powołanie przy Oddziale II Sztabu Generalnego, w marcu 1920 roku, Wydziału Stowarzyszeń Wojskowo-Wychowawczych. Jego zadaniem było sporządzenie ewidencji i objęcie kontrolą wszystkich organizacji prowadzących działalność w dziedzinie wychowania fizyczno-wojskowego. Stopniowo, w zależności od posiadanej bazy, wprowadzano wychowanie fizyczne w szkołach. W dniu 10 lutego 1922 roku ukazał się okólnik Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego zapowiadający organizację na terenie szkół ćwiczeń z zakresu przysposobienia wojskowego.2 Podkreślano, że w organizacjach działających pod opieką wojska i korzystających z jego poparcia należy realizować w pierwszym rzędzie wychowanie fizyczne i obywatelskie. W tym samym czasie z inspiracji władz wojskowych powstały pierwsze Miejskie Komitety Wychowania Fizycznego, m.in. w Inowrocławiu i Bydgoszczy. Duży wpływ na rozszerzanie działań w tym kierunku miał przewrót majowy w 1926 roku i dojście do władzy obozu legionowego skupionego wokół marszałka Józefa Piłsudskiego. W dniu 28 stycznia 1927 roku rozporządzeniem Rady Ministrów powołany został Państwowy Urząd Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego (PUWFiPW), który stał się naczelnym organem kierującym wychowaniem fizycznym i przysposobieniem wojskowym. Na szczeblach wojewódzkich, powiatowych i miejskich tworzono odpowiednie komitety WFiPW, a na ich czele stanęli wojewodowie i starostowie. Podstawową jednostką Przysposobienia Wojskowego była drużyna licząca 9-17 osób, z kolei 2-5 drużyn tworzyło pluton, a 3-5 plutonów tworzyło kompanie Przysposobienia Wojskowego. Związków wyższego szczebla nie tworzono. Na terenach szkół organizowano Hufce Szkolne Przysposobienia Wojskowego. W 1937 roku przysposobienie wojskowe stało się przedmiotem obowiązkowym we wszystkich liceach i na wszystkich uczelniach. Nauka tego przedmiotu trwała dwa lata. W późniejszym okresie podejmowano próby organizowania gminnych komitetów wychowania fizycznego i przysposobienia wojskowego.3 2. Okólnik Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego w sprawie przysposobienia wojskowego młodzieży z 10 II 1922 r. (L. 12/II), Dz. Urz. MWRiOP, nr 13 (82) z 16 IV 1922 r., poz. 128. 3. E. Małolepszy, Działalność Powiatowego Komitetu Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego w Wieluniu w latach 1927-1939 w zakresie propagowania kultury fizycznej na wsi, „Prace Naukowe Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Częstochowie”, seria: Kultura, 2001, z. 4, s. 32.
93
Wygrawerowane napisy na czaszy pucharu; fot. Z. Leszczyński. Puchar przekazany w 2019 r. do Muzeum Wisły Środkowej i Ziemi Wyszogrodzkiej w Wyszogrodzie; fot. Z. Leszczyński.
W kwietniu 1928 roku powołano do życia, w każdym Dowództwie Okręgów Korpusów, Okręgowy Urząd Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego, podporządkowany PUWFiPW.4 Wedle wytycznych ministerialnych praca przysposobienia wojskowego i wychowania fizycznego miała za zadanie wyrobienie tęgich fizycznie i silnych moralnie oraz duchowo obywateli, którzy w czasie pokoju będą z pożytkiem pracować dla Ojczyzny, a w czasie wojny potrafią skutecznie jej bronić. Cel ten realizowano m.in. poprzez organizację zawodów sportowych, a podsumowania rocznej pracy dokonywano w czasie dorocznego święta WFiPW. Także do starosty szubińskiego, jako szefa powiatowego komitetu WFiPW, należało podejmowanie różnorakich działań, a następnie – dokonanie ich podsumowania w czasie Powiatowego Święta Przysposobienia Wojskowego i Wychowania Fizycznego. W powiecie szubińskim obchody święta organizowano kolejno w następujących miastach powiatu: Łabiszyn, Kcynia, Barcin. Znajdowały się tam stadiony i odpowiednia baza. Na ich program składały się różne konkurencje, mianowicie strzelanie, koszykówka, pięciobój, biegi, rzuty dyskiem i oszczepem, skoki, walka na bagnety, a nawet boks. W organizacji święta pomagali miejscowi sponsorzy: 4. L. Szymański, Kultura fizyczna w polityce II Rzeczypospolitej, Wrocław 1995, s. 28.
Fabryka Wapna i Cementu w Piechocinie, zakłady z Inowrocławia i Bydgoszczy oraz osoby indywidualne. Lokalna prasa szeroko komentowała ich przebieg. Jedną z wręczanych wtedy nagród był wspomniany puchar, na którym od roku 1929 grawerowano kolejnych zwycięzców. Ostatnim z nich, w 1934 roku, była 12 kompania ZS Wapienno. Tego roku Powiatowe Święto PW i WF odbyło się w Barcinie. Przygotowania do niego rozpoczęły się w sobotę 9 czerwca. Do miasta zaczęły przybywać zespoły zawodników z wszystkich stron powiatu szubińskiego. Jeszcze w tym dniu przeprowadzono „przedboje” lekkoatletyczne, a ponadto marsz I Kadrowej na 25 kilometrów, dla uczczenia tzw. Kadrówki, która dała początek Legionom Polskim i w efekcie przyczyniła się do odzyskania niepodległości w 1918 roku. Wieczorem, przy pochodniach, komendant Hufca Harcerskiego z Szubina odebrał przyrzeczenia harcerskie. Po odśpiewaniu Roty i pieśni Wszystkie nasze dzienne sprawy zgromadzeni udali się do swych namiotów rozłożonych przy boisku PW. W niedzielę 10 czerwca, wczesnym rankiem, oddziały PW zgromadziły się na rynku w Barcinie. Jako pierwsza przybyła samochodem PW orkiestra Zakładu Wychowawczego w Szubinie, przywożąc prowiant dla swoich zawodników, będących już od soboty w Barcinie. Był to wielki kosz z chlebem i konewka kawy. Następnie orkiestra przeszła ulicami Barcina grając pobudkę. O godzinie 9.30 na placu przed Magistratem
94
Zdzisław Leszczyński
Scena z kampanii wrześniowej 1939 r. W podobnych okolicznościach został znaleziony puchar.
zaczęły się gromadzić oddziały PW z Szubina, Kcyni, Łabiszyna, Barcina, Rynarzewa i Mamlicza, oddziały strzelczyń z Turu, Królikowa i Rynarzewa, harcerze z Kcyni, Łabiszyna i Barcina, członkowie Sokoła z Piechocina oraz drużyna ratownictwa sanitarnego z Szubina. Wśród gości pojawili się: starosta powiatu szubińskiego Józef Dąbrowski, przewodniczący Komitetu Powiatowego PW dyrektor Kwiatkowski z Wapienna, major Jabłoński z 62 pp. z Bydgoszczy, dyrektorowa Namysłowska z Piechocina, burmistrz Barcina Piotrowski, burmistrz Łabiszyna Hauptmann, burmistrz Kcyni Sołtan, burmistrz Rynarzewa Tomaszewski, burmistrz Szubina Budziński. Po odebraniu przez majora Jabłońskiego raportu, uformowano pochód, który przeszedł do kościoła parafialnego. Po nabożeństwie odbyła się defilada przed starostą, władzami wojskowymi i samorządowymi. W drugim szeregu szły konne oddziały przysposobienia wojskowego, oddziały Związku Strzeleckiego i harcerze. W defiladzie w 1934 roku wzięło udział ok. 1500 osób. Następnie zebrani przeszli na boisko sportowe PW w Barcinie, przygotowane na tę okazję przez dyrektora Kwiatkowskiego z Wapienna. Zakład z Wapienna ustawił też kuchnie polowe z grochówką żołnierską, dobrze okraszoną, dla wszystkich zebranych. Po wywieszeniu flagi państwowej i odegraniu hymnu narodowego, około godziny 14.00, rozpoczęły się zawody sportowe, do których przystąpiło około 400 zawodników. Zawodami kierował sędzia – sierżant 62 pp. Żakowski. Zawody zakończyły się o godzinie 20.00, po czym nastąpiło wręczenie nagród przez starostę J. Dąbrowskiego. Wśród nich znajdował się posrebrzany puchar będący Nagrodą Przechodnią
w sztafecie olimpijskiej 100 x 200 x 400 x 800.5 W 1934 roku zwyciężyła 12 kompania ZS Wapienno w składzie: Sobczak, J. Wójciński, E. Wójciński, M. Ciesielski. I to właśnie ona widnieje na omawianym pucharze jako ostatnia z nagrodzonych drużyn.6 Wielu uczestników PW z powiatu szubińskiego wstąpiło później do formujących się od 1937 roku batalionów Obrony Narodowej – formacji przeznaczonej do działań pomocniczych. Służba w tych oddziałach odbywała się według zasad armii terytorialnej, pełnili ją ochotnicy narodowości polskiej (nie objęci powszechnym poborem), ponadto rezerwiści bez przydziału i osoby bezrobotne. Żołnierze ci przechowywali swoje mundury w miejscu zamieszkania, zaś broń i pozostałe wyposażenie zostawiali na najbliższym posterunku Policji Państwowej, bądź w najbliższej jednostce wojskowej. W czasie ćwiczeń używali ubrań cywilnych, a podczas uroczystości strojów regionalnych. W połowie sierpnia 1937 roku sformowano kcyński batalion ON, podlegający 62 pp. z Bydgoszczy, którego koszary znajdowały się przy ul. Warszawskiej. W skład oddziału wchodziły cztery kompanie: „Kcynia”, „Żnin”, „Szubin” i „Chodzież’. Wiosną 1939 roku batalion przeorganizowano na typ II. W tym samym czasie brygada, której batalion podlegał, zmieniła nazwę na „Chełmińska Brygada ON”. Skład batalionu „Kcynia” to: 6 oficerów, 126 podoficerów, 418 strzelców (razem 560 osób). Uzbrojenie stanowiły: pistolety – 28 sztuk, karabiny i karabinki – 499, ręczne karabiny maszynowe – 9, ciężkie karabiny maszynowe – 3, granatniki kaliber 46 mm – 6, moździerz (Stokes-Brandt) kalibru 81 mm – 1, rowery – 22, motocykle – 4, samochód – 1, konie – 40, wozy taborowe – 22, kuchnie polowe – 3. We wrześniu 1939 roku batalion, wraz z Armią Pomorze, wziął udział w walkach nad Bzurą w okolicy Płocka. 15 września utworzył, wraz z batalionem ON „Bydgoszcz”, zgrupowanie pod dowództwem mjr. Gawrońskiego, które zajęło pozycje Iłów - Stare Budy. W nocy 15/16 września był pod Iłowem, a następnego dnia, w wyniku silnego niemieckiego ostrzału artyleryjskiego i ataku lotnictwa, został prawie doszczętnie zniszczony. Tylko nielicznym udało się przedrzeć do Warszawy. Jak wspominają mieszkańcy ziemi wyszogrodzkiej, lewy brzeg Wisły był zasłany porzuconym sprzętem i rozbitymi taborami. Zapewne wśród nich został znaleziony puchar, który przetrwał do naszych dni i trafił do wyszogrodzkiego muzeum. 5. „Orędownik Powiatu Szubińskiego”, R. 15, 1934, nr 47, s. 236. 6. „Orędownik Powiatu Szubińskiego”, R. 15, 1934, nr 51, s. 241.
Dokument
A. N., Kronika. Płock, 31 grudnia 1875 r.
„Korrespondent Płocki”, R. 1, nr 2 z 26 grudnia 1875 / 7 stycznia 1876, s. 1-2. W gruzach zamku książąt Mazowieckich 1824 roku odsłoniętą została dawna studnia, w której znaleziono pieniądze z epoki Zygmunta Augusta i Batorego, zaś w okopach proboszczewickich włościanie odkopali czary z pieniędzmi w liczbie 1,000 przeszło sztuk, pomiędzy któremi znajdowały się monety angielskie i duńskie z X w. Towarzystwo Naukowe Płockie w osobie profesora Borowicza zajęło się opisem i odrysowaniem tych antykwaryów i sam fakt podawało do wiadomości ogółu. Kurjer Warszawski wydrukował w tej materii swoje komentarze, twierdząc iż odkryty skarb dowodzi, że ziemia dawnych Słowian, przez handel znajoma Europie całej, mieści w łonie swojem zabytki starożytności, nie tylko własne, ale i obcych narodów. W 1825 r. Towarzystwo korzystało z uroczystości przeniesienia zwłok Władysława Hermana i Bolesława Krzywoustego, oraz jednocześnie z takową posiedzenie swoje odbyło, celem uświetnienia onego większą ilością członków; do składu stowarzyszenia należeli wówczas: Adrian Krzyżanowski, Józef Muczkowski i Trojański, obydwaj z Poznania, Welkie, Żdżarski, i wreszcie młoda literatka Marianna Stryińska z Litwy. W sprawozdaniu przed publicznością z tegoż roku czytamy, że wykopaliska z rozmaitych stron Płockiej ziemi posłano Lelewelowi do oceny. W roku następnym nad Narwią, we wsi Tuchlinie ekonomii Brok w obwodzie pułtuskim, znaleziono pieniądze Wespazjana. Od 1820 r. Płock zaczął rozwijać się intelektualnie. Karol Kulig założył tu drukarnię. Pisma periodyczne warszawskie do tego czasu grubym pokrywały milczeniem sprawy Płocka, jakkolwiek mieszkańcy tutejsi zasilali je prenumeratą a nawet własnymi pracami (np. Zaleszczyński). Odtąd zaczynamy spotykać coraz częstsze w nich wzmianki o Płocku. Kulig
drukując pracę Olszowskiego dotyczącą prawa cywilnego, bajki Jachowicza, przypowieści Szmidta, dzieła Żdżarskiego w 3-ech tomach i wiele innych, obudził ruch umysłowy. Kiedy dzienniki wychodziły jedynie w Warszawie, a w małej liczbie w Krakowie, Poznaniu, Wilnie, oraz jeden w Połocku, stanął na wspólnem polu do tej pracy Płock z pismem dwutygodniowym pt. „Dziedzilija”. Gazety warszawskie opublikowały o tem z inicjatywy Kuliga, podając program tego pisma, które miało wychodzić dwa razy na miesiąc od 1. VII. 1824 r. Pismo to wszakże w ciągu roku skonało. Trwalszy wpływ na rozwój kultury miało gimnazjum. Profesorem literatury był tu w początkach XIX w. Szwejkowski, następnie rektor Uniwersytetu Warszawskiego. Wychodzili z tutejszej szkoły ludzie z wybornymi podstawami do nauki dalszej, jak: Sumiński Leopold i Karwoski filolodzy, Rogiński Kazimierz matematyk, wreszcie Gustaw Zieliński, znakomity autor Kirgiza i chluba literatury naszej językoznawczej Malinowski, obecnie proboszcz w diecezji gnieźnieńskiej. Towarzystwo Naukowe założone w 1820 r. połączyło ludzi myślących w celach pracy wspólnej oraz wspomagania uczniów niezamożnych a pragnących się kształcić. Czynny członek towarzystwa, Gawarecki, zajął się opisem topograficznym i historycznym części Województwa. Rezultatem były monografie Płockie, Wyszogrodu i ziemi Lipnowskiej. Towarzystwo utworzyło bibliotekę i muzea nauk przyrodniczych, które dotąd przy Gimnazjum znajdują się. Płock podczas urzędowania Kobylińskiego miał sposobność uzyskać znaczenie miasta przemysłowego, agenci bowiem wielkich wyrobni tkackich w Niemczech przybyli tu z propozycją założenia fabryk. Projekty nie doszły do skutku, zyskały na tym Łódź i Zgierz, a Płock za to od germanizmu się uchronił.
Rozwiązania prosimy przysyłać na kartkach pocztowych pod adresem redakcji do 30 kwietnia 2020 roku. Wśród czytelników, którzy nadeślą prawidłowe rozwiązania, rozlosujemy nagrody książkowe.
Rozwiązanie fotozagadki nr 15 (z grudnia 2018): kościół parafialny pw. Najświętszego Serca Jezusowego w Płocku-Imielnicy. Nagrodę książkową wylosowała Irena Tomczyk z Płocka. Gratulujemy, nagrodę prześlemy pocztą.
Fotozagadka 16
Prosimy podać jaki obiekt przedstawia fotografia i gdzie się on znajduje.
96 Przegląd dawnej prasy płockiej
rok 1885 Przygotowała Katarzyna Stołoska-Fuz
Z sądów. Podjęta przez prezesów niektórych sądów okręgowych kwestya, czy należy wzywać izraelitów w soboty i ich dni świąteczne do sądów, rozstrzygnięta została twierdząco. nr 13, 1/13 lutego 1885 (piątek), s. 1. Duninowska fabryka cukru w tych dniach ukończyła tegoroczną kampanię przerobiwszy około 200,000 korcy buraków. Rezultaty fabrykacji są bardzo dobre, gdyż wydajność buraków byłą wyższą niż w kampanii zeszłorocznej. nr 13, 1/13 lutego 1885 (piątek), s. 2. Losy na loteryę. Od pewnego czasu, jeden z ważniejszych kantorów loteryi w mieście naszem, niemal wyłącznie się tym przemysłem zajmujący, nigdy do sprzedania nie ma losów; można natomiast zawsze znaleźć wszystkie losy z tego kantoru pochodzące u pewnego negocyanta śledzi i soli, posiadającego własny stragan na małym rynku. Ta manipulacya sprzedawania losów za pośrednictwem filii, przynosi kantorowi czystego zysku 33% gdyż za losy bierze – ceny stałe – po rs.16 do każdej klasy. Wielu ludzi wyzyskiwanych przez ten kantor skarżyło się nam i wyzysk sprawdziliśmy.[…] nr 16, 12/24 lutego 1885 (piątek), s. 1. Bazar. Sprzedaż w bazarze urządzonym przez Towarzystwo dobroczynności a wczoraj dopiero roztwartym świetnie idzie. Dziś cyfra otrzymanych pieniędzy za towary, do rs. 300 dosięgła, gotowizna zaś złożona jako ofiara wynosi około rs. 350 czyli razem dochód z tego źródła w dniu dzisiejszym uczynił już około rs. 650, a pozostaje jeszcze dzień jutrzejszy, i sporo towarów… nr 25, 15/27 marca 1885 (piątek), s. 1.
Książka do nabożeństwa znaleziona w tych dniach przez Rubina Temersohna, złożoną została do redakcji i jest do odebrania za udowodnieniem i złożeniem co łaska na tanią kuchnię. nr 29, 2/14 kwietnia 1885 (wtorek), s. 2. Wykopalisko. Na krótko przed świętami, przy kopaniu fundamentów pod nową plebanię przy kościele Farnym w Płocku natrafiono na 5-cio łokciowej głębokości na kilka urn. Pierwszą wydobyto zupełnie całą, a robotnik spostrzegłszy garnek, sądził, że z pieniędzmi, i takowy długi czas osłaniał ziemią, wyczekując sposobnej chwili, aby sam mógł znaleziony skarb posiąść, lecz srodze został rozczarowanym, bo zamiast pieniędzy, znalazły się kości. Wtenczas to w prostaczej zemście, uderzenie szpadlem jeszcze nie dokonało zniszczenia, aż dopiero ciskanemi kamieniami rozbili ją w kawałki. […] nr 32, 12/24 kwietnia 1885 (piątek), s. 1. Z Płocka do Sierpca od dni kilku kursują omnibusy. Komunikacya ta bardzo pożądaną była. Szkoda tylko, że nowe przedsiębiorstwo okrywa się pewnym rodzajem tajemniczości, nie ujawniając ani godzin rozkładu jazdy, ani… ceny za przejazd. To krycie światła pod korcem nie przystoi poważniejszemu przedsiębiorstwu, a w każdym razie jest niekorzystnem i niedogodnem dla publiczności. nr 32, 12/24 kwietnia 1885 (piątek), s. 1. Pożar. We wtorek około północy stróż chodzący na czatownicy straży ogniowej, spostrzegł dym gęsty wychodzący z domu śpichrza p. G. przy ulicy Piekarskiej położonego. Wczesny a jak zawsze energiczny i umiejętny ratunek naszej straży, i tym razem ochronił miasto od strasznej klęski pożaru. W razie nieopanowania na czas ognia, łatwo zniszczeniu ulec mógł cały jeden bok skweru ratuszowego, a nawet spichrze po drugiej stronie ulicy Piekarskiej położone. […] nr 34, 19 kwietnia/1 maja 1885 (piątek), s. 1.
Telefony w Płocku nie są już tak niedościgłym marzeniem, jak się wielu zdawać mogło. Dotąd urządzenie telefonów i eksploatacja ich w miastach dozwalaną była przez rząd wyłącznie przedsiębiorcom prywatnym, obecnie zaś powstał projekt, aby telefonową komunikacyę zaprowadzić w miastach administracyjnie na koszt rządu […] nr 34, 7/19 maja 1885 (wtorek), s. 1. Żegluga parowa. Dzisiaj rano przypłynął do przystani płockiej, nowy statek p. Fajansa, t.z. Kuryerski, który ma od dnia 1 czerwca codziennie kursować pomiędzy Warszawą i Płockiem. Rozkład jazdy ma być następujący: z Płocka ma wychodzić o godzinie 7-ej rano i stawać w Warszawie o 3-ej po południu, z Warszawy zaś wychodzić będzie o godzinie 9 ½ i w Płocku stanie między 2 a 3–ią po południu. Oprócz tego statku, będzie jeszcze kursował drugi statek także zwany Kuryerski i ten ma kursować nocą: wychodząc z Płocka wieczorem o godzinie 7-ej i w Warszawie stawać o 8-ej rano, z Warszawy zaś wyjdzie o g. 6-ej wieczorem i w Płocku stanie o 5-ej rano. Statek ten ma być oświetlony światłem elektrycznym. Kuryerskie statki mają tę wielką dogodność, że posiadają dwie obszerne kajuty, nie mające łączności jedna z drugą, to jest osobna kajuta dla pań a osobna dla mężczyzn; klasa zaś tylko jest jedna t.j. pierwsza. Statki powyższe zatrzymywać się tylko będą na stacyach: Wyszogród i Modlin. nr 34, 7/19 maja 1885 (wtorek), s. 1. Teatr. W ciągu paru przedstawień danych w teatrze naszym, p. Grabiński dowiódł, że w składzie swego towarzystwa posiada odpowiednie siły do wystawiania z powodzeniem komedyj i operetek. Pomimo to jednak, publiczność płocka szczególnie obojętną, a powiemy nawet – niechętną, okazała się dla sceny swojej, choć w tym roku, na przesycenie teatrem trudno byłoby wyrzekać. P. Grabiński zniechęcony tak niezasłużenie złem przyjęciem, niegościnny Płock zamierza opuścić. nr 40, 10/22 maja 1885 (piątek), s. 1. Połączenie poczty z telegrafem, prawnie już dawniej dokonane, faktycznie w tych dniach w Płocku nastąpiło. Stacya telegraficzna przeniesioną została do domu pocztowego przy rogu ulicy Więziennej i Dominikańskiej. nr 48, 7/19 czerwca 1885 (piątek), s. 1. Sposób oświetlenia latarni miejskich, od pewnego czasu ogólne wywołuje skargi. Większa część latarń, zaledwie małym płomykiem się pali, gasnąc kolejno w pierwszych godzinach wieczornych. Są ulice, na których około północy, żadna się już latarnia nie pali, na innych część większa dogasa. Ten stan zaniedbany oświetlenia, nie tylko jest mocno nieprzyjemnym, ale powoduje wypadki, niekiedy nawet niebezpieczne. Wreszcie miasto płaci za oświetlenie dobre, dla czego źle ma być oświetlanem? nr 49, 11/23 czerwca 1885 (wtorek), s. 1.
Powiększenie liczby stróżów nocnych. Zamiarem magistratu miasta jest powiększenie stróżów nocnych. Dotąd takowych posiadało miasto 13, wkrótce cyfra ta zmieni się na 27-m. Odpowiednie dyskusye nad tym przedmiotem przeprowadzają się. nr 72, 3/15 września 1885 (wtorek), s. 1. Na jarmark płocki, jak z różnych stron dochodzą nas wieści, rolników i kupców wybiera się wielu. Ostrzegamy tych, którzy z inwentarzem na sprzedaż mają zjechać, że dogodniej i bezpieczniej jest wcześniej zamawiać miejsca dla jego pomieszczenia. W tym celu należy się zgłaszać osobiście lub piśmiennie do magistratu. nr 74, 10/22 września 1885 (wtorek), s. 1. Ulica Tumska począwszy od Warszawskiej aż do Kolegialnej, zamknięta została z powodu rozpoczętych robót dla zapuszczenia rur cementowych. Jest to dalszy ciąg częściowej kanalizacji Płocka. nr 81, 4/16 października 1885 (piątek), s. 1. Towarzystwu wioślarskiemu pomyślnie w tym roku wiedzie się ze ślizgawką. Aleja placu wyrównana i niemal w całości wylana wodą, zamieniła się w płaszczyznę lodową, po której liczne łyżwiarki i łyżwiarze z chyżością jaskółek biegną z wiatrem w zawody. Od niedzieli w godzinach popołudniowych aleja napełniona jest ślizgającymi i zarazem otoczona tłumem widzów znajdujących w tem ruchliwem widowisku przyjemną rozrywkę. nr 98, 3/15 grudnia 1885 (wtorek), s. 1.
zabawy przyjemne i pożyteczne
Krzyżówka 1
Autor krzyżówki – Robert Romanowski, Płocki Klub Miłośników Rozrywek Umysłowych „Relaks”
2
3
4
5
6 7
8
9 10 11
12
13
14 15
16
17 18
19
20
21 22 23
POZIOMO:
PIONOWO:
3. drewno olchy,
1. mieszkaniec Baku,
6. pyszna wędlina,
2. egipski bóg zmarłych,
7. mniej niż koleżanka,
3. woda na pustyni,
9. wał ziemny rozdzielający dwa stawy,
4. mieszkanie wynajmowane uczniom,
10. brunatna lub żółta farba,
5. formacja piłkarska,
11. największy stan w USA,
8. nawał, natłok zajęć,
15. przyrządza drinki,
9. opad atmosferyczny,
17. tragedia Racine’a,
12. ważniejsza strona monety,
19. główne miasto handlowe na Korsyce,
13. wczesna odmiana marchwi,
21. popularna potrawa kuchni włoskiej,
14. Europejska lub Lubelska,
22. przyroda,
16. wydawana w kasie,
23. kilkustopniowy wodospad.
18. statek na dnie morza, 19. dawna opiekunka do dzieci, 20. wigor, energia życiowa.
Litery w kolorowych polach czytane poziomo utworzą końcowe hasło.
Rozwiązanie krzyżówki, wystarczy samo hasło, prosimy przysyłać na kartkach pocztowych pod adresem redakcji do 30 kwietnia 2020. Wśród czytelników, którzy nadeślą prawidłowe rozwiązania rozlosujemy nagrody ufundowane przez Muzeum Mazowieckie w Płocku. Rozwiązanie krzyżówki z numeru 15 (z grudnia 2018): Katedra Notre Dame. Nagrodę książkową wylosował Stanisław Nowak z Płocka. Gratulujemy, nagrodę prześlemy pocztą.
Kącik poezji Wanda Gołębiewska
strzęp jedwabiu srebrny strzęp jedwabiu obramowany zielenią drzew bujnością krzewów roślin wiotkich i słodkich błyszczy aż oczy bolą jakby chciał coś powiedzieć tkwi w jednym miejscu w szybie błękitnieje niekiedy jednak milczenie ceni najbardziej myśl nie przemknie znika w srebrzystości jedna chwila jedna grudka wilgotnej ziemi nic już nie jest pewność nawet sama pewność opada milion kropel rosy ginie w złotym poblasku płaczącej wierzby 7 IX 2019
srebro wysypało się srebro i zatopiło w Wiśle wiklinową wyspę przed stocznią pod mostem w Radziwiu błysnął złoty ciepły piasek i wszedł w las różowych wiklin
fala zabrała gumową piłkę nie w stronę Gdańska a Warszawy gdzie zachód słońca rozlewa się po niebie aż do Kępy Polskiej gdzie na niezbyt wysokiej skarpie kościół z 1785 roku gdzie Cudowny Obraz Matki Bożej gdzie słońce zagląda w okna zakrzewskiego domu rozjaśniając różowe pelargonie i postać Anioła Stróża na starym obrazie 2 X 2019
księżyc i gwiazdy fale zaróżowiły Wisłę od jednego aż po drugi brzeg wikliny tylko nisko się skłoniły zajrzały w głąb rzeki ich płynny balet zadziwił tak słońce że rozjaśniło całą przestrzeń a Wisła połknęła wszystkie kolory i usnęła czekała w ciszy granatowej jak atrament na księżyc i gwiazdy by się w niej przejrzały 2 X 2019
100
Kącik poezji fotografie
Wisła przede mną Ojciec na mostku kapitańskim zamyślony zapatrzony w przeciwległy brzeg za nim w tle ciemne kontury kontynentu zarośli kłębowiska zieleni wiklin drzew milczenie przyrody wiślanej przestrzeni i tyle słów tyle melodii szeptów powiewów wiatru smaku powietrza wody nieba dawny świat białej żeglugi na fotografiach które nie liczą się z czasem tylko one fotografie sprzed lat utrwalają dym z komina 2 X 2019
biała kalia⃰ Wisła dorzeczność i niedorzeczność wiślanych fal w stronę Gdańska w stronę Warszawy gdy wieje wiatr z równoległą podniebną rzeką zachodzącego słońca z rozlewiskiem przepełnionym światłem z wyspami wiklinowymi z mieliznami myśli powierzeń zamkniętego świata w szkatule czasu wspomnień i biegu przed sobą z muszlami niewypowiedzianych słów Wisła przy brzegu na środku w nurcie zasadniczym z białym parostatkiem „białą kalią” płynącą po horyzont gdzie nie ma czasu przestrzeni innej niż wiślana z zapowiedzią wiatru od morza 3 X 2019
⃰ „biała kalia” – określenie kapitana S. Fidelisa.
Aktualności
fotografie T. Wieteski
Radziwie 1939-2019
W
niedzielę 15 września 2019 roku odbyły się uroczystości związane z 80. rocznicą walk stoczonych na Radziwiu we wrześniu 1939 roku. Program uroczystości obejmował: 14.20 cmentarz parafialny w Płocku-Radziwiu – zaciągnięcie wart honorowych, wprowadzenie pocztów sztandarowych; 14.30 msza święta polowa w intencji poległych, z udziałem wojska i grup historycznych, złożenie wieńców na mogile poległych żołnierzy polskich;
15.30 łąki pod Radziwiem – prezentacja pojazdów historycznych na polu bitwy, pokaz wyszkolenia kawaleryjskiego, pokaz artyleryjski; 17.00 rekonstrukcja walk stoczonych we wrześniu 1939 roku; 18.00 prezentacja oddziałów biorących udział w widowisku. Poniżej prezentujemy sceny z rekonstrukcji walk toczonych na radziwskich łąkach we wrześniu 1939 roku. Autorem fotografii jest pan Tomasz Wieteska. Uprzejmie dziękujemy za ich udostępnienie.