5 minute read
Sławomir Pietras Długa droga w służbie muzyce
Sławomir Pietras
Długa droga w służbie muzyce
Advertisement
Wszystko zaczęło się na podwórcu Studium Wojskowego między Wydziałem Prawa aCollegiumMinusUAM.Podczasprzerwyna papierosaZdzisławDworzecki,kolegazroku, spytał mnie: ‒ Co robisz wieczorem? – Idę do Opery na Kniazia Igora – odpowiedziałem niepewnie, aby nie wyjść na dziwaka. – O, to świetnie–wykrzyknąłniespodziewanie.–Jak byłemwszkolepodstawowej,zabrałamniena toprzedstawieniebabcia.Byłotamdużobaletu, wielkich dekoracji, chóru i głośnych śpiewów.MoidziadkowiepochodzilizRosji.Babcia wychowała się w Carskim Siole. Podczas spektaklu co chwilę ocierała łzy wzruszenia. Wiesz, pójdę dzisiaj z tobą jeszcze raz na tego Kniazia Igora!
I poszedł. Było to jakoś tak w październiku 1963 roku. Wtedy zaczęła się nasza przyjaźń,któraprzetrwałastudia,mojedyrektorowaniewEstradziePoznańskiej,OperzeiOperetceweWrocławiu,potemwPolskimTeatrze Tańca i wszystkich trzech Teatrach Wielkich. On – zaczynał najpierw w poznańskim magistracie, Wielkopolskim Towarzystwie Kulturalnym,Towarzystwieim.HenrykaWieniawskiego i poznańskiej Filharmonii, z której to odszedłwtragicznychokolicznościach,mając zaledwie 52 lata.
Najpierw jednak założyliśmy Towarzystwo Przyjaciół Opery. Dokładnie 18 listopada 1963 roku na spotkanie ze studentami do klubu „Od nowa” przy ulicy Wielkiej przyszedłRobertSatanowski.Wysłuchawszytego, co do nas mówił, a zebrało się nas sporo, widząc, jak się zabiera za kształtowanie oblicza Opery Poznańskiej i liczy na aktywność studenckiej widowni, postanowiliśmy przystąpić doorganizowaniaTowarzystwaPrzyjaciół Opery.Rzeczcharakterystyczna,żewnaszym gronienatymspotkaniupozastudentamiUniwersytetu, kolegami z Akademii Medycznej, Politechniki, Wyższej szkoły Ekonomicznej, anawetRolniczejwogóleniebyłośpiewaków imuzykówstudiującychwówczesnejWyższej Szkole Muzycznej.
Tak też działo się podczas spotkań klubowych, koncertów kameralnych, operomontarzy(cozaokropnesłowo!),dyskusjipopremierowych i recitali wokalnych, które organizowaliśmy regularnie co miesiąc w „Od nowie”, ale wkrótce również w „Nurcie”, „Pod Maskami”, „Eskulapie”, „Aspirynce”, „Ciciborze” i „Bratniaku”, jako że nasza inicjatywa niespodziewaniepadłanapodatnygrunt,okazała się atrakcyjna i zaowocowała w szczytowym okresie działania liczbą wydanych 1007 legitymacjiczłonkowskichTPOzopłaconymi składkami,dająckażdemu prawodozniżkina bilety wstępu w kasie operowej.
Korzystaliśmy z tego przywileju hojnie, często bywając na codziennych spektaklach orazorganizującpremierystudenckie,poktórychodbywałysiępasjonującedyskusjeklubowe.Zwłaszczapo Katarzynie Izmaiłowej Szostakowicza, Szkole żon Liebermana, Axurze, królu Ormuz Salieriego, Tannhäuserze Wagnera czy kolejnych baletach Conrada Drzewieckiego.
Agitację za przynależnością do studenckiego bractwa operowego w akademikach na Dożynkowej prowadziłem ja, stojąc na czele licznej prawniczej „bojówki”, bo tam mieszkaliśmy wszyscy w bloku B. Dworzecki mobilizował głównie swoich dawnych kolegów z liceów poznańskich, jako że wychował się i mieszkał na Dębcu. Wkrótce dołączyła do nasJolaKapitańczykdziałającanaPolitechnice,PrzemysławOrwatzAkademiiMedycznej iwreszcieJapasSzumański,któryfunkcjonowałdosłowniewszędzie,alestudiowałwWyższej Szkole Rolniczej, oraz Hanna Suchocka znaszegoWydziałuPrawa,jużwtedysumienna melomanka niewiedząca, że w przyszłości zostanie premierem.
Nasza aktywność zwracała uwagę coraz większej liczby postaci wielkopolskiej kultury. Na wieczory muzyczne i spotkania towarzyskie zapraszani byliśmy do willi rodu Nowowiejskich przy alei Wielkopolskiej, na podwieczorki z pączkami u hrabiny Elżbiety Krasińskiej czy wieczory u państwa Witoldostwa Krzemieńskich, oczywiście w Filharmonii. Naszymi „rodzicami chrzestnymi” zostali Antonina Kawecka i Jerzy Waldorff, który często nas wizytował, przemawiając do tłumniezgromadzonychstudentóww„Odnowie”, „Nurcie” lub „Pod Maskami”. Z innych polskichtuzówkrytykiipublicystykimuzycznejgościliśmyLudwikaErharda,JanaWebera, JózefaKańskiego,BronisławaMalinowskiego i Janusza Ekierta.
Taksięzłożyło,żewgorącychdniachmarca1968rokuprzyjechalidonasJerzyWaldorff i Stefan Kisielewski, aby w klubie „Nurt” na Winogradach mówić o muzyce współczesnej. Stawiło się jak zwykle wielu studentów, a Kisiel, widząc to, zaproponował, aby zamiast o muzyce mówić o… polityce rolnej Władysława Gomółki. Słuchacze byli zachwyceni, amyjakoorganizatorzyprzeżyliśmynazajutrz domowe rewizje i spore kłopoty.
Corazczęściejżyczliwinamobserwatorzy sugerowali,abywswychudanychpopularyzatorskich działaniach nawiązywać do tradycji klubu„ProMusica”,jakiwlatachpięćdziesiątych założył i prowadził w Poznaniu Norbert Karaśkiewicz–skrzypek,działaczmuzyczny, publicysta, współtwórca Warszawskiej Jesieni, w końcu rzucony na muzyczną emigrację do norweskiego Bergen, gdzie zmarł i pozostał na zawsze.
Wydelegowani przez Zbigniewa Jaśkiewicza, ówczesnego przewodniczącego Rady Okręgowej ZSP, pod którego auspicjami działało Towarzystwo Przyjaciół Opery, pojechaliśmy do Warszawy na pierwsze spotkanie z Norbertem Karaśkiewiczem. Było to w czasie Warszawskiej Jesieni bodaj w roku 1966, którą Norbert współorganizował, funkcjonując w Związku Kompozytorów Polskich. Natychmiast skontaktował nas z Elżbietą Artyszową, która z entuzjazmem powitała naszą deklarację przystąpienia do organizowanej właśnie Polskiej Sekcji Międzynarodowej Federacji „Jeunesses Musicales”, na którą notabene ówczesne władze patrzyły podejrzliwie. Weszliśmywskładzarząduzprzewodniczącą Elżbietą,AnnaKocięckaijazostaliśmywiceprzewodniczącymi, a poza tym do grona tego należelimiędzyinnymiPawełUrbański(Warszawa),KrzysztofLesz(Gliwice),BarbaraPiotrowska (Toruń), Tadeusz Szyłejko (Olsztyn), Jerzy Narożny (Bydgoszcz), Wanda Malko (Częstochowa) i Leszek Polony (Kraków). Na użytek organu rejestrującego przyjęliśmy nazwę Stowarzyszenie Polskiej Młodzieży Muzycznej. Oddziałem warszawskim kierowała studentka matematyki Uniwersytetu Warszawskiego Anna Kaczyńska, z którą szybko się zaprzyjaźniłem, nie mając pojęcia, że jest siostrą niedokończonego pianisty, a wówczas wieloletniego studenta teorii muzyki – BogusławaKaczyńskiego.Onabowiemnigdyotym nie wspominała.
Będąc poznańskim odziałem SPMM, zaczęliśmy odczuwać coraz pilniejszą potrzebę związania się z rówieśnym nam muzycznym środowiskiemstudenckim,bodotądstanowiliśmywprawdziedużegronomelomanówimuzycznychdziałaczystudiującychprawo,medycynę, ekonomię, rolnictwo, nauki techniczne, atylkonawłasnyużytekkochającychmuzykę oraz śpiew. Coraz częściej z zaciekawieniem spoglądaliśmy na tych, dla których muzyka staje się chlebem powszednim, profesją, źródłem utrzymania i sposobem na życie. Stąd wśród nas z czasem znalazł się Janusz Purol (ówczesny przewodniczący Rady Uczelnianej ZSP w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej,późniejoperowysolistazpięknymgłosem basowym),JanuszKępiński(teoretyk),Marek Bykowski (chórmistrz) i szereg innych profesjonalnych młodych muzyków, niestety często wiążących się z nami tylko dla szybszego zrobienia kariery.
Na forum ogólnopolskim integracji studentów służyły coroczne wakacyjne obozy muzyczne, najpierw w Kruszwicy, a potem w Olsztynie. Nigdy nie zapomnę jednego z koncertów, które dawaliśmy podczas wakacji w najbardziej zapadłych zakątkach Mazur, gdy tylko znalazł się fortepian, a my byliśmy
pierwsząijedynąekipądocierającątuzmuzyką.Wwypełnionejpobrzegisalisiedziałacała wieś, a w pierwszym rzędzie nawet kilka matekkarmiącychniemowlęta.Sonatęskrzypcową Cezara Franka grał Norbert Karaśkiewicz z Jerzym Marchwińskim przy zdezelowanym fortepianie, a Halina Słonicka śpiewała pieśni Chopina.Gdyzaczęła„Ładnychłopiec,czego chcieć, czarny wąsik, biała płeć…”, speszona widokiem nagiej piersi karmiącej matki zaśpiewała:„białywąsik,czarnapłeć”,wywołującogólnąwesołośćwśróddebiutującychwiejskich melomanów. Nikt nie bił braw, ponieważ w czymś takim nigdy nie uczestniczyli, choćja,prowadząckoncert,robiłemwszystko, aby wywołać aplauz. Wreszcie w finale wyszedłem, mówiąc: ‒ W dzisiejszym koncercie wystąpili:gwiazdaOperyWarszawskiejHalina Słonicka (tu artystka ukazała się przed słuchaczami), wirtuoz skrzypiec Norbert Karaśkiewicz (uczynił to samo) oraz wybitny pianista Jerzy Marchwiński (dołączył do solistów). Złapalisięzaręcewgłębokimukłonie,aciągle milczącagawiedźpowstała,zszacunkiemodwzajemniłaukłoniwmilczeniuopuściłasalę.
Wracając do Poznania, coraz więcej studentów słuchało muzyki i dyskutowało o niej wdziewięciuklubach„ProMusica”naterenie miasta. Komplety widzów towarzyszyły zawszenaszemucyklowispektakli„Operaviva” ispecjalnymkoncertomstudenckimwFilharmonii. Na nasze zaproszenie przyjeżdżali do Poznania najwybitniejsi soliści. Szczególnym wydarzeniem był recital Stefanii Woytowicz, zapoczątkowujący naszą dozgonną przyjaźń, zwłaszcza z Japasem Szumańskim, który jej się najbardziej z nas podobał, bo on zawsze podobał się wszystkim.
Naszej dynamicznej, dobrze odbieranej w środowisku studenckim działalności przyglądałsięzuwagąnowydyrektorFilharmonii AlojzyAndrzejŁuczak.Pewnegodniaportier B – bloku osiedla studenckiego na Winogradach, przyszedł wywołać mnie z sześcioosobowegopokojunadrugimpiętrze,informując, że dzwoni Filharmonia. Przy telefonie czekał dyrektor,który–jakodawnydziałaczstudencki – powiedział krótko: ‒ Masz jutro o 10 być u mnie w gabinecie! Poszedłem ze Zdzisławem Dworzeckim i wysłuchaliśmy niezwykłego zwierzenia debiutującego w roli dyrektora naszego przyszłego cicerone: ‒ Jestem tu nowy– zaczął – aponieważwyszedłem przed laty z tego samego pnia ruchu kulturalnego, wktórymwyteraztkwicie,musiciemipomóc! Powziąłmianowicieryzykownądecyzjęfiltrowaniaiweryfikowaniaopiniiiudzielanychrad płynących do niego jako nowego szefa Filharmonii, który dotąd z muzyką nie miał do czynienia, z naszymi poglądami, dotychczasową naszą wiedzą i doświadczeniami zdobytymi podczas działalności w Towarzystwie Przyjaciół Opery i Pro Musice. Wolał konsultować to wszystko bezpiecznie z nami niż z kimkolwiekześrodowiskamuzycznego,zanimzdołał rozeznaćjegomentalność,rzetelnośćizdobyć jego zaufanie.
Natemattychówczesnychkontaktówtrzeba by napisać kiedyś książkę. Alojzy Andrzej Łuczak czerpał z nas nie tylko to, co pomagało mu kierować Filharmonią. Wzorce naszego ruchu stały się podstawą jego myślenia o Pro Sinfonice, którą wkrótce wymyślił, zainicjował i przez lata mistrzowsko poprowadził, co do dziś kontynuują jego liczni następcy. Nam w zamian ofiarował rzecz wówczas bezcenną: Japasowi Szumańskiemu i Zdzisławowi DworzeckiemuprofesjonalnezwiązaniezFilharmonią (Zdzichowi do końca życia), a mnie mnóstwo profesjonalnych rad, wskazań i sugestii,jaknależypostępować,reagować,decydować i zachowywać się w różnych skomplikowanych sytuacjach związanych z pracą na stanowisku dyrektora instytucji artystycznej. Korzystałem z tego obficie podczas całej mojej długiej drogi kierowania wszystkimi polskimi Teatrami Wielkimi, trzykrotnie Operą Wrocławską i – z Conradem Drzewieckim – Polskim Teatrem Tańca.
Klamrą tej drogi były lata studenckie, TowarzystwoPrzyjaciółOpery,ruch„ProMusica”, Alojzy Andrzej Łuczak, Eugeniusz Mielcarek – mój kolejny szef w ZSP, któremu zawdzięczamowielewięcej,niżmożnapomieścić w tym szkicu, wreszcie Antonina Kawecka, mojaartystycznamatka,iRobertSatanowski, za którego legendarnej już dyrekcji w Operze Poznańskiejwlatach60.,tychubiegłegostule-