4 minute read
Alina Brzóstowska Nauka i relaks studentów filologii klasycznej
Alina Brzóstowska
Nauka i relaks studentów filologii klasycznej
Advertisement
WtopografiiPoznaniabyłytakiemiejsca, w których każdego roku pojawiali się kolejni przedstawiciele studenckiej braci. Należeli do nichtakżestudencifilologiiklasycznej,skromni, ale pełni zapału, ciekawi świata i oczywiście – żądni wiedzy. To byliśmy my – niedawnojeszczematurzyści,awkrótcestudenciroku akademickiego 1964/1965.
Już w pierwszych dniach października 1964 roku zawładnęliśmy kilkoma pomieszczeniami na II piętrze Collegium Philosophicumprzyul.Matejki,gdyżbyłatogłównasiedziba filologów.
Miejscem spotkań naszej niezbyt licznej „trzódki”zpięciuówczesnychrocznikówklasyków było lektorium, czyli pracownia, czytelniaorazmiejscenaprzerwęmiędzyzajęciami zarazem. Trudno było w niewielkiej salce pogodzić wszystkie te funkcje, zważywszy że nasz rocznik – dziesięcioosobowy, w porównaniu z poprzednimi okazał się wyjątkowo liczny. Młodsi, nieco bardziej swobodni i niesforni wnieśliśmy nowego ducha do tej „klasycznejświątyninauki”.Swoimzachowaniemnaruszyliśmytrochępanującądotychczas w lektorium atmosferę skupienia i dyscypliny i z pewnością przeszkadzaliśmy naszym starszymkolegomwichpoważnychjużzadaniach filologicznych.
Nasze swobodne i pełne optymizmu nastawienie do spraw otaczającego świata nie przeszkodziło nam już wkrótce w poważnym traktowaniu wykładów, ćwiczeń i lektur stanowiących trzon filologii klasycznej, jak też innych przedmiotów przewidzianych w programie tego kierunku studiów filologicznych. W lektorium dzieliliśmy się doświadczeniami płynącymi z trudnej i wymagającej sztuki przekładu wybranych dzieł Cezara czy Cycerona, wytrwale ćwiczyliśmy skandowanie heksametrów Homera i Wergiliusza. Poezję Safony recytowaliśmy w ramach zebrań studenckiego koła naukowego. Wertowaliśmy gramatykę i zgłębialiśmy historię starożytną. Braliśmyudziałwogólnopolskichzjazdachfilologów klasycznych w ramach Polskiego TowarzystwaFilologicznego.Mieliśmywówczas okazję poznać autorytety filologiczne, w osobachznanychhellenistówilatynistówzinnych ośrodków filologii klasycznej w Polsce. Naukowy charakter tych spotkań nie wykluczał oczywiścieaspektutowarzyskiego,coowocowało nowymi znajomościami i inspiracjami. Równolegle do uczelnianego planu zajęć rozwijał się studencki ruch kulturalny, któremuformęitreśćnadawałoZrzeszenieStudentów Polskich. Z programu jego działalności czerpaliśmy obficie stosownie do zainteresowań oraz zapotrzebowania na dobra kultury i godziwą rozrywkę. Będąc tylko niewielką cząstką tego środowiska, dołączaliśmy do większegotowarzystwanaklubowychparkietach „Nurtu”, „Przylesia” czy „Pod Maskami”. Pomysły karnawałowerodziłysię jednak także w naszym kameralnym gronie. Zabawy u „klasyków” odbywały się w pomieszczeniach Collegium Philosophicum, zawsze z przyzwoleniem kierownika Katedry Filologii Klasycznej. Muzykę odtwarzaliśmy z płyt winylowychnadostępnymwówczasadapterze Bambino.Wspominamyjednąztakichimprez, w której uczestniczył hellenista docent Jan Horowski wraz ze swoim… psem bokserem. Królowały walce wiedeńskie, piosenki Piotra SzczepanikaczyniezapomnianedodziśutworyNatKingCole’a.Cieszyliśmysięzewszystkiego, co udało nam się na tę okazję przygotować. A psina pana docenta też świetnie się bawiła, biegając po sali i łapiąc serpentyny. Świat muzyki był nam szczególnie bliski. Pociągałynaszarównokonkursypiosenkistudenckiej i turystycznej, jak też niepowtarzalny klimat „piwnic jazzowych”, np. tej w klubie „Od nowa”, gdzie niektórzy z nas bywali
często. Jednak specjalne miejsce w tej sferze kultury zajmowały koncerty symfoniczne w Auli Uniwersyteckiej. Ich repertuar zaspokajał wyższe potrzeby duchowe i dostarczał takich przeżyć, które odrywały słuchaczy od wszystkiego, co przyziemne. To była zawsze uczta duchowa.
Nasze skromne grono studenckie poszerzaliśmy także na gruncie turystycznym. Umożliwiał to Oddział Międzyuczelniany PTTK zrzeszający młodzież akademicką Poznania. Ośrodek ten był pełen różnych inicjatyw turystycznych i kulturalnych. W marcu świętowaliśmy powitanie wiosny pod hasłem „Topienia Marzanny”. Zgodnie z zamysłem organizatorów słomianą kukłę – uosobienie odchodzącej zimy nieśli studenci, maszerując z centrum Poznania ulicą Marchlewskiego (dziś aleja Niepodległości) nad Wartę, gdzie zabawamiałaswójfinał.Wtamtychlatachdla mieszkańców Poznania było to niecodzienne wydarzenie. Właściwie o każdej porze roku, amożenawetprawiekażdegomiesiącamożna było wybrać się na ciekawą eskapadę. Rajdy pierwszomajowe, zachodnie czy parasolowe zapisały się na stałe w naszych corocznych planach.
Z kolei zaangażowanie w prace Komisji GórskiejOddziałuMiędzyuczelnianegoprzyniosło nowe perspektywy turystyczne w postaci górskich wędrówek. Prowadzone przez starszych kolegów, doświadczonych turystów obozy wędrowne dlanas, początkujących studentów okazały się swoistą szkołą życia. Poznaliśmy osobowości przyciągające ogładą i żywiołowością, intelektem i poczuciem humoru oraz niezłomnymi zasadami wówczas, gdy to było konieczne. Tak zapamiętaliśmy Edka Czornika, przewodnika obozu wędrownego po Beskidzie Niskim w roku 1965 i Alinę Domańską (dziś Alina Domańska-Baer) prowadzącą wędrówkę również po Beskidach w roku 1966, przemianowaną przez obozowiczów na „szefową”. Później były następne górskie eskapady, każda jedyna – rzecz jasna – w swoim rodzaju, zawsze pod przyjaznym i odpowiedzialnym kierownictwem, ale tamte, dla nas pierwsze prawdziwe obozy górskie miały wyjątkowe znaczenie. Wyprawy tym się ponadto charakteryzowały, iż wprawdzie ich dwutygodniowy program za każdym razem nieuchronnie dobiegał końca, to jednak nie pozostawały one bez echa. Warto w tym miejscuzaznaczyć,żeprzeżyciaobozoweznalazły także swój ślad na papierze. Za sprawą bowiem naszych wyjątkowych „szefów” i zapewne wzorem niegdysiejszych wypraw podtrzymaliśmy tradycję pisania kroniki, w której dyżurni skrybowie skrupulatnie opisywali wydarzeniakażdegodnia.Dziękiprzezorności kilkuosób„dzieło”toprzetrwałowswejpierwotnej rękopiśmiennej postaci. Więzi, jakie pomiędzyuczestnikamisięnawiązywały,miały swoje towarzyskie następstwa. Spotkania poobozowe, organizowane często w stacjach turystycznychOddziałuMiędzyuczelnianego lub ZSP, rozlokowanych na podpoznańskich nizinach, w Tucznie czy Łężeczkach, sprzyjały jednocześnie eksplorowaniu Wielkopolski. Trzyosobowa reprezentacja studenterii filologii klasycznej w osobach Elżbiety, Teresy i Aliny – Magdy w powstawaniu kroniki swój skromny udział miała, a spotkania towarzyskie wielce pielęgnowała. Takie formy życia wspólnotowego miały istotny wpływ na naszą „mniejszościową” społeczność i sprawiły, że Oddział Międzyuczelniany stał się dla nas ważnymśrodowiskiem–popoznańskiejAlma Mater, w którym budowaliśmy i kształtowaliśmy naszą osobowość.
Życie studenckie tętniło i rozkwitało, a swoje apogeum osiągnęło podczas juwenaliów 1967 roku. Jak pamiętamy, była to prawdziwa maskarada, która na dwa dni zepchnęła na margines realia życia codziennego. Po symbolicznym, ale uroczystym przekazaniu studentom kluczy do miasta przebierańcy w barwnych korowodach rozeszli się po wszystkich dzielnicach miasta. Większość strojów wykonana była własnym sumptem i z własnej inspiracji, inne stanowiły zapewne kombinację odzieży pochodzącej z domowej garderoby. Jednak na wielu postaciach przechadzających się lub tańczących na ulicy dało się zauważyć także kostiumy teatralne, które można było wypożyczyć z magazynów opery i teatrów poznańskich. W ten sposób brać studencka, odpowiednio wyposażona, swoim