5 minute read
Wacław Oszajca Spotkanie na moście rozstań
Wacław Oszajca
Spotkanie na moście rozstań
Advertisement
Poznań z mojej wschodniej perspektywy to był daleki Zachód, zaś o poznaniakach pierwszyrazpewnieusłyszałemjakodzieciak gdzieśwpołowielatpięćdziesiątych.Wmoim Źwiartowie w powiecie Tomaszów Lubelski, wgrudniowewieczoryschodziłysiębaby,dzisiajdo tejchałupy,jutrodonastępnejchałupy, na darcie pierza i przędzenie lnu albo wełny. Przychodziły też chłopy, jako że po zakończeniu roboty był poczęstunek, najczęściej jajecznica i bimber, i jakieś ciasto, czyli piróg. Spotkaniatemiaływsobiecośzwypominkowego nabożeństwa, coś z mickiewiczowskich dziadów. Nasłuchałem się opowiadań o czarownicach,topielcach,owczarzach-szamanach i oczywiścieowojnach, opierwszej, obolszewickiejiodrugiej.Wopowieściachoostatniej wojnie wspominano o wygnańcach z Poznania, których Niemcy przywieźli do mojej wsi i dokwaterowali do i tak już przepełnionych chałup. Niektórych nasiedlili do paru chałup żydowskich, stojących pustką po rozstrzelanychwłaścicielach.Zapamiętałem,żeonasiedleńcach mówiono, iż byli innymi ludźmi, to znaczymiejskimi,aledobrymi.Jednapaninp. uczyła dzieci, choć Niemcy tego zakazywali. Na własne oczy Poznań ujrzałem w 1981. Pojechałem wtedy z lubelską delegacją na odsłonięcie pomnika Poznańskiego Czerwca 1956. Wtedy nawet przez chwilę nie pomyślałem, że w roku 1987 zamieszkam w tym mieście na całe trzy lata, a odejście z Poznania, wymuszone przez biskupa, odbiorę jako krzywdę. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Do Poznania przysłał mnie o.StanisławOpielaSJ.Byliśmyrodakamiiparafianami dzierążeńskimi. Staszek pochodził z Majdanu Sielec, a ja ze Źwiartowa, ale swojąmłodośćipoczątkiżyciazakonnegospędził w Poznaniu, w naszym domu zakonnym przy ul. Szewskiej i na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza.Kiedywstępowałemdojezuitów w roku 1987, Staszek, po studiach w Paryżu i w Rzymie, był prowincjałem wielkopolsko-mazowieckim Towarzystwa Jezusowego i on przyjmował mnie do zakonu. Po zakończeniu kadencji wyjechał do Rosji, a ja przez Toruń dotarłem do Warszawy, do jezuickiego kolegium. Trzy lata temu Staszek też przybył do tegokolegiumizamieszkałwpokojunamoim piętrze.Wieczoramispotykaliśmysięnaszklaneczcewhiskyażdo28czerwca2020.Staszek odmiesiąca już wiedział, że jest nieuleczalnie chory, ale na wieczornych spotkaniach udawaliśmy, że jeśli coś musimy, to żyć, a śmierć nie stanowiła problemu, gdzieś przecież musi byćtakiemiejsce,takarzeczywistość,wktórej będzie można się zebrać do kupy, skoro wiara i nadzieja przeminą, a zostanie tylko miłość. 26 tego wspomnianego miesiąca wyjeżdżałem z Warszawy na Śląsk. Na odchodne powiedziałemStaszkowi,żewracam28.Wróciłem wcześniej, nie dlatego, że coś tam przeczuwałem, ale że nadarzyła się ku temu okazja.PonieważprzyjechałemdoWarszawypóźno, rano odsypiałem zarwaną noc i dopiero
Wacław Oszajca. Fot. M. Wróblewska
koło dziesiątej dowiedziałem się, że Staszek w nocy stracił przytomność, upadając poranił głowę,dlategozostałprzeniesionydoinfirmerii. Poszedłem do niego, poznał mnie, ale rozmawiać już nie mógł. Cierpiał bardzo; pielęgniarka, pani Zenobia Kruza robiła wszystko, żeby łagodzić ból. Kiedy się to udawało, Staszek przysypiał. Siedziałem przy nim ze trzy godziny, poprawiałem mu poduszkę i milczeliśmy. Przez ten czas wypowiedział dwa zdania: „Trzeba już wszystko zamknąć” i „To będzie dzisiaj”. Zmarł wczesnym popołudniem.
W rozmowach Staszek do Poznania lubił wracać,jakwracasiędoczasówwczesnejmłodości. Na Poznaniu jako prowincjałowi bardzo mu zależało i to jemu Poznań zawdzięcza istnienie Galerii u Jezuitów i Ośrodka Kultury Chrześcijańskiej. Poza tym „na Szewskiej” albo „u jezuitów” działało również duszpasterstwo Akademii Sztuk Plastycznych, czyli „Prześlicznych” i Akademii Muzycznej i, co oczywiste, zespół instrumentalno-wokalny. Zorganizowanie tych instytucji zlecił Staszek o. Władysławowi Wołoszynowi i mnie.
Naszdompodkonieclatosiemdziesiątych przygarniał ludzi najrozmaitszych. W trybie konspiracyjnym, poza Solidarnością, znaleźli tam schronienie również ówcześni pacyfiści zwani obdżektorami, i jeśli dobrze pamiętam, pod naszym dachem reaktywowała się PPS. Z pacyfistami miałem lekki kłopot, kiedy rozwiesili, nielegalnie oczywiście, plakaty namawiającedobojkotuobowiązkowejsłużby wojskowej. Już samo to było przestępstwem, a oni jeszcze ozdobili te plakaty rysunkiem dwużółwi,zktórychjeden,powiedzmy,niósł drugiegonaplecachiopatrzylimocnymepitetemwjęzykuangielskim,któregodzisiajużywa się na demonstracjach, tyle tylko, że w odniesieniu do rządzących w naszym kraju i do nas,rzymskokatolickichduchownych.Takieto były ciekawe, ale i na swój sposób piękne czasy.Naswójsposób,gdyżpodjednym,kościelnymdachemdziałaliludzie,jakwspomniałem, najrozmaitsi. Od róż kółka różańcowego po obdżektorów. Artyści, naukowcy, robotnicy, studenci, duchowni, ateiści, prawicowcy i lewicowcy, mieszkańcy Poznania, ale i Leszna, WschowyiGnieznaijakośdawaliśmyradęze sobą nie tylko wytrzymać, ale współdziałać. Cowięcsięstało,żeteraz,mówiącnajdelikatniej, się omijamy. Mówię w pierwszej osobie liczby mnogiej nie bez powodu.
W Internecie znalazłem taki oto tekst związany z poznańskimi jezuitami:
Przytoczmy opowieść piętnującą hipokryzję.
Kaznodzieja [jezuita] nauczał o młodym paniczu, wychowanku szkół jezuickich, który miał wpojoną wieczorną modlitwę do Ukrzyżowanego Pana. Życie pędził jednak grzeszne. „Nigdy na sen oka nie zmrużył, póki nie spojrzał na Ukrzyżowanego nad łóżkiem wiszącego,pókinóżeknieucałowałJezusowych.
Między kozłującą kompanią koźlał, znowu i znowu baranek. Późno raz wraca do domu, przecież nieżeli na łóżko wprzód idzie do nóżek Ukrzyżowanego. Umknie nóg Jezus. Odszedł od siebie młodzian. Przyjdzie do siebie, więc znowu niesie usta do pocałowania.
Nóg umknie Jezus. Umknie i raz trzeci. Płochyzdesperowałpanic,porwiekrucyfiks,pod łóżko chce wrzucić, powstrzyma głupie impety głos z krzyża: ‒ Noli me perdere! Ej, nie gub mię! Co wziąć miał za zbawienną refleksyją, wziął na większą desperacyją młodzian, w ogień na kominie rozpalony krzyż niesie, znowupłaczliwygłoszkrzyża.‒ Noli me perdere! To sięopłakanyspostrzegłpanic,oślepdo oknaleci,kwateręotwiera,krucyfikswyrzuca.
W tym zagrzmiał piorun, z otwartego Serca
Jezusowego wypadnie, w młodziana uderzy, zabije. ‒ Perdis me, perdo te! Gubisz mię w świętych obyczajach niestatku, gubię cię1 .
W tym krótkim Perdis me, perdo te, „Ty gubisz mnie, ja gubię ciebie”, odnajduję odpowiedź na pytanie o przyczynę potwornego poróżnienia,wjakiewpadliśmy.Niezcudzej, ale naszej winy. W tym opowiadaniu mamy Boga, który złem za zło płaci. Co zatem zrobić ze słowami Chrystusa:
Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego a nieprzyjaciela będziesznienawidził.AJawammówię:Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za waszych prześladowców, abyście byli synami
1 https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/1,54420,14445744,400_lat_kosciola_Jezuitow_na_ Starym_Miescie.html [dostęp: 22.12.2020].
waszego Ojca, który jest w niebie. On sprawia, że słońce wschodzi dla złych i dobrych i zsyła deszcz dla sprawiedliwych i niesprawiedliwych.Jeślibowiemmiłujecietylkotych, którzy was miłują, jakiej zapłaty możecie się spodziewać? Czy i celnicy tego nie czynią?
I jeśli pozdrawiacie tylko swoich bliskich, to cóż szczególnego czynicie? Czy i poganie tak niepostępują?Bądźciewięctakdoskonali,jak doskonały jest wasz Ojciec Niebieski.
Jak widać, bóg bogu nie równy, imię nie każdego boga można zapisać wielką literą i nie każdego chrześcijanina można nazwać uczniem Chrystusa. Gdzie zatem tkwi błąd?
Końcówka lat osiemdziesiątych, jak wszystkie powojenne lata, nie były to czasy normalne, normalność powoli zaczęła wracać po 1989, kiedy wreszcie ci, którzy szukali schronieniawkościelnychmurach, wrócilido siebie. Czy to jednak musiało oznaczać, że skoro każdy z nas jest u siebie, to zaraz musimy ze sobą walczyć na śmierć i życie? Jednak,szukającodpowiedzinatopytanie,niema sensucofaćsięczyodbudowywaćprzeszłości, nasz czas wymaga od nas czego innego – dialogu, bywa, że „wbrew nadziei”. A tego akurat od chrześcijan nie tylko można, ale należy się domagać. Od ludzi nauki i sztuki również.
GdywyjeżdżałemzPoznania,naodchodne, na pożegnanie Jarek Maszewski z innymi przyjaciółmi zafundował mi benefis. Od tamtegowieczorudodziśHankaBanaszakśpiewa mi Sambę przed rozstaniem. Niestety, sprawdziłysięsłowawyśpiewanewtedywogrodzie u Maszewskich:
Nie, nie możesz teraz odejść Popatrz, listki takie młode Nim jesieni rdza i śmierć Bądź, proszę Cię, na rozstań moście Nie zabijaj tej miłości Daj spokojnie umrzeć jej Bądź, proszę Cię, na rozstań moście Nie zabijaj tej miłości Daj spokojnie umrzeć jej.
Takijestżywotksiędza,zwłaszczajezuity, musi stać mocno tam, gdzie stoi, ale zawsze z, co najmniej lekko, uniesioną nogą.
PoPoznaniubyłToruńiprzezćwierćwiekuWarszawa.Przechodzączmiejscanamiejsce,chciałobysięzabraćludzi,którychsiępokochało, ale zabiera się tylko wspomnienia. Wspomnienia, które niestety… W nowym miejscu zaczyna się więc od początku z poczuciemnieomalzdrady,aleznadzieją,jakjuż wspomniałem,mówiąc o o.Stanisławie Opieli – gdzieś musimy się spotkać raz na zawsze.
Nazakończeniechciałobysięwymienićpo imieniuconajmniejkilkadziesiątosób,którym winien jestem dozgonną wdzięczność. Myślę, że będzie jeszcze ku temu jakaś dogodna okazja. Nie sposób jednak nie wspomnieć tych, którzy przeżyli już swoją śmierć i jak wierzę, w sposób realny i symboliczny nadal żyją w nas i wśród nas. Niektórym z nich odprawiałem pogrzeb. I tak Jarek Maszewski, Wojtek Müller, Ewa Najwer, Andrzej Ogrodowczyk, Stanisław Barańczak, Julek Kowalski, IrenaiEgonNaganowscy,RyszardGanowicz, Witek Różański, Jurek Szelmeczka, Milan Kwiatkowski, Krysia Feldman, Sława Kwaśniewska, Bożena Chrząstowska, Emilia Waśniowska,LechRaczak,JanuszSzubert,Jerzy Piotrowicz, Robert Gamble, Andrzej M. Zeyland; pomijam tytuły, gdyż swoimi talentami iwiedzą,jednymsłowemswoimczłowieczeństwem nie sobie, ale nam służyli.