10 minute read
Anna Budzyńska-Cicha, Danuta Dolacka-Kledzik, Małgorzata Czerniak-Disterheft, Ruta Zylberberg-Kraus Ten nasz dobry rocznik 1964-1969
Anna Budzyńska-Cicha, Danuta Dolacka-Kledzik, Małgorzata Czerniak-Disterheft, Ruta Zylberberg-Kraus
Ten nasz dobry rocznik 1964-1969
Advertisement
Anna Budzyńska-Cicha Mój studencki rocznik
Ruta to nasze najbardziej odległe, nostalgiczne, w pewnym sensie do niedawna zapomniane wspomnienie z polonistycznego światka. Opuściła nas po trzecim chyba roku studiów, po prostu nie pojawiła się na zajęciach po wakacjach, nie pożegnała z nikim izdawaćbysięmogło,żeśladpotejciągleżywej jednak w naszej pamięci istocie zaginął. Szczęśliwiezostałaodnalezionapolatach,gdy organizowaliśmywmaju2019koleżeński zlot po 50 latach od ukończenia studiów, szumnie zatytułowany „Ta nasza młodość... Po 50 latach... Tacy byliśmy, tacy jesteśmy”.
Okresstudiów(prawiek),czaspiękny,niepowtarzalny. Dla mnie, dziewczyny z domu, gdzie książka była sacrum, naturalnym stało się, że wybrałam polonistykę, chociaż 10 dni wcześniej nie dostałam się na ASP. Ten czas pochłaniało więc to, co najbardziej kochałam, czyli czytanie, czytanie... Na kontakty koleżeńskie nie było za bardzo czasu, bo wdomuczekałmłodszybratiobowiązki–rodzice pracowali. Wyjątkiem jest przyjaźń do dziś z Renatą Prager z d. Kosmacz. Nie byłamodludkiem,lubiłamipotrafiłamporozmawiać z każdym, bywałam też w „Od nowie” na spotkaniach z ciekawymi ludźmi, i na potańcówkachtakże.Chodziłamdośćregularnie na Czwartki Literackie. Poznałam tam swoją pierwszą miłość.
NarokumojąuwagęprzykuwałaRutaZylberberg. Wiedziałam, że jest poetką. Była też kolorowym ptakiem w tej szarej rzeczywistości. Wspominam też z uśmiechem Marka Kirschke, z którym po latach miałam częsty kontakt.Zwykładowcówzeszczególnymsentymentemwspominamprof.JarosławaMaciejewskiego, promotora mojej pracy magisterskiej, zawsze szarmanckiego. To on zachęcał mnie do pisania magisterium na temat Gustawa Ehrenberga.
Leciałam nawet po raz pierwszy starym „Antkiem” do Warszawy i szukałam materiałów w Bibliotece Krasińskich. Oczywiście na rokuestymącieszyłsięStaszekBarańczak,Teatr Ósmego Dnia – ostatni raz z przyjaciółmi z tego zespołu i z Lechem Raczakiem żywy kontakt w październiku 2019 roku, parę tygodni przed śmiercią Leszka. Kilka dni temu przyglądałam się, jak przechodnie zatrzymywali się i czytali wiersz Staszka Barańczaka na muralu, niedaleko zbiegu ulic Garbary i Estkowskiego. Pomyślałam sobie, że to najlepszydowódnato,jakwspaniałybyłnaszrok, a tę „porcelanę” Barańczaka to wyślę do Ruty – ciekawe, czy zna ten wiersz...
Jeżeli porcelana to wyłącznie taka Której nie żal pod butem tragarza lub gąsienicą czołgu, Jeżeli fotel, to niezbyt wygodny, tak aby Nie było przykro podnieść się i odejść; Jeżeli odzież, to tyle, ile można unieść w walizce, Jeżeli książki, to te, które można unieść w pamięci, Jeżeli plany, to takie, by można o nich zapomnieć gdy nadejdzie czas następnej przeprowadzki na inną ulicę, kontynent, etap dziejowy lub świat
Kto ci powiedział, że wolno się przyzwyczajać? Kto ci powiedział, że cokolwiek jest na zawsze? Czy nikt ci nie powiedział, że nie będziesz nigdy w świecie czuł się jak u siebie w domu?
Danuta Dolacka-Kledzik Zaczęło się od przyjaźni...
Kiedy myślę o tamtych czasach, tamtych klimatach, o naszym życiu studentów rozpoczynających studia polonistyczne na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu w 1964 roku i spotykających się codziennie wCollegiumPhilosophicumprzyulicyMatejki, pamiętam sympatycznych młodych ludzi, którzy dotąd się nie znali, a niespodziewanie szybko stali się przyjaciółmi. Nawet dzisiaj trudno mi sobie wyobrazić, jak to było możliwe, aby w tak krótkim czasie, prawie natychmiast,wyłoniłasięgrupakolegów,którychpołączyła miłość do teatru. Nie chcieli być bierni, chcieli zrobić coś razem, może stworzyć teatr alternatywny? Tak powstał Teatr Ósmego Dnia.
Pamiętam doskonale te pierwsze wielogodzinne rozmowy i spory, pamiętam Tomka Szymańskiego, który zarażał swoją pasją i w sposób naturalny stał się liderem grupy.
Już wtedy było wiadomo, że spotkali się ludzie utalentowani i mający coś do powiedzenia innym. Staszek Barańczak imponował wiedząiwyobraźniąliteracką,LeszekRaczak oryginalnymi pomysłami na nowatorską inscenizację. Nie da się zapomnieć głębokiego, pięknego głosu Janusza Grota, uśmiechu i talentu aktorskiego Waldka Leisera czy pomysłowościiumiejętnościorganizacyjnychMarka Kirschke.
Ważnebyłodlanaszainteresowanie,życzliwość oraz wsparcie kolegów z roku, a później całego środowiska studentów, ale też naszych wykładowców. Niektórzy przychodzili nawet na próby, mając przekonanie, że dzieją się rzeczy ciekawe i ważne. A działo się coraz więcej. Myślę, że dziedziniec Szkoły Baletowej do dziś pamięta Wielki Testament Villona w naszym wykonaniu. Spektakl ten, w reżyserii Tomka Szymańskiego, z udziałem aktorów – Danki Dolackiej, Janki Karasińskiej, Agnieszki Duczmal, Janusza Grota, Waldka Leisera, Marka Kirschke i Leszka Raczaka, w scenografii Witka Wąsika oraz z muzyką Agnieszki Duczmal, spowodował dużą popularnośćteatru.Znaleźliśmyteżsiedzibęiopiekę w Klubie Studentów Poznania „Od nowa”, który prowadził szeroką działalność i cieszył się uznaniem i popularnością wśród studentów poznańskich uczelni i całego środowiska kultury miasta.
Moim zdaniem bardzo istotny, doceniony naprzeglądzieteatrówstudenckichwKatowicach, był spektakl Lalek Zbigniewa Herberta. Dostaliśmy dobre recenzje, ale też zobaczyli naswielcytwórcy;pamiętam,jaktrochęonieśmieleni przyjmowaliśmy gratulacje między innymiodpopularnychwówczasJerzegoGruzyiBogumiłaKobieli.Ztymprzedstawieniem wiążesię,obokaktorskiego,inneprzeżycie,bo niespodziewanie odkryłam w trakcie przygotowań talent krawiecki. Razem z Janką Karasińską szyłyśmy kostiumy. Miałyśmy do dyspozycji mój pokój przy ulicy Szamotulskiej i maszynę do szycia mojej mamy. Nie wiem jak, ale dałyśmy radę, nasz scenograf Witek Wąsik był zadowolony i nawet nas pochwalił.
Tomek Szymański, reżyser Lalka, miał wtedy dobrą passę. Jego następne przedstawienie, Męczeństwo i śmierć Marata Petera Weissa, zrobiło na publiczności, ale też na nas samych duże wrażenie. Pamiętam rolę Waldka Leisera, który doskonale wcielił się w postaćMarataipokazałdużytalentaktorskioraz Tomka Szymańskiego w roli Sade’a, a także Janki Karasińskiej w roli Charlotty. Przedstawienietougruntowało pozycjęnaszego teatru namapieteatrówstudenckichPolski.Atrzeba teżpamiętaćosporejwtedykonkurencji,wielu znakomitych zespołach, wybitnych ludziach, którzy później stanowili elitę profesjonalnych teatrów całego kraju.
Moim ostatnim przedstawieniem, w którym miałam przyjemność wystąpić, był wyreżyserowany przez Leszka Raczaka Taniec śmierci i pomyślności na podstawie scenariuszaStaszkaBarańczaka,napisanegowoparciu opoezjęWielemiraChlebnikowa.Podobałsię mniesamej–nietylkorole,aleprzedewszystkim wygłaszane przez nas teksty. Do dzisiaj tkwi w mojej pamięci interpretacja wierszy wykonana przez Janusza Grota i ten jego charakterystyczny głos.
Jestem dumna, że – chociaż było to dawno – mogłam współpracować z Leszkiem Raczakiem, najpierw jako aktorem, a potem re-
żyserem,bobyłwspaniałymiutalentowanym kolegą. Potwierdziły to jego późniejsze dzieła, potwierdzają to ludzie, którzy z nim pracowali. Jego osiągnięcia i talent przypominaliśmy, uczestnicząc po latach w jego benefisie w październiku 2019 roku, a zdaje się, jakby to było przed chwilą. Kiedy wieczorem robiliśmy sobie tego dnia pamiątkowe zdjęcie, umawialiśmy się na następne spotkanie. Nie sądziliśmy, że będzie to ostatnia fotografia zudziałemLeszka.Nawetumawiałamsięznim wGdańsku,moimmieścieodpółwieku–miał reżyserowaćwnaszejOperzeBałtyckiejswoje kolejne przedstawienie. Nie udało się, nie zobaczyłam go więcej, odszedł od nas na zawsze, jak też wielu innych kolegów z pierwszego roku polonistyki rocznika 1964. Z grupy założycielskiej Teatru Ósmego Dnia, jeśli się nie mylę, pozostało nas tylko troje – Janka Karasińska, Tomek Szymański i ja. Pozostali przyjaciele grają swoje role, z pewnością myśląc i o nas w innej, niebiańskiej przestrzeni. Małgorzata Czerniak-Disterheft Wspominki
Pierwsze spotkanie szczęśliwców, którzy zostali przyjęci na studia polonistyczne, odbyło się na początku października 1964 roku w budynku przy ul. Matejki 48. Było nas ponad 120 osób i nie mieściliśmy się w hallu na parterze, więc staliśmy również w bocznym korytarzu i na schodach. Zebranie miało charakter organizacyjny. Podano nam nazwiska opiekunów roku i grup oraz nazwiska starostów.
Większość zajęć odbywała się właśnie w tym budynku. Na parterze znajdowała się salawykładowaijednalubdwieinnemniejsze salki.Warunkibyłydosyćtrudne–starestoły, niewystarczająca liczba krzeseł. Brak nagłośnienia powodował, że często osoby siedzące z tyłu sali nie słyszały wykładowcy, zaczynały się szepty i pogawędki. Byli tacy wśród prowadzącychzajęcia,którzywówczaszaczynali sprawdzać obecność. Trzy nieobecności – i brak zaliczenia.
Na pierwszym piętrze znajdowały się pokoje pracowników naukowych, sale ćwiczeń i biblioteka, która była miejscem najczęściej odwiedzanym przez studentów. Liczba lektur obowiązkowych była ogromna. Kiedyś zadałam sobie trud ich policzenia. Było to ponad 360 tytułów, a niekiedy tytuł oznaczał dzieło wielotomowe. Książkę trzeba było oddać po dwóchdniach.Dyżurywbibliotecepełnilinajczęściej młodsi pracownicy naukowi. Pamiętam, że bardzo często spotykałam tam Marię Adamczyk, a pod koniec naszych studiów dyżurowałrównieżstarszyodnasorokWojciech Lipoński,uczestnikIgrzyskOlimpijskichwTokio. W czasie zajęć na tym piętrze – szczególniezimą–wyskakiwałybezpieczniki,którenie mogły udźwignąć tak dużego poboru prądu.
Wpobliżubiblioteki wisiałanaścianietablicaogłoszeń,naktórejm.in.wywieszanoinformacje o odwołanych zajęciach. Wówczas najczęściej całą grupą szliśmy na kawę do pobliskiej „Pół czarnej”.
Koszmar dla mnie stanowiły takie zajęcia jakekonomiapolitycznasocjalizmu,podstawy filozofii marksistowskiej czy TOPL (terenowa obrona przeciwlotnicza).
Na korytarzach zazwyczaj był tłum studentów oczekujących na zajęcia lub je kończących. Wśród nich zwracała na siebie uwagę dziewczyna o bardzo oryginalnej urodzie i pięknych długich, ciemnych włosach. Najczęściej stała ze spuszczoną głową, oparta o ścianę. Do nikogo nie odzywała się pierwsza, a zaczepiana przez innych odpowiadała krótko i zdawkowo. Była to Ruta Zylberberg, poetka późniejszej grupy poetyckiej „Próby”, którąpoprawiepięćdziesięciulatachudałomi się odnaleźć w Sztokholmie.
Inną osobą zwracającą na siebie uwagę była Lidka Butlewska. Robiła wrażenie nieco oderwanej od rzeczywistości i nieobecnej duchem. Obecnie mieszka w Kalifornii. Jest autorkąpodręcznikówdonaukijęzykówobcych.
Marek Kirschke – zawsze zabiegany, żartujący ze wszystkimi.
PiotrFrydryszek,późniejszyprezesRadia Merkury, i Kuba Juszczak stanowiący razem dosyć charakterystyczny duet.
Andrzej Sobczak – skromny chłopak, októrymniewiedzieliśmy,żebyłautoremtekstów wielu polskich piosenek.
Ewa Dzikowska-Kramer – pełna temperamentu i energii, najczęściej w towarzystwie Małgosi Fenrych.
Pod koniec pierwszego roku studiów Tomek Szymański założył Teatr Ósmego Dnia, z którym związali się Danusia Dolacka, Piotr Frydryszek, Leszek Raczak.
Wśród studentów widoczny stawał się podział na tych, którzy mieszkali w akademikach, i na tych, którzy byli z Poznania lub mieszkalinastancjach.Jednązprzyczynmógł być status materialny. Poznaniacy mieli zapewniony tzw. byt i opierunek, a pozostałym częstobrakowałopieniędzynautrzymanie.Pamiętam,żepełnestypendiumwynosiło650zł i w dniu jego wypłaty już od wczesnego rana przy okienkach kasowych w hallu Collegium Minusustawiałysiędługiekolejki.Tenpodział wśród studentów dało się również zauważyć w wyborze klubów studenckich: akademiki preferowały„Nurt”,„Bratniaka”i„HankęSawicką”, a miasto – „Od nowę”.
Często odwiedzanym miejscem spotkań towarzyskichbyłklubwBiblioteceUniwersyteckiej.Wgodzinachszczytuznalezieniewolnegomiejscaprzystolikugraniczyłozcudem. Totutajtoczyłysięzażartedyskusje–nietylko na tematy naukowe, zawierało się przyjaźnie, miłospędzałoczas.Azarezerwowanemiejsce w czytelni czekało...
Było wśród nas wielu poetów – Stanisław Barańczak, Andrzej Sobczak, Ania Budzyńska-Cicha, Ruta Zylberberg, wielu wybrało pracę naukową – Jerzy Mleczak, Barbara Sidorska-Kaniuka, Lidia Butlewska-Woytak. Większość z nas po studiach została nauczycielami, obejmowała stanowiska dyrektorów szkół i kuratorów. Sporą grupę stanowią bibliotekarze.
Byliśmy pierwszym rocznikiem urodzonympowojnie,któryrozpocząłstudia.Pochodziliśmyzbardzoróżnychśrodowiskspołecznych,alewszyscybardzochcieliśmysięuczyć i zdobyć wykształcenie. Doceniali to również nasi rodzice, którzy często dużym nakładem sił i środków wspierali naszą naukę. Na liście absolwentów naszego roku sporą grupę stanowią osoby, których nazwiska są do dzisiaj znane i cenione. Był to z pewnością wyjątkowy rocznik. Byliśmy piękni, młodzi, pełni marzeń. Wiele lat temu piękny artykuł o czasach naszej młodości Moje nostalgie napisał Piotr Frydryszek.
Nadal jesteśmy piękni – tylko inaczej. Ruta Zylberberg-Kraus Wspomnienia z lat studenckich w Poznaniu
Zawsze, już od dziecka, fascynował mnie światksiążek.Wnimznajdowałamwielemożliwościoderwaniasięodrzeczywistości,która teżzawszebardzomnieprzytłaczała.Czułam, żejestem„obca”,cobyłospowodowanemoim żydowskim pochodzeniem, brakiem przynależności do wspólnoty katolickiej, jak i swoistą wrażliwością i ciekawością wszystkiego, co było inne i niezwykłe.
Moje lata szkolne przeżyłam w socjalnej izolacji. Przebywałam w oddaleniu od środowiska rówieśników, w osamotnionym, w takiej społecznej próżni zawieszonym domu rodzinnym. Zmieniło się to tylko wtedy, gdy pracę w mojej przedmaturalnej klasie rozpoczęła nauczycielka języka polskiego Bogna Wojciechowska. Szybkonawiązałyśmy dobry kontakt.Motywowałamniedopisania,zaczęłyśmy się spotykać prywatnie i dużo rozmawiałyśmyoliteraturze.Wybórstudiówpolonistycznych stał się więc dla mnie czymś oczywistym.
Wkroczyłam w nie jednak niezbyt dobrze przygotowana do nawiązania kontaktów znową,studenckąspołecznością.Możedlatego, że i sam Poznań odbierałam zawsze jako bardzo nietolerancyjne miasto, niechętnie akceptujące osoby, które nie mieściły się w ramach przeciętnego mieszczucha.
Przez pierwsze miesiące na polonistyce z dużą rezerwą odnosiłam się do moich kolegówikoleżanek.Koncentrowałamsięnanauce ipisałam wiersze.ZajęciazEdwardemBalcerzanem i Jerzym Kmitą najbardziej odpowiadały moim zainteresowaniom.
Długo nie miałam też przyjaciół, dopóki nie poznałam „kolorowego ptaka” z naszego roku – Lidki Butlewskiej, dziewczyny oryginalnejipełnejfantazji.Któregośdniapodszedł domnieStaszekBarańczak.Dowiedziałsię,że
interesuję się poezją i zaczęliśmy rozmawiać. Powiedział, że jest kilka osób, które też piszą. Nawiązaliśmy ze sobą kontakt i tak powstała grupa poetycka „Próby”.
W tym czasie istniała też druga studenckagrupapoetów„Rymasta”,doktórejnależeli Ryszard Krynicki i Stanisław Piskorz. Obie zaczęły staczać ze sobą teoretyczne bitwy w klubie „Od nowa”, tym przy ulicy Wielkiej. Klub„Odnowa”stałsięmoimdrugimdomem. Tam poznałam też Jacka Juszczyka, który zaproponował mi, żebym czytała swoje wiersze w mówionym tygodniku „Struktury” i to było dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie. Rosłam, poczułam się dowartościowana i ta nasza współpraca dała mi dużo satysfakcji. Zrozumiałam, że w Poznaniu są ludzie, z którymi mogę przebywać i być przez nich akceptowana.
Ciągnęło mnie do tych, którzy byli inni. Dlatego gdy odkryłam klub plastyków „Arsenał”,zaczęłamitamczęstoprzychodzić.Wiele godzin spędziłam na rozmowach z artystami, jak na przykład Antoni Zydroń, Władysław Rutkowski, Bogusław Kogut, Józef Ratajczak i wielu innych.
Wkrótce odkryłam jeszcze jeden azyl. Była to Biblioteka Uniwersytecka. W moich studenckichczasachchodziłosiędobiblioteki zarównopoto,żebypracować,aleteżspotykać siętowarzysko.TampoznałamJanaKomolkę, PiotraFrydryszka,KrystynęKoftę,prowadziłam zażarte dyskusje o poezji z Markiem Kośmidrem.
DużymprzeżyciembyłydlamniespektakleTeatruÓsmegoDnia.Najbardziejprzyjaźniłam się z Markiem Kirschke, który niestety już nie żyje. Wspominam też Witka Różańskiego,któremubardzozazdrościłamwspaniałegotalentuimprowizacji.Jegopoezjapłynęła tak swobodnie i lekko. Moje wiersze powstawały w ciężkich bólach porodowych.
Kolejne„oknonaświat”pojawiłosię,kiedy poznałam Arkadego Radosława Fiedlera ijegobrataMarka.WichdomuwPuszczykowie czuło się powiew egzotyki. Tańczyliśmy do muzyki Beatlesów i zapominaliśmy o szarej rzeczywistości.
Kiedy teraz po tylu latach wracam wspomnieniami do moich studenckich dni w Poznaniu, nie wydają mi się już one takie smutne i ciężkie, jak je kiedyś odbierałam. Jednak będąc młodą dziewczyną, czułam ciągle tę czarną chmurę wyobcowania, która wisiała nade mną.
Instynktownie wiedziałam, że muszę iść dalej. Pierwszym etapem szukania swobody był Wrocław, miasto bardziej otwarte, gdzie społeczeństwobyłozlepkiemludzipochodzących z różnych stron i kultur. To tam, a nie w Poznaniu, gdzie dusiłam się w mrocznej, mieszczańskiej atmosferze, skończyłam studiaiwdalszejpogonizaszczęściemispełnieniem marzeń w roku 1971, po ciągle żywych w mojej pamięci wspomnieniach o przygnębiających wydarzeniach Marca ’68, wyjechałam do Szwecji.
Czułamsięwtymnowymmiejscubardzo dobrze.Wstosunkowoniedługimczasiezałożyłam rodzinę, z Poznania przyjechali rodzice, był brat. Chociaż skończył się czas poezji w moim życiu, to dzisiaj wiem, że zrobiłam dobrywybórizabezpieczyłamprzyszłośćmoich wnuków.